Skocz do zawartości

Bałtykowi grozi katastrofa ekologiczna. W tym wraku na Zatoce Gdańskiej wciąż zalegają tysiące ton paliwa


Rekomendowane odpowiedzi

Wrak zatopionego podczas wojny niemieckiego tankowca wciąż spoczywa w wodach Zatoki Gdańskiej. W kwietniu naukowcy zbadali jego szczątki i doszli do niepokojących wniosków. Pięć zbiorników z paliwem jest wciąż szczelnie zamkniętych, ale w każdej chwili może dojść do wycieku, bo statek może złamać się pod swoim ciężarem. - To byłaby katastrofa ekologiczna dla Bałtyku - komentują eksperci, którzy mają konkretny apel do rządu

W 1945 roku niemiecki tankowiec T/S Franken został zatopiony przez jednostki radzieckie. Jego wrak wciąż leży w wodach Bałtyku, w Zatoce Gdańskiej, na wschód od portu w Helu. W kwietniu w ramach projektu Fundacji MARE szczątki statku zbadała ekspedycja, składająca się z naukowców i kilku nurków. Badania trwały kilka dni. Eksperci chcieli sprawdzić, czy wrak, który spoczywa na głębokości około 70 metrów, stanowi zagrożenie dla środowiska. Chodziło oczywiście o zalegające tam paliwo.

Z dokumentacji historycznej wynika, że w momencie zatonięcia T/S Franken przewoził około 3 mln litrów paliwa. Tegoroczne badania pokazały, że pięć zbiorników statku jest wciąż szczelnie zamkniętych. Według szacunków, znajduje się tam około 40 procent całego, przewożonego podczas ostatniego rejsu paliwa. Jeżeli to się potwierdzi, mowa jest tutaj o tysiącach ton potencjalnie niebezpiecznych substancji, które wciąż zalegają na dnie Bałtyku.
Czarny scenariusz dla Bałtyku. Skażeniu ulegną liczne obszary

Kłopot w tym, na co zwraca uwagę dr inż. Benedykt Hac z Instytutu Morskiego w Gdańsku, że zbiorniki te w każdej chwili mogą ulec zniszczeniu. Statek, co wykazały badania, może złamać się pod swoim ciężarem, a co za tym idzie dojdzie wówczas do wycieku paliwa na niespotykaną skalę. - To będzie katastrofa ekologiczna. Przy rozkładzie prądów na Zatoce Gdańskiej, mamy prawie 80 procentową pewność, że to paliwo wyląduje gdzieś na plaży - mówi dr inż. Hac.

Ze wstępnych analiz Instytutu Morskiego w Gdańsku wynika, że w przypadku wycieku paliwa z tankowca T/S Franken dojdzie do skażenia znacznych obszarów Bałtyku. W raporcie naukowcy wskazują na plaże od miejscowości Piaski po Hel, sześć obszarów Natura 2000, Zatokę Pucką, Półwysep Helski, klif orłowski, Ujście Wisły, Zalew Wiślany i Mierzeją Wiślaną. W przypadku spełnienia się tego czarnego scenariusza może dojść do zniszczenia wielu cennych siedlisk oraz zmniejszenia liczebności gatunków chronionych" - przestrzegają przedstawiciele Instytutu Morskiego w Gdańsku.

O tym, że sytuacja jest poważna, świadczy jeszcze jedna informacja. Przedstawiciele Fundacji MARE, którzy zorganizowali dzisiaj na jednej z gdańskich plaż konferencję, podali wyniki badań próbek wody, pobranych w najbliższej okolicy wraku. Na dnie zalega tam plama paliwa ciężkiego, a normy stężenia substancji toksycznych i rakotwórczych zostały przekroczone nawet kilkaset razy.

Nie wiadomo, kiedy dojdzie do wycieku paliwa ze zbiornika Franken. Może to się stać w tym roku, za dwa lata, albo za pięć. Ale naukowcy są przekonani, że do takiego wycieku dojdzie. By tego uniknąć, konieczne jest zorganizowanie ekspedycji i przeprowadzenie kosztującej około 10-20 mln euro operacji. - Paliwo trzeba wypompować ze zbiorników i zastąpić je wodą. A wrak należy już później zostawić samemu sobie - tłumaczy dr inż Hac.
Konieczna ekspedycja i zabezpieczenie statku. Apel i petycja do rządu

Taką operację musi sfinansować i przeprowadzić polski rząd. Fundacja MARE wraz z pracownikami Instytutu Morskiego w Gdańsku lobbuje na rzecz zabezpieczenia wraku Franken i wypompowaniu z niego niebezpiecznego dla środowiska paliwa.

By nieco zwiększyć nacisk na polski rząd, Fundacja przygotowała apel, pod którym w trzy miesiące chce zebrać około 100 tysięcy podpisów Polaków. Fragment apelu, który w całości można znaleźć na stronie fundacjamare.pl, brzmi: godnie z Ustawą o obszarach morskich Rzeczypospolitej Polskiej i administracji morskiej (Dz.U. 2017 poz. 2205), Zatoka Gdańska (w części w której leży wrak T/S Franken) należy do morskich wód wewnętrznych, podlegających pod Urząd Morski w Gdyni i będących częścią terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Tym samym, to na administracji państwowej spoczywa obowiązek ochrony i zachowania dobrego stanu środowiska morskiego Zatoki, który może zostać w sposób krytycznie zagrożony w najbliższej przyszłości na skutek niekontrolowanego wycieku paliwa z wraku tankowca T/S Franken(...)".

- Kilka ważnych instytucji wstępnie zadeklarowało poparcie dla projektu, ale rozmowy na temat finansowania takiej ekspedycji są prowadzone dość niechętnie. Jesteśmy zdania, że Polacy powinni wiedzieć, jakie zagrożenie czyha na dnie Bałtyku - w rozmowie z Onetem mówiła Małgorzata Kossowska z Fundacji MARE.

http://trojmiasto.onet.pl/baltykowi-grozi-katastrofa-ekologiczna-w-tym-wraku-na-zatoce-gdanskiej-wciaz-zalegaja/7d7p45p

I teraz przerzucamy gorącego kartofla:
- Polska, bo na naszych wodach terytorialnych
- Niemcy, bo to-to ich było
- Rosja, bo ona to-to zatopiła
:-(
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

100milionów zeta..

Pewnie poczekają aż wypłynie i powiedzą że to wina...


Pytanie z podobnej beczki- podczas 2ws niejeden tankowiec dostał torpedę i poszedł na dno.
Czy są udokumentowane skażenia plaż/środowiska z tamtego okresu?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...
Aktualna sytuacja batymetryczna w rejonie zalegania wraku t/s FRANKEN na podstawie pomiarów hydrograficznych wykonanych przez Urząd Morski w Gdyni dnia 12.07.2018 r. z wykorzystaniem systemu hydrograficznej echosondy wielowiązkowej amerykańskiej firmy R2 Sonic, typ 2024
Urząd Morski w Gdyni studzi emocje. Zapewnia, że od wielu lat prowadzi monitoring powietrzny i satelitarny rejonu wraku. Jak przekonuje, kwietniowa ekspedycja ie potwierdziła wycieku paliwa z wraku, nie udało się również potwierdzić, gdzie na wraku znajduje się paliwo, w jakich ilościach i jakiego rodzaju jest to paliwo, a wnioski wyciągane w raporcie opierają się w dużej mierze na informacjach historycznych i przypuszczeniach".
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przy okazji, w jednej z sowieckich baz wojskowych na zachodzie PL znajdowały się składy paliw wówczas ekologią się nikt nie przejmował zbiorniki były nieszczelne i wsiąkające w ziemie paliwo utworzyło małe wtórne złoże po opuszczeniu terenu przez Rosjan w 1992 miejscowi zaczęli je eksploatować kopiąc szybiki.Opowieść słyszałem z 2 ręki ile w tym prawdy nie wiem.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

abcd - zbiorniki były szczelne.....piloci byli rozliczni z wylatanych godzin....a brak było części...więc aby wierchuszka widziała ze samolot latał trzeba było spalić" paliwo...a ileż mogą kupić miejscowi ???? to samo było Białej Podlaskiej...Mińsku Mazowieckim ...
myślę ze i teraz też :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do złotego pociągu to pełno arabów, cyklistów i motorowerzystów było - do takiego szitu niestety chętnych brak. W prawodawstwie międzynarodowym powinno być ujęte, że za wszelkie ciekawostki i usuwanie ich skutków odpowiada agresor.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...
Wrak tankowca na dnie Bałtyku w każdej chwili grozi katastrofą ekologiczną

Ponad 44 tysiące głosów wsparcia pod apelem: ratujmy Bałtyk. Fundacja Mare" i Instytut Morski w Gdańsku walczą o rozbrojenie tykającej na dnie Zatoki Gdańskiej bomby ekologicznej. To, co kryje wrak niemieckiego tankowca, może być groźniejsze niż się wydawało.

To jedna z największych tykających bomb ekologicznych na dnie Zatoki Gdańskiej. Tankowiec Franken kryje ogromne ilości paliwa, które od ponad siedemdziesięciu lat zagraża środowisku. - Ten wrak może się załamać pod własnym ciężarem i wtedy całe to paliwo może wyciec w niekontrolowany sposób - twierdzi Olga Sarna z fundacji Mare".

Specjaliści z Instytutu Morskiego w Gdańsku oraz Fundacji Mare" przeprowadzili właśnie dokładne badania tankowca, który leży na głębokości stu trzydziestu metrów, by oszacować stopień zagrożenia.

- Część jest pouszkadzana, porozrywana. Te uszkodzenia były zrobione już w czasie wybuchu - mówi jeden z nurków, którzy badali wrak. - Ten projekt jest naprawdę ważny, bo może zapobiec poważnej katastrofie, która może mieć miejsce za kilka lat - dodaje kolejny z nurków.

Zagrożenie jest poważne

Franken zatonął w 1945 roku niedaleko Helu. Co najmniej pięć przerdzewiałych zbiorników 180-metrowego tankowca wciąż kryje aż półtora miliona litrów paliwa. - Jeśli to paliwo lekkie wycieknie, to rozprzestrzeni się w stronę lądu, dojdzie do plaż i zanieczyści około 80 kilometrów polskiego wybrzeża, a w tym liczne obszary Natura 2000" - twierdzi Olga Sarna.

Jak poważne jest to zagrożenie, zobaczyliśmy dziewięć lat temu. Stosunkowo niewielki wyciek paliwa z niemieckiego statku Stuttgart, który zatonął w okolicy Gdyni, początkowo spowodował całkowite skażenie środowiska morskiego na obszarze kilku hektarów. W ciągu dekady obszar ten urósł aż kilkanaście razy. Katastrofa wywołana przez paliwo z Frankena może być dużo większa.

- Mieliśmy kilka katastrof na Bałtyku, kiedy rozbijały się tankowce. To będzie porównywalne z rozbiciem się całkiem dużego tankowca - uważa dr Jacek Bełdowski z Polskiej Akademii Nauk.

Ekologiczna bomba na dnie Bałtyku to też liczne beczki ze śmiercionośnymi sarinem i cyklonem B, które zatopione zostały podczas obu wojen światowych i w czasach PRL-u.

- Broń chemiczna była zrzucana nie tylko w wyznaczone miejsca i zaznaczone na mapach, ale statek, który tam płynął, nierzadko po drodze coś wyrzucał. Tak więc są miejsca nieznane, w których zatopiono broń chemiczną - twierdzi Janusz Walczak, były oficer Marynarki Wojennej.

Wyciek ropy oznacza ogromne straty dla branży turystycznej. Wycenia się je na pół miliarda złotych. Na wypompowanie paliwa z Frankena potrzeba jednej dziesiątej tej kwoty. Nie wiadomo na razie, kto sfinansuje tę operację.

http://fakty.tvn24.pl/ogladaj-online,60/wrak-tankowca-franken-w-kazdej-chwili-grozi-katastrofa-ekologiczna,868737.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 year later...

[...]

„Pozyskiwane w ten sposób informacje stanowią jedyny miarodajny dowód na brak poważnego zagrożenia oraz brak jakiegokolwiek niekontrolowanego uwolnienia się substancji ropopochodnych do Morza Bałtyckiego”

[...]

https://www.wprost.pl/kraj/10282579/baltykowi-grozi-katastrofa-ministerstwo-odpowiada-na-obawy-nik.html

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja tradycyjnie mam poważne wątpliwości. To paliwo, kiedyś podobno lekkie, przez ponad pół wieku spoczywało w zimnie, w kontakcie z niezbyt słoną wodą Bałtyku. Czy ktoś zbadał, co w tych warunkach - bardzo wolne utlenianie i zasolenie - stanie się z tym paliwem? Czy przypadkiem nie zamieniło się już przynajmniej powierzchniowo w smołę?

Gdyż iż azaliż ponieważ w takiej sytuacji to właśnie grzebanie w złożu tej substancji może spowodować zagrożenie biologiczne, nie jej spokojne zaleganie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 months later...

Najwyższa Izba Kontroli ostrzega przed "katastrofą ekologiczną na niespotykaną skalę", a to za sprawą wraków zatopionych na dnie Bałtyku. Jak podaje NIK, we wrakach wciąż zalega ropopochodne paliwo i broń chemiczna. Największe zagrożenie mają stanowić według kontrolerów dwa wraki z okresu II wojny światowej - Stuttgart i Franken.

Najwyższa Izba Kontroli jednoznacznie skrytykowała zarówno ministra gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej Marka Gróbarczyka, jak i działania zmarłego w ub.r. ministra środowiska Jana Szyszki oraz jego następcy Henryka Kowalczyka.

NIK po kontroli obejmującej okres od 2016 do pierwszej połowy 2019 r. stwierdziła m.in., że minister gospodarki morskiej nie dokonał inwentaryzacji dna Bałtyku pod kątem materiałów niebezpiecznych (paliwa, produkty ropopochodne z wraków oraz bojowe środki trujące i produkty ich rozpadu). Izba zarzuca z kolei resortowi środowiska, że nie monitorował wód polskich obszarów morskich pod względem m.in. stężeń bojowych środków trujących.

Ponadto Minister Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej (...) nie występował do państw bandery statków zatopionych na terenie objętym jego władztwem o pokrycie kosztów usunięcia wraków lub o inną pomoc w usunięciu zanieczyszczeń dokonanych przez okręty takich państw. Nie podejmował także działań w celu pozyskania od innych państw informacji o miejscach, ilości i rodzaju broni chemicznej, która została zatopiona w polskich obszarach morskich

- czytamy w komunikacie NIK.

NIK: Może dojść do katastrofy ekologicznej

Najwyższa Izba Kontroli ostrzega, że brak odpowiednich działań ze strony resortów "może doprowadzić do katastrofy ekologicznej na niespotykaną skalę". Instytucja wskazuje, że na polskich wodach, oprócz setek wraków statków, zalega też broń i amunicja chemiczna, pozostałe głównie po II wojnie światowej i okresie zimnej wojny.

Największe zagrożenie stanowią pochodzące z okresu II wojny światowej Stuttgart i Franken. Z pierwszego już wydobywa się paliwo, drugi, z powodu korozji może się zapaść w każdej chwili i spowodować ogromną katastrofę ekologiczną. Do tego w rejonie Głębi Gdańskiej może spoczywać na dnie co najmniej kilkadziesiąt ton amunicji i bojowych środków trujących (BŚT), w tym jeden z najgroźniejszych iperyt siarkowy. Od wojny już kilkakrotnie doszło do poparzenia nim rybaków i plażowiczów

- wylicza NIK.

W przypadku jednostki Franken, przeprowadzone przez Instytut Morski w Gdańsku badania wskazują na możliwość zalegania nawet 6 tys. ton paliw i produktów ropopochodnych. Skorodowany wrak może pod wpływem własnego ciężaru zapaść się i spowodować nagły wyciek dużej ilości tych substancji. (...) Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa była zdolna do zebrania własnymi siłami i środkami około 3 tys. ton oleju, a przy wykorzystaniu sił i środków innych jednostek - do 3,5 tys. ton. W przypadku jednostki Stuttgart zaś, w otoczeniu wraku stwierdzono plamę o przybliżonej powierzchni zaolejenia około 415 000 m². Ponadto zasięg skażenia dna powiększa się

- alarmuje izba.

W kwietniu ub. r. Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej podkreślało, że "Urząd Morski w Gdyni od wielu lat prowadzi badania i monitoring miejsc potencjalnych zanieczyszczeń pochodzących z wraków statków pozostawionych na dnie Bałtyku w wyniku działań wojennych".

Minister Gróbarczyk oceniał wówczas, "nagłe ogłoszenie wszczęcia kontroli przez Najwyższą Izbę Kontroli jako nieuzasadnione wzbudzanie paniki". - Jednoznacznie ma to związek z prezesem NIK [był nim wówczas Krzysztof Kwiatkowski - red.], który jest politykiem wykorzystującym doniesienia medialne do swoich partykularnych celów - komentował.

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,25988230,nik-o-tykajacych-bombach-na-dnie-baltyku-najwieksze-zagrozenie.html#a=15&c=160&s=BoxNewsMT

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 year later...

Te wraki z Bałtyku to tykające bomby. Sześć godzin i paliwo może dotrzeć do plaż

Nikt nie sprawdził, ile paliwa znajduje się w kilkudziesięciu wrakach leżących na dnie Morza Bałtyckiego. Jest komisja, która ma się tym zająć, ale od ponad roku nie ustaliła nawet dokładnego podziału kompetencji. Jeden z wraków może złamać się w każdej chwili, a paliwo z niego dotrzeć do polskich plaż.

41,5 hektara dna morskiego zostało skażone przez paliwo wydobywające się z zatopionego w 1943 r. statku pasażerskiego "Stuttgart". - A może i więcej, nie mieliśmy pieniędzy na dalsze badania - mówi dr inż. Benedykt Hac, w przeszłości kierownik Zakładu Oceanografii Operacyjnej Instytutu Morskiego w Gdańsku, wcześniej komandor, dowódca okrętu badawczego ORP "Heweliusz". Pracując w Instytucie Morskim, kierował projektem monitorowania skażenia dna w miejscach zalegania wraków. 

41,5 h to powierzchnia największego w Polsce parku rozrywki "Energylandia", prawie trzy razy więcej niż Park Saski, dziesięć razy więcej niż Rynek w Krakowie. "Stuttgart" leży w Zatoce Puckiej, w obszarze Natura 2000, dwie mile morskie od portu w Gdyni. - Do 2016 r. pobraliśmy 1050 prób gruntu, sprawdziliśmy je, niektóre z substancji znalezione w próbach przekraczały normy 30 tys. razy. Paliwo zawierało całą tablicę Mendelejewa: fenole, rtęć, ołów, cynk, arsen czy miedź. Trzy lata później usłyszeliśmy od Ministerstwa Środowiska, że źle udokumentowaliśmy nasze badania - mówi Hac. 

Niedługo później zespół został zlikwidowany, a wraku i jego okolicy nikt później już tak dokładnie nie badał. 

W czasie wojny Niemcy zrobili ze "Stuttgartu" szpital i nadali mu nazwę "Lazaretschiff C". Kiedy spadły na niego amerykańskie bomby, w środku mogło być kilkaset osób. Statek stanął w płomieniach, co zagrażało innym jednostkom, został więc odholowany na redę w Gdyni i ostrzelany przez artylerię. To, co z niego zostało, spoczywało jednak zbyt płytko i stanowiło przeszkodę nawigacyjną. Założono więc ładunki wybuchowe, które rozrywały wrak po kawałku.  

Ile mogło z niego wypłynąć? Według ostrożnych szacunków od 600 do 800 ton paliwa ciężkiego. Zdaniem Haca wyciek trwa. Urząd Morski w Gdyni twierdzi natomiast, że paliwa już tam nie ma, ale nie przeprowadził dokładnych badań potwierdzających tę tezę. - W niektórych miejscach wrak zagłębił się w dno na cztery metry. Powstały przy nim regularne jeziora paliwa cięższego od wody, które czasami potrafi jednak wypłynąć i w postaci czarnych plam trafić na brzeg. Takie jeziora nie istnieją długo bez zasilania. Pamiętam, jak w latach 90. Urząd Morski intensywnie poszukiwał statku, który zrzucił paliwo. Nikt nie chciał przyznać, że pochodzi ono spod powierzchni. Takie wylewy zdarzały się już wcześniej, ale były ukrywane przez odpowiednie służby. 

W pobliżu wraku rybacy łowią żerujące przy dnie płastugi. Krąży żart, że do ich smażenia nie potrzeba oleju.  

- Można powiedzieć, że w przypadku "Stuttgartu" katastrofa ekologiczna jest już za nami. Teraz będziemy śledzić jej skutki, które potrwają kilkaset lat, dopóki z zanieczyszczeniem nie poradzą sobie odpowiednie bakterie. No chyba, że ktoś jednak zdecyduje się oczyścić ten teren, a da się to zrobić. Na tych 40 hektarach dno jest tak skażone, że właściwie nic tam nie żyje, ale wszystko, co ma z tym miejscem kontakt, pobiera substancje toksyczne i podaje je dalej. "Stuttgart" jest cichym trucicielem. Sami hodujemy sobie problemy - mówi Hac. 

I podaje przykład: 40 hektarów pola zalanych paliwem do tego stopnia, że miejscami przenikło na metr w głąb ziemi. - Wyobrażam sobie ekologów brodzących w tej pulpie i krzyczących, że właśnie zatruliśmy pół Polski. A tu nic nie widać - czasem pojawi się plamka, czasem bąbelek, czasem rybak sprzeda intensywnie pachnącą paliwem flądrę.

Zespół bez porozumienia 

Na dnie Bałtyku leży kilka tysięcy wraków. W polskiej części - 415. W samej Zatoce Gdańskiej - ok. 100. Szacuje się, że przynajmniej w 20 znajdują się spore ilości paliwa.

- Nasze przewidywania opieramy głównie na wiedzy historycznej. Władze naszego kraju nie wykonały do tej pory żadnych ocen ryzyka. Wraki trzeba zacząć w końcu badać, bo nie wiemy nawet, ile zostało nam czasu na reakcję - mówi Olga Sarna z Fundacji MARE, która razem z Hacem zorganizowała ekspedycję na wrak innego bałtyckiego statku - "Frankena".

Zagrożeniem jest też broń chemiczna i amunicja, które w dziesiątkach tysięcy ton zostały zatopione w kilku miejscach po I i II wojnie światowej. Część z nich została rozciągnięta w różne strony Bałtyku przez rybaków posługujących się sieciami trałującymi. 

Z wrakami problemy są dwa. Pierwszy - nikt dotąd nie sprawdził, ile jest w nich paliwa. Drugi - nie ma zgody, kto ma się tym zająć. 

Dwa lata temu kontrolę w tej sprawie przeprowadziła NIK. W raporcie można przeczytać, że administracja morska i administracja ochrony środowiska nie tylko nie rozpoznają zagrożeń, nie szacują ryzyka związanego z materiałami niebezpiecznymi, ale również nic nie robią z wrakami, o których wiedzą, że są niebezpieczne.

Pod koniec 25 września 2020 r. Mateusz Morawiecki powołał międzyresortowy zespół, który ma się tym zająć. W jego skład wchodzą ministrowie m.in. Infrastruktury, Klimatu i Środowiska, Edukacji, Spraw Wewnętrznych i Administracji, dyrektorzy Urzędów Morskich, wojewodowie, Generalny Inspektor Ochrony Środowiska czy Dyrektor Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa. 

Na czele zespołu stanął Minister Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej. 6 października jego ministerstwo zostało zlikwidowane. 

W tej chwili zespołem kieruje Ministerstwo Infrastruktury. Do tej pory odbyły się dwa spotkania, ostatnie na początku października. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy - ustalono niewiele. Doszło do sporów kompetencyjnych, nikt nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności za pozostałości po wojnach. Potwierdziliśmy to, wysyłając zapytania do członków zespołu. Odpowiedzieli nam, że monitorowanie wraków i przeciwdziałanie katastrofie nie leży w ich kompetencjach. Jedynie Urząd Morski w Gdyni odpisał, że monitoruje wrak "Frankena". Z powietrza. Za pomocą satelitów i samolotów. Przeprowadził również w tym roku badania hydrograficzne, ale wrakowi z bliska się nie przyjrzał.

- To nie może być zespół międzyresortowy, bo wszyscy przerzucają się odpowiedzialnością i oddelegowują do tak poważnego zadania kilka osób, które mają milion innych rzeczy na głowie. Musi zostać powołana grupa ekspertów, która zajmie się tylko i wyłącznie sprawami wraków i broni zalegającej na dnie Bałtyku. Tak się robi w innych krajach i tam to działa - uważa Sarna.

- Kiedy 40 lat temu zaczynałem badać wraki, robiłem to przez zwykłą ciekawość - opowiada Hac. - Gdy 20 lat temu zacząłem zajmować się wpływem wraków na środowisko, temat był niemodny i niszowy. W 2016 r. napisałem dla ministerstwa raport dotyczący „Stuttgartu". Przerazili się, kwestionowali jego wymowę i zatrzymali sprawę dla siebie. Wiedza na temat wraków wcale nie była niejawna, leżała sobie w jakimś biurku. Urzędnicy zostawili pewne kwestie dla siebie. 

Spór o zbiorniki "Frankena" 

Temat wraków wrócił ze zdwojoną siłą w 2018 r., kiedy Hac razem z Fundacją MARE zorganizował ekspedycję do wraku „Frankena" (przeczytaj raport Fundacji MARE >>). Sam statek zrobił na nim piorunujące wrażenie. Ma 179 m, prawie tyle co Długi Targ w Gdańsku, i gdyby go tam wstawić, trzeba by wyburzyć parę kamieniczek, bo nie wszędzie zmieściłby się na szerokość, a jego nadbudówka sterczałaby do połowy wieży ratusza. 

"Franken" był nowoczesnym tankowcem. Posiadał kilkanaście dużych zbiorników, w wielu mieściło się po 1000 ton paliwa, a w sumie - 9,5 tys. ton. Paliwo wiózł różne - ciężkie, lekkie, naftę lotniczą, posiadał też zbiorniki na przerobione oleje, magazyny z bronią, amunicję kalibrów od 20 do 280 mm, rakiety, torpedy. Stanowił jednostkę wsparcia dla grupy uderzeniowej Thiele, która trzymała w szachu Sowietów - strzelała w nich kilkadziesiąt kilometrów wgłąb lądu i zabezpieczała operację „Hannibal", czyli ewakuację Niemców z Prus. Sowieci dopadli „Frankena" 8 kwietnia 1945 r. Widzieli, że jeśli go zniszczą, przełamią linię obrony przeciwnika. Bomby urwały dziób, który dziś leży 400 metrów od reszty wraku. Wybuch zabił kapitana i wielu członków załogi. Część paliwa została uwolniona i zapaliła się.  „Franken" spoczywa 70 metrów pod powierzchnią morza, w samym środku Zatoki Gdańskiej, 6 mil na południowy-wschód od Helu, w niecce o powierzchni 3 hektarów. Nieckę częściowo wypełnia uwodnione paliwo ciężkie. 

- Nie miałem prawa ani technicznych możliwości, żeby zajrzeć do zbiorników, ale z moich obliczeń wynika, że we wraku wciąż znajduje się kilkaset ton paliwa, może nawet 1000. 10 dni przed zatonięciem wywiad angielski przechwycił informację, że „Franken" ma na pokładzie ponad 3 tys. ton paliwa. Część  na pewno oddał przez kolejne dni, ale nie było tak, jak twierdzi Urząd Morski - "Franken" nie był stacją benzynową dla każdego statku, który tego potrzebował. Jestem oficerem marynarki wojennej, komandorem rezerwy, przez 10 lat dowodziłem okrętem wojennym, wiem jakie priorytety stawia marynarka - to paliwo nie było przeznaczone dla uciekinierów z Prus, tylko dla okrętów grupy Thiele. W jej skład wchodziły ciężkie krążowniki oraz duży zespół niszczycieli. Bez nich ewakuacja byłaby niemożliwa.  

Hac nie wierzy też w teorię, że nawet jeśli we "Frankenie" było jakieś paliwo, to już dawno go nie ma, bo przez 75 lat uwolniło się i rozmyło w Bałtyku. - Potrzeba ok. 130 lat, żeby rdza przeżarła 15-milimetrową stal, z której zbudowany jest kadłub "Frankena" - mówi. 

Nie wiadomo więc, ile dokładnie paliwa wciąż w nim jest, ale możemy do tego dodać ok. 300 ton, bo tyle przewoził dla własnych potrzeb - jako duży statek dużo palił. To konkretne paliwo znajdowało się w ośmiu zbiornikach - pod częścią rufową, siłownią, przed nadbudówką. - Widziałem te zbiorniki. Są całe, nie ma na nich śladów rozszczelnienia czy uszkodzeń - mówi Hac.  

I dodaje, że paliwo z "Frankena" wydobywa się przynajmniej od 20 lat, bo od takiego czasu jest widoczne na powierzchni w formie dwóch plam o średnicy ok. 10 metrów.  

- Dopiero tamta ekspedycja na "Frankena" sprawiła, że o problemie wraków zaczęto w Polsce mówić głośniej, a NIK przeprowadziła w tej sprawie kontrolę - mówi Sarna. - Ale "Franken" miał być tylko pierwszym wrakiem z wielu, dzięki niemu chcieliśmy naświetlić problem i sprawić, że zbadane zostaną kolejne statki. Niestety, rządzący skupili się na tym, czy we „Frankenie" jest rzeczywiście jakieś paliwo. Jakby inne wraki nie istniały, a problem był jednostkowy, a nie systemowy. Usłyszeliśmy, że nie sprawdziliśmy, czy w zbiornikach „Frankena" jest paliwo. I to prawda - nie mogliśmy sprawdzić, ponieważ nie mieliśmy uprawnień. Takie badania może przeprowadzić tylko marynarka wojenna.

Z raportu NIK-u wynika, że nurkowie marynarki wojennej są przeszkoleni do prowadzenia działań podwodnych do głębokości 52 metrów. Wrak „Frankena" spoczywa 20 metrów głębiej.

"Franken" niedługo może się złamać 

Wrak ułożył się kłopotliwie, w poprzek nurtu, który tworzy prąd przydenny. A to sprawia, że strumień wody niosący namuł trafia w jego środkową część, zakopuje ją w piasku, potem szuka obejścia i gdy znajduje je po obu stronach statku, zabiera ze sobą grunt. Można to sobie wyobrazić jako 130-metrową belkę podpartą jedynie na środku. - Nie ma siły, która uchroniłaby wrak przed przełamaniem się. "Franken" pęknie, może się to wydarzyć w każdej chwili. Co istotne, pęknie w miejscu, gdzie znajdują się zbiorniki wyglądające na nieuszkodzone. Jeśli jest w nich ropa, a nie paliwo ciężkie, to przy odpowiednim prądzie i wietrze w ciągu 6-7 godzin dotrze ona do plaż - mówi Hac. 

"Franken" jest otoczony plażami z trzech stron. Paliwo skazi rezerwaty przyrody, obszary Natury 2000, siedliska ptaków, miejsca, gdzie żyją foki. Jeśli zawieje z południowego-wschodu, wiatr wpędzi paliwo do Zatoki Puckiej, gdzie prawdopodobnie koncentruje się większość bałtyckiej populacji zagrożonego wyginięciem morświna - szacuje się, że tych ssaków w Bałtyku pływa już dziś tylko 500 i utrata choćby jednego może być tragiczna w skutkach.
 

Nie sposób policzyć, ile zamknięcie plaż kosztowałoby gospodarkę, ale jak niebezpieczne dla ludzi i środowiska potrafią być katastrofy ekologiczne wynikające z wycieków paliw do mórz przybrzeżnych, przekonali się Brytyjczycy i Francuzi w 1967 r., gdy u wybrzeży Kornwalii rozbił się liberyjski tankowiec "s/s Torrey Canyon". Z jego wraku wydostało się 120 tys. ton ropy. Skażonych zostało 190 km wybrzeża Wielkiej Brytanii i 80 km wybrzeża Francji. Ekolodzy policzyli, że ekosystem zbierał się po tej katastrofie przynajmniej przez sześć kolejnych lat. 

Miliony, których nie ma

Paliwo ze "Stuttgartu" i "Frankena" da się usunąć. Robi się to na całym świecie, ale nie jest to tanie. Wszystko zależy od warunków, głębokości, na której znajduje się wrak, ilości paliwa i wybranej metody. Kwoty mogą wahać się od kilku do kilkudziesięciu milionów dolarów w przypadku jednego wraku, ale w wyjątkowo trudnych przypadkach w grę wchodzą setki milionów. Wstępne szacunki dotyczące "Frankena" wskazują, że koszty powinny zamknąć się w przedziale 5-23 mln dolarów. 

Minister Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej Marek Gróbarczyk 13 lipca 2020 r. w odpowiedzi na interpelację grupy posłanek napisał: „Należy ponownie podkreślić, że w sytuacji ewentualnego uwolnienia paliwa Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa jest przygotowana organizacyjnie i sprzętowo do usunięcia rozlewu znacznie większego, niż potencjalnie mogący wystąpić w przypadku wraku t/s Franken."  

Gróbarczyk powołał się na analizy, według których we "Frankenie" może zalegać między 700 a 1500 ton paliwa. 

Zapytaliśmy Morską Służbę Poszukiwania i Ratownictwa (SAR) o ich możliwości sprzętowe - dysponują statkiem "Kapitan Poinc", którego zbiorniki mają pojemność 513 m3 i "Czesławem II", który jest o wiele mniejszy i może zebrać 20 m3. W sumie oba statki mogą więc zebrać ok. 600 ton paliwa. - Potrzebujemy maksymalnie dwóch godzin, żeby przygotować się do akcji i kolejnych dwóch, trzech, żeby dotrzeć na miejsce wycieku - do "Frankena". Po napełnieniu zbiorników, ktoś musi odebrać od nas ich zawartość. Jeśli nie odbierze, to będziemy zmuszeni wrócić do Gdyni albo Gdańska, opróżnić zbiorniki i ponownie udać się na miejsce wycieku. Chyba że w akcji pomogłaby inna jednostka, np. Urzędu Morskiego w Gdyni - mówi Maciej Grzonka z Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa, który pełni obowiązki Kierownika Działu Zwalczania Zagrożeń i Zanieczyszczeń na Morzu. 

Urząd Morski w Gdyni dysponuje statkiem Zodiak II, który może zebrać jednorazowo trochę ponad 200 ton paliwa. Dodajmy do tego 600 ton, które mogą zabrać jednostki SAR-u. To może być wciąż za mało, jeśli wyliczenia ministra Gróbarczyka były słuszne. 

A co ważniejsze - akcja likwidacji zanieczyszczeń jest możliwa tylko w określonych warunkach atmosferycznych. - W razie złej pogody - nie ma możliwości skutecznego zbierania uwolnionego paliwa. Jesteśmy w stanie zebrać tylko to, co znajdziemy na powierzchni morza. Skażonego dna nie ruszymy, bo nie mamy nurków ani specjalistycznego sprzętu. W chwili zetknięcia paliwa z brzegiem, kończy się nasza odpowiedzialność, ale jesteśmy gotowi wspomóc działania ratownicze prowadzone przez Państwową Straż Pożarną oraz Urzędy Morskie - mówi Grzonka.

Kto jeszcze mógłby im pomóc? Straż Graniczna i wojsko, ale trudno powiedzieć w jakim zakresie, bo to nie są ich codzienne obowiązki. Przy ich udziale łańcuch decyzyjny wydłużyłby się do kilku dni. 

Statek, którego nie ma 

Rozwiązaniem byłaby druga duża jednostka. Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa miała taką dostać - nowy statek kosztowałby 274 mln zł, z czego 85 proc. wynosiło dofinansowanie unijne. Przetarg jednak anulowano, a służba prawie została rozwiązana. - Uważam, że to największe nieporozumienie naszych czasów. Zrezygnowaliśmy z ogromnego dofinansowania na statek, który rozwiązałby bardzo wiele problemów - mówi Olga Sarna z Fundacji MARE.

Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, przetarg mógł zostać anulowany, ponieważ 15 proc. kwoty, którą Polska miała zapłacić za nowy statek, chciano przeznaczyć na przekop Mierzei Wiślanej. - W naszej części Bałtyku wzrasta ruch pasażerski i ruch gazowców. Jeśli wydarzy się jakaś katastrofa, nie jesteśmy na nią przygotowani, bo nie mamy statku, który mógłby zabrać na pokład 200-300 rozbitków. Od jednego z polityków PiS usłyszałem, że w razie czego będziemy prosić o pomoc Niemców i Duńczyków - mówi poseł Lewicy Marek Rutka. - No i co ze zobowiązaniem wynikającym z konwencji londyńskiej, z której wynika, że musimy posiadać taką jednostkę? Co, jeśli pomocy będzie potrzebowało jedno z państw bałtyckich, a my jej nie będziemy w stanie udzielić? Czy zdajemy sobie sprawę, jak wysokie odszkodowania będziemy musieli zapłacić? To, że po 10 latach starania o dofinansowanie straciliśmy szansę na nowy, duży statek wielozadaniowy jest skandaliczne - pyta Rutka.

Ministerstwo Infrastruktury składa Morskiej Służbie Poszukiwania i Ratownictwa obietnice, że niedługo pojawią się nowe jednostki, ale tej największej SAR nie doczeka się w ciągu najbliższych 2-3 lat, bo jej powstanie jest skomplikowanym procesem - już dziś trzeba by zacząć pracować nad przetargiem na jego projekt i budowę.  

Jest jeszcze coś: statki, którymi dysponuje SAR są już wiekowe. "Kapitan Poinc" ma już 25 lat, a "Czesław II" - 33. - Oprócz budowy dużego statku wielozadaniowego, musimy wymienić również siedem mniejszych jednostek, które stanowią główny trzon naszej floty ratowniczej. Mają już po 20 lat - mówi Grzonka.

- Łudzimy się, że gdy płonie las, to jedna jednostka straży pożarnej będzie w stanie go szybko ugasić. Może i dysponujemy wystarczającymi środkami, by w razie niezbyt gwałtownego wylewu z "Frankena" zebrać paliwo wypływające na powierzchnię, ale co będzie, jeśli nikt tego wylewu w porę nie zauważy? Co, jeśli paliwo zacznie wydostawać się w nocy albo w trakcie sztormu? Co jeśli w tym samym czasie paliwo wypuści inni wrak? - pyta Hac. - Nikt nie może sprawdzić, co dzieje się z "Frankenem", bo po mojej ekspedycji został zamknięty dla nurków.

Budżet, którego nie ma

Na całym świecie istnieje ponad osiem tysięcy wraków uznawanych za niebezpieczne. Jak bardzo są niebezpieczne, przekonali się w sierpniu 2019 r. Bułgarzy. "SS Mopang" po stu latach na dnie wypuścił ok. 100 ton paliwa do Morza Czarnego. Plama miała 2 km szerokości i 400 metrów długości. 

 Rok wcześniej amerykańska marynarka wojenna wypompowała prawie milion litrów mazutu z krążownika „Prinz Eugen", który stał do góry dnem na płytkich wodach atolu Kwajalein. USA posiada budżet na oczyszczanie dwóch-trzech wraków rocznie.

Podobny program mają Brytyjczycy (dwa-pięć wraków rocznie), Szwedzi i Finowie (dwa-trzy wraki rocznie) czy Norwedzy (w ciągu 20 lat oczyścili osiem niebezpiecznych wraków). 

Polska takiego budżetu nie ma.

- W naszej części Bałtyku leży kilkanaście okrętów podwodnych, które mogły mieć w zbiornikach po kilkadziesiąt ton paliwa. Nie wiemy, ile się wylało, a ile wciąż zalega. Są jeszcze „Steuben", „Goya" i „Wilhelm Gustloff", ogromne statki, na których podczas ewakuacji Prus zginęło w sumie kilkanaście tysięcy ludzi - każda z tych tragedii była większa od „Titanica". Wszystkie zatopione jednostki były w drodze, co oznacza, że wiozły pewną ilość paliwa. Może nawet kilkaset ton. Ale tego również nie wiemy, bo nikt nie sprawdził. To są wraki stalowe, które niedługo się rozpadną. I wtedy paliwo uwolni się do Bałtyku - alarmuje Hac. 

Wysłaliśmy do Ministerstwa Infrastruktury i sekretarza międzyresortowego zespołu zajmującego się wrakami i bronią chemiczną pytania o nowy statek dla SAR-u, losy unijnego dofinansowania, postępy w pracach zespołu, podział kompetencji. Do momentu publikacji tego artykułu, nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

https://next.gazeta.pl/next/7,172392,27704999,te-wraki-z-baltyku-to-tykajace-bomby-szesc-godzin-i-paliwo.html

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.
Note: Your post will require moderator approval before it will be visible.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie