Skocz do zawartości

Rekomendowane odpowiedzi

Napisano
W dniu ‎2020‎-‎02‎-‎18 o 13:23, TMD napisał:

Teraz temat ewentualnej sprzedaży polskich szybowców do USA. Proszę nie zapominać, że Amerykanie mieli swoją fabrykę Schweizer w Elmirze i nikt nie miał prawa zajmować jego miejsca. Lobby działało i dalej działa w takiej materii jak sprzedaż. Ergo nie sądzę aby Niemcy czy Polacy mogli jakoś konkurować na rynku produkcji szybowców.

 

Tego typu sprawy wyglądały zupełnie inaczej. :classic_smile:

 

Tak tylko w punktach:

 

1. Monopole w amerykańskiej branży lotniczej nie istniały do końca II w.ś., a i dziś z trudem można by je znaleźć (no, może najwyżej jeden i tylko w sektorze cywilnym), skoro runęły (też nie do końca „monopole”) wieloletnie, mogłoby się wydawać, że nienaruszalne, kontrakty na loty kosmiczne. Ale oczywiście niektórym firmom amerykańskim mogło w latach 30./40. błędnie wydawać się, że mają jakiś „monopol” na coś. Bardzo boleśnie na takim własnym przeświadczeniu przejechał się Boeing w drugiej połowie lat 30., a potem już po Pearl Harbor. Przejechał się na tym bardzo boleśnie zarówno finansowo, jak i prestiżowo myśląc, że może dyktować warunki władzom amerykańskim w sektorze samolotów szkolno-treningowych. Władze wojskowe radykalnie Boeinga wyprowadziły z błędu. W kategoriach finansowych po takim gigancie, jak Boeing, każdy cios finansowy spływa jak po kaczce, ale w kategoriach prestiżowych odebrał Boeing lekcję należytą. Temat to nie polski i nie szybowcowy, więc nie mogę wykraczać z jego opisem tutaj, poza tym wiąże się z tym także pewna afera, a to już tym bardziej nie temat na ten wątek.

 

2. Pamiętać należy, że w latach 30. szybownictwo amerykańskie było oficjalnie (wręcz prawnie) tępione przez władze wojskowe, a przez władze cywilne nie wspierane, a zaledwie tolerowane na tyle, na ile władze te musiały to robić zgodnie z ówcześnie obowiązującym prawem.

 

3. W związku z powyższym punktem 2 – nie da się używać sformułowania „fabryka Schweizer w Elmirze”, ponieważ w Stanach Zjednoczonych lat. 30 nie istniały fabryki szybowców. Były to (ledwo dyszące pod względem finansowym) manufaktury robiące szybowce na pojedyncze zamówienia osób prywatnych lub biednych klubów szybowcowych organizujących się na zasadzie „skyshare”. Manufaktura szybowcowa braci Schweizerów – szumnie zwana Schweizer Aircraft Corporation – potencjałem B+R, technicznym, technologicznym, materiałowym i wytwórczym niczym nie przewyższała jej podobnych amerykańskich manufaktur szybowcowych Laister-Kauffmann Aircraft Corporation, Bowlus-Dupont Sailplane Company, Bowlus Sailplanes Inc., Midwest Sailplane, Frankfort Sailplane Co., Briegleb Aircraft Co., Inc., Ross-Stephens Aircraft Co. i Volmer Sailplanes. Jeśli już, to Schweizerowie ustępowali potencjałem B+R niejednej z ww. manufaktur. Schweizer szybowców wysokowyczynowych nie robił – inni w Stanach Zjednoczonych robili. I nie Schweizerowie zastosowali w szybowcach podczas II w.ś. np. pierwsze kompozyty, bo zrobił to ich konkurent. To też o czymś świadczy.

 

4. Bracia Schweizerowie byli mistrzami autoPR i komunikacji marketingowej; nie oszczędzali na tym. Dodatkowo los im sprzyjał, bo mieli swoją manufakturę przy kolebce amerykańskiego szybownictwa, czyli przy Elmira Area Soaring Corporation. To tak, jak gdyby ktoś w Polsce powołał do życia manufakturę szybowcową przy Bezmiechowej i wdrożył krzykliwe PR pt. „Tylko my projektujemy i robimy najlepsze polskie szybowce” nawet gdyby to nie była prawda. I to jest „case study” braci Schweizerów. Z dzisiejszej perspektywy takie czynniki mogą wprowadzać w błąd, że Schweizerowie mieli jakiś wyjątkowy biznes szybowcowy w USA. Nie mieli.

 

5. Szybowce braci Schweizerów z omawianego okresu to szybowce dobre, ale nie wybitne; szybowce warsztatowo poprawne bez cech wyprzedzania swoich czasów pod jakimś względem. Amerykańscy konkurenci Schweizerów pod wieloma względami byli lepsi. Szybowce Schweizer były – zgodnie z najlepszymi tradycjami amerykańskiej kultury technicznej w lotnictwie – bardzo dobrze i estetycznie wykonane, ale to jednak nadal szybowce przeciętne. Z jednym wszakże wyjątkiem w klasie szybowców dwumiejscowych. Dwumiejscowy Schweizer SGS 2-8 był w stanie pobić np. Minimoę (i bił).

 

6. Ze wszystkich powyższych powodów nie istniał w Stanach Zjednoczonych lat 30. (i nigdy) monopol na szybowce Schweizer Aircraft Corporation.

 

7. Ani jeden amerykański szybowiec okresu międzywojennego nie był przygotowany do produkcji seryjnej. Kolejny dowód na brak monopolu firmy Schweizer na szybowce na rynku amerykańskim.

 

8. Kolejny i jeden z wielu koronnych dowodów na to, że nie istniało coś takiego, jak monopol firmy Schweizer na szybowce w USA. Ma miejsce Pearl Harbor. Natychmiast po nim USAAF zwracają się z dramatycznym apelem do CAA o pomoc w konkretnej sprawie. Nie mające (z własnej głupoty) zielonego pojęcia o szybownictwie USAAF pytają CAA, gdzie, jak, od kogo pozyskać szybowce szkolno-treningowe, bo potrzebne jest nagle, jak z rękawa, 4200 wojskowych pilotów szybowców transportowych, a nie ma ani jednego? Co odpowiada USAAF instytucja najbardziej kompetentna, bo cywilny organ nadzoru lotniczego? Nic konkretnego nie odpowiada ponad to, iż rzecz jest nie do zrobienia siłami krajowych manufaktur szybowcowych. Czy Schweizer jest polecony przez CAA, jako „monopolista” w dziedzinie produkcji szybowców w USA i jedyna firma, która znajdzie środki zaradcze na problem USAAF? Nie jest polecony.

 

9. Jak dalece nie istniał w USA monopol na szybowce Schweizer pokazuje konkurs ofert i przetarg na szybowce szkolno-treningowe dla amerykańskich sił zbrojnych ogłoszony natychmiast po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do II w.ś. Żadnego „monopolu”, albo chcociaż minimalnych preferencyjnych warunków, Schweizerowi nie przyznano, ponieważ dla amerykańskich władz lotniczych Schweizer zawsze był tylko zwyczajną manufakturą szybowcową taką samą, jak wszystkie inne.

 

10. Do powyższego przetargu wojskowego zaproszono wszystkie amerykańskie firmy lotnicze zdolne do produkcji szybowców i zainteresowane tego typu kontraktem z wojskiem.

 

11. Schweizer tego przetargu nie wygrał – jeszcze jeden dowód na brak monopolu tej wytwórni na szybowce na rynku amerykańskim. Zwycięzca przetargu był kolegialny i zamówienia na szybowce szkolno-treningowe przyznano aż ośmiu firmom (Aeronca, Briegleb, Frankfort, Laister-Kauffmann, Piper, Pratt, Read & Co., Schweizer i Taylorcraft). Jeszcze jeden dowód na zdroworozsądkowe postrzeganie i podejście władz do Schweizera (oraz brak jego monopolu) to fakt, że lwią część „tortu” w tym przetargu zgarnęły firmy samolotowe Aeronca, Piper i Taylorcraft, które łącznie miały dostarczyć 750 szybowców. Takiego portfela zamówień amerykańskie manufaktury szybowcowe nie zrealizowałyby chyba do wojny koreańskiej.

 

12. Z sugestią, że szybowce polskie na rynku amerykańskim mogłyby być niesprzedawalne zgodzić się byłoby nader trudno. Wręcz przeciwnie – byłyby wysoce sprzedawalne. Nie zapominajmy, że ruch społeczny w USA wokół szybownictwa był skrajnie inny, niż w Niemczech, ZSRR i Polsce. W międzywojniu szybownictwo wyczynowe było w USA sportem milionerów, a co najmniej ludzi nieco bardziej zamożnych np. emerytowanych pilotów wojskowych wysokiej rangi, inżynierów lotniczych na dobrych posadach w nauce lub przemyśle itp. Środowisko to łaknęło wszelkich szybowcowych nowości ze świata, bo własny rynek oferował niewiele w kwestii szybowców wyczynowych, a jeśli już to za pieniądze zaporowe dla większości pilotów, co więcej jednostkowe egzemplarze szybowców. Kilka dowiezionych do USA np. Pewuesów-101 na handel i nie powstałyby w USA mozolnie projektowane i równie mozolnie budowane po jednym egzemplarzu w „produkcji garażowej” szybowce RS-1 i R-2, bo nikomu by się to nie opłacało. Wyczynowe PWS-101 byłyby w USA „off-the-shelf” i po cenach na pewno wysoce konkurencyjnych w stosunku do szybowców niemieckich, bo Niemcy mieli ceny na swoje szybowce w USA jak z jakiegoś ponurego drenażowego kabaretu.

 

13. Mogła niemiecka ambasada w Waszyngtonie wspierać swój biznes szybowcowy w USA? Mogła. I robiła to z rozmachem. Mogła ambasada II RP robić identycznie? Mogła. Robiła? Nic nie robiła.

 

14. Jeśli zajrzymy do amerykańskich szybowcowych mediów drukowanych lat 1929 do Pearl Harbor (a coś o tym wiem, jako ich kolekcjoner) to jedyne zachwyty nad zagranicznymi pilotami szybowcowymi jakie tam zobaczymy? Wyłącznie nad pilotami niemieckimi. To samo dotyczy konstruktorów i aerodynamików związanych z szybownictwem. „Deutsche Segelflug über alles” – taki jest obraz tych mediów. My nie istniejemy. Jakby w ogóle nie było na mapie świata państwa Poland. Nie istniejemy mając ówcześnie szybownictwo najwybitniejsze na  świecie ex aequo z Niemcami.

 

15. Kto za to istnieje z naszego regionu? Litwa istnieje. Można było?

 

16. Gdyby przez pewne zbiegi okoliczności kilku-kilkunastu Amerykanów (wyłącznie z własnej inicjatywy i nieco przez przypadek) nie zdecydowało się na szkolenie szybowcowe w II RP to na rynku amerykańskim w ogóle nikt by nie wiedział, że w Polsce istnieje jakiekolwiek szybownictwo.

 

17. Czy mogli Niemcy doprowadzić do stanu, że na zasadach komercyjnych ich szybowce Gö 1, Gö 3, Gö 5/Hü 17, Rhönsperber, Grunau 8 i Grunau Baby były w USA dostępne albo w postaci planów do ich budowy, albo jako gotowe statki powietrzne? Mogli. Mogła II RP doprowadzić do stanu, aby polskie szybowce tych samych klas były tak samo dostępne w USA? Mogła. Zrobiła coś w tym kierunku? Nic.

 

18. Mogli niemieccy piloci szybowcowi i konstruktorzy szybowców nie tylko bywać często w USA, ale i robić tamże dobre PR swojej branży szybowcowej? Mogli. I robili. Mogli Polacy robić to samo? Mogli. Robili? Nie robili.

 

19. Czy mogła taka mała Litwa inwestować w promocję w USA swojego szybownictwa? Mogła. Mogła II RP? Mogła. Zrobiła cokolwiek na tym polu? Nic. Na 8. Otwarte Szybowcowe Mistrzostwa Stanów Zjednoczonych w roku 1937 Litwa wysłała swoją małą kadrę narodową złożoną z dwóch pilotów i dwóch szybowców, w tym z rodzimego szybowca BrO-4 Rūta (doskonałość 19). I amerykańskie środowisko szybowcowe to zapamiętało i aż do przystąpienia USA do II w.ś. miało szacunek dla litewskiego szybownictwa i litewskich konstruktorów szybowców.

 

20. Z antypromocją polskiego szybownictwa na rynku amerykańskim nie wydarzyło się nic ponad systemową, kompleksową antypromocję całego dorobku naukowo-technicznego i przemysłowego Polski na Nowojorskiej Wystawie Światowej NYWF 1939-1940.

 

21. Jakiś „pies z kulawą nogą” zrobił choćby tylko mikroskopijne cokolwiek dla promocji polskiego szybownictwa w USA przed wojną wraz z podjęciem próby robienia na tym biznesu na wzór Niemiec? Nic. Gdyby przez całkowity przypadek pilot szybowcowy-polonus nie wszedł na Orlika II w polskim pawilonie w Nowym Jorku na NYWF 39-40 to też „pies z kulawą nogą” nie dowiedziałby się w Stanach Zjednoczonych, że zawitał tam jeden z zaledwie kilku najlepszych wysokowyczynowych szybowców świata.

 

22. Niczym dar niebios dostała II RP dziejową szansę na pokazanie się wobec świata jako państwo nowoczesne, z dorobkiem naukowym, B+R, technicznym, przemysłowym, produkcyjnym, każdym, do którego potrzebna jest umysłowość „open-minded”. The New York World's Fair 1939-1940 była do tego okazją niepowtarzalną, także dla polskiego wybitnego szybownictwa wraz z Orlikiem II SP-1373. Co z tego wszystkiego zrobiono i jak wykorzystano tę niepowtarzalną szansę? Wykorzystano jako ocean ciemnogrodu, zaścianka, prowincjonalizmu dosłownego i umysłowego. Wyszła z tego promocja w kulturze flaszki, ogórka i kiełbachy. Takich II RP miała wówczas ludzi od public affairs i komunikacji marketingowej.

 

23. Antypromocja polskich wyrobów przemysłowych i dorobku naukowo-technicznego na NYWF 39-40 to skandal, za który ktoś powinien pójść siedzieć. Pojechaliśmy do kraju, gdzie w tamtym czasie US Army silnie rozwijała służby medyczne i kupowała w olbrzymich ilościach sprzęt medyczny. Można było zrobić na tym biznes? Można było. Ktoś z Polski zrobił cokolwiek w tym kierunku? Nikt niczego. Ktoś w USA zachwycił się na NYWF polskim uniwersalnym, kompaktowym, naprawdę rewelacyjnym stołem operacyjnym Januszkiewicza? Nikt. I to w czasie, gdy US Army rozwijała przewoźne gabinety medyczne, a stół Januszkiewicza był niczym stworzony do czegoś takiego. Pojechaliśmy na NYWF do ojczyzny pięknych motocykli, do kraju rozmiłowanego w nich. Ktoś się dowiedział, że w polskim pawilonie jest pięknie wyszykowany na tę wystawę Sokół 600? Ktoś w USA zachwycił się nim? Nikt. W kraju rozbudowanego kolejnictwa, jakim były USA, ktoś na NYWF zachwycił się polską lokomotywą Pm36 w wersji aerodynamicznej, ktoś ją odnotował w Stanach Zjednoczonych? Nikt. Polskimi urządzeniami telekomunikacyjnymi ktoś się zainteresował na NYWF? „Pies z kulawą nogą”, bo jak się miał tym wszystkim zachwycić w reklamach II RP, jakie zalały wtedy media – reklamami wyłącznie polskiej szynki.

 

24. Reklamy „Polish Ham” do granic paranoi (a raczej daleko poza te granice) zalały i zdominowały wszystkie media NYWF 39-40. Nic z polskiej nauki, techniki, przemysłu, kultury – tylko „Polish Ham”. Władze Nowego Jorku wydrukowały bardzo ładną mapę terenu Wystawy Światowej i zaproponowały światowym wystawcom moduły reklamowe na tej mapie. Co II RP reklamowała? „Polish Ham”. Na ilu dużych modułach reklamowych to poszło na tej mapie? Aż na trzech; żadne inne państwo świata nie wykupiło na tej mapie aż tylu modułów. Polska na wszystkich modułach dała reklamy i slogany: „Polish Ham”, „Whe The Polish Ham is Better…” i „Polish Ham served at the Polish Restaurant”. Oto cała mentalność rządowych marketingowców II RP. Jako gadżet reklamowy Polska zawiozła na NYWF zapałki. Jaka reklama była na zapałkach? Może coś naukowego? Nie – „Polish Ham” i „Polish Restaurant”. Jeszcze w 1940 polskie władze zleciły nową produkcję zapałek na NYWF. Jaka poszła reklama na te zapałki? Może coś z branży lotniczej, bo przecież taka była w polskim pawilonie na NYWF? Nie. Poszły „Polish Food” oraz „Polish Restaurant”. Na okoliczność NYWF zacumował w Nowym Jorku MS Piłsudski. Miał on swoje reklamy w amerykańskich mediach, że jest związany z polską ekspozycją na NYWF. Co reklamowano? Może jakąś podwystawę na statku polskiego dorobku naukowego, technicznego, produkcyjnego z zakresu nowoczesnego państwa europejskiego? Nie. Reklamowano „Polish Restaurant”. Żarcie, żarcie, żarcie – do granic obłędu. Nic mądrzejszego polscy rządowi marketingowcy nie mieli na NYWF do powiedzenia.

 

25. Na okoliczność NYWF ukazuje się w ładnym medium artykuł poświęcony Polakom i Amerykanom polskiego pochodzenia w amerykańskich siłach zbrojnych. Jaką polski rząd daje reklamę przy tym artykule? Może silnika od Łosia, bo był do obejrzenia na wystawie i pasowałby do wojskowej tematyki artykułu? Może o szybowcu Orlik też możliwym do obejrzenia na wystawie, a którego można by od biedy podciągnąć pod aktywność LOPP w Polsce, czyli też bliską wojskowości? Nie. Polski rząd daje przy takim artykule reklamę „Polonia Brand Polish Ham”. Kolejny elegancko wydany artykuł w USA na temat relacji polsko-amerykańskich w dziedzinie marynarki handlowej. Jaka reklama temu towarzyszy na kolejnej stronie? „Polish American Sausage Company”. Wreszcie kiełbacha, nie szynka, cieszmy się, bo jest płodozmian reklamowy dorobku II RP. Następny elegancko wydany artykuł o Polakach w Stanach Zjednoczonych. Jaką reklamę na jego zakończenie daje polski rząd? „Republic of Poland for perfecting and intriducing the world famous Polish canned ham”. I jeszcze jeden elegancko wydany w USA na okoliczność NYWF artykuł o Fundacji Kościuszkowskiej. Jaką reklamę daje polski rząd na koniec tego artykułu? „Why the Polish ham is better…”. Nigdy nigdzie ani jednej reklamy z jakimś polskim wyrobem przemysłowym, nigdy niczego o polskiej działalności B+R. Tylko żarcie, żarcie, żarcie.

 

Itd., itp. Można by te przykłady mnożyć dziesiątkami, jeśli nie setkami.

 

Można się dziwić, że w międzywojniu nikt w USA nie miał pojęcia, że II RP miała jedne z najlepszych szybowców ówczesnego świata? Można się dziwić, że nikt z Polski nie potrafił zrobić na tym biznesu?

 

26. Polską obecność na NYWF najlepiej komentuje jeden z amerykańskich artykułów z tamtych czasów w rodzaju – „dwa rolnicze kraje, Polska i Holandia, miały pawilony obok siebie”. Można się dziwić? Nie można. Polska obecność na NYWF to tylko politykierstwo (całkowicie dla Amerykanów niezrozumiałe, bo nie od tego są wystawy światowe), żądza dokopania Niemcom (bezsensowne odsłonięcie pomnika Jagiełły z „dwoma nagimi mieczami”, jak gdyby ktokolwiek poza Polakami wiedział, o co w tym chodzi) oraz prostacka promocja polskiej wsi i jej wyrobów spożywczych, w tym nachalne, wszędzie, reklamowanie wieprzowiny, szynki i kiełbasy. Było to żałośniejsze, niż wszelkie Cepeliady.

 

27. Czy nadal dziwimy się do dziś, że wizerunek Polski na świecie od międzywojnia co najmniej do końca PRL i jeszcze z zahaczeniem o początek III RP to furmanka i wiejska babinka w chustce na głowie? Mamy to, na co solennie zapracowaliśmy.

 

28. Dla jasności: Beznadziejna, zaściankowa, prowincjonalna, pozbawiona jakiejkolwiek wyobraźni sytuacyjnej i biznesowej mentalność polskich władz państwowych odpowiedzialnych za polskie uczestnictwo w NYWF to tylko część zjawiska. Żaden aparat państwa nie był i nie jest potrzebny do promowania czegoś z branży lotniczej, co uważamy za warte promowania. Przykład: dyrektor Ryszard Leja z PZL Warszawa-Okęcie od pierwszych lat 90. nie oglądał się na żadne polskie ministerstwa, na żaden polski rząd, na żadne agencje rządowe odpowiedzialne za promocję czegokolwiek polskiego za granicą. W trakcie produkcji prototypów PZL-130 sam z własnej inicjatywy urządzał atrakcyjne imprezy dla ataszatów wojskowych ambasad funkcjonujących w naszym kraju. To, co Jerzy Wojnar wyprawiał wtedy z Orlikami w powietrzu jest nie do opisania. Wiem, bo widziałem. Wojskowi attaché zbierali z ziemi szczęki, jak pan Jerzy latał, a czasami szurał Orlikami po ziemi na Vmax – też wiem, bo widziałem. Można było przed wojną też ruszyć głową z prywatnej/zakładowej inicjatywy bez czekania na zmysł marketingowo-handlowy aparatu II RP wobec branży szybowcowej? Można było. Nikt by tego nie blokował spośród władz.

 

Reasumując:

 

Flaszka, kiełbacha i ogórek – oto wizerunek II RP na Nowojorskiej Wystawie Światowej 1939-1940. Flaszka, bo reklam alkoholi przy reklamach polskiej wieprzowiny już tutaj litościwie nie cytuję. I żaden „Polish Week”, jaki miał wtedy miejsce z nieco mądrzejszymi imprezami towarzyszącymi nie jest w stanie tego wizerunku zmienić. Flaszka, kiełbacha i ogórek plus wieśniaczka Zosia w chustce na głowie, bo na pewno nie bardzo dobry szybowiec Orlik II SP-1373.

 

Oprócz czterech wydań katalogu polskiej wystawy na NYWF różne drobne gadżety reklamowo-propagandowe Polska przygotowała na tę imprezę, ale jeden wybijał się zdecydowanie już choćby swoją wielkością. Widać go poniżej. Nie mała statuetka Orlika II, nie mała statuetka PZL Wicher (którego model był na wystawie wraz z informacją o nim), nie RWD-4 i nie RWD-6, których modele też były w polskim pawilonie i nie silnik lotniczy Pegaz. Główny gadżet reklamowy II RP w Nowym Jorku to polska wieś.

 

Poniżej lalka-wieśniaczka Zosia – główny polski gadżet reklamowy na NYWF 39-40. Najmądrzejsze, co II RP wymyśliła na tę imprezę wystawienniczą formatu światowego w Nowym Jorku.

 

Pozdrawiam :classic_smile:

 

968564387_ZosiaNYWF39-40.thumb.jpg.60e0f8a249161c2cc11bface27020cdb.jpg

Napisano (edytowane)

Licencje polskich szybowców kupiły przed wojną:

Estonia: Wrona, Czajka, Komar, Komar bis, Mewa

Rumunia:  Delfin

Finlandia: Wrona bis, Czajka, Salamandra, Komar bis

Bułgaria: Komar

Jugosławia: Wrona, Czajka, Komar, Komar bis, Mewa, Orlik 39, Salamandra, Delfin

Francja: Komar bis (ale to chyba było za darmo, prezent od Rayskiego?)

Chorwacja: PWS-101

Palestyna: Wrona, Czajka

I rysunki większości tych szybowców zachowały się do dziś w tych państwach.

Ciekaw jestem, czy Niemcy gdzieś dali licencję przed wojną komuś (oprócz rysunków Meise-Olimpii dawanych za darmo po konkursie na szybowiec olimpijski na zawody w 1940 r.).

Tom

Edytowane przez TMD
Napisano
14 godzin temu, TMD napisał:

Ciekaw jestem, czy Niemcy gdzieś dali licencję przed wojną komuś...

Niemcy mieli inną politykę handlową, ale z braku jakichkolwiek parametrów finansowych nie podejmuję się stwierdzenia, która była lepsza, czy polska, czy niemiecka? Niemcy postawili na handel szybowcami oraz planami ich budowy.

Napisano

Straszna szkoda, że to nie poleci. Już się cieszyłem, że wpiszemy się w światową modę robienia takich antycznych replik w wersji latającej. Przy dzisiejszej wiedzy pilota szybowcowego spokojnie można by tym polecieć na termikę i to dopiero byłby czad, jak by takie coś zobaczył ktoś w kominie. :classic_biggrin: Skoro ludzie robili warunki do srebrnej odznaki szybowcami transportowymi CG-4A to takim Akarem też spokojnie można by polatać choćby tylko rekreacyjnie, ale na pewno dłużej niż to legendarne 3 min. 3 sek.

Napisano

Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać...

Byliśmy bardzo dobrzy w szybownictwie przed wojną, byliśmy w PRL i jesteśmy w III RP. Mało jest takich dziedzin, o których moglibyśmy powiedzieć, że przez wieki jesteśmy w nich bardzo dobrzy.

Dlatego na chwilę mała odskocznia od tutejszego wątku https://www.infolotnicze.pl/2020/02/17/naukowcy-z-agh-stworzyli-naped-wodorowy-do-motoszybowca/

Napisano

PS

Może by tak któryś z tutejszych forumowiczów zrobił taki film i wrzucił na YT po uprzednim poproszeniu Andrzeja Glassa o zgodę i publikację w necie? Jakieś filmy z Glassówek przecież chadzają po YT. Ja niestety nie mam pojęcia, jak to się robi, poza tym nie mam konta na YT ani w ogóle w żadnych mediach społecznościowych; nie używam ich.

Napisano

Jedburgh_Ops- Czy znasz artykuł na temat wystawy w NY z Życia Technicznego  1938/6??? A odnośnie tej laleczki to w takim programie "Gwiazdy lombardu" z kanału FOCUS poszła za 30 dolców...bo jak powiedział Rick..."nikt  nie wie już co to jest i trudno będzie ją sprzedać"...

Napisano
21 minut temu, Hornet napisał:

Jedburgh_Ops- Czy znasz artykuł na temat wystawy w NY z Życia Technicznego  1938/6??? A odnośnie tej laleczki to w takim programie "Gwiazdy lombardu" z kanału FOCUS poszła za 30 dolców...bo jak powiedział Rick..."nikt  nie wie już co to jest i trudno będzie ją sprzedać"...

 

Artykułu tego nie znam.

 

A z lalką Zosią (na zagranicznych aukcjach chodzi jako „Sophie”) bywa cenowo różnie na światowych aukcjach, tak samo jak ze wszystkimi pamiątkami po polskiej wystawie na NYWF. Czasami są one ze grosze, a czasami ceny tych gadżetów są masakrycznie wysokie. O ile pamiętam to widywałem tę Zosię już nawet za sumy powyżej 200 $. Kiedyś wygrałem aukcję na to najbardziej eleganckie (oprawne w fornir) wydanie polskiego katalogu na NYWF i myślałem, że trupem padnę, ile $ za to musiałem zapłacić, ale bywają też okazje, że można któreś z wydań katalogu „Poland” kupić za jakieś niewiele znaczące pieniądze. Tak więc bardzo różnie bywa z cenami polskich pamiątek po NYWF – od skrajności do skrajności, bo czasami ludzie wiedzą co sprzedają, a czasami nie; czasami sprzedający zdają sobie sprawę, że to dla Polaków istotne pamiątki o zabarwieniu historyczno-emocjonalnym, a czasami nie zdają sobie sprawy. I tak to leci.

 

Temat The New York World's Fair 1939-1940 wciągnął mnie po uszy przez Orlika II SP-1373. Badając przez dekady historię jego obecności w USA na jakimś etapie coś mi zaczęło „nie grać” właśnie z NYWF. W końcu pomyślałem sobie coś w rodzaju: „Zaraz, zaraz, o co tu chodzi, pojechaliśmy do USA z takim super szybowcem i nikt nic o nim nie wiedział w kraju, gdzie łakniono każdej szybowcowej nowinki ze świata, bo ludzie szybownictwo uwielbiali, a władze go tępiły?

 

No to się zagłębiłem w temat NYWF. I dopiero, jak się zagłębiłem w temat NYWF, to mi się włos na głowie zjeżył już tak bardziej ogólnie. Zespół przygotowujący polski pawilon i polską ekspozycję był po stronie II RP znakomity, wręcz wybitny. Przygotowane to wszystko było perfekcyjnie i zaangażowane w to były postaci też wybitne w poszczególnych dziedzinach. Ci ludzie powinni dostać za to wysokie odznaczenia państwowe. Do tego momentu wszystko było okay – Druga RP na szóstkę za te przygotowania. Sam zresztą katalog „Poland” na NYWF jest edytorską wspaniałością.

 

Tylko co z tego? Owoż nic z tego. To wszystko zostało potem zamordowane przez jakichś prymitywów, którym nieopatrznie pozwolono prowadzić promocję Polski i polskiego pawilonu na NYWF. Gdyby to ode mnie zależało to z Berezy Kartuskiej nie wyszliby do ostatniego tchnienia, bo to był po prostu sabotaż unikatowy w ogóle w historii Polski, a nie tylko II RP. Z tematu NYWF zagłębiłem się tylko w (anty)promocję wszystkiego, co było polskie, a naukowe, techniczne i produkcyjne, więc na tematy np. promocji polskiej kultury i sztuki na NYWF się nie wypowiadam, ale z drugiej strony przecież widzę, co widzę, a z faktami nie ma dyskusji. Tak jak było zero reklam czegokolwiek, co dał ze swojej głowy jakiś Polak na polu B+R i przemysłu to tak samo było zero reklam polskiej kultury i sztuki.

 

Swego czasu korespondowałem z amerykańskimi kolekcjonerami pamiątek po NYWF 1939-1940, którzy mieli też jakieś polskie akcenty w tych kolekcjach. Na początku pytałem, czy mają coś o Orliku II, ale potem zorientowałem się, że nieprawidłowo pytam. Zacząłem pytać, czy mają cokolwiek polskiego promocyjnego na temat nauki, techniki i przemysłu? Zacytuję typową odpowiedź z takiej korespondencji: „I'm sorry but there is only a brief shot of the Polish Restaurant”. Odpowiedzi typu „I'm sorry, Polish Ham only”, „I'm sorry, Bella Meat Market only”, „I'm sorry, Kalwaryjskie wino lecznicze only”, „I'm sorry, Państwowy Monopol Spirytusowy only”, „I'm sorry, Polski Przemysł Wódczany, Warsaw, Poland only”, „I'm sorry, Republic of Poland Canned Ham only”, „I'm sorry, E. Wedel, Ltd. only”, „I'm sorry, Polish Sausages only”, „I'm sorry, S. Szczotkowski Meat Products only” – to standard.

 

II RP wydała na NYWF bardzo elegancką publikację (108 stron, kredowy papier itp.) pt. „American Polish Participation. New York World's Fair 1939”. Co ją otwiera już na II stronie okładki? Całostronicowa reklama „Ampol, Inc. Polish Ham”. Niczego mądrzejszego ludzie od public affairs II RP nie wymyślili, aby zagranicznego czytelnika powitać po otwarciu tej eleganckiej publikacji. Nóż w kieszeni się otwiera.

 

Tylko mięcho, żarcie, gorzała i polska wiocha. Wszystko to daleko poza granice paranoi, kompletnego obłędu, jakiejkolwiek kultury promocji dorobku państwowego. Jak Orlik II SP-1373 miał się przez ten obłęd przebić, skoro nic z polskiego dorobku B+R i przemysłowego nie przebiło się do amerykańskich mediów za sprawą jakichś polskich działań promocyjnych? Tych działań po prostu nie było i ktoś za to powinien ciężko odpowiedzieć.

 

Zauważmy jeszcze jedną rzecz. Odkąd padł w USA w pierwszych latach 30. znakomity miesięcznik szybowcowy „National Power Glider” (chyba najbogatsze w treści czasopismo szybowcowe ówczesnego świata) to jego rolę przejął wydawany od roku 1932 miesięcznik „Soaring” redagowany przez Soaring Society of America (SSA). Coś takiego, jak Orlik II SP-1373 powinno być gwiazdą magazynu „Soaring” już od przypłynięcia szybowca do Nowego Jorku. Było? Nie było. Wygłodzone nowin szybowcowych amerykańskie środowisko tego sportu byłoby stukrotnie wdzięczne redakcji „Soaring” za opisy tego Orlika II. Jaka była rzeczywistość? SSA nie miało najzieleńszego pojęcia, że Polska wystawia ten szybowiec na NYWF. Dopiero za sprawą polonijnej organizacji Polish Falcons of America coś odrobineczkę się ruszyło, a i to przez przypadek. Polish Falcons of America w roku 1937 była sponsorem zawiązującego się polonijnego klubu szybowcowego Falcon Glider Club przy centrali Polish Falcons of America w Pittsburghu. I to polonus-członek FGC wszedł na Orlika II w polskim pawilonie na NYWF i napisał o tym list do „Soaring”. A „Soaring” zamiast się tym zachwycić to najwyraźniej nie docenił, co przypłynęło do USA. W 1939 roku „Soaring” napisał tylko (dosłownie!) dwa zdania o SP-1373 i podał tylko jego dane techniczne plus marne i bardzo małe zdjęcie.

 

Jedyną rzeczą, jaką Stany Zjednoczone i świat zachwyciły się w polskim pawilonie na NYWF była wieża towarzysząca pawilonowi. Nawet tej pięknej rzeczy marketingowcy II RP nie potrafili wypromować, tylko wieża „sama się wypromowała” bez polskiego udziału. Była tak zachwycająca swoją architekturą, że Amerykanie sami ją chwalili i promowali.

 

Kończę z relacjonowaniem NYWF 1939-1940, bo to nie tutejszy temat, ale skoro już Koloman w inauguracyjnym poście tak personalnie mnie zaprosił do tego wątku to chciałem przekazać trochę więcej atmosfery „okołoszybowcowej” wiążącej się z jednym z najsłynniejszych szybowców będących dziełem II RP.

Napisano
17 godzin temu, Spirit of Warsaw napisał:

 

Dzięki, że wrzuciłeś te Glassówki. Widzę, że jest tego na YT więcej, niż myślałem.

 

Mam tylko jedną uwagę do Glassówek szybowcowych i motoszybowcowych (dotyczących przedwojennego dorobku Polski), w których współprelegentem jest Jerzy Gruchalski. Mam nadzieję, że postaci tej nie będzie podczas zwiastowanej Glassówki 21 marca 2020 r. i że jedynym prelegentem będzie Andrzej Glass.

 

Będzie Jerzy Gruchalski – wychodzę z tej Glassowki, bo w moim życiu nie zwykłem tracić czasu.

 

Chociaż… może nie? Może w końcu, kurczę, wstanę i przerwę tę Glassówkę z apelem, aby postać ta zaprzestała w życiu publicznym robienia ludziom piany z mózgu.

 

To, co wygaduje podczas Glassówek Jerzy Gruchalski jest nie do zaakceptowania. On tylko kompromituje Polskę i Polaków, chociaż jemu wydaje się, że robi Polsce i Polakom dobre PR. Jest wręcz odwrotnie.

 

Każdy, kto jest „z branży” dobrze wie, że przed wojną byliśmy mistrzami świata w szeroko pojętym szybownictwie – i w jego B+R, i w jego konstrukcjach, i w lataniu. I nikt nas nie przebijał, nawet Niemcy. I nic nie jest w stanie tego zmienić. Nie ma żadnej potrzeby dodawania do tego czegokolwiek, ponieważ polski dorobek w tej dziedzinie sam się komentuje. Każdy, kto usiłuje coś do tego nieudolnie „dopromować” jest tylko skażony nacjonalistycznym oszołomstwem.

 

Za to, co Jerzy Gruchalski robi na polu latających replik polskich przedwojennych szybowców i motoszybowców ma mój gigantyczny, niezmierzony szacunek i podziw. Mógłbym go za to publicznie pocałować w rękę, a wręcz w obie. Po raz kolejny mógłbym Jerzego Gruchalskiego pocałować w obie ręce, z wyrazami największego szacunku, za to, że zagłębił się w temat sezonowanego drewna lotniczego, co to w ogóle było w latach 30., 40. i 50. i jak dziś naśladować takie drewno choć trochę, żeby zrobić obecnie latającą replikę Orlika Olimpijskiego, czym Jerzy Gruchalski się zajmuje. Moje chapeau bas z największym szacunkiem i podziwem wobec tej postaci.

 

Ale wysłuchiwać prelekcji tej postaci nie będę. No kuźwa po prostu nie, bo nie.

 

Fanatyzm, szowinizm, nacjonalizm, skrajne historyczne nieuctwo – wszystko w wydaniu groteskowym – to nie jest promocja polskiej myśli technicznej w przedwojennym lotnictwie, w tym w szybownictwie i motoszybownictwie. A dokładnie to reprezentują niektóre publiczne wypowiedzi Jerzego Gruchalskiego. Nie mam zamiaru tracić na to czasu 21 marca br.

 

Oświadczenie Jerzego Gruchalskiego podczas Glassówki np. o przedwojennym motoszybowcu Bąk, jakoby P.11 był rzekomo „pierwszym całkowicie metalowym myśliwcem świata” tylko kompromituje tę postać. I że jakoby „Brytyjczycy chcieli kupić egzemplarz P.11, żeby w ogóle nauczyć się konstruować myśliwce”. To, że takie stwierdzenia kompromitują tę postać to jedno, ale przede wszystkim jednak kompromituje to nas, Polaków. Na co nam takie PR? Panie Gruchalski – zanim powstał P.11 to przed nim były całkowicie metalowe myśliwce Junkers J 2 (1916), Junkers D.I (1918) i Boeing P-26 (1932). Po co do tego dopisywać pana nacjonalistyczne urojenia na temat P.11?

 

To samo z Orlikiem Olimpijskim. Film na YT jemu poświęcony i stek kosmicznych bzdur oraz ahistorycznych kłamstw Jerzego Gruchalskiego, jakoby Amerykanie rzekomo uczyli się od Polaków konstruowania szybowców to ponownie coś, co odbiera tej postaci jakiekolwiek prawo do występowania na Glassówkach. Andrzej Glass pracował na swoją renomę prawie 3/4 wieku, więc szkoda, żeby jakieś rozfanatyzowane nacjonalizmem i niedouczone w zakresie historii lotnictwa postaci rujnowały tę renomę i prestiż.

Napisano

Bardzo proszę o te "dwa zdania w Soaringu nt. Orlika II i jego dane techniczne". Najlepiej skan strony. Bo wydaje mi się, że dotyczyło to opisu Orlika Olimpijskiego - który był szeroko opisywany w prasie lotniczej. Co do twierdzenia p. Gruchalskiego, jakoby Amerykanie uczyli się na nim technologii, jest myślę prawdziwe - sam o tym czytałem w amerykańskiej prasie. Nie chodziło o konstrukcję, a właśnie o technologię . Był to czas wojny już i być może chodziło o poznanie lepiej drewna, jako zamiennika stal/aluminium /?/. Tom

Napisano
6 minut temu, TMD napisał:

Bardzo proszę o te "dwa zdania w Soaringu nt. Orlika II i jego dane techniczne". Najlepiej skan strony. Bo wydaje mi się, że dotyczyło to opisu Orlika Olimpijskiego

 

1.jpg

Napisano (edytowane)
14 minut temu, TMD napisał:

Co do twierdzenia p. Gruchalskiego, jakoby Amerykanie uczyli się na nim technologii, jest myślę prawdziwe - sam o tym czytałem w amerykańskiej prasie. Nie chodziło o konstrukcję, a właśnie o technologię . Był to czas wojny już i być może chodziło o poznanie lepiej drewna, jako zamiennika stal/aluminium /?/.

W wolniejszej chwili skomentuję to szerzej. Ale to znowu będzie grubszy post, więc potrzebuję szansy, czyli czasu :classic_smile:

Edytowane przez Jedburgh_Ops
Napisano (edytowane)

Dzięki za skan. Proszę pamiętać też o tych artykule-fotkach PWS.

A generalnie mógłby Pan dać wykład-prezentację na Glassówce nt. Orlika II w USA.

Wrona miała profil sam ostateczny, więc korkociąg...

Tom

Edytowane przez TMD
Napisano (edytowane)

Co do danych technicznych Orlika II zamieszczonych w Soaringu - to jest mieszanka Orlika Olimpijskiego i Orlika II.

Tylko rozpiętość skrzydeł się zgadza jako tako. Jak do tej pory nie udało się znaleźć oryginalnych danych technicznych Orlika II.

Co do Wrony - w  1937 r. harcerska grupa szybowcowa kierowana przez Wiktora Szydłowskiego

wyjechała z  Wroną do USA szkoląc tam grupę polonii amerykańskiej.

Foto:

1. Szkolenie polskiej młodzieży w USA w Pittsburghu w 1937 r. przez W. Szydłowskiego

2. Tadeusz Derengowski szkolący w USA w 1938 r. polską młodzież na Komarze bis

 

Kocjan Wrona Pittsburg 37.jpg

Kocjan Kom Dereng Pitt 38.jpg

Edytowane przez TMD
Napisano

Z dużym zainteresowaniem przeczytałem ostatnie wpisy.

  Jedburgh_Ops  Cyt.- "Będzie Jerzy Gruchalski – wychodzę z tej Glassowki, bo w moim życiu nie zwykłem tracić czasu."

Jednej rzeczy nie rozumiem a mianowicie po co wychodzić, jak można zabrać głos, wytknąć błędy i udzielić poprawnego objaśnienia.

Napisano
31 minut temu, Sedco Express napisał:

Z dużym zainteresowaniem przeczytałem ostatnie wpisy.

  Jedburgh_Ops  Cyt.- "Będzie Jerzy Gruchalski – wychodzę z tej Glassowki, bo w moim życiu nie zwykłem tracić czasu."

Jednej rzeczy nie rozumiem a mianowicie po co wychodzić, jak można zabrać głos, wytknąć błędy i udzielić poprawnego objaśnienia.

To jest nie do zrobienia. Nie w przypadku Jerzego Gruchalskiego. Właśnie dlatego dziękuję za jego przekaz informacyjny, czy to pisany, czy werbalny, i przyswajać go nie będę.

Wszyscy popełniamy jakieś błędy, ja też, nikt nie wie stu procent rzeczy nawet na jakiś swój ukochany temat, nawet Andrzej Glass popełnia jakieś nieścisłości lub pomyłki, tyle tylko, że nikt nie kreuje II RP na Chrystusa światowego przemysłu lotniczego tamtych czasów. To, co reprezentuje Jerzy Gruchalski (gdy mówi coś o lotnictwie) to jest jakaś oszołomiona misyjność, rozgorączkowanie, jakieś dziwaczne emocje, kreacja faktów niebyłych, pouczanie innych narodów i groteskowy polski szowinizm. Po prostu jakiś fanatyzm zmieszany z mentorskim tonem. A ja od fanatyków całe życie uciekam. Lotnictwo jest dla ludzi zrównoważonych. Na YT można widzieć i słyszeć, co Jerzy Gruchalski wygaduje i w jakich emocjach. Na co mi to? Gdyby tutaj nagle wylądował jakiś ufoszczak z Aldebarana i wysłuchał paru prelekcji Jerzego Gruchalskiego to doszedłby tylko do jednego wniosku: „Ho, ho, ta II RP to ci dopiero była, cały świat nauczyła konstruować samoloty i szybowce”. Na co mi takie prelekcje?

Dlatego nie da się „zabrać głosu i udzielić poprawnego objaśnienia”, jak piszesz.

Przykład jest tutaj https://www.przegladkoninski.pl/PL-H5/3/3018/jerzy-gruchalski-ze-slesina-na-100-lecie-lotnictwa-polskiego-buduje-orlika-olimpijskiegourzeczywistnia-skrzydlate-marzenia.html

Cytat z Jerzego Gruchalskiego w tym artykule: „Czyli może ktoś nie wierzyć, ale Amerykanie uczyli się budować szybowce właśnie od Polaków”.

Na polu bzdur, jakichś ahistorycznych kłamstw wygłaszanych przez Jerzego Gruchalskiego ta należy do grupy lepszych.

I teraz niech Jerzy Gruchalski wygłosi tę swoją powyższą absurdalną tezę na Glassówce.  I co z tym można zrobić? Tylko wstać i wyjść, albo zerwać prelekcję i zaapelować do omawianej tu postaci, aby się ów gentleman wreszcie opamiętał z tym swoim groteskowym nacjonalizmem zmieszanym z ignorancją. Przecież powyższej bzdury nie sprostuje się na żadnej Glassówce, czy innej prelekcji, bo żeby to sprostować to trzeba by wygłosić inną prelekcję. Jerzy Gruchalski nie ma najzieleńszego pojęcia o amerykańskim szybownictwie międzywojnia i o amerykańskim rynku związanym z szybownictwem. No ale nieważne - grunt, że „Amerykanie uczyli się budować szybowce właśnie od Polaków”. Jerzy Gruchalski nie ma bladego pojęcia, ilu rzeczy nauczyliby się Polacy od szeroko pojętego amerykańskiego środowiska szybowcowego tamtych czasów, gdyby taka współpraca istniała.

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.
Note: Your post will require moderator approval before it will be visible.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie