Skocz do zawartości

Postrzelony przez myśliwego


witian

Rekomendowane odpowiedzi

Myśliwi nad jednym z milickich stawów nawet nie odbezpieczyli strzelb. Zrezygnowali z polowania na kaczki, bo obok nich stanęli obrońcy zwierząt nie tylko z Wrocławia, ale też z Warszawy i Poznania. Ponad 40 aktywistów naprzeciw kilkunastu polujących."

http://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/7,35771,23800634,najwieksza-blokada-polowania-na-dolnym-slasku-wroclawianie.html#Z_Czolka3Img
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...
http://fakty.interia.pl/zachodniopomorskie/news-kolobrzeg-zarzut-dla-mysliwego-podejrzanego-o-postrzelenie-k,nId,2640217

Mieszkaniec powiatu kołobrzeskiego, który brał udział w polowaniu, jest podejrzany o przypadkowe postrzelenie kobiety w miejscowości Bezpraw. Kula przebiła karoserię samochodu, którym jechała i raniła jej nogi. Pokrzywdzona przebywa w szpitalu.
Mężczyzna usłyszał zarzut narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku zdrowia pokrzywdzonej. Czyn ten zagrożony jest karą do trzech lat pozbawienia wolności" - poinformował w czwartek rzecznik kołobrzeskiej policji Tomasz Kwaśniak.
Prokuratura dopiero będzie decydować o tym, czy wnieść do sądu wniosek o tymczasowy areszt.
Podejrzany - mieszkaniec powiatu kołobrzeskiego - został zatrzymany przez policję w środę. Według wstępnych ustaleń dochodzenia wynika, że do przypadkowego postrzelenia kobiety doszło podczas trwającego w okolicy polowania.
Kobieta we wtorek ok. godz. 22.00 przejeżdżała samochodem przez miejscowość Bezpraw, gdy karoserię jej samochodu przebiła kula i raniła obie jej nogi. Pokrzywdzona trafiła do szpitala, w którym nadal pozostaje. Jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Jak poinformował rzecznik kołobrzeskiej policji, badania lekarskie potwierdziły, że obrażenia, które odniosła mają charakter ran postrzałowych.


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora Czlowieksniegu 13:56 04-10-2018
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...
http://www.newsweek.pl/polska/odrazajacy-obludni-z-piorkiem/hm7ezxe

Ten głośny tekst Filipa Łobodzińskiego pochodzi z 2009 r. Przypominamy go dziś w dzień patrona myśliwych Św. Huberta, także po to by pokazać, że od czasu publikacji niewiele się w temacie polowań i języka używanego przez łowczych zmieniło.

W dniu wolnym od pracy przebierają się w cudaczne stroje, wtykają sobie w kapelusiki pióra, biorą trąbki i idą w las. Przychodzą do cudzego domu i zabijają jego mieszkańców.

Jedynym polowaniem, jakie przystoi cywilizowanemu człowiekowi, jest polowanie na myśliwych”. Autorem powyższego zdania nie jestem ja, lecz mój ojciec. Doskonale odzwierciedla ono jednak mój stan ducha po przeczytaniu książeczki „Polowaneczko” Tomasza Matkowskiego.

Właśnie tak: książeczki – bo jej lektura zajmuje zaledwie dwie godziny. Ot, niespełna 130 stron. Ale niech nas nie zmyli zdrobnienie, stanowiące jej tytuł. To jedne z najbardziej wstrząsających 130 stron, jakie zdarzyło mi się ostatnimi laty czytać.

Tomasz Matkowski jest autorem opowieści dla dzieci i książek obyczajowych, pisze po polsku i francusku. Jednak jako tłumacz spędził wiele lat, towarzysząc obcokrajowcom podczas dewizowych polowań. Dzięki temu widział i słyszał znacznie więcej niż niejeden myśliwy. Śmiało może uchodzić za eksperta.

Zaglądam na strony internetowe redagowane przez myśliwych. Patrzę na publikowane tam zdjęcia. Na przykład takie: uśmiechnięta pani, w kapelusiku piórko jej się migoce, w ręku flinta, a u stóp zabity lis. Podpis: „Piękny wiosenny poranek”. Albo takie: trójka mężczyzn i chłopiec, stroje jak wyżej. Żartują sobie, stojąc nad rozłożonym pokotem. Stygnące trupy pozują, wyginając nienaturalnie łby ku obiektywowi. Podpis: „Czekamy na transport”. Umschlagplatz, tyle że na łonie natury.

A przede wszystkim oni. Zgraja niedorozwiniętych duchowo, choć często sędziwych smarkaczy. Wytworzyli sobie cały rytuał, jak na podwórkowej zabawie, wraz z tajemną mową i systemem sygnałów, który na odległość obwieszcza, jakie zwierzę właśnie zostało zabite.

Nawet zaprojektowali sobie pseudomilitarne stroje i w nich przychodzą do cudzego domu, by zabić jego mieszkańców. W tym celu posługują się bądź to hałasem (naganka), bądź podstępem (wabienie zwierzynypodczas rui). Jak sami twierdzą, szczególnie polowania „na wab dają bardzo dużo emocji wysokiej klasy”. Podobno chronią naturę, kochają zwierzęta, dbają o równowagę ekosystemu, wybijają tylko najsłabsze „sztuki”.

Popatrzmy. Ochrona przyrody w ich wydaniu to m.in. dokarmianie leśnej zwierzyny zimą. Matkowski pisze, że po pierwsze, myśliwi tuczą „sztuki”, by dostarczały potem dorodniejszych trofeów, a po drugie, przyzwyczajają zwierzynę do miejsca – nieopodal karmników stawiają więc myśliwskie ambony. Po co? Oczywiście, żeby z ukrycia zabijać zwierzęta.

Współcześni myśliwi wabią je do swoich stanowisk, zamiast trudzić się tropieniem tak jak ich dzicy przodkowie. Wykorzystują głód albo godowe ogłupienie ofiar. Czasem nachodzą zwierzynę w jej mieszkaniu – jamie, norze, legowisku. Posuwają się nawet do czynności oficjalnie zabronionych, np. kłucia leżącego w gawrze niedźwiedzia, by go obudzić (przepis mówi o tym, że nie wolno zabijać śpiącego). Byle bliżej, byle trafienie było pewniejsze.


Kniejowa eugenika polega na starannym wybieraniu sztuk do trafienia. Wybiera się nie słabe i chore zwierzęta, jak publicznie podkreślają łowcy, ale największe i najpiękniejsze. Piszą o tym i sami członkowie braci łowieckiej: „Bardzo ważnym aspektem łowieckiej pasji jest trofeistyka. Każdy myśliwy chce się pochwalić swoimi zdobyczami, aby z jednej strony okazać w ten sposób szacunek upolowanej zwierzynie, z drugiej zaś wykazać się swoim szczęściem i kunsztem łowieckim. Zapraszamy do udziału w konkursie na najcięższe poroże byka jelenia! Życzymy udanego rykowiska!” – czytam na jednej ze stron myśliwskich.

Regulacją stanu zwierzyny w lesie winny zajmować się wyłącznie wykwalifikowane służby leśne. Im wszak nie zależy na „położeniu” najdorodniejszych „sztuk”, bo nie za to im płacą. Gdy ogłoszono, że lisów w polskich lasach jest za dużo, co zagraża populacji mniejszych zwierząt, myśliwi pierwsi się skrzyknęli. Z troski o „drobnicę”? Ależ oczywiście, sami to mówią! Przecież nie dla rozkoszy łowieckiej, nie dla radochy, jaką daje trafienie w ruchomy cel, nie dla imponującej lisiurki (futra). To poczucie misji każe im, jak to określa łowiecki język, „gnębić”, czyli przerzedzać lisy.

Jak się gnębi lisy? Nocą „zasadza się przy nęcisku”, czyli oszukuje czujnego drapieżnika. Przy pomocy psów „wyparowuje się” zwierzę z legowiska (czyli po prostu wygania z jego siedziby), żeby „wyjechało prosto na strzał”. To wszystko oczywiście w trosce o zające i z szacunku dla lisa. Wiem, podobnie czynią same drapieżniki wobec swych ofiar. Ale robią to, by przeżyć, a nie dla trąbki, bigosu i orderu „bractwa rycerzy świętego Huberta”.

Warto zwrócić uwagę właśnie na język, z czułością opisany przez Stanisława Hoppego w książce „Polski język łowiecki”. Ów specyficzny doublespeak, do którego nie bardzo pasuje polskie słowo nowomowa. Bo ta mowa jest bardzo stara. Tam nic nie nazywa się tak, jak jest naprawdę, żeby zamaskować okrucieństwo całego procederu. Oni nie mówią: „obława na niemogące się bronić, zatrwożone rogacze”, ale „naganka, która wyciska byka z miotu na strzelby”.

Nie strzelają „w klatkę piersiową”, tylko „na komorę”, którą „sztuka” (zwierzę łowne) „podaje” (pokazuje). Podaje – jakby była kolegą z tej samej drużyny piłkarskiej. Dla nich strzał w trzewia sarny przez odbyt to „trafienie w talerz”. Odstrzelona noga to „utrącona cewka”. Źle trafiony jeleń, czyli „postrzałek”, nie krwawi, uciekając, ale „zaznacza strzał”. Jeśli po takiej ucieczce pada gdzieś martwy, łowcy znów nie mówią wprost, że padł po strasznych katuszach, ale że – uwaga – „doszedł”. Jak ziemniaki we wrzątku.

Myśliwi szczycą się też swą prawością. Jak mówią, nie strzelają do zwierzyny z nadmiernej odległości. Starają się nie kaleczyć „kładzionych sztuk” i nie rozpłoszyć tokujących cietrzewi – choć właśnie podczas toków najczęściej na nie polują. Czysta schizofrenia. Ale myśliwego, który strzela do wszystkiego, co się w lesie rusza, czeka straszna kara środowiskowa – zostaje okrzyknięty pogardliwym słowem „strzelacz”. To jakby na psychopatycznego kapo powiedzieć z wyrzutem „łapserdak”.

Bo to mydlenie oczu i uszu, ta obłudna gra językowa przypomina jako żywo język Trzeciej Rzeszy, który w sławnej książce „LTI” zanalizował Victor Klemperer. Tam bezpardonową obławę na Żydów nazywano „rejwachem”, masowy mord – „ostatecznym rozwiązaniem”. W obozie koncentracyjnym „likwidowano tyle a tyle sztuk (sic!) więźniów”… I stosownym raportem podsumowywano ową likwidację. A myśliwi nie zabijają, lecz „pozyskują”, a zamiast raportu mają swoje „otrąbianie kniejówką”.

Matkowski zestawia wręcz cechy myśliwych i nazistów. Jedni i drudzy na przykład czerpią radość z zabijania, organizują się w hierarchiczne zrzeszenia, posługują się tajemnym językiem, są dumni ze swych zbrodni.

Autor „Polowaneczka” rozprawia się z każdym mitem, jaki produkują myśliwi. Jego zdaniem nie są elitą, rycerskim bractwem – tylko żałosnym reliktem, który nie umie żyć bez rozlewu krwi. Nie dają zwierzynie szans, bo nie idą samotnie na dzika z gołymi rękami, ale tchórzliwie, całą zgrają, strzelając z ukrycia i z daleka. Jedyne, co ryzykują, to obtarcie nóg, jak pisze Matkowski. Nie kochają lasu, tylko siebie i swoje zbrodnicze obrzędy. Kochają chwilę, gdy pada strzał. I nawet – jak pisze Matkowski – w większości zanim zabiją, zadają straszne cierpienia, bo nie umieją porządnie trafić.

Z zabijania bezbronnych istot uczynili sport, przebierankę, teatralno-sekciarski obrzęd, do jakiego nie posunęliby się nawet pracownicy rzeźni. Zwierzęta traktują jak rzutki na strzelnicy, tylko trochę trudniejsze do zestrzelenia, bo obdarzone instynktem (i wrażliwością na ból, czego już myśliwi nie chcą przyznać). Przepisy łowieckie to dla nich listek figowy, za którym mogą uprawiać swój proceder. To ludzie żądni rytualnego mordu, którzy gardzą tymi, co na polowanie założą czapkę z pomponem zamiast kapelusika z piórkiem, co mówią „krew” zamiast „farba” czy „posoka”, „jelita” zamiast „miękkie”.

By zaś operlić ten tekst szczyptą łowieckiego humoru, przytoczę na koniec dwie anegdotki z książeczki Matkowskiego. Jedna pani myśliwa podekscytowana opowiada: „I ten lis tak piszczał, tak jazgotał i kręcił się w kółko, pewnie dostał śrutem w jądra! Ha, ha, ha!!!”. Inna zaś, zresztą wynajęta „dla towarzystwa” prostytutka, słysząc zaś, że gęś odleciała, bo ktoś jej tylko urwał strzałem łapy, zapytała: „To jak będzie mogła wylądować?”. Odpowiedzią był rechot miłośników zwierząt. Takimi to krotochwilnymi żartami zabawiają się rycerze św. Huberta, czekając na transport...


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora Czlowieksniegu 18:58 03-11-2018
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

http://www.newsweek.pl/swiat/spoleczenstwo/nie-wpuszczajmy-mysliwych-do-szkol/nyve5p4

Nie wpuszczajmy myśliwych do szkół!

Jak donosi portalplock.pl, minionej zimy dzieciaki z pierwszej klasy tutejszej szkoły podstawowej nr 3 odwiedził myśliwy, Kazimierz Czajkowski. Opowiedział dzieciom o tym, co robią myśliwi, pokazując z dumą adekwatne rekwizyty: skórę zdartą z zabitego lisa, odcięte z głów jeleni i saren poroża. Nauczycielka z dumą napisała na Facebooku szkoły: “Dzięki tej lekcji już wiemy, jak ważna jest potrzeba pracy myśliwych dla utrzymania równowagi w przyrodzie”.

Z przerażeniem obserwuję, jak myśliwi coraz częściej wchodzą do szkół ze specjalnymi zajęciami pokazującymi ich obrzydliwą miłość do zabijania jako szlachetną misję. Takich “lekcji” odbywają się dziś setki w całej Polsce i może być ich coraz więcej. Polski Związek Łowiecki ma bowiem propozycję edukacyjną nie od parady. Stworzył specjalny program zajęć, z którym chce jeździć po szkołach i nauczać dzieci w kwestii dobroczynnych skutków myślistwa. Czego z tych zajęć mają dowiedzieć się dzieci? Ano tego, że myśliwy dla zwierząt i lasu to samo dobro - dokarmia, ochrania, “redukuje” liczebność i dba o osławioną równowagę w przyrodzie (którą i tak dawno już zniszczyliśmy).

Jak przekonuje w oko.press rzeczniczka PZŁ, Diana Piotrowska, w czasie takich zajęć w ogóle nie będzie poruszana tematyka polowania i jego metod. Aha! Taką więc ma metodę PZŁ na nasze dzieci - opowiedzieć o wszystkim, tylko nie o tym najważniejszym, po co z największą przyjemnością idą do lasu - o zabijaniu zwierząt. Podobnie jak Abelard Giza w swoim słynnym już skeczu o myśliwych, ja też nienawidzę hipokrytów. A jakim trzeba być hipokrytą, żeby prowadzić lekcje o łowiectwie, nie zająkując się nawet, czym to łowiectwo w rzeczywistości jest? Czyż to nie haniebne tchórzostwo i manipulacja, i to na naszych dzieciach?

Do myśliwych już chyba powoli dociera, że wśród dorosłych nijak nie da się obronić tezy o mordowaniu w imię ochrony przyrody, a już zwłaszcza zapewnień o tym, jakoby mordujący nie czerpali z tego najmniejszej przyjemności. Dzieciom jednak taki kit jeszcze można wcisnąć. One często bezkrytycznie wierzą dorosłym, a zwłaszcza tym, którzy pojawiają się w szkole i prowadzą zajęcia wspólnie z panią nauczycielką. Taki ktoś musi mieć rację! A jeśli ma jeszcze do tego fajną strzelbę i jeździ konno, może stać się dziecięcym idolem.

Chyba że my, dorośli, nie pozwolimy na wchodzenie takich “idoli” do szkół i twardo przeciwstawimy się pomysłom PZŁ. Czego i sobie, i Państwu z okazji Hubertusa życzę.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sąd Okręgowy w Zielonej Górze wydał precedensowe orzeczenie, zaostrzając uprzednią karę grzywny. 47-letni Jarosław U. pójdzie do więzienia na trzy miesiące. Prócz tego ma zapłacić 3 tysiące złotych właścicielom zastrzelonego golden retrievera i 5 tysięcy na schronisko dla zwierząt.

Danuta Tietz, która razem z mężem prowadzi szkołę jazdy konnej we wsi Stawy pod Nową Solą w styczniu 2015 wyszła na spacer ze swoim 8-letnim psem. Spuściła go ze smyczy, bo znajdowała się na pograniczu łąki i lasu, przy gminnej, mało uczęszczanej drodze. Usłyszała strzał. Okazało się, że psa zastrzelił przejeżdżający obok myśliwy. Twierdził, że został zaatakowany i że pies nie pozwalał mu wysiąść. Według prawa łowieckiego strzelanie z samochodu jest nielegalne.

Dopiero kiedy kobieta wezwała na pomoc męża i syna, a ci zadzwonili po policję, myśliwy się przedstawił. Okazało się, że to mieszkaniec pobliskiego Lubięcina, członek koła myśliwskiego „Jeleń”, Myśliwy zmieniał wersje zdarzenia, inną podawał prokuraturze, inną właścicielce psa. Nie ma wątpliwości co do tego, że Danuta Tietz również znalazła się wtedy w niebezpieczeństwie – nie było jej widać za zakrętem, kiedy padł strzał. Nie było też wątpliwości co do tego, że pies nie był agresywny, w szkole jeździeckiej przebywał z wieloma ludźmi i innymi zwierzętami, był lokalną maskotką. Prócz tego zwrócono uwagę, że myśliwy nie oddał strzału ostrzegawczego, nie trąbił, nie próbował przegonić psa ani ustalić, czy ten rzeczywiście biega bez opieki. Sekcja zwłok psa wykazała, że w momencie oddania strzału stał tyłem do myśliwego, nie atakował. Został zastrzelony z powodu kaprysu.

Jak podaje lokalna „Wyborcza”, sąd pierwszej instancji orzekł 4 tys. zł grzywny, 5 tys. zł nawiązki dla schroniska w Zielonej Górze, pokrycie kosztów sądowych (ponad 4 tys. zł), przepadek broni oraz zakaz prowadzenia działalności łowieckiej na okres dwóch lat. Od wyroku odwołały się obie strony. Biuro Ochrony Zwierząt domagało się surowszej kary. I rzeczywiście sąd w Zielonej Górze zaostrzył ją do bezwzględnego pozbawienia wolności. To precedensowy wyrok, zważywszy na to, jak zakończyła się inna głośna sprawa: myśliwy, który przez pomyłkę zamiast dzika zastrzelił kolegę podczas nocnego polowania w gminie Świdnica w lutym 2017, otrzymał karę w zawieszeniu.

Myśliwy nie może z premedytacją wyciągnąć strzelby w momencie, gdy widzi psa biegającego luzem. Obowiązuje go Ustawa o ochronie zwierząt. Może zabić w szczególnych przypadkach: kiedy zagrożone jest życie jego lub zwierząt żyjących w lesie, a pies jest zdziczały. Nawet w tym przypadku jednak w pierwszej kolejności powinien spróbować odłowić psa lub wezwać odpowiednie służby.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fajnie byłoby gdyby dało się przetworzyć działania związku łowieckiego, tak, aby członkowie polowali sami na siebie. Dostaliby prawdziwe męski zastrzyk adrenaliny, a ponadto zmniejszyłoby się w narodzie pogłowie kretynów.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ano fajnie by było, ale i tak dobrze że choć jedna wszawa menda została ukrócona.

W Świętokrzyskim widzę zające często w lesie i na polach.Ale to trzeba wyjść z ambony w teren, co ostatnio stało się u mięsiarzy mało popularne(można się spocić)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeżeli kogoś zaatakuje pies powinien się bronić i nie zostać za to karany a grzywnę powinien zapłacić właściciel psa. Sam na wiosnę miałem taki przypadek ze w lesie zaatakował mnie pies puszczony ze smyczy przez jakąś paniusie, może nie był duży ale gdy był już w odległości 20 cm od mojej nogi wychaczył strzała łopatą i został na miejscu ;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ma się i to bardzo. Psa należy pilnować a jak się spuszcza ze smyczy to w kagańcu a nie puścić i niech leci kogoś ugryźć tym bardziej duży pies. Chociaż nie lubie myśliwych to w tej sytuacji gość postąpił prawidłowo, puszczasz psa luzem bez kagańca to jak ktoś się poczuje zagrożony ma go prawo zabić i tyle. Nikt nie będzie ryzykował zostania pogryzionym czy uszkodzenia swojego auta dla jakiegoś kundla.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.
Note: Your post will require moderator approval before it will be visible.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie