Skocz do zawartości

Rajmund Kaczyński. Ojciec braci.


Rekomendowane odpowiedzi

O ojcu Jarosława i Lecha Kaczyńskich dziś wiadomo przede wszystkim to, że zmarł siedem lat temu. O jego pamięć nigdy nie zadbała najbliższa rodzina. Nie chciała zadbać.

Jadwiga zapraszała koleżanki z Instytutu Badań Literackich na służbowe prywatki do mieszkania na warszawskim Żoliborzu. Wystarczyło przebić się przez ścianę papierosowego dymu nad fotelem, by z bliska zobaczyć jej męża Rajmunda. Był szczupły, niezbyt wysoki, cichy i lekko stłamszony. Takim zapamiętały go jej przyjaciółki.

– Jadwiga sugerowała nam, że nie był to ten rycerz na białym koniu, na którego czekała całe życie, ale raczej przypadkowe małżeństwo – wspomina jedna z przyjaciółek. – W tej rodzinie zawsze więcej mówiło się o siostrze Jadzi, Marii, i o jej mężu, czyli wujku Stanisławie Miedzy-Tomaszewskim, niż o Rajmundzie.

O mężu Jadwigi, ojcu Lecha i Jarosława Kaczyńskich, koleżanki z IBL wiedziały wtedy bardzo niewiele. Że był kiedyś ranny w Powstaniu Warszawskim, że pracował na Politechnice Warszawskiej i że nie zrobił wielkiej kariery.

– Czuć było, że Jadwiga nie przepada za nim, więc tego drażliwego tematu się raczej nie poruszało – mówi przyjaciółka. Gdy zmarł w 2005 roku, został wymazany z pamięci. – Tak jakby nigdy nie istniał – dodaje. – Nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć, dlaczego wokół matki, która nie brała nawet udziału w powstaniu, bracia stworzyli legendę wojenną, a o ojcu zupełnie zapomnieli?

Pseudonim Irka"

Mieszkający od wielu lat w Australii Jerzy Fiedler, pseudonim Grot", pamięta Rajmunda jeszcze sprzed wojny. Chodzili razem do liceum matematyczno-fizycznego w Baranowiczach, które Rajmund skończył w 1939 roku.

Jego ojciec – Aleksander Kaczyński – był ważnym urzędnikiem kolejowym. Po ślubie z pochodzącą spod Odessy Franciszką osiedlił się w Grajewie na Podlasiu. To tam w roku 1922 urodził się Rajmund (miał jeszcze brata i siostrę, którzy zmarli w dzieciństwie). Gdy pięć lat później kolej państwowa zaoferowała Aleksandrowi Kaczyńskiemu stanowisko naczelnika ekspedycji węzła, rodzina przeniosła się do Baranowicz, największego miasta województwa nowogródzkiego, ważnego ośrodka gospodarczego, siedziby garnizonu wojskowego i oddziału Korpusu Ochrony Pogranicza.

Fiedler spotkał Rajmunda w Warszawie w 1940 roku i trochę się zdziwił, ale ten wyjaśnił, że po wkroczeniu Sowietów rodzina w obawie przed zsyłką na Sybir uciekła do stolicy. – Tylko że on tutaj nie znał nikogo – mówi Fiedler. Zaproponował koledze przystąpienie do armii podziemnej. Rajmund od razu się zgodził. Powiedział, że teraz będzie Irką". Skąd ten pseudonim? Bo tak nazywała się jego ukochana.

Energiczny, zdecydowany, służbista. Takim zapamiętał Rajmunda Jacek Cydzik, pseudonim Ran", który w roku 1943 prowadził tajne kursy dla podchorążych. Rajmund się wyróżniał, więc Ran" powierzył mu dowództwo drużyny (7 drużyna, III pluton, kompania K-1 pułku Baszta").

Potem decyzji trochę żałował, bo atmosfera w drużynie Irki" nie była najlepsza. Podwładni wciąż się na niego skarżyli. – Nawet w wojsku nie co dzień wyzywa się ludzi od skurwysynów – mówił przed laty Ran". – Ale swoich ludzi wyszkolił dobrze – dodawał.

Fiedler mówi, że ojciec braci Kaczyńskich miał pewien feler charakteru: – Rajmund lubił narzucać swoją wolę, bo uważał, że tylko on ma rację. Wciąż się wykłócał o najdrobniejsze rzeczy.

1 sierpnia 1944 r., kiedy wybiła godzina W", Kaczyński poprowadził swoją drużynę na jednostkę kawalerii SS stacjonującą na torze wyścigów konnych na Służewcu. Za poprowadzenie tego szturmu dostał później Krzyż Walecznych. Ale w zasadzie na tym skończył się jego udział w powstańczych walkach.

Niemcy odstrzelili mu kciuk prawej ręki. Bardzo krwawił, więc przekazał dowodzenie i wycofał się za mur wyścigów. Opatrywała go Helena Wołłowicz, ps. Rena", ciotka Bronisława Komorowskiego. Po latach opowiadała, że nie było po nim widać strachu. Z ręką na temblaku doczekał kapitulacji Mokotowa. Trafił do obozu przejściowego w Skierniewicach. Tu znów spotkał się z Fiedlerem, który wspomina: – Stąd mieli nas wysłać do obozów jenieckich.

Ale Rajmund powiedział, że do żadnych Niemiec nie pojedzie, i pokazał Grotowi" furmankę zbierającą z ulic nieboszczyków. – Ja stąd z nimi wyjadę – powiedział. – Położył się na furmance i kazał przykryć trupami – opowiada Fiedler. – Ryzykując rozstrzelanie, wydostał się na wolność, a my pojechaliśmy do obozów.

Po tej ucieczce (po latach otrzymał za nią order Virtuti Militari) Rajmund krążył po Polsce. Pojechał na krótko do Krakowa, potem do Łodzi, gdzie po wojnie, przed powrotem do Warszawy, skończył studia na Politechnice Łódzkiej.

Z 320 żołnierzy kompanii K-1 powstanie przeżyło nie więcej niż 30. Trzymali się zawsze razem. Co roku spotykali się 1 sierpnia na cmentarzu Powązkowskim, a potem – pod czujnym okiem UB – szli się napić do restauracji w hotelu Warszawa. – Nie widywałam Rajmunda na tych spotkaniach, ale może dlatego, że studiował wtedy w Łodzi – mówi łączniczka R. z kompanii K-1.

Inni sądzą jednak, że to dlatego, iż czuł już respekt przed władzą i nie chciał się narażać. – Miał dość konspiracji i nielegalnych działań – mówi Fiedler, Grot". – Dlatego tak bardzo mu się nie podobało, że jego chłopcy zaczęli się potem kręcić koło tej opozycji.

Kiedy zaczęła się nagonka na Armię Krajową, było rzeczą prawdopodobną, że dosięgnie i jego – napisał na dziennikarskim portalu Studio Opinii jego znajomy ze studiów, który nie chce ujawnić nazwiska. – Koledzy doradzili jako osłonę – zapisanie się do partii. Z pozyskania Rajmunda Kaczyńskiego, człowieka z opinią uczciwego i sympatycznego, Oddziałowa Organizacja Partyjna była zadowolona. Nie był ani lizusem, ani donosicielem".

Łączniczka R. uważa jednak, że informacja o wstąpieniu Rajmunda do PZPR jest nieprawdziwa i krzywdząca. W kwestionariuszach osobowych z lat 60., jakie udało mi się odnaleźć, Kaczyński senior w rubryce przynależność partyjna konsekwentnie wpisywał: ezpartyjny". Jego nazwisko nie pojawia się ani w dokumentach komitetu uczelnianego PZPR Politechniki Warszawskiej, gdzie pracował, ani we wspomnieniach najstarszych pracowników uczelni. Zaprzecza też prof. Wiesław Gogół, który z Kaczyńskim pracował od końca lat 50. w Instytucie Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej.

Z drugiej strony, z całą pewnością Rajmund nie był też kimś, komu wpadłby do głowy pomysł obalania komunizmu. Uczelniana organizacja partyjna systematycznie wystawiała mu dobrą opinię. Był człowiekiem zaufanym. Dzięki temu mógł już w latach 60. wyjeżdżać na zagraniczne kontrakty do Anglii, Belgii, Holandii, RFN, Włoch i Libii. Władze PRL doceniały i nagradzały lojalnych pracowników – w latach 70. Rada Państwa przyznała Rajmundowi Kaczyńskiemu Złoty Krzyż Zasługi.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 63
  • Created
  • Ostatniej odpowiedzi
Zła przeszłość

Wcześniej jednak – zanim Rajmund dostał w 1958 roku etat na Politechnice Warszawskiej – trudno mu było gdzieś zagrzać dłużej miejsce. W Głownie pod Łodzią był konstruktorem w zakładach samochodowych, w warszawskich Państwowych Zakładach Optycznych – kierownikiem od remontów, w Miastoprojekcie – kierownikiem zespołu projektowego. Rozkręcał też prywatny biznes, ale szybko zbankrutował. Próbował się zahaczyć na uczelni jako asystent, prowadził zajęcia na kursach.

W 1948 roku, podczas balu karnawałowego na Politechnice Warszawskiej, poznaje pięć lat młodszą od siebie Jadwigę Jasiewicz, studentkę polonistyki na UW. W tym samym roku biorą ślub, rok później przychodzą na świat bliźniaki. – Nie przeraziłam się jakoś, że to dwójka. Od razu bardzo te dzieci pokochałam i starałam się być blisko nich – mówiła po latach.

Jest rok 1949. Rajmund z rodziną wprowadza się do malutkiego mieszkania teścia przy Suzina, ale jednocześnie umawia się z właścicielem zrujnowanej kamienicy przy ulicy Lisa-Kuli 8, że wyremontuje ją w zamian za wynajęcie całego piętra. 80 metrów – na Warszawę metraż wówczas gigantyczny. Taka przynajmniej jest wersja Jadwigi Kaczyńskiej. Według anonimowego znajomego Rajmunda, tego, który opublikował list na portalu Studio Opinii, było jednak zupełnie inaczej. Rajmund w pierwszej połowie lat 50. organizował na polecenie Partii skrócone studia dla towarzyszy z wyższych – partyjnych i państwowych – sfer. Jeden z nich, z bardzo wysokiego szczebla, zainteresował się losem młodego naukowca ze złą przeszłością" i załatwił mu komunalne mieszkanie w willi.

W 300-stronicowym wywiadzie rzece O dwóch takich..." bracia Lech i Jarosław Kaczyńscy niewiele miejsca poświęcili ojcu. Tylko na jednym zdjęciu widać Rajmunda. Jarosław zapamiętał, że tata panicznie bał się o ich zdrowie i ciągle wysyłał chłopców do lekarza. Lech też zapamiętał nadopiekuńczość, ale również jego stanowczy charakter.

– Ojciec całe dnie spędzał w pracy i miał mniejszy wpływ na moje życie – przyznał Lech. – Miałem pewne trudności w kontaktach z nim. Jerzy Fiedler, który z bliska obserwował rodzinę Kaczyńskich, twierdzi, że pomiędzy ojcem i synami nie było silnej więzi.

– Oni byli blisko matki i ona była dla nich numerem jeden – mówi. – Rajmunda nie słuchali i ciągle się z nim kłócili. Narzekał, że nie ma na nich wpływu. A im byli starsi, tym bardziej się od niego oddalali.

Nie był świętoszkiem

Na politechnice Kaczyński nie zrobił naukowej kariery. Gdy w 1987 roku odchodził na emeryturę, w jego dokumentach zapisano, że rozprawę doktorską ma na ukończeniu, ale nigdy nie udało mu się jej skończyć. To dlatego – jak tłumaczy prof. Wiesław Gogół – że faktycznie pracę naukową rozpoczął dopiero w drugiej połowie lat 70. A gdy już wybrał temat pracy, to okazał się tak trudny i zawiły, że musiał prosić o pomoc koleżankę matematyczkę. Zamykali się na wiele godzin w pokoju 104 na pierwszym piętrze instytutu i pracowali do późna. Zamiast doktoratu powstały plotki o ich gorącym romansie.

Prof. Gogół: – Na pewno nie był świętoszkiem i nigdy nie krył zainteresowania kobietami, ale o swoich przygodach nikomu nie opowiadał. Profesor przyznaje jednak, że jeśli takie plotki docierały do rodziny, to mogły być bolesne. Rósł więc mur między Rajmundem a Jadwigą i synami.

We wszystkich charakterystykach, które pozostały w archiwum politechniki, można przeczytać superlatywy: ierze udział w pracach społecznych", energiczny, zdolny, sumienny, zaangażowany". Jest jednostką o wysokich wartościach społecznych i moralnych". I jeszcze jedno powtarzające się zdanie: Ma odwagę bronić własnych poglądów".

Prof. Gogół precyzuje: – Ze wszystkimi się kłócił i nikt nie był w stanie go przekonać do swoich racji.

Polował na słabe punkty rozmówców, by się z nimi w czymś nie zgodzić i by te różnice rozdmuchiwać. W Instytucie Techniki Cieplnej mówiono, że z Dziewiątką (tak nazywano Kaczyńskiego z powodu obciętego kciuka) się nie zadziera i że lepiej zejść mu z drogi.

Gdy synowie Rajmunda stali się znani i zaczęli pojawiać się w mediach, prof. Wiesław Gogół spojrzał na nich innymi oczami. – To tak jakby cechy Rajmunda podzielić na pół i rozdzielić je między dwie osoby – mówi. – Lech wziął z niego dobroć, życzliwość i wyrozumiałość, a Jarosław zadziorność, nieustępliwość i intelekt.

Dowody na istnienie

W wir życia kombatanckiego Rajmund rzucił się dopiero w latach 90., już w wolnej Polsce. Systematycznie chodził na spotkania kompanii K-1 pułku Baszta". W każdą rocznicę kapitulacji powstańczego Mokotowa jeździł na rocznicowe spotkania do Chojnowa, na działkę Haliny Wołłowicz, z którą się bardzo przyjaźnił od czasów powstania. Ubolewał tylko, że koledzy przychodzą na te spotkania z żonami i dziećmi, a on wciąż sam. Jednak nikogo z rodziny nie mógł na nie zaciągnąć. Jadwiga przyznawała w wywiadach, że ją nudzą powstańcze opowieści. Ileż razy można słuchać?" – mówiła. Jarosław twierdził natomiast, że konspiracyjne opowieści mamy – choć ta w powstaniu nie wzięła udziału, bo jej w Warszawie nie było – bardziej przemawiały do niego i robiły na nim większe wrażenie.

Być może dlatego rolę bohatera powstania w hucznych obchodach 2004 roku, odbywających się pod patronatem prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego, odgrywała właśnie Jadwiga, a nie Rajmund. Nie wiadomo nawet, czy Rajmund był na otwarciu Muzeum Powstania Warszawskiego, ale na pewno nie było go na uroczystym bankiecie w ratuszu. Gdy Jerzy Fiedler zapytał prezydenta Warszawy o swego kolegę, ten odparł, że ojciec nie przyszedł, bo źle się poczuł.

Koledzy Rajmunda mówią, że był człowiekiem z zadrą w sercu. Niby był dumny z synów, ale ciągle miał do nich pretensje. Gdy rok przed śmiercią odwiedził swoją koleżankę z kompanii K-2 Zofię Kowalewską-Jastrzębską, Rajmund rzucił nieoczekiwanie o szansach PiS w nadchodzących wyborach: – Boże, uchroń Polskę przed moimi synami narwańcami.

Nie zdążył zobaczyć ich ani w pałacu prezydenckim, ani w Kancelarii Premiera. Zmarł na raka płuc w kwietniu 2005 r., kilka miesięcy przed wielkim wyborczym zwycięstwem PiS i Lecha Kaczyńskiego. Umarł w rodzinnym domu przy ul. Mickiewicza na Żoliborzu. Pogrzeb na warszawskich Powązkach był skromny. Żadna gazeta nie napisała słowa o pogrzebie Rajmunda. W dwóch największych dziennikach warszawskich nie ma ani jednego nekrologu zamówionego przez najbliższą rodzinę. – Ponoć Jarek nie chciał, żeby stało się to pretekstem do grzebania w życiorysie ojca – mówi przyjaciółka Jadwigi.



Newsweek - Cezary Nazarewicz - 10 lipca 2012
http://polska.newsweek.pl/rajmund-kaczynski--ojciec-braci,93806,1,1.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

newsweek to juz wiele mowi i tradycyjnie [ pragnacy zachowac anonimowosc ] , nalezy zadac pytanie jaki jest sens pisania takiego artykulu ? Czy teraz beda publikowane w kazdym wydaniu artykuly dotyczace powstancow i ich rodzin w powojennej rzeczywistosci ? Pisanie o historii na potrzeby polityczne to dno .
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tej gazety nie da się czytać, odkąd przejął ją tow. Lis. Propaganda jak za Urbana.
Kiedyś nie było lepiej, chociaż w niektórych kwestiach choć udawali obiektywizm.

Mam nadzieję, że w następnym numerze poczytamy sobie o historii ojca tow. Kwaśniewskiego.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to zgodnie z intencją portalu odkrywajmy" dalej:

O ojcu Tomasza Lisa wiemy tyle co nic, redaktor jest na topie 22 lata, ale bóg google, nawet imienia ojca i matki Lisa nie wyrzuci. Kamień w wodę, biedna sierota Lis, nie ma mamy, nie ma taty i aż dziw bierze jak to możliwe w dobie Naszej Klasy i Facebooka. Kompletna flauta, najmniejszego komentarza na forach, o artykule nie wspomnę. Tak sobie myślę, że każdy syn najuczciwszego Polaka, chwaliłby się ojcem przy dowolnej możliwej okazji, a okazje miał Tomasz Lis nie byle jakie. Samych nagród prestiżowych nachapał się redaktor na tuziny i nigdy nie podziękował za wychowanie, za ten dar genetyczny i lekcję życia, którą odebrał od najuczciwszego z Polaków. Dziwna sytuacja, sterylne milczenie zupełnie nie przystające do najwyższej kategorii moralnej ojca. Dlaczego tak? Różni złośliwcy, w tym również i ja, błądzili gdzieś między Ludowym Wojskiem Polskim, jednostka Zielona Góra i komitetem wojewódzkim w tym samym mieście. Tymczasem prawda o ojcu Tomasza Lisa okazała się bardzo… no właśnie, mam wątpliwości jaka. Napisałbym, że banalna, ale daleko tej prawdzie do banału. Mógłbym się posłużyć słowem wstydliwa, ale pojęcia nie mam, czego tu się wstydzić. Nie wiem czym się kierował Tomasz Lis przez te wszystkie lata, wstydem, czy też prowincjonalnym kompleksem, w każdym razie ojciec redaktora Tomasza do dziś był anonimowy.



Po licznych spekulacjach Tomasz Lis napisał w swoim branżowym, wędliniarskim portalu, że jego ojciec nie był żadnym wojskowym tylko inżynierem zootechnikiem. Na zdawkowej informacji poprzestał, znów nie dowiedzieliśmy się na czym polegała uczciwość zootechnika Lisa i czym konkretnie się zajmował przez całe uczciwe życie. Podjąłem ten trop i ruszyłem na łowy, niczym Monika Olejnik na Kanię. Początkowo nadziałem się na klika chybionych zapytań, ale w końcu dotarłem do człowieka, który mieszka w Zielonej Górze, nazywa się Lis i zajmował się inseminacją. W tej chwili inseminator Lis jest już leciwym i emerytowanym zootechnikiem. Samo się rodzi pytanie, że nawiąże do odkrycia. Czy Tomasz Lis przez całe życie wstydził się swojego ojca z tego powodu, że tata inseminacją powiększał pogłowie? Cholera, aż się wierzyć nie chce. Człowiek, który mógłby godzinami gadać z „Anną Grodzką” o przyprawianiu cycków, czy z innym pedałem o czarnej teczce „geja” Kaczyńskiego, milczy w tak… no może nie ludzkiej, ale normalnej kwestii, jak inseminacja? To raczej typowe dla „prawicowych publicystów”, którzy wierzą w bociana i katolicką naukę kościoła. Redaktorze Tomaszu Lisie, odwagi, niech się redaktor Lis pochwali najuczciwszym Polakiem, ojcem inseminatorem, dla dobra in vitro i plasterków antykoncepcyjnych. Niech pan redaktor przełamie to chore prowincjonalne tabu i zagra smutnej Polsce, z jajem, na fajnej fujarce. Natomiast wszyscy zawistni i sfrustrowani, którzy zazdroszczą talentu redaktorowi Lisowi, muszą się pogodzić z faktem, że syn najuczciwszego inseminatora odziedziczył talent po ojcu. A, że wchodzi bez mydła i po pięty, to już kwestia ciężkiej pracy, każdy talent trzeba oszlifować."

http://www.kontrowersje.net/tresc/ojciec_tomasza_lisa_jest_najlepszym_inseminatorem_wsrod_najuczciwszych_polakow

Jako kolejnych do obśmiania proponuję ojca Tadeusza Rydzyka i posła Antoniego Macierewicza.

Brawo coe. Tak na marginesie, ten artykuł to twoje dzieło?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Domilud_Pl , nie mam pojęcia do czego pijesz.
Ojciec redaktorka Lisa był uczciwym, zootechnikiem ? Czy jakimś makabrycznym demoralizatorem ? O co się człowieka czepiasz ?
PS że ojciec braci Kaczyńskich był typowym nieudacznikiem , co spadło na jego synów , nie dyskutuję
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdyby bohater tego wątku został trafiny nie w palec, lecz w ptaszka, jak inny bohater innej historii, o nazwisku Hermann Goering, to dzisiejszy świat byłby zupełnie inny, zapewne lepszy do życia, bo nikt nie kazałby nam (dziadom) stąd spiepszać.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wdając się w ten, moim zdaniem żenujący spór, pozwolę sobie jednak na kilka uwag:

1. Wywlekanie komuś życiorysów jego rodziców uważam za podłe. Bo nikt sobie nie wybierał rodziny, w której się urodził - tak się akurat składa, że ja się nie muszę wstydzić mojego ojca, ale przecież mogło być zupełnie inaczej...

2. Prawicowcy uważają rodzinę Kaczyńskich za wzór wszelkich cnót, ale już ultra prawicowcy uważają ich za [cyt.] koszernych". Inna sprawa, że dla nich pewnie 90% Polaków to koszerni" - taki już odchył" mają, że wszędzie widzą Żydów. Nie żebym bronił Kaczyńskich, bo nie są z mojej bajki [szczególnie po tym pochówku na Wawelu i po tym świrowaniu PiS-u z zamachem" na Prezydenta Tysiąclecia"], ale są jakieś granice absurdu, których nie powinno się przekraczać...

3. Pamiętam Marzec 68 - na ulicach pałowano studentów, a ponieważ i w szkole do której chodziłem zaczął się pewien ferment", wiec nas zatrzymano po lekcjach i urządzono nam dodatkowe lekcje wychowania obywatelskiego". Te lekcje prowadziła w mojej klasie nasza wychowawczyni - stara komunistka zresztą. Bardzo szybko została została zresztą spacyfikowana", bo ta najbardziej aktywna część klasy wyjechała jej z wolnościami jakie niby gwarantowała" wszystkim Konstytucja PRL, a były to: wolność poglądów, zgromadzeń i manifestacji. A kto był najbardziej aktywny w tej polemice? Ano kilku synów miejscowych, PZPR-owskich kacyków. A na czele tego untu" stał Edek O. - syn jednego z tzw. Bierutowskiego tysiąca". Pewnie jego tata musiał się później mocno tłumaczyć za syna, w K.W. PZPR...

A morał z tego taki, że po pierwsze - ie zawsze jabłko pada blisko jabłoni", a po drugie - wyraźnie podenerwowana wychowawczyni zdobyła się wtedy na chwilę szczerości, bo na koniec powiedziała: Jesteście młodymi ludźmi, życie przed wami, nie róbcie głupstw, których później możecie długo żałować. I zapamiętajcie sobie, że władzę posiada ten, kto ma czołgi"...

balans
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo dobrze, że powstał ten wątek, bo absurdalność i zakłamanie rządów obu Kaczyńskich zasługuje na uwagę.
Ostentacyjna katolickość Kaczyńskich jest (była) żenującą manifestacją oportunizmu społecznego, wobec ich wrednego szkodzenia innym w celu dążenia do zdobycia jak najwięcej władzy: Oni stoją tam, gdzie stało ZOMO".

Tak jest, gdy władzę zdobywają i dostają niewykwalifikowane leniuchy, w tym też koszerne" (takie są fakty, a nie hipotezy).
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

absurdalność i zakłamanie rządów"
żenującą manifestacją oportunizmu społecznego"
wrednego szkodzenia innym"

elpasys zanim dokonasz kolejnego wpisu, kubeł zimnej wody na głowę. Przeczytaj jeszcze raz na spokojnie co napisałeś i przetłumacz na ludzki język. Bo tym razem ja nijak pojąć nie mogę o co ci biega.

Mówiąc politpoprawnym językiem zafundowałeś sporą dawkę mowy nienawiści". Mam wrażenie, że Kaczory rządziły nie dwa, a co najmniej dziesięć lat i skala zła jaką zafundowały w tym państwie graniczy z hitleryzmem.

A najzabawniejsze jest to - iewykwalifikowane leniuchy".

Ty chyba kompletnie nie masz pojęcia o czym piszesz. Obniżenie podatków za rządów PiS-u, polityka prorodzinna, gazoport, traktaty UE, Euro, Gruzja, CBA, rzeczywiste puszczanie w skarpetkach złodziei i korumpowiczów, polityka historyczna i parę innych rzeczy to dzieła niewykwalifikowanych leniuchów. Człowieku na drzewo z takimi tekstami.

Do moderatorów.
Proponuję kłódkę na wątek zanim zbiegną się tu różnej maści ekstremiści i zacznie się wzajemne opluwanie. Niewykluczone zresztą, że takie były intencje założyciela wątku.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gazeta Polska Codzienna zamieściła wywiad z Jarosławem Kaczyńskim, w którego fragmencie odnosi się on do publikacji Newsweeka.

Mimo, że Jarosław Kaczyński jednym tchem deklaruje swoją dbałość o pamięć ojca, a o publikacji Newsweeka mówi: kłamstwem jest praktycznie w tym tekście wszystko", to jednocześnie stwierdza, iż nie wystąpi na drogę sadową aby uniknąć składania zeznań!

Wnioski niech każdy wyciąga samodzielnie...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gazeta Polska Codzienna
Numer 262 – 19.07.2012

Fragment wywiadu z Jarosławem Kaczyńskim:

Tygodnik Newsweek" opublikował tekst o pańskim Tacie. Wynika z niego, że właściwie nie walczył w Powstaniu, bo szybko został ranny, że w PRL-u jeździł na kontrakty zagraniczne, nie jest pewne, czy należał, czy nie należał do PZPR-u, ale był lojalny wobec władz komunistycznych, miał nieudane małżeństwo, zapewne romans i przestrzegał kraj przed swoimi synami. W różnych komentarzach na temat publikacji Newsweeka" można było przeczytać, że autor artykułu, Cezary Łazarewicz, zasłużył na miano Hieny Roku. Jak Pan przyjął ten tekst?

Jestem już na wszystko uodporniony, dlatego takie publikacje zwykle nie robią na mnie wrażenia. Tym razem problem polega na tym, że uderzono w pamięć mojego ojca i pośrednio w moją mamę. Mama, choć nie czyta Newsweeka", czytuje Uważam Rze" i stamtąd dowiedziała się, co tam było. Nie będę wytaczał Newsweekowi" procesu, mimo że jest tam tyle kłamstw, że sprawa na to zasługuje, ale wtedy musiałaby pewnie w sądzie zeznawać i mama. Nie chcę jej na to narażać.

Kłamstwem jest praktycznie w tym tekście wszystko – od tego, że nie pamiętam o ojcu – a przecież co tydzień jestem na jego grobie. Zawsze są tam świeże kwiaty, zapalam znicze, po kwestionowanie udziału ojca w Powstaniu – bo było tak, że po tym, jak został ranny, to gdy już mógł, wrócił do walki. Virtuti Militari dostał za osłanianie akcji odwrotu oddziałów powstańczych kanałami. Newsweek" napisał, że za ucieczkę z obozu w Pruszkowie. Swoją drogą uciekł z tego obozu, ale za ucieczki nie dostaje się Virtuti Militari. Nie będę – proszę wybaczyć – wdawał się w szczegóły, ale nawet ta sugestia romansu ojca z lat siedemdziesiątych jest całkowicie oderwana od rzeczywistości.

Należał do PZPR-u?

Oczywiście nie należał do PZPR-u, był bezpartyjny. Nigdy też nie był na żadnym kontrakcie za granicą. Oczywiście chciał wyjechać, marzył o tym, sam o tym marzyłem, ale nigdy mu się to nie udało. Taki kontrakt był dla niego w PRL-u niedostępny. Był raz przez 5 czy 6 dni w Libii jako członek grupy przetargowej. Potrzebni byli sprawni inżynierowie, którzy uzgodnią szczegóły przetargu, zaplanują harmonogram prac itp. Ojciec i jego znajomy inżynier pojechali tam razem, pracowali niemal bez przerwy dzień i noc, a po wszystkim szef tej grupy oświadczył, że partia znów zwyciężyła" (śmiech). Mimo że ci, którzy przetarg od strony fachowej przygotowali, nie mieli nic wspólnego z partią. I tyle. Nigdy więcej nigdzie już nie wyjechał.

Żyliśmy skromnie, choć były krótkie okresy, gdy ojciec zarabiał dobrze – wtedy, gdy pracował w biurze projektowym i jednocześnie wykładał w wieczorowej szkole inżynierskiej. Przez trzy lata (1956–1959) próbował być przedsiębiorcą. Razem z kolegą założył firmę i montował instalacje, głównie w kościołach. Ale przyszedł rok 1959, moment, kiedy prywatnej przedsiębiorczości przykręcono śrubę i ojciec z tego zrezygnował, bo dalej mógłby działać, tylko płacąc łapówki i ryzykując kryminał. Wrócił do biura projektowego, a na początku lat 60. zatrudnił się na Politechnice, początkowo jako pracownik naukowo-techniczny. Jedno, co jest prawdziwe w tym tekście, to to, że mimo iż był dobrym inżynierem, nieszczególnie udała mu się kariera naukowa. Widocznie nie miał do niej predyspozycji.

Unikał w czasie PRL-u kontaktu ze środowiskami akowskimi?

Nieprawda. Zawsze miał ten kontakt, chodził na spotkania, każdego 1 listopada wieczorem szedł na Powązkowski Cmentarz Wojskowy i każdego 1 sierpnia także. Sam z wczesnego dzieciństwa pamiętam, jak szedłem nocą z nim na Powązki dużą grupą mężczyzn. Nigdy nie ukrywał, że był w AK, w Baszcie i od wczesnego dzieciństwa o tym wiedziałem.

Do niedawna w tego typu artykułach specjalizowało się Nie" Urbana. To był ten poziom. Jak przyjmuje Pan to, że ten styl przyjmuje teraz Newsweek"?

To pokazuje degenerację systemu. Takie teksty wynikają z wściekłej nienawiści postkomunistycznego establishmentu, że nas się nie udało anihilować. Wiedzą, że cały system się trzęsie, że są tacy, którzy mogą go zmienić. Być może chciano nas sprowokować, doprowadzić do pyskówki, żeby zamienić debatę polityczną w szambo. Ich na pewno doprowadza do furii, że ktoś jest z innego świata niż oni. Nie mam zamiaru tego ciągnąć, choć widzę, że za tym kryje się furia i strach. Zabolało mnie tylko jedno – nie jest prawdą, że nie dbam o pamięć ojca.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W każdym normalnym kraju o ustroju demokratycznym ze swobodą dyskusji publicznej obowiązuje bardzo prosta zasada: chcesz być politykiem - pożegnaj się z życiem prywatnym, chcesz zachować prywatność - nie możesz być politykiem. Proste jak drut.

Dzisiaj padło na Rajmunda Kaczyńskiego ojca bliźniaków... i wielu robi kiś, kiś, zyg zyg marcheweczkę, mamy znowu słynne zdanie z Kalego, po prostu czysty kalizm...

A problem jest znacznie szerszy, bo żyjemy w kraju nienapisanych biografii. Każda ze stron naszej barykady politycznej ma swoją lystę" a na tej lyśćie" swoich świętych, których tyrpać na wolno, bo wtedy w aszych" gazetach pojawią się artykuły potępiające. Syndrom ten jest powszechny.

Dlaczego jesteśmy krajem nienapisanych biografii? Przykłady są liczne... Na przykład Bronisław Geremek, bo to była ważna, czołowa, wpływowa persona naszego życia politycznego kilku ostatnich dekad. Od śmierci upłynęło zaledwie kilka lat, ale biografia takiej postaci już dawno powinna trafić do księgarń i to niejedna, niejednego autora. Tymczasem mamy jakieś przyczyneczki, artykuły wspomnieniowe, zbiory esejów na temat ww. Może nasi historyce są leniwi? Albo cóś" ich paraliżuje, że dostają zadyszki, odpadają przed szczytem, rezygnują w przedbiegach... Uwiąd to jest chroniczna choroba naszej biografistyki dotyczącej naszych wodzów z bliższej epoki. Pomyśleć można, że nadal obowiązuje dekret o ochronie czci Józefa Piłsudskiego z wolnym miejsce na wpisanie kolejnego nazwiska. Na przykład towarzysz Gierek ma jedną biografię autorstwa Rolickiego, o Jaruzelskim machną książkę bywszy zawodowy oficer LWP pionu polityczno-wychowawczego Lech Kowalski... I tyle. A wystarczy chopie karnąć sie do Nimiec i wejść tam do lepszej księgarni i masz dziesiątki biografii na temat ludzi rządzących tym krajem, od hagiografii przez wyważone do paszkwilów, Bo taka jest normalka. Każdy, kto bierze się za politykę i dostaje władzę musi się z tym liczyć. Tylko nie u nas. Inni mogą, my nie, nam nie wolno. Michnik - gigant życia politycznego ma na koncie jedną biografię odważnego autora, odważnego bo Francuza... Aleksander Kwaśniewski 2x prezydent jest człowiekiem bez biografii. Sam też nie pofatygował się i nie uraczył nas swoją wersją wydarzeń.

Taka dziwna kraja...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Polecam ostatni numer Uważam Rze", gdzie opublikowano 2 bardzo dobre teksty dotyczące hipokryzji lewackiego Salonu i establishmentu w podejściu do grzebania" w biografiach przodków.

Niejaki Adam Michnik strasznie się oburza (również piórami swoich giermków z GW), gdy ktoś upomni się o haniebne fakty z życia jego rodziców czy brata Stefana, mordercy sądowego.

Wszyscy pamiętają też chyba wściekłe ataki na Pawła Zyzaka, autora biografii Wałęsy.
czemu nie wydano biografii Geremka czy Kuronia?

Tekst z Newsweeka" jest wart tyle, ile redaktorek naczelny tego pisma. Garść lisich kłaków. Oparty jest o anonimowe wypowiedzi, których prawdziwości nie da się udowodnić. Równie dobrze mogą być totalnie zmyślone. Tekst nie ma na celu wyjaśnienia czegokolwiek, ukazania wpływu ojca na późniejsze działania Kaczyńskich itp.
Jest tylko zwykłym politycznym paszkwilem, mającym jeszcze bardziej zohydzić postać obu braci Kaczyńskich.
A niepoparte żadnymi faktami insynuacje o rzekomych zdradach Rajmunda Kaczyńskiego są tym bardziej ohydne, że wciąż żyje jego żona, Jadwiga.

Lewactwo i maintream nie lepiej nie grzebią w życiorysach, bo ktoś poważnie weźmie się za rodziców takich tuz dziennikarstwa jak Lis, Lisowa, Olejnik czy Kraśko. I dopiero będzie płacz.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lipek> (...)mającym jeszcze bardziej zohydzić postać obu braci Kaczyńskich"

Piotr, tutaj pojechałeś. Przecież taki zamiar oznaczałby zadanie, którego wykonania nikt nigdy nie będzie w stanie zameldować. Bo, dzięki następstwom 10.04.2010, takie zadanie jest po prostu niewykonalne. Polaryzacja w społeczeństwie już nastąpiła, niezdecydowanych nie ma. Jeszcze bardziej zohydzić" się nie da...

M.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Radykał z Ciebie, Michale :)

Polaryzacja i urabianie społeczeństwa zaczęło się w 2005r. i bynajmniej inicjatorem tego procesu nie byli Kaczyńscy.

Porównaj sobie stosunek mainstreamowych mediów do władzy wtedy, a teraz. Ile teraz władzy uchodzi na sucho. Za tyle afer i wpadek, jakie notuje obecny rząd, rząd Kaczyńskiego zostałby medialnie rozjechany walcem. Nie pamiętasz już kwękania dziennikarzyn z GW czy TVN o dusznej atmosferze" czy zagrożeniu faszyzmem"? Patrząc na obecne poczynania władzy (ACTA, pacyfikacja Marszu Niepodległości, wprowadzenie tylnymi drzwiami ustawy o przymusowych szczepieniach, afery przy autostradach, inwigilacja Polaków na niespotykaną skalę) ogarnia zdziwienie, gdzie są ci wszyscy zatroskani o demokrację dziennikarze? :)

Hipokryzja, hipokryzja, hipokryzja.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przypomniała mi się też afera z dziadkiem z Wehrmachtu". Jaki raban się wtedy podniósł, święte oburzenie. Pomimo tego, że wszystko było tylko stwierdzeniem faktu, a nie insynuacjami opartymi na anonimowych wypowiedziach, jak w przypadku tego artykułu".

Jak widać niektórym wolno więcej.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cytat: jeszcze bardziej zohydzić postać obu braci Kaczyńskich."

He, he, dobry dowcip. Ja wiem, kto ma największe zasługi w zohydzaniu" obu braci Kaczyńskich, tylko proszę nie powtarzać: Są to Jarek i Leszek K. Oni robili i robią to najlepiej i nikt im w tym nie dorówna.

Na zdjęciu: wielki wódz z ochroną w celu przjścia 5 metrów, tak się przechodzi do historii.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie