Skocz do zawartości

Generał zwolniony przez Macierewicza o katastrofalnej sytuacji polskiego lotnictwa


Rekomendowane odpowiedzi

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,24410405,smiglowce-na-wybory-ale-nie-na-wojne-co-naprawde-kupil-mon.html#s=BoxOpMT

Śmigłowce na wybory, ale nie na wojnę. Co naprawdę kupił MON

MON podpisało umowę na zakup czterech śmigłowców. Mają służyć komandosom, ale na razie będą to mogły robić tam, gdzie nikt do nich nie strzeli. Mają być "polskie, ale są w Polsce składane. Mają być "sprawdzone w boju, ale to nie do końca prawda. W praktyce odsuwają piętrzące się problemy o rok. W całej sprawie dużą rolę gra polityka, a co będzie po wyborach, nie jest jasne.

- Z tymi śmigłowcami jest trochę tak, jak z walką z podwyżkami cen prądu. Działania rządu nie rozwiązują problemów, ale jedynie odsuwają je w czasie - mówi Gazeta.pl Mariusz Cielma, redaktor naczelny miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa.

Umowę na zakup czterech maszyn S-70i Black Hawk podpisano w piątek w zakładach PZL Mielec. Podatnicy zapłacą za nie 683 miliony złotych. Pierwsze dostawy mają odbyć się w grudniu 2019 roku. Podpisujący umowę minister obrony Mariusz Błaszczak oraz obecny na miejscu premier Mateusz Morawiecki podkreślali, że polskie wojsko otrzyma nowoczesne, sprawdzone w walce i używane przez wiele państw śmigłowce. Akcentowali też korzyści dla polskiej gospodarki.

Problem w tym, że w części spraw mijali się z prawdą, a w innych naginali fakty.

"Śmigłowce dla Wojsk Specjalnych
Według deklaracji ministra i ministerstwa nowe śmigłowce z zakładów PZL Mielec mają służyć Wojskom Specjalnym. - Polscy specjalsi są świetni i zasługują na to, aby dysponować najnowocześniejszym sprzętem. I od dzisiaj właśnie tak się stanie - mówił Błaszczak. Według komunikatu MON miały już "zostać dostosowane do potrzeb specjalsów, choć trudno stwierdzić jak, skoro formalnie dopiero je kupiono.

Problem w tym, że śmigłowce, które przylecą w grudniu, owszem będą nowe, ale na pewno nie będą najnowocześniejsze i nie będą w pełni odpowiadały bardzo wyśrubowanym oczekiwaniom sił specjalnych. - Do tego daleka droga - mówi Cielma.

Wynika to z tego, że w zakładach PZL Mielec powstają maszyny S-70i Black Hawk. Sądząc po nazwie i wyglądzie, można by uznać, że to takie same, jakimi latają na przykład żołnierze amerykańscy. Diabeł tkwi jednak w szczegółach.

Sprawę komplikuje stosowane przez Amerykanów nazewnictwo. S-70 to oznaczenie śmigłowca zaprojektowanego w latach 70. przez firmę Sikorsky (stąd litera "S) na potrzeby konkursu wojska USA. Wojskowym się spodobał i wybrali go na nowy podstawowy śmigłowiec US Army. Po pewnych przeróbkach został przyjęty do służby jako UH-60 Black hawk (UH - Utility Helicopter, śmigłowiec wielozadaniowy) i pod tą nazwą zyskał wielką sławę jako udana konstrukcja, produkowana do dzisiaj w różnych wersjach. Powstały ponad cztery tysiące sztuk.

Równolegle do produkcji na potrzeby wojska USA i wojsk państw zamawiających te śmigłowce w ramach rządowej procedury zakupu uzbrojenia FMS firma Sikorsky nadal oferowała na własną rękę wariant określany S-70. Dla celów marketingowych dodano słynną dzięki wojsku USA nazwę "Black hawk. Na początku XXI wieku zdecydowano się wprowadzić na rynek unowocześnioną wersję S-70, którą oznaczono literką "i od International. Powstała równolegle z najnowszym wariantem wojskowego UH-60 oznaczonego literą "M, z którym ma wiele wspólnego. S-70i to baza, którą potencjalny klient może sobie skonfigurować według własnych potrzeb. Jeśli zechce, to bez uciążliwej procedury FMS wymaganej przy zakupie sprzętu używanego przez wojsko USA.

Efekt jest taki, że choć rzeczywiście S-70i co do zasady ma wspólną podstawową konstrukcję z wojskowymi UH-60M, to nie ma ich specjalistycznego wyposażenia. - S-70i to taki wariant podstawowy. Praktycznie wszystko jest w nim opcją, którą trzeba dokupić i zamontować. Na przykład nawet instalację antyoblodzeniową - mówi Cielma.

- Śmigłowiec S-70i w podstawowej wersji jest przydatny do realizacji zadań w kraju (na potrzeby Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji), natomiast jest niewystarczający do realizacji zadań operacyjnych przez jednostki Sił Zbrojnych - mówi Gazeta.pl generał Piotr Patalong, były dowódca Wojsk Specjalnych, ekspert fundacji Stratpoints. - Dlatego jestem przekonany, że zakupione maszyny będą wyposażone lub w krótkiej przyszłości doposażone w sprzęt gwarantujący możliwość prowadzenia powietrznej operacji specjalnej zgodnie z wymaganiami NATO - dodaje.

Prawdziwy śmigłowiec dla Wojsk Specjalnych potrzebuje bowiem znacznie więcej niż instalację antyoblodzeniową. Amerykanie dla swoich komandosów wykonujących ryzykowne misje stworzyli wariant HH-60W. Powstaje na bazie standardowego UH-60M, ale ma montowaną całą masę dodatkowego sprzętu, zwiększoną moc silników, wzmocniony kadłub i system do tankowania w locie. To najwyższa klasa wśród śmigłowców dla wojsk specjalnych.

Gdyby więc polscy komandosi mieli otrzymać rzeczywiście "najnowocześniejsze maszyny, to powinni dostać coś w rodzaju HH-60W. Na to się jednak na razie nie zanosi. - Podana przez MON cena i termin dostaw wskazują jednak na to, że nie chodzi o maszyny z górnej półki - mówi jednak Cielma.

Za cały program opracowania i wyprodukowania 112 sztuk HH-60W Pentagon zapłaci niemal siedem miliardów dolarów. Cena za same maszyny nie jest podawana, ale jeśli stanowi standardowe 2/3 całego kosztu, to mowa o około 40 milionach dolarów za sztukę (150 mln zł). Jeden zwykły transportowy UH-60M produkowany obecnie seryjnie to dla wojska USA koszt około 20 milionów dolarów (75 mln zł). To bardzo orientacyjne ceny, jednak pozwalają zrozumieć, że skoro MON podaje cenę za jeden nowy śmigłowiec z dodatkowym wyposażeniem na poziomie 75 milionów złotych, to nie może ono być bogate. Zwłaszcza że wojsko USA zamawia setki sztuk i jest wojskiem USA, czyli otrzymuje znacznie lepsze warunki zakupu niż polski MON.

Na to, że nie będą to "najnowocześniejsze i specjalnie wyposażone maszyny, wskazuje też czas. MON deklaruje pierwsze dostawy jeszcze w grudniu. To bardzo szybko. - Standardowo cykl produkcyjny dla S-70i to około roku - mówi Cielma. Oznacza to, że te śmigłowce musiały być już częściowo wyprodukowane, zanim podpisano umowę albo produkcja będzie ekspresowa. Tak czy inaczej, nie pozostawia to czasu na istotne modyfikacje i montaż specjalistycznego sprzętu potrzebnego komandosom. Amerykanie określili czas przebudowy UH-60M do wariantu HH-60W na 13 miesięcy. Nie muszą przy tym pytać samych siebie o zgody na zakup niezbędnego wyposażenia. Będzie musiała to zrobić Polska, chcąc mieć naprawdę przyzwoite maszyny dla wojsk specjalnych. Przejście procedury FMS to przy ekspresowym tempie to kilka dodatkowych miesięcy.

Jednoznaczną ocenę sytuacji uniemożliwia to, iż MON nie chce ujawnić, jakie dodatkowe wyposażenie mają otrzymać kupione właśnie S-70i. Padają jedynie ogólne deklaracje o "dostosowaniu do wymagań Wojsk Specjalnych. Bardziej szczegółowych informacji nie będzie, ponieważ uznano to za tajemnicę. Amerykanie nie mają takich problemów. Na pokazanych wyżej ilustracjach jest wymienione różne dodatkowe wyposażenie HH-60W. Oczywiście nie wiadomo, czy to wszystko i nie podaje się szczegółowych informacji na temat możliwości specjalistycznych systemów, ale ich nazwy i ogólne przeznaczenie to nie tajemnica. Tym bardziej że wprawne oko szybko rozpozna liczne anteny, czujniki i urządzenia na śmigłowcu, kiedy tylko zostanie on pokazany publicznie.

Co więcej, w ramach procedury FMS Amerykanie stosują swoje reguły, czyli w dokumentach jawnych zapisują nazwy systemów, które mają zostać sprzedane. Jeśli więc Polska o nie wystąpi, to wiedza o tym stanie się publiczna. Zasłona tajemnicy spuszczana przez MON na nowe maszyny szybko więc wyparuje, kiedy ministerstwo zapragnie się nimi publicznie pochwalić, albo poprosi Amerykanów o zgodę na zakup specjalistycznego wyposażenia.

Tak wygląda na przykład dokument amerykański opisujący zamówienie UH-60M przez Słowację. Wymienione są między innymi różne systemy łączności i nawigacji.

"Sprawdzone w boju i używane przez 30 państw
Kolejnym naciągnięciem faktów wykonaniu ministra i MON jest twierdzenie o tym, że kupione właśnie przez Polskę maszyny są "sprawdzone w boju i że używa je "30 państw (tak powiedział w TVP Info, na konferencji w Mielcu mówił już o "ponad 20). Problem w tym, że odnosi się do wszystkich maszyny rodziny S-70/UH-60.

- Owszem, co do zasady to jest ta sama bazowa konstrukcja, ale o możliwościach w boju decyduje zainstalowane na niej wyposażenie - mówi Cielma. Nie wiadomo natomiast, jakie wyposażenie mają mieć S-70i dla polskich specjalsów. Jest możliwe, że będzie to unikalna mieszanka, której nikt inny jeszcze nie używał, a tym bardziej nie testował na polu walki. - Można więc mówić, że w jakimś stopniu owszem są sprawdzone w boju, jeśli chodzi o takie rzeczy jak kadłub, silniki i ogólny układ konstrukcyjny - dodaje ekspert.

Dodatkowym drobiazgiem jest to, że nawet koncern Lockheed Martin na swojej stronie poświęconej S-70/UH-60 pisze, iż dostarczono je 28 państwom.

"Od pierwszej do ostatniej śrubki powstają w Polsce
Takie stwierdzenie wygłosił premier, który podczas ceremonii podpisywania umowy skupił się na korzyściach dla gospodarki. Warto się więc przyjrzeć, na ile S-70i rzeczywiście są produkowane w Polsce i na ile zakłady PZL Mielec są polskie.

W rzeczywistości mielecki zakład nie produkuje śmigłowców od A do Z, tak jakby chciał premier. W obecnej globalnej gospodarce mało co powstaje w ten sposób, a już na pewno nie coś tak skomplikowanego jak S-70i. PZL Mielec to element łańcucha produkcyjnego w ramach całego koncernu Lockhhed Martin (należy doń Sikorsky Helicopters), największego koncernu zbrojeniowego na świecie.

Mieleckie zakłady produkują seryjnie kabiny i części ogona dla maszyny rodziny S-70i/UH-60M. Ich wysyłka do USA jest liczona na potrzeby rządowych statystyk jako "eksport uzbrojenia, co od wielu lat wydatnie podnosi wyniki polskiego przemysłu zbrojeniowego. Zakłady w Mielcu i PZL Świdnik należące do włoskiego koncernu Leonardo też produkujące dla niego różne podzespoły, odpowiadają za ponad połowę polskiego eksportu uzbrojenia.

Po drugie mieleckie zakłady składają w całość S-70i przy pomocy produkowanych przez siebie elementów i części dostarczonych z całego świata. W Mielcu umieszczono tak zwaną "linię montażu końcowego.

Czy zakłady PZL Mielec w ogóle można określać jakie "polskie, to kwestia dyskusyjna. Owszem są w Polsce, pracuje w nich około 1700 Polaków i płacą podatki w Polsce, ale w całości należą do amerykańskiego koncernu. Fabryki montujące samochody Fiata czy Opla znajdujące się w Polsce nie są nazywane "polskimi, podobnie jak wyjeżdżające z nich pojazdy.

"Interoperacyjność z siłami szybkiego reagowania NATO
Kolejna duża niejasność wynika z tego, w jaki sposób MON w ogóle wybrał S-70i. Postępowanie było tajne i ujawniono je dopiero dzień przed podpisaniem umowy. Ministerstwo nie podaje szczegółów. Informuje jedynie, iż uznano, że trzeba przeprowadzić postępowanie w ramach "pilnej potrzeby operacyjnej. To furtka w przepisach pozwalająca szybko kupić sprzęt potrzebny do wykonania jakiegoś konkretnego zadania. Można wówczas zrezygnować z konkurencji i rozmawiać z jedną firmą. W tym wypadku argumentem MON jest "konieczność zapewnienia interoperacyjności np. z siłami szybkiego reagowania NATO.

Problem w tym, że siły szybkiego reagowania NATO to zlepek stworzony z oddziałów wojsk członkowskich, a te, jak wiadomo, używają różnego sprzętu. Na przykład w tym roku siłom bardzo wysokiej gotowości przewodzą Niemcy, którzy nie posiadają na uzbrojeniu black hawków.

Ewentualnie można by to zrozumieć jako chęć interoperacyjności z wojskiem USA, filarem NATO. Jednak Amerykanie latają na UH-60M i HH-60W, a nie S-70i wyposażonymi zgodnie z oczekiwaniami MON. Interoperacyjność oznacza natomiast możliwość bezproblemowego wspólnego działania na polu bitwy. Polski i amerykański black hawk powinny być tak podobne, żeby żołnierze obu państw mogli wsiąść do obojętnie którego i wykonać swoje zadanie. - Gdyby zamówione teraz S-70i z najwyraźniej ubogim wyposażeniem miały lecieć do boju, to amerykański komandos na pewno trzy razy by się zastanowił, zanim by wsiadł - mówi Cielma.

Chcąc być naprawdę interoperacyjnym z amerykańskimi wojskami specjalnymi, MON musiałby doposażyć kupione S-70i w Mielcu do standardu wojska USA. Oznacza to konieczność rozpoczęcia procedury FMS, dodatkowych pieniędzy i nawet kilku lat.

Otyłe śmigłowce 
Kolejnym problemem jest to, że kupiono tylko cztery maszyny. Choć jak mówił minister Błaszczak, to "początek współpracy i mają być kolejne zamówienia.

- Cztery nowe śmigłowce na pewno podniosą znacznie zdolności operacyjne 7. EDS (7. Eskadra Działań Specjalnych, która  ma za zadanie wozić komandosów - red.), natomiast z całą pewnością konieczny jest zakup kolejnych maszyn - mówi generał Patalong.

Cztery śmigłowce to w praktyce bardzo mało, bowiem przewiozą one wszystkie razem 16-20 ludzi. Współczesne amerykańskie śmigłowce są bardzo przeciążone, co ogranicza ich możliwości. Podawane przez producentów dane o zdolności przewiezienia kilkunastu żołnierzy odnoszą się do idealnej sytuacji. W praktyce jest inaczej.

W 2016 roku amerykański generał William Gayler, dowódca Fort Rucker (gdzie mieści się centrum treningowe i rozwojowe lotnictwa US Army) mówił dziennikarzom, iż obecnie używane śmigłowce (w tym UH-60M) osiągnęły kres swoich możliwości. Problem w tym, że od ich zaprojektowania w latach 70. "utyły o połowę poprzez instalację różnych dodatkowych nowoczesnych systemów i uzbrojenia, których najwięcej mają maszyny dla wojsk specjalnych. Dodatkowo współcześni żołnierze sami noszą na sobie więcej sprzętu. W praktyce oznacza to, iż każdy UH-60M może wieźć do walki maksymalnie 4-5 ludzi.

Amerykanie chcą zaradzić temu problemowi głównie za sprawą nowej generacji maszyn. Właśnie trwa program stworzenia następcy UH-60. Pierwsze nowe maszyny mają być w wojsku w połowie przyszłej dekady i będą się mocno różnić od black hawków.

Zakup, który niewiele zmienia 
Podsumowując, najnowszy zakup MON to maszyny, które na razie nie nadadzą się do użycia przez komandosów na wojnie. Przyznał to pośrednio sam minister Błaszczak mówiąc, że "tym kontraktem polepszymy skuteczność realizacji zadań między innymi antyterrorystycznych czy wynikających z wojny hybrydowej. Oznacza to tyle, że na razie zamówione S-70i będą mogły na przykład przewieźć komandosów GROM na miejsce ataku terrorystycznego czy tam, gdzie nagle pojawią się lekko uzbrojone "zielone ludziki.

Oczywiście nie jest wykluczone, że MON ma w planach dokupić specjalistyczne wyposażenie od Amerykanów. Oznacza to jednak dodatkowe dziesiątki milionów złotych na każdy śmigłowiec i nawet kilka lat prac. Nawet wówczas wzmocnienie będzie ograniczone, ponieważ cztery maszyny to mało.

- Cieszy każdy nowy zakup, oczywiście jeśli jest on poparty systemowym rozwiązaniem. Na chwile obecną nie znam planów MON, dlatego podejrzewam albo wierzę, że zakup czterech śmigłowców jest tylko częścią całego planu - mów generał Patalong.

Zamówienie MON i wcześniej w 2018 roku zamówienie MSWiA (policja kupiła 3 S-70i) jest natomiast istotne dla Mielca. Tamtejszą fabrykę lotniczą sprzedano dekadę temu Amerykanom z założeniem, że pomogą oni wprowadzić mieleckie produkty (zwłaszcza mały samolot transportowy M-28) na rynek amerykański. Z drugiej strony Amerykanie mieli nadzieję, że będzie im łatwiej zdobyć zamówienia na śmigłowce dla polskiego wojska. Do tej pory nie wyszło ani jedno, ani drugie. Mielecki samolot nie zawojował USA, a ze śmigłowcem jest problem.

- Widać wyraźnie, że projekt S-70i nie chwycił na rynku. Dla formacji policyjnych są raczej za drogie, a wojska wolą kupować wprost od rządu USA gotowe UH-60M. Zrobiły tak w ostatnich latach na przykład Łotwa, Słowacja i Szwecja. Wszystkie kupują takie maszyny, jakich używa wojsko USA. To im daje prawdziwą interoperacyjność - mówi Cielma. - Deklarowano, że linia montażu w Mielcu ma wydajność 20-24 śmigłowców rocznie, ale od lat w praktyce jest ona wykorzystywana w znacznie mniejszym stopniu - dodaje. Od 2010 roku rocznie nie dostarczono klientom więcej niż dziesięć maszyn, a zazwyczaj było to mniej.

Systematycznie pojawiają się natomiast informacje o możliwych zwolnieniach w PZL Mielec. Już raz do nich doszło w 2015 roku, kiedy wielki przetarg na śmigłowce dla wojska wygrał koncern Airbus Helicopters i H225M Caracal. Zwolniono wówczas 500 osób (1/4 załogi), choć ostatecznie nowy rząd PiS nie podpisał umowy z europejskim koncernem. Teraz, po podpisaniu umowy z MON, koncern Lockheed Martin w oficjalnym komunikacie podkreślił, że przyczyni się ona "bezpośrednio do utrzymania 1700 miejsc pracy w zakładach PZL Mielec.

Politycy PiS wiele razy dawali wyrazy sympatii dla "polskich zakładów w Mielcu (to Podkarpacie, region tradycyjnie głosujący na tą partię). Sam Jarosław Kaczyński jeszcze przed wyborami w 2015 roku twierdził, że wygrana H225M Caracal to efekt "ustawionego przetargu. Wyrażał też przekonanie, że Polska powinna kupować uzbrojenie z USA jako swojego "jedynego poważnego sojusznika militarnego. Teraz dużą radość z podpisania umowy wyrażał mielecki europoseł PiS Tomasz Poręba, dodając, że "wspierał proces zamówienia maszyn od Amerykanów.

Nie jest to nic dziwnego, bo kupowanie uzbrojenia na całym świecie jest związane z polityką. Zwłaszcza przy większych zamówieniach. W USA kongresmani otwarcie lobbują za sprzętem produkowanym przez swoich wyborców, czasem wręcz zmuszając Pentagon do kupowania rzeczy, których ten nie chce. Waszyngton nie kryje też, że kupowanie uzbrojenia od amerykańskich firm jest mile widziane u sojuszników. W styczniu John Bolton, doradca Donalda Trumpa, otwarcie napisał, co myśli o decyzji Rumunii, aby kupić nowe F-16 z USA. - To znacznie wzmocni nasze strategiczne partnerstwo, rozwinie wspólne zdolności obronne NATO i przyczyni się do zapewnienia stabilnej pracy czterem tysiącom Amerykanów - napisał na Twitterze.

Swoje przekonanie o tym, czym jest zakup S-70i z PZL Mielec, wyrazili dosadnie związkowcy z konkurencyjnego PZL Świdnik. - Decyzja ministra Błaszczaka jest czysto polityczna, dla nas niezrozumiała. Zapewniano nas, że priorytetem jest zakup śmigłowców dla Marynarki Wojennej oraz modernizacja 25 sokołów (śmigłowce W-3 produkowane przez PLZ Świdnik - red.). Tymczasem dowiadujemy się, że Mielec dostanie bez przetargu kontrakt na cztery śmigłowce. To pokazuje, jaką siłę lobbingu mają parlamentarzyści z Podkarpacia - mówił "Dziennikowi Wschodniemu Andrzej Kuchta, szef NSZZ "Solidarność w PZL Świdnik.

- Dziś Świdnik może gratulować Mielcowi, ale jeszcze w tym roku Mielec będzie gratulować Świdnikowi - dodał cytowany przez "Dziennik Wschodni poseł PiS ze Świdnika Artur Soboń, który nigdy nie krył, że robi, co może, aby MON lokował zamówienia w zakładach w jego mieście.

- Problem w tym, że zakup tych czterech maszyn nie rozwiąże ani problemów wojska, ani problemów PZL Mielec. To odsuwa od PiS problem wizerunkowy związany z tym, że partia od lat obiecywała zamówienia w tych zakładach - podsumowuje Cielma. Po wyborach, już w 2020 roku, problemy wrócą. Zakład w Mielcu wykona zamówienie i znów będzie miał problem z małą ilością pracy, a w zdecydowanej większości poradziecka flota śmigłowców wojska zyska tylko na wieku. Systemowego rozwiązania tego problemu MON nie przedstawił."
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kupując Caracale mielibyśmy w 95% prawdziwie polskie:

1. Fabrykę silników.
2. Montownię płatowców.
3. Zakład remontowy śmigłowców.
4. 100% dostęp do technologii.
5. Wolną rękę odnośnie eksportu [dalej się sprzedaje].

Tak na początek minimum ze 3 tysiące nowych miejsc pracy i to w regionie, który podczas transformacji stracił praktycznie 100% swojego przemysłu. Ale, że do władzy dorwały się misiaczki", to mamy 4 Bida Hawki...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

http://tech.wp.pl/jeden-black-hawk-drugiemu-black-hawkowi-nierowny-oto-co-powinny-miec-polskie-smiglowce-dla-komandosow-6344091188500609a

...Wyposażenie śmigłowca MH-60M Black Hawk dla sił specjalnych:
Łączność i nawigacja:
- System łączności głosowej odporny na zagłuszanie Harris AN/ARC-201D
- System identyfikacji "swój-obcy APX-118 IFF BAE Systems
- Lotniczy system komunikacji Raytheon ARC-231 (4 zestawy)
- System łączności dla śmigłowców ARC-220 Rockwell Collins
- System wskazywania własnych jednostek na ziemi MTX Blue Force Tracker
- Wielotrybowy system radarowy Raytheon APN-174B z radarem pogodowym i cyfrowym systemem obrazowania powierzchni

Systemy wsparcia pilotów:
- Ulepszony Heads-up Display
- Kamerę obserwacyjną w podczerwieni ZSQ-2 EOSS
- "Glass cockpit, wyposażony w cyfrowe wyświetlacze kokpit
- Podwójny, cyfrowy automatyczny system kontroli lotu

Systemy obronne:
- System ostrzegania przed oświetleniem wiązką lasera AVR-2B
- System obrony antyradarowej SIRFC
- System obronny przeciwko rakietom naprowadzanym na podczerwień ALQ-144

Konstrukcja i zasilanie:
- Silnik GE YT706-700 zaprojektowany specjalnie na potrzeby MH-60M (o 30 proc. mocniejszy od tego w UH-60M i S-70i)
- Zaawansowany system tłumienia drgań VMEP
- Ramię do tankowania w powietrzu
- Zapasowy generator o mocy 28 kW
- Wzmocniona konstrukcja, zwiększająca udźwig z 10 do 11 ton
- Główny generator o mocy 50 kW
- Wewnętrzne zbiorniki 750 litrów z systemem zrzutu paliwa

Uzbrojenie przenoszone na 4 węzłach podwieszeń:
- do 2 działek 30 mm M230 (montowane są seryjnie na każdym śmigłowcu AH-64)
- do 4 wyrzutni M299 dla czterech ppk Hellfire każda (maks. 16 pocisków)
- do 4 wyrzutni M261 każda dla 19 niekierowanych pocisków rakietowych kal. 70 mm
- do 2 wielolufowych karabinów maszynowych M134 Minigun..."

co z tego mają zamówione S70i? :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Polska kupi amerykańskie rakiety za 414 mln dolarów. Gen. Pacek: "To jest traktowanie spod buta"
 

- Oceniam ten w pełni amerykański "deal" bardzo źle, bo to jest traktowanie polskiego systemu obronnego z pozycji "spod buta" - mówi Bogusław Pacek, generał dywizji w stanie spoczynku. Polska za 414 mln dolarów kupi od USA system wyrzutni HIMARS. Podpisanie umowy w środę.

Łukasz Kijek, redaktor naczelny Next.gazeta.pl: 414 mln dolarów, czyli ponad półtora miliarda złotych polski rząd wyda na zakup systemu HIMARS z pociskami ATACMS o zasięgu do 300 kilometrów. To dobra decyzja?

Bogusław Pacek, generał dywizji w stanie spoczynku, były rektor Akademii Obrony Narodowej, profesor, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego: Sama idea zakupu HIMARS czyli Homara (inna nazwa systemu używana w Polsce) jest prawidłowym dążeniem ministerstwa obrony narodowej do uzupełnienia dwóch luk w naszym systemie obronnym. Jedną jest obrona powietrzna, a drugą brak tak zwanego średniego zasięgu w wojskach lądowych. Najdalszy zasięg naszych wyrzutni „Langusta” czy haubic „Krab” wynosi niewiele ponad 40 kilometrów. Dlatego właśnie to dążenie MON oceniam pozytywnie.

Natomiast bardzo negatywnie oceniam działanie Amerykanów, którzy być może nieświadomie, zmierzają do osłabienia polskiego przemysłu zbrojeniowego. A w ten sposób także do obniżenia poziomu polskiego systemu obronnego. Na zdolności systemu obronnego państwa składają się m.in możliwości własnego przemysłu zbrojeniowego do dostarczania armii uzbrojenia, amunicji, czy wyposażenia. Chodzi o zdolności, które ten własny przemysł musi posiadać nie tylko w czasie pokoju, ale także w czasie wojny.
 

Przecież te rakiety mają podnieść poziom naszego systemu obronnego. Dlaczego uważa Pan inaczej?

Chodzi o sposób w jaki zapowiedziano pozyskanie tego systemu. Po pierwsze bez offsetu, po drugie bez transferu technologii, który umożliwiałby włączenie naszego przemysłu obronnego. Przecież nawet nie pomyślano o wykorzystaniu polskich pojazdów, wszystko opiera się na amerykańskich ciężarówkach. Po trzecie bez możliwości produkowania w Polsce pocisków rakietowych i co najważniejsze bez możliwości wykorzystania polskiego systemu dowodzenia. To oczywiste, że kupione moduły ogniowe artylerii rakietowej HIMARS powinny być włączone w polski system dowodzenia i kierowania ogniem „TOPAZ”. Jak wynika z zapowiedzi planujemy wykorzystywać dla HOMARA amerykański system dowodzenia.

Zupełnie nie rozumiem też dlaczego Polska nie może produkować dla tego systemu wozów amunicyjnych, czy ciągników ewakuacyjnych. Powinniśmy także dostarczać polskie pojazdy dowodzenia. To co mamy kupić, to jest typowo amerykański sprzęt w całości wyprodukowany w USA i sprzedany Polsce za bardzo duże pieniądze. O kwestii ceny nawet nie chcę dyskutować. To jest bardzo złe, wręcz fatalne, bo to jest sprzęt na wypadek wojny, a na wojnie potrzebne są możliwości przywracania zdolności uzbrojenia do działania.

    Oceniam ten w pełni amerykański „deal”  bardzo źle, bo to jest traktowanie polskiego systemu obronnego z pozycji „spod buta”. Amerykanom także, nie tylko Polakom powinno zależeć na tym, aby w tej części odpowiedzialności NATO za bezpieczeństwo członków Sojuszu, Polska sama posiadała duże zdolności obronne. Nie wszystko należy mierzyć kasą. Nie wystarczy oczekiwać zwiększenia zdolności obronnych przez Europę. Trzeba jeszcze to Europie umożliwić.

A może to jest wina polskiego rządu? Amerykanie przecież sprzedali nam to, co my chcieliśmy kupić.

To jest na pewno wynik negocjacji. Nie mam wiedzy jak one przebiegały. Natomiast według mnie Amerykanom nie powinno zależeć na uzależnianiu polskiej armii tak dalece. Poza samymi rakietami i wyrzutniami są jeszcze wozy pomocnicze, cała logistyka, system wsparcia. Ja się za głowę łapię, że system wsparcia też musi być amerykański. Szczerze zastanawiam się jaki cel mają w tym Amerykanie, bo przecież muszą mieć świadomość, że uzależniając nas tak bardzo od własnego przemysłu i systemu dowodzenia, nie do końca działają na naszą korzyść. Relacje w NATO nie mogą sprowadzać się tylko do zrobienia biznesu.
Spróbujmy to wytłumaczyć w sposób bardziej obrazowy. To jest tak, jakbyśmy kupili samochód, który w momencie serwisowania, albo naprawy będziemy musieli wywieźć do Stanów Zjednoczonych?

Jeszcze inaczej. Razem z tym samochodem będziemy musieli kupować ze Stanów Zjednoczonych opony, korek do wlewu paliwa, koła zapasowe, akumulator itd. Zakładając, że ten samochód będziemy używać przez 20 lat, to jesteśmy przez ten cały czas uzależnieni. Amerykanie biznesowo, finansowo rozegrali to znakomicie. Dla nich to jest świetny interes, bo zapewnili sobie zapewne większe pieniądze z tytułu eksploatacji tego sprzętu niż ze sprzedaży. To jest bardzo jednostronna i częściowo niekorzystna umowa dla Polski z punktu widzenia nie tylko finansów, ale przede wszystkim z punktu widzenia zdolności obronnych w przyszłości.
Ale co można było zrobić inaczej?

Przypomnę, że gdy kupowaliśmy Rosomaka, to wówczas kupiliśmy licencję i dlatego możemy tego Rosomaka produkować. Ten kontrakt to najlepszy przykład. Przy tego typu kontraktach jak HOMAR poza pozyskaniem uzbrojenia ważne jest możliwość jego wykorzystania nawet w odległej przyszłości i włączenie własnego przemysłu do produkcji kolejnych modułów. Bo przecież ten pierwszy moduł to dopiero początek. Jeden moduł w zdolnościach obronnych to jeszcze nie rewolucja. Trzeba będzie pozyskiwać następne.

W przypadku rakiet przecież Amerykanie mogli się zgodzić na pewne ustępstwa. Nic by się nie stało, gdybyśmy zbudowali system na przykład na Jelczu. Bezwzględnie według mnie powinien być polski pojazd. Moglibyśmy w Polsce produkować rakiety GMLRS, tak przecież wstępnie zakładano. Dwie trudne do zaakceptowania najważniejsze kwestie to zastosowanie amerykańskiego systemu dowodzenia i wspomniany  brak transferu technologii na produkcję, choćby częściową tego systemu w Polsce.

Powtórzę, że to z jednej strony jest słuszny kierunek osiągania tzw. zdolności średniego zasięgu i fatalnie jednocześnie z drugiej strony, że on jest w pełni amerykański, że nie ma tam żadnego elementu polskiego. Ten projekt według mnie jeszcze bardziej dobija polski przemysł zbrojeniowy. Co będą produkowały  polskie fabryki, skoro najważniejszy sprzęt w całości kupujemy z zagranicy?

    W stu procentach uzależnimy się od Amerykanów jeśli chodzi o części zapasowe, które powinny być produkowane w Polsce. To nie jest system na dwa lata. Chodzi oto, żeby na wypadek użycia tych rakiet podczas wojny, można było szybko dostarczać uszkodzone części i błyskawicznie go naprawiać. A nie liczyć tylko na Amerykanów. Martwię się tym, że jeżeli Amerykanie bardziej zaangażują się militarnie w Azji, a w najbliższej przyszłości stanie się to w moim przekonaniu na sto procent, to może to też przełożyć się na nasz system obronny, w tym kwestie związane ze współpracą z USA

To pozwolę sobie powtórzyć pytanie: kto się na to zgodził?

Ja nie znam odpowiedzi na to pytanie, bo to są rozmowy pomiędzy polskimi władzami i amerykańskimi, w tym także konkretne negocjacje z producentem-sprzedawcą systemu. Rozpatrywane były z tego co wiem jeszcze dwa inne systemy z innych państw.
Ostatecznie zgodziło się na to Ministerstwo Obrony Narodowej.   

Ostatecznie tak. Obstawiam, że być może nie mieli innego wyjścia. Domyślam się, że za wszystkim kryje się polityka. Dla mnie to jest jak "wash and go", czyli z jednej strony dobra sprawa, dobre wyrzutnie, dobre zdolności. Bo to są zdolności do rażenia celów do 300 kilometrów i takich zdolności dotychczas nie mieliśmy. Średni zasięg oznacza, że można skutecznie odstraszać przeciwnika i unieszkodliwić nieprzyjaciela na daleką odległość. To było nasze marzenie, tego brakowało.

Źle się stało natomiast, że się uzależniliśmy nie tylko od produkcji amerykańskiej, ale także od przyszłych cen producentów z USA. Podobnie było z korwetami, dostaliśmy je od Amerykanów prawie za pół darmo, a później po latach okazało się, że ceny koniecznego generalnego remontu, wymiany uzbrojenia i wyposażenia były tak wysokie, że polscy decydenci dopiero otwierali oczy w jakiej sytuacji się znaleźliśmy.
W jakim scenariuszu takie rakiety mogłyby zostać użyte? Po co nam ten sprzęt?

Na wypadek agresywnych działań ze strony przeciwnika będziemy mogli z terytorium Polski razić jego cele na dalsze odległości i w sposób dość precyzyjny, nawet poza granicami.

    Najważniejszy jest zasięg do 300 kilometrów. Dzisiaj to jest wymóg we wszystkich nowoczesnych armiach. Współczesne armie nie myślą tylko o walce na klasycznym polu bitwy przy użyciu piechoty. Wszyscy dążą do tego, żeby mieć jak najlepsze rozpoznanie i zdolności do rażenia celów przeciwnika zachowując znaczny dystans. Rakiety średniego zasięgu, czyli np. to co mają Rosjanie w Kaliningradzie doskonale nadają się do takich zadań

Dobrze, że kierunki naszej modernizacji wynikają w tym przypadku z zagrożeń i nowoczesnego postrzegania konfliktów, ale źle, że niewspółmiernie korzystnie uwzględniany jest interes amerykański a pomijany nasz polski interes.

Bogusław Pacek, generał dywizji w stanie spoczynku. Były Rektor Akademii Obrony Narodowej. Profesor. Wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego.

http://next.gazeta.pl/next/7,151003,24447282,general-pacek-o-rakietach-za-414-mln-dolarow-ja-sie-za-glowe.html#s=BoxOpImg2

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

https://tvn24bis.pl/z-kraju,74/samoloty-dla-vip-ow-zalogi-wciaz-zdobywaja-doswiadczenie-lotnicze,908689.html

""Piłsudski" nadal nie dla VIP-ów. Ministerstwo podaje powody

Załogi zakupionych w 2016 roku VIP-owskich samolotów Boeing B737-800 wciąż zdobywają doświadczenie lotnicze. Certyfikowano już cześć personelu naziemnego, który ma obsługiwać te maszyny oraz personel pokładowy - wynika z odpowiedzi resortu obrony na interpelację poselską.
Opowiadając na interpelację poselską grupy posłów PO-KO i Nowoczesnej, wiceszef resortu obrony Wojciech Skurkiewicz podał informację dotyczącą wyszkolenia załóg niedawno zakupionych samolotów VIP.

"W przypadku samolotu Boeing B737-800 załogi wciąż zdobywają doświadczenie lotnicze. Piloci samolotów VIP realizują szkolenia na symulatorach lotniczych według obowiązujących światowych standardów, a także doskonalą swoje umiejętności podczas realnego szkolenia lotniczego w powietrzu" - poinformował posłów Skurkiewicz.

 "Ponadto do zabezpieczenia samolotów do przewozu najważniejszych osób w państwie w certyfikowanych przez producentów samolotów ośrodkach szkoleniowych w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, przeszkolonych zostało 38 osób naziemnego personelu technicznego (docelowo: ponad 50 specjalistów) oraz personel pokładowy (steward/stewardesa) w ilości 23 osób" - dodał wiceminister.

Jeden z trzech boeingów, który nosi imię marszałka Józefa Piłsudskiego, wylądował w Warszawie w listopadzie 2017 roku. Były wiceminister obrony Bartosz Kownacki, na kilka dni przed jej odbiorem, wskazywał, że testy i przygotowanie potrwają kilka miesięcy. - To jest czas około pół roku szkolenia, tak żeby była gotowość operacyjna w połowie 2018 roku - przewidywał ówczesny wiceminister. Nadal nie można jednak wykonywać lotów tą maszyną.

 PLL LOT pomaga

 Z odpowiedzi Skurkiewicza wynika też, że do lotów o statusie HEAD w pełni wyszkolonych jest pięć załóg mniejszych samolotów Gulfstream G550. Loty HEAD są już wykonywane na tych maszynach.

Status HEAD nadaje się lotom z prezydentem RP, marszałkiem Sejmu, marszałkiem Senatu i premierem. Obecnie potrzeby te częściowo realizują załogi samolotów cywilnych czarterowanych od Polskich Linii Lotniczych LOT, o czym informowaliśmy w styczniu br.

 "Biorąc pod uwagę terminy dostaw kolejnych samolotów oraz proces szkolenia załóg lotniczych i co za tym idzie bezpieczeństwo przewozu pasażerów, a także uwzględniając poziom zapotrzebowania dysponentów w zakresie transportu specjalnego podjęto decyzję o kontynuacji czarteru samolotów od PLL LOT S.A. w latach 2019-2020" - wskazało Ministerstwo Obrony Narodowej w odpowiedzi przesłanej tvn24bis.pl.

Ostatnia umowa czarteru, którą resort zawarł pod koniec ubiegłego roku, dotyczy dwóch samolotów Embraer ERJ-175 w 2019 roku i jednego takiego samolotu w 2020 roku za kwotę 157,6 mln zł.

 Samoloty dla VIP-ów

 Umowę o dostawie dwóch 16-miejscowych transatlantyckich samolotów dla VIP podpisano w listopadzie 2016 roku. Wartość kontraktu wyniosła około 440,5 mln zł netto, a z podatkiem ponad 538 mln zł. Maszyny zostały dostarczone w czerwcu i lipcu ubiegłego roku. Do każdej z nich MON przewidziało przeszkolenie trzech załóg - łącznie 18 osób.

MON zakupiło także trzy średniej wielkości samoloty Boeing 737-800NG w wersji BBJ2 (Boeing Business Jet). Pierwszy z nich wylądował w Warszawie w listopadzie ubiegłego roku. Wnętrze samolotu wymaga przebudowy z seryjnej konfiguracji pasażerskiej do wariantu VIP. Kolejne dwa samoloty tego typu mają zostać dostarczone w 2020 roku.

Po katastrofie smoleńskiej i rozformowaniu 36. specjalnego pułku lotnictwa transportowego, wojsko wykonywało przeloty z VIP śmigłowcami należącymi do 1. Bazy Lotnictwa Transportowego, która zastąpiła specpułk, oraz samolotami transportowymi, wykorzystywanymi m.in. w rejonach, dokąd niemożliwe są loty cywilne. Transport na większe odległości odbywa się czarterowanymi od PLL LOT samolotami pasażerskimi. Osoby pełniące najwyższe funkcje, w tym prezydent RP, korzystają też z połączeń rejsowych."

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

https://forsal.pl/artykuly/1397493,zakup-himars-mon-wspiera-zbrojeniowke-usa.html

"Jak MON wspiera zbrojeniówkę USA? Za dosłownie wszelką cenę

Mamy to! W środę podpiszemy umowę z rządem Stanów Zjednoczonych w sprawie dostarczenia dla Wojska Polskiego dywizjonu Himars, a więc broni, która w znaczny sposób zwiększy zdolności bojowe Wojska Polskiego. To będzie 20 wyrzutni razem z amunicją. To nowoczesny sprzęt, który daje gwarancję skuteczności na polu walki – zapowiadał w niedzielę minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak. Abstrahując już od tego, że wizytowanie jednostki w warszawskiej Wesołej tylko po to, by brylować, jest nie fair w stosunku do jej żołnierzy (szczególnie w niedzielę), warto się przyjrzeć temu, co faktycznie „mamy” i jakie będą tego konsekwencje.

Kupujemy więc jeden dywizjon zestawów Himars. Spolszczona wersja tego programu nazywała się Homar. Ale teraz kupujemy amerykański produkt, więc nazywanie go Homarem jest już nieuprawnione. Z punktu widzenia wojskowego ten jeden dywizjon to kropla w morzu potrzeb, która w znaczący sposób nie podnosi naszych zdolności obronnych. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu planowano zakup trzech dywizjonów. Docelowo powinniśmy mieć ich dziewięć (co m.in. wskazał Strategiczny Przegląd Obronny przygotowany w czasach Antoniego Macierewicza w MON).

Minister Błaszczak zachwyca się, że będziemy mogli razić cele odległe o 300 km. Po pierwsze, będziemy mieli zaledwie kilkadziesiąt pocisków (starczy de facto na jedną salwę), a po drugie, nie mamy zdolności rozpoznania, by razić tak odległe obiekty. Ale do tego wrócę za chwilę. Poza tym, jeśli kupujemy z półki, czyli to, co Amerykanie produkują, równie dobrze mogliśmy to zrobić trzy lata temu. I wtedy taki zakup miałby sens, bo te zdolności mielibyśmy już teraz. A my przez ten czas, jak się okazuje – bezowocnie – staraliśmy się wzmocnić nasz przemysł. Ostatecznie i tak kupujemy to, co wielki brat zza oceanu chce nam sprzedać, a nie to, co my chcieliśmy kupić.

Zakup jest bez offsetu, transferu technologii czy chociaż pozyskania zdolności do serwisowania używanego sprzętu. Po 1989 r. nie mieliśmy tak gołego zakupu nowego uzbrojenia. A trzeba mieć świadomość, że jeśli teraz wydajemy na ten sprzęt ok. 1,5 mld zł, to w czasie jego cyklu życia, czyli użytkowania go przez Wojsko Polskie, wydamy szacunkowo jeszcze dwa razy więcej. I te pieniądze w przeważającej mierze trafią do amerykańskich zakładów. – To czarna środa dla polskiego przemysłu – podsumował krótko w rozmowie z DGP członek zarządu jednego z polskich zakładów zbrojeniowych.

Zakup boli tym bardziej, że tutaj tak naprawdę oferta polonizacji była już na stole. Można było się pokusić choćby o wstawienie tego dywizjonu na ciężarówki Jelcza, w którym MON tak chętnie wydaje setki milionów złotych przy innych okazjach. Nie mówię już nawet o pozyskaniu technologii produkcji rakiet dla Meska. Można też było skorzystać z konkurencyjnej oferty izraelskiej. Niewykorzystanie tego zakupu do wzmocnienia Polskiej Grupy Zbrojeniowej jest poważnym grzechem zaniechania obecnego kierownictwa MON. Bardzo poważnym.

Pod kątem wojskowym pozyskujemy wyspę. Artyleria w Wojsku Polskim działa na systemie kierowania ogniem Topaz produkowanym przez Grupę WB. Tak działają m.in. armatohaubice Krab, moździerze Rak czy wyrzutnie Langusta. Tymczasem Himars będzie działał w systemie amerykańskim. Pomijając to, że będzie to wymagać dodatkowego szkolenia u Amerykanów (za które na pewno słono zapłacimy), to różne systemy WP przestają być kompatybilne. Za tę integrację ktoś kiedyś będzie musiał zapłacić. Trudno się spodziewać, by byli to przyjaciele zza Atlantyku.

Pozostaje też kwestia rozpoznania i celów dla tych pocisków o zasięgu 300 km. Wojsko Polskie nie ma zdolności rozpoznania na taką odległość. Do czasu pozyskania tych zdolności cele będą więc nam podawać Amerykanie. Jeśli dodamy do tego, że kupujemy ten dywizjon w konfiguracji typowej dla wojska amerykańskiego, a nie polskiego (które korzysta ze znacznie większej liczby pojazdów), można z przekąsem zapytać, czy to zakup dla Wojska Polskiego, czy jednak założenie jest takie, że to Amerykanie będą nim dowodzić.

Zestawy Himars to niejedyny zakup, którego w ostatnim czasie dokonaliśmy w USA. Za kwotę prawie 5 mld dol. kupujemy systemy Patriot. Tu offset pozyskaliśmy, ale na razie są problemy z podpisaniem umów wykonawczych. Istniejącą nie tylko na papierze, konkurencyjną ofertę przedstawili Francuzi, ale z niej nie skorzystaliśmy. Niedawno kupiliśmy również amerykańskie śmigłowce (przy okazji psując polski system zamówień publicznych), amerykańskie samoloty dla VIP (Krajowa Izba Odwoławcza wytknęła naruszenie przepisów). Nasi piloci latają od lat samolotami F16.

W zakupie uzbrojenia postawiliśmy więc na Amerykanów. Za wszelką cenę – rozumianą dosłownie. Warto więc zadać kilka pytań. Choć Stany Zjednoczone są światowym mocarstwem i sojusznikiem, czy na pewno nie chcemy się nijak wiązać ze znacznie nam bliższymi geograficznie Niemcami czy Francją? Czy taka monokultura zakupowa nie obróci się przeciwko nam? Czy kupowanie uzbrojenia w ten sposób nie oznacza, że za 30 lat będziemy dokładnie w tym samym miejscu, jeśli chodzi o zdolności naszego przemysłu, ale będziemy uzależnieni od jednego dostawcy?

Czy pokazanie, że jesteśmy tak wiernym partnerem, nie negocjując twardo niczego w zamian, jest w interesie polskiego podatnika? Jak dowodzi ujawniona w Polsce i w Niemczech korespondencja amerykańskich ambasadorów, dbają oni bardzo silnie o przemysł zza Atlantyku. Trudno się dziwić – taka ich rola, byłoby dziwne, gdyby tego nie robili. Ale momentami można odnieść wrażenie, że polski rząd o nasze interesy nie dba tak, jak by mógł. Mamy więc to, co mamy."

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

https://www.rp.pl/Przemysl-Obronny/302249941-Kosztowny-i-spozniony-start-patriotow.html

"Kosztowny i spóźniony start patriotów

Ponad 5,4 mld zł MON wydało w 2018 r. na pierwszy etap rakietowego programu „Wisła". Ale największa inwestycja zbrojeniowa w historii RP traci impet.

Niby się wszyscy spodziewali, że należności za dostawę elementu pierwszego rzutu przeciwrakietowej tarczy będą znaczące, ale słone rachunki za patrioty wystawione przez Waszyngton w 2018 r. i tak wywołały szok. Tym większy, że po podsumowaniu całego importu uzbrojenia dla Sił Zbrojnych RP w zeszłym roku okazało się, że aż dwie trzecie rocznych wydatków modernizacyjnych wojska, czyli 7,2 mld zł, trafiło nie do Polskiej Grupy Zbrojeniowej i innych obronnych, rodzimych spółek, ale do zagranicznych koncernów.

Minister obrony Mariusz Błaszczak tłumaczy, że sprowadzanie z zagranicy niektórych kategorii sprzętu jest koniecznością, bo nie oferuje go polski przemysł. Ekspertów to nie przekonuje.

– Skala importu wojskowego wyposażenia jest szokująca. Co gorsza, tegoroczne zakupy „z półki", m.in. rakietowych wyrzutni lądowych Homar/HIMARS czy śmigłowców od spółek zależnych zachodnich koncernów, potwierdzają niekorzystną tendencję. Jest ona destrukcyjna dla polskiej zbrojeniówki – denerwuje się Wojciech Łuczak, wiceprezes Altairu, wydawcy fachowego pisma „Raport WTO".

Szoku spowodowanego rachunkiem za patrioty nie złagodziła informacja, że na zakupy sprzętu, czyli tzw. wydatki rzeczowe, wojsko w 2018 r. przeznaczyło rekordowe 11,1 mld zł i MON osiągnęło tym samym w wydatkach na modernizację techniczną „wskaźnik marzeń", czyli prawie 30 proc. rocznego budżetu obronnego państwa. Tomasz Dmitruk, ekspert militarny fachowego pisma „Nowa Technika Wojskowa", który drobiazgowo analizuje budżet resortu obrony, uważa, że należy mimo wszystko docenić wysiłek finansistów z MON, którzy w 2018 r., gdy pojawiła się konieczność regulowania należności za strategiczne inwestycje, wycisnęli z resortowej kasy dodatkowe 2 mld zł, kosztem innych działów m.in. uszczuplenia funduszu ubezpieczeń społecznych.

Zła wiadomość jest taka, że w założeniach tegorocznego budżetu obronnego manewru z dosypaniem pieniędzy nie przewidziano i zapewne nie da się go powtórzyć w kolejnych latach, więc wydatki sprzętowe zatrzymają się w 2019 r. na poziomie ok. 9 mld zł i najprawdopodobniej w kolejnym roku będą podobne.

KŁOPOT Z OFFSETEM

Zdaniem Dmitruka szoku spowodowanego pierwszymi fakturami za patrioty nie udało się nawet złagodzić komunikatami o amerykańskich inwestycjach offsetowych towarzyszących programowi „Wisła". Niestety na ważnym dla zbrojeniówki froncie kompensacyjnym nie ma sukcesów. Nie udało się wynegocjować nawet połowy z kilkunastu produkcyjnych umów, które miały włączyć największe firmy obronne w kraju w kooperację z koncernami z USA opowiadającymi za budowę tarczy Wisła. W obietnice, że dopinanie kontraktów na dostawy ciężarówek i podwozi z Jelcza, wyrzutni rakietowych i kontenerów dla urządzeń elektronicznych pierwszych baterii rakiet zakończy się w najbliższych tygodniach, nie wierzą nawet najwięksi optymiści.

Wśród analityków obserwujących politykę zbrojeniową pojawiły się spekulacje, że ostre wyboje już na starcie uzgodnień przemysłowych związanych z realizacją pierwszego etapu programu „Wisła" (chodzi o dostawę tylko dwóch baterii Patriot) wycenianego na ok. 20 mld zł, źle wróżą znacznie większym inwestycjom, które powinny towarzyszyć dostawom sześciu kolejnych baterii strategicznej broni rakietowej.

ZNIKAJĄCY SKYCEPTOR

Nie wiadomo też, co z transferem technologii i produkcją w Polsce niskokosztowych pocisków SkyCeptor. W zeszłym tygodniu, podczas konferencji w Warszawie szefowie izraelskiej spółki Rafael, która jest współproducentem pocisku, nie chcieli odpowiedzieć, na jakim etapie są uzgodnienia dotyczące przekazania technologii pocisków SkyCeptor podwykonawcom z Polskiej Grupy Zbrojeniowej: – Negocjacje w tej sprawie prowadzi Raytheon, a szczegóły chroni tajemnica – tłumaczono.

Od początku tego roku, kiedy było wiadomo, że są problemy z uzgodnieniem umów przemysłowych, w kuluarach MON można usłyszeć argumenty o konieczności przesunięcia w czasie zbyt ambitnych zamierzeń i np. podzielenia drugiej fazy „Wisły", wycenianej na co najmniej 40 mld zł, na łatwiejsze do wykonania podetapy.

Niepokój o przyszłość największego w Siłach Zbrojnych RP programu zbrojeniowego udzielił się nawet Amerykanom. Podkreślają gotowość do współpracy ze zbrojeniówką, ale po polskiej stronie nie dostrzegają gotowości do technologicznej kooperacji.

TECHNOLOGII MA Z CZASEM PRZYBYWAĆ

Na blisko 950 mln zł wyceniono w umowach zawartych w marcu 2018 r. wartość kompensacyjnych projektów i potencjalnych inwestycji związanych z dostawą systemów rakietowych średniego zasięgu Patriot w pierwszym etapie realizacji programu „Wisła".

Lista offsetowych zobowiązań uzgodniona z producentem zestawów Patriot Raytheon Company zawiera 31 projektów i przedsięwzięć (do wykonania w ciągu dziesięciu lat). Według zapewnień MON pozwoli ona na pozyskanie zdolności w zakresie dowodzenia i kierowania w oparciu o moduł dowodzenia IBCS, produkcji i serwisowania wyrzutni i pojazdów transportowo-załadowczych, a także na utworzenie certyfikowanego centrum administracji i zarządzania produkcją, dostosowaniem, serwisowaniem oraz naprawami systemu „Wisła" oraz innych programów obrony przeciwlotniczej i obrony powietrznej. Umowa zakłada również pozyskanie zdolności produkcji i serwisowania 30-mm armat Bushmaster. Wartość kompensat to ponad 224 mln zł.

Analogiczna umowa z Lockheed Martin Global Inc., producentem nowoczesnej amunicji rakietowej, zawiera 15 zobowiązań offsetowych do zrealizowania także w ciągu najbliższej dekady. MON podkreślało, że pozyskane w jej ramach zdolności i kompetencje pozwolą na produkcję i serwisowanie elementów wyrzutni przeznaczonych dla pocisków PAC-3 MSE, produkcji wybranych elementów tych pocisków i budowę w polskiej zbrojeniówce laboratorium dla badań rakietowych. Lockheed ma zapewnić także nowe zdolności związane z utrzymaniem w sprawności przez polski przemysł samolotów F-16. Wartość umowy offsetowej wynosi 724,7 mln zł.

OPINIA DLA „RZ"

John Baird, wiceprezes ds. systemów obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej na Polskę Raytheon Integrated Defense Systems

Zgodnie z regułami amerykańskiej procedury Foreign Military Sales wszystkie umowy dotyczące patriotów negocjowane są na poziomie międzyrządowym. Nasza firma w pełnym eksperckim zakresie wspiera te uzgodnienia. Musimy być w środku wydarzeń, bo będziemy brać odpowiedzialność za jakość dostarczanego sprzętu, także tego, który w ramach offsetu i innych kontraktów wykona dla nas polski przemysł. W związku z tym już rozwijamy firmowe biuro i techniczne przedstawicielstwo. Na początek zaangażujemy ok. 50 specjalistów, w tym polskich inżynierów. W miarę potrzeb rozbudujemy zespół i ściągniemy fachowców z USA, którzy będą pracować w systemie rotacyjnym. Jeśli zgodnie z planem uda się podpisać z Warszawą wszystkie niezbędne umowy, pierwsze polskie elementy rakiet i wyrzutnie patriotów zejdą z krajowych linii produkcyjnych za trzy–cztery lata."

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,24516156,czarna-seria-mig-29-trwa-trzy-rozbite-dwa-rozszczelnione.html

"Czarna seria MiG-29 trwa. Trzy rozbite, dwa rozszczelnione, jeden spalony
...To już trzeci rozbity MiG-29 w ciągu nieco ponad dwóch lat. Do poprzedniej katastrofy doszło w lipcu 2018 roku i wówczas pilot nie miał szczęścia. Kapitan Krzysztof Sobański z bazy w Malborku zginął próbując się katapultować. Ciągle trwa śledztwo w sprawie tej katastrofy, jednak według nieoficjalnych informacji najpierw doszło do awarii systemu paliwowego, przez co wyłączyły się silniki. Pilot zginął, ponieważ nie zadziałał prawidłowo fotel katapultowany.

Do pierwszej katastrofy doszło w grudniu 2017 roku. Pilot z bazy Mińsk Mazowiecki spadł na las podczas podejścia do lądowania w kiepskich warunkach atmosferycznych. Nie wiadomo czy zawiódł samolot czy człowiek. Śledztwo trwa do dzisiaj. W tym wypadku pilot miał wyjątkowe szczęście i przeżył, choć nie katapultował się. Został w kokpicie maszyny, która wpadła w las i uległa zniszczeniu.

Dodatkowo w ciągu ostatniego roku doszło do dwóch mniej poważnych incydentów z udziałem myśliwców MiG-29. Pierwszy z nich ujawniła Gazeta.pl. W obu przypadkach doszło do rozszczelnienia kokpitów, co jest groźne dla pilota podczas lotu na dużej wysokości. Jeden z nich zemdlał po wylądowaniu i trafił do szpitala. Wojsko nie chce ujawniać informacji o stanie jego zdrowia, ale nieoficjalnie był on bardzo poważny.

Dodatkowo jeden MiG-29 spalił się w 2016 roku na lotnisku w Malborku. Maszyna miała stanąć w ogniu podczas prób na ziemi. Nikomu nic się nie stało, ale samolot został poważnie uszkodzony i spisany na straty...."

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To że Płaszczak sam sobie przeczy to nic nowego i dziwnego. Mnie zastanawia co insze. Czy przy takich zakupach, realizowanych pod wpływem chwili na życzenie ministra MON, nie skończy się przypadkiem tak samo jak z rządowym Boeingiem, który wciąż stoi z powodu braku pilotów posiadających uprawnienia do latania tego typu maszyną wśród pilotów wojskowych (według ostatnich informacji zakupiony w 2017 r. Boeing 737 pierwszych vipów weźmie na pokład nie wcześniej niż w 2020 r.).

Ponadto, a może nawet przede wszystkim, czy my na prawdę potrzebujemy samolotu 5 generacji?? Zdaniem wielu wojskowych, nam potrzeba przede wszystkim maszyny o dużych możliwościach konfiguracji i w większej ich ilości, niż koniecznie o obniżonej wykrywalności. W naszych warunkach F-35 do wielu zadań musiałyby przenosić część uzbrojenia i wyposażenia pod skrzydłami, co powoduje utratę wielu walorów stealth.

Może jednak Płaszczak, zamiast pr-owych gierek posłuchałby ludzi którzy na wojsku i lotnictwie się po prostu znają? Wielu dowódców opowiada się przeciw zakupowi F-35 i optuje za zakupem F-16 Block 70 - płatowca 4 generacji jednakże dzielącego z F-35 wiele możliwości i komponentów. Po pierwsze najnowsza wersja F-16 jest o około 15 mln dol. tańszy od f-35, po drugie dla szesnastek mamy gotową infrastrukturę i przeszkolony personel naziemny.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"W żadnym przetargu zagranicznym, gdzie są firmy z Izraela, USA czy Rosji, nie spotkaliśmy jeszcze Polskiej Grupy Zbrojeniowej" – mówi prezes WB Electronics Piotr Wojciechowski. Tymczasem w kraju, jak przekonuje, większe znaczenie mają lobbyści, którzy tak potrafią namieszać w głowach polityków, aby ci wykluczyli polski podmiot z możliwości złożenia oferty i w rezultacie, za pośrednictwem PGZ, sprzedają do MON wyroby trzy razy drożej. "Realny interes w tym mają ośrodki zagraniczne" - dodaje. 

Grupa WB specjalizuje się w produkcji bezzałogowców. Pod koniec ubiegłego roku MON za 800 mln zł zamówiło jednak tego typu statki powietrzne w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Nie żal panu takiego zlecenia?

Piotr Wojciechowski: Projekt Orlik został podpisany z pominięciem możliwości pozyskania oferty od spółki WB Electronics. Gdybyśmy przegrali w otwartym postępowaniu cenowo czy technicznie, to można by powiedzieć, że nie żal. To byłaby po prostu przegrana. Ale mamy do czynienia z sytuacją, w której ministerstwo obrony narodowej mimo naszych wielokrotnych próśb nie dopuściło nas do złożenia oferty w postępowaniu. I dlatego jest żal. Jednocześnie argumentacja MON o odmowie mówi, że nie chodzi o przesłanki przedmiotowe, ale podmiotowe.

Co to znaczy?

To jest dobre pytanie. Ja tego nie rozumiem. Dostaliśmy odpowiedź z resortu, że uzasadnienie decyzji podmiotowej nie może nam być przekazane, bo jest niejawne. Na naszą argumentację, że mamy kancelarię niejawną i wszelkie środki do przetwarzania tego typu informacji, dostaliśmy odpowiedź, że mimo wszystko uzasadnienia tej decyzji nie można nam udostępnić.

Jak pan wyjaśni to, że polski podmiot, w którym skarb państwa ma udziały, nie zostaje dopuszczony do takiego postępowania organizowanego przez polskie ministerstwo obrony?

Gdybyśmy kontynuowali postępowanie, które rozpoczęto w 2014 r. i zakończono w 2016 r. przed ostatnim etapem złożenia oferty końcowej, to być może złożylibyśmy ofertę konkurencyjną i byśmy wygrali. Według naszych analiz nasza cena byłaby zdecydowanie niższa niż te 800 mln zł. Ta cena jest szokująca. Średni koszt jednego płatowca to 20 mln zł. Nasze płatowce systemu Łoś można kupić za kilka milionów złotych. Oczywiście nie znamy nowych wymagań, ale nie wydaje mi się, by zmieniły się aż tak by uzasadnić taką różnicę w cenie.

Trudno to zweryfikować.

Oczywiście, trudno zgadnąć jaki byłby wynik postępowania. Ale powtarzam: my nawet nie zostaliśmy do niego dopuszczeni. Warto też zauważyć, że w tamtym postępowaniu data dostawy była ustanowiona na rok 2017. Dziś mowa o roku 2022. My byliśmy w stanie dostarczyć system bezzałogowy klasy taktycznej o nazwie Orlik w 2017 r.

Nie zostaliście też dopuszczeni do przetargu na BMS, czyli system dowodzenia na polu walki. Pytaliście MON dlaczego?

Tak. I również powiedziano nam, że nie możemy zobaczyć uzasadnienia. Można opowiadać różne historie o tym, że w trakcie kryzysu czy wojny my nie będziemy gwarantować dostaw, ale to wierutna bzdura. Po pierwsze, Grupa WB podlega pod program mobilizacji gospodarki, a po drugie spółka podlega militaryzacji, czyli w czasie „W” przechodzi pod zarząd MON i staje się jednostką wojskową. Tak więc nie bardzo rozumiem w jaki sposób moglibyśmy nie zabezpieczać dostaw.

Niektórzy formułują w stosunku do was zarzuty, że roi się u was od byłych agentów i polityków.

Założyciele firmy są inżynierami, których całe zawodowe życie to rozwój technologii a nie polityka. Więcej niejasności jest jak słyszymy w spółkach skarbu państwa, co pokazują liczne afery i zatrzymania w ostatnim czasie, choćby właśnie byłych pracowników PGZ. U nas takich afer, ani zatrzymań nie było.

Nie zostaliście dopuszczeni do złożenia ofert na systemy Orlik i BMS. Teraz trwa postępowanie na bezzałogowce - system Wizjer. Składacie ofertę?

Ministerstwo obrony narodowej również nie przewiduje takiej możliwości. Wizjer to system klasy mini, taki jak nasz FlyEye. Wojsko Polskie ma już takie 22 zestawy, kilka zestawów mają również inne polskie instytucje zajmujące się bezpieczeństwem. W tym postępowaniu MON skazuje użytkowników znów tylko na ofertę Polskiej Grupy Zbrojeniowej.

Ale czemu MON nie chce byście chociaż złożyli ofertę?

Systemy FlyEye bardzo dobrze sprawdzają się na Ukrainie, skutecznie walczą przeciwko rosyjskim separatystom. Żaden z nich nie został przechwycony ani zestrzelony. Być może jakieś siły są zainteresowane tym, by więcej tego sprzętu, który tak dobrze sprawdza się w warunkach wojny, nie znalazło się w Wojsku Polsku.

To nie brzmi poważnie, raczej jak jakaś teoria spiskowa.

Ale może czasem warto pospekulować. Postępowanie skierowane wyłącznie do PGZ nie służy bezpieczeństwu państwa, a eliminacji konkurencji dla PGZ, której w otwartym przetargu, by nie pokonała.

Cytuję MON: „Podpisanie umowy to rezultat podjęcia w 2016 roku decyzji o budowie przez PGZ kompetencji w zakresie projektowania i produkcji Bezzałogowych Statków Powietrznych”. Wydaje się, że to ma sens.

O ile jesteśmy na tyle bogatym krajem by kupować sprzęt niesłychanie drogi i, co więcej, gdy tego typu kompetencje są już w polskim przemyśle. Jest zespół, który produkuje, wymyśla, serwisuje bezzałogowce i szkoli w tej dziedzinie Wojsko Polskie od 10 lat. Taki zespół działa w ramach Grupy WB. Zakup Wizjera w aktualnie prowadzonym postępowaniu i przy ofercie PGZ opartej na kopii lub licencji Orbitera, izraelskiej firmy Aeronautics nie jest działaniem na rzecz zbudowania potencjału w Polsce, a tylko działaniem lobbystycznym w celu eliminacji z rynku Grupy WB, która dla izraelskich dostawców jest konkurentem na całym świecie. Jako prezes podmiotu, w którym 25 proc. udziałów ma Polski Fundusz Rozwoju i obywatel Polski, nie mogę spokojnie przyglądać się takim działaniom - na szkodę polskiego przemysłu, Skarbu Państwa i Sił Zbrojnych RP.
Na marginesie takie samo uzasadnienie, jak pan przytoczył, zastosowano w decyzji o produkcji przez PGZ jednorękich bandytów ze znanym skutkiem. Z grafenem zdaje się skończyło się podobnie. A więc nie wystarczy, że PGZ coś zadeklaruje, bo bez doświadczenia i kompetencji – możemy tylko marnować publiczne środki bez żadnej gwarancji, że ktoś te kompetencje zbuduje.

A to nie jest tak, że pan po prostu chce zdławić raczkującą jeszcze konkurencję w zarodku?

Patrząc na wysoką cenę, jaką proponuje PGZ, nie jest to konkurencja. Poza tym zapraszam do badań porównawczych, do których nikt poza nami się nie kwapi. Dodam też, że w żadnym przetargu zagranicznym, gdzie spotykamy firmy z Izraela, USA czy Rosji, nie spotkaliśmy jeszcze PGZ. Dlatego stale zadaję sobie pytanie, czego brakuje Grupie WB, aby mogła założyć konkurencyjną ofertę w postępowaniu Orlik, Wizjer czy BMS? Grupa WB udowadnia od lat swoje kompetencje, przedstawi międzynarodowe referencje, dobre technicznie rozwiązania i solidną sytuację ekonomiczną. Nie potrafię zaakceptować faktu, że większe znaczenie w oczach decydentów mają odpowiednio umocowani lobbyści, którzy tak potrafią namieszać w głowach polityków, aby ci administracyjnie wykluczyli polski podmiot z możliwości złożenia oferty i w rezultacie za pośrednictwem PGZ sprzedają do MON jakiś wyrób prawie trzy razy drożej.
W przypadku projektu Wizjer sprawa jest dużo bardziej złożona - tu cały pomysł programu jest wadliwy. Jaki jest cel opracowywania systemu – o ewidentnie mniejszych niż Flyeye możliwościach, tak czy inaczej inspirowanego rozwiązaniami z Izraela, prowadzenia badań przez kilka kolejnych lat, kiedy na uzbrojeniu Wojska Polskiego znajdują się systemy FlyEye?
W moim przekonaniu jest to manipulacja kilku osób, które w celu zaspokojenia swoich ambicji, nie zważając na interes kraju, chcą po prostu sobie zarobić przez pobieranie dobrej pensji w PGZ i w tym celu zwodziły decydentów w PGZ i MON, że konieczne jest budowanie od początku kompetencji w budowie bezzałogowców mimo, że taki producent o udokumentowanych kompetencjach już w kraju jest.
Takie prowadzenie projektu Wizjer jest wobec polskiego podatnika działaniem karygodnym. Jest brakiem szacunku dla wysiłku setek ludzi, którzy pracują w Grupie WB, wykonują bardzo dobrze swoją pracę budując systemy, które są eksportowane i używane w Polsce oraz wielu krajach świata. Mam czasem takie odczucie, że celem decyzji o eliminacji tych zespołów z programów Orlik i Wizjer jest zniszczenie tych osiągnięć, a realny interes w tym mają ośrodki zagraniczne.

Jesteście w pewnej części firmą państwową. W czasie tej transakcji mówiło się, że sprzedajecie 25 proc. udziałów PFR-owi, by uciec spod topora ówczesnego ministra Antoniego Macierewicza. Chyba się nie udało. Mimo, że jesteście częściowo państwowi, to państwo dalej nie chce od was kupować.

To są nieuprawnione spekulacje. Na tę sytuację patrzę zupełnie inaczej. Jesteśmy istotnym elementem gospodarczym w państwie i w obronności, w związku z tym państwo w sposób naturalny chciało uzyskać jakiś wpływ i kontrolę nad działaniami spółki. A co więcej, zagwarantować, by ta spółka mogła przeistoczyć się z podmiotu lokalnego w gracza globalnego. Stąd dokapitalizowanie. Nie mówimy tu o żadnym uciekaniu spod topora, a o racjonalnym działaniu państwa, które inwestuje w podmioty perspektywiczne. I to jest korzystne dla nas obywateli, gdy państwo chce mieć udziały w nowoczesnych, technologicznych spółkach. Oczywiście czy państwo w jakiś sposób jest w stanie dbać o swoje podmioty po to, aby chronić je przed negatywnymi działaniami grup lobbystycznych, to jest już zupełnie inne pytanie.

Czy pana zdaniem skarb państwa powinien przemyśleć połączenie PGZ i Grupy WB?

To wymaga analiz. Jako akcjonariusz Grupy WB mam świadomość, że współpraca z PGZ może być dla obu podmiotów korzystna. Podobnie jak była ona korzystna dla spółek. które PGZ wchłonął.

Ale to nie skończy się tak, że Grupa WB „wybierze” sobie najlepsze spółki z PGZ, a reszta tych podmiotów zostanie zamknięta?

Duża grupa lobbystów, również w ramach PGZ, których pensje zależą od tego, że istnieje konflikt między PGZ a WB, na pewno byłaby z takiego połączenia niezadowolona i dlatego od lat rozpowszechniane są na ten temat różnego rodzaju głupoty.

Pan tak narzeka, ale przecież w ubiegłym roku Grupa WB miała rekordowe przychody, dobrze ponad 300 mln zł, i większość zamówień pochodziła z MON.

Myli się pan. Bezpośrednich zakupów z resortu mamy bardzo niewiele. Dostarczamy resortowi obrony pośrednio, w zleceniach, gdzie współpracujemy ze spółkami PGZ. To nasz wspólny sukces – gdyż spółki PGZ i Grupa WB potrafią wspólnie stworzyć produkty dobrze służące polskim żołnierzom, a jednocześnie konkurencyjne. I te produkty, czyli moździerze Rak, armatohaubice Krab pokazują, że ścisła współpraca polskiego przemysłu obronnego jest dla wszystkich interesariuszy bardzo korzystna. Poza tym, według podziału obszarowego, prawie 30 proc. naszych przychodów to eksport. Według podziału sektorowego 30 proc. to przychody z obszaru cywilnego. Choć rośniemy, to ten wzrost raczej napędzają produkty tworzone na eksport i w sektorach cywilnych, a nie przychody ze sprzedaży uzbrojenia w Polsce.

 

https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/592838,mon-eliminuje-konkurencje-pgz-zamowienia-dla-wojska-wb-electronics.html

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Analiza najważniejszej amerykańskiej grupy badawczej nie pozostawia złudzeń! Macierewicz najskuteczniejszym szefem MON

Waszyngtońska grupa badawcza Center for Responsive Politics , uznawana za najważniejszą w USA w dziedzinie roli pieniądza w polityce przedstawiła analizę, która pokazała, że działania lobbystyczne na rzecz Polski, prowadzone przez podmioty podległe Antoniemu Macierewiczowi, w czasach, kiedy pełnił funkcje ministra obrony narodowej, okazały się najbardziej efektywne.

 

Taki samo zdanie na ten temat ma Departament Sprawiedliwości USA. Badacze nie mają wątpliwości co do tego, że Antoni Macierewicz był najskuteczniejszym szefem polskiego resortu obrony!

Według danych Center for Responsive Politics oraz sprawozdań dostępnych na stronach amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości USA, usługi „government relations“, prowadzone przez podmioty podległe byłemu ministrowi obrony narodowej Antoniemu Macierewiczowi, były zdecydowanie najbardziej skuteczne, ale i najtańsze – Firma Park Strategies, kierowana przez renomowanego byłego senatora Alfonsa D’Amato, wcześniej przewodniczącego Komisji Helsińskiej, aranżowała spotkania z Donaldem Trumpem, Johnem McCainem i innymi decydentami, aby zapewnić bezpieczeństwo militarne Polsce i zacieśnić współpracę w zakresie obronności  - napisano na stronie grupy. 

Do informacji dotarł portal wprost.pl.

http://telewizjarepublika.pl/analiza-najwazniejszej-amerykanskiej-grupy-badawczej-nie-pozostawia-zludzen-macierewicz-najskuteczniejszym-szefem-mon,77122.html

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Les... nie obrażaj inteligencji Użytkowników Forum.

 

" Prawdopodobnie jest to wypadkowa sympatii Donalda Trumpa do europejskiej polityki PiS, jak i pracy polskiej dyplomacji a przede wszystkim resortu obrony jeszcze z czasów ministra Macierewicza. "

Jeśli pozytywem polskiego rządu ma być robienie la..łaski Waszyngtonowi, psując przy okazji, ku radości Trumpa, nasze układy w Europie, to... się herbaty napiję.

 

PS A jak tam widmo w postaci Komisji?

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

les05

" Czyli spisek Trumpa, żeby zrobić dobrze Macierewiczowi. W sumie logiczne, wszyscy wiedzą, że Trump chodzi na pasku AM."

Nie, nie spisek- choć akurat wszyscy coraz bardziej widzą i wiedzą, że rząd kolejnej* RP chodzi na pasku Waszyngtonu.

 

" Widmo, jak to widmo, pochodzi, pochodzi i zniknie."

Czyli co? Sprawa się rypła i zamachu nie było? Szkoda, że one wciąż z budżetu ciągną...

 

* pogubiłem się w numeracji

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.
Note: Your post will require moderator approval before it will be visible.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie