Skocz do zawartości

Jedburgh_Ops

Użytkownik forum.
  • Zawartość

    9 330
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    33

Zawartość dodana przez Jedburgh_Ops

  1. Ten samolot ma niestety właściwości podobne do prototypów PZL-130 i ich pierwszej wersji seryjnej. Słabo się toto trzyma powietrza i wystarczy sekunda zapomnienia o niezbyt interesujących cechach mechaniki lotu tego latadła i nieszczęście gotowe. Ale z drugiej strony wypadek jest bardzo, ale to bardzo dziwny. Nie widać zabiegów pilota nie tylko o wyjście z korkociągu, ale nawet o pierwszą czynność, jaką się robi dla wyjścia z korkociągu. Typowe to nie jest.
  2. Witamy kolejnego laureata Nagrody Darwina. Wszystko już widziałem na lotniskach polskiego general aviation, ale kretyna motocrossowca, który by wjechał na lotnisko w czasie lotów to jeszcze nie. Czekamy teraz na godnego rywala tego laureata, który może wjedzie przed lądujący statek powietrzny na elektrycznej hulajnodze.
  3. Ten kombinezon to z jakiejś skóry lakierowanej? Tak z wyglądu to ciut bliżej mu do ubioru nurka.
  4. Jak zawsze obu Wam dziękuję za fajne komentarze. Ciekawa rzecz z tym brakiem polskich noży dedykowanych dla spadochroniarstwa – ogólnie dla spadochroniarstwa, czy to wojskowego, czy cywilnego, bo to bez znaczenia. Jak się tak poznaje ten wątek to widać, że polskie spadochroniarstwo międzywojnia nie dość, że nie odstawało od zachodniego i radzieckiego, to w niektórych aspektach je wyprzedzało, co zawsze staram się tutaj pokazywać. Naprawdę można mieć szacunek wobec pewnych aspektów spadochroniarstwa II RP. Ale z tymi nożami to chyba ktoś trochę zaspał, bo skoczek (bez względu na to, czy wojskowy, czy cywilny) musi mieć nóż i zaraz podam przykład ponadczasowy pewnego wypadku. W tamtych latach Niemcy, Brytyjczycy i Amerykanie wraz z rozwojem swojego spadochroniarstwa niemal równolegle dopracowywali noże dla spadochroniarzy. Nie mam na myśli noży wojskowych, „bojowych”, czy jakkolwiek by ich nie nazywać, ale małe noże coś à la nóż sprężynowy albo scyzoryk może nie wielo-, ale kilkufunkcyjny. Dziś to się różnie nazywa, zazwyczaj czymś w rodzaju „bezpieczeństwa i higieny skoczka spadochronowego”, ale czy zachował się jakiś regulamin skoków spadochronowych w II RP? Jakiś dokument, albo może czyjeś wspomnienia o wymogach bezpieczeństwa skoków spadochronowych? Skoro oficjalnych noży spadochroniarskich nie było, to może pod wpływem własnych obserwacji (i wypadkowości, która w tamtych czasach była duża) u niektórych polskich skoczków włączał się zdrowy rozsądek i jakieś noże zabierali na czas skoku? Z tego, co widzę, ten luźny workowaty kombinezon spadochroniarski miał kieszenie, a ponadto workowatość tego kombinezonu była taka, że chyba spokojnie można się było dobrać do ubrania pod nim i ewentualnie sięgnąć do takiej kieszeni, która nie była przyciśnięta uprzężą spadochronu. A teraz przykład, jaki obiecałem powyżej, czyli przykład całkowicie ponadczasowego zdarzenia podczas wykonywania skoku, które to zdarzenie mogłoby mieć miejsce (i na 100 proc. miało i ma) w całym przekroju historii spadochroniarstwa światowego, od jego pierwszych dni do dziś. I zarazem przykład, że skoczek każdy, czy to cywilny, czy wojskowy, musi mieć nóż. Zaplątanie się skoczka w linki spadochronu ma miejsce w spadochroniarstwie od zawsze jako jedna z kategorii wypadkowości. Przykład z mojego kursu spadochronowego i coś, co na własne oczy obserwowałem z przerażeniem. Jak to na kursie podstawowym – skakaliśmy „na linę”, czyli spadochrony same nam się otwierały po ok. trzech sekundach od opuszczenia samolotu. „Na linę” uznaje się (słusznie, czy nie, to już inna sprawa i poza tym wątkiem) za bezpieczniejszą formę skoku niż skok z samootwarciem spadochronu przez skoczka. Ja już wylądowałem i obserwowałem, jak skaczą koleżanki i koledzy, a wszyscy skakali „na linę”. Jednego z opadających kolegów linka spadochronu złapała za nogę. „Kalafiorem” to na szczęście nie groziło, czasza była dobrze wypełniona i miała tylko minimalną deformację z powodu „skrócenia się” jednej linki na nodze kolegi, niemniej dobrze to nie wyglądało. Nieszczęśnik leciał z gigantycznym szpagatem – jedna noga na dole, druga zadarta aż do klatki piersiowej. Walczył, żeby tę linkę ściągnąć z nogi, ale nie dawał rady. Opadał tak, że musiałby lądować na jednej nodze, a to jest niedopuszczalne. Powinien tę linkę odciąć i byłoby po kłopocie, spadochron nadal byłby bezpieczny bez jednej linki. Nie odciął, bo nie miał czym. Granda polegała na tym, że – mimo przepisów o tym, że skoczek musi mieć nóż – dano nam, aeroklubowcom, szmelc po wojsku. Wszyscy mieliśmy do spadochronów zapasowych przytroczone wojskowe noże spadochroniarskie wz. 65, tylko co z tego? Jak wyciągnąłem z pochwy mój nóż to tylko parsknąłem śmiechem – był tak tępy, że kostki masła bym nim nie przekroił, a co dopiero mówić o cięciu czegoś z konstrukcji spadochronu. Równie dobrze moglibyśmy skakać bez tych noży. Oczywiście tę grandę zatuszowano i zamieciono pod dywan, mimo że powinna być zgłoszona do organu nadzoru lotniczego Chłopak wylądował na jednej nodze i tylko cudem nic mu się nie stało. Gdyby był kontuzjowany to parę osób poniosłoby konsekwencje za złamanie przepisów, a tak, jak to w polskim bajzelku, wszystko spowiła zasłona milczenia. I wracając do II RP – takie, i o wiele gorsze wypadki z linkami, zawsze miały i będą mieć miejsce w spadochroniarstwie. Każdy skoczek zawsze musi mieć nóż, bo licho nigdy nie śpi. Już nie chcę przytaczać niedawnej śmierci pilota szybowcowego, który wykonał spadochronowy skok ratowniczy, ale z pewnych przyczyn zabił go brak noża. Więc być może w II RP było tak, że rządził tym po prostu zdrowy rozsądek. Nie wiem, czy LOPP emitowała okresowe biuletyny na temat bezpieczeństwa w spadochroniarstwie, ale może skoczkowie widząc, jak wygląda praktyka spadochroniarstwa po prostu brali do kieszeni jakiś nóż. Pozdrowienia!
  5. Ja tam jestem za opcją „Budapeszt w Warszawie”. Błękitny Grom zestrzeliwał wszystko, co się ruszało w powietrzu - i myśliwce, i śmigłowce. Wystarczyłoby zjednoczyć polskie siły z węgierskimi działkowcami, dodać do tego wilbrę stealth, dodać temu pylony i uzbrojenie i żadne F-35 nie byłyby potrzebne...
  6. A na razie tutaj pozwolę sobie na małą uwagę. Jakaż ta II RP była bogata! Bogatsza niż Stany Zjednoczone Już niejeden z nas dostał w tych wątkach aeronautycznych wytrzeszczu oczu, że „przebogata” II RP fundowała (jako tzw. ogólnorozwojówkę) spadochroniarstwo kawalerzystom, a szybownictwo piechocińcom, a wszystkim im nie wiadomo, po co...? Bo to wszystko było „perspektywiczne inaczej”, ale niech tam sanacji ziemia lekką będzie... Ameryki stać na takie rzeczy nie było. Teraz natomiast spadochrony. Międzywojennych (bogatych) amerykańskich sił zbrojnych nie było stać na sto procent spadochronów z jedwabiu japońskiego i robiono je częściowo z jedwabiu, a częściowo z perkalu (bawełna), przy pełnej świadomości, że marny perkal wprawdzie nikogo nie ukatrupi, ale jednak ani nie spełnia tych parametrów masowych, ani wytrzymałościowych, co jedwab. I że spadochron z perkalu to koszmarny ciężki wór dla lotnika. Ale ichni lotnicy musieli się na to godzić. Nie to co w przebogatej II RP! Tutaj, panie dzieju, opadało się w powietrzu na jedwabiu... ?
  7. Dziękuję. ? Kombinujmy wszyscy, a może coś wykombinujemy. Dla fana spadochroniarstwa lat 30./40. zdjęcie spadochronu tej pielęgniarki jest naprawdę rzucające na kolana, bo to nie jest przeciętna rzecz. Wymordowałem to zdjęcie w Photoshopie i jak się do tego zestawi niektóre fakty spadochroniarskie z II RP to przychodzi mi do głowy pewna teoria, tylko potrzebuję czasu do przelania tego do postaci postu. Będę się zgłaszał. W każdym razie bardzo dziękuję wszystkim za udział, bo nikt wszystkich rozumów nie pozjadał, a siła dopiero w pracy zespołowej.
  8. Owczarek Niemiecki jak zawsze w wersji normalnej, przedwojennej.
  9. To jest pies na szkopa, choć dokładnie suka na szkopa. Jak nas wezmą do niewoli to żeby była jedność zeznań, skąd jesteśmy, nosi na szelkach to, co ja na naramiennikach, czyli odznakę IX Troop Carrier Command USAAF, czyli desantowców atakujących szkopstwo od Sycylii '43 po Ren '45. Nie liczyłem na mojego ulubionego Labradora Retrievera biszkoptowego w tym wątku, ale jak widać nie warto być człowiekiem małej wiary ? A teraz już wracam do WP II RP.
  10. Super. Będę ciągnął wątek pielęgniarki w miarę wolnego czasu.
  11. Czy przed wojną był jakiś polski nóż spadochroniarski do odcinania się w sytuacjach takich, jak tu, a głównie w gorszych, gdy wisiało się wyżej?
  12. Mały OT, ale mam nadzieję, że wybaczalny. Nie tylko nasi tak skakali, pytanie tylko, kto od kogo to podpatrzył, aczkolwiek czasami myśl ludzka tymi samymi ścieżkami chadza i może nikt od nikogo nie ściągał przynajmniej niektórych pomysłów, licho wie... Ludzie radzieccy też tak skakali. Poniżej zdjęcie z roku 1935 z manewrów pod Kijowem.
  13. Pierwszy w tym wątku Labrador Retriever biszkoptowy! (ten z prawej). Czyli to, co poniżej, a co śledzi zza moich pleców ten wątek.
  14. Chyba raczej nie. Podejrzewam, że może tutaj chodzić o coś innego, ale głowy nie dam. Nie zachowały się archiwa LOPP, a więc cała masa papierów m.in. na temat spadochroniarstwa i spadochronów, a to by bardzo pomogło w ocenie tego zdjęcia. Publicyści historyczni piszący coś o LOPP zawsze korzystali z wiedzy i prywatnych zapisków byłych działaczy (dopóki jeszcze żyli) LOPP, którzy przeżyli wojnę. Ale twarde papiery, takie jak np. dokumentacja polskich Irvinów, budowa ich czaszy, liczba linek, a przede wszystkim rozmieszczenie linek na czaszy to się raczej nie zachowały. Czy Polska modyfikowała zakupiony wzór Irvina też nie wiadomo, a z tego, co widać, być może wykluczyć tego nie można. A właśnie dokładny rysunek budowy czaszy polskiego Irvina mógłby dać odpowiedź na pytanie, co widzimy na tym zdjęciu z pielęgniarką na spadochronie. Niestety nie widzę nigdzie nawet wzoru Irvina, jaki został kupiony przez II RP, a tylko pisze się „Irvin”. Ale jaki? Gdyby był znany wzór to może znalazłby się rysunek jego czaszy, a wtedy już nieco łatwiej byłoby się zmierzyć z omawianym zdjęciem. Nie wiadomo nawet, z czego Polska robiła czasze tych Irvinów – z jedwabiu japońskiego, czy z perkalu? Relacje II RP z Japonią były dobre, więc można tylko się domyślać, że być może z jedwabiu, bo Japonia nakładała wtedy embargo na swój jedwab tylko wobec tych państw, które miały złe stosunki z nią. Pielęgniarka wbrew pozorom nie robi ślizgu, nie ściąga jednej z głównych szelek nośnych, więc nie o takie coś tutaj chodzi. Skoczek (przynajmniej wtedy) musiał lądować z wiatrem. Spadochronów wykonujących ruch postępowy do przodu (jak dziś) wtedy nie było, ani nadzwyczajnie sterownych też nie. Ale jak wspomniałem wcześniej w tamtych latach kombinowano już z czaszami z tzw. kilem. „Kil” miał sprawić, że łatwiej było obrócić się tak, aby mieć do lądowania wiatr w plecy. „Kil” nie był elementem konstrukcyjnym czaszy, ale osiągało się go (po całkowitym otwarciu czaszy) poprzez inny (mniej więcej trzykrotnie rzadszy) rozstaw linek na pewnej części czaszy. Nie jestem pewien, czy to właśnie coś takiego widać na tym zdjęciu, ale być może. I tu następuje powrót do pytania, czy Polska modyfikowała swoje licencyjne Irviny, bo jak dotąd jest to jedyne zdjęcie w tym wątku z tak uformowaną czaszą. Chyba, że to nie jest Irvin i dano tym pielęgniarkom jakieś inne spadochrony, pytanie tylko, co by to mogło być? Ciekawe, że tak uformowanych czasz, jak u tej pielęgniarki, nie widać na brytyjskich spadochronach desantowych z II wojny, w których firma Irvin (choć nie samodzielnie) też miała swój udział.
  15. Francuska szkoła prowadzenia wojny, bo na pewno nie szkoła anglosaska. Jako szef mojej własnej firmy widzę to wszędzie u moich partnerów w polskich firmach (nawet średnich) o charakterze wodzowskim, gdzie prezes nikomu nie ufa, wszystko musi wiedzieć i sprawdzić, a gdy dochodzi do jakichś zakupów firmowych to musi zaakceptować zakup każdej rolki papieru toaletowego. Jak tak sobie czytam jedną z moich ulubionych lektur - podręcznik lotnictwa wywiadowczego wydany przez MSWojsk. w 1927 r. (przekład z francuskiego) - to wiele spraw zasygnalizowanych przez Ciebie staje się jasnych. Francuski model lotnictwa wywiadowczego/obserwacyjnego/liniowego był zaprzeczeniem modelu w USA i Commonwealthie, gdzie zawsze stawiano na dużą inicjatywność i samodzielność dowódców dużo niższych, niż afiliowanych przy sztabie generalnym. A we Francji musiało być powyższe „rolka papieru case study”. Czy przed gen. Pershingiem podczas „Punitive Expedition” (1916) lądowały samoloty obserwacyjne, żeby lotnik miał mu coś zameldować? Nie. Lądowały przed dowódcami szczebla batalionu/pułku. Czy przed Montgomerym albo Eisenhowerem we Francji po D-Day lądowały L-Birdy, żeby pilot mógł coś tym generałom zameldować? Nigdy. L-Birdy działały na rzecz pułków, rzadziej dywizji. W anglosaskiej kulturze wojennej wódz naczelny dostawał informację obrobioną, a i owszem, także pochodzącą z L-Birdów, ale nie działających dla niego, tylko dla jednostek pierwszej linii. A we francuskim podręczniku z 1927 r. samoloty „wywiadowcze”, jak je wtedy zwano, musiały być przy: Naczelnym Dowództwie, dowództwie frontu, dowództwie armii, dowództwie korpusu i dowództwie dywizji. Zero zaufania do informacji lotniczej zebranej i obrobionej przez szczebel batalionu lub pułku.
  16. Teraz już mamy zespolone do jednej całości oba wątki spadochroniarskie, jeszcze tylko Główny Mechanik skoryguje tytuł tego wątku na ten, jaki pierwotnie dał Formoza, bo się werk zaciął i mamy spadek po koledze z umiarkowaną znajomością polszczyzny. Jeszcze raz przejrzałem powoli całe oba wątki, już teraz zespolone, i nigdzie nie ma takiego zdjęcia, jak to powyższe, nad którym się zastanawialiśmy kilka dni temu, co to może być. Czyli kombinujemy nadal...
  17. Czy już wtedy były w Polsce czasze inne niż białe? Wiadomo, jaki to był kolor?
  18. Workowatość tych polskich kombinezonów była taka, że nie tylko garnitur by się pod nimi zmieścił, ale i zimowe ubranie. Takie to były czasy. W US Army też wtedy wciskali spadochroniarzom takie workowate ubiory do skakania, ale żołnierze pogonili twórców tych worów i skończyło się na sensownych ubiorach polowych w niczym nie przypominających tych worów, jakie żołnierzom wciskano do testów.
  19. To jest może ciut mniej lotnicze, a bardziej dla filozofów idei, ale jest rzeczą zabawną obserwowanie, jak dalece pewne mechanizmy II RP niczym nie różniły się od ich PRL-owskich odpowiedników. Aeroklub II RP i Aeroklub PRL - obie organizacje w zasadzie paramilitarne, przesiąknięte wpływami wojska i z managementem w sporej części wojskowym, nawet jeśli w garniturach na pokaz; LOPP w II RP i LOK w PRL - tak samo paramilitarne; „LOT” w II RP i „LOT” w PRL - to samo, przesiąknięte na wskroś wspomaganiem wojska, a w PRL dodatkowo specsłużb i wojskowych dorabiających za sterami do finału kariery pilota. Chyba tylko lotnictwo sanitarne w II RP i w PRL nie było czymś, na czym aparat przemocy położył łapę, aczkolwiek do czasu, o czym sam bardzo boleśnie się przekonałem w stanie wojennym. To tak tylko z uśmiechem i pod rozwagę wszystkim bezkrytycznym miłośnikom sanacji, którym się wydaje, że tzw. komuniści (których tu nigdy nie było, bo wszyscy wyginęli do lat 50.) coś zrobili z powojenną Polską, a co nie byłoby znane z II RP.
  20. Fakt. Pod tym względem fatalnie przegrywamy z Zachodem. Oni mają opisane w książkach każde gogle lotnicze, każdą pilotkę, każdą klamerkę, sprzączkę, kaburę dla pilotów, każdy pas, guzik, pętelkę i co tam jeszcze. U nas jakoś nikt o takich sprawach jak dotąd nie pomyślał.
  21. Tu jest nieco podobna ochrona głowy. Czy było w II RP nieco podobnie, jak u Amerykanów, żeby z hełmu dla sportowców (w przypadku USA hełmu dla futbolistów amerykańskich) zrobić coś ochronnego dla spadochroniarzy, tzn. coś pokombinować z jakimś usztywnieniem/wzmocnieniem hełmu spadochroniarskiego?
  22. Okay, dzięki. A ponieważ jesteś mistrzem takich spraw - mógłbyś napisać coś o jego pilotce/hełmofonie/hełmie... nie wiem, jak to nazwać widząc to coś...?
  23. Mój ś.p. tata jako dziecko nie opuszczał tego lotniska i to wszystko tam w międzywojniu obserwował. Źle się to skończyło - padło mu na głowę. Został inżynierem lotniczym.
  24. Zdjęcie jest fajne, ale czy to aby na pewno polski skoczek...? I z międzywojnia...?
  25. Dziękuję za oświecenie, że skoczkowie startowali już na skrzydłach. Teraz już wszystko jasne. W innych kwestiach… Nie jest to wątek budowy płatowców, więc nie chcę kontynuować takich tematów, bo nie miejsce tutaj na nie, ale na chwilę i tylko na marginesie – nie było i nie ma czegoś takiego, jak „wykrzyżowane naciągi”. To w ogóle nie jest język lotnictwa i techniki lotniczej (a już szczególnie tamtych czasów), w każdym razie nie jest profesjonalny. Są wyłącznie cięgna. W tamtych czasach było 10 typów cięgien. A cięgno to jest coś, co zarówno usztywnia konstrukcję płatowca, jak i służy do układów sterowania. Farman Goliath ma ściągacze cięgien i to kończy wątpliwości, czy to cięgna, czy coś innego. Nawet słynne od czasów pionierskich lotnictwa aż do wybuchu II wojny skrzydło typu monospar – w którym dużo rzeczy „się krzyżuje” – nie ma żadnych „wykrzyżowanych naciągów”, a jedynie ma cięgna. Świetne, bardzo cenione skrzydło, bo bardzo praktyczne, jako że lekkie, mocne i sztywne, także dzięki cięgnom. Co do zastrzałów i słupków – nie ten wątek.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie