Skocz do zawartości

Bieszczadzcy leśnicy nie chcą usunąć krzyży postawionych bez zezwolenia


grzeb

Rekomendowane odpowiedzi

Czwartek, 22 stycznia 2009

Siedem nielegalnych kłopotów

Bieszczadzcy leśnicy nie chcą usunąć krzyży postawionych bez zezwolenia. Żądają ustalenia sprawców i obarczenia ich tym przykrym obowiązkiem.

Krzyży jest siedem. Stanęły na polanie na zboczu Chryszczatej w Bieszczadach, opodal pomnika z tryzubem i napisem informującym, że w 1947 roku Wojsko Polskie zlikwidowało tam polowy szpital Ukraińskiej Powstańczej Armii.
Krzyże i pomnik postawił ktoś bez żadnych zezwoleń dwa lata temu. Kto? Dotąd nie ustalono, więc na początku tego roku Stanisław Tabisz, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Sanoku, uznał, że „nielegalne symbole” powinien usunąć zarządca terenu, czyli nadleśnictwo w Komańczy. – To nie są jakieś tam symbole, więc jak je usunąć? – zżyma się Piotr Łański, zastępca nadleśniczego.
– Z honorami czy bez? W obecności księdza czy popa? Za dnia czy pod osłoną nocy, żeby nas żaden sąsiad z ukraińskimi korzeniami przypadkiem nie dopadł?

Pójdą do premiera

Zdaniem księdza Remigiusza Sobańskiego, profesora prawa i doktora teologii, leśnicy mogą odmówić wykonania decyzji urzędników. – Pozwala im na to prawo do tak zwanego sprzeciwu sumienia – wyjaśnia prawnik, teolog, który uważa, że to państwo powinno zaproponować, jak godnie przenieść krzyże w inne miejsce. Leśnicy z Bieszczad zapewniają, że zrobią wszystko, by decyzji nadzoru budowlanego nie wykonać. – To siedem krzyży, siedem kłopotów. Będziemy się odwoływać i odwoływać – zapewnia Piotr Łański. – Jeśli będzie trzeba, to nawet do premiera.

Łański ma nadzieję, że odwołania zajmą leśnikom przynajmniej trzy lata i że przez ten czas policji uda się ująć sprawców zamieszania. Zwraca uwagę na to, że zdjęcia z odsłonięcia obelisku w sąsiedztwie świeżo postawionych krzyży, z widocznymi twarzami stojących obok osób, można było znaleźć na stronie www.petlura.com.pl.

Koń poszukiwany

– To nieprawda, że nic nie robimy. Cały czas szukamy winnych ludzi, a nawet zwierząt. Bo wnieść tyle żelastwa i kamieni na taką górę mógł tylko koń! – mówi podkomisarz Jerzy Górecki, rzecznik policji w Sanoku.

O umieszczeniu w sieci fotografii z odsłonięcia obelisku i ustawiania krzyży podkomisarz dowiedział się jednak dopiero od nas w ubiegły piątek. Dwa dni później portal wycofał zdjęcia. Policja twierdzi, że zdążyła je zachować.

Anna Szulc Przekrój"
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 158
  • Created
  • Ostatniej odpowiedzi
Terefere kuku strzela baba z łuku

Nikt nic nie wiedział - akurat


Nadleśnictwo popełnia błąd sankcjonując jakąś samowolę budowlaną - nie ma mowy dla tolerowania czci banderowców torturujących żołnierzy WP

Z uwagi na oczywistą intencję z jaką stawiano krzyż powinno się go rozwalić tak samo jak powstał czyli niepostrzeżenie

Tak samo powinno się bezwzględnie rozwalić pomniki różnych prowydnyków" i innej banderowskiej swołoczy
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale jaja :/
Urzędnicy państwowi nie wiedzą jak usunąć samowolnie zbudowany pomnik w dodatku naruszający uczucia narodowe Polaków.
Może jednak ajemniczy sprawcy" sami oddadzą się w ręce sprawiedliwości i na własny koszt zlikwidują swoje dzieło".
Trzeba mieć nadzieję ;/
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uważam, że te krzyże powinne zostać.

Przecież nazwiska różnych niemieckich oprawców znajdują się na krzyżach, stawianych na tworzonych współcześnie niemieckich cmentarzach wojennych.Różni oficjele bywają na ich wyświęceniach. Rozumiem, że nie są to samowolki budowlane", ale z moralnego punktu widzenia, moim zdaniem, nie jest to do końca w porządku.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak to powinny zostać ?! Jak to nie samowolka ?

Co ty człowieku ?

Daj palca a potem wezmą rekę

Wiesz komu postawiono te krzyże ?

Mordercom i zwierzętom obcinającym uszy, nosy i genitalia pojmanym jeńcom i rannym - i im stawiać te krzyże ????

Gdybym tam pracował sam bym się tematem rozwalenia zajął
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Władze powinny dać czytelny i zrozumiały znak, że takich akcji się w Polsce nie toleruje bo tolerancja w tym względzie tylko zachęca do kolejnych tego rodzaju wyczynów".
Na Ukrainie niech sobie budują pomniki z tryzubem ale w Polsce tolerowanie ich to po prostu skandal.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak by nie było to w miejscowości Joachimów k/Bolimowa leżą pod solidnymi krzyżami dołożeni na I wojennycm cmentarzu łobuziaki od Dirlewangera zabici podczas Powstania w W-wie,wyekshumowano ich na pocz. lat 90tych z niemieckiej kwatery cmentarza wojskowego na Powązkach ,siłą rzeczy to ich obecne miejsce zalegania też trzeba rozpieprzyć.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

a pamietacie akcje w okolicach zgorzelca i jeleniej gory - gdy niemiecki radny z goerlitz rozklejal plakaty oskarzajace mieszkancow o morderstwa, rabunki itp? Co mu zrobili? Nic bo bali sie zadrazniac stosunki z wielkim sasiadem ktory pomogl(?) nam wejsc do UE. A teraz nie mozemy psuc stosunkow z ukraina bo oni tez nie lubia(?) ruskich...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolego jawor ja wiem gdzie u mnie w rybniku znajduja sie pochowani (wrzuceni do rowu) zolnierze niemieccy - zglaszalem do pewnej instytucji i sprawa nie zostala uregolowana. Dzisiaj tam jest parking - tez nalezy na srodku postawic krzyz?
Jesli strona ukrainska jest zainteresowana wydobyciem cial - prosze bardzo , mozna to zrobic na ich koszt, zrobic miejsce pochowku w bardziej cywilizowanych warunkach.
W calym tym interesie polityka jest najwazniejsza...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Głos w temacie sprzed roku:

Tam było tyle niewinnego cierpienia

Paweł Smoleński2008-01-05, ostatnia aktualizacja 2008-01-04 16:28

Nie byłoby tych kwiatów, nie byłoby tablicy - i co? Prawda byłaby inna? - mówi mieszkaniec Piskorowic, które zgodnie uczciły Ukraińców zamordowanych w tej wiosce przez polskie podziemie w 1945 roku
Ze zdjęcia spogląda twarz blond chłopaka z niesforną czupryną i ujmującym uśmiechem. To Józef Zadzierski zwany Wołyniakiem. Zaliczają go do grona żołnierzy wyklętych", naznaczonych przez komunistów anatemą i skazanych na zapomnienie.

Wychowany w bezwzględnym kulcie narodu - ojciec zabrał go z lwowskiej szkoły kadetów, by nie przesiąkł ideologią piłsudczyków - walczył już we wrześniu 1939 r., choć miał ledwie 16 lat. Matura na tajnych kompletach, podchorążówka. Wojował z Niemcami, a kiedy weszli Ruscy, z rozkazu organizacji został szefem milicji w Leżajsku. Zdekonspirowany przez NKWD, uciekł z transportu na Sybir. Potem wystrzelał wszystkich, którzy doprowadzili do jego aresztowania. Dosłużył się szlifów oficerskich. Zaliczył wiele bohaterskich akcji, potyczek i nieprawdopodobnych rajdów. Pośród swoich żołnierzy, a i między dowódcami Narodowej Organizacji Wojskowej cieszył się sławą ostatniego zagończyka Rzeczypospolitej".
W III RP postawiono mu nagrobny obelisk i napisano hagiograficzną książkę, a w postulowanej IV RP - był wszak żołnierzem wyklętym" - poświęcono dokument telewizyjny.

Wieczorem 17 kwietnia 1945 r. Józef Zadzierski stanął przed murowaną szkołą we wsi Piskorowice, niedaleko Leżajska i Jarosławia. Niewielu pamięta, jak wtedy wyglądał, choć żyją jeszcze i tacy, którym do dziś pojawia się w sennych koszmarach. Opis tej akcji w biografiach Wołyniaka liczy ledwie kilka słów.

Ale nawet ci, którzy kłaniają się w pas przed Zadzierskim, zgodzą się, że tej nocy z rąk jego oddziału zginęło we wsi co najmniej półtorej setki cywilów. Byli Ukraińcami, albo - co wystarczyło - tylko grekokatolikami.

Tamtego kwietnia linia frontu biegła już bardzo daleko od Piskorowic. Nie minie miesiąc, a skończy się wojna. W Warszawie rządzą komuniści, NKWD tropi żołnierzy Polski Podziemnej. A w piskorowickiej szkole blisko dwieście osób czeka na przesiedlenie na Ukrainę. Po chałupach mieszka ich jeszcze kilkaset.

Wszystko tu lepsze

W drodze z Przemyśla towarzyszy mi Maria Tucka, nauczycielka w ukraińskim liceum. Jesteśmy na miejscu. Zwyczajna wieś: długa ulica, domy, na lewo szkoła (do przedwojennego budynku dobudowano peerelowski klocek), na prawo murowany kościół i ogrodzony płotem wzgórek po zburzonej cerkwi. Pola pod szarym śniegiem płaskie jak blat stołu, opodal szemrze San skuty pierwszą krą.

Lecz Maria Tucka mówi, że wszystko tu ładniejsze i lepsze. I takie jakieś normalne.

Przed laty w Pawłokomie, ledwie godzinę jazdy od Piskorowic, pierwsze panichidy nad mogiłami 300 Ukraińców rozstrzelanych przez polskie podziemie odprawiano w asyście policji i psów, w obawie przed reakcjami miejscowej ludności. W Birczy ekshumacja ciał żołnierzy UPA ciągnęła się bez końca - miasteczko nie chciało, by szczątki przenieść na cmentarz. W Przemyślu oficjalna życzliwość przysłania nieoficjalne złośliwości.

A w Piskorowicach - inny świat. Miejscowa władza przyjazna. Ksiądz - pomocny i serdeczny. Ludzie otwarci i - choć to śmiesznie brzmi - po ludzku ludzcy.

- Na uroczystość przyjechali goście z Ukrainy - wspomina Turska. - Zimno, mokro, wypadałoby ich ugościć. Wiele nie musiałam prosić. Szkoła dała salę. Ochotnicza straż pożarna przywiozła stoły i krzesła. Koło gospodyń wiejskich nakryło. Miejscowy przedsiębiorca dołożył do poczęstunku. Ksiądz użyczył kościoła i zachęcał, by przyjść tłumnie, bo dla Piskorowic to wielkie święto.

We wsi na szkole wisi dwujęzyczna tablica: Pamięci mieszkańców Piskorowic i okolic narodowości ukraińskiej zamordowanych w tym budynku w kwietniu 1945 roku". Pod tablicą zamarznięte wieńce, wypalone lampki cmentarne i niewyraźne zdjęcie młodej dziewczyny, jednej z ofiar oddziału Wołyniaka. Ktoś przejdzie i poprawi sino-żółtą szarfę. Ktoś otrzepie ze śniegu biało-czerwoną kokardę. Zetrze szron ze starego zdjęcia, podniesie zmarzniętą różę, stanie na chwilkę, zemnie czapkę w garści, przeczyta, choć krótki tekst zna na pamięć.

Sama krew

Tak zapamiętał 17 kwietnia 1945 r. Jan Pucyła urodzony w Solcu Kujawskim: „Gdy szłem do wujka, zobaczyłem w rowie wojaka. Nie powiedziałem, że wujek jest Ukraińcem. »A ty jaki? « - zapytał. - »Polak «. - »Pokaż coś «. Pokazałem zaświadczenie od księdza Poręby. Ukraińcy takich zaświadczeń nie mogli otrzymać. Tego wieczora u wujka strychy w stajni i w stodole były pełne ludzi. Od razu powiedziałem o obstawie w rowach dookoła szkoły. Wujek zabronił mi wracać do domu, ale po jakimś czasie wysłał zajrzeć, co się dzieje na ulicy. Ktoś krzyknął do mnie »Jaki ty, kurwa ci mać, jesteś? «. Pokazałem papierek od księdza. Chyba obroniłem tym także wszystkich ukrytych na gospodarstwie wujka. Poszedłem do szkoły. Sama krew. Na strychu trupy, na dole trupy, nawet w studni. Naokoło szkoły trupy. Pod krzyżem koło cerkwi trupy. Porządek po tym morderstwie ludzie robili ze trzy dni, a może i więcej. Na polskich domach były kartki. Prawdziwych Polaków było może z dziesięć rodzin, a reszta - mieszani. Do kościoła chodziło nas dawniej 30 rodzin, razem z mieszanymi... Później się trochę uspokoiło, ale niedługo przyszła nad ranem i trwała do obiadu druga akcja. Dużo uciekło nad San, ale ludzie z Dębna przeprawili się łódkami i wystrzelali z karabinu masę ludzi. Nikt nie liczył, ile osób zostało zabitych w szkole. Najlepiej wiedział to milicjant. Był Polakiem, ale obstawał za Ukraińcami i za prawdą. Gdy się o tym dowiedzieli Polacy zza Sanu, spał trzy lata na cmentarzu w grobowcu”.

A tak Mikołaj Kuras z Piskorowic: Ruski zrobił zebranie, żeby Ukraińcy dobrowolnie jechali na wschód. Mówili, że jak się nie zabiorą stąd dobrowolnie, to będą w koszulach uciekać. I tak się potem stało. Ludzie z różnych wsi zbierali się na placu koło cerkwi i koło szkoły. Spali po chałupach, w naszej też było pełno. Kogo nie zabili w szkole, tego zabili w krzakach nad Sanem. Zabić Ukraińca to było nic. Polski ksiądz w Tarnawcu podczas spowiedzi powiedział, że za Ukraińca nie ma grzechu... Niektórzy zabici nad Sanem leżą tam do teraz. Jedna kobieta z Dąbrowicy i jeszcze jedna leżą u Siewnego na polu. Wołos tam, gdzie został zabity - u Trojakowej na placu. Eliasza Koziołka matka i ciotka - u Koziołka na placu. Jednak większość władza nakazała pozbierać. Zwozili ich ludzie z Wierzawic i Dębna, którzy przyjechali do wsi zabierać majątek zabitych. Władza zarządziła tak, aby najpierw zwozili, a dopiero później jechali brać, co zechcą. Pomimo to większość ludzi zabitych nad Sanem wrzucono do wody".

Dołóżmy pamięć Hanny Harasiukowej, z domu Papa, piskorowiczanki, dziś żyjącej na Ukrainie: „Wystrzelali, wymordowali ludzi, małe dzieci. Żołnierzy z ochrony odesłali, dali im wóz i konia. Ludzie rękami zrywali deski z podłogi, żeby się pod nimi schować, ale i tam ich znajdowali i zabijali. Tylko dwóm dziewczętom udało się przeżyć: jedna leżała we krwi zraniona, pomiędzy trupami, druga podobnie. Bandyci myśleli, że są martwe. U Ukraińców nie można się było schować. Słyszeliśmy straszne strzały. Rano trochę ucichło. Tato powiedział, że pójdzie do domu dać krowom siana. jednak długo czekaliśmy na niego. Przyszliśmy, a tato już leżał zabity... Mama przytrzymała mnie za rękę i prosiła, żebym nie uciekała, bo jak nas zastrzelą tutaj, to będziemy leżeć razem koło siebie. Kat to usłyszał, zaczął mamę bardzo bić i kopać, powiedział: »Ty ukraińska mordo, nie umiesz po polsku mówić «. My rozmawiałyśmy po swojemu. Kat powiedział do mojej mamy: »Chodź, kurwo, do stodoły «. Bardzo ją bił. Podszedł drugi i strzelił. Mój braciszek Iwaś, który miał dziesięć lat, upadł i stracił przytomność po tym, co zobaczył”.

Wszyscy chcieli, żeby było lepiej

Tablica wisi za sprawą Jana Koguta, który pomyślał, że czas najwyższy, by upamiętnić pomordowanych. Zrazu wpadło mu do głowy, by wystawić krzyż na wzgórku obok ruin cerkwi, a potem - że może pod szkołą; tam było najwięcej niewinnego cierpienia.

Dlaczego tak pomyślał? Bo jako siedmioletni chłopiec widział, jak Wołyniak z kompanią rozstrzeliwał bezbronnych. Sam ocalał cudem: - Mówiłem zbrojnym wierszyk: Kto ty jesteś, Polak mały...". Najwięksi mordercy głaskali mnie po głowie, czułem, jak śmierdziało od nich wódką.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A za cud należy się wielkie podziękowanie. Zaś zabitym - wieczna pamięć, nie tylko na dnie duszy.

No i nadszedł właściwy czas, a ten - opowiada Kogut, szorując grubymi palcami siwą czuprynę - nadchodzi sam z siebie i nic więcej nie da się wytłumaczyć.
To wtedy zaczęły się - wspomina - te piskorowickie przepychanki. Kogut chciał krzyża, ale ksiądz proboszcz Wincenty Skrobacz przekonywał, że znak święty przed szkołą będzie w wielkim niebezpieczeństwie - piłka uderzy, krzyż fiknie kozła albo, co gorsza, złamie się. Stanęło na zdaniu księdza.

Potem gadka z sołtysem, z radą sołecką i zaraz - wiejskie zebranie. I - jak powiada Kogut - ani jednej kontry, żeby upamiętnienia nie robić.

- A gdzie te przepychanki?

- Przepychali się my i przepychali - opowiada Kogut - bo wszyscy chcieli, żeby było lepiej: na tablicy napisać, że bezbronni, pomordowani w czystce narodowej, niewinni. Treść napisu ustalić - kłopot prawdziwy. Od takiego dążenia do lepszości wcale nie jest łatwiej, z tego poprawiania tylko swary.

- W Pawłokomie, w Birczy...

- Nie mnie sądzić, może tam ludzie inni - przerywa Kogut - bo niemożliwe, żeby prawdy nie znali. Mogił grodzić nie pozwalali, cmentarza sprzątać albo kości przenieść. U nas kwiaty na zbiorowym grobie ludzie zawsze kładli chrześcijańskim obyczajem. Jednako - tutejsi, a za nimi nowi we wsi. Co zbędnie gadać. Nie byłoby tych kwiatów, nie byłoby tablicy - i co? Pan myśli, że bez kwiatów prawda byłaby inna?

Nikt nic nie mówił

Jan Kogut z urzędami walczyć nienawykły i w gabinetach władzy czuje się nieswojo, zaś tablica - urzędowa rzecz i stosownie załatwiona być musi. Tym sposobem rzecz przeszła w ręce Barbary Gajewskiej, dyrektorki piskorowickiej szkoły.

- Pani dyrektor natrudziła się bardziej niż ja - opowiada Kogut. - Nie w Leżajsku, bo tam pan wójt przychylny, ale w urzędach wyższych. A to treść napisu nie bardzo, bo zabitych chcieliśmy wyliczyć, a w urzędach nie wiedzą, ilu ich było. A to konserwator zabytków zgodę dać musi, bo szkoła przedwojenna. To znów pozwolenie na budowę, bo tablica murowana. Nie dałbym rady, a pani dyrektor od władzy do władzy ze cztery lata chodziła. I tym sposobem dopchali my do mety.

Pani dyrektor ma gabinet, a w nim napis Bóg, Honor, Ojczyzna". I - zdaje się - jest w tych sprawach bardzo zasadnicza.

Opowiada: - Pan Kogut zaproponował tablicę, a ja zgodziłam się, lecz nie od razu, bo uznałam, że muszą być ramy prawne. Zapytałam radę pedagogiczną; mamy uchwałę, że tablica zawiśnie. Pomagałam w urzędach; nie było łatwo. Mówi pan, że mogłam się nie zgodzić, że w innych miejscowościach... Co w naszej tablicy, proszę pana, niezwykłego? Tego, co było, nikt nie odwróci. Przyjechałam tu ponad ćwierć wieku temu - cisza, drewniane chałupy. Zesłano mnie - myślałam - na koniec świata, w jakąś obcą ziemię. Kiedyś mój uczeń mówi: W szkole była moja babcia. Schowała się między belkami powały". Przed czym się chowała? Nie miałam pojęcia. Była tu pani sekretarka z mieszanej rodziny. Trochę opowiadała o tutejszych obyczajach. Ale o tym ani słowa. Raz w komisji wyborczej ktoś coś wspomniał. I tyle. Kiedy więc pan Kogut pojawił się z inicjatywą, nie mogłam odmówić, choćby z ciekawości. Potem przejrzałam najstarsze arkusze ocen. Od 1945 r. nie ma ani jednego grekokatolika.

Prawda leży na wierzchu

Władysław Czajka - koński ogon do połowy pleców, długi, elegancki płaszcz, wzorzysty krawat, masywny sygnet - jest piskorowickim przedsiębiorcą, czyli właścicielem wiejskiego sklepiku. Kiedyś pracował w miejscowym domu kultury i tam zainteresował się dziejami wsi. Ma w okolicy poważanie, gdyż prowadzi i co nieco dokłada do klubu sportowego startującego w miejscowych rozgrywkach piłkarskich. Stanowi też jednoosobowy zespół muzyczny, a na elektronicznych klawiszach wygra i jeszcze zaśpiewa każdy przebój, od Majteczek w kropeczki" po Tango" Budki Suflera. Na sylwestra zebrał kilka zaproszeń.

Opowiada: - Ileśmy tu mieli problemów z upamiętnieniem, mówić się nie chce. Dałem zlecenie na druk zaproszeń, a zrobili bez daty. To ja za komórkę i dzwonię, objaśniam; urwanie głowy. Mówi pan, że gdzie indziej bywały prawdziwe problemy? A brak daty to nie problem? Aha, idzie panu o zaakceptowanie prawdy? Prawda to prawda i nie zmieni się od akceptowania. Część rodziny mam stąd, część zza Sanu. Polakiem jestem bez dwóch zdań. Myśli pan, że jak jedziemy na mecz i krzyczą na nas Ukraińcy", to mi polskości ubędzie? Co mają krzyczeć, kiedy z reguły my wygrywamy? No, czasem zdarza się i przegrać. O tym pan nie pisz.

Tu zdaniem Czajki wiadomo, co się działo tamtego kwietnia. Polacy, mieszani, Ukraińcy - odwieczni sąsiedzi. Nie uciekną od przeszłości, bo jakoś czują, że to ucieczka donikąd.

Kto wtedy ratował niewinnych - wieczna chwała, choćby nie wypinał piersi po ordery. Kto przyłożył rękę do zbrodni - niech mu ziemia lekką będzie, Opatrzność sprawiedliwie zważy winy, a na drugą szalę położy dobry uczynek. Bo co powiedzieć o takim R., którego rodzina mieszka w sąsiednich wsiach? Był milicjantem, a przyłączył się do leśnego oddziału, strzelał i mordował. Aż nagle - grom z jasnego nieba - zobaczył tamtej nocy dziewczynę i, jak opowiadają ocaleni, zakochał się od pierwszego spojrzenia. Wyciągnął ją ze szkoły, chciał się żenić, ale ona nie chciała. Lecz głowę z pogromu wyniosła, a R. nie mścił się za kosza, choć nie został też dobrym człowiekiem.

Gdyż w ludzkich losach, co Czajka wie z całą pewnością, nic nie jest proste, prócz narodzin i śmierci. Prawda zaś leży na wierzchu, choćby o prawdę była wielka kłótnia.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy to był odwet?

Bo i o Piskorowice toczy się spór. Nie we wsi, lecz między historykami.

Są tacy, którzy mówią: - To był etniczny mord. I tacy, którzy szukają usprawiedliwienia: - Nieprawda. To był krwawy odwet za pobliską Wiązownicę zaatakowaną przez UPA. (Nie zapomną użyć słowa andy").

Jedni podają setkę udokumentowanych ofiar. Inni - dwie setki w samej szkole, a nawet tysiąc, jeśli liczyć tych utopionych w Sanie.

Jedni cieszą się z piskorowickiej tablicy. Inni biadolą, że w Wiązownicy o poległych Polakach - cywilach i wojskowych - świadczą tylko krzyże cmentarne.

Dla jednych Wołyniak był herosem. Dla innych - małoletnim, wiecznie pijanym mordercą.

Jedni wierzą relacjom, które piskorowicką masakrę datują na 17 kwietnia. Inni mówią o dniu następnym, gdyż - ich zdaniem - 17 kwietnia łuna gorzała nad Wiązownicą.

Opowiada Maria Kogut z Piskorowic: - Maluńka byłam, lecz nie zapomnę, że zaczęli mordować z wtorku na środę. Daty nie pomnę ani godziny, tylko krew i trupy.

Noc z wtorku na środę przypadła na przełom 17 i 18 kwietnia. Spór idzie o to, czy pierwszy strzał padł przed północą, czy po północy. Jeśli przed, to był mord, jeśli po - może odwet. Jakby te kwadranse miały jakieś znaczenie.

Mówi ks. Wincenty Skrobacz: - Otwieram list z Rzeszowa. Znam autorkę i szanuję, a pisze mniej więcej tak: Tablica, księże Wicku, to hańba. Niech ksiądz ratuje prawdziwą historię, niech ksiądz nie ulega rezunom, napisze w kronice parafialnej, że w Piskorowicach był rewanż, bo kto będzie wiedział, jak było, kto uszanuje patriotów polskich? W księdzu nadzieja".

- I co ksiądz na to?

- Nic, prócz modlitwy, bo za duszę tej pani trzeba się modlić jak za pańską. Czy to był odwet, czy nie, jakie to ma znaczenie? Niewinnie zamordowanym za jedno.

- A księdza poprzednik z czasów wojny, proboszcz Poręba?

- Na modlitwach za zmarłych wspominam jego nazwisko. Co na to wieś? Zmawiają Wieczne odpoczywanie".

Kościół do ludzi należy

A zdawać by się mogło, że wieś winna mieć kłopot z poprzednikiem księdza Skrobacza.

Jan Kogut: - Szkoły pilnowało kilku ruskich i polski politruk. Wołyniak kazał im dać furmanki z końmi wprost z plebanii. Nie winię proboszcza za to. Ale to on był panem życia, bo życie ludzi zależało wtedy od kwitu z parafii. A on kwitów nie dawał, bo mówił, że przed Bogiem kłamać nie może: Polak to Polak, a Ukrainiec - Ukrainiec. Przed wojną darł się z greckim księdzem o dusze, jakby dusza była księżowska niczym jałówka. Raz, pamiętam, we święta, chłopczyk malutki przestraszył się diabła w szopce, a Poręba w krzyk: o katechizmie zapomniał. I z godzinę mu rasizm wykładał, że chłopczyk pewno Ukrainiec, bo polskiej szopki się boi. I drugi raz - byłem już ministrantem - zasiadł proboszcz do kieliszka z mistrzem kominiarskim Bęcem Józefem, co zaszedł do nas aż z Sieniawy. Ten Bęc mówi, że u nich była krwawa niedziela, jak Niemcy wszystkich Żydów wystrzelali. A Poręba, że tu była krwawa środa. Po środzie nie zostało się już za wielu Ukraińców.

Wieczne odpoczywanie" zmówię, choć myślę, że nie był z proboszcza ksiądz, jak powinien. Na koniec życia pił; pewnie sumienie go gryzło. Jak tych, co po wojnie cerkiew rozebrali. Akurat do Leżajska zjechał Gomułka, a UB posłyszało w restauracji, że paru to się nie podoba. Więc kazali im zburzyć cerkiew albo iść na ubecką gościnę. Nic dobrego z tej rozbiórki nie przyszło. I na tego Bliszcza, i na Pucyłę padło nieszczęście, jakby kara boska.

Ksiądz Skrobacz uważa, że wieści o dawnym proboszczu są takie jak większość wieści po latach - zamazane, przegadane, może przesadzone. Łatwo Poręba w parafii nie miał, bo rzymskich katolików była tu ledwie garstka. Za Niemca trzymał z podziemiem. Ruskich nie lubił. Już po wojnie ktoś go strzelił, choć możliwe, że zamach był na sołtysa z Kocyłówki, a proboszcz ucierpiał przypadkiem.

Wybrał miejscowy cmentarz na miejsce ostatniego spoczynku; to też o czymś świadczy. No i światła, które mu palą każdego roku.

Ważne to, co dziś. Tablica wisi, msza za zmarłych odbyła się godnie, w kościele. A że w innych wsiach proboszczowie nie tacy chętni, by użyczyć kościół na podobną uroczystość?

- Iii - mówi ksiądz Skrobacz, przekonań raczej patriotycznych i narodowych. - Tam nie wiem. Ale odmówić? Jak? Kościół do ludzi należy.

No i waśni a tle narodowościowym" ksiądz Skrobacz też ma serdecznie dość. Lata temu mieszkańcy Piskorowic usłyszeli: kapłan ma stać twarzą do wiernych, a nie do ołtarza. Ci, którym nowinka przypadła do gustu, na tych tradycyjnych wołali: Ukrainiec. Albo na odwrót. Aż przywykli.

Nie mógł tego znieść

Po Piskorowicach Wołyniak już tylko uciekał. Podobno pił na umór. Niektórych jego kompanów rzeszowski sztab narodowców uznał za pospolitych bandytów. Lokalne dowództwo WiN - znów podobno - wskazało jego kryjówkę miejscowym oddziałom UPA.

I tak krył się aż do nocy z 28 na 29 grudnia 1946 r., kiedy to w pobliskich Szegdach strzelił sobie w usta. Noc była śnieżna, pochmurna i ciemna. Zadzierski ciężko chorował; prawą rękę przeżarła gangrena.

Samobójcza śmierć - napiszą biografowie Wołyniaka - była dopełnieniem legendy. Przez lata bezpieka szukała jego mogiły.

Ale ksiądz Skrobacz powie: - Zabił się, bo pewnie nie mógł tego nieść. Jaki dwudziestodwuletni chłopak dźwignie takie sumienie?

Źródło: Gazeta Wyborcza
http://wyborcza.pl/1,76842,4810598.html?as=1&ias=3&startsz=x
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolego woytas myślę, że Ukraińcom nie chodzi o ekshumację, tylko o upamiętnienie tego miejsca i o to, aby ono znalazło swoje miejsce w ich zbiorowej świadomości narodowej.Czy to jest polityka trudno jest mi wyrokować.Przecież dużo negatywnych emocji wśród Litwinów budzą polskie groby żołnierzy AK na Wileńszczyźnie - ostatnimi czasy upamiętnione.Znam to z autopsji.
Jeżeli chodzi o żołnierzy niemieckich, o których mówisz, to może stronie niemieckiej to nie przeszkadza? Przecież, zgodnie z niemiecką ideologią grobownictwa wojennego, żołnierz niemiecki ma spoczywać tam gdzie padł - na polu bitwy. Dlatego zastanawia mnie cel akcji ekshumacyjnej prowadzonej przez Niemcy, łamiącą tą odwieczną niemiecką zasadę. Czy tu jest polityka?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

fajnie że święci się krzyże dla siepaczy i morderców, widocznie obecny kapłan zna" historię...

jawor1956: nie porównuj AK do banderowców, bo AK walczyło o niepodległość, a nie mordowało mniejszości etniczne..
Nie budziło cywili strzałem w potylice ani pchnięciem noża..


Ja tu nie widzę wiele do szemrania.. zostały postawione nielegalnie?
- usunąć bezapelacyjnie, a nawet nielegalnie :)

a co do tego szukania winnych - przecież nietrudno się domyślić, iż postawienie krzyzy banderowcom zorganizowali ci z nich, ktorzy zamiast być osądzeni, spędzają spokojnie starość za oceanem..

pozdro!
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pomijajac wszelkie za i przeciw-Moze sie naraze wielu tu obecnym-Ale UPA w szeroko pojeciu rozumowaniu -tez walczyło o niepodległosc ukrainy.Nie wszyscy ludzie bedacy w tej organizacji byli banderowcami,mordercami itd.I czy nam sie podaoba,czy nie-Tak było.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jesli tak stawiamy sprawe-to nie bronmy Zołnierzy wermachtu-bo tez byli mordercami.Nie bronmy Zwycieskiej armii czerwonej-bo tez byli mordercami.Nie bronmy oddziałów lwp bioracych udział w akcji Wisła-bo tez byli mordercami...kogo jeszcze znajdziemy,i załadujemy do wspólnego wora?Czas goi rany.Jesli nie-to wezmy przykład z łemków,których wywaliła z ich rdzennych ziem nasza ludowa władza.Oni potrafia byc tolerancyjni.Nikomu te krzyze nie powinny przeszkadzac.Sa niech sobie beda.Dlaczego o nas Polakach maja mówic zle.My tez stawiajmy krzyze-niech swiat zobaczy czyich było wiecej i kto bardziej cierpiał.Pozdro.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie