Skocz do zawartości

Jedburgh_Ops

Użytkownik forum.
  • Zawartość

    9 163
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    33

Zawartość dodana przez Jedburgh_Ops

  1. Jeśli to wykopek spod Kisielic to też ciekawy egzemplarz, bo z błędem nazwy sił powietrznych Stanów Zjednoczonych. Być może pochodzi to z produkcji w okresie tuż po 20 czerwca 1941 roku, czyli tuż po zmianie nazwy USAAC na USAAF. Tuż po tej zmianie producenci lotniczy jeszcze byli (choć nie wiadomo dlaczego) zdezorientowani, czy USAAF to „Air Force”, czy „Air Forces” i cechowali swoje wyroby „Air Force”, podczas gdy USAAF to były US Army Air Forces.
  2. Stanie się dokładnie to, co wielu przewidywało w zeszłym roku. Wschodnią granicą jakiejś kadłubkowej Ukrainy będzie Dniepr, bo nic innego ruskiej dziczy nie zatrzyma. Wszystkie 14 strategicznych mostów na Dnieprze (jeszcze stojących) będzie musiało być zniszczonych, a ukraińskie F-16 będą miały zadanie kasowania ewentualnych ruskich przepraw na prawy brzeg Dniepru.
  3. Myślę, że w wariancie 3 (jako w miarę myślący student znający przynajmniej tabliczkę mnożenia) po roku na froncie pozbyłbym się Thompsona, ale w taki sposób, żeby nie dostać kuli w potylicę za zgubienie broni, czyli w moim przypadku walnięcia jej gdzieś w krzaki. Poszedłbym do odpowiedniego towarzysza i powiedział, że nie chcę broni o tak gigantycznej szybkostrzelności, że ino wrrrrrrryt i po magazynku, oddałbym tego Thompsona towarzyszowi magazynierowi i grzecznie poprosił o PPSz :-) Okay, wierzę. Czyli nie było aż tak tragicznie. Mnie najbardziej fascynuje, co rusek AD 1941 powiedziałby na widok elektrycznej golarki amerykańskiej? Przyznam szczerze, że sam o mało nie spadłem z krzesła na widok amerykańskich drugowojennych reklam takich golarek. Zawsze myślałem, że to jest wynalazek powojenny. Aż żal człowieka radzieckiego, co on by pomyślał, że co to jest taka golarka? Część radiostacji? Mała maszyna szyfrująca? Coś do naprowadzania wojskowych gołębi meldunkowych? Lotniczy przyrząd pokładowy tylko z brakującym „cyferblatem”...? Mnie fascynuje Eastman Kodak Retina za sumę 120 $, czyli przekraczającą amerykańską średnią krajową pensję (114 $). Ale to już nie temat tego wątku.
  4. Nie kupuje się sprzętu latającego od Włochów. Żelazna zasada. WP było przed tym ostrzegane, bo kumpluje się z takimi polskimi podmiotami, które używały i używają włoskiego sprzętu latającego. „Serviceability” jest wtedy tragiczne i nie jest tajemnicą, że jest tragiczne w przypadku Bielików.
  5. A to nie wiedziałem. Jaj ciąg dalszy: Rosjanie szukali części do MiG-ów. Dostawcą miał być Ukrainiec
  6. Rosyjscy neonaziści o działaniach w Ukrainie. Kolekcja uszu, „Wielki Słowianin” i związki z Polską
  7. Dowództwo o „sytuacji kryzysowej” w powietrzu. Wstrzymano loty M-346
  8. Wiem, pamiętam. Do dziś jestem Ci wdzięczny za identyfikację niemieckiego aparatu, jaki dostał mój ojciec. Powiem więcej – bardzo przyzwoite aparaty fotograficzne były dla drugowojennych Amerykanów już od 65 centów! Skądś przecież wzięły się dziesiątki, jeśli nie setki, milionów zdjęć wykonanych przez amerykańskich żołnierzy służących na wszystkich amerykańskich frontach II wojny. Tylko oczywiście tajemnica tego jest taka, że te aparaty były podczas II wojny w wojskowych sklepach PX, gdzie wszystko było za grosze, bo miało kilkudziesięcioprocentowe dofinansowanie państwa w chwili zakupu od producentów, żeby właśnie w wojskowych sklepach Post Exchange było to wszystko za grosze. A za te wspomniane powyżej dwa bucksy (cena z 1939 roku) to był aparat Eastman Kodak Brownie Junior. Ale był, czego by o nim nie mówić. Oczywiście, że była też średnia półka cenowa aparatów i półka najwyższa, bo rynek amerykański w 1939 roku był zalany aparatami fotograficznymi różnych firm. Ponieważ kiedyś zbierałem cenniki tych aparatów to mogę coś przytoczyć. Wszystkie poniższe ceny wybranych aparatów są z roku 1939 i z USA: • Aparat Eastman Kodak Junior Six-16 – 14 $ • Eastman Kodak Six-20 Series 12 – 7,50 $ • Eastman Kodak Bantam – 22,50 $ • Eastman Kodak Eight Model 20 – 29,50 $ • Eastman Kodak Jiffy Series II – 4,25 $ • Eastman Kodak Bantam Special – 87,50 $ • Eastman Kodak 35 – 33,50 $ • Eastman Kodak Retina – 120 $ • Eastman Kodak Special – 39,50 $ • Eastman Kodak Senior – 15 $ • Eastman Kodak Duo Six-20 Series II – 52,50 $ • Eastman Kodak Junior Six-20 Series III – 22 $ • Aparat Monarch Pickwik – 5,95 $ • Monarch Flash-Master – 4,50 $ • Aparat Argus Model A – 10 $ • Argus Model A2 – 12,50 $ • Argus Model A2F – 15 $ • Argus Model C2 – 25 $ • Argus Model C3 – 30 $ • Argus Model M – 7,50 $ • Aparat Agfa Clipper Special – 15,50 $ • Agfa Memo – 25 $. Itd., itp. Można by tak długo, ale nie o tym jest ten wątek. Ktoś może jeszcze chcieć wiedzieć, czy w amerykańskich realiach ceny tych aparatów to były jakieś masakryczne i czy te aparaty były „na amerykańską kieszeń”? W roku 1939 średnia amerykańska pensja wynosiła 114 dolarów miesięcznie. Inny przykład – w roku 1939 podporucznik USAAC miał gołej pensji (bez żadnych dodatków za latanie i za służbę zagraniczną) 150 dolarów; major USAAC miał gołej pensji 250 dolarów; pułkownik USAAC miał gołej pensji 333 dolary. Jeśli ktoś chce napisać, ile modeli aparatów fotograficznych widział w swoim życiu jakiś „statystycznie uśredniony” przeciętny rusek w roku napaści Niemców na ZSRR oraz ile aparatów fotograficznych choćby najniższej klasy mógł taki rusek kupić za jedną miesięczną pensję to informacja taka mile widziana, ponieważ o takich właśnie zjawiskach piszę powyżej, czyli o kompletnej cywilizacyjnej dziczy, która dostąpiła zaszczytu latania samolotem P-39 zachodniej kultury technicznej i cywilizacji łacińskiej i owa dzicz była niezdolna do ogarnięcia się z tym zaszczytem. Dla jasności – cywilizacja turańska, zwana ZSRR, prowadziła gospodarkę rabunkową silnikami Allison do Airacobr, więc nie ma co ruskich głaskać, bo niby za co – za katastrofalny stan szkolnictwa lotniczego wypuszczającego niedoszkolonych idiotów? Ruscy dostali 4423 P-39 i astronomiczną liczbę 1544 zapasowych silników do nich, co stanowiło 35 proc. liczby samolotów też przecież z silnikami. Nie wiadomo, kto w ramach Lend-Lease wynegocjował tę gigantyczną liczbę zapasowych silników – czy sami ruscy (wiedząc, że ich szkolnictwo wypuszcza debili zarzynających silniki), czy Amerykanie (wiedząc, że ruskie szkolnictwo wypuszcza debili zarzynających silniki i trzeba ruskim prymitywom dać tych zapasowych silników bardzo dużo, żeby po swoich niedoszkolonych prymitywach mogli je wymieniać). Amerykanie dobrze wiedzieli i widzieli, że całkowicie metalowy i współczesny na miarę zachodniej nauki, techniki i technologii samolot myśliwski jest nie na głowy ruskiej dziczy. Przecież firma Bell w roku 1942 czy 1943 miała co robić, już choćby tylko dlatego, że musiała przygotowywać się do ciężkiej konkurencyjnej walki na rodzącym się rynku śmigłowców i na pewno Bell nie z miłości do ruskich albo z nadmiaru wolnego czasu zaprojektował całkowicie drewnianego P-39. Widząc, co ruska dzicz robi z Airacobrami Bell zaprojektował i obliczył projekt Airacobry całkowicie drewnianej tylko dla ruskich, bo przecież Amerykanie widzieli, że serwisowanie u ruskich P-39 to żart i że ruscy tkwią w epoce płatowców drewnianych, ewentualnie mieszanych i że P-39 to jest nie na ruską „kulturę techniczną”, a jak się okazało także nie na ruskich głupców latających tymi samolotami. Populacja USA w roku 1941 liczyła 133 mln; populacja ZSRR 195 mln. Było z czego wybierać kandydatów na pilotów w obu tych państwach na fronty II wojny światowej? Było (teoretycznie w przypadku ZSRR). Tylko że żeby wybierać takich kandydatów to trzeba było mieć do tego ściśle określone, wyselekcjonowane grupy społeczne z odpowiednim IQ zweryfikowanym przez szkolnictwo i z odpowiednim doświadczeniem cywilizacyjnym. Żeby wstąpić do amerykańskiego lotnictwa wojskowego na stanowisko pilota to w całym okresie międzywojennym aż do roku 1942 trzeba było być absolwentem minimum college'u i mieć dwa listy polecające od lokalnych wybitnych postaci życia publicznego z miejsca zamieszkania kandydata na pilota. Zazwyczaj takimi postaciami bywał regionalny kongresmen i ktoś z biznesu, scoutingu, NGOsów itp. W toku wojny skasowano wymóg listów polecających, ale nadal piloci USAAF, USN czy USMC to byli mózgowcy – po college'ach i bardzo często po roku lub dwóch studiów. Cywilizacyjnie to byli goście z domów klasy średniej lub wyższej otrzaskani z całym nowoczesnym sprzętem, jaki Ameryka miała dla swojego społeczeństwa. Wśród tych pilotów nie było debili, jak u ruskich, zarzynających silniki w samolotach. Przy populacji 133 mln kandydaci na pilotów pchali się drzwiami, oknami i kratkami wentylacyjnymi, a komisje rekrutacyjne miały z kogo wybierać. I wybierały. Ruscy oczywiście ukrywają wszelkie dane na temat tego, kim byli z wykształcenia ich drugowojenni piloci myśliwscy i skąd się wywodzili, czyli jakie mieli doświadczenia z cywila z czymkolwiek, co było wytworem jakiejś techniki i technologii. Kryteria doboru kandydatów, ich selekcja pod kątem wykształcenia i doświadczenia też oczywiście nieznane, bo to obciach dla ZSRR i obecnej spadkobierczyni tego patologicznego państwa. I również dla jasności – ja tu nie głaskam międzywojennych i drugowojennych Amerykanów, dowódców ich lotnictwa wojskowego różnego szczebla i samego tego lotnictwa, bo oni wszyscy też mają swoje za uszami i to bardzo dużo. Nie do policzenia jest to, ilu dowódców USAAF różnego szczebla powinno gnić w pierdlu Leavenworth do końca ich dni za samo tylko łamanie prawa lotniczego i procedur podczas II wojny. Mam amerykańskie prawo lotnicze z roku 1941 (tuż sprzed Pearl Harbor) i mam amerykańskie prawo lotnicze z roku 1943. Te prawa to odrębna granda, ale to nie wątek na takie sprawy. To, jak latały USAAF podczas II wojny to jest kabaret pod względem procedur i prawa. W międzywojniu USAAC tak skandalicznie łamał procedury i prawo, że aż wybuchł bunt pilotów USAAC. Jednego tylko nie da się powiedzieć o Amerykanach – szkolnictwo lotnicze (mimo wielu problemów i niedoskonałości) mieli tak dokładne, profesjonalne i rygorystyczne, że jeśli już ktoś opuścił trzystopniowy (tzn. po trzech szkołach) system kształcenia pilota wojskowego to nie był kretynem, jak ruscy w Airacobrach, zarzynającym silnik samolotu i w ogóle mającym w pompie, jak ruscy, instrukcje użytkowania samolotu w powietrzu. Podchwytliwe? To nie jest pytanie techniczne, a socjologiczne. To jest pytanie zabijające, a nie podchwytliwe. Nie ma na nie jak odpowiedzieć, ponieważ nie wiadomo, kim bym był w ZSRR. Trzeba gigantycznej siły woli, żeby odizolować się od dzisiejszej wiedzy o obu tych broniach i umysłowo wcielić się w ruskiego chłopka-roztropka dajmy na to z roku 1943. No ale spróbujmy. 1. Zakładamy, że jestem sowchoźnikiem, jestem do cna zindoktrynowany przez system, mam zrogowaciałe ręce od ciężkiej fizycznej pracy, nie mam zielonego pojęcia o jakiejkolwiek odrobinę „zaawansowanej” technice jak na tamte czasy, boję się wojska i wojny, kompletnie mi wisi, co dostanę od aparatu państwa, bo wiem, że i tak nie mam na to wpływu, wisi mi, czy jakiś metal jest ogradowany, czy nie, czy jest dobrze zabezpieczony przed rdzą, czy nie itp. Podchodzę do tych dwóch skrzyń i do dwóch pilnowaczy tych skrzyń, a wtedy: • Pilnowacz skrzyni z PPSz mówi: „Tu macie towarzyszu naszą broń, dobra, sprawdzona w boju, niezawodna, nasi ludzie radzieccy robią ją dla takich, jak wy”. Nie mówi mi, że ten cud ma indywidualnie pasowane magazynki i że jak w walce zgubię mój to mam przerąbane, bo drugiego (względnie) pasującego nie znajdę. • Z kolei pilnowacz skrzyni z Thompsonami M1928A1 mówi mi: „Tu macie towarzyszu broń od imperialistów, nie wiadomo, czy dobra, bo nikt tego nie sprawdził, a do tego ma wszystkie śrubki calowe, więc jak tę broń uszkodzicie to nikt wam jej nie naprawi, bo to nie nasz PPSz”. Nie informuje mnie, że żebym nie wiem ile 50-nabojowych magazynków do Thompsona zgubił w walce to każdy inny zawsze będzie pasował, żebym nie wiem z jakiej skrzyni po nie sięgał. Elegancja wykonania Thompsona mnie nie urzeka, bo jestem prostym sowchoźnikiem może po 2-3 klasach jakiejś szkoły, a może nawet i tego nie mam w cv. Biorę PPSz. 2. Zakładamy, że jestem z miasta, jestem do cna zindoktrynowany jak trzeba przez system, mam w cv skończoną podstawówkę, jestem robotnikiem w fabryce czegoś, więc coś już widzę z jakiejś techniki. Pilnowacze skrzyń z PPSz i Thompsonami mówią do mnie to samo, co powyżej. Patrzę i patrzę, zastanawiam się, zaczynam dostrzegać, że ten Thompson to jakiś taki z wyglądu niby ładniejszy, więc może i lepszy, równo oksydowany i/lub fosforanowany, ale o ergonomii nie mam zielonego pojęcia, bo ona narodzi się na poważniej w USA pod koniec II wojny, biorę w ręce PPSz z okrągłym magazynkiem, stwierdzam, że ciężki jak cholera, biorę do ręki typowego Thompsona z Lend-Lease, czyli M1928A1 z okrągłym 50-nabojowym magazynkiem, stwierdzam że jest jeszcze cięższy od PPSz. Biorę PPSz. 3. Zakładamy, że jestem z Moskwy. Skończyłem jakieś technikum, a może nawet jestem studentem pierwszego lub drugiego roku uczelni technicznej. Dłonie mam inteligencika i wiem, że jak się coś wytłoczy to jeszcze wypada to coś ogradować, żeby się nie pokaleczyć. Jestem poddawany systemowej indoktrynacji państwa, ale mam włączoną choć odrobinę krytycznego myślenia w postrzeganiu otaczającego świata. Obaj pilnowacze skrzyń z peemami mówią do mnie to samo, co powyżej. Biorę w dłonie oba peemy, od razu widzę, że pod względem wykonania pochodzą jak z dwóch różnych planet. Jak wygląda brud wojny oczywiście nie mam pojęcia, bo przecież jestem w trakcie poboru. Patrzę na Thompsona i zaczynam ufać, że jeśli coś jest tak wykonane na zewnątrz to i wewnątrz nie będzie wykonane gorzej. Ufam, że jako „inteligent” może tak zaraz nie wyląduję w okopie i nie uszkodzę bardzo starannie wykonanego M1928A1. Biorę Thompsona.
  9. Fałszowali dokumenty, by uciec przed wojskiem. W Ukrainie ujawniono przestępców w trzech miastach
  10. Policjant mówi o powodach tego stanu rzeczy - całkowite upolitycznienie policji przez partię piss; kryterium doboru policjantów na nawet najniższe stanowiska kierownicze w policji to wyłącznie serwilizm wobec partii piss; ucieczka z tego powodu normalnych i profesjonalnych policjantów. Takie są zasługi dla kraju mętów partii piss.
  11. Jeśli to jest wykopek spod Kisielic to ten element P-39 jest z roku budżetowego 1942, czyli powstał między 1 lipca 1941 roku a 30 czerwca roku 1942. Może to sugerować, że ten samolot był z s/n 42-ileś tam, czyli mogła to być Airacobra z wczesnych dostaw w ramach L-L dla ZSRR.
  12. Pod wpływem tego wątku forum sprawdzę parę rzeczy w mojej literaturze fachowej z II wojny na temat P-39, tylko niech rozpakuję moje archiwum po przeprowadzce. Airacobra ma swoją unikatową i bardzo obszerną amerykańską literaturę techniczną z okresu produkcji tego samolotu. To są rzeczy kompletnie, ale to kompletnie inne niż te współczesne publikacje pseudomonograficzne na temat P-39, gdy „autor” otwiera 1-2 Air Enthusiasty z artykułami o P-39, otwiera 1-2 Air Internationale z artykułami o P-39, kompiluje to wszystko i się to nazywa, że napisał monografię P-39. Nigdy nie kolekcjonowałem amerykańskiej drugowojennej literatury technicznej specjalnie pod kątem P-39, ale coś tam mam do Airacobry, bo po prostu w tamtym czasie ukazywało się dużo artykułów na jej temat i kolekcjonując tę prasę pod zupełnie innymi kątami przez przypadek mam też rzeczy do P-39, jak np. rzecz poniższa z sierpnia 1944 roku. Miesięcznik Air Tech to była rewelacja – inżynierskie czasopismo, gdzie 95 proc. artykułów pisali naukowcy branży lotniczej, inżynierowie z produkcji lotniczej i kadra menedżerska firm lotniczych. Zero amatorki w Air Techu. Nie ma już dziś takich czasopism lotniczych; II wojna to był unikatowy, jedyny i bezpowrotny czas, gdy w USA ukazywało się ponad 30 tytułów prasy lotniczej i prawie wszystkie to był absolutny professional.
  13. Raport Wołodina podaje, że „do filtra i w masłokanały motora wchodit do 2,5 litrow masła”, ale bez amerykańskiej instrukcji licho wie, co ruskie miały na myśli, bo im zaufać to przepraszam, ale nie. Tak, zbiornik musiał być i był. Olej do silnika Airacobry był typowy wojskowy wg specyfikacji AN-VV-O-446, gdzie „AN” to skrót od Army/Navy, czyli można sobie sprawdzić w dowolnym myśliwcu USAAF/USN/USMC, jaka musiała być temperatura oleju, żeby zacząć kołowanie i start. Do lotu olej AN-VV-O-446 potrzebował nie mniej niż 30° C do normalnego funkcjonowania silnika. A co do wspomnianego przez Ciebie powyżej przekraczania warunków użytkowania silnika w P-39 to jeśli ruscy debile przełączali się na tryb „war emergency throttle” na dłużej niż 5 minut to niech nie pitolą, że im się silniki rozsypywały, bo w tym trybie wolno było lecieć maksymalnie do 5 minut, a dzicz najwyraźniej latała dłużej.
  14. To wszystko jest kwestią gigantycznego zderzenia dwóch światów i kultur. Na początek „przypowieść”. Była taka poetka, pisarka i eseistka ś.p. Sylvia Plath (1932-1963). Na całym świecie stała się postacią ikoniczną, także w Polsce. Za jej książką „Szklany klosz” polskie dziewczyny zabijały się w latach 80. i 90., bo nakład był jakiś mikroskopijny. Mój egzemplarz przeczytało więcej studentek psychologii, z którymi wówczas się kumplowałem, niż szkoła przy KC PZPR wydała kacykom lewych matur. Ta że Sylvia Plath jako młode, ale bardzo utalentowane literacko dziewczę została pewnego razu zaproszona na obiad do domu „high society”. Wchodzi, jest stół z wybitnie elegancką zastawą, jak to u snobów. Przy każdym indywidualnym komplecie obiadowym stoi także miseczka, w której pływały jakieś małe kwiatuszki i płatki. Sylvia Plath po raz pierwszy w życiu znalazła się przy takim stole, który był przygotowany jak dla głów koronowanych. Była skrępowana, a przy tym nie okazała się cwaną gapą, żeby poczekać na to, aby zobaczyć, co inni ludzie przy tym eleganckim stole będą robili z poszczególnymi sztućcami i innymi gadżetami. Pomyślała, że w tej miseczce z pływającymi płatkami jest coś „na przystawkę”, co należy ująć w dłonie i wypić. Tak też zrobiła. Wzbudziła tym grozę przy stole. Miseczka była po prostu z elegancką wodą wraz z ozdobami i była ta miseczka do eleganckiego mycia rąk przy stole. Użytkowanie przez ruskich myśliwców P-39 to jest po prostu „Sylvia Plath case study” z powyższej opowiastki. Poprzez dostarczenie ruskom w ramach L-L amerykańskich samolotów „zaproszono ich do stołu”, przy którym nie mieli najzieleńszego pojęcia, który to jest widelec do ślimaków, a który do ostryg; który to jest nożyk do masła, a który do przystawek. Nie wiedząc tego wszystkiego ruscy wyciągnęli zza cholew butów drewniane łyżki i zżarli nimi cały obiad. Koniec „przypowieści”. Żeby zrozumieć to wszystko, co poruszyliśmy tutaj w ostatnich dniach, to trzeba by przytoczyć i porównać gigantyczną kwestię cywilizacyjną i kulturową z lat 30. i 40. XX wieku zarówno w USA, jak i w ZSRR. Bo dostarczenie ruskim Airacobr to było wielkie zderzenie dwóch skrajnie różnych cywilizacji, dwóch skrajnie różnych kultur, dwóch w ogóle skrajnie różnych postrzegań bycia, życia i świata. Do dziś 47 mln ruskich nie ma w domu ciepłej wody, 35 mln nie ma WC, a 29 mln nie ma w domu jakiejkolwiek bieżącej wody i jest dla nich niewyobrażalne, że można coś takiego mieć. Dla jasności – dowództwo ruskiej 4. Armii Lotniczej w PRL-owskiej Legnicy też nie miało toalet do samego końca obecności tej dziczy w Polsce, czyli do roku 1993. Gdy wchodziło się do budynku dowództwa tej armii to od parteru co uderzało (normalnego) człowieka? Odór kału. Odór kału, ponieważ urynacji i defekacji ruscy w tym dowództwie dokonywali w pomieszczeniach, które miały otwór w podłodze i nic więcej, a ten otwór ciągnął się (w osi pionowej) przez wszystkie kondygnacje, aż do piwnicy, gdzie raz na rok odbywał się odbiór „urobku”. Aby dokonać „czynności” w tym budynku cywilizacji turańskiej należało najpierw, nad otworem, spojrzeć w górę, żeby nie być „zbombardowanym” przez koleżeństwo z wyższych pięter. Jest to ten rodzaj cywilizacji i kultury każdej, włącznie z techniczną, która latała Airacobrami. W roku 1943 do Airacobr wsiadała turańska cywilizacyjna dzicz, która w 99,99 proc. populacji nie wyobrażała sobie tego, że w ogóle może istnieć toaleta, jakakolwiek bieżąca woda w domu, o ciepłej już nie wspominając. O takich „luksusach” mogła mieć pojęcie co najwyżej nomenklatura WKP(b), ewentualnie pracownicy ruskich placówek dyplomatycznych w krajach Zachodu. Ruska dzicz z tamtych czasów nie miała zielonego pojęcia, co to jest zegarek, radioodbiornik, aparat fotograficzny, lodówka czy elektryczna maszynka do golenia. Więc jakim cudem ta turańska dzicz miałaby przestrzegać warunków eksploatacji samolotu wywodzącego się z zachodniej kultury technicznej? Ta ruska dzicz z tamtych czasów, jak zobaczyła gdzieś „radio” (jeśli w ogóle) to może była to tzw. superheterodyna gdzieś u kierownika sowchozu. W tym samym czasie w USA była rządowa i społeczna akcja pod roboczym hasłem „radio w każdym domu” (i tak było) w ramach budowania demokracji, społeczeństwa obywatelskiego i nowoczesnego państwa. Aparat fotograficzny firmy Eastman można było kupić już za 2 dolary. A tymczasem kiedy człowiek radziecki zobaczył pierwszy w swoim życiu aparat fotograficzny? Gdy go ściągnął z trupa szkopa na froncie, bo inaczej mógłby nie dożyć przez wiele lat po wojnie kontaktu z aparatem fotograficznym. Itd., itp. Jako kolekcjoner brytyjskiej i amerykańskiej prasy (głównie lotniczej) z lat 30. i 40. XX wieku mogę powiedzieć jedno – jeśli otworzymy sobie jakiekolwiek amerykańskie czasopismo z sektora „general public” (np. Life) lub lotniczego, to te czasopisma pękają od reklam np. kalkulatorów nawigacyjnych dla pilotów i innych pomocy dla załóg lotniczych, a prasa „general public” pęka od reklam czegoś, co dziś nazwalibyśmy „sprzętem AGD”, włącznie z elektrycznymi golarkami. Bardzo jestem ciekawy, czy rusek w roku 1943 widząc elektryczną golarkę rozpoznałby, co to jest? Z tym, co było dostępne dla normalnego (amerykańskiego) człowieka od końca lat 30. XX wieku rusek tak naprawdę zetknął się dopiero za czasów Gorbaczowa. Więc o czym tu mówić przy okazji eksploatacji Airacobr przez ruską dzicz? Obserwujemy zresztą tę dzicz obecnie w czasie wojny na Ukrainie. Wielkiej różnicy nie ma między rokiem 1943 a 2023. I tak naprawdę o tym właśnie tu dyskutujemy od ostatniego tygodnia. Ruscy do czasu ataku na nich przez hitlerowców wyszkolili w systemie paramilitarnym ponad 100 tys. pilotów szybowcowych. Wyszkolili ich w siekierą ciosanych prymitywnych szybowcach z trzema, maksymalnie z czterema dziadowskimi przyrządami pokładowymi, takimi tylko żeby pacjent sam się nie ukatrupił. Dla porównania – w latach 40. XX w. szybowiec amerykański, w tym taki zarekwirowany przez USAAF, mógł mieć do ośmiu przyrządów pokładowych renomowanych producentów niemieckich i amerykańskich, w tym coś niezmiernie przydatnego, a mianowicie żyroskop kierunkowy stosowany także w amerykańskich wojskowych samolotach szkolno-treningowych. Ruskom nie śniło się o samym tylko takim wyposażeniu szybowców, a co dopiero, żeby dać im samolot myśliwski zachodniej kultury technicznej. I to wszystko widać w raportach powypadkowych mjr. Wołodina. Czym po upadku III Rzeszy zajęli się ruscy trofiejszczycy z branży lotniczej? Rzucili się na mechanikę precyzyjną, czyli na niemieckie przyrządy pokładowe. Kradli wszystkie przyrządy pokładowe, nawet niesprawne, bo kradli wszystkie małe precyzyjne połączenia gwintowe, żeby wykorzystywać je później w skopiowanych po Niemcach przyrządach. I to właśnie takiej dziczy sypały się w Airacobrach panewki, korbowody i cała inna mechanika, bo kto by się przejmował u chłopa z sowchozu, że silnik Allison musi mieć 2,5 litra oleju, jak napisał starszy inżynier dywizji mjr Wołodin. 329-я Истребительная Авиационная Дивизия i tak przecież funkcjonowała, amerykański podatnik finansował tę ruską hołotę, więc czym tu się było przejmować?
  15. Po tragedii we Wrocławiu kryminalni nie gryzą się w język. "W takich przypadkach sprawdza się nawet skarpetki" Były komendant główny o błędach policji w sprawie Maksymiliana F. "Aż włos się na głowie jeży"
  16. Dwóch zabitych policjantów za jednym zamachem z czarnoprochowca. Będzie szlaban na te zabawki.
  17. A cóż innego miałby napisać zacny starszy inżynier dywizji mjr Wołodin? Miałby stać się wrogiem ludu i napisać w raporcie, że system szkolnictwa przysyła debili zarzynających silniki, albo że Wańka z sąsiedniej ziemianki opycha amerykańskie oleje, smary i płyn hydrauliczny kierowcom przejeżdżających akurat jednostek transportowych za chabaninę i flaszkę, a na dodatek wypija amerykański spirytus do uzupełniania spirytusu w karterach busoli w Airacobrach? Miałby tym samym ryzykować, że jako wróg ludu będzie miał bliskie spotkanie IV stopnia z wynalazkiem sympatycznego pana Émile'a i jego kalibru 7,62?
  18. Dla jasności: Pocieszny facecik, którego przodkowie dopiero co (bo nie 1000 lat przed Chrystusem) ganiali po Indonezji w garniaku złożonym z opaski na biodrach i liścia zasłaniającego ptaszka oświadcza, że on oczyści Holandię z wszelkiej maści uchodźców, imigrantów i innych obcych nieholenderskich. I na takiego palanta zagłosowało społeczeństwo holenderskie. Niezły kabaret.
  19. Rzecz znamienna, że w tych raportach przypomina się o tym, że do silnika musi wejść do 2,5 litra oleju. A jeśli starszy inżynier dywizji mjr Wołodin podpisany pod tymi raportami powypadkowymi przypomina o tym to znaczy, że ktoś dokonał inspekcji silników w tych ruskich P-39 (może nawet technik amerykański) i okazało się, że jest afera, bo nie ma tam wymaganej ilości materiałów smarnych. Czyli znowu „gówno chłopu, nie zegarek”, jak mawiano przed wojną, a przynajmniej u mnie w Kongresówce. Przecież nie było tak, że w konwojach morskich do ZSRR jeden statek wiózł Airacobry, a drugi wiózł materiały eksploatacyjne do nich i że na przykład statek z Airacobrami dotarł do celu, a ten drugi z materiałami eksploatacyjnymi został storpedowany i zatonął, bo nie tak handluje się sprzętem lotniczym i nie tak się go dostarcza do odbiorcy końcowego. Jeśli dotarły do ZSRR Airacobry to znaczy, że w tym samym transporcie dotarły do nich także wszystkie materiały eksploatacyjne, w tym smarne. Tym bardziej, że P-39 niekoniecznie zawsze docierały do ZSRR w konwojach morskich, bo docierały tam także bardzo bezpieczną drogą powietrzną przez Alaskę i Syberię przez nikogo nie atakowane. Ponieważ wspomnianych tu ruskich problemów nie było u aliantów zachodnich używających P-39 to ze stuprocentową pewnością można założyć, że prymitywna, koszmarnie zła eksploatacja ruskich Aircobr była efektem złodziejstwa materiałów smarnych. Złodziejstwo albo odbywało się na szczeblu centralnym, czyli już z definicji część tych świetnych (opracowanych w USA na początku 1942 roku, jak wspomniałem powyżej) materiałów zagarniała dla siebie lądówka do czołgów i ciężarówek, albo odbywało się to w polu na szczeblu międzyjednostkowym i na zasadzie „machniom” – skrzynka dobrych amerykańskich smarów za ileś tam saganów spiritu, a amerykańskie samoloty „jakoś” będą latały niedosmarowane. Chyba za dobrze wszyscy znamy turańską dzicz, żeby nie zakładać takich wydarzeń. Z całkowitą pewnością można zakładać, że 329. Dywizji Lotnictwa Myśliwskiego „nikt nie storpedował” statku z amerykańskimi materiałami smarnymi do Airacobr, ponieważ dywizja dostała P-39 najbezpieczniejszą drogą powietrzną zwaną po amerykańsku ALSIB (ALaska-SIBeria). Poniżej: USA, lotnisko Ladd Field pod Fairbanks na Alasce. W USAAF zrobiono zdjęcie Aircobr dla 329. Dywizji. P-39 czekają na przelot do ZSRR na Syberię. Widać Airacobry z s/n niemal idealnie pasującymi do omawianej tu ruskiej dywizji, bo np. są tam Airacobry 42-19815, 42-19781, 42-20136 i 42-19964. A więc niech 329-я Истребительная Авиационная Дивизия nie pitoli, że jej Airacobry źle działały i w zimnych silnikach wały korbowe pękały, bo ewidentnie przehandlowali gdzieś świetne amerykańskie oleje i smary lotnicze, albo jej te materiały smarne zabrały wcześniej władze wojskowe do zastosowań w lądówce, a dywizji przydzielono tylko część z nich. Czyli typowa „kultura techniczna” cywilizacji turańskiej.
  20. Znaczy ta reinkarnacja jednego z bohaterów (też z Indonezji) książki Bohdana Arcta „Cena życia”, który to bohater nażarł się indonezyjskich gruszeczek i bohaterowi odpierniczyło po tej strawie? Czy tak?
  21. Gra Viktora Orbana najbardziej uderza w Polskę
  22. PiS handluje z Rosją. Leszek Kraskowski opowiada o fikcji sankcji na Rosję nałożonych przez rząd PiS.
  23. W kontekście forumowych dyskusji z ostatnich 48 godzin - zdroworozsądkowi Alina Makarczuk (Ukraina) i Zbigniew Parafianowicz (Polska).
  24. Ja pisałem o jakichś poważnych, znaczących, coś istotnie zmieniających na lepsze postanowieniach trupa V4. Nie pisałem o nic nie znaczących prezydenckich spotkaniach, gdy nie prezydenci rządzą gospodarką i szeroko pojętym bezpieczeństwem, ponieważ rządzą tym premierzy i rządy. Podczas tego „przyjacielskiego” spotkania bez wątpienia Polska przepięknie podziękowała Węgrom za zablokowanie Polsce przez Węgry refundacji 800 mln € za pomoc Ukrainie. Podczas tego „przyjacielskiego” spotkania bez wątpienia Węgry i Słowacja miały najwięcej do powiedzenia o ww. „bezpieczeństwie regionu” i obronie tegoż przed Federacją Rosyjską. Ja pisałem o rzeczach poważnych, nie o kabarecie. V4 = trup.
  25. Pożółkł już ostatni papier, na którym spisano jakiekolwiek bardziej konkretne postanowienie trupa V4. „Międzymorze” mamy tak samo, jak mamy „federacyjne państwo polsko-ukraińskie”, czyli ma to wszystko sekta S&F Budzisza i Bartosiaka oraz fanatyczni wyznawcy tej sekty, którzy mieszczą się w jednym vanie. Przywódcą tej sekty jest gen. Leon Komornicki zafascynowany bredniami Bartosiaka i Budzisza.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie