Skocz do zawartości

Sowieckie bagnety przeciw Polsce...


Rekomendowane odpowiedzi

http://www.rp.pl/artykul/153227,439882_Sowieckie_bagnety___przeciw_Polsce___.html

Sowieckie bagnety przeciw Polsce...

...czyli tak zwana wojna domowa po tak zwanym wyzwoleniu. Wiosną 1945 r. w akcjach przeciwko podziemiu uczestniczyły już pododdziały trzech dywizji: 62. 63. i 64. – wzmacniane dodatkowo jednostkami pogranicznymi NKWD

Jednym z najważniejszych aksjomatów związanych z historią powojennego podziemia, ukutym i utrwalonym przez komunistyczną propagandę, był mit o tzw. wojnie domowej. Pozwalał on przedstawiać polskie siły komunistyczne jako równoprawnego konkurenta w walce o władzę w powojennej Polsce. Umożliwiał też ukrycie roli decydującego czynnika politycznego owej rozgrywki, którego obecność na terenie Polski powodowała, iż mit o wojnie domowej tracił jakikolwiek sens.

35 tysięcy żołnierzy NKWD

Głównym przeciwnikiem obozu niepodległościowego w latach 1944 – 1945 nie były wcale siły aparatu represji podległe komunistycznym władzom polskim, gdyż z powodu braku poparcia społecznego znajdowały się one dopiero w fazie organizacji, ale okupacyjne wojska sowieckie. Główną rolę w tych siłach odgrywały najpierw Wojska Ochrony Tyłów NKWD poszczególnych frontów, a następnie Wojska Wewnętrzne NKWD. Już w październiku 1944 w Lublinie utworzona została tzw. zbiorcza dywizja licząca ponad 10 tys. żołnierzy, która niejako „z marszu” zaczęła pacyfikować tzw. ścianę wschodnią obecnej Polski, starając się „oczyścić” teren dla PKWN.

Wiosną 1945 r. w akcjach przeciwko podziemiu uczestniczyły już pododdziały trzech dywizji: 62., 63. i 64. – wzmacniane dodatkowo jednostkami pogranicznymi NKWD obsadzającymi nowo wytyczoną granicę polsko-sowiecką, które nagminnie przekraczały ją w pogoni za kresowymi oddziałami ewakuującymi się na zachód. Wojska Wewnętrzne (a konkretnie pododdziały 2. Pułku Strzeleckiego z 64. DS) ochraniały też, co nabierało szczególnie symbolicznego charakteru, wszystkie budynki rządowe PKWN, RJN i TJNR w Lublinie, a następnie w Warszawie, chroniąc nowe komunistyczne władze przed polskim społeczeństwem (warto pamiętać, iż do wiosny 1947 r. w Forcie Bema k. Powązek stacjonował wzmocniony batalion NKWD/MWD w sile do 700 żołnierzy).

Łącznie w maju – czerwcu 1945 r. siły podległe Ludowemu Komisariatowi Spraw Wewnętrznych liczyły około 35 tys. żołnierzy. Doraźnie mogły one liczyć na wsparcie wycofywanych w Niemiec frontowych jednostek Armii Czerwonej, której cztery armie (65. Armia gen. płk. Pawła Batowa, 49. – gen. płk. Iwana T. Griszyna, 70. – gen. płk. Wasilija S. Popowa, i 4. Armia Lotnicza gen. płk. Konstantina A. Wierszynina – w sumie około 500 tys. żołnierzy) utworzyły w czerwcu 1945 r. Północną Grupę Wojsk Armii Czerwonej stacjonującą początkowo w ponad 170 garnizonach na terenie naszego kraju, aż do 1993 r.

Czerwoni „popi”

Próbując oszacować bezpośredni wpływ Sowietów na rozwój sytuacji w Polsce – w sposób ewidentny wyczerpujący znamiona okupacji – nie sposób nie wspomnieć o ich obecności i roli w działaniach rodzimej komunistycznej bezpieki, zarówno tej spod znaku UB, jak i GZI, a także w ludowym Wojsku Polskim. A była to obecność znacząca – w MBP to około 10 proc. kadry (przede wszystkim dowódczej) – nie licząc doradców (tzw. sowietników będących faktycznymi szefami) obecnych we wszystkich 289 urzędach powiatowych (do 1947 r.) i 19 wojewódzkich (do 1954 r.), to ponad 70 proc. kadry (na stanowiskach kierowniczych zaś ponad 90 proc.) GZI, to wreszcie 40 proc. kadry w 1. Armii ludowego WP i 60 proc. w 2. Armii (kadry utworzonego w całości na bazie sowieckiej 6. Armii Lotniczej lotnictwa ludowego WP w 90 proc. składały się z Sowietów, w wojskach pancernych dowódcami wszystkich pięciu brygad byli Sowieci, a 16. Dnowsko-Łużycka Brygada wprost w całości składała się z żołnierzy Armii Czerwonej).

Dowódcami jednostek i pododdziałów z kosztowniejszym sprzętem byli „popi” – sowieccy oficerowie pełniący obowiązki Polaków. Oni narzucali sowiecki styl: przekleństwa, wygrażanie na każdym kroku, bez powodu, na wszelki wypadek. Żołnierze udawali, że nie rozumieją po rosyjsku, a „popi” nie znali polskiego i nie mogli się obejść bez pośrednictwa oficera politycznego. Zadaniem oficera politycznego było również pilnować, żeby sowiecki dowódca nie pił bez przerwy, nie robił głupstw i żeby dowodził. [...] W każdym oddziale siedział oficer NKWD, który miał swoich donosicieli. [...] Prócz tego mieliśmy oficerów informacji, których służba polegała na pisaniu oficjalnych donosów. W takich potrójnych cęgach wszyscy dowódcy byli zakładnikami, włącznie z Berlingiem i Sokorskim, którzy każdą decyzję musieli uzgadniać z NKWD.

Henryk Grynberg, Memorbuch

Tow. Stalin ostrzegał nas, że w tej chwili mamy bardzo dogodną sytuację w związku z obecnością Armii Czerwonej na naszych ziemiach. „Wy macie teraz taką siłę, że jeśli powiecie 2 razy 2 jest 16, to wasi przeciwnicy potwierdzą to” – powiedział tow. Stalin. Ale nie zawsze tak będzie. Wtedy was odsuną, wystrzelają jak kuropatwy. [...].

(z wystąpienia Bolesława Bieruta na posiedzeniu KC PPR 9 X 1944 r.)

W chwili obecnej wszystkie jednostki NKWD rozmieszczone w powiatach nawiązały łączność z naszymi powiatowymi grupami operacyjnymi i na podstawie posiadanych przez nie materiałów agenturalnych i śledczych opracowały plany operacji wojskowej rozbrojenia band AK, a w przypadku stawiania oporu – ich likwidacji.

(z raportu gen. I. Sierowa do Stalina z X 1944 r.)

Porażki i sukcesy

W walce z polskim podziemiem niepodległościowym siły sowieckie (głównie NKWD) odniosły wiele sukcesów. Najważniejszym była z pewnością prowokacja pruszkowska, zakończona aresztowaniem 16 przywódców Polski Podziemnej. Z pewnością można do nich zaliczyć także rozbicie jesienią 1944 r. sztabu okręgu lubelskiego (w sumie straty osobowe, jakie poniosła tamtejsza organizacja, szacuje się na 10 tysięcy zabitych i aresztowanych, przy 4 tysiącach w organizacji białostockiej), rozbrojenie 30. poleskiej DP AK, 9. Podlaskiej, 27. Wołyńskiej, większości batalionów i brygad wileńskiej i nowogródzkiej AK, a także pacyfikację Puszczy Augustowskiej w lipcu 1945 r., w wyniku której zatrzymano 1600 osób, z których co najmniej 600 zostało zamordowanych w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach.

Nie zawsze jednak, mimo ogromnej dysproporcji sił, oddziały podziemia niepodległościowego stały na straconej pozycji. Wykorzystując znajomość terenu oraz element zaskoczenia, a także dysponując każdorazowo wsparciem ze strony miejscowej ludności, niejednokrotnie toczyli zwycięskie walki z sowieckimi grupami operacyjnymi. 6 V 1945 r. pod Kuryłówką w walkach z oddziałami NZW „Wołyniaka”, „Radwana”, „Mewy” i „Lisa” dowodzonymi przez mjr. Franciszka Przysiężniaka, „Ojca Jana” (200 ludzi), poległo 56 NKWD-zistów. 24 V 1945 r. w Lesie Stockim (pow. Puławy) oddziały kpt. Mariana Bernaciaka „Orlika” liczące 170 żołnierzy odparły ekspedycję NKWD i UB w sile 700 ludzi. Zginęło wówczas przeszło 60 Sowietów i ubowców.

Zwycięstwo 1. szwadronu 5. Brygady Wileńskiej

Jedną z większych zwycięskich walk z NKWD stoczył rano 28 V 1945 r. w rejonie gajówki Majdan 1. szwadron 5. Brygady Wileńskiej. Został on zaatakowany na kwaterach przez sowiecko-polską grupę operacyjną złożoną z pododdziałów trzech „rot” strzeleckich Wojsk Wewnętrznych NKWD, wspartych pododdziałem z 11. Pułku KBW. Relacja por. Zygmunta Błażejewicza „Zygmunta” (dowódcy 1. szwadronu) świetnie oddaje charakter stoczonej wówczas gwałtownej walki, prowadzonej na bliską odległość, w której funkcjonariusze NKWD nie wytrzymali impetu polskiego kontrataku.

O świcie 27 [maja] obudził nas strzał. Za chwilę potężna strzelanina postawiła nas na nogi. Odnieśliśmy wrażenie, że nadleśnictwo [tak por. „Zygmunt” określa leśniczówkę w Majdanie] zostało otoczone. Zostawiłem sierżanta – szefa z 5 – 6 ludźmi i 2 wozami, gotowych do odskoku. Sam z około 40 ludźmi ruszyłem na odsiecz drużynie. Strzelanina nie ustawała. Jak się okazało później, otoczona z trzech stron drużyna [...] wycofała się czwartą [stroną], zostawiając zabitego „Jastrzębia” i ciężko rannego „Julka”. Drużyna była nie ostrzelana. „Wiktor” i „Kukułka” (drużynowy) twierdzili, że możliwości zabrania [go] nie było. „Julek” został dobity przez gajowego, następnego dnia. […] Tymczasem bolszewicy bili się dalej między sobą. Te polskie mundurki, a ruskiej gęby w krzakach nie widać. Niestety o tym nie wiedzieliśmy. Z dzikim „Hurrra!” przebiegliśmy nie zarośnięty pas [...]. Wpadliśmy w gęsty stary las i zaczęło się! Ciągły ogień CKM przydusił nas do ziemi. Z lewa leżał obserwator „Konar” i około 10 ludzi. Z prawej siostra „Krystyna” i dwóch. Nawet nie usiłowaliśmy strzelać. Maszynka ścinała gałęzie tuż nad naszymi głowami. Z prawa o 25 – 30 metrów pomiędzy grubymi drzewami strzelano [się] twarzą w twarz. Tam każdy dowodził sam. Po kilkuminutowej walce bolszewicy uciekli. No, są wszyscy. Zaległa cisza. Siostra „Danka” usiłowała ratować prawie odcięte trzema kulami z PPSz ramię plut. „Kima” [...]. Siostra „Krystyna” dobiegła do rannego w plecy „Ursusa” (kula spowodowała zakażenie nerek). Był jeszcze jeden lżej ranny. Bolszewicy [stracili] około 40 zabitych i rannych. Poległ kapitan dowódca. [...]

Uratował nas podmokły i zarośnięty teren. Niosąc rannych wycofaliśmy się do wozów. Cisza wkoło. Wysłałem szefa z rannymi i sekcją na melinę 5 km od Puszczy. Sam z resztą ruszyłem na poszukiwanie drużyny. Obeszliśmy z lewa (wschód, północ itp.?) nadleśnictwo. Cisza! Zostawiłem na dróżce przy potężnych dębach ludzi, sam z jednym ruszyłem do nadleśnictwa. Po przejściu 100 – 150 m dobrnęliśmy do lizjery lasu, za rzadkimi krzakami rysowały się budynki. O 40 – 50 metrów zauważyłem bolszewika w pelerynce, z automatem. Przywarliśmy do drzew. Z lewa, o 25 – 30 m, w niewielkim dołku stał wycelowany na nas [CKM] Maxim. Celowniczy siedział tyłem, dwóch pochylonych do niego coś gadało. Jeden mnie zobaczył. Skoczył błyskawicznie do CKM. Rąbnąłem krótką serię. Bałem się tego stojącego i niewidocznych. Spudłowałem haniebnie! CKM rżnął w las długą serię. Jakaś „kupa” (nie bardzo wojskowe określenie) waliła z różnej broni! Rwaliśmy do reszty. Dęby – dobra osłona. Uch! Gotowało się naokoło. Jeszcze tego wieczora dobrnęliśmy do wozów. Drużyna z „Kukułką” i „Wiktorem” dołączyła na trzeci dzień. [...]. „

Zgodnie z rozkazem generała-lejtnanta Seliwanowskiego operację mającą rozpoznać i zlikwidować bandę „Zygmunta” kontynuować do całkowitego zniszczenia bandy. Jednostek uczestniczących w operacji nie zdejmować [nie wycofywać]” (rozkaz dla dowództwa 62. Dywizji Strzeleckiej Wojsk Wewnętrznych NKWD z 24 VIII 1945 r.).

Krwawa cena nowej okupacji

Jaki był rzeczywisty, pełny obraz represji, do dzisiaj nie wiadomo. Wiadomo o blisko 50 tysiącach ludzi wywiezionych do łagrów – do stycznia 1945 r. tylko z tzw. Polski lubelskiej. Wiadomo o istnieniu na terenie Polski systemu sowieckiego GUŁAGU, składającego się z setek doraźnie tworzonych tymczasowych aresztów i obozów, m.in. w Rembertowie, Poznaniu, Warszawie, Ciechanowie, Działdowie i Sokołowie Podlaskim. Wiadomo, iż do końca 1944 r. na północno-wschodnich Kresach II RP – według szacunkowych danych – zginęło 2500 – 3000 osób zaangażowanych w działalność polskich organizacji niepodległościowych.

Wiadomo, iż tylko 64. Dywizja WW NKWD (przebywająca w Polsce najdłużej, bo aż do wiosny 1947 r.) mogła poszczycić się rozbiciem 201 oddziałów i zabiciem blisko 2000 osób (do końca 1945 r. w walkach z jej pododdziałami miało polec blisko 1000 żołnierzy AK). Jaka była ostateczna liczba represjonowanych, zabitych bez żadnego powodu, zgwałconych kobiet, grabionych systemowo czy też indywidualnie, nie wiadomo. Wiadomo, iż była to cena, jaką społeczeństwo polskie zapłaciło za wojnę z sowieckim agresorem – zwaną w pewnych kręgach wojną domową."
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 108
  • Created
  • Ostatniej odpowiedzi
Opole uczciło żołnierzy antykomunistycznego podziemia


Apelem poległych i salwą honorową uczczono dziś żołnierzy antykomunistycznego podziemia. - Byli najwierniejsi z wiernych, do końca służyli Polsce - mówił wiceprezydent Opola Arkadiusz Karbowiak.

Opole uczciło żołnierzy antykomunistycznego podziemia
Uroczystość odbyła się pod pomnikiem żołnierzy wyklętych na placu Wolności. Data nie była przypadkowa - 1 marca 1951 roku funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa zamordowali w Warszawie siedmiu członków IV zarządu Zrzeszenia WiN. Przez wiele lat trwania PRL nie można było o tym pisać ani mówić.

- Byli najwierniejszymi z wiernych, do końca służyli Polsce i oddali jej to co najcenniejsze: życie - mówił wiceprezydent Opola Arkadiusz Karbowiak.

Intencją środowisk kombatanckich, a także władz Opola jest nadanie uroczystościom 1 marca rangi święta państwowego. Najprawdopodobniej w tym roku z taką inicjatywą wystąpi do Sejmu prezydent Polski Lech Kaczyński.

http://www.nto.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100301/POWIAT01/103114301
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

http://www.rp.pl/artykul/153227,439880_Terror_i_kazn.html

Terror i kaźń

Tomczaka okrutnie bito, tak że ściany i sufit były zbryzgane krwią... następnie kilkoma strzałami pozbawiono życia...

W 1944 r. PKWN uchwalił szereg aktów prawnych umożliwiających ściganie i karanie śmiercią wiernych legalnemu rządowi polskiemu na emigracji żołnierzy AK i działaczy Delegatury Rządu. Były to dekrety z 24 sierpnia 1944 r. o rozwiązaniu wszystkich tajnych organizacji wojskowych, dekret z 31 sierpnia 1944 r. o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy oraz dla zdrajców narodu polskiego oraz dekret z 30 października 1944 r. o ochronie państwa.

Prawo i obławy

Pozwalały one sądzić sądom wojskowym cywilów, jeśli popełnili przestępstwa polityczne przewidziane przepisami Kodeksu Karnego Wojska Polskiego (za osiem z nich groziła kara śmierci).

16 listopada 1945 r. uchwalony został kolejny dekret o postępowaniu doraźnym, który po nowelizacji w czerwcu 1946 r. dawał prawo do skazywania członków organizacji niepodległościowych w terenie ze skutkiem natychmiastowym, bez prawa apelacji. Sprowadzało się to do formuły: dzisiaj wyrok – dzisiaj lub jutro egzekucja. Zbrodnie sądowe – to 5 tysięcy straconych.

Dowódcy grup operacyjnych (podległych MBP, ale i LWP) w lipcu 1945 r. otrzymali od naczelnego prokuratora wojskowego prawo rozstrzeliwania na miejscu partyzantów schwytanych z bronią w ręku, jak również prawo stosowania zasady odpowiedzialności zbiorowej wobec mieszkańców, co w praktyce oznaczało palenie ich gospodarstw lub nawet całych wsi.

Wypada w tym miejscu przypomnieć „dokonania” pododdziałów 1. Dywizji im. T. Kościuszki uczestniczących w obławie augustowskiej z lipca 1945 r., pacyfikacji Podlasia, Kurpiowszczyzny oraz podobne „osiągnięcia” Brygady im. Bohaterów Westerplatte z rejonów nadbużańskich (śmierć ppor. Teodora Śmiałowskiego „Szumnego” czy też ranę odniesioną pod Zalesiem przez kpt. Lecha Leona Beynara „Nowinę” – znanego bardziej jako Paweł Jasienica). Przypomnieć należy wielkie operacje pacyfikacyjne z lutego 1946 r. czy te z wiosny – lata 1948 r. Pacyfikacje trwały nieprzerwanie przez siedem lat.

Za parawanem amnestii

Jeszcze większe ofiary poniosło społeczeństwo z rąk samej bezpieki. W momentach podrywających wiarę w sens dalszej walki (dla części konspiratorów były nimi np. utworzenie TRJN czy też wyniki sfałszowanych wyborów do Sejmu ustawodawczego) uciekano się do stosowania przysłowiowych marchewek, jakimi były tzw. amnestie (z lipca 1945 r. i lutego 1947 r.).

O losie ujawniających się decydowały nie ustawowe gwarancje, ale wyłącznie plany operacyjne resortu bezpieczeństwa, a drogi wyboru zawężały się do dwóch opcji – więzienia/śmierci lub współpracy. Amnestie okazały się najskuteczniejszą formą działań operacyjnych UB, doprowadzając w 1947 r. do ostatecznego złamania masowego wymiaru oporu zbrojnego (ujawniło się wówczas ponad 50 tysięcy ludzi).

„V kolumna”, morderstwa i rabunki

Działały prawdziwe szwadrony śmierci, które, na polecenie PPR, zabijały zarówno działaczy PSL, jak i ujawnionych członków konspiracji niepodległościowej. Płocka grupa dowodzona przez Władysława Rypińskiego „Rypę” tylko w ciągu jednego roku zamordowała na terenie województwa warszawskiego według różnych danych od 30 do 100 osób. Działania podobnych zbrodniczych grup odnotowujemy m.in. w powiatach Siedlce, Sokołów Podlaski, Mińsk Mazowiecki, Ostrołęka, Pułtusk, Radomsko, na Podhalu i na Podkarpaciu.

Było w ich ramach miejsce na wykorzystywanie agentury do likwidowania jej rękami członków podziemia. Doskonałym przykładem była działalność grupy o kryptonimie „V kolumna”, która miała na swoim sumieniu m.in. wystrzelanie dowództwa XVI Okręgu NZW.

Były także zaplanowane z zimna krwią wielokrotne morderstwa – takie jak wymordowanie blisko 200–osobowego oddziału NSZ kpt. Henryka Flamego „Bartka” we wrześniu 1946 r. na Dolnym Śląsku czy też wystrzelanie 9 września 1946 r. pod Garwolinem oddziału Antoniego Dulęby „Jura” z Konspiracyjnego Wojska Polskiego.

Było w ramach tych działań wreszcie miejsce na codzienny terror, morderstwa i rabunki, karne wysiedlenia, domiary podatkowe rujnujące ekonomicznie rodziny zaangażowane w działalność niepodległościową na kolejne pokolenia, miejsce na tortury stosowane permanentnie we wszystkich katowniach UB (289 powiatowych i 19 wojewódzkich).

Jaki był ostateczny, tragiczny wynik wszystkich wspomnianych działań, dokładnie nie wiadomo.

Historycy reżimowi – ci sami, którzy liczbę ofiar po stronie komunistycznej oszacowali na 10 tysięcy – nie wiadomo na jakiej podstawie ocenili liczbę zabitych członków podziemia powojennego tylko na ponad 8600. Tymczasem tylko w trzech powiatach województwa mazowieckiego: Sokołów Podlaski, Pułtusk i Ostrołęka – liczba ta do 1954 r. sięgnęła blisko tysiąca (bez informacji o ofiarach represji sowieckich). To także ponad 21 tysięcy ofiar polskiego – komunistycznego GUŁagu. Ludzi zamęczonych w ponad 170 więzieniach i aresztach. To wreszcie około 250 tysięcy ludzi aresztowanych za działalność patriotyczną, to kilkaset tysięcy złamanych życiorysów, przekreślonych karier, zrujnowanego bezpowrotnie zdrowia i życia.

„Tomczaka okrutnie bito, tak że ściany i sufit były zbryzgane krwią. Próbującą go osłaniać żonę i teściową unieszkodliwiono kilkoma uderzeniami. Wszystko to działo się w ciemnościach rozświetlonych błyskami latarek oprawców świecących domownikom w oczy. Pobitego Michała Tomczaka wyciągnięto na podwórze. Tam bito go nadal, a następnie kilkoma strzałami pozbawiono go życia i pozostawiono. W międzyczasie oprawcy rabowali mienie”.

(opis zbrodni dokonanej przez grupę Władysława Rypińskiego „Rypę” na b. komendancie Obwodu AK Płock Michale Tomczaku)

Wczesnym rankiem 27 IV 1945 r. zajechały z różnych kierunków na teren gminy Ludwin władze bezpieczeństwa. Przystąpiono do oczyszczania terenu z band faszystowskich. Akcje prowadził kierownik Resortu Bezpieczeństwa Lubartów […]. Wskazówek udzielali miejscowi komuniści. Postępowano tak, jak postępował okupant niemiecki. Obrabowano szereg domów, otoczono budynki „Stańczyka” [żołnierza z oddziału Z. Brońskiego „Uskoka”] i po dokonaniu rewizji spalono stodołę jego matki. Brata Aleksandra, po pobiciu do nieprzytomności, zabrano pod zarzutem łączności z bandą. […]. Równocześnie oprawcy skierowali się do domu rodziny „Lwa” [także żołnierza z oddziału „Uskoka”]. Po dokonaniu rabunku, kazali ojcu „Lwa” iść ze sobą, więc poszedł. Poszedł, by już żywym nie wrócić […]. Gdy oprawcy odeszli, żona wszczęła poszukiwania. W lesie, we wgłębieniu, leżała krwawa masa ciała ludzkiego, przyrzucona gałęziami i mchem. Głowa pełna krwawych ran, ręce powykręcane, jedna złamana, ciało w wielu miejscach pokłute i postrzelone.

(fragment dziennika Zdzisława Brońskiego „Uskoka”)."
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

http://www.rp.pl/artykul/153227,439875_Z_orlem_w_koronie.html

 orłem w koronie

Powojenne powstanie antykomunistyczne – życie codzienne w nowej rzeczywistości i walka zbrojna

Fakt, że setki konspiracyjnych inicjatyw lokalnych, które pojawiły się w Polsce po styczniu 1945 r. (tj. po rozwiązaniu AK), tworzyli konspiratorzy wyrastający z szeregów Polskiego Państwa Podziemnego, powodował, iż w większości starały się one nawiązywać wprost do standardów wypracowanych w latach 1939 – 1944.

Wojsko narodowej samoobrony

Wbrew opinii ukutej przez komunistyczną propagandę, cechą charakteryzującą większość oddziałów leśnych przynależnych do poważnych inicjatyw organizacyjnych był ich wymiar wojskowy. Począwszy od dyscypliny oraz szkoleń opartych na wzorcach Wojska Polskiego z okresu międzywojennego, a skończywszy na umundurowaniu (reguły te obowiązywały m.in. w DSZ, AKO, WSGO „Warta”, Zrzeszeniu WiN, KWP, Zgrupowaniu „Błyskawica”). Dość powszechnie korzystano wprawdzie ze zdobycznych mundurów „ludowego” Wojska Polskiego, wyróżniając je jednak typowymi dla podziemia niepodległościowego emblematami: orzełkami z koroną, ryngrafami z wizerunkiem Matki Boskiej czy też naszywkami – np. Pogotowia Akcji Specjalnej NZW – SWO – Śmierć Wrogom Ojczyzny.

Wbrew tezom komunistycznej propagandy, konspiracja niepodległościowa, z racji dysproporcji sił, nigdy nie była stroną inicjatywną w walce z komunistyczną władzą i siłami sowieckimi. Nawet w 1945 r., w okresie największej aktywności bojowej, siły podziemia dysponujące wyłącznie bronią lekką miały bowiem przeciwko sobie kilkaset tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej, ludowego Wojska Polskiego, Wojsk Wewnętrznych NKWD, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, funkcjonariuszy UB, MO dysponujących bronią ciężką: czołgami i lotnictwem. W kolejnych latach proporcje te w dramatyczny sposób zmieniały się dalej na niekorzyść strony niepodległościowej, osiągając swoje apogeum na początku lat 50., kiedy to sama polska komunistyczna bezpieka dysponowała siłami przekraczającymi 300 tysięcy funkcjonariuszy i żołnierzy, przy siłach podziemia szacowanych już tylko na kilkuset partyzantów i kilka czy kilkanaście tysięcy członków siatek konspiracyjnych stanowiących zaplecze dla tych naprawdę już „ostatnich leśnych”.

W tej niezwykle trudnej sytuacji konspiracje powojenne, zarówno te najważniejsze – jak DSZ, WiN czy NZW, jak i te lokalne – jak ROAK-i, KWP mogły co najwyżej starać się reagować na kolejne odsłony represji „serwowanych” społeczeństwu przez przywódców PPR–PZPR. Owe defensywne akcje sprowadzały się w znacznym stopniu do szeroko rozumianej samoobrony.

Jeśli atakowano posterunki i oddziały przeciwnika, to zazwyczaj te, których funkcjonariusze i żołnierze okazali się szczególnie niebezpieczni i bezwzględni wobec ludności.

Rodzinę Bieruta puszczono wolno

Jeśli zwalczano przedstawicieli aparatu bezpieczeństwa i jego agenturę, to dlatego, że stanowili oni największe zagrożenie tak dla członków organizacji i ich rodzin, jak i całego społeczeństwa niezorganizowanego (w przypadku funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa w wielu organizacjach trzymano się zasady traktowania ich jako członków organizacji przestępczej i likwidowania, tak jak w latach okupacji niemieckiej funkcjonariuszy SS i gestapo). Byli oni też jedynymi reprezentantami aparatu represji, których podziemie mogło realnie dosięgnąć, reagując na ich rozliczne zbrodnie (według ustaleń reżimowych historyków liczba poległych po stronie komunistycznej wynieść miała około 10 tysięcy funkcjonariuszy, żołnierzy i osób cywilnych nazywanych ongiś „działaczami komunistycznymi” – dziś jednak wiadomo, że w ogromnej większości byli to informatorzy oraz tajni współpracownicy UB i NKWD).

Przez cały okres działalności podziemia poza zasięgiem pozostawali zarówno partyjni architekci masowego, a później powszechnego terroru, jak i planiści kolejnych fal represji z kręgów MBP. Prawdą jest jednak, że akcji takich po prostu nie planowano, nawet w sytuacji przypadkowego schwytania rodziny Bolesława Bieruta przez oddział WiN Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia” nie zastosowano wobec niej tak typowej dla strony komunistycznej zasady odpowiedzialności zbiorowej i puszczono ją wolno.

Prawdą jest, że na poziomie lokalnym akcje likwidacyjne, dokonywane często wśród osób znajomych, sąsiadów, niejednokrotnie byłych współtowarzyszy broni z szeregów konspiracji (pozostających na służbie UB) czy nawet członków rodzin (zmuszonych do współpracy) miały niezwykle dramatyczny wymiar. Wynikał on jednak z nacisku bezpieki, która starała się wszelkimi sposobami rozbić środowiska niepodległościowe, zmuszając torturami, szantażem i groźbą do wydawania przyjaciół, ojców, matek, braci, synów. Przez ponad pół wieku wydarzenia te przedstawiane były przez reżimowych historyków i publicystów w sposób całkowicie nieprawdziwy – jako przykłady okrucieństwa partyzantów.

Siekiera pod Chodakowem

Jako typowy przykład tego rodzaju manipulacji może posłużyć historia likwidacji tzw. robotników z Chodakowa. 12 XII 1946 r. dowodzony przez ppor. Waleriana Nowackiego „Bartosza” 2. szwadron 6. Brygady Wileńskiej AK w zasadzce koło wsi Grochów pod Sokołowem Podlaskim ujął ośmiu tzw. robotników z Chodakowa oraz dwóch żołnierzy KBW. Ludzie ci, będący aktywistami PPR, zostali oddelegowani do dyspozycji PUBP w Sokołowie z zadaniem „zorganizowania” wyborów do Sejmu Ustawodawczego – co w praktyce oznaczało ich sfałszowanie. Wszyscy wyposażeni byli w broń oraz dokumenty wystawione przez resort bezpieczeństwa. Zabrano ich ze sobą, podczas gdy innych schwytanych wówczas członków PPR i PPS puszczono wolno. Następnego dnia, gdy szwadron „Bartosza” został zagrożony przez pościg UB i KBW, „robotnicy z Chodakowa” zostali rozstrzelani (według jednej z relacji nastąpiło to w trakcie podjętej przez nich próby ucieczki). Ciała ich partyzanci pozostawili na brzegu zamarzniętego Bugu. Po odnalezieniu ich przez pościg, co nastąpiło dopiero po trzech dniach, trzeba było wyrąbywać je z lodu siekierami. Dokonujący tej czynności funkcjonariusze, pracujący w pośpiechu i niestarannie, pokaleczyli zwłoki. Obrażenia ujawniły się, gdy zamarznięte ciała przewieziono do gmachu PUBP w Sokołowie Podlaskim, w którym odtajały. Natychmiast wykorzystano tę okoliczność do ukucia propagandowej tezy, jakoby partyzanci znęcali się nad ujętymi PPR-owcami i zabili ich za pomocą siekier, podczas gdy przeczyła temu nawet relacja powiatowego sekretarza PPR z Sokołowa Podlaskiego, który przeżył opisywane spotkanie z partyzantami (wspominał on wręcz o dobrym traktowaniu zatrzymanych przez partyzantów). Pomimo ewidentnie zmanipulowanego charakteru owego przekazu, wykorzystano go jeszcze w latach 90. podczas posiedzenia Sejmu (wystąpienia marszałka Sejmu RP Marka Borowskiego oraz posła Longina Pastusiaka), usiłując przeciwstawić się podjęciu uchwały oddającej sprawiedliwość żołnierzom Zrzeszenia WiN (nota bene oddział „Bartosza” Zrzeszeniu WiN nie podlegał). Nie zadano sobie także wówczas trudu, aby przyjrzeć się reakcji władz komunistycznych na owo wydarzenie. Była nim zarządzona przez centralne władze partyjne i kierownictwo bezpieki pacyfikacja powiatu sokołowskiego w stylu iście hitlerowskim. Jej wynikiem było „przefiltrowanie” (aresztowanie i skatowanie) w ciągu dziesięciu dni 1200 mężczyzn pomiędzy 16. a 60. rokiem życia z ponad 40 wiosek oraz osiem publicznych egzekucji ludzi niemających ze wspomnianą sprawą nic wspólnego.

Rozbijanie katowni

Jeśli podejmowano operacje o pozornie ofensywnym charakterze, to w praktyce i tak były one kolejnymi przykładami samoobrony. Dotyczyły bowiem w większości akcji odbijania aresztowanych i więźniów, nawet z większych miast. W latach 1944 – 1946 oddziały podziemia niepodległościowego zaatakowały w sumie 84 więzienia i areszty UB oraz cztery obozy NKWD. Jeśli dodamy do tego akcje na konwoje z więźniami i areszty przy posterunkach MO oraz terenowych placówkach UB, to uzyskamy łączną liczbę ponad 5000 osób, które odzyskały wolność w wyniku działań oddziałów partyzanckich. Do najsłynniejszych operacji przeprowadzanych z zaskoczenia stosunkowo niewielkimi siłami należą: rozbicie obozu NKWD w Rembertowie oraz więzień w Kielcach i Radomiu przeprowadzone przez oddziały „Wichury”, „Szarego” i „Harnasia” w 1945 r.

Ostatnią spektakularną operacją podziemia polegającą na uwolnieniu aresztowanych było rozbicie więzienia w Pułtusku 25 XI 1946 r. dokonane przez oddział partyzancki WiN z Obwodu Ostrów Mazowiecka dowodzony przez ppor. Stanisława Łaneckiego „Przelotnego” (uwolniono wówczas 56 więźniów politycznych, w tym członków WiN 5, AK 36, NSZ 15).

„Operacja trwała do dwóch godzin. Zachodnia część miasta do kanału przy obsadzie dwóch mostków była opanowana przez nasze wojska i odcięta od głównych sił UB i MO. W akcji brało udział 39 ludzi. Oddział ś.p. „Przelotnego” liczący 25 ludzi, w skład którego wchodziło 3-ch: „Brzytew”, „Kruczek” i „Drozd”. Patrol „Wisa” 6-ciu ludzi nasz patrol w liczbie 8-miu ludzi. […] Operacja miała przebieg następujący: 1-wsze nastąpiło rozbicie centrali telefonicznej na poczcie. 2-gie wtargnięcie do gmachu zamieszkałego przez straż więzienną i jednocześnie obstawa gmachu więziennego i wysłanie patroli na obstawę mostków i ulic. UB i MO kilkakrotnie atakowało na te dwa mostki, lecz po otrzymaniu ognia z naszej strony uciekali z powrotem w popłochu”.

(fragment meldunku Zygmunta Dąbkowskiego „Kryma” z 28 XI 1946 r.)

Zdobycze pod kontrolą

Jeśli decydowano się na akcje finansowe lub gospodarcze – tzw. eksy, to było to wynikiem nie tyle postępującej demoralizacji, ile konieczności zdobywania środków na prowadzenie jakiejkolwiek działalności niepodległościowej. Wobec utraty dopływu funduszy z zewnątrz (od rządu polskiego na emigracji) wystarczających i tak na pokrycie zaledwie części kosztów utrzymania organizacji, problem pozyskania środków musiał zostać przerzucony na czynniki krajowe. Skala tych obciążeń, biorąc pod uwagę stale zwiększającą się liczbę ukrywających się członków konspiracji, była doprawdy znacząca, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę tak skalę zniszczeń, jak i nałożonych przez komunistyczne władze podatków, domiarów, kontyngentów rujnujących ekonomicznie prowincję.

Wobec takiego stanu rzeczy znaczna część organizacji starała się przede wszystkim obciążyć kosztami swojego istnienia instytucje państwowe – zaopatrując się zarówno w środki finansowe, jak i dobra materialne w: bankach, spółdzielniach, sklepach, fabrykach etc. W dalszej kolejności obiektem takich akcji byli beneficjenci komunistycznego reżimu: współpracownicy resortu bezpieczeństwa, rodziny funkcjonariuszy UBP, MO, ORMO, członkowie partii, aktywiści różnego rodzaju przybudówek PPR–PZPR, osoby, które odniosły korzyści materialne wynikające z różnych form represji karno-administracyjnych. W organizacjach i podległych im oddziałach partyzanckich utrzymujących dyscyplinę i standardy wypracowane jeszcze w czasach AK problem nadużyć był zminimalizowany.

Zdobycze księgowane jako przychody podlegały bardzo szczegółowej kontroli, podobnie jak i wydatki przeznaczane tak na bieżące potrzeby, jak i wsparcie dla represjonowanych i ich rodzin, pogrzeby, msze święte za poległych itp. Za naruszenie tych norm groziły poważne konsekwencje, do kary śmierci włącznie. Nie znaczy to, że problemu nielegalnych rekwizycji nie było. Dotyczył on jednak w znacznie większym stopniu grup zbrojnych nieafiliowanych przy którejś z organizacji niepodległościowych, jak i grup bandyckich stanowiących plagę powojennej prowincji, złożonych niejednokrotnie także z byłych i ówczesnych członków siatek konspiracyjnych – tzw. nocnych, niewątpliwie kompromitujących takimi ekscesami swoje macierzyste organizacje.

„Społeczeństwo nie wiedziało, jak odróżnić partyzantów od opryszków i szpiclów, gdzie należy szukać dowództwa i komu wierzyć, a komu nie, bo jednego i tego samego osobnika można było widzieć w milicji i w partyzantce, w Lublinie na ulicy i w krzakach pod Parczewem. Nocami pojawiali się uzbrojeni osobnicy, podawali się za partyzantów, odczytywali i wykonywali wyroki, rabowali i znikali, by następnej nocy pojawić się gdzie indziej. Ofiarami w tych wypadkach bywali czasem ludzie najuczciwsi. Załatwianie porachunków było na porządku dziennym. […] Aby pohamować rozszerzającą się samowolę i ratować sławę partyzantów, zmuszeni byliśmy do strzelania groźniejszych opryszków. Wykonywało się to z bólem serca. Bo najczęściej osobnik taki mógłby być pożyteczną jednostką, gdyby nie istniejące owe podłe warunki sprzyjające przestępczości”.

(fragment dziennika kpt. Zdzisława Brońskiego „Uskoka” – dowódcy oddziałów partyzanckich Zrzeszenia WiN w Inspektoracie Lublin)

„Środki materialne należy czerpać bądź z ofiar społecznych, bądź też ze zdobyczy, które można czerpać z akcji na urzędy i instytucje państwowe, samorządowe, spółdzielcze. Nie wolno grabić mienia prywatnego, nawet u PPR-ów” (z rozkazu Komendy Okręgu WiN Lublin z 27 VI 1946 r.)

Prawdziwi wrogowie bandytów

Komunistyczny aparat przemocy, skupiony na niszczeniu strony niepodległościowej, w pierwszych latach po wojnie niewiele uwagi poświęcał walce z przestępczością pospolitą (element przestępczy stanowił wręcz bazę do werbunku jego agentury). Na wielu terenach to właśnie podziemie niepodległościowe zapewniało spokój i bezpieczeństwo ludności, tępiąc bandytyzm i złodziejstwo, zwalczając plagę bezprawnych rekwizycji dokonywanych przez osoby podszywające się pod uczestników ruchu niepodległościowego.

Działania tego rodzaju były niezwykle istotne z punktu widzenia utrzymania wśród społeczności lokalnych wiarygodności konspiracji powojennej. Z reguły odpowiadały za nią wyspecjalizowane pododdziały partyzanckiej żandarmerii bądź też pełniące ich rolę stałe oddziały lotne, a zestaw stosowanych w praktyce kar obejmował zarówno konfiskaty mienia, kary pieniężne, jak i kary cielesne – aż do wyroków śmierci włącznie. Warto podkreślić, że w obrębie zachowań piętnowanych przez podziemie znajdziemy nie tylko grabieże, rabunki i bezprawne „kontrybucje”, ale też dewastację lasów państwowych polegającą na ich dzikim wyrębie.

A także, szczególnie godne potępienia, rozkopywanie masowych grobów ofiar terroru niemieckiego – w celu poszukiwania złota. Na terenach, na których ciągłość pracy konspiracyjnej nie została naruszona przez blisko dwa lata po wojnie, to właśnie organizacje podziemne zajmowały się w praktyce utrzymaniem porządku publicznego. Przyznawali to bezwiednie sami UB-ecy, pisząc w meldunkach, że na tych właśnie terenach kradzieże i morderstwa zdarzają się zdecydowanie rzadziej.

„Teren gminy Miedzna [powiat węgrowski] jest gruntem podatnym na rozwój bandytyzmu [sic]. Ludność tejże gminy w 70 proc. jest negatywnie ustosunkowana do obecnej rzeczywistości i przesiąknięta wrogą propagandą podziemia. Napady i kradzieże na tejże gminie zdarzają się bardzo rzadko”.

(sprawozdanie z działalności operacyjnej GO KBW o kryptonimie „Z” z 1948 r.).

„2 II 1946 r. Zbliżamy się do sławetnej Treblinki. Według opowiadań ludności, ciągłe rozkopywanie i ograbianie trupów doszło do ostatnich granic zezwierzęcenia. Wyrywa się zęby, całe szczęki, obcina ręce, nogi głowy, aby zdobyć kawałek złota. Profanacja, a władze nic nie robią, celem zabezpieczenia tego jedynego swoim rodzajem cmentarzyska, na którym spoczywa przeszło 3 miliony Polaków, Żydów, Cyganów, Rosjan i innych narodowości [sic – błędna ocena liczby ofiar]. 3-4 II 1946 r. Chmielnik. Jesteśmy o trzy kilometry od obozu śmierci. Wywiad przeprowadzony w obozie potwierdził dane o profanacji. Wieczorem 4 II 1946 r. jedziemy do wsi Wólka Okrągli na ekspedycję konną przeciw poszukiwaczom złota w Treblince […] 6 II 1946 r. Rostki kolonia. Wczorajszej nocy (z 5 na 6 II) oddział ukarał grzywną i karą chłosty „kopaczy złota” w Treblince”.

(fragment dziennika 6. Brygady Wileńskiej AK)

„Prócz MO i UB rabują również bandy złodziejsko-rabunkowe, z którymi WiN prowadzi bezwzględną walkę. Każdy złodziej-bandyta pochwycony przez oddziały WiN jest karany śmiercią”.

(fragment ulotki z Okręgu Lubelskiego WiN z 20 I 1947 r.).

„W miesiącu czerwcu i lipcu patrole zlikwidowały 14 szpicli UB, w tym 4 oficerów UB oraz ponad 20 band rabunkowych i nakładających kontrybucje. [W sierpniu 1946 r.] patrole WiN interweniowały w 64 wypadkach rabunku dokonanego i nałożonych kontrybucji. W 3-ch wypadkach sprawcy zostali ukarani śmiercią, w pozostałych silna chłostą”

(fragmenty meldunków prezesa Obwodu WiN Bielsk Podlaski z lipca i sierpnia 1946 r.)"
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

http://www.rp.pl/artykul/153227,439872_W_szeregach_wolnosci.html

W szeregach wolności

Podziemie. Z oddziałów AK i NSZ, ze szkół, z polskiej Wandei

„Daję Wam ostatni rozkaz. Dalszą swą pracę i działalność prowadźcie w duchu odzyskania niepodległości państwa i ochrony ludności polskiej przed zagładą. Starajcie się być przewodnikami narodu i realizatorami niepodległego państwa polskiego”.

(rozkaz komendanta głównego AK gen. Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka” z 19 stycznia 1945 r.)

„Armia Krajowa Obywatelska (AKO) istnieje nadal. Bo dowódca AK wydał rozkaz: «Bądźcie nadal przewodnikami narodu» […] Wojna trwa. Dopóki na polskiej ziemi będzie jeden zaborczy sołdat, czy bojec obcego państwa – wojna trwa. Dopóki ostatni NKWDzista nie opuści naszych granic – wojna trwa”.

(fragment odezwy z 18 lutego 1945 r. Komendy Okręgu Białostockiego AKO)

Walki powojennego podziemia zbrojnego zasługujące w pełni, z racji skali oporu i głównego przeciwnika, jakim był sowiecki agresor, na miano „powstania antykomunistycznego”, podobnie jak zrywy narodowe z XVIII i XIX wieku należą do grona jednych z najchlubniejszych i zarazem najbardziej tragicznych kart polskiego oręża. Było owo powstanie w naszej najnowszej historii zjawiskiem niezwykle istotnym – co najmniej z kilku powodów.

Po pierwsze, w warunkach nowej okupacji, a potem dominacji sowieckiej, było pierwszym odruchem samoobrony społeczeństwa, które właśnie poprzez liczny akces do konspiracji oraz masowe wsparcie dla tego ruchu, wyrażało swój rzeczywisty – wrogi stosunek do rządów komunistycznych.

Opór przeciw komunie

Po drugie, powojenna konspiracja niepodległościowa była, aż do powstania NSZZ „Solidarność”, najliczniejszą formą czynnego oporu społeczeństwa polskiego przeciw siłą narzuconej przez sowietów komunistycznej władzy. W roku 1945 największej aktywności owego podziemia, działało w nim bezpośrednio od 150 do 200 tysięcy konspiratorów zgrupowanych w organizacjach o bardzo różnej proweniencji, z tego około 20 tysięcy w oddziałach partyzanckich. Kolejnych kilkaset tysięcy zaangażowanych było pośrednio – zapewniając partyzantom aprowizację, wywiad, schronienie, łączność. Do liczby tej musimy też doliczyć około 20 tysięcy uczniów z organizacji młodzieżowych, które po „wypaleniu się” masowego oporu zbrojnego pojawiały się licznie w całej Polsce jako prosta kontynuacja AK-WiN czy też NZW. Wszystkie te kategorie dają nam około pół miliona osób tworzących ową zbiorowość Żołnierzy Wyklętych – przewyższającą – co warto podkreślić – siły zaangażowane w całym Powstaniu Styczniowym.

Było owo powstanie antykomunistyczne, wzorem wspomnianego powstania, rodzajem pospolitego ruszenia grupującego przedstawicieli różnych „stanów”, profesji i przekonań politycznych – od członków Stronnictwa Narodowego, Stronnictwa Ludowego, Polskiej Partii Socjalistycznej – Wolność Równość Niepodległość, Stronnictwa Pracy Piłsudczyków, aż po apolitycznych żołnierzy – konspiratorów, dla których podstawowym, a często jedynym imperatywem działania była gotowość i chęć walki o wolną Polskę.

Punkt odniesienia

Było też – owo podziemie – poprzez skalę i długotrwałość oporu zjawiskiem bezpośrednio oddziaływującym na kolejne sekwencje zniewalania społeczeństwa polskiego. To właśnie dzięki ofierze życia wielu tysięcy owych „leśnych żołnierzy”, złożonej na polach licznych partyzanckich bitew, w katowniach NKWD, UB i GZI, proces ugruntowywania komunistycznej władzy i związanych z nim represji przesunął się o kilka kolejnych lat. Być może bez tej ofiary inne byłyby zasięg, natężenie i finał represji wobec Kościoła katolickiego w komunistycznej Polsce, inny byłby też los planowanej przez władze PPR-PZPR kolektywizacji wsi – rozpoczętej na dobre dopiero w 1948 r.

Było wreszcie owo podziemie powojenne – przez kilkadziesiąt lat dla sporej części społeczeństwa – przykładem bezinteresownego bohaterstwa i patriotyzmu, punktem odniesienia wobec siłą narzucanych przez władze i oficjalną propagandę postaw i ocen.

Kim byli owi Żołnierze Wyklęci? Podstawowa kadra w znaczącym stopniu rekrutowała się spośród konspiratorów mających już za sobą kilkuletni staż w różnych organizacjach niepodległościowych z okresu okupacji niemieckiej, głównie ZWZ-AK, NOW i NSZ, znacznie rzadziej BCh. Dla znacznej części z nich wierność złożonej kiedyś przysiędze powodowała, iż przejście do tzw. drugiej – powojennej konspiracji, miało charakter naturalny, ideowy (doskonałym przykładem takiego właśnie rozumienia służby – był kpt. Kazimierz Kamieński „Huzar” – działający w konspiracji od 1939 do 1952 r.).

Stopniowo – na skutek masowych represji – szeregi konspiracji uzupełniali ludzie nowi – najczęściej również ścigani przez bezpiekę – bardzo często bardzo młodzi. Stopniowo też skład konspiracji w 1945 r., reprezentatywny jeszcze dla różnych grup społecznych, zaczął przesuwać się w stronę prowincji, nadając powojennemu powstaniu antykomunistycznemu charakter chłopskiej irredenty – polskiej Wandei (zjawisko to, biorąc pod uwagę stopień nasycenia miast licznymi garnizonami i placówkami UB, KBW, ludowego WP oraz agenturą, miało wymiar naturalny)."
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Panowie a może by tak już skończyć,z tą propagandą,rozumiem komuna żyła propagandą,ale podobno ona udeszła w 1993r.Panowie myślcie myślenie nie boli wymaga tylko odrobinę wysiłku.Żyją jeszcze byli żołnierze WP na wschodzie,oni wam powiedzą jak to było,żyją ludzie którzy służyli w wojsku po wojnie,normalni bezpartyjni obywatele naszego kraju.Co do mitu lub nie wojny domowej,dla mnie to była wojna domowa,obie strony strzelały i zabijały boguduchawinnych ludzi,dlaczego komuna wygrała? nie karabinami tylko politycznie bo zrealizowała to co obiecała.I tyle że dała to co do niej nie należało?no to cofnijcie koło historii,i zabierzcie rozparcelowaną ziemię.Chłopcy historia to nie supermarket,nie wybiera się w nim to co lepsze,lub kolorowe.Szukajcie a znajdziecie,jeśli nie będziecie szukali to będziecie jak komuna żyli propagandą,tylko zmienicie bohaterów. I na koniec pytanie dla dociekliwych.Skąd po wojnie znalazła się liczna kolonia Greków w Polsce,zamieszkiwali Bieszczady oraz ziemie wyzyskane/odzyskane/?Pozdrawiam Jacek Borcz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szanowny jacek1962,

zamiast zarzucać komuś propagandę zacznij przedstawiać konkrety.
Swoją drogą lepiej by było dla nas i Ciebie jacek1962, gdyby po wojnie liczna kolonia Polaków (m.in. z Jaruzelskim) znalazłby się w Grecji.

Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ie karabinami tylko politycznie bo zrealizowała to co obiecała.I tyle że dała to co do niej nie należało?no to cofnijcie koło historii,i zabierzcie rozparcelowaną ziemię"

I to jest prawda..
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akurat PGRy i SKRy były bardzo wydajną i skuteczną formą gospodarowania na roli. Dużo lepszą i wydajniejszą niż tzw olnicy indywidualni". To były po prostu gospodarstwa wielkoobszarowe nastawione na produkcję na rynek. W dodatku posiadające wiedzę i park maszynowy. Co prawda rolnictwo indywidualne też znacznie awansowało w późnym PRL , ale nie tak szybko i dużo mniej efektywnie.
Z resztą ten sam proces widać w krajach które komuny" nigdy nie powąchały.
A komuna" dlatego tak długo się utrzymała , bo w pewnym momencie wyrwała ostro do przodu z reformami , których rządy przedwojenne nie były w stanie ruszyć ( między innymi dlatego że nie miały wsparcia bagnetów) dyskredytując opozycję". Kiedy zaś komuna" utraciła możliwość zaspokajania rosnących aspiracji społeczeństwa i musiała się oprzeć na gołych bagnetach , w try miga padła. No może nie w try miga , trwało to jakieś 9 lat..
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Erih a nie mylisz czasem PGR I SKR z dobrowolną spółdzielczością lub wysokowydajnymi i wąskowyspecjalizowanymi gospodarstwami rodzinnymi ? Pytam bo dziwię się, że akurat Ty to piszesz , a Ciebie miałem zawżdy za rozsądnego ( aż za bardzo ) człeka .
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kol Gruby Rycho , nic nie mylę bynajmniej. SKR to była właśnie forma spółdzielcza , zaś PGR to państwowe gospodarstwa wielkopowierzchniowe. Popatrz w jakich rejonach jedne i drugie powstawały na masową skalę .
SKR BYŁY kontynuacją przedwojennej spółdzielczości rolnej , tym razem popieranej przez państwo. Popatrz na nazwiska założycieli..
Wyspecjalizowane wysokowydajne rolnictwo indywidualne (gospodarstwa rodzinne ) to za PRL nazywało się adylarze" i raczej promowane nie były !
Co ciekawe wszystkie te trzy formy produkcji rolnej zostały skutecznie dorżnięte za wczesnego Balcerowicza na skutek zjawisk zupełnie od nich niezależnych. A drobnoareałowe rolnictwo indywidualne jak leżało tak leży , bo taka jego natura - nieprzystosowana do czasów współczesnych. Z resztą , chyba żadnych..
Oczywiście w innych realiach geopolitycznych PGR czy SKR mogły by radzić sobie o wiele lepiej niż to było- ale na to musielibyśmy się znaleźć po drugiej stronie Łaby. I nazywały by się zapewne inaczej.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

PGRy były archaicznymi, socjalistycznymi - również całkowicie nierentownymi przedsiębiorstwami, o ogromnych kosztach pracy i niskiej wydajności. Ich utrzymywanie przy życiu, owszem opóźniłoby na chwilę wzrost bezrobocia na wsi, ale doprowadziłoby nieuchronnie do ogólnonarodowej klęski głodu. Ktoś przecież musiał wyprodukować żywność, która mogłaby wyżywić miasta, ówczesne państwowe gospodarstwa rolne kompletnie sobie z tym nie radziły, a na dalsze kupowanie żywności na kredyt nie mogliśmy już liczyć ani na Zachodzie, ani na Wschodzie. Dlatego trzeba bylo ten problem tak rozwiazac jak go rozwiazano !
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolego Gruby Rycho 4 ocena moja Ha Ha,jesteś rozżalony,nieszczęśliwy lub rzuciła cię dziewczyna/nie gniewaj się to starcza upierdliwość/nie zgnili tylko powrócili do ojczyzny i żyją tam do dnia dzisiejszego.Tam władzę wprowadzały bagnety /brawo/brytyjskie.Stąd moje pytanie do Ciebie i do wszystkich,Czy uważacie że to jest OK kiedy Angole wprowadzają własne rządy za pomocą wojska bo co to była właściwsza władza?.Nie ukrywam pytanie prowokacyjne.Acha gdyby rzuciła cię dziewczyna nie martw się tego towaru nie brakuje.Panowie proponuję dyskusję bez emocji,przekonanych nie przekonamy,historii nie zmienimy,ale podyskutować można a nawet trzeba.Pozdrawiam Jacek Borcz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kol kindzal , zonk polega właśnie na tym ze PGR do końca swojego bytu były rentowne , produkowały ok 70 % masy towarowej dostarczanej na rynek ( w sektorze rolniczym) do końca PRL !
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To wszystko co tu napisano o Żołnierzach Wyklętych" to prawda, acz nie da się ukryć, że jest to prawda wyidealizowana i przedstawiona w tonacjach czarno białych".

Bo jest to prawda niejako wyrwana z całego kontekstu historycznego, który został hmmm... mocno uproszczony. Zupełnie ktoś pominął fakt, że po tzw. wyzwoleniu 95% Polaków po morderczej okupacji miało już serdecznie dość wojny [w tym tej III Światowej o jakiej niektórzy śnili]. Zapomniano dodać, że po doprowadzeniu do MASAKRY Warszawy tzw. Rząd Londyński był praktycznie skończony w Polsce. Zapomniano dodać, że przywiezione na sowieckich tankach władze w ciągu kilku lat potrafiły zapewnić awans społeczny milionom ludzi, którzy przed wojną chodzili boso, ale za to byli analfabetami nękanymi przez gruźlicę i wszy, itd, itd, itd...

P.S.
Nie, nie jestem sympatykiem PRL-u, a tym bardziej komunistów, ale na stare lata staram się być obiektywny.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kol kindzal , bo w sklepie była znacznie tańsza niż u handlarza. Poza tym z kilograma mięsa robiono 0,7 kg szynki a nie prawie 2 . I tak dalej. A kilometrowe" kolejki tak naprawdę stały dosyć krótko. Oczywiście pomijam okres tuż powojenny.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A przy okazji w niemal każdej rozmowie z rolnikiem ( czy indywidualnym czy państwowy" ) wybija nostalgia za Gierkiem. Sztandarowym stwierdzeniem jest, że tak dobrze jak za Tow. Edwarda, to nigdy wcześniej i nigdy później już nie było :-)


Taki OT, bo choć wątek uniwersalny to o rolników zahaczył.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Balans jak chcesz być obiektywny to napisz ilu odebrała prawo do życia i możliwość awansu... Taka wańka wstańka... zrobić z chłopa pana... i odwrotnie. Tylko przysłowie dalej w swej treści mówi co ci poniektórzy awansowani przez nowy ustrój odziedziczyli z awansem. Naprawdę rysujesz apokaliptyczny obraz II RP i nie zauważasz, że na rozwój mieliśmy tylko dwie dekady a na dodatek w czasach globalnego kryzysu i wojny ekonomicznej z Niemcami. Jak byś prześledził sytuację ekonomiczną w najbardziej rozwiniętych wtedy krajach jak USA, Niemcy czy Francja zdziwił byś się, jaki odsetek analfabetyzmu i jaka bieda panowała w owym czasie. Radzę poczytać a nie jednoznacznie wyrażać opinie o zacofaniu... Pokłosiem tego awansu jest dzisiejsze zacofanie gospodarcze i ekonomiczne Polski do krajów Europy zachodniej a do dziś widać reperkusję społeczne tego wydarzenia czy to w polityce, mediach czy w życiu codziennym.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Balans zapominasz jeszcze o jednej ważnej sprawie,że w 1920 roku(czyli 20 lat wcześniej) to ci analfabeci,i bez butów(jak ich określiłeś) dali”kopa”próbie zainstalowania w Polsce”ustroju sprawiedliwości społecznej”.Nie próbuj manipulować,że Polacy dobrowolnie chcieli komuny.
Bez Sowieckich kłamstw,morderstw,bandyctwa komuna w Polsce nie miała najmniejszych szans.
Tak dla przypomnienia zapodam link o metodach Sowietów i ich Polskich popleczników.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Proces_szesnastu
Mowa jest o zaletach gospodarki komunistycznej :)) i wolno rynkowej.
Najbardziej jest to widoczne na przykładzie Niemiec.
Jeżeli ktoś z was miał okazję przekraczać granicę BRD i DDR to widać jak na dłoni różnice w rozwoju,jak komuna zrujnowała część Niemiec,żeby wyrównać różnice to dawne BRD musi pompować w byłe DDR miliardy euro rocznie i końca nie widać.
http://translate.google.pl/translate?hl=pl&langpair=en|pl&u=http://www.reuters.com/article/idUSTRE5A613B20091107
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kol. Balans - powtarzasz swoje argumenty z wątku o ubekach i dlatego, ja (idąc na łatwiznę, co prawda) pozwalam sobie wrzucić tu odpowiedź, której Ci wtedy udzieliłem :


Słowo się rzekło i choć oczka mi się kleją to odpowiadam kol. balans :

1. ,,Zdecydowana większość Polaków po koszmarnych przeżyciach okupacji miała już serdecznie dość wojny. Tak po prostu chciała w miarę normalnie żyć nawet pod rządami, które nie wzbudzały [mówiąc delikatnie] entuzjazmu.

To prawda, tyle, że znaczna część nie miała na to cienia szansy, bo ,,sojusznicy" traktowali ich od razu jako wrogów - jeżeli potrzebne konkrety to przytoczę je jutro - dzisiaj tyle tylko, że jesienią 1944 gdy front stanął w Puszczy Augustowskiej , to ponad 80% kadry oficerskiej i podoficerskiej Obwodu AK Augustów trafiła do sowieckich łagrów ( Ci, co przeżyli do Polski wrócili dopiero w 1947- po tzw amnestii). W Nowince pow. Augustów np. Sowieci ogłosili, że zapraszają na spotkanie żołnierzy AK by wręczyć im medale za współpracę z sowieckimi grupami desantowymi i za akcję ,,Burza - ci , co sie zgłosili Polski dłuuugo nie oglądali. To tak boczkiem nieco, ale masz racje większość ,,chłopaków z lasu" i ludzi nie związanych z konspiracja chciała wracać do domu, odbudowywać się, uczyć, słowem żyć w spokoju.

2. Hekatomba stolicy i jej mieszkańców podczas Powstania Warszawskiego spowodowała z jednej strony praktyczny upadek struktur podziemnego państwa, a z drugiej strony niechęć [mówiąc delikatnie] większości Polaków do tych wszystkich, którzy doprowadzili do tej hekatomby.

To nieprawda, PW, choć tragiczne w skutkach, nie spowodowało upadku struktur Państwa Podziemnego, - nadal pracował Delegat Rządu na Kraj, Kierownictwo Walki Cywilnej , Kedyw i inne mniej istotne struktury. Co do niechęci Polaków, to pozwalam sobie także częściowo nie zgodzić się z twoim sądem - tak Ci co przeżyli mieli pretensję i do AK ( za naiwność i łatwowierność oraz zniszczenie miasta i wybicie wielu, wielu ludzi) i do sojuszników z zachodu ( za wiarołomstwo) , ale także a może i przede wszystkim do Sowietów i ich popleczników ( bo szybko okazało się co to za jedni i jak się zachowują)


3. Bardzo wiele osób zdawało sobie już wtedy sprawę z tego, że nasi zachodni sojusznicy sprzedali nas w Jałcie, a więc że dalsza walka nie ma już najmniejszego sensu, a jedynie przysporzy zupełnie niepotrzebnych strat.

Ptrawda, no ale co w zamian ? ,,Sowiecka kultura w postaci pijanego bojca z sześcioma zegarkami na ręku szukającego co by tu ,,znacjonalizować" ,,projebać i ,,wypić a zakuszać" ?

4. Wielu uwierzyło ludowej władzy", co zresztą nie może zbytnio dziwić, bo pomimo niekwestionowanych osiągnięć II RP, był to kraj w którym wiele milionów ludzi żyło w biedzie, analfabetyźmie, wszach i gruźlicy...

Też prawda , tyle że i wszy i gruźlica zostały, przybyły zaś wszechobecne złodziejstwo, chamstwo, siłowo wprowadzana świeckość a nabyte wykształcenie tylko lepiej to pozwoliły dostrzec
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie