Skocz do zawartości

Śladami mjr Łupaszki


Traper7

Rekomendowane odpowiedzi

Mike110 - historia to nie science fiction, nie ma sensu gdybania co będzie za 50 lat. Poza tym historia nie może być ieprzewidywalna" albowiem jak każda historia dzieje się w czasie przeszłym.
Piszesz: Myślę, że wojna domowa, to najtragiczniejsza ze wszystkich wojen, gdyż w imię tej samej Ojczyzny brat strzela do brata" z tym oczywiście się zgadzam.
Jednakże nie można oddawać hołdu dla zdrajców narodu - a za takich uznaje się pachołków Stalina - funkcjonariuszy UB i NKWD. To oni katowali i wsadzali do więzień żołnierzy AK i nie tylko tych co działali po 1945 roku.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 275
  • Created
  • Ostatniej odpowiedzi
Trudno mieć inne zdanie o funkcjonariuszach UB niż zdrajcy i renegaci, całe społeczeństwo doskonale zdawało sobie sprawe czym jest komunizm i kim sa ludzie broniący tego systemu, wszyscy wiedzieli o zbrodniach komunistów doskonale,nastroje społeczne wskazywały na to jednoznacznie. sam Olgierd Christa wspomina po akcji na pociąg w Borach Tucholskich że gdyby doszło do konfliktu z aliantami zachodnimi,całe wojsko natychmiast poszłoby do lasu, po stronie systemu zostało by tylko kilku sprzedawczyków i renegatów.Jednak ówczesna propaganda tak zniekształciła obraz żołnierzy podziemia że do dzisiaj pokutuje określenie andyta" Powiem krótko: jesli ktoś nazywa ludzi takich jak Łupaszko bandytą, nie zna prawdziwej historii, albo nie chce znać. Nie zmienia to faktu że dochodziło często do niepotrzebnych ofiar, nikt nie był święty.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

jest mi wiadome działanie jednostek UB lub wywiadu na tych terenach.Jednak tragiczny akt spalenia wiosek 2 lutego 1946 mogę nazwać kulminacja agresji skierowanej przeciwko ludności białoruskiej.Agresja,kradzieże,napady,zabójstwa nasiliły się od wiosny 1945.W opinii mieszkańców za powyższe działania odpowidały rózne grupy konspiracyjne.Za nieuprawnione uważam oszczerstwa rzucane pod adresem narodu białoruskiego.Zarzuty o otwieranie ognia do maszerujących oddziałów konspiracyjnych uważam za fantastyczne.Chyba że piszemy o akcjach UB...
Jan Panasiuk
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Panie Panasiuk
Ton Pana wypowiedzi zdecydowanie wycisza się. Pisze Pan:
W opinii mieszkańców za powyższe działania odpowiadały rózne grupy konspiracyjne.Za nieuprawnione uważam oszczerstwa rzucane pod adresem narodu białoruskiego.Zarzuty o otwieranie ognia do maszerujących oddziałów konspiracyjnych uważam za fantastyczne.Chyba że piszemy o akcjach UB..."

Skoro w opinii mieszkańców za działania przeciwko narodowi białoruskiemu odpowiadały różne grupy konspiracyjne" (sic!) dlaczego wcześniej swoje zarzuty kierował Pan w stosunku do V Wileńskiej Brygady AK?

Proponował był więcej lektury albo bezpośredni kontakt z Instytutem Pamięci Narodowej. Nie zawsze warto opierać się na pamięci ludzi. Ta niestety zawodzi.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy Tadeusz Urbanowicz Moskito" został ciężko ranny pod Tleniem, nie chcąc opóźniać odwrotu kolegów naciskanych przez obławę KBW, pożegnał ich okrzykiem: Czołem, chłopaki!", i strzelił sobie w skroń.


Muszę się tam wybrać w niedzielę.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1.ton moich wypowiedzi nie wycisza się i nigdy nie wyciszy.
2.pisząc o różnych aspektach tych wydarzeń omawiam inne wątki z którymi miałem kontakt.
3.proszę się nie obawiać o moją wiedzę historyczną, rozmowy z poszkodowanymi to tylko jedna z dróg poznania tych wydarzeń.
4.moje stanowisko jest jasne i klarowne.
Jan Panasiuk
yasiooxx@wp.pl
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opracowanie Janusz Marszalec, Piotr Semków, OBEP IPN Gdańsk
EGZEKUCJA INKI" I AGOŃCZYKA" W RELACJI KS. MARIANA PRUSAKA

IPN

55 lat temu w więzieniu przy ul. Kurkowej w Gdańsku ks. Marian Prusak, dziś blisko dziewięćdziesięcioletni kapłan-emeryt mieszkający w Rumi, opatrzył idących na śmierć Danutę Siedzikównę Inkę" oraz Feliksa Selmanowicza agończyka" - żołnierzy mjr. Zygmunta Szendzielarza Łupaszki". Inka" to niespełna osiemnastoletnia sanitariuszka ze szwadronu Żelaznego" i Leszka", operującego od wiosny do jesieni 1946 r. na Pomorzu. agończyk" był u Łupaszki" oficerem odpowiedzialnym za sprawy aprowizacyjne i organizacyjne. Rozstrzelano ich rankiem 28 sierpnia 1946 r., w asyście lżących ich młodych oficerów lub podoficerów UB.

Zabici po raz drugi...
Jakby tego było mało, ich pamięć była bezczeszczona przez całe lata w peerelowskich publikacjach, gdzie przedstawiano ich jako pospolitych bandytów. Dotyczyło to zresztą wszystkich żołnierzy Łupaszki" - jeszcze na początku minionej dekady!
W wydanej w 1969 r. w Gdańsku propagandowej książce Jana Bobczenki (byłego szefa UBP w Kościerzynie) i miejscowego dziennikarza Rajmunda Bolduana Front bez okopów Inka" uczestniczy w egzekucji funkcjonariuszy UB w Starej Kiszewie. Ma sadystyczny uśmiech", jest krępa", kruczoczarna" i ma szramę" na policzku. W jej ręce błyszczy czarna, oksydowana stal rewolweru" (s. 189). Cała scena została wyssana z palca, w rzeczywistości bowiem Inka" była szczupłą, zgrabną szatynką, nie miała żadnej szramy" i do nikogo nie strzelała...

Droga
Wstrząsające i jedyne w swoim rodzaju wspomnienia ks. Prusaka stanowią swoistą kontynuację naszej opowieści o tajemnicach kazamatów przy Kurkowej (Biuletyn IPN" nr 2 i 3). Autor, uczestnik powstania warszawskiego, w 1949 r. sam trafił do więzienia, oskarżony o szpiegostwo. Skazany na 6 lat, odsiedział 3,5 roku. Mówi, że dożył tak sędziwego wieku po to, by opowiedzieć nam o śmierci Inki" (Pan Bóg tak chciał...").
- Kiedy do mnie przyjechali, była noc - pierwsza, może druga godzina. Zabrali mnie z mieszkania we Wrzeszczu, gdzie mieszkałem u starego kolegi - wówczas kapelana kościoła garnizonowego we Wrzeszczu, ks. Żebrackiego. Przyjechało dwóch oficerów i kierowca. Uczestnictwo w egzekucji zaproponowali mi poprzedniego dnia, gdyż kapelan był akurat nieobecny. Propozycję przyjąłem z niechęcią, choć to przecież obowiązek. A potem była droga do Gdańska. Po drodze ze mną nie rozmawiali. Może dlatego, że nie mieliśmy wspólnych tematów? Gdy mnie odwożono, też milczeliśmy. Nie wiem, czy ci oficerowie uczestniczyli w egzekucji. Nie przedstawiali się, a może się przedstawili, ale byłem pod wrażeniem sytuacji.

Spowiedź
Była to moja jedyna posługa przy egzekucji. Kiedy znalazłem się w więzieniu [na Kurkowej], siedziałem może godzinę w odosobnieniu. Potem po mnie przyszli - cały czas przeżywałem to, co za chwilę miało się wydarzyć. Oddziałowy zaprowadził mnie najpierw do tego pana [Feliksa Selmanowicza]. Kiedy wszedłem do celi, widziałem przeraźliwy smutek w jego twarzy. Pierwsze słowa, z którymi się do mnie zwrócił, brzmiały: - No tak, jednak nie skorzystano z prawa łaski... - Wyspowiadałem go. Był spokojny. Może tylko taił zdenerwowanie, ale na zewnątrz nie było tego widać. Przez cały czas dokuczała mi świadomość, że mogą nas obserwować przez wizjer.
Potem przeprowadzono mnie (nie wiem jak, gdyż byłem zbyt oszołomiony) do celi, w której na śmierć czekała młoda, szczupła dziewczyna [Danka Siedzikówna] w letniej sukience. Przyjęła mnie nadzwyczaj spokojnie, wyspowiadała się, a potem wyraziła życzenie, żeby o wyroku i o śmierci powiadomić jej siostrę. Mówiła to ciągle tak, jakby się nadal spowiadała. Czuliśmy, że możemy być obserwowani. Podała mi adres w Gdańsku Wrzeszczu, przy Politechnice, ulica Własna Strzecha. Nie mogłem nic zapisać, starałem się zapamiętać ten adres. Jednocześnie powiedziała mi, że wysłała kartkę z zawiadomieniem, ale nie wie, czy ona dojdzie. Nie mówiła nic więcej, na nic się nie skarżyła.
Twarz dziewczyny pamiętam jak przez mgłę; twarz mężczyzny zapamiętałem dobrze. Był taki zamknięty w sobie, napięty, głęboko przeżywał zbliżającą się śmierć. Inka" nic nie mówiła. Może gdybym był lepiej przygotowany i zapytał o coś... Ale dla mnie to było zupełnie nowe doświadczenie; nie wiedziałem, jak się zachować...
Później sprowadzili mnie na dół, tam gdzie byłem poprzednio. Znowu czekałem, może z godzinę? Człowiek w takich sytuacjach nie ma poczucia czasu. Była noc. (Gdy siedziałem w więzieniu, mówiono mi, że wyroki wykonywano w nocy, nie rano). W końcu poprowadzono mnie schodami, jakby do piwnicy (zejście było dosyć ciasne).

Po zdrajcach narodu...

Oni już tam byli. Zdaje się, że w kajdankach albo z zawiązanymi rękami. Sala była niewielka, jak dwa pokoje. Miałem krzyż, dałem go do pocałowania. Chciano im zawiązać oczy, nie pozwolili. Obok czekała zgraja ludzi, tak że było dosyć ciasno. Był wojskowy prokurator1 i pełno jakichś młodych ubowców. Ustawiono nieszczęśników pod słupkami. W rogu był stolik, gdzie prokurator odczytywał uzasadnienie wyroku i sąd dał rozkaz wykonania egzekucji. Była taka jakby wnęka, chyba czerwona nieotynkowana cegła, były słupki do połowy człowieka. Postawiono ich przy nich, nie pamiętam, czy ich przywiązano. Ci, którzy tam stali, nie uszanowali powagi śmierci. Obrzucili skazańców obelżywymi słowami, a prokurator odczytał uzasadnienie wyroku i poinformował, że nie było ułaskawienia. Jego ostatnie słowa brzmiały: Po zdrajcach narodu polskiego, ognia!". W tym momencie skazani krzyknęli, jakby się wcześniej umówili: Niech żyje Polska!". Potem salwa i osunęli się na ziemię. Strzelało dwóch lub trzech żołnierzy, chyba z pepesz, z bliskiej odległości - 3-4 metrów. Pamiętam, że posadzka była czerwona, jakby z kafli, środkiem biegł rowek, chyba żeby krew spływała. [Inka" i agończyk"] osunęli się. Nie mogłem na to patrzeć, ale pamiętam, że obydwoje jeszcze żyli. Wtedy podszedł oficer i dobił ich strzałami w głowę. Nie wiem, kto to był. To było dla mnie nie do zniesienia. Pamiętam tylko, że padło nazwisko chyba Suchocki, i że ten człowiek był w mundurze. Zdaje się, że to był prokurator, który odczytywał wyrok2. Byłem w tłumie stojących trochę zasłonięty. Nawet nie wiedziałem, że obok był lekarz. Później musiałem podpisać protokół o wykonaniu wyroku śmierci. Zaraz potem wyprowadzili mnie. Nie pamiętam, jak się znalazłem w samochodzie; nie wiem, czy jechałem z tymi, którzy mnie przywieźli. W samochodzie nic do mnie nie mówili.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do kolegi Miklasa: sprawa pierwsza, czyli wymiar sprawiedliwości w V Brygadzie Wileńskiej AK
Większość wyroków śmierci podobnie jak napisałem wcześniej zlecana była przez Komendanta Obwodu AK Bielsk Podlaski, por Jana Trusiaka „Koryckiego” o ile dobrze pamiętam był on z wykształcenia prawnikiem, tym bardziej pełniąc funkcję komendanta Obwodu miał doskonałe rozeznanie. Wyroki śmierci były także dokonywane na polecenie dowódcy Brygady, a czasem także na polecenie dc-ów szwadronów. Wyroki wykonywano, przez rozstrzelanie, bez zbędnego okrucieństwa, jedynie w dwóch przypadkach zastosowano karę śmierci poprzez powieszenie. Jako zdrajców państwa polskiego traktowano obywateli polskich, aktywistów sowieckich z okresu pierwszej okupacji 1939-1941, lżejsze przewinienia takie jak mniej szkodliwe donosicielstwo, aktywna działalność w PPR i ZMW, przypadki drobnego złodziejstwa, karano chłostą. Ogółem w 1945 roku w okresie działalności Brygady na białostoczyznie zlikwidowano 72 osoby za wspomniane przestępstwa. Ta liczba obejmuje także wyroki wykonane na bandytach i rabusiach, oraz członkach podziemia, nie obejmuje natomiast ogólnej liczby likwidacji etatowych pracowników i funkcjonariuszy NKWD oraz UBP, politruków, oraz żołnierzy sowieckich, należy sądzić, że było ich drugie tyle. Funkcjonariusze UBP oraz NKWD nie mogli liczyć na pobłażliwość żołnierzy V Brygady i rozstrzeliwani byli za samą przynależność do zbrodniczej organizacji. Choć i od tej reguły występowały nieliczne wyjątki. Dane za K.Krajewski, T. Łabuszewski „Łupaszka Młot Huzar „
Jeśli zaś idzie o mandat na rozstrzeliwanie ludności zamieszkującej Bory Tucholskie w 1946 roku przez oddziały mjr „Łupaszki” to nie bardzo wiem, o co ci chodzi, o ile mi wiadomo, nie istniała wtedy żadna komórka sądownictwa Okręgu AK „Wilno” wtedy Ośrodka Mobilizacyjnego Okręgu Wileńskiego AK, (ale mogę się mylić) i wyroki śmierci wykonywano na rozkaz d-cy Brygady i dc-ów szwadronów. Byłem kilka razy w miejscach działalności V Brygady w Borach Tucholskich i nikt z sentymentem nie wspomina tam „ludności” zlikwidowanej przez V Brygadę, a nawet wprost przeciwnie, gdyż jak to się wyraziłeś „ludność mordowana przez Łupaszkę” to zdrajcy z MBP, aktywni działacze PPR, i donosiciele. To przeciwko takiej właśnie „ludności” w 1946 roku walczył mjr „Łupaszko” na czele V Brygady Wileńskiej AK.
Jeśli zaś idzie o kpt „Burego” to również na ten temat wyraziłem się w ostatnim poście, pacyfikacje białoruskich wsi przeprowadził kpt „Bury” będąc już w szeregach NZW a nie V Brygady, i w dodatku bez rozkazu Komendy Okręgu NZW Białystok, przynajmniej tyle wiadomo z literatury, z tym, że, po całej tej akcji miały być wobec kpt „Burego” wyciągnięte konsekwencje służbowe, jednak wobec ciężkiej sytuacji, sprawę odłożono do czasu zakończenia działań wojennych. Dzisiaj trudno jednoznacznie określić powody tak drastycznej akcji oddziałów PAS NZW pod dowództwem kpt „Burego” być może chciał on powstrzymać prosowieckie sympatie ludności białoruskiej Podlasia, co w cale nie usprawiedliwia zastosowania odpowiedzialności zbiorowej na tak dużą skalę- tu się zgadzam. Z tym, że na pewno nie jest to tak jak w swoim filmie przedstawiła pani Arnold, ukazując „Burego” jako jakiegoś sadystę i bezwzględnego mordercę dyskredytując przy tym cały czyn podziemia antykomunistycznego w Polsce. Bardzo żal mi syna kpt „Burego”, który nie mógł przewidzieć intencji autorki filmu, i o ojcu wypowiadał się tam w sposób, w jaki syn wspomina tragicznie zmarłego ojca, o ile wiem bardzo przeżył projekcję tego obrazu, co negatywnie odbiło się na jego stanie zdrowia.

Mike 110 zamieściłeś zdjęcie przedstawiające ostatnią koncentrację V Brygady Wileńskiej AK dnia 7 września 1945, na zdjęciu można rozpoznać wielu znanych partyzantów mjr „Łupaszki”

Pozdrawiam VW Wojtek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...
Witam!
Przeglądam z zainteresowaniem Państwa dyskusję na temat antykomunistycznej, czy raczej właściwie, niepodległościowej partyzantki. Myślę że panuje tutaj zasadniczo właściwa atmosfera dla dyskusji. Jednak wydaje mi się, że niektóre sformułowania, szczególnie dotyczące postaci R.Rajsa Burego", ocierają się o brak rzeczowości. Za dużo osobistych emocji, za mało obiektywnego spojrzenia (w końcu mówimy o przeszłości a nie stanie obecnym). Życie ma to do siebie, że rzadko odkrywamy w nich ludzi świętych. Ludzi całkowicie świetlanych". Czy tez całkowicie czarnych". Przecież najwięksi kaci Gestapo, NKWD czy UBP bywali kochającymi ojcami czy wspaniałymi wykładowcami. Bohaterowie naszej historii miewali swoje ciemne strony życia (nawet Kościuszko czy Piłsudski). Spróbujmy więc spojrzeć na całokształt działalności Burego" i nie obdarzajmy go pochopnie mianem mordercy. Poniżej zamieszczam tekst Kazimierza Krajewskiego, będący odpowiedzią na film Agnieszki Arnold. Niestety niepublikowaną. Może w ten sposób spopularyzuję tę wyważoną wypowiedź niekwestionowanego autorytetu dla badaczy partyzantki niepodległościowej.
Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kazimierz Krajewski (Warszawa)
tekst niepublikowany

„Bohater”
czyli znów czarno – biała historia

Każdy człowiek, nawet ten - który popełnił poważne życiowe błędy, posiada prawo do obrony. Ale, jak się okazuje, nie w telewizji publicznej. W poniedziałek 3 listopada minione-go roku, w programie „Czas na dokument” (I program TV) został na naszych oczach „zlinczowany” Romuald Rajs „Bury”. Autorka „dokumentalnego” filmu poświęconego jego postaci, szyderczo zatytułowanego „Bohater” - p. Agnieszka Arnold - nie dała mu żadnych szans. Tytułowy „bohater” – Romuald Rajs, oficer Armii Krajowej i Narodowego Zjednocze-nia Wojskowego, słynny ongiś dowódca partyzancki z Wileńszczyzny i Białostocczyzny - został przedstawiony jako prostak, tchórz, dekownik, psychopata, antysemita, sadysta i pry-mitywny zbrodniarz. Charakterystycznym znamieniem filmu pani Arnold, obok tendencyjnego zestawienia wypowiedzi na temat działalności „Burego”, jest brak komentarza ze strony historyków, jak również brak odniesienia się do dokumentów z epoki. Podstawą filmu stały się bardzo subiektywne i emocjonalne wypowiedzi, pozostawione zupełnie bez komentarza.
Romuald Rajs „Bury” nie jest moim ulubionym „bohaterem pozytywnym”, kilkakrot-nie w publikacjach oceniałem krytycznie jego działalność po wrześniu 1945 r. - w okresie przynależności do NZW. Nierzetelność wspomnianego filmu zmusiła mnie jednak do zabra-nia głosu w jego sprawie. Nie chodzi mi przy tym o „wybielanie” postaci „Burego”, tylko o zaprezentowanie całej plejady kolorów – czynów jakimi ubarwił swoje życie Romuald Rajs. W filmie zarysowała się tendencja do prezentowania historii według kanonu obowiązującego w pierwszym powojennym półwieczu. Twórczyni filmu działalność „Burego” w Armii Kra-jowej na Wileńszczyźnie w okresie okupacji niemieckiej jeszcze jako tako „akceptuje”, choć stara się „wbijać mu szpile” przy każdej okazji. Natomiast przedstawiając jego działalność w okresie powojennym w NZW, kreuje obraz „Burego” i jego podkomendnych jako zwykłych zbrodniarzy i bandytów. Tak, jak obowiązywało to w „kanonach” oficjalnej historiografii PRL. Tymczasem niezależnie od popełnianych błędów i nietrafnych, czasem tragicznych na-wet decyzji, nie można negować faktu, iż ludzie ci walczyli o niepodległość i suwerenność Polski. Ponieśli przy tym najwyższe ofiary. Większość z nich zginęła walce z bronią w ręku, lub zamordowana w więzieniach na mocy wyroków sądów ówczesnego komunistycznego państwa. Taki los spotkał „Burego” i dwóch jego kolejnych zastępców – Mikołaja Kuroczkina „Leśnego” i Kazimierza Chmielowskiego „Rekina”.
Ponieważ autorkę filmu „Bohater” zajmowały przede wszystkim te wątki w biografii Rajsa, które mogła użyć na jego niekorzyść – pomijając inne, należałoby przypomnieć kim był ów człowiek. Romuald Rajs urodził się w 1913 r. w Jabłonce pow. Brzozów, w wielodzietnej rodzinie, wcześnie osierocony przez ojca, bardzo wcześnie musiał o własnych siłach borykać się z losem. W 1933 r. ukończył z wyróżnieniem podoficerską szkołę dla małoletnich i pozo-stał w wojsku jako podoficer zawodowy. Wbrew poglądom wyrażanym w filmie nie był pro-stakiem i człowiekiem prymitywnym – uzyskanie z dobrymi notami wykształcenia na pozio-mie 6 klas gimnazjalnych było jak na standardy przedwojenne dość znaczące. W późniejszym okresie zasłynął też jako autor piosenek partyzanckich (jego autorstwa była dość popularna w oddziałach wileńskich piosenka „Partyzantem być to dzika rozkosz”). Poprzez służbę woj-skową związany był z Wilnem, gdzie służył w 85 pp, 13 p.uł. oraz przy dowództwie 19 DP. Uczestniczył w wojnie obronnej 1939 r. i wówczas to po raz pierwszy zetknął się z „proble-mem białoruskim” – napadami „skomunizowanego” białoruskiego chłopstwa na żołnierzy i mniejsze pododdziały WP, osadników wojskowych oraz cywilnych polskich uchodźców, zwłaszcza wywodzących się z warstw oświeconych. Od początku okupacji „Bury” zaangażo-wany był w działalność konspiracyjną na terenie Wilna. Od września 1943 r. służył w oddzia-le partyzanckim por. Gracjana Fróga „Szczerbca”, późniejszej 3 Wileńskiej Brygadzie AK, gdzie dowodził 1 kompanią szturmową. Odgrywał dominującą rolę w najbardziej dramatycz-nych momentach historii tej jednostki bojowej. Był również „Bury” autorem i współautorem najbardziej spektakularnych sukcesów bojowych 3 Brygady Okręgu Wileńskiego (Worniany, Turgiele, Mikuliszki, Rudomino, Nowe Troki, Pawłowo, Murowana Oszmianka, Jaszuny, operacja „Ostra Brama”). Za wybitną odwagę w tych działaniach odznaczono go Krzyżem Walecznych i Krzyżem Virtuti Militari V klasy (w 1945 r. otrzymał także Srebrny Krzyż Za-sługi z Mieczami). Po akcji „Ostra Brama” i rozbrojeniu oddziałów AK przez wojska sowiec-kie został wcielony do armii Berlinga. W zasadzie mógł spokojnie i bezpiecznie przetrwać na głębokim zapleczu najtrudniejszy okres instalowania się władz komunistycznych, skierowano go bowiem do jednostki ochraniającej lasy państwowe. Mógł jakoś dostosować się i ułożyć sobie życie w Polsce rządzonej przez komunistów. Nie pogodził się jednak z sytuacją panują-cą w kraju. W maju 1945 r. zbiegł „do lasu” wraz z dowodzonym przez siebie plutonem ochrony lasów państwowych z Hajnówki i dołączył do odtworzonej na Białostocczyźnie 5 Brygady Wileńskiej podlegającej wówczas Komendzie Białostockiemu Okręgowi AK-AKO, prowadzącej otwartą walkę partyzancką z władzami komunistycznymi i okupacyjnymi woj-skami sowieckimi. Pełnił tam funkcję dowódcy 2 szwadronu. We wrześniu 1945 r., po roz-formowaniu 5 Brygady Wileńskiej w związku z zarządzoną przez Delegaturę Sił Zbrojnych operacją „rozładowywania lasów”, przeszedł do Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, gdzie otrzymał stopień kapitana i stanowisko szefa Pogotowia Akcji Specjalnej Białostockie-go Okręgu NZW. W 1946 r. dowodził największym zgrupowaniem partyzanckim NZW na Białostocczyźnie. Aresztowany 13.11.1948 r. w wyniku denuncjacji, został skazany na karę śmierci przez WSR w Białymstoku i stracony 5.1.1950 r. Dnia 15.9.1995 r. Sąd Warszaw-skiego Okręgu Wojskowego na sesji wyjazdowej w Olsztynie unieważnił wyrok wydany 47 lat wcześniej.
Życie Romualda Rajsa „Burego” obfitowało w dramatyczne momenty i decyzje. Au-torka reportażu wybrała jednak tylko te wątki i te wypowiedzi, które pozwoliły jej na zapre-zentowanie słynnego partyzanta wyłącznie w niekorzystnym świetle. Oglądając „bohatera” miałem wrażenie, że nieliczne obiektywne wypowiedzi, takie jak Olgierda Christy „Leszka” czy Kazimierza Iwanowskiego „Kaza”, miały jedynie uwiarygodniać całość tendencyjnego obrazu. Znając działalność bojową „Burego”, a także znając środowisko jego dawnych pod-komendnych, którzy dali się wykorzystać przy produkcji filmu, miałem nieodparte wrażenie, iż został on zrobiony pod z góry założoną tezę. Autorka filmu tylko pozornie szukała odpo-wiedzi na postawione przed widzem pytania. W istocie dobrała głównie te wypowiedzi, które pozwalały na wykreowanie „Burego” jako bohatera zdecydowanie negatywnego. W efekcie przyjętej przez Agnieszkę Arnold koncepcji pokazania tytułowego „bohatera”, jej film kojarzy się z czarno-białą emisją, w której kolor czarny odnoszący się do w przenośni do „jakości” prezentowanych postaci, zarezerwowany został wyłącznie dla „Burego”, natomiast kolor biały – dla jego białoruskich ofiar.
W części filmu, dotyczącej okresu okupacji niemieckiej, poza rzeczową wypowiedzią starego partyzanta Olgierda Christy „Leszka”, który przypomniał wybitną rolę „Burego” w działalności 3 Brygady Wileńskiej, pani Arnold wybierała głównie wyjątki z wypowiedzi lu-dzi, którzy na ogół, poza dr „Lancetem”, w partyzantce byli stosunkowo krótko, niczym spe-cjalnym się nie wyróżnili, a dziś bez wahania stając przed kamerą ferują pochopne sądy o swych dowódcach. W dodatku odniosłem wrażenie, że wspomniane wypowiedzi poddano daleko posuniętej selekcji. Np. z wypowiedzi ś.p. Ludwika Świdy wybrano tylko jedno zda-nie, w którym wspomina on „Burego” jako człowieka o negatywnych cechach charakteru. Znałem p. Świdę i wielokrotnie rozmawiałem z nim na temat „Burego”. Nigdy nie ukrywał, iż niezbyt pozytywnie oceniał charakter swego dowódcy (nadmierna surowość). Ale jednocze-śnie zawsze podkreślał jego ogromną odwagę osobistą i wspomniał sytuacje, w których wy-różnił się on brawurą. Sądzę, że i z panią Arnold podzielił się tymi wspomnieniami. Niestety, z całej wypowiedzi wybrała ona tylko jedno zdanie ... Wypowiedź dr „Lanceta” ograniczona została nieomal do wspomnienia sytuacji, w której „Bury” zachował się niekulturalnie wobec Żydówki, która w jakiś sposób znalazła się w miejscu kwaterowania oddziału ... Dorzucił do tego oskarżenie „Burego” o prymitywizm i wręcz sadyzm, jak gdyby zapominając, iż sam zimą 1944 r. na ochotnika wykonał wyrok śmierci na koledze z oddziału, choć jako lekarz nie musiał tego czynić ...Głównym wątkiem wypowiedzi dwóch innych żołnierzy 3 Brygady było wspominanie, jak to w akcjach pod Jaszunami i w Wilnie „Bury” znajdował się ich zdaniem zbyt daleko od pierwszej linii (w domyśle: tchórz i dekownik ?), jeszcze inny dziwił się, że w ferworze operacji wileńskiej „Bury” zastrzelił jakiegoś bezbronnego niemieckiego urzędnika kolejowego ... Nawet intensywnie prowadzone przez „Burego” szkolenie niedoświadczonych partyzantów 3 Brygady Wileńskiej zostało w niektórych wypowiedziach osób relacjonujących zinterpretowane jako rzekomy przejaw jego sadystycznych skłonności (tylko jeden z nich – „Kaz” - zdobył się na spostrzeżenie, iż właśnie dzięki owemu szkoleniu być może przeżyli walki, w których uczestniczyli ...). I tak można by mnożyć komentarze do każdej prawie wy-powiedzi i sytuacji zaprezentowanej w filmie. Rozmawiałem potem z niektórymi kombatan-tami uczestniczącymi w programie o „Burym”; dziwili się, że mówili tak wiele, a wybrano z tego tylko niektóre fragmenty wypowiedzi ...
Jednak naprawdę strasznie robi się dopiero w części filmu dotyczącej powojennej służby „Burego” w NZW. Nie zamierzam omawiać tu jego działalności partyzanckiej w sze-regach tej organizacji niepodległościowej, podczas której odnotował zarówno sukcesy jak i porażki, skupię się jedynie nad zdarzeniami mającymi miejsce na przełomie stycznia i lutego 1946 r., będącymi jednymi z głównych wątków filmu p. Arnold. Należy przypomnieć, że „od-skakujące” po wypadzie na Hajnówkę (gdzie rozbito MO i zaatakowano sowiecki transport wojskowy), oddziały PAS NZW w dniu 29.1.1946 r. zatrzymały grupę kilkudziesięciu biało-ruskich wozaków, udających się na polecenie zarządu gminy w Orli po opał do lasu. Ludzie ci chwilowo zostali wykorzystani do transportu oddziału. Podobnie postąpiono następnego dnia z grupą wozaków z Krasnej Wsi gm. Boćki. Od momentu odwrotu z Hajnówki nastąpiła seria niezwykle drastycznych działań podjętych na rozkaz „Burego”. Podczas przemarszu przez powiat bielski rozkazał on spalić częściowo 5 wsi białoruskich, przy czym zabitych zostało kilkudziesięciu ich mieszkańców. 29.1.1946 r. jego oddział spalił prawie całe Zaleszany (zgi-nęło 14 osób) i kilka zabudowań w Wólce Wyganowskiej gm. Kleszczele (zabito 2 osoby), 2.2.1946 r. spłonęły 22 gospodarstwa w Szpakach gm. Wyszki (zginęło 7 osób), w Zaniach gm. Brańsk spalono 13 zabudowań (na 21) i zabito wg różnych danych od 24 do 30 osób, w Końcowiźnie spłoneły 3 domy oraz budynki gospodarcze (ofiar w ludziach nie było). Po dro-dze, 31.1.1946 r. w lesie koło Puchał rozstrzelano na mocy rozkazu „Burego” 29 zatrzyma-nych wcześniej furmanów. Resztę częściowo zwolniono, a częściowo zatrzymano i nadal wy-korzystywano do transportu. Zwalniano nie tylko katolików, ale także prawosławnych. Zwal-nianie tych ostatnich odbywało się m.in. w wyniku interwencji cywilnych polskich mieszkań-ców okolicznych wiosek; sam zetknąłem się z taką relacją, niestety nie zanotowałem wówczas nazwiska zwolnionego prawosławnego gospodarza. Łącznie w dniach 29.1. – 2.2.1946 r. pod-legające „Buremu” oddziały PAS Białostockiego Okręgu NZW zabiły blisko 75 osób cywil-nych narodowości białoruskiej. Tyle podstawowe fakty.
Wydawać by się mogło, że każdemu autorowi zajmującemu się „Burym”, pozostaje podjęcie wysiłku wyjaśnienia i zinterpretowania motywacji, jakimi kierował się „Bury”, wy-dając tak surowe rozkazy. Ale nie pani Agnieszce Arnold. Oglądając film odniosłem wraże-nie, że przystępując do robienia filmu, z góry wydała na „Burego” wyrok, tj. uznała, iż głów-nym kryterium zastosowanych przez „Burego” działań represyjnych było prawosławne wy-znanie dotkniętych nimi osób, zaś działania te zostały jakoby przeprowadzone z niezwykłym okrucieństwem. Uwadze twórczyni filmu o „Burym” zupełnie uszedł szereg elementów, które w związku z tragicznymi wydarzeniami z zimy 1946 r. powinna była uwzględnić.
Spróbuję przypomnieć to, o czym pani Arnold w swoim filmie nie powiedziała. Kon-flikt pomiędzy społecznością polską i częścią społeczności białoruskiej nie zaczął się od akcji przeprowadzonych przez „Burego” w 1946 r., ale znacznie wcześniej – we wrześniu 1939 r., kiedy to część obywateli polskich narodowości białoruskiej dopuściła się jawnej zdrady pań-stwa polskiego. Doszło wówczas do licznych zbrodni na żołnierzach WP i polskiej ludności cywilnej, popełnionych przez białoruskich „sąsiadów” pod szyldem różnych „rewolucyjnych komitetów” i „czerwonej milicji”. Nawet w aktach sprawy „Burego” wynika wyraźnie ze składanych zeznań i przedłożonych materiałów, iż głównym powodem akcji na wspomniane wioski był fakt, iż ich mieszkańcy napadali na żołnierzy WP we wrześniu 1939 r. (mieszkań-ców Zań oskarżano nawet o napad na szpital polowy WP, czy też jakiś tabor z rannymi). Nie-którzy lokalni badacze wymieniają nawet nazwiska gospodarzy białoruskich ze Szpaków i innych wiosek, którzy wsławili się napadami polskich żołnierzy i „pamieszczyków”. Skąd jednak „Bury” miałby wiedzieć o tych faktach ? Na to pytanie jest prosta odpowiedź - prze-cież w 1945 r. pracował jako dowódca jednostki ochrony lasów państwowych. Mieszkańcy białoruskich wiosek, wiedząc że jest on reżimowym funkcjonariuszem, szczerze rozmawiali z nim, ponoć nawet chwaląc się swymi wyczynami z 1939 r. Podczas załatwiania różnych spraw służbowych wiele dowiedział się od miejscowych wieśniaków o sprawach sprzed kilku lat. Sytuacja z 1939 r. powtórzyła się pięć lat później. Po lipcu 1944 r. (czyli po tzw. „wyzwo-leniu”) część ludności białoruskiej zamieszkującej południowo-wschodnią Białostocczyznę popierając władze komunistyczne kierowała się nie tyle lojalnością do „polskiego” rządu ko-munistycznego, ile raczej „sowieckim patriotyzmem” i rusofilstwem przejawiającym się m.in. w podejmowaniu współpracy z NKWD. Część mężczyzn ze spalonych wiosek była też uzbro-jona (nie wiadomo, czy dostała broń z UBP, NKWD, czy też „zorganizowała” ją sobie we własnym zakresie – np. dla samoobrony lub w celach rabunkowych). Można jednak sądzić, że broń otrzymali bezpośrednio od Rosjan i posiadali ją za zgodą władz. W owym czasie każde-mu, kto nie był na usługach władz komunistycznych, za posiadanie broni groziła kara śmierci. Nikt nie analizował dotychczas prawnego statusu tych nieformalnych zbrojnych gremiów, wydaje się jednak, iż można porównywać je właśnie do „czerwonej milicji” z czasów pierw-szej okupacji sowieckiej lub do powstałej później ORMO. Nikt też dotychczas, łącznie z pa-nią Arnold, nie próbował zastanowić się, czy mieszkańcy zaatakowanych przez „Burego” bia-łoruskich wiosek istotnie byli „bezbronni”. Otóż nie ulega wątpliwości, że tak nie było. Wia-domo, że co najmniej w dwóch wioskach część mężczyzn posiadała broń i zaangażowana po stronie komunistycznej czyniła z niej użytek. Fakt posiadanie broni przez chłopów z Zań po-twierdzają wypowiedzi opublikowane w białoruskiej prasie wydawanej w Polsce (zob. artykuł Janusza Bakunowicza w „Nad Bugom i Narwoju” nr 1(65) z 2003 r.), o odnalezieniu egzem-plarzy broni maszynowej w pogorzeliskach Zaleszan mówi oficjalny raport starostwa biel-skiego.
Trzeba też powiedzieć, że jeszcze 20 X 1945 r. „Bury” otrzymał rozkaz Komendy Okręgu NZW nakazujący „spacyfikowanie” terenów południowo - wschodnich gmin powiatu bielskopodlaskiego, przy czym rozkaz ten określał, co należy rozumieć przez pojęcie „spacy-fikowanie” (ukaranie pracowników i agentów „resortu” oraz tych przedstawicieli ludności, którzy wysługując się władzom komunistycznym szkodzili konspiracyjnej pracy niepodległo-ściowej). „Bury”, wykonując ów rozkaz ze kilkumiesięcznym opóźnieniem rażąco go prze-kroczył, stosując odpowiedzialność zbiorową, uderzając także w osoby których kara nie po-winna dotyczyć ze względu na wiek i płeć. Ile jest w tym jego własnej winy, a na ile rozwój wydarzeń wykreowali sami mieszkańcy ukaranych wiosek, doprawdy trudno w tej chwili oce-niać. Z badań białostockiego historyka Jerzego Kułaka wiadomo, iż spalenie Zaleszan było wynikiem „inicjatywy własnej” „Burego” i nie wiązało się z rozkazem z 20 IX 1945 r. (mieszkańcy wsi sprowokowali „Burego” swym wcześniejszym zachowaniem, gdy wzięli jego oddział za grupę operacyjną 9 pułku KBW). Wiadomo też, że kolumna partyzanckich sań została ostrzelana od strony Zaleszan, jak również że niektórzy uzbrojeni mieszańcy Zań otworzyli ogień do partyzantów w momencie, w którym wkraczali oni do wsi. Ten ostatni fakt wpłynął na wymknięcie się sytuacji spod kontroli partyzanckiego dowódcy. W wyniku cha-otycznie rozwijającej się sytuacji, w strzelaninie zginęli nie tylko zbrojni mężczyźni, ale rów-nież przemieszane z nimi osoby zupełnie niewinne. Wydaje się, że choć pani Arnold nie ma żadnych wątpliwości co do religijnego i narodowościowego charakteru kryteriów zastosowa-nych podczas wspomnianych działań przez „Burego”, należy zastanowić się jednak nad praw-dziwością tej tezy. Wiadomo, że równie bezwzględnie potrafił postępować on wobec osób narodowości polskiej i wyznania katolickiego, poważnie skompromitowanych w służbie dla reżimu komunistycznego (np. rozkaz rozstrzelania 16 pracowników „resortu” w kwietniu 1946 r. po walce pod wsią Brzozowo-Antonie). Można też dodać, że w oddziale „Burego” obok katolików służyli również prawosławni. Byli wśród nich ludzie sprawujący w oddziale czołowe funkcje - jego zastępca ppor. Mikołaj Kuroczkin „Leśny” i dowódca jednego z pluto-nów Władysław Jurasow „Wiarus” byli wyznawcami wiary prawosławnej (obaj w później-szym okresie zginęli za Polskę, jeden stracony na mocy wyroku sądu, drugi w walce z UBP i KBW). Sprawa nie jest więc tak prosta jak wydaje się to pani Arnold.
Wszystkich tych wątków nie znajdziemy jednak w filmie o „Burym”. Nie znalazło się w nim miejsce ani dla podkomendnych „Burego” z czasów służby w NZW, ani dla history-ków, ani nawet dla dokumentów z epoki. W swym wątku „białostockim” film w zasadzie pre-zentuje stanowisko tylko jednej strony, strony białoruskiej. Film odwołuje się bardzo silnie do emocji strony białoruskiej. Ostateczny obraz opisywanych wydarzeń kreślą w oczach postron-nego odbiorcy niezwykle dramatyczne, subiektywne wypowiedzi, m.in. starych białoruskich kobiet, które opowiadają na temat śmierci furmanów rozstrzelanych przez żołnierzy „Burego” rzeczy zupełnie niewiarygodne i niepotwierdzone przez żadne źródła. Dowiadujemy się o zadawanych im szczególnych udrękach, wpychaniu kamieni do oczu, jakichś wyrywanych zębach itp. Te wypowiedzi będą teraz kształtowały poglądy setek tysięcy widzów. A przecież przy ekshumacji szczątków furmanów byli przedstawiciele PCK (jest to urzędowy wymóg), był prokurator z Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu – czy nie należało raczej powołać się na urzędową dokumentację i opinię fachowców uczestniczą-cych w ekshumacji ? Oni mogliby kompetentnie wypowiedzieć się na temat wykopanych szczątków ludzkich. Wydaje się jednak, że twórczyni filmu nie chodziło o rzetelną informa-cję, ale o wywołanie u widza odpowiednio ukształtowanych emocji.
Nawet informacja o tym, że wyrok wydany przed laty na Romualda Rajsa „Burego” i jego zastępcę z 1946 r. - Kazimierza Chmielowskiego „Rekina”, został w 1995 r. unieważ-niony, podana została w sposób sarkastyczny, ustami jednego z białoruskich uczestników fil-mu, nastawionego wybitnie emocjonalnie do partyzantów spod znaku NZW. Warto może jed-nak przypomnieć istotę owego uniewinniającego postanowienia, bo jest ona kluczem do zin-terpretowania sprawy. Otóż Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego uznał, że „Wymienieni [R. Rajs i K. Chmielowski] jednak uważali, że naczelnym zadaniem, które winni realizować w ramach udziału w NZW jest wyzwolenie kraju spod dominacji ówczesnego związku sowiec-kiego, a także rozbicie aparatu państwowego ówczesnego Ludowego Państwa. W ich przeko-naniu więc dobra poświęcone przedstawiały mniejszą wartość od dobra ratowanego, tj. nie-podległości i niezależności kraju. W tym miejscu należy też podnieść, że nie może być wątpli-wości co do zamiaru obydwu represjonowanych, wobec których wykonano wyrok śmierci, a którzy podejmowali działania zmierzające do realizacji celów nadrzędnych, jakim był dla nich niepodległy byt Państwa Polskiego. Z kolei rozważając kwestię czynów za które wyżej wymie-nionych skazano na karę śmierci [...] nie można zdaniem sądu stwierdzić, że działania podej-mowane przez Romualda Rajsa i Kazimierza Chmielowskiego pomimo poświęcenia najwyż-szego dobra jakim było życie ludzkie, były rażąco niewspółmierne i pozostawały w rażącej dysproporcji do skutków, które tymi działaniami zamierzano uzyskać, lub dóbr, które chciano chronić ”.
Tyle prawomocne postanowienie sądu. Pani Arnold, mimo iż dokument ten jest prze-cież dostępny, nie zdobyła się na zaprezentowanie go widzowi, pozostawiając mu tendencyj-ny, zmanipulowany obraz losów Romualda Rajsa. Sprawa o której piszę, zapewne przez ni-kogo z TV nie zostanie uznana za godną uwagi, poruszy ona jedynie wąskie grona odbiorców ze starszego pokolenia. Nie jestem członkiem Rady Etyki Mediów, ale jako historyk – doku-mentalista muszę jednoznacznie stwierdzić, że to co przygotowała pani Agnieszka Arnold, a Telewizja Publiczna za pieniądze podatników zakupiła do publicznej emisji – filmem doku-mentalnym nie jest. Jest jedynie smutnym przykładem powrotu do starych, wypróbowanych praktyk propagandowych w ramach których rację miała zawsze tylko „słuszna” strona, a świat był smutnie czarno – biały.
Ostatnia refleksja jak nasuwa mi się w związku z filmem „Bohater” dotyczy sfery ety-ki zawodowej. Pani Arnold przekonując rodzinę śp. Romualda Rajsa i jego towarzyszy broni do udziału w filmie, zapewniała ich, że zamierza zrobić obraz ukazujący „Burego” w sposób obiektywny. Spędziła z nimi wiele czasu, z gościnności syna „Burego” korzystała wraz ze swą ekipą prawie cały dzień, siadła z nim do stołu, gdy poczęstował ją obiadem. Jeszcze chwila i by się z nią zaprzyjaźnił ... Naprawdę uwierzył w jej dobre intencje i doprawdy trudno sobie wyobrazić jego rozgoryczenie, gdy w listopadowy poniedziałek zobaczył na ekranie „arnol-dowego bohatera”. Podobne rozczarowanie i rozgoryczenie przeżyli żołnierze 3 Brygady Wi-leńskiej, którzy uwierzyli zapewnieniom pani Arnold i zgodzili się na wystąpienie w filmie. Czuli się po prostu oszukani, poddani manipulacji. Wyrazem ich oceny filmu i sposobu po-stępowania pani Arnold jest protest, jaki złożyło środowisko wileńskie Światowego Związku Żołnierzy AK w Gdańsku.
Przypadek filmu pani Arnold przypomniał mi historię z końcowego okresu partyzantki na Białostocczyźnie. Do pewnego gospodarstwa zaszło dwóch ludzi – żołnierzy podziemia. Poinformowali gospodynię, że chcą zobaczyć się z jej mężem. Ponieważ był w tym czasie daleko na polu, a przybysze byli zdrożeni, zaprosiła ich do posiłku. Odpowiedzieli, że dzięku-ją, nie siądą do stołu i nie będą razem z nią jedli, bo przyszli w złym zamiarze (poczciwa go-spodyni nie wiedziała, że przyszli, by na polecenie swej organizacji zastrzelić jej męża). Po-mimo iż byli znużeni, elementarna uczciwość nie pozwoliła im usiąść do stołu z żoną czło-wieka, którego zamierzali skrzywdzić. Pani Arnold nie miała takich skrupułów jak ludzie, którzy wedle jej pojmowania historii i kryteriów filmu „Bohater” byli „bandytami”. Nie za-wahała się, by siąść za stołem z ludźmi, do których przybyła „w złym zamiarze”, z myślą o spowodowaniu „moralnej śmierci” Romualda Rajsa – a pośrednio także jego powojennych podkomendnych.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie