-
Zawartość
9 012 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
33
Zawartość dodana przez Jedburgh_Ops
-
I bardzo dobrze. Na tym polega piękno forum dyskusyjnego. W wolniejszej chwili odpowiem, ale teraz mam urwanie głowy...
-
Gdzieś kiedyś odrobinę komentowałem (w jakimś innym wątku) takie posunięcia ówczesnych polskich władz wojskowych. Uważam, że: ● Były olbrzymią ekstrawagancją, jak z najbogatszego państwa świata, którym II RP nie była. Nikogo na świecie nie było stać na szkolnictwo szybowcowe piechocińców; ● Ale jeśli już, to władze wojskowe nie potrafiły tego zdyskontować, czego najlepszy dowód 1. SBSpad, chociaż w tym przypadku nakładał się na to też ocean innych czynników, skandalicznych.
-
Tak zwana Czajka papierówka.
-
Jak na ten wątek to jest to artykuł z „Top Three” zasobów tego wątku.
-
Bardzo to ciekawe. Dla porównania - co się zmieniło po wojnie. Nauczanie i potem egzaminy były z następujących przedmiotów: Historia lotnictwa Prawo lotnicze i przepisy wykonywania lotów Mechanika lotu Meteorologia Nawigacja Higiena lotnicza Budowa szybowców Wyposażenie szybowców Eksploatacja szybowców Zasady pilotażu Obsługa radiostacji szybowcowej Urządzenia startowe Spadochrony
-
Już od międzywojnia na światowych fotografiach z szybowisk widać, że zbieranie szybowców po pilotach lądujących gdzieś w kapuście z niedolotem, albo z przelotem, odbywało się często z pomocą koni, albo jakichś pojazdów, choć nie zawsze tak było. My mieliśmy traktor, ale był wiecznie zepsuty. Ludziom się wydaje, że szybowiec to statek powietrzny lekki. I on oczywiście jest lekki, ale relatywnie. A co to znaczy „relatywnie” to się człowiek przekonuje, gdy trzeba coś dźwignąć. Lubiłem Czaplę, bo dobrze toto latało i wybaczało wszystkie błędy, ale konstruktorzy tego szybowca dobrze wiedzieli, żeby w ogonie zrobić drążki do dźwigania tego pudła przez cztery osoby, a nie przez dwie. Tylko że nie zawsze były cztery osoby dostępne do taszczenia Czapli gdzieś z kapusty na start. Moje najgorsze wspomnienie po Czapli to pękający kręgosłup, gdy trzeba było dociągnąć ten szybowiec na start we dwójkę. Po Czapli taszczenie Bociana to już była poezja
-
Na to wygląda. O Chryste! Co ja się nadźwigałem Czapli po antytalentach do latania, którzy lądowali z przelotem, a po których trzeba było dźwignąć ogon bombowca marki Czapla i dociągnąć go do kwadratu. A na dodatek do czterech uchwytów w Czapli do dźwigania tego pieprzonego ogona rzadko kiedy było czterech gości do dźwigania tego draństwa, tylko trzeba było to robić we dwójkę. Pewnie dlatego dziś mój kręgosłup lędźwiowy jest w proszku, a ja już nie mogę latać...
-
Gdyby ktoś to mógł potwierdzić to byłoby dobrze, ale w świetle wiadomych wydarzeń w przestrzeni publicznej szybowcowej Glassówki raczej nie będzie 21 marca, bo rząd zamyka uczelnie i w ogóle obiekty użyteczności publicznej.
-
Są to kapitalne informacje i jak najbardziej wpisujące się w tutejszy wątek, ponieważ szybownictwo polonijne to też szybownictwo polskie okresu istnienia II RP. Kto cokolwiek o tym wie w Polsce? Nikt. I tutaj byłby apel do Ciebie, abyś Ty z kolei napisał o tym jakiś artykuł. Ja całe życie biję się o to, żeby honorować w polskich publikacjach (i w polskim odtwórstwie historycznym) polonię amerykańską walczącą w amerykańskich silach zbrojnych czasu II wojny. W mojej najbliższej rodzinie (od strony matki) miałem dwóch członków korpusu chorążych US Army podczas II w.ś. Nie widzę powodu, żeby polonię amerykańską w publicystyce lotniczej traktować jakoś inaczej i jako jakichś odszczepieńców od Polski. Ci ludzie przecież nie udawali nikogo innego, lepszego, niż w istocie byli i jasno mówili o swoich rodzinnych korzeniach. Skoro mógł to mówić as myśliwski USAAF Francis Gabreski aka Franciszek Gabryszewski to takie coś kończy dyskusję na takie tematy. Trzymajmy się tego „Przeglądu Lotniczego”. Napisz coś o szybownictwie polonii amerykańskiej okresu międzywojnia. Ja tego nie badałem, nie mam o tym pojęcia, dlatego za artykuł na taki temat stawiam skrzynkę Budweisera, skoro już te pijaki szybowcowe z USAAF tak go lubiły. ?
-
Chcę bardzo, bardzo podziękować koledze Hornetowi. „Na zapleczu naszego tutejszego sklepiku” przesłał mi coś, co dodaje informację do obecności Orlika II SP-1373 na NYWF. Absolutnie o nic II RP tutaj się nie czepiam, bo nadal uważam (jak pisałem wcześniej), że jak na młode państwo ze świeżo odzyskaną niepodległością władze polskie naprawdę stanęły absolutnie na wysokości zadania, aby przygotować polski pawilon na NYWF na tyle perfekcyjnie, na ile pozwalały wszelkie okoliczności. Dzięki „Hornetowi” mogę dodać, że: ● Dział lotniczy polskiego pawilonu był poddziałem „Działu nauki polskiej” na tej wystawie; ● Za opis tego działu na NYWF odpowiadali inż. Kazimierz Jackowski (dyrektor Muzeum Techniki i Przemysłu) oraz inż. Julian Bibring, którego uczyniono odpowiedzialnym za stronę naukową polskiej obecności na NYWF; ● Obaj wyżej wymienieni byli oficerami WP i łącznościowcami; ● No cóż, byli na pewno postaciami nietuzinkowymi, niemniej nie byli z branży lotniczej; ● I to by tłumaczyło opis Orlika II. Oczywiście nie da się stwierdzić, że ten opis jest jakiś fundamentalnie zły, bo byłaby to nieprawda. Jest chropawy stylistycznie i od razu widać, że nie jest to spod pióra człowieka lotnictwa, a szczególnie szybownictwa z bardzo dobrą znajomością jęz. angielskiego, no ale cóż,... wszystkiego mieć nie można... jak to w życiu...
-
Może się mylę, może nie, nie wiem, ale nos mi podpowiada, że w tych pisemkach mogłyby być jakieś skarby do takiej tematyki, jaką tu poruszamy. Być może było tam coś o szybowcach zdobycznych w Polsce.
-
W takim razie ciekawe, w jaki sposób John Tracz (albo ktoś inny?) zmiksował dane dwóch różnych Orlików? Bo w czasach bezinternetowych to trochę timing był napięty, aby w USA ktoś miał pełne dane Orlika II i pełne Orlika III. • koniec 1938 r. – oblot Orlika III „Olimpijskiego” • 30 kwietnia 1939 r. – otwarcie NYWF • czerwiec/lipiec 1939 r. – John Tracz pisze list do „Soaringu”, że Orlik II jest na NYWF Sprawdziłem, czy w polskim katalogu na NYWF (gdzie oczywiście jest o Orliku mowa i jest tam zwany jako Orlik 2) są jego dane techniczne, ale nie ma. Wydarzeń wariant nr 1 Być może (ale ja nic o tym nie wiem) w polskim pawilonie na NYWF był jakiś folder towarzyszący Orlikowi II i być może ktoś coś naknocił w tym folderze, czyli zmiksowanie danych dwóch różnych Orlików nastąpiło po stronie Polaków przygotowujących wystawę. Na marginesie – trochę cienko w katalogu polskiej wystawy SP-1373 był nazywany. Po prostu „Glider Orlik 2 made by Warsztaty Szybowcowe”. Od razu widać, że spec szybownictwa, czy może w ogóle lotnictwa, tego nie pisał, bo szybowiec ten powinien być reklamowany wg amerykańskiej terminologii tamtych czasów (i nie tylko tamtych) jako „high-performance sailplane”. Wydarzeń wariant nr 2 Być może polonijny Falcon Glider Club utrzymywał z Polską ożywione relacje i mimo, że to czasy bezinternetowe to mieli już dane zarówno Orlika II, jak i III, i po prostu oni przez pomyłkę zmiksowali dane dla „Soaringu”.
-
A dodatkowo... gdy schudnę i zmieszczę się ponownie w któryś z moich mundurów pilota szybowcowego USAAF, nad czym usilnie pracuję. I byłby wykład w najlepszym stylu rekonstruktorów historycznych (którym bywam), jacy mają prelekcje „w strojach organizacyjnych”
-
Ja już naprawiaczem świata dawno być przestałem. Dość duży chłopczyk jestem i wyrosłem z takich spraw
-
Obiecałem wcześniej nieco szerszy komentarz do powyższej treści, więc teraz to czynię. Z całym gigantycznym szacunkiem wobec branży szybowcowej II RP, ale w takim kraju, jak Stany Zjednoczone, Orlik II nie był w stanie nikogo i czegokolwiek nauczyć. Nie w kraju, w którym było najdoskonalsze na świecie lotnicze drewno ulepszane; nie w kraju, w którym w branży lotniczej już od międzywojnia normalnie pracowały autoklawy i robiły kompozytowe prefabrykaty dla lotnictwa. Pracowały normalnie, nie jako jakieś eksperymentalne „wielkie halo” pod hasłem rewolucyjnego nowatorstwa. I tak by można wymieniać w nieskończoność. Czego Orlik II mógł nauczyć Amerykanów, którzy na początku 1942 roku zrobili pierwszy na świecie szybowiec całkowicie kompozytowy? Czego Orlik II miałby nauczyć kogoś w kraju, który miał wysokowyczynowe szybowce w niczym nie gorsze od Orlika II i tak samo wysmakowane aerodynamicznie już w tym designie kadłubowym, jaki zagnieździł się w szybownictwie na zawsze? Mowa o szybowcach DLS-3, RS-1, R-2 i Yellow Peril. Fakt, że ktoś przez nieuwagę w CCAAF uszkodził Orlikowi II ster kierunku, a jak już do tego doszło to sobie USAAFowcy oderwali pokrycie też w sekcji przerywaczy kompletnie o niczym nie świadczy. Nie Orlik II nauczył Amerykanów, co to są przerywacze w szybownictwie, bo przerywacze miały m.in. amerykańskie wysokowyczynowe szybowce RS-1 z roku 1936, BA-100 z roku 1937, BS-100 z roku 1938. Nie wierzę, żeby zanim USA ujrzały Orlika II nie było tam więcej szybowców ze spoilerami, ale nie mam teraz czasu sprawdzać tego. Więc nie wiem, jak komukolwiek może się wydawać, że być może Orlik II nauczył Amerykanów hamowania w szybownictwie? Na II wojnę z niczego Amerykanie nie skorzystali jeśli chodzi o SP-1373, bo nie było takiej potrzeby. Po pierwsze CG-4A miał przerywacze; po drugie miał hamulce hydrauliczne kół; po trzecie miał spadochron hamujący; po czwarte Amerykanie holowali szybowce transportowe inaczej niż Brytyjczycy, tzn. bardzo nisko w chwili zwalniana holu, więc też nie trzeba było jakoś dramatycznie hamować dla wytracenia wysokości do lądowania. W operacji „Repulse” to już w ogóle zwalnianie holu było prawie z lotu koszącego holowników. Mieliby się Amerykanie rzekomo czegoś „uczyć” na przykład w kabinie SP-1373 z mieszaniny przyrządów polskich i niemieckich? Na sto procent nie. Amerykanie przez całe międzywojnie też mieli te same przyrządy Askanii, a ponadto ich firma Kollsman Instrument Company, Inc. robiła dobre przyrządy dla szybownictwa. Jedyny drobiazg, jaki ewentualnie mógłby przez chwilę zaciekawić Amerykanów to zaczep startowy Orlika II, ponieważ w tamtych czasach awaryjność zaczepów była na całym świecie na tyle znacząca, że generowała podwyższoną wypadkowość w szybownictwie. Teraz o Orliku II jako o tym, który rzekomo miałby nauczyć Amerykanów pracy z drewnem, aby oszczędzać materiały strategiczne w lotnictwie. Budowy płatowców drewnianych II RP nie była w stanie Amerykanów nauczyć z setek powodów, których tu oczywiście nie wymienię, bo można by na taki temat napisać książkę. Jeśli w produkcji Moskita Brytyjczycy czegoś uczyli się od Amerykanów to chyba to się samo komentuje. I jeszcze jedno. Owszem, War Production Board podczas II wojny kombinowała, żeby może niektóre typy amerykańskich samolotów wojskowych robić całkowicie z drewna, aby oszczędzać duraluminium, ale nic z tego nie wyszło. I SP-1373 nie ma z tą historią nic wspólnego. Delegacja WPB przyszła do Eda Heinemana z planem, aby zmusić go do tego, żeby produkował Dauntlessy całkowicie z drewna. Najsłynniejszy choleryk i raptus amerykańskiego przemysłu lotniczego po dzikiej awanturze wyrzucił za drzwi tę delagację z radą, aby się wypchała. Tylko Bell zgodził się produkować Airacobry całkowicie z drewna i zrobiono do tego całe obliczenia. Wyszło na to, że P-39 z drewna byłby nawet lepszy (szybszy) niż metalowy. Ale z tego też nic nie wyszło, bo Ameryka bardzo szybko podźwignęła się z kryzysu materiałowego po Pearl Harbor i nie było żadnej potrzeby oszczędzania duraluminium oraz innych metali stosowanych w lotnictwie. Jerzemu Gruchalskiemu wydaje się, że jeśli Orlik II znalazł się w rękach USAAF na początku 1942 r. zaraz po Pearl Harbor to wytyczył ten nasz Orlik II Amerykanom jakiś kierunek konstruowania szybowców na II wojnę światową. Niczego nie wytyczył i na tym polegają androny owego gentlemana. Po co wygłaszać takie rzeczy, jeśli nie siedzi się drobiazgowo w jakichś historiach?
-
Nie mówię „nie”. Ale najpierw coś o nim napiszę, żeby było o czym dyskutować na wykładzie. Do tego, co napiszę (a może znowu „spółdzielnia” napisze?,... pomyślimy, zobaczymy...) zainteresowani tematem mogą mieć jakieś pytania, prośby o poszerzenie jakichś aspektów itp. Taki wykład musi być perfekcyjnie przygotowany pod każdym względem, a to zabiera masę czasu. Najpierw muszę się wywiązać z obietnicy wobec rekonstruktorów historycznych zainteresowanych odtwarzaniem pilotów szybowcowych USAAF, że im coś napiszę na ten temat. I robię to, ale to jest olbrzymia robota, a jeszcze przecież muszę normalnie pracować zawodowo. Pozdrawiam ?
-
To jest nie do zrobienia. Nie w przypadku Jerzego Gruchalskiego. Właśnie dlatego dziękuję za jego przekaz informacyjny, czy to pisany, czy werbalny, i przyswajać go nie będę. Wszyscy popełniamy jakieś błędy, ja też, nikt nie wie stu procent rzeczy nawet na jakiś swój ukochany temat, nawet Andrzej Glass popełnia jakieś nieścisłości lub pomyłki, tyle tylko, że nikt nie kreuje II RP na Chrystusa światowego przemysłu lotniczego tamtych czasów. To, co reprezentuje Jerzy Gruchalski (gdy mówi coś o lotnictwie) to jest jakaś oszołomiona misyjność, rozgorączkowanie, jakieś dziwaczne emocje, kreacja faktów niebyłych, pouczanie innych narodów i groteskowy polski szowinizm. Po prostu jakiś fanatyzm zmieszany z mentorskim tonem. A ja od fanatyków całe życie uciekam. Lotnictwo jest dla ludzi zrównoważonych. Na YT można widzieć i słyszeć, co Jerzy Gruchalski wygaduje i w jakich emocjach. Na co mi to? Gdyby tutaj nagle wylądował jakiś ufoszczak z Aldebarana i wysłuchał paru prelekcji Jerzego Gruchalskiego to doszedłby tylko do jednego wniosku: „Ho, ho, ta II RP to ci dopiero była, cały świat nauczyła konstruować samoloty i szybowce”. Na co mi takie prelekcje? Dlatego nie da się „zabrać głosu i udzielić poprawnego objaśnienia”, jak piszesz. Przykład jest tutaj https://www.przegladkoninski.pl/PL-H5/3/3018/jerzy-gruchalski-ze-slesina-na-100-lecie-lotnictwa-polskiego-buduje-orlika-olimpijskiegourzeczywistnia-skrzydlate-marzenia.html Cytat z Jerzego Gruchalskiego w tym artykule: „Czyli może ktoś nie wierzyć, ale Amerykanie uczyli się budować szybowce właśnie od Polaków”. Na polu bzdur, jakichś ahistorycznych kłamstw wygłaszanych przez Jerzego Gruchalskiego ta należy do grupy lepszych. I teraz niech Jerzy Gruchalski wygłosi tę swoją powyższą absurdalną tezę na Glassówce. I co z tym można zrobić? Tylko wstać i wyjść, albo zerwać prelekcję i zaapelować do omawianej tu postaci, aby się ów gentleman wreszcie opamiętał z tym swoim groteskowym nacjonalizmem zmieszanym z ignorancją. Przecież powyższej bzdury nie sprostuje się na żadnej Glassówce, czy innej prelekcji, bo żeby to sprostować to trzeba by wygłosić inną prelekcję. Jerzy Gruchalski nie ma najzieleńszego pojęcia o amerykańskim szybownictwie międzywojnia i o amerykańskim rynku związanym z szybownictwem. No ale nieważne - grunt, że „Amerykanie uczyli się budować szybowce właśnie od Polaków”. Jerzy Gruchalski nie ma bladego pojęcia, ilu rzeczy nauczyliby się Polacy od szeroko pojętego amerykańskiego środowiska szybowcowego tamtych czasów, gdyby taka współpraca istniała.
-
Kisielczuik się nie popisał, ale Ty Bodziu jak najbardziej. ? Czaderski post pokazujący, jak to latanie wtedy wyglądało.
-
W wolniejszej chwili skomentuję to szerzej. Ale to znowu będzie grubszy post, więc potrzebuję szansy, czyli czasu
-
Dzięki, że wrzuciłeś te Glassówki. Widzę, że jest tego na YT więcej, niż myślałem. Mam tylko jedną uwagę do Glassówek szybowcowych i motoszybowcowych (dotyczących przedwojennego dorobku Polski), w których współprelegentem jest Jerzy Gruchalski. Mam nadzieję, że postaci tej nie będzie podczas zwiastowanej Glassówki 21 marca 2020 r. i że jedynym prelegentem będzie Andrzej Glass. Będzie Jerzy Gruchalski – wychodzę z tej Glassowki, bo w moim życiu nie zwykłem tracić czasu. Chociaż… może nie? Może w końcu, kurczę, wstanę i przerwę tę Glassówkę z apelem, aby postać ta zaprzestała w życiu publicznym robienia ludziom piany z mózgu. To, co wygaduje podczas Glassówek Jerzy Gruchalski jest nie do zaakceptowania. On tylko kompromituje Polskę i Polaków, chociaż jemu wydaje się, że robi Polsce i Polakom dobre PR. Jest wręcz odwrotnie. Każdy, kto jest „z branży” dobrze wie, że przed wojną byliśmy mistrzami świata w szeroko pojętym szybownictwie – i w jego B+R, i w jego konstrukcjach, i w lataniu. I nikt nas nie przebijał, nawet Niemcy. I nic nie jest w stanie tego zmienić. Nie ma żadnej potrzeby dodawania do tego czegokolwiek, ponieważ polski dorobek w tej dziedzinie sam się komentuje. Każdy, kto usiłuje coś do tego nieudolnie „dopromować” jest tylko skażony nacjonalistycznym oszołomstwem. Za to, co Jerzy Gruchalski robi na polu latających replik polskich przedwojennych szybowców i motoszybowców ma mój gigantyczny, niezmierzony szacunek i podziw. Mógłbym go za to publicznie pocałować w rękę, a wręcz w obie. Po raz kolejny mógłbym Jerzego Gruchalskiego pocałować w obie ręce, z wyrazami największego szacunku, za to, że zagłębił się w temat sezonowanego drewna lotniczego, co to w ogóle było w latach 30., 40. i 50. i jak dziś naśladować takie drewno choć trochę, żeby zrobić obecnie latającą replikę Orlika Olimpijskiego, czym Jerzy Gruchalski się zajmuje. Moje chapeau bas z największym szacunkiem i podziwem wobec tej postaci. Ale wysłuchiwać prelekcji tej postaci nie będę. No kuźwa po prostu nie, bo nie. Fanatyzm, szowinizm, nacjonalizm, skrajne historyczne nieuctwo – wszystko w wydaniu groteskowym – to nie jest promocja polskiej myśli technicznej w przedwojennym lotnictwie, w tym w szybownictwie i motoszybownictwie. A dokładnie to reprezentują niektóre publiczne wypowiedzi Jerzego Gruchalskiego. Nie mam zamiaru tracić na to czasu 21 marca br. Oświadczenie Jerzego Gruchalskiego podczas Glassówki np. o przedwojennym motoszybowcu Bąk, jakoby P.11 był rzekomo „pierwszym całkowicie metalowym myśliwcem świata” tylko kompromituje tę postać. I że jakoby „Brytyjczycy chcieli kupić egzemplarz P.11, żeby w ogóle nauczyć się konstruować myśliwce”. To, że takie stwierdzenia kompromitują tę postać to jedno, ale przede wszystkim jednak kompromituje to nas, Polaków. Na co nam takie PR? Panie Gruchalski – zanim powstał P.11 to przed nim były całkowicie metalowe myśliwce Junkers J 2 (1916), Junkers D.I (1918) i Boeing P-26 (1932). Po co do tego dopisywać pana nacjonalistyczne urojenia na temat P.11? To samo z Orlikiem Olimpijskim. Film na YT jemu poświęcony i stek kosmicznych bzdur oraz ahistorycznych kłamstw Jerzego Gruchalskiego, jakoby Amerykanie rzekomo uczyli się od Polaków konstruowania szybowców to ponownie coś, co odbiera tej postaci jakiekolwiek prawo do występowania na Glassówkach. Andrzej Glass pracował na swoją renomę prawie 3/4 wieku, więc szkoda, żeby jakieś rozfanatyzowane nacjonalizmem i niedouczone w zakresie historii lotnictwa postaci rujnowały tę renomę i prestiż.
-
Artykułu tego nie znam. A z lalką Zosią (na zagranicznych aukcjach chodzi jako „Sophie”) bywa cenowo różnie na światowych aukcjach, tak samo jak ze wszystkimi pamiątkami po polskiej wystawie na NYWF. Czasami są one ze grosze, a czasami ceny tych gadżetów są masakrycznie wysokie. O ile pamiętam to widywałem tę Zosię już nawet za sumy powyżej 200 $. Kiedyś wygrałem aukcję na to najbardziej eleganckie (oprawne w fornir) wydanie polskiego katalogu na NYWF i myślałem, że trupem padnę, ile $ za to musiałem zapłacić, ale bywają też okazje, że można któreś z wydań katalogu „Poland” kupić za jakieś niewiele znaczące pieniądze. Tak więc bardzo różnie bywa z cenami polskich pamiątek po NYWF – od skrajności do skrajności, bo czasami ludzie wiedzą co sprzedają, a czasami nie; czasami sprzedający zdają sobie sprawę, że to dla Polaków istotne pamiątki o zabarwieniu historyczno-emocjonalnym, a czasami nie zdają sobie sprawy. I tak to leci. Temat The New York World's Fair 1939-1940 wciągnął mnie po uszy przez Orlika II SP-1373. Badając przez dekady historię jego obecności w USA na jakimś etapie coś mi zaczęło „nie grać” właśnie z NYWF. W końcu pomyślałem sobie coś w rodzaju: „Zaraz, zaraz, o co tu chodzi, pojechaliśmy do USA z takim super szybowcem i nikt nic o nim nie wiedział w kraju, gdzie łakniono każdej szybowcowej nowinki ze świata, bo ludzie szybownictwo uwielbiali, a władze go tępiły?” No to się zagłębiłem w temat NYWF. I dopiero, jak się zagłębiłem w temat NYWF, to mi się włos na głowie zjeżył już tak bardziej ogólnie. Zespół przygotowujący polski pawilon i polską ekspozycję był po stronie II RP znakomity, wręcz wybitny. Przygotowane to wszystko było perfekcyjnie i zaangażowane w to były postaci też wybitne w poszczególnych dziedzinach. Ci ludzie powinni dostać za to wysokie odznaczenia państwowe. Do tego momentu wszystko było okay – Druga RP na szóstkę za te przygotowania. Sam zresztą katalog „Poland” na NYWF jest edytorską wspaniałością. Tylko co z tego? Owoż nic z tego. To wszystko zostało potem zamordowane przez jakichś prymitywów, którym nieopatrznie pozwolono prowadzić promocję Polski i polskiego pawilonu na NYWF. Gdyby to ode mnie zależało to z Berezy Kartuskiej nie wyszliby do ostatniego tchnienia, bo to był po prostu sabotaż unikatowy w ogóle w historii Polski, a nie tylko II RP. Z tematu NYWF zagłębiłem się tylko w (anty)promocję wszystkiego, co było polskie, a naukowe, techniczne i produkcyjne, więc na tematy np. promocji polskiej kultury i sztuki na NYWF się nie wypowiadam, ale z drugiej strony przecież widzę, co widzę, a z faktami nie ma dyskusji. Tak jak było zero reklam czegokolwiek, co dał ze swojej głowy jakiś Polak na polu B+R i przemysłu to tak samo było zero reklam polskiej kultury i sztuki. Swego czasu korespondowałem z amerykańskimi kolekcjonerami pamiątek po NYWF 1939-1940, którzy mieli też jakieś polskie akcenty w tych kolekcjach. Na początku pytałem, czy mają coś o Orliku II, ale potem zorientowałem się, że nieprawidłowo pytam. Zacząłem pytać, czy mają cokolwiek polskiego promocyjnego na temat nauki, techniki i przemysłu? Zacytuję typową odpowiedź z takiej korespondencji: „I'm sorry but there is only a brief shot of the Polish Restaurant”. Odpowiedzi typu „I'm sorry, Polish Ham only”, „I'm sorry, Bella Meat Market only”, „I'm sorry, Kalwaryjskie wino lecznicze only”, „I'm sorry, Państwowy Monopol Spirytusowy only”, „I'm sorry, Polski Przemysł Wódczany, Warsaw, Poland only”, „I'm sorry, Republic of Poland Canned Ham only”, „I'm sorry, E. Wedel, Ltd. only”, „I'm sorry, Polish Sausages only”, „I'm sorry, S. Szczotkowski Meat Products only” – to standard. II RP wydała na NYWF bardzo elegancką publikację (108 stron, kredowy papier itp.) pt. „American Polish Participation. New York World's Fair 1939”. Co ją otwiera już na II stronie okładki? Całostronicowa reklama „Ampol, Inc. Polish Ham”. Niczego mądrzejszego ludzie od public affairs II RP nie wymyślili, aby zagranicznego czytelnika powitać po otwarciu tej eleganckiej publikacji. Nóż w kieszeni się otwiera. Tylko mięcho, żarcie, gorzała i polska wiocha. Wszystko to daleko poza granice paranoi, kompletnego obłędu, jakiejkolwiek kultury promocji dorobku państwowego. Jak Orlik II SP-1373 miał się przez ten obłęd przebić, skoro nic z polskiego dorobku B+R i przemysłowego nie przebiło się do amerykańskich mediów za sprawą jakichś polskich działań promocyjnych? Tych działań po prostu nie było i ktoś za to powinien ciężko odpowiedzieć. Zauważmy jeszcze jedną rzecz. Odkąd padł w USA w pierwszych latach 30. znakomity miesięcznik szybowcowy „National Power Glider” (chyba najbogatsze w treści czasopismo szybowcowe ówczesnego świata) to jego rolę przejął wydawany od roku 1932 miesięcznik „Soaring” redagowany przez Soaring Society of America (SSA). Coś takiego, jak Orlik II SP-1373 powinno być gwiazdą magazynu „Soaring” już od przypłynięcia szybowca do Nowego Jorku. Było? Nie było. Wygłodzone nowin szybowcowych amerykańskie środowisko tego sportu byłoby stukrotnie wdzięczne redakcji „Soaring” za opisy tego Orlika II. Jaka była rzeczywistość? SSA nie miało najzieleńszego pojęcia, że Polska wystawia ten szybowiec na NYWF. Dopiero za sprawą polonijnej organizacji Polish Falcons of America coś odrobineczkę się ruszyło, a i to przez przypadek. Polish Falcons of America w roku 1937 była sponsorem zawiązującego się polonijnego klubu szybowcowego Falcon Glider Club przy centrali Polish Falcons of America w Pittsburghu. I to polonus-członek FGC wszedł na Orlika II w polskim pawilonie na NYWF i napisał o tym list do „Soaring”. A „Soaring” zamiast się tym zachwycić to najwyraźniej nie docenił, co przypłynęło do USA. W 1939 roku „Soaring” napisał tylko (dosłownie!) dwa zdania o SP-1373 i podał tylko jego dane techniczne plus marne i bardzo małe zdjęcie. Jedyną rzeczą, jaką Stany Zjednoczone i świat zachwyciły się w polskim pawilonie na NYWF była wieża towarzysząca pawilonowi. Nawet tej pięknej rzeczy marketingowcy II RP nie potrafili wypromować, tylko wieża „sama się wypromowała” bez polskiego udziału. Była tak zachwycająca swoją architekturą, że Amerykanie sami ją chwalili i promowali. Kończę z relacjonowaniem NYWF 1939-1940, bo to nie tutejszy temat, ale skoro już Koloman w inauguracyjnym poście tak personalnie mnie zaprosił do tego wątku to chciałem przekazać trochę więcej atmosfery „okołoszybowcowej” wiążącej się z jednym z najsłynniejszych szybowców będących dziełem II RP.
-
PS Może by tak któryś z tutejszych forumowiczów zrobił taki film i wrzucił na YT po uprzednim poproszeniu Andrzeja Glassa o zgodę i publikację w necie? Jakieś filmy z Glassówek przecież chadzają po YT. Ja niestety nie mam pojęcia, jak to się robi, poza tym nie mam konta na YT ani w ogóle w żadnych mediach społecznościowych; nie używam ich.
-
Aż by się prosiło, żeby z tej Glassówki był film na YT, bo my warszawianie to tam sobie dojedziemy, ale reszta kraju zainteresowana tym tematem to niekoniecznie.
-
Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać... Byliśmy bardzo dobrzy w szybownictwie przed wojną, byliśmy w PRL i jesteśmy w III RP. Mało jest takich dziedzin, o których moglibyśmy powiedzieć, że przez wieki jesteśmy w nich bardzo dobrzy. Dlatego na chwilę mała odskocznia od tutejszego wątku https://www.infolotnicze.pl/2020/02/17/naukowcy-z-agh-stworzyli-naped-wodorowy-do-motoszybowca/