Kilka lat temu.Znad morza wyjazd na głębokie południe. Trzy, cztery dni fanty wychodzą tak sobie.Dostajemy namiar od lokalsa".Mały problem,bo trzeba drałować piechotą kilka kilometrów-środek lata,30parę w cieniu,sprzęt na plecach. Idziemy.Zgodnie ze wszystkimi wskazówkami docieramy na miejsce,gdzie odnajdujemy dość przeryty teren.KICHA.Po krótkim odpoczynku wracamy, robiąc od głównej trasy wycieczki na boki.A nuż coś wyjdzie.Nie wychodzi. Po lewej mamy dość strome, piaszczyste osuwisko.et" się wspina jak wysoko może a potem jeszcze maca" teren wyżej na całą długość ręki i wykrywacza. Jest sygnał.Mordercze próby podejścia wyżej spełzły na niczym. Zaczyna się szaleńcze podkopywanie skarpy.Wreszcie w zsypujących się jęzorach piachu błysnął fant". Była to owalna puszka po flądrze w pomidorach,z bardzo wyraźnym na otoku napisem-Pozdrowienia znad morza". Takiego ataku śmiechu nigdy wcześniej i jak na razie do tej pory,nie przeżyłem.