Skocz do zawartości

Pomnik


JoncaA

Rekomendowane odpowiedzi

Takich ludzi, którzy nigdy nawet formalnie nie przynależeli do PZPR - oczywiście należy traktować inaczej pod względem moralnym niż tych drugich. Była jednak pewna różnica pomiędzy warunkami cywilnymi i wojskowymi w tych czasach. Oficerowie LWP , którzy zdecydowanie odmawiali wstąpienia do partii - byli traktowani jak nienormalni. Wg. zasady: jak to - skończyliście szkołę oficerską, macie w świadectwie zaliczoną historię ruchu robotniczego, macie krzewić materialistyczny światopogląd wśród kadry i żołnierzy - a wy tu nam głupoty opowiadacie o ślubie kościelnym, wujku - księdzu w Bartoszycach, chrzcie dziecka itp. bzdetach. Weźcie wy się poruczniku zdecydujcie - czy aby nie przez pomyłkę wybraliście ten zawód. Oficerowie partyjni nie byli gnębieni różnymi szykanami - ale profitów nie mieli z tego tytułu żadnych - poza tzw. świętym spokojem z politrukiem i sekretarzem PZPR jednostki. Chyba ,że chcieli zostać politrukami – wtedy warunek przynależności – był warunkiem sine qua non. I ścieżka rozwoju – jak tory francuskiego TGW. Ale – za to musieli być w pełni dyspozycyjni politycznie i służbowo. Jak czekiści. Nie jest tajemnicą ,że politrucy w LWP byli traktowani przez „zwykłych” oficerów – jak gumowe uszy i z odrazą. Ci nieliczni bezpartyjni w wojsku rzecz jasna jakoś dożywali emerytury ( głównie podoficerowie), ale nie awansowali w czasie przewidzianym, mieli gorsze etaty i stanowili tzw. boczny tor. Ich obecność w armii miała tylko potwierdzać hipokryzję niby – reguły, że w wojsku przynależność do PZPR wcale nie jest obowiązkowa. To była tajemnica poliszynela. A wszyscy wiedzieli o co chodzi. W cywilu można było powiedzieć na upartego: panie kierowniku "mam pana w d...e i od jutra u pana nie pracuję. W wojsku było to niemożliwe. Oczywiście można powiedzieć - przecież wcale nie musiałeś być trepem. Takich słów w prywatnej korespondencji do mnie użył jeden z redaktorów GW – wiec zapytałem go czy w takim razie wolałby - by oficerami w ówczesnym LWP byli tylko oficerowie mówiący tym rozkosznym wschodnim zaśpiewem . (Czyli Rosjanie z polskimi nazwiskami). Zmitygował się i odpowiedział , że się trochę zagalopował. To była dyskusja na kanwie wypowiedzi Jaruzelskiego i jego słów:
„moja wojskowa karta jest czysta”...
A prawda jest taka, że nikt kto w latach 50-90 był dorosły – nie ma czystego sumienia. W jakiś sposób dołożył się do budowy tego ustroju i paranoicznego systemu . Wiuwając szturmówką na pochodach , słuchając DTV, biorąc nagrody za wykonanie „planu” uczestnicząc w otwartych zebraniach partyjnych i trzymając buzię na kłódkę gdy bliźnim w najbliższym otoczeniu działa się jawna niesprawiedliwość.
Ja troszeczkę zrehabilitowałem się czyniąc to co napisałem powyżej. Ale oczywiście daleko mi do bieli anielskich skrzydeł balansa. I smarując gębę wodą po goleniu – oczywiście nie patrzę z taką godnością i odwagą w lustro jak on. A tak lekko z ukosa.
Cóż sumienia nie da się wyprać jak lnianych gaci. I z tym już chyba muszę umrzeć.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 229
  • Created
  • Ostatniej odpowiedzi
I żeby już dorżnąć" temat - fragment powieści (zbioru opowiadań) pn. Trepy. Autor (C) M.Mozets.
Traktujący o realiach partyjnych w LWP (lata 70-te).
***********************************************


Kapitan Moryś zmienił na stanowisku komisarza politycznego dywizjonu majora Wadela. Jak każdy politruk rozpoczął „pracę” od zorientowania się kto jest kim w dywizjonie. Od razu wpadło mu w oko, że porucznik Stanicki jest jeszcze kandydatem do partii. Licząc, że kandydatem został jeszcze na Szkole Oficerskiej, to członkiem powinien być już dawno. Sam Stanicki nic nie mówił , bo ani go to nie ziębiło, ani grzało.
Więc kpt. Moryś na pierwszym zebraniu partyjnym zapytał dlaczego porucznik Stanicki nie jest jeszcze członkiem , służąc w jednostce od ponad roku.
Nie było wyjścia, - trzeba było odegrać komedię.
Towarzysze, - Stanicki rozpoczął wyjaśnienie, - do tej pory nie próbowałem przyspieszać spraw, ponieważ chciałem byście mnie poznali i zdecydowali, czy nadaję się, czy nie. Wytłumaczenie było jak najbardziej „właściwe” i wszyscy „taarzysze” ze zrozumieniem kiwali głowami. I bez zbędnych ceregieli przystąpili do głosowania. Wszyscy byli za przyjęciem, za wyjątkiem plutonowego Gwoździa, który wstrzymał się od głosu. Sprawa plutonowego Gwoździa była drugą – poruszaną na tym zebraniu. Plutonowy Gwóźdź zgłosił, że dwa tygodnie wcześniej skradziono mu w pociągu do Szczecina wszystkie dokumenty – łącznie z legitymacją partyjną. Trzeba było podjąć decyzję, - co z tym fantem zrobić. W czasie II wojny czerwonoarmista, który zgubił legitymację, był traktowany jak zdrajca ojczyzny. (Ojczyzna i Partia - stanowiły jedność nierozerwalną.) Jeśli żołnierz nie był rozstrzelany, to trafiał do karnej kompanii lub na Sybir. I w pierwszym i drugim przypadku szanse przeżycia były nikłe.
Tak więc rozpoczęto szczegółowe przesłuchanie plutonowego co do okoliczności „kradzieży”. Tak naprawdę plutonowy miał wziąć ślub kościelny z jedną z mieszkanek miasteczka. Taki chyba był warunek ze strony rodziny narzeczonej. Towarzysz partyjny klęczący przed ołtarzem - był nie do pogodzenia z materialistycznym, marksistowskim światopoglądem.
I plutonowy w ten sposób chciał dyplomatycznie pozbyć się czerwonej książeczki. O czym wszyscy chyba wiedzieli, za wyjątkiem Stanickiego.
Stanicki trzeźwo zauważył, że jeśli chodzi tylko o legitymację, to należy wydać nową - przecież to tylko kawałek tekturki. Jak to posłyszał politruk, kapitan Moryś – krew nabiegła mu do głowy z taką siłą , że mogło to graniczyć z wylewem.
Stanicki został zrugany i uświadomiony, że legitymacja nie jest papierkiem. Jest droższa od życia i tak należy ją traktować. Stanicki przygnieciony ciężarem autorytetu politruka usiadł i zamilkł. Nie było z kim i o czym dyskutować.
Plutonowego zapytano jeszcze, czy chce być dalej w partii. Odpowiedział, że już nie chce. Dowódca dywizjonu zapytał, czy plutonowy ma coś przeciw partii, jej ideom i zasadom. Na co plutonowy Gwóźdź odparł, że partia to piękna rzecz,
tylko „ ludzie są sk.....ny”. Nikt nie pytał więcej kogo i czyją matkę miał na myśli. Przegłosowano prawie jednomyślnie usunięcie plutonowego z szeregu komunistów wojskowych w Brygadzie.
Jedynym wstrzymującym się był porucznik Stanicki. Cała bezpartyjna część kadry siedziała i słuchała ze skrzywionymi minami. Zebrania partyjne w wojsku nosiły nazwę zebrania partyjno-służbowego i cała kadra zobowiązana była na nie przychodzić. Bardzo nieliczni – i to prawie tylko z podoficerów, ośmielali się opuszczać te przymusowe nabożeństwa pod gipsowym popiersiem Lenina.
Kapitan Moryś w czasie poza - służbowym czynił uparte próby, by wkręcić się do grupek oficerów zaprzyjaźnionych i chodzących razem do knajpy.
Ale jego starania zakończyły się kompletnym fiaskiem. Nikt nie chciał mieć w towarzystwie „gumowego ucha”, jakim określano informatorów, donosicieli, żołnierzy WSW i – oczywiście politruków. Stanicki musiał uważać na tego człowieka, bo widać było, że obserwuje go. Sprawy skomplikowały się dodatkowo po raportach Stanickiego o przeniesienie służbowe do innego garnizonu.
Dodatkowo Stanicki miał grubą krechę u wszystkich przełożonych z dowódcą Brygady włącznie, za rozmowę z generałem Wengą podczas inspekcji Brygady. Rozmowy odbywały się po strzelaniach rakietowych w Kazachstanie.
Stanicki obiecał sobie, że przynajmniej na jedną wojskowę durnotę i bałagan – zareaguje. Jego dziecko miało zapalenie jamy ustnej i wyjątkowo ciężko to przechodziło. Nie chciało nic jeść za wyjątkiem chłodnej śmietanki. Miało niewiele ponad rok – a takie małe dzieci po kilku dniach odwodnienia i braku pokarmu łatwo umierają. Malec miał buzię tak spuchniętą, że aż wystawał mu z niej koniec języka. Stanicki był przerażony – tym bardziej, że w aptece w mieście nie było prostego leku – fioletu do pędzlowania jamy ustnej.
Pojechał do apteki przy izbie chorych w jednostce – gdzie na pewno był ten środek. W wojsku używa się go powszechnie do pędzlowania wszystkiego – od nóg aż do głowy.
Nie spodziewał się jednak takiej odpowiedzi, jaką usłyszał i to wyprowadziło go z równowagi . Porucznik – lekarz z trochę głupkowatym uśmiechem powiedział, że lek oczywiście jest, ale nie ma klucza od magazynku z lekami. Klucz zabrano przez pomyłkę do Kazachstanu w ZSRR na strzelania rakietowe.
Stanicki zapytał o klucz zapasowy – ale lekarz powiedział, że nie ma, i nie będzie się włamywał.
Tego już było za wiele. Stanicki tak grzmotnął drzwiami , że o mało co nie wyleciały szyby . Pojechał pociągiem do większego miasta - kilkadziesiąt kilometrów od garnizonu i kupił wszystko co trzeba. Ale obiecał sobie, że nie puści takiego absurdu płazem. W aptece gdzie sprzedano mu lek udzielono mu nawet dokładnej instrukcji – co robić, jak karmić dziecko, dano nawet nowszy
prosty lek łagodzący obrzęk i ból. Pocieszono go, by się nie bał – do rana dziecko będzie w dobrym stanie. Co okazało się prawdą.
Tego nie potrafił zrobić lekarz wobec własnego oficera ze swojej jednostki. Potraktował go jak menela w sklepie, który przyszedł po piwo bez pieniędzy.
Stanicki wiedział, że nic dobrego mu to nie przyniesie – a generał ma go dokładnie w tyle. Jednak musiał jakoś zareagować, by czuć do siebie szacunek.
Czekał w kolejce, bo do generała wybrało się jeszcze paru straceńców. Zameldował się, - był elegancko ubrany w wyjściowy mundur i wyprasowany. Generał identycznie. Powiedział o co chodzi. Generał rozsądnie zapytał go – czego oczekuje po tej skardze. Czy oczekuje ukarania lekarza.
Stanicki odparł – że nie. Chciałby tylko by oficer – lekarz potrafił zareagować jak mężczyzna, ( nawet nie jako oficer i żołnierz) w tak durnej sprawie jak brak klucza.
Generał przyznał mu rację.
Ale zapytał jeszcze z uśmiechem : a co to miał być za lek poruczniku ? Może firmy „Bayer” ?
- Nie obywatelu generale – to zwykły lek do pędzlowania żołnierskich nóg! Wiem , że obywatel generał żartuje, - już nie powiem „bayeruje”...
(Siedzący przy generale szef sztabu brygady i politruk brygadowy skurczyli się z przerażenia i obrzucili Stanickiego nienawistnym wzrokiem).
- Cha, cha, cha – macie poczucie humoru poruczniku, a tylko to na wojnie może nas uratować, (generał był autentycznie rozbawiony).
- - I tu zgadzam się z obywatelem generałem – Stanicki wstał .
- Czy mogę się odmeldować obywatelu generale?
- No, - jeśli to wszystko - możecie odejść.
Stanicki wiedział, że ma teraz przechlapane u wszystkich wodzów w Brygadzie. Ale jednocześnie nabrał przez to paradoksalnie większej pewności siebie. Również w staraniach o przeniesienie.
Musiał mieć teraz wszystko w idealnym porządku: - sprzęt, zajęcia, konspekty, ( zwłaszcza polityczne) plany zajęć.
Nie należało wykluczać nawet prowokacji, a i krąg potencjalnie chętnych do tego poszerzył się ogromnie.
I dlatego, gdy Stanicki w trakcie służby oficera dyżurnego został wezwany do kancelarii politycznego – wiedział, że coś cuchnie.
Moryś zaczął od zwrócenia mu uwagi, jakoby w czasie pełnienia służby przewracał i kopał stoliki podoficerów dyżurnych w bateriach i wyzywał ich od najgorszych.
Stanicki aż zaniemówił w obliczu takiego chamstwa i bezczelności –wtedy Moryś szybko wezwał stojącego w pogotowiu za drzwiami szeregowca z sekcji samochodowej, który był jego kapusiem.
Szeregowiec jak z nut wyrecytował, - powtórzył, zarzuty Morysia. Dodał jeszcze, że to z pewnością dlatego , iż kiedyś nie pożyczył porucznikowi jakiegoś narzędzia z warsztatu samochodowego dyonu.
Stanicki słuchał tej siermiężnej i ordynarnej prowokacji politruka zupełnie zmartwiały.
Surrealizm tej sceny był tak porażający, że wyprowadziło go to zupełnie z równowagi i zrobiło mu się niedobrze - zbladł jak ściana. Prawy policzek zaczął mu nieznacznie drgać – a to mogło zakończyć się niekontrolowanym wybuchem.
Moryś zauważył to i wystraszył się, Stanicki poza tym był na służbie od prawie 24 godzin i miał załadowaną broń przy sobie...
Szybko wypchnął więc szeregowca za drzwi.
- Niech pan usiądzie – Moryś usłużnie podsuwał mu krzesło. Co panu jest?
Stanicki usiadł. Ciężko oddychał, i kręcił głową z obrzydzeniem.
- Ja się do tego nie nadaję – powiedział, wstał i wyszedł od politruka – nie zamykając nawet drzwi za sobą.
Pojął, że to kolejny etap wojskowych perswazji. I wcale go to nie zaskoczyło.
Forma była tylko wyjątkowo obrzydliwa.
Kolejny atak przypuścił major Czarny. Ten przynajmniej działał prosto z mostu i wymyślał bardzo proste zaczepki. Nie wysilał się.
Tym razem Stanicki miał służbę oficera inspekcyjnego brygady, ale pod pozorem kontroli pododdziałów poszedł na comiesięczną odprawę szkoleniową w dywizjonie. Rozdzielane tam były obiekty szkoleniowe, jak hala sportowa, strzelnice, tor przeszkód i później trzeba by było samemu wgryzać się w skomplikowany grafik.
Odprawę prowadził szef sztabu major Janik. Czynił to dość sprawnie. Nagle do pomieszczenia wtargnął major Czarny i podszedł prosto do Stanickiego – zatrzymując się przy samym brzegu stołu.
Stanicki wstał i wyczekująco patrzył na łysinę Czarnego.
Ten sapał ze zdenerwowania i wreszcie wyrzucił z siebie:
- Stanicki ! – co ten telewizor tam robi?!!
- Jaki telewizor i gdzie obywatelu majorze?
Czarny jednak nie miał zamiaru odpowiadać, tylko dalej perrorował:
- To skąd on tam się wziął – może z NATO?!! – durnowato zapytał-stwierdził Czarny.
Stanicki wiedział już po pierwszym pytaniu, że Czarny przyszedł tu tylko po to , - by się do niego czepić.
Więc patrząc mu spokojnie w oczy spod pół-przymkniętych powiek odpowiedział:
- Może...
Zawieszając tym samym w powietrzu sprawę „pochodzenia „ telewizora.
Zawsze tak przymykał oczy, - gdy kogoś lekceważył – robił to machinalnie, ale konsekwentnie.
Reszta kadry razem z Janikiem czując, że szykuje się jakieś gwałtowne starcie – opuściła głowy na stoły - jak strusie w piasek., w kompletnej ciszy – czekając na rozwój wydarzeń.
Czarny stał dłuższą chwilę zdezorientowany i wpijał się wzrokiem w Stanickiego. Wreszcie Czarny odwrócił się na pięcie i wychodząc warknął:
- zameldujecie się do mnie po odprawie!!
Wyszedł trzaskając drzwiami.
Janik kontynuował przerwaną odprawę. Stanicki wiedział o co chodzi . W dywizjonie trwał remont sal żołnierskich i łóżka z sal zostały przeniesione na salę czyszczenia broni na strychu.
Niektóre baterie ustawiły tam sobie telewizory – by się nie nudzić na służbie. Stanicki nie zezwolił na to, ponieważ podłączenia do odbiorników były prowizoryczne i groziły porażeniem i pożarem. W jego baterii nie było więc telewizora i Czarny na pewno o to pytał dyżurnych. Wiedzieli o tym wszyscy. Ale czepił się do niego – co było zwykłą żołdacką szykaną. Z wiadomych powodów. Poszedł do Czarnego po odprawie i zameldował się.
Czarny siedział rozparty przy swoim biurku, w kącie pokoju, tyłem do okien i chyba trochę się uspokoił.
- Stanicki - co to mają znaczyć takie głupie odpowiedzi?
- Obywatel major wie doskonale, że w mojej baterii nie ma w ogóle telewizora. I to są zwykłe szykany, wobec oficera, który ciągnie dwa wózki naraz i stara się pracować jak najlepiej.
Wracając do pytania, - mogę powiedzieć tylko tyle, że kto zadaje głupie pytania – dostaje głupie odpowiedzi.
.......................
- WYJŚĆ!!!!! – ryknął Czarny.
Wyszedł. Wcale nie chciał wchodzić w scysję z tym gburem i prostakiem – ale dobrze, że zachował spokój do końca. I nie dał się sprowokować jak uprzednio Morysiowi. Tym bardziej, że Czarny miał nad nim cholerną przewagę – był jego dowódcą. A wojsku nie można sobie ot tak, powiedzieć – „panie kierowniku pieprzę pana i od jutra tu nie pracuję”...
W przypadku niepokornych charakterów – jest to niesłychanie dołujące.
Czarny nie omieszkał zapamiętać tej porażki i „odbił” to sobie kilka miesięcy później - w samym środku lata.
Było to po ćwiczeniach dywizjonowych i wyrzutnie wypucowane, świecące się od ropy ( by był lepszy efekt) stały w rządku w garażu .
Mimo, że czyszczono je starannie , nikt nie był tak gorliwy, by w niewidocznych miejscach pod błotnikami czyścić je do błysku. Po prostu myto
je wodą z hydrantu, co spłynęło – to spłynęło, ale nie dłubano w zakamarkach gąsienic. Oczywiście, gąsienice były pięknie naoliwione ropą z grafitem . Były czarne i wyglądały jak gumowe.
Stanicki z żoną i dzieckiem w upalną niedzielę był nad jeziorem na plaży wojskowej. Pojawił się na rowerze żołnierz ze służby dyżurnej jego baterii. Przekazał mu, że ma zameldować się do dowódcy dywizjonu w jednostce.
Zapytał żołnierza, czy jeszcze ktoś z kadry był wzywany i czy nie zauważył czegoś podejrzanego. Żołnierz powiedział, że nic w jednostce się nie dzieje.
Co było robić.
Zostawił rodzinę na plaży, poszedł do domu, przebrał się w polowy mundur i rowerem ruszył po rozgrzanym bruku dróżek wokół miasta - w stronę jednostki. W baterii powiedziano mu, że dowódca jest w parku samochodowym, w garażu z wyrzutniami.
Domyślił się o co chodzi. Wszedł do garażu , w którym słońce przedzierało się przez luksfery i zrobiło z garażu piekarnik, z ciężką do oddychania mieszaninę powietrza i oparów oleju napędowego.
Podszedł do Czarnego, ten paluchem pokazał mu pod błotnikiem odrobinę piasku i błota w załomku gąsienicy.
- wasza wyrzutnia jest najgorsza! Czarny skrzywił usta w grymasie niby-obrzydzenia.
Stanicki pokazał mu także paluchem, kawałki błota na wyrzutni porucznika Zimermana stojącej o dwa metry obok. Czarny nie zareagował na to i wyszedł z garażu. Zimerman przymierzał się do zmiany fachu - na oficera politycznego i nikt już nie zwracał mu na nic uwagi. Zimerman wyraźnie traktował sprzęt jak piąte koło u wozu i potrafił nawet powiedzieć, że nie wie jak się ładuje akumulatory. I, że go to nie interesuje. Kupił sobie teczkę skórzaną, bardzo elegancką – ze złotymi zameczkami i w ten sposób przygotowywał się do bardziej inteligentnej funkcji.
Stanicki przestał chodzić na plażę wojskową –gdzie oficer dyżurny obiektów pływalni i przystani znał wszystkich wojaków.
Na plaży cywilnej łatwiej było zgubić się w tłumie cywilów. Poza tym była ona na drugim końcu jeziora – daleko od wojskowej przystani.
Szykany Czarnego miały mu przypominać, by przestał szukać szczęścia w innym garnizonie i zrezygnował z pisania raportów.


************
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zapomniałem o najważniejszym, przecież mamy prawie pół setki legendarnych F-16. Tyle, że bez systemu WRE. A bez tego systemu to te samoloty nadają się jedynie do robienia za karuzel" na tych wszystkich odpustach, festynach, dożynkach i innych piknikach...
No i jakoś Amerykanie nie bardzo chcą się wywiązać z dostarczenia nam tego systemu. Ja ich nawet rozumiem, swoje za kontrakt już i tak wzięli, a dawać nam do ręki w pełni sprawne samoloty bojowe, to pewnie tak jak dać małpie brzytwę. Bo a nuż wywołamy jakąś wojenkę z Rosją. A ONI akurat są na etapie pogłębiania stosunków" z tym Imperium.
Czasy, gdy poklepując po plecach wypuszczali nas na Rosję, wydaje się, że już bezpowrotnie minęły. Bo w globalnym interesie USA akurat się trochę odmieniło.
No cóż - murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść, ale tak to już jest, gdy żaba podstawia nogę, gdy wielcy tego świata konie kują...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie bede sie tu odnosil do tego calego kabaretu a la Balans", bo tematem watku jest pomnik w Ossowie, a nie malpy, murzyni, brzytwy i festyny...

Moge jedynie odniesc sie do punktu pierwszego w jego wywodzie:

1. Skoro my domagamy się dla naszych żołnierzy pomników na Wschodzie, to i sami musimy zgodzić się na jakiś kompromis na naszej ziemi."

Tak, oczywiscie, ale my na wschodzie stawiamy pomniki za NASZE pieniadze, wiec niech nasi sasiedzi ze wschodu swoje pomniki tez stawiaja i renowuja za swoje !

Zreszta mowienie o wypracowaniu jakiegos kompromisu jest samo w sobie juz bledne. Pozwole sobie zauwazyc, ze w Polsce istnieja setki cmentarzy i pomnikow zwiazanych z Armia Radziecka i nikt nie domaga sie ich usuniecia !
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Martianie napisałeś Balans w paru zdaniach obraziłeś Polskę, jej rząd, prezydenta, murzynów i pilotów;) To trzeba umieć... Jesteś mistrzem;)))".

Przepraszam bardzo, ale gdzie ja obraziłem murzynów?
Ja jestem człowiekiem tolerancyjnym, jak widzę murzyna to nie rzucam w niego bananami [bo jeszcze by mi oddał], jak to ma miejsce na naszych stadionach piłkarskich, tylko się żegnam znakiem krzyża świętego i przechodzę na drugą stronę ulicy...

A odnośnie Polski, to już bardzo dawno temu niejaki Zulu-Gula [też chyba murzyn?] głosił, że Polska to być dziwna kraj, tu morze być zimne, a Cola ciepła"...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Yeti, nie dosc zes leniwy to jeszcze rocznice Ci sie myla;))
65 nie 55 rocznica.
Pozatym jestes w bledzie, bo to ze ktos tam nie chce zapalic znicza na grobie czerwonoarmisty, wcale nieoznacza ze domaga sie usuniecia tegoz grobu. Specjalnie dla Ciebie taki komentarz:

Szanowny Panie Wajda,

Jest Pan jedną z osób, które apelują o zapalenie 9 maja znicza na grobach żołnierzy Armii Czerwonej. Ja tego znicza na pewno nie zapalę i mam nadzieję, że nie zrobi tego większość Polaków. Dlaczego? To proste: bo nie zapala się zniczy na grobach żołnierzy okupacyjnej armii. Armia Czerwona wyzwoliła Polskę spod okupacji hitlerowskiej, żeby zaprowadzić okupację komunistyczną, co było widoczne zwłaszcza w latach 40. i 50. – w czasie niszczenia niepodległościowo nastawionego PSL-u, fałszowania wyborów, fizycznego eliminowania żołnierzy AK i niepodległościowego podziemia. W czasie, kiedy sowieccy oficerowie udawali Polaków w polskiej armii.

Powiada Pan, że to byli zwykli chłopcy i należy im się szacunek. Szacunek już mają – ich groby są porządkowane, nikt ich nie profanuje ani nie domaga się odesłania prochów do Rosji. To wszystko, na co mogą liczyć. Znicze są zarezerwowane dla tych, którzy działali w słusznej sprawie.
Proszę nie zapominać, że pojednanie buduje się na prawdzie. Moskwa nadal uważa, że w 1944 roku przyniosła nam wolność – co jest zwykłym kłamstwem. Pojednanie nie może być oddawaniem pola przez jedną stronę.

http://www.fakt.pl/WARZECHA-nie-zapale-znicza-na-grobach-zolnierzy-Armii-Czerwonej,artykuly,71139,1.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Masz rację- się machnąłem" w liczeniu ( widać paluchów mam za mało :-(.

A bardziej serio- pusty śmiech mnie ogarnia ( nie czuj się urażony ), gdy słyszę lub czytam iż groby żołnierzy ACz. nie są niszczone, że wszystkie cmentarze są zadbane, pomniki stoją niezagrożone ( choćby jako pamiątki dwóch historii- i II WŚ, i systemu ).


PS Dla czytających inaczej- powyższe słowa nie są idealizacją ACz lub systemu. Dodaję, coby za chwilę dyskusja o pomniki nie przemieniła się w kolejną pyskówkę.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ataki" na cmentarze polskich żołnierzy mają żelazny podtekst- osoby mocno cofnięte intelektualnie mają lepkie ręce i stąd kłopot.

Zauważ, że dewastacje, malowanie haseł, niszczenie nagrobków dotyczy przede wszystkim cmentarzy żołnierzy ACz. i po części cmentarzy żydowskich.

W mniejszości są, chuligańskie wg mnie, wycieczki" na zwykłe cmentarze.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kindzal jak zwykle nadaje gdzieś z Górnego Karabachu, albo z okolic Groznego. Osobiście mu trochę zazdroszczę, bo nie dość, że ma okazję postrzelać sobie z kałacha do Ruskich, to jeszcze tyle napalonych dziewic czeka na niego w raju...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Panowie - ubawiliście mnię setnie , ale chciałbym przypomnieć że jednak dzięki A Cz w 1944/45 zastąpiliśmy gorączkę krwotoczną grypą z powikłaniami. Moim zdaniem , zamiana korzystna.
Druga kwestia - żołnierze A Cz w 1944/45 na ogół ( politruków i Czekistów tradycyjnie pomijam) walczyli nie ZA komunizm a PRZECIW nazizmowi. I za to im się jakiś elementarny szacunek należy.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie