Tego typu sprawy wyglądały zupełnie inaczej.
Tak tylko w punktach:
1. Monopole w amerykańskiej branży lotniczej nie istniały do końca II w.ś., a i dziś z trudem można by je znaleźć (no, może najwyżej jeden i tylko w sektorze cywilnym), skoro runęły (też nie do końca „monopole”) wieloletnie, mogłoby się wydawać, że nienaruszalne, kontrakty na loty kosmiczne. Ale oczywiście niektórym firmom amerykańskim mogło w latach 30./40. błędnie wydawać się, że mają jakiś „monopol” na coś. Bardzo boleśnie na takim własnym przeświadczeniu przejechał się Boeing w drugiej połowie lat 30., a potem już po Pearl Harbor. Przejechał się na tym bardzo boleśnie zarówno finansowo, jak i prestiżowo myśląc, że może dyktować warunki władzom amerykańskim w sektorze samolotów szkolno-treningowych. Władze wojskowe radykalnie Boeinga wyprowadziły z błędu. W kategoriach finansowych po takim gigancie, jak Boeing, każdy cios finansowy spływa jak po kaczce, ale w kategoriach prestiżowych odebrał Boeing lekcję należytą. Temat to nie polski i nie szybowcowy, więc nie mogę wykraczać z jego opisem tutaj, poza tym wiąże się z tym także pewna afera, a to już tym bardziej nie temat na ten wątek.
2. Pamiętać należy, że w latach 30. szybownictwo amerykańskie było oficjalnie (wręcz prawnie) tępione przez władze wojskowe, a przez władze cywilne nie wspierane, a zaledwie tolerowane na tyle, na ile władze te musiały to robić zgodnie z ówcześnie obowiązującym prawem.
3. W związku z powyższym punktem 2 – nie da się używać sformułowania „fabryka Schweizer w Elmirze”, ponieważ w Stanach Zjednoczonych lat. 30 nie istniały fabryki szybowców. Były to (ledwo dyszące pod względem finansowym) manufaktury robiące szybowce na pojedyncze zamówienia osób prywatnych lub biednych klubów szybowcowych organizujących się na zasadzie „skyshare”. Manufaktura szybowcowa braci Schweizerów – szumnie zwana Schweizer Aircraft Corporation – potencjałem B+R, technicznym, technologicznym, materiałowym i wytwórczym niczym nie przewyższała jej podobnych amerykańskich manufaktur szybowcowych Laister-Kauffmann Aircraft Corporation, Bowlus-Dupont Sailplane Company, Bowlus Sailplanes Inc., Midwest Sailplane, Frankfort Sailplane Co., Briegleb Aircraft Co., Inc., Ross-Stephens Aircraft Co. i Volmer Sailplanes. Jeśli już, to Schweizerowie ustępowali potencjałem B+R niejednej z ww. manufaktur. Schweizer szybowców wysokowyczynowych nie robił – inni w Stanach Zjednoczonych robili. I nie Schweizerowie zastosowali w szybowcach podczas II w.ś. np. pierwsze kompozyty, bo zrobił to ich konkurent. To też o czymś świadczy.
4. Bracia Schweizerowie byli mistrzami autoPR i komunikacji marketingowej; nie oszczędzali na tym. Dodatkowo los im sprzyjał, bo mieli swoją manufakturę przy kolebce amerykańskiego szybownictwa, czyli przy Elmira Area Soaring Corporation. To tak, jak gdyby ktoś w Polsce powołał do życia manufakturę szybowcową przy Bezmiechowej i wdrożył krzykliwe PR pt. „Tylko my projektujemy i robimy najlepsze polskie szybowce” nawet gdyby to nie była prawda. I to jest „case study” braci Schweizerów. Z dzisiejszej perspektywy takie czynniki mogą wprowadzać w błąd, że Schweizerowie mieli jakiś wyjątkowy biznes szybowcowy w USA. Nie mieli.
5. Szybowce braci Schweizerów z omawianego okresu to szybowce dobre, ale nie wybitne; szybowce warsztatowo poprawne bez cech wyprzedzania swoich czasów pod jakimś względem. Amerykańscy konkurenci Schweizerów pod wieloma względami byli lepsi. Szybowce Schweizer były – zgodnie z najlepszymi tradycjami amerykańskiej kultury technicznej w lotnictwie – bardzo dobrze i estetycznie wykonane, ale to jednak nadal szybowce przeciętne. Z jednym wszakże wyjątkiem w klasie szybowców dwumiejscowych. Dwumiejscowy Schweizer SGS 2-8 był w stanie pobić np. Minimoę (i bił).
6. Ze wszystkich powyższych powodów nie istniał w Stanach Zjednoczonych lat 30. (i nigdy) monopol na szybowce Schweizer Aircraft Corporation.
7. Ani jeden amerykański szybowiec okresu międzywojennego nie był przygotowany do produkcji seryjnej. Kolejny dowód na brak monopolu firmy Schweizer na szybowce na rynku amerykańskim.
8. Kolejny i jeden z wielu koronnych dowodów na to, że nie istniało coś takiego, jak monopol firmy Schweizer na szybowce w USA. Ma miejsce Pearl Harbor. Natychmiast po nim USAAF zwracają się z dramatycznym apelem do CAA o pomoc w konkretnej sprawie. Nie mające (z własnej głupoty) zielonego pojęcia o szybownictwie USAAF pytają CAA, gdzie, jak, od kogo pozyskać szybowce szkolno-treningowe, bo potrzebne jest nagle, jak z rękawa, 4200 wojskowych pilotów szybowców transportowych, a nie ma ani jednego? Co odpowiada USAAF instytucja najbardziej kompetentna, bo cywilny organ nadzoru lotniczego? Nic konkretnego nie odpowiada ponad to, iż rzecz jest nie do zrobienia siłami krajowych manufaktur szybowcowych. Czy Schweizer jest polecony przez CAA, jako „monopolista” w dziedzinie produkcji szybowców w USA i jedyna firma, która znajdzie środki zaradcze na problem USAAF? Nie jest polecony.
9. Jak dalece nie istniał w USA monopol na szybowce Schweizer pokazuje konkurs ofert i przetarg na szybowce szkolno-treningowe dla amerykańskich sił zbrojnych ogłoszony natychmiast po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do II w.ś. Żadnego „monopolu”, albo chcociaż minimalnych preferencyjnych warunków, Schweizerowi nie przyznano, ponieważ dla amerykańskich władz lotniczych Schweizer zawsze był tylko zwyczajną manufakturą szybowcową taką samą, jak wszystkie inne.
10. Do powyższego przetargu wojskowego zaproszono wszystkie amerykańskie firmy lotnicze zdolne do produkcji szybowców i zainteresowane tego typu kontraktem z wojskiem.
11. Schweizer tego przetargu nie wygrał – jeszcze jeden dowód na brak monopolu tej wytwórni na szybowce na rynku amerykańskim. Zwycięzca przetargu był kolegialny i zamówienia na szybowce szkolno-treningowe przyznano aż ośmiu firmom (Aeronca, Briegleb, Frankfort, Laister-Kauffmann, Piper, Pratt, Read & Co., Schweizer i Taylorcraft). Jeszcze jeden dowód na zdroworozsądkowe postrzeganie i podejście władz do Schweizera (oraz brak jego monopolu) to fakt, że lwią część „tortu” w tym przetargu zgarnęły firmy samolotowe Aeronca, Piper i Taylorcraft, które łącznie miały dostarczyć 750 szybowców. Takiego portfela zamówień amerykańskie manufaktury szybowcowe nie zrealizowałyby chyba do wojny koreańskiej.
12. Z sugestią, że szybowce polskie na rynku amerykańskim mogłyby być niesprzedawalne zgodzić się byłoby nader trudno. Wręcz przeciwnie – byłyby wysoce sprzedawalne. Nie zapominajmy, że ruch społeczny w USA wokół szybownictwa był skrajnie inny, niż w Niemczech, ZSRR i Polsce. W międzywojniu szybownictwo wyczynowe było w USA sportem milionerów, a co najmniej ludzi nieco bardziej zamożnych np. emerytowanych pilotów wojskowych wysokiej rangi, inżynierów lotniczych na dobrych posadach w nauce lub przemyśle itp. Środowisko to łaknęło wszelkich szybowcowych nowości ze świata, bo własny rynek oferował niewiele w kwestii szybowców wyczynowych, a jeśli już to za pieniądze zaporowe dla większości pilotów, co więcej jednostkowe egzemplarze szybowców. Kilka dowiezionych do USA np. Pewuesów-101 na handel i nie powstałyby w USA mozolnie projektowane i równie mozolnie budowane po jednym egzemplarzu w „produkcji garażowej” szybowce RS-1 i R-2, bo nikomu by się to nie opłacało. Wyczynowe PWS-101 byłyby w USA „off-the-shelf” i po cenach na pewno wysoce konkurencyjnych w stosunku do szybowców niemieckich, bo Niemcy mieli ceny na swoje szybowce w USA jak z jakiegoś ponurego drenażowego kabaretu.
13. Mogła niemiecka ambasada w Waszyngtonie wspierać swój biznes szybowcowy w USA? Mogła. I robiła to z rozmachem. Mogła ambasada II RP robić identycznie? Mogła. Robiła? Nic nie robiła.
14. Jeśli zajrzymy do amerykańskich szybowcowych mediów drukowanych lat 1929 do Pearl Harbor (a coś o tym wiem, jako ich kolekcjoner) to jedyne zachwyty nad zagranicznymi pilotami szybowcowymi jakie tam zobaczymy? Wyłącznie nad pilotami niemieckimi. To samo dotyczy konstruktorów i aerodynamików związanych z szybownictwem. „Deutsche Segelflug über alles” – taki jest obraz tych mediów. My nie istniejemy. Jakby w ogóle nie było na mapie świata państwa Poland. Nie istniejemy mając ówcześnie szybownictwo najwybitniejsze na świecie ex aequo z Niemcami.
15. Kto za to istnieje z naszego regionu? Litwa istnieje. Można było?
16. Gdyby przez pewne zbiegi okoliczności kilku-kilkunastu Amerykanów (wyłącznie z własnej inicjatywy i nieco przez przypadek) nie zdecydowało się na szkolenie szybowcowe w II RP to na rynku amerykańskim w ogóle nikt by nie wiedział, że w Polsce istnieje jakiekolwiek szybownictwo.
17. Czy mogli Niemcy doprowadzić do stanu, że na zasadach komercyjnych ich szybowce Gö 1, Gö 3, Gö 5/Hü 17, Rhönsperber, Grunau 8 i Grunau Baby były w USA dostępne albo w postaci planów do ich budowy, albo jako gotowe statki powietrzne? Mogli. Mogła II RP doprowadzić do stanu, aby polskie szybowce tych samych klas były tak samo dostępne w USA? Mogła. Zrobiła coś w tym kierunku? Nic.
18. Mogli niemieccy piloci szybowcowi i konstruktorzy szybowców nie tylko bywać często w USA, ale i robić tamże dobre PR swojej branży szybowcowej? Mogli. I robili. Mogli Polacy robić to samo? Mogli. Robili? Nie robili.
19. Czy mogła taka mała Litwa inwestować w promocję w USA swojego szybownictwa? Mogła. Mogła II RP? Mogła. Zrobiła cokolwiek na tym polu? Nic. Na 8. Otwarte Szybowcowe Mistrzostwa Stanów Zjednoczonych w roku 1937 Litwa wysłała swoją małą kadrę narodową złożoną z dwóch pilotów i dwóch szybowców, w tym z rodzimego szybowca BrO-4 Rūta (doskonałość 19). I amerykańskie środowisko szybowcowe to zapamiętało i aż do przystąpienia USA do II w.ś. miało szacunek dla litewskiego szybownictwa i litewskich konstruktorów szybowców.
20. Z antypromocją polskiego szybownictwa na rynku amerykańskim nie wydarzyło się nic ponad systemową, kompleksową antypromocję całego dorobku naukowo-technicznego i przemysłowego Polski na Nowojorskiej Wystawie Światowej NYWF 1939-1940.
21. Jakiś „pies z kulawą nogą” zrobił choćby tylko mikroskopijne cokolwiek dla promocji polskiego szybownictwa w USA przed wojną wraz z podjęciem próby robienia na tym biznesu na wzór Niemiec? Nic. Gdyby przez całkowity przypadek pilot szybowcowy-polonus nie wszedł na Orlika II w polskim pawilonie w Nowym Jorku na NYWF 39-40 to też „pies z kulawą nogą” nie dowiedziałby się w Stanach Zjednoczonych, że zawitał tam jeden z zaledwie kilku najlepszych wysokowyczynowych szybowców świata.
22. Niczym dar niebios dostała II RP dziejową szansę na pokazanie się wobec świata jako państwo nowoczesne, z dorobkiem naukowym, B+R, technicznym, przemysłowym, produkcyjnym, każdym, do którego potrzebna jest umysłowość „open-minded”. The New York World's Fair 1939-1940 była do tego okazją niepowtarzalną, także dla polskiego wybitnego szybownictwa wraz z Orlikiem II SP-1373. Co z tego wszystkiego zrobiono i jak wykorzystano tę niepowtarzalną szansę? Wykorzystano jako ocean ciemnogrodu, zaścianka, prowincjonalizmu dosłownego i umysłowego. Wyszła z tego promocja w kulturze flaszki, ogórka i kiełbachy. Takich II RP miała wówczas ludzi od public affairs i komunikacji marketingowej.
23. Antypromocja polskich wyrobów przemysłowych i dorobku naukowo-technicznego na NYWF 39-40 to skandal, za który ktoś powinien pójść siedzieć. Pojechaliśmy do kraju, gdzie w tamtym czasie US Army silnie rozwijała służby medyczne i kupowała w olbrzymich ilościach sprzęt medyczny. Można było zrobić na tym biznes? Można było. Ktoś z Polski zrobił cokolwiek w tym kierunku? Nikt niczego. Ktoś w USA zachwycił się na NYWF polskim uniwersalnym, kompaktowym, naprawdę rewelacyjnym stołem operacyjnym Januszkiewicza? Nikt. I to w czasie, gdy US Army rozwijała przewoźne gabinety medyczne, a stół Januszkiewicza był niczym stworzony do czegoś takiego. Pojechaliśmy na NYWF do ojczyzny pięknych motocykli, do kraju rozmiłowanego w nich. Ktoś się dowiedział, że w polskim pawilonie jest pięknie wyszykowany na tę wystawę Sokół 600? Ktoś w USA zachwycił się nim? Nikt. W kraju rozbudowanego kolejnictwa, jakim były USA, ktoś na NYWF zachwycił się polską lokomotywą Pm36 w wersji aerodynamicznej, ktoś ją odnotował w Stanach Zjednoczonych? Nikt. Polskimi urządzeniami telekomunikacyjnymi ktoś się zainteresował na NYWF? „Pies z kulawą nogą”, bo jak się miał tym wszystkim zachwycić w reklamach II RP, jakie zalały wtedy media – reklamami wyłącznie polskiej szynki.
24. Reklamy „Polish Ham” do granic paranoi (a raczej daleko poza te granice) zalały i zdominowały wszystkie media NYWF 39-40. Nic z polskiej nauki, techniki, przemysłu, kultury – tylko „Polish Ham”. Władze Nowego Jorku wydrukowały bardzo ładną mapę terenu Wystawy Światowej i zaproponowały światowym wystawcom moduły reklamowe na tej mapie. Co II RP reklamowała? „Polish Ham”. Na ilu dużych modułach reklamowych to poszło na tej mapie? Aż na trzech; żadne inne państwo świata nie wykupiło na tej mapie aż tylu modułów. Polska na wszystkich modułach dała reklamy i slogany: „Polish Ham”, „Whe The Polish Ham is Better…” i „Polish Ham served at the Polish Restaurant”. Oto cała mentalność rządowych marketingowców II RP. Jako gadżet reklamowy Polska zawiozła na NYWF zapałki. Jaka reklama była na zapałkach? Może coś naukowego? Nie – „Polish Ham” i „Polish Restaurant”. Jeszcze w 1940 polskie władze zleciły nową produkcję zapałek na NYWF. Jaka poszła reklama na te zapałki? Może coś z branży lotniczej, bo przecież taka była w polskim pawilonie na NYWF? Nie. Poszły „Polish Food” oraz „Polish Restaurant”. Na okoliczność NYWF zacumował w Nowym Jorku MS Piłsudski. Miał on swoje reklamy w amerykańskich mediach, że jest związany z polską ekspozycją na NYWF. Co reklamowano? Może jakąś podwystawę na statku polskiego dorobku naukowego, technicznego, produkcyjnego z zakresu nowoczesnego państwa europejskiego? Nie. Reklamowano „Polish Restaurant”. Żarcie, żarcie, żarcie – do granic obłędu. Nic mądrzejszego polscy rządowi marketingowcy nie mieli na NYWF do powiedzenia.
25. Na okoliczność NYWF ukazuje się w ładnym medium artykuł poświęcony Polakom i Amerykanom polskiego pochodzenia w amerykańskich siłach zbrojnych. Jaką polski rząd daje reklamę przy tym artykule? Może silnika od Łosia, bo był do obejrzenia na wystawie i pasowałby do wojskowej tematyki artykułu? Może o szybowcu Orlik też możliwym do obejrzenia na wystawie, a którego można by od biedy podciągnąć pod aktywność LOPP w Polsce, czyli też bliską wojskowości? Nie. Polski rząd daje przy takim artykule reklamę „Polonia Brand Polish Ham”. Kolejny elegancko wydany artykuł w USA na temat relacji polsko-amerykańskich w dziedzinie marynarki handlowej. Jaka reklama temu towarzyszy na kolejnej stronie? „Polish American Sausage Company”. Wreszcie kiełbacha, nie szynka, cieszmy się, bo jest płodozmian reklamowy dorobku II RP. Następny elegancko wydany artykuł o Polakach w Stanach Zjednoczonych. Jaką reklamę na jego zakończenie daje polski rząd? „Republic of Poland for perfecting and intriducing the world famous Polish canned ham”. I jeszcze jeden elegancko wydany w USA na okoliczność NYWF artykuł o Fundacji Kościuszkowskiej. Jaką reklamę daje polski rząd na koniec tego artykułu? „Why the Polish ham is better…”. Nigdy nigdzie ani jednej reklamy z jakimś polskim wyrobem przemysłowym, nigdy niczego o polskiej działalności B+R. Tylko żarcie, żarcie, żarcie.
Itd., itp. Można by te przykłady mnożyć dziesiątkami, jeśli nie setkami.
Można się dziwić, że w międzywojniu nikt w USA nie miał pojęcia, że II RP miała jedne z najlepszych szybowców ówczesnego świata? Można się dziwić, że nikt z Polski nie potrafił zrobić na tym biznesu?
26. Polską obecność na NYWF najlepiej komentuje jeden z amerykańskich artykułów z tamtych czasów w rodzaju – „dwa rolnicze kraje, Polska i Holandia, miały pawilony obok siebie”. Można się dziwić? Nie można. Polska obecność na NYWF to tylko politykierstwo (całkowicie dla Amerykanów niezrozumiałe, bo nie od tego są wystawy światowe), żądza dokopania Niemcom (bezsensowne odsłonięcie pomnika Jagiełły z „dwoma nagimi mieczami”, jak gdyby ktokolwiek poza Polakami wiedział, o co w tym chodzi) oraz prostacka promocja polskiej wsi i jej wyrobów spożywczych, w tym nachalne, wszędzie, reklamowanie wieprzowiny, szynki i kiełbasy. Było to żałośniejsze, niż wszelkie Cepeliady.
27. Czy nadal dziwimy się do dziś, że wizerunek Polski na świecie od międzywojnia co najmniej do końca PRL i jeszcze z zahaczeniem o początek III RP to furmanka i wiejska babinka w chustce na głowie? Mamy to, na co solennie zapracowaliśmy.
28. Dla jasności: Beznadziejna, zaściankowa, prowincjonalna, pozbawiona jakiejkolwiek wyobraźni sytuacyjnej i biznesowej mentalność polskich władz państwowych odpowiedzialnych za polskie uczestnictwo w NYWF to tylko część zjawiska. Żaden aparat państwa nie był i nie jest potrzebny do promowania czegoś z branży lotniczej, co uważamy za warte promowania. Przykład: dyrektor Ryszard Leja z PZL Warszawa-Okęcie od pierwszych lat 90. nie oglądał się na żadne polskie ministerstwa, na żaden polski rząd, na żadne agencje rządowe odpowiedzialne za promocję czegokolwiek polskiego za granicą. W trakcie produkcji prototypów PZL-130 sam z własnej inicjatywy urządzał atrakcyjne imprezy dla ataszatów wojskowych ambasad funkcjonujących w naszym kraju. To, co Jerzy Wojnar wyprawiał wtedy z Orlikami w powietrzu jest nie do opisania. Wiem, bo widziałem. Wojskowi attaché zbierali z ziemi szczęki, jak pan Jerzy latał, a czasami szurał Orlikami po ziemi na Vmax – też wiem, bo widziałem. Można było przed wojną też ruszyć głową z prywatnej/zakładowej inicjatywy bez czekania na zmysł marketingowo-handlowy aparatu II RP wobec branży szybowcowej? Można było. Nikt by tego nie blokował spośród władz.
Reasumując:
Flaszka, kiełbacha i ogórek – oto wizerunek II RP na Nowojorskiej Wystawie Światowej 1939-1940. Flaszka, bo reklam alkoholi przy reklamach polskiej wieprzowiny już tutaj litościwie nie cytuję. I żaden „Polish Week”, jaki miał wtedy miejsce z nieco mądrzejszymi imprezami towarzyszącymi nie jest w stanie tego wizerunku zmienić. Flaszka, kiełbacha i ogórek plus wieśniaczka Zosia w chustce na głowie, bo na pewno nie bardzo dobry szybowiec Orlik II SP-1373.
Oprócz czterech wydań katalogu polskiej wystawy na NYWF różne drobne gadżety reklamowo-propagandowe Polska przygotowała na tę imprezę, ale jeden wybijał się zdecydowanie już choćby swoją wielkością. Widać go poniżej. Nie mała statuetka Orlika II, nie mała statuetka PZL Wicher (którego model był na wystawie wraz z informacją o nim), nie RWD-4 i nie RWD-6, których modele też były w polskim pawilonie i nie silnik lotniczy Pegaz. Główny gadżet reklamowy II RP w Nowym Jorku to polska wieś.
Poniżej lalka-wieśniaczka Zosia – główny polski gadżet reklamowy na NYWF 39-40. Najmądrzejsze, co II RP wymyśliła na tę imprezę wystawienniczą formatu światowego w Nowym Jorku.
Pozdrawiam