Skocz do zawartości

Jedburgh_Ops

Użytkownik forum.
  • Zawartość

    9 014
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    33

Zawartość dodana przez Jedburgh_Ops

  1. Aż by się prosiło, żeby z tej Glassówki był film na YT, bo my warszawianie to tam sobie dojedziemy, ale reszta kraju zainteresowana tym tematem to niekoniecznie.
  2. Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać... Byliśmy bardzo dobrzy w szybownictwie przed wojną, byliśmy w PRL i jesteśmy w III RP. Mało jest takich dziedzin, o których moglibyśmy powiedzieć, że przez wieki jesteśmy w nich bardzo dobrzy. Dlatego na chwilę mała odskocznia od tutejszego wątku https://www.infolotnicze.pl/2020/02/17/naukowcy-z-agh-stworzyli-naped-wodorowy-do-motoszybowca/
  3. Straszna szkoda, że to nie poleci. Już się cieszyłem, że wpiszemy się w światową modę robienia takich antycznych replik w wersji latającej. Przy dzisiejszej wiedzy pilota szybowcowego spokojnie można by tym polecieć na termikę i to dopiero byłby czad, jak by takie coś zobaczył ktoś w kominie. Skoro ludzie robili warunki do srebrnej odznaki szybowcami transportowymi CG-4A to takim Akarem też spokojnie można by polatać choćby tylko rekreacyjnie, ale na pewno dłużej niż to legendarne 3 min. 3 sek.
  4. Niemcy mieli inną politykę handlową, ale z braku jakichkolwiek parametrów finansowych nie podejmuję się stwierdzenia, która była lepsza, czy polska, czy niemiecka? Niemcy postawili na handel szybowcami oraz planami ich budowy.
  5. Wrona nad Palestyną.
  6. Tego typu sprawy wyglądały zupełnie inaczej. Tak tylko w punktach: 1. Monopole w amerykańskiej branży lotniczej nie istniały do końca II w.ś., a i dziś z trudem można by je znaleźć (no, może najwyżej jeden i tylko w sektorze cywilnym), skoro runęły (też nie do końca „monopole”) wieloletnie, mogłoby się wydawać, że nienaruszalne, kontrakty na loty kosmiczne. Ale oczywiście niektórym firmom amerykańskim mogło w latach 30./40. błędnie wydawać się, że mają jakiś „monopol” na coś. Bardzo boleśnie na takim własnym przeświadczeniu przejechał się Boeing w drugiej połowie lat 30., a potem już po Pearl Harbor. Przejechał się na tym bardzo boleśnie zarówno finansowo, jak i prestiżowo myśląc, że może dyktować warunki władzom amerykańskim w sektorze samolotów szkolno-treningowych. Władze wojskowe radykalnie Boeinga wyprowadziły z błędu. W kategoriach finansowych po takim gigancie, jak Boeing, każdy cios finansowy spływa jak po kaczce, ale w kategoriach prestiżowych odebrał Boeing lekcję należytą. Temat to nie polski i nie szybowcowy, więc nie mogę wykraczać z jego opisem tutaj, poza tym wiąże się z tym także pewna afera, a to już tym bardziej nie temat na ten wątek. 2. Pamiętać należy, że w latach 30. szybownictwo amerykańskie było oficjalnie (wręcz prawnie) tępione przez władze wojskowe, a przez władze cywilne nie wspierane, a zaledwie tolerowane na tyle, na ile władze te musiały to robić zgodnie z ówcześnie obowiązującym prawem. 3. W związku z powyższym punktem 2 – nie da się używać sformułowania „fabryka Schweizer w Elmirze”, ponieważ w Stanach Zjednoczonych lat. 30 nie istniały fabryki szybowców. Były to (ledwo dyszące pod względem finansowym) manufaktury robiące szybowce na pojedyncze zamówienia osób prywatnych lub biednych klubów szybowcowych organizujących się na zasadzie „skyshare”. Manufaktura szybowcowa braci Schweizerów – szumnie zwana Schweizer Aircraft Corporation – potencjałem B+R, technicznym, technologicznym, materiałowym i wytwórczym niczym nie przewyższała jej podobnych amerykańskich manufaktur szybowcowych Laister-Kauffmann Aircraft Corporation, Bowlus-Dupont Sailplane Company, Bowlus Sailplanes Inc., Midwest Sailplane, Frankfort Sailplane Co., Briegleb Aircraft Co., Inc., Ross-Stephens Aircraft Co. i Volmer Sailplanes. Jeśli już, to Schweizerowie ustępowali potencjałem B+R niejednej z ww. manufaktur. Schweizer szybowców wysokowyczynowych nie robił – inni w Stanach Zjednoczonych robili. I nie Schweizerowie zastosowali w szybowcach podczas II w.ś. np. pierwsze kompozyty, bo zrobił to ich konkurent. To też o czymś świadczy. 4. Bracia Schweizerowie byli mistrzami autoPR i komunikacji marketingowej; nie oszczędzali na tym. Dodatkowo los im sprzyjał, bo mieli swoją manufakturę przy kolebce amerykańskiego szybownictwa, czyli przy Elmira Area Soaring Corporation. To tak, jak gdyby ktoś w Polsce powołał do życia manufakturę szybowcową przy Bezmiechowej i wdrożył krzykliwe PR pt. „Tylko my projektujemy i robimy najlepsze polskie szybowce” nawet gdyby to nie była prawda. I to jest „case study” braci Schweizerów. Z dzisiejszej perspektywy takie czynniki mogą wprowadzać w błąd, że Schweizerowie mieli jakiś wyjątkowy biznes szybowcowy w USA. Nie mieli. 5. Szybowce braci Schweizerów z omawianego okresu to szybowce dobre, ale nie wybitne; szybowce warsztatowo poprawne bez cech wyprzedzania swoich czasów pod jakimś względem. Amerykańscy konkurenci Schweizerów pod wieloma względami byli lepsi. Szybowce Schweizer były – zgodnie z najlepszymi tradycjami amerykańskiej kultury technicznej w lotnictwie – bardzo dobrze i estetycznie wykonane, ale to jednak nadal szybowce przeciętne. Z jednym wszakże wyjątkiem w klasie szybowców dwumiejscowych. Dwumiejscowy Schweizer SGS 2-8 był w stanie pobić np. Minimoę (i bił). 6. Ze wszystkich powyższych powodów nie istniał w Stanach Zjednoczonych lat 30. (i nigdy) monopol na szybowce Schweizer Aircraft Corporation. 7. Ani jeden amerykański szybowiec okresu międzywojennego nie był przygotowany do produkcji seryjnej. Kolejny dowód na brak monopolu firmy Schweizer na szybowce na rynku amerykańskim. 8. Kolejny i jeden z wielu koronnych dowodów na to, że nie istniało coś takiego, jak monopol firmy Schweizer na szybowce w USA. Ma miejsce Pearl Harbor. Natychmiast po nim USAAF zwracają się z dramatycznym apelem do CAA o pomoc w konkretnej sprawie. Nie mające (z własnej głupoty) zielonego pojęcia o szybownictwie USAAF pytają CAA, gdzie, jak, od kogo pozyskać szybowce szkolno-treningowe, bo potrzebne jest nagle, jak z rękawa, 4200 wojskowych pilotów szybowców transportowych, a nie ma ani jednego? Co odpowiada USAAF instytucja najbardziej kompetentna, bo cywilny organ nadzoru lotniczego? Nic konkretnego nie odpowiada ponad to, iż rzecz jest nie do zrobienia siłami krajowych manufaktur szybowcowych. Czy Schweizer jest polecony przez CAA, jako „monopolista” w dziedzinie produkcji szybowców w USA i jedyna firma, która znajdzie środki zaradcze na problem USAAF? Nie jest polecony. 9. Jak dalece nie istniał w USA monopol na szybowce Schweizer pokazuje konkurs ofert i przetarg na szybowce szkolno-treningowe dla amerykańskich sił zbrojnych ogłoszony natychmiast po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do II w.ś. Żadnego „monopolu”, albo chcociaż minimalnych preferencyjnych warunków, Schweizerowi nie przyznano, ponieważ dla amerykańskich władz lotniczych Schweizer zawsze był tylko zwyczajną manufakturą szybowcową taką samą, jak wszystkie inne. 10. Do powyższego przetargu wojskowego zaproszono wszystkie amerykańskie firmy lotnicze zdolne do produkcji szybowców i zainteresowane tego typu kontraktem z wojskiem. 11. Schweizer tego przetargu nie wygrał – jeszcze jeden dowód na brak monopolu tej wytwórni na szybowce na rynku amerykańskim. Zwycięzca przetargu był kolegialny i zamówienia na szybowce szkolno-treningowe przyznano aż ośmiu firmom (Aeronca, Briegleb, Frankfort, Laister-Kauffmann, Piper, Pratt, Read & Co., Schweizer i Taylorcraft). Jeszcze jeden dowód na zdroworozsądkowe postrzeganie i podejście władz do Schweizera (oraz brak jego monopolu) to fakt, że lwią część „tortu” w tym przetargu zgarnęły firmy samolotowe Aeronca, Piper i Taylorcraft, które łącznie miały dostarczyć 750 szybowców. Takiego portfela zamówień amerykańskie manufaktury szybowcowe nie zrealizowałyby chyba do wojny koreańskiej. 12. Z sugestią, że szybowce polskie na rynku amerykańskim mogłyby być niesprzedawalne zgodzić się byłoby nader trudno. Wręcz przeciwnie – byłyby wysoce sprzedawalne. Nie zapominajmy, że ruch społeczny w USA wokół szybownictwa był skrajnie inny, niż w Niemczech, ZSRR i Polsce. W międzywojniu szybownictwo wyczynowe było w USA sportem milionerów, a co najmniej ludzi nieco bardziej zamożnych np. emerytowanych pilotów wojskowych wysokiej rangi, inżynierów lotniczych na dobrych posadach w nauce lub przemyśle itp. Środowisko to łaknęło wszelkich szybowcowych nowości ze świata, bo własny rynek oferował niewiele w kwestii szybowców wyczynowych, a jeśli już to za pieniądze zaporowe dla większości pilotów, co więcej jednostkowe egzemplarze szybowców. Kilka dowiezionych do USA np. Pewuesów-101 na handel i nie powstałyby w USA mozolnie projektowane i równie mozolnie budowane po jednym egzemplarzu w „produkcji garażowej” szybowce RS-1 i R-2, bo nikomu by się to nie opłacało. Wyczynowe PWS-101 byłyby w USA „off-the-shelf” i po cenach na pewno wysoce konkurencyjnych w stosunku do szybowców niemieckich, bo Niemcy mieli ceny na swoje szybowce w USA jak z jakiegoś ponurego drenażowego kabaretu. 13. Mogła niemiecka ambasada w Waszyngtonie wspierać swój biznes szybowcowy w USA? Mogła. I robiła to z rozmachem. Mogła ambasada II RP robić identycznie? Mogła. Robiła? Nic nie robiła. 14. Jeśli zajrzymy do amerykańskich szybowcowych mediów drukowanych lat 1929 do Pearl Harbor (a coś o tym wiem, jako ich kolekcjoner) to jedyne zachwyty nad zagranicznymi pilotami szybowcowymi jakie tam zobaczymy? Wyłącznie nad pilotami niemieckimi. To samo dotyczy konstruktorów i aerodynamików związanych z szybownictwem. „Deutsche Segelflug über alles” – taki jest obraz tych mediów. My nie istniejemy. Jakby w ogóle nie było na mapie świata państwa Poland. Nie istniejemy mając ówcześnie szybownictwo najwybitniejsze na świecie ex aequo z Niemcami. 15. Kto za to istnieje z naszego regionu? Litwa istnieje. Można było? 16. Gdyby przez pewne zbiegi okoliczności kilku-kilkunastu Amerykanów (wyłącznie z własnej inicjatywy i nieco przez przypadek) nie zdecydowało się na szkolenie szybowcowe w II RP to na rynku amerykańskim w ogóle nikt by nie wiedział, że w Polsce istnieje jakiekolwiek szybownictwo. 17. Czy mogli Niemcy doprowadzić do stanu, że na zasadach komercyjnych ich szybowce Gö 1, Gö 3, Gö 5/Hü 17, Rhönsperber, Grunau 8 i Grunau Baby były w USA dostępne albo w postaci planów do ich budowy, albo jako gotowe statki powietrzne? Mogli. Mogła II RP doprowadzić do stanu, aby polskie szybowce tych samych klas były tak samo dostępne w USA? Mogła. Zrobiła coś w tym kierunku? Nic. 18. Mogli niemieccy piloci szybowcowi i konstruktorzy szybowców nie tylko bywać często w USA, ale i robić tamże dobre PR swojej branży szybowcowej? Mogli. I robili. Mogli Polacy robić to samo? Mogli. Robili? Nie robili. 19. Czy mogła taka mała Litwa inwestować w promocję w USA swojego szybownictwa? Mogła. Mogła II RP? Mogła. Zrobiła cokolwiek na tym polu? Nic. Na 8. Otwarte Szybowcowe Mistrzostwa Stanów Zjednoczonych w roku 1937 Litwa wysłała swoją małą kadrę narodową złożoną z dwóch pilotów i dwóch szybowców, w tym z rodzimego szybowca BrO-4 Rūta (doskonałość 19). I amerykańskie środowisko szybowcowe to zapamiętało i aż do przystąpienia USA do II w.ś. miało szacunek dla litewskiego szybownictwa i litewskich konstruktorów szybowców. 20. Z antypromocją polskiego szybownictwa na rynku amerykańskim nie wydarzyło się nic ponad systemową, kompleksową antypromocję całego dorobku naukowo-technicznego i przemysłowego Polski na Nowojorskiej Wystawie Światowej NYWF 1939-1940. 21. Jakiś „pies z kulawą nogą” zrobił choćby tylko mikroskopijne cokolwiek dla promocji polskiego szybownictwa w USA przed wojną wraz z podjęciem próby robienia na tym biznesu na wzór Niemiec? Nic. Gdyby przez całkowity przypadek pilot szybowcowy-polonus nie wszedł na Orlika II w polskim pawilonie w Nowym Jorku na NYWF 39-40 to też „pies z kulawą nogą” nie dowiedziałby się w Stanach Zjednoczonych, że zawitał tam jeden z zaledwie kilku najlepszych wysokowyczynowych szybowców świata. 22. Niczym dar niebios dostała II RP dziejową szansę na pokazanie się wobec świata jako państwo nowoczesne, z dorobkiem naukowym, B+R, technicznym, przemysłowym, produkcyjnym, każdym, do którego potrzebna jest umysłowość „open-minded”. The New York World's Fair 1939-1940 była do tego okazją niepowtarzalną, także dla polskiego wybitnego szybownictwa wraz z Orlikiem II SP-1373. Co z tego wszystkiego zrobiono i jak wykorzystano tę niepowtarzalną szansę? Wykorzystano jako ocean ciemnogrodu, zaścianka, prowincjonalizmu dosłownego i umysłowego. Wyszła z tego promocja w kulturze flaszki, ogórka i kiełbachy. Takich II RP miała wówczas ludzi od public affairs i komunikacji marketingowej. 23. Antypromocja polskich wyrobów przemysłowych i dorobku naukowo-technicznego na NYWF 39-40 to skandal, za który ktoś powinien pójść siedzieć. Pojechaliśmy do kraju, gdzie w tamtym czasie US Army silnie rozwijała służby medyczne i kupowała w olbrzymich ilościach sprzęt medyczny. Można było zrobić na tym biznes? Można było. Ktoś z Polski zrobił cokolwiek w tym kierunku? Nikt niczego. Ktoś w USA zachwycił się na NYWF polskim uniwersalnym, kompaktowym, naprawdę rewelacyjnym stołem operacyjnym Januszkiewicza? Nikt. I to w czasie, gdy US Army rozwijała przewoźne gabinety medyczne, a stół Januszkiewicza był niczym stworzony do czegoś takiego. Pojechaliśmy na NYWF do ojczyzny pięknych motocykli, do kraju rozmiłowanego w nich. Ktoś się dowiedział, że w polskim pawilonie jest pięknie wyszykowany na tę wystawę Sokół 600? Ktoś w USA zachwycił się nim? Nikt. W kraju rozbudowanego kolejnictwa, jakim były USA, ktoś na NYWF zachwycił się polską lokomotywą Pm36 w wersji aerodynamicznej, ktoś ją odnotował w Stanach Zjednoczonych? Nikt. Polskimi urządzeniami telekomunikacyjnymi ktoś się zainteresował na NYWF? „Pies z kulawą nogą”, bo jak się miał tym wszystkim zachwycić w reklamach II RP, jakie zalały wtedy media – reklamami wyłącznie polskiej szynki. 24. Reklamy „Polish Ham” do granic paranoi (a raczej daleko poza te granice) zalały i zdominowały wszystkie media NYWF 39-40. Nic z polskiej nauki, techniki, przemysłu, kultury – tylko „Polish Ham”. Władze Nowego Jorku wydrukowały bardzo ładną mapę terenu Wystawy Światowej i zaproponowały światowym wystawcom moduły reklamowe na tej mapie. Co II RP reklamowała? „Polish Ham”. Na ilu dużych modułach reklamowych to poszło na tej mapie? Aż na trzech; żadne inne państwo świata nie wykupiło na tej mapie aż tylu modułów. Polska na wszystkich modułach dała reklamy i slogany: „Polish Ham”, „Whe The Polish Ham is Better…” i „Polish Ham served at the Polish Restaurant”. Oto cała mentalność rządowych marketingowców II RP. Jako gadżet reklamowy Polska zawiozła na NYWF zapałki. Jaka reklama była na zapałkach? Może coś naukowego? Nie – „Polish Ham” i „Polish Restaurant”. Jeszcze w 1940 polskie władze zleciły nową produkcję zapałek na NYWF. Jaka poszła reklama na te zapałki? Może coś z branży lotniczej, bo przecież taka była w polskim pawilonie na NYWF? Nie. Poszły „Polish Food” oraz „Polish Restaurant”. Na okoliczność NYWF zacumował w Nowym Jorku MS Piłsudski. Miał on swoje reklamy w amerykańskich mediach, że jest związany z polską ekspozycją na NYWF. Co reklamowano? Może jakąś podwystawę na statku polskiego dorobku naukowego, technicznego, produkcyjnego z zakresu nowoczesnego państwa europejskiego? Nie. Reklamowano „Polish Restaurant”. Żarcie, żarcie, żarcie – do granic obłędu. Nic mądrzejszego polscy rządowi marketingowcy nie mieli na NYWF do powiedzenia. 25. Na okoliczność NYWF ukazuje się w ładnym medium artykuł poświęcony Polakom i Amerykanom polskiego pochodzenia w amerykańskich siłach zbrojnych. Jaką polski rząd daje reklamę przy tym artykule? Może silnika od Łosia, bo był do obejrzenia na wystawie i pasowałby do wojskowej tematyki artykułu? Może o szybowcu Orlik też możliwym do obejrzenia na wystawie, a którego można by od biedy podciągnąć pod aktywność LOPP w Polsce, czyli też bliską wojskowości? Nie. Polski rząd daje przy takim artykule reklamę „Polonia Brand Polish Ham”. Kolejny elegancko wydany artykuł w USA na temat relacji polsko-amerykańskich w dziedzinie marynarki handlowej. Jaka reklama temu towarzyszy na kolejnej stronie? „Polish American Sausage Company”. Wreszcie kiełbacha, nie szynka, cieszmy się, bo jest płodozmian reklamowy dorobku II RP. Następny elegancko wydany artykuł o Polakach w Stanach Zjednoczonych. Jaką reklamę na jego zakończenie daje polski rząd? „Republic of Poland for perfecting and intriducing the world famous Polish canned ham”. I jeszcze jeden elegancko wydany w USA na okoliczność NYWF artykuł o Fundacji Kościuszkowskiej. Jaką reklamę daje polski rząd na koniec tego artykułu? „Why the Polish ham is better…”. Nigdy nigdzie ani jednej reklamy z jakimś polskim wyrobem przemysłowym, nigdy niczego o polskiej działalności B+R. Tylko żarcie, żarcie, żarcie. Itd., itp. Można by te przykłady mnożyć dziesiątkami, jeśli nie setkami. Można się dziwić, że w międzywojniu nikt w USA nie miał pojęcia, że II RP miała jedne z najlepszych szybowców ówczesnego świata? Można się dziwić, że nikt z Polski nie potrafił zrobić na tym biznesu? 26. Polską obecność na NYWF najlepiej komentuje jeden z amerykańskich artykułów z tamtych czasów w rodzaju – „dwa rolnicze kraje, Polska i Holandia, miały pawilony obok siebie”. Można się dziwić? Nie można. Polska obecność na NYWF to tylko politykierstwo (całkowicie dla Amerykanów niezrozumiałe, bo nie od tego są wystawy światowe), żądza dokopania Niemcom (bezsensowne odsłonięcie pomnika Jagiełły z „dwoma nagimi mieczami”, jak gdyby ktokolwiek poza Polakami wiedział, o co w tym chodzi) oraz prostacka promocja polskiej wsi i jej wyrobów spożywczych, w tym nachalne, wszędzie, reklamowanie wieprzowiny, szynki i kiełbasy. Było to żałośniejsze, niż wszelkie Cepeliady. 27. Czy nadal dziwimy się do dziś, że wizerunek Polski na świecie od międzywojnia co najmniej do końca PRL i jeszcze z zahaczeniem o początek III RP to furmanka i wiejska babinka w chustce na głowie? Mamy to, na co solennie zapracowaliśmy. 28. Dla jasności: Beznadziejna, zaściankowa, prowincjonalna, pozbawiona jakiejkolwiek wyobraźni sytuacyjnej i biznesowej mentalność polskich władz państwowych odpowiedzialnych za polskie uczestnictwo w NYWF to tylko część zjawiska. Żaden aparat państwa nie był i nie jest potrzebny do promowania czegoś z branży lotniczej, co uważamy za warte promowania. Przykład: dyrektor Ryszard Leja z PZL Warszawa-Okęcie od pierwszych lat 90. nie oglądał się na żadne polskie ministerstwa, na żaden polski rząd, na żadne agencje rządowe odpowiedzialne za promocję czegokolwiek polskiego za granicą. W trakcie produkcji prototypów PZL-130 sam z własnej inicjatywy urządzał atrakcyjne imprezy dla ataszatów wojskowych ambasad funkcjonujących w naszym kraju. To, co Jerzy Wojnar wyprawiał wtedy z Orlikami w powietrzu jest nie do opisania. Wiem, bo widziałem. Wojskowi attaché zbierali z ziemi szczęki, jak pan Jerzy latał, a czasami szurał Orlikami po ziemi na Vmax – też wiem, bo widziałem. Można było przed wojną też ruszyć głową z prywatnej/zakładowej inicjatywy bez czekania na zmysł marketingowo-handlowy aparatu II RP wobec branży szybowcowej? Można było. Nikt by tego nie blokował spośród władz. Reasumując: Flaszka, kiełbacha i ogórek – oto wizerunek II RP na Nowojorskiej Wystawie Światowej 1939-1940. Flaszka, bo reklam alkoholi przy reklamach polskiej wieprzowiny już tutaj litościwie nie cytuję. I żaden „Polish Week”, jaki miał wtedy miejsce z nieco mądrzejszymi imprezami towarzyszącymi nie jest w stanie tego wizerunku zmienić. Flaszka, kiełbacha i ogórek plus wieśniaczka Zosia w chustce na głowie, bo na pewno nie bardzo dobry szybowiec Orlik II SP-1373. Oprócz czterech wydań katalogu polskiej wystawy na NYWF różne drobne gadżety reklamowo-propagandowe Polska przygotowała na tę imprezę, ale jeden wybijał się zdecydowanie już choćby swoją wielkością. Widać go poniżej. Nie mała statuetka Orlika II, nie mała statuetka PZL Wicher (którego model był na wystawie wraz z informacją o nim), nie RWD-4 i nie RWD-6, których modele też były w polskim pawilonie i nie silnik lotniczy Pegaz. Główny gadżet reklamowy II RP w Nowym Jorku to polska wieś. Poniżej lalka-wieśniaczka Zosia – główny polski gadżet reklamowy na NYWF 39-40. Najmądrzejsze, co II RP wymyśliła na tę imprezę wystawienniczą formatu światowego w Nowym Jorku. Pozdrawiam
  7. Jeden z szybowców jest z LOPP, a Ustjanowa była aeroklubowa, nie LOPP, ale kto wie, mógł być na przelocie. Budowla z tyłu jest ciekawa.
  8. No właśnie. To „coś” Antonowa to taki prapraojciec kombinowania nad czymś, co później wyewoluowało do postaci wingletów. Ruscy tamtych czasów jacy byli, tacy byli, ale aerodynamikę mieli niezłą i współpracowali zresztą w tej dziedzinie z Amerykanami, tak samo jak od 1929 r. współpracowali z nimi na polu spadochroniarstwa. Dziwne przy takich przeciwstawnych sobie ustrojach państw, ale tak było.
  9. Na rysunku powinno być Rot Front (Рот Фронт), nie „Rot Fort”. Rosjanie mieli nawet takiego RF-a, który miał na kadłubie napis alfabetem łacińskim „Rot Front”. A-9 to już szybowiec powojenny, zatem nie podchodzi pod nasze różne rozważania.
  10. Fajne to były czasy, gdy nieco mniej pracowano z lakierami lotniczymi z pigmentem, a więcej tylko z cellonem i konstrukcja wewnętrzna usterzenia i skrzydeł ujawniała się jak jakiś rysunek przekrojowy.
  11. Nie winglet. Tak jak napisałem. Ale na pewno też nie zabezpieczenie przed „cyrklem” i jego destrukcyjnymi efektami bardzo często ukręcającymi kadłub. Gdyby ta końcówka Antonowa miała być tylko „odbijaczem” przeciwko szorowaniu po ziemi to miałaby zupełnie inną konstrukcję (typową dla tamtych czasów), ale jej nie ma. Miałaby choćby najmniejsze kółeczko, albo coś bardziej typowego z tamtych czasów, jak np. półkolisty profil wygięty z pręta stalowego. Niczego takiego tam nie ma. Końcówka Antonowa ma charakter czysto aerodynamiczny, nie zaś wytrzymałościowy do szorowania po ziemi.
  12. PS Praojciec tych RF-ów, szybowiec ДИП (DIP) Antonowa również miał taką końcówkę skrzydła. Też wyrafinowany szybowiec. Niestety diabeł za tym nie trafi, co jest na tej amerykańskiej fotografii, ale to już raczej nie polskie zmartwienie.
  13. Specjalnie dla Ciebie - w uznaniu naszych zawsze bardzo ciekawych wymian myśli. ? W artykule może nie być na to miejsca (w każdym razie niekoniecznie na takim poziomie szczegółowości), poza tym ten artykuł nie będzie od honorowania radzieckiego szybownictwa, bo bez przesady, niby w imię czego i za co... Ale... Będzie zdjęcie szerszego planu płyty postojowej zawodów w Tule. Obok naszego PWS-102 bis Rekin, SP-1361 (pierwszy egzemplarz) będzie widoczna końcówka skrzydła któregoś z wysokowyczynowych szybowców Antonowa. Jest to tylko końcówka. Dokładnie tyle, ile pokazuję poniżej. Jest to końcówka nierozpoznawalna bardzo dokładnie, ale z grubsza tak. Pierwsza seria wysokowyczynowych szybowców Olega Antonowa z rodziny Рот Фронт to były szybowce РФ-1, РФ-2, РФ-3 i РФ-4. I to one właśnie miały takie zakończenia końcówek skrzydeł, jak poniżej, o czym pisałem wcześniej. Z takiego zdjęcia nie da się rozpoznać, czy to jest РФ-1, РФ-2, РФ-3 czy РФ-4. Od РФ-5 Antonow robił już klasyczne proste zakończenia skrzydeł.
  14. Absolutnie tak. Kategoryczny wymóg - wszyscy ze „spółdzielni” robimy korektę wydawniczą. Od roku 1987 do dziś pracuję z wydawcami, więc wiem, jakie numery mogą powstawać w publikacjach, a czasami są to numery niewyobrażalne. Podpisy do niektórych zdjęć widziałbym jako tinta + zdjęcie, a na tincie podpis-miniartykulik do zdjęcia. Wszystko dokładnie opiszę, co i jak makietować.
  15. Wiem. Dam po weekendzie. Chcę to dobrze przygotować, bo drugiej szansy nie będzie. Jak to mawiali Amerykanie o szybownictwie desantowym „No second chance”. Dam do „spółdzielni” ok. dwóch stron tekstów w Wordzie. Będą to takie akapity-wstawki, jakie chciałbym, aby udało się wpleść w ten artykuł. Nad zdjęciami muszę popracować trochę w Photoshopie, żeby postarać się poczyścić je trochę z rys i (w jednym przypadku) z maziaków, gdy ktoś w agencji zaznaczał, jak kadrować te fotografie. To była taka maniera wydawnicza tamtych lat, że od razu jakimś ołówkiem kopiowym czy czymś takim sugerowało się kreskami i strzałkami, jak potem w prasie kadrować dane zdjęcia. Maniera fatalna, ale od czego jest dziś wujek Photoshop. Być może grafik „Przeglądu Lotniczego” też będzie musiał odrobinę pomóc w ładnym wyczyszczeniu tych zdjęć.
  16. Piękne zdjęcie. Nie mam takiego. Nos mi podpowiada, że jak już szarpnę się kiedyś na coś pisanego o „amerykańskim” Orliku II to być może też zaproszę do „spółdzielni”
  17. Czy wiadomo, jak te Orliki przetransferowały się do Jugosławii? Czy to może być case study „Złota dla zuchwałych”, gdzie (na planie w Jugosławii) nasze Visy grają Colty M1911, a nasze rkm-y wz. 28 grają BAR-y, bo te rzeczy przyszły do Jugosławii razem z Niemcami jako zdobyczne na II RP? Czy jugosłowiańskie Orliki tak samo mogły pojawić się w Jugosławii jako zdobyczne, zagrabione przez NSFK albo LW, a potem porzucone w ramach przegrywania wojny przez III Rzeszę?
  18. Samokrytyka. Boli, ale nie ma rady, trzeba wytrzymać. Zapomniałem, że od roku 1938 Rosjanie mieli szybowiec o doskonałości 30,5. Był to szybowiec wysokowyczynowy RF-7 konstrukcji Olega Antonowa. Trzeba mu przyznać, że konstruował szybowce przepiękne i genialne. Czytelnicy nadchodzącego artykułu Andrzeja Glassa zobaczą RF-7, ponieważ na zdjęciu z Tuły stoi on za naszym PWS-102 bis Rekin, SP-1361. Nawiasem mówiąc nie Amerykanie wymyślili (mimo swojego nachalnego autoPR w tej kwestii) rozpraszanie oporu indukowanego na końcach skrzydeł poprzez wykrzywienie owych końcówek. Antonow wymyślił to w szybowcach już w roku 1932, tylko wykrzywienie nie biegło u niego tak, jak w obecnych wingletach w górę i nie tak stromo, jak w wingletach, ale biegło łagodnie i w dół. Nie ma znaczenia - działało tak, jak miało działać, a jedynie Amerykanom udało się wmówić całemu światu, że to niby oni w latach 70. XX wieku wymyślili rozpraszanie oporu indukowanego poprzez wykrzywione końcówki skrzydeł. Tę fajną rzecz i wynalazek z dorobku Antonowa też będzie można - siłą rzeczy przy okazji - zobaczyć w nadchodzącym artykule Andrzeja Glassa, ponieważ w Tule obok naszego ww. SP-1361 stał inny niż RF-7 szybowiec Antonowa właśnie z takimi rozpraszaczami oporu indukowanego. Specjalnie opiszę to w podpisie do fotografii.
  19. Żeby było śmieszniej właśnie pozyskałem jeszcze dwie fotografie z naszymi szybowcami w ZSRR. Czytelnikom noże w kieszeniach się otworzą, gdy zobaczą, jak Rosjanie nazwali sobie prototyp PWS-102. Doradzam czytanie przyszłego artykułu Andrzeja Glassa z ostrymi narzędziami daleko od siebie.
  20. Chcę bardzo podziękować Bodziowi. Bodziu „na zapleczu” naszego tutejszego sklepiku też robi, co może, żeby dołożyć swoją cegiełkę do artykułu Andrzeja Glassa i wygląda mi na to, że coś z tej cegiełki będzie. Bodziu - olbrzymie podziękowania! ?
  21. Z tą wysoko osadzoną poprzeczką to oczywiście pozwoliłem sobie wyrazić pewne marzenie, aby tak było w odniesieniu do pisania o szybownictwie międzywojnia, ale rzecz jasna zdaję sobie sprawę, jak niesamowicie trudne jest to w dzisiejszych okolicznościach i przy takiej dostępności do stosownych materiałów, jaka ona w Polsce jest. W kraju archiwów niszczonych i grabionych proste to nie jest. Ale starać się trzeba. Dziś można pisać z żarem, pasją, o sportowej walce w powietrzu pilotów szybowcowych, bo jest do tego wszystko – ludzie, dokumenty, dane, zapis danych, sprzęt rejestrujący rywalizację w powietrzu i wszystko inne, co się komu marzy do pasjonującego pisania o szybownictwie, aby to było ciekawe dla czytelnika. Z międzywojniem wiadomo – nie ma tak dobrze. Wprawdzie wymagam tej wysoko zawieszonej poprzeczki od innych i od siebie, ale zdaję sobie sprawę, że sam polegnę na tym marzeniu, gdy będę kiedyś pisał o „amerykańskim” Orliku II. Na pewno zrobię to inaczej, niż dotychczasowy styl pisania o polskim szybownictwie międzywojnia, ale dobrze wiem, że to jeszcze daleko nie będzie „to”, czego oczekiwałbym od innych i od siebie, bo to po prostu niemożliwe z braku wielu informacji. Postaram się np. opisywać, jak Minimoa przegrywała z Orlikiem II, ale tylko „postaram się”, bo zabraknie mi np. wielu danych meteorologicznych z konkretnych dni. Co mogę, to zrobię, żeby to się jakoś dobrze czytało po lotniczemu, po sportowemu i fajnie, bo z polską dumą z Orlika II, ale ideał publicystyczny to nie będzie na pewno, w każdym razie nie taki, jaki by mi się marzył. Dlatego patrzmy spokojnie na tę wysoko osadzoną poprzeczkę. Po prostu trzeba próbować. Dawać z siebie (i z portfela) ile się da, aby gromadzić fajne materiały do pisania o polskim szybownictwie międzywojennym, ale wiadomo, że jakichś cudów to tutaj raczej nie będzie.
  22. Tak będzie - sto procent materiałów, jakie przez ok. 20 lat tropienia tego Orlika II SP-1373 zebrałem będą ujęte w jakąś formę pisaną i ilustrowaną. W zasadzie została mi już tylko jedna operacja - dotarcie do pewnej rodziny w USA. Znowu igła w stogu siana, ale może ataszat kulturalny ambasady amerykańskiej jakoś pomoże. Jesteśmy na takim poletku historycznym, że znowu tylko „spółdzielnia” może coś wskórać „Przegląd Lotniczy” jeśli kiedyś będzie chciał pociągnąć ze mną ten temat to dostanie ode mnie serial na parę numerów.
  23. Znowu mi się przypomniało, jak pięknie pachniało w takich hangarach.
  24. Bardzo dziękuję za ciekawą informację i świetne zdjęcie. Zawsze miałem wrażenie, że ta limuzyna Orlika I jest jakaś taka delikatna, subtelna. To oczywiście nie wada. Informacja o celuloidzie też bardzo ciekawa. Dziękuję ?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie