Skocz do zawartości

Jedburgh_Ops

Użytkownik forum.
  • Zawartość

    9 900
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    33

Zawartość dodana przez Jedburgh_Ops

  1. Ponieważ wkroczyliśmy na główny obszar tego, czym się zajmowałem/zajmuję zawodowo i inaczej, i do czego mam potężne archiwum, to bardzo chętnie odpowiem. Powyższa książka dokładnie o niczym nie świadczy i zaraz to wytłumaczę. Albo może nie – właśnie o czymś świadczy. Data jej wydania mówi wszystko o tym, co to jest i skąd się to zjawisko wzięło. Bo to jest tylko zjawisko. Nikt w USA ani podczas wojny, ani później, nie skorzystał z ani jednego zdania w tej książce i można to udowadniać na nieskończoną ilość sposobów. Tym bardziej Orlik II SP-1373 nie ma nic wspólnego z zawartością też książki, a jego konstrukcja, materiały i technologie niczego w niej nie doradzają. Bo nie są w stanie przy takim zapleczu B+R i przemyśle lotniczym, jakie miały Stany Zjednoczone po Pearl Harbor. Po żołniersku w punktach. Będzie to dodatek do mojego postu z 9 marca na ten sam temat. 1. Trochę nam się – jak widzę, choć może się mylę – duch Jerzego Gruchalskiego unosi nad sprawami tego Orlika II SP-1373, więc dopowiedzmy sprawy do końca. Przy całym moim niezmierzonym podziwie i szacunku wobec szybownictwa II RP należy stosować zasadę „Znaj proporcjum, mocium panie”. Przy całym naszym umiłowaniu polskiego międzywojennego szybownictwa apelowałbym o maksymalny obiektywizm i chłód połączony z jak największą wiedzą. Jeszcze raz powtarzam: Orlik II SP-1373 absolutnie niczego Amerykanów nie nauczył, nie wskazał im żadnego najmniejszego kierunku rozwoju szybownictwa jakiegokolwiek, czy to cywilnego, czy wojskowego. A już na pewno nie nauczył Amerykanów niczego na polu drewna lotniczego omawianego w pokazanej powyżej książce „Design of Wood Aircraft Structures”. I mogę to udowadniać na setkach przykładów, bo do tego jest olbrzymia amerykańska literatura fachowa z całego międzywojnia i II wojny, a poświęcona tamtejszym osiągnięciom naukowym i produkcyjnym na polu płatowców drewnianych i kompozytowych (czyli też odrobinę drewnianych, choć to nieco umowne). I ta książka – wydana instrumentalnie pod określone okoliczności – niczego nie wnosi. W międzywojniu nie II RP zrobiła pierwszy na świecie całkowicie kompozytowy samolot wojskowy (bombowiec) tylko zrobiły to Stany Zjednoczone. Jak zatem II RP mogłaby „uczyć” czegokolwiek Amerykanów na polu drewien lotniczych i np. włókien celulozowych (też w końcu mających coś wspólnego z drewnem) a służących do kompozytów przedwojennych i drugowojennych? Skoro o drewnach lotniczych mowa i pouczaniu Amerykanów – czy SP-1373 zawierał w sobie jakieś prefabrykaty kompozytowe na bazie fornirów lotniczych i/lub włókien celulozowych? 2. Czy Orlik II SP-1373 miałby od roku 1942 nauczyć Amerykanów np. wysokowydajnych procesów technologicznych i masowej produkcji szybowców z najdalej posuniętą (jak na owe czasy) automatyzacją faz produkcji? Jeśli ktoś chciałby tak twierdzić to polecam drugowojenne teksty Otto W. Timma i towarzyszące temu fotoreportaże, jak się produkowało szybowce CG-4A. Tego Otto W. Timma, który był nie jakimś tam małym Kaziem-publicystą lotniczym, tylko prezesem Timm Aircraft Corporation, jej głównym inżynierem i już od międzywojnia jednym z amerykańskich pionierów płatowców kompozytowych. Oraz producentem szybowców CG-4A. Czego Orlik II mógł nauczyć amerykańskich producentów szybowców CG-3A i i CG-4A, bo jeśli mówimy o rzekomym „nauczaniu Amerykanów przez Polaków” konstruowania i produkcji szybowców to dla Amerykanów te dwa wymienione były najważniejsze w czasie, gdy w rękach aparatu amerykańskiego państwa znalazł się SP-1373. 3. Jeśli mowa o szybowcach sportowych – czy mieliby Amerykanie zachwycić się np. profilem Orlika II? Ci Amerykanie, których NACA opracował przed wojną profile szybowcowe dające szybowcowi doskonałość 37,6 dalece nieosiągalną w Polsce? Przypominam – doskonałość Orlika II to 25,5. Czego zatem mieliby „nauczyć się” Amerykanie od Polaków na podstawie Orlika II? 4. Należy pamiętać, że przed wojną większość państw wysoko rozwiniętych uznawało wyłącznie swoje materiałoznawstwo lotnicze i nie ma na to dowodu lepszego niż ówczesne i drugowojenne Stany Zjednoczone. Ameryka ma swoją miłość własną i tak samo dotyczyło to (i dotyczy) produkcji lotniczej. Już tu wcześniej wspominałem – niekoniecznie z tych samych gatunków drewna robiono płatowce szybowcowe w Polsce i w USA. I nic się nie zmieniło w Stanach Zjednoczonych po pobycie w nich Orlika II. Nic. Czego więc Orlik II miałby „nauczyć” Amerykanów? 5. W II RP produkowano szybowce z sześciu gatunków drewna (sosna, świerk, brzoza, buk, olcha, jesion) – w Stanach Zjednoczonych z siedmiu (sosna, świerk, brzoza, jodła, jesion, klon, mahoń). Czy któraś z rozpatrywanych tutaj stron miałaby kogoś „pouczać” z czego robi się szybowce? Jeśli już to byłyby to rozmowy partnerskie, a nie mentorskie z czyjejś strony, po prostu wymiana doświadczeń. Czy Polska z Orlikiem II miałaby „uczyć Amerykanów” z czego robi się szybowce, skoro oni mieli nieco większe doświadczenie z nieco innymi i z nieco większą liczbą drewien lotniczych? Czy w Polsce ktoś robił płatowce szybowcowe ze sklejki mahoniowej? W II RP z bardzo drogiego mahoniu to najwyżej mógł mieć biurko prezydent i elity społeczno-biznesowe. A w Stanach Zjednoczonych już od roku 1930 zalecano używanie sklejki mahoniowej do produkcji szybowców. 6. Czy II RP miała sklejki lotnicze już w stanie surowym wodoodporne? Nie miała. Typowa lotnicza amerykańska trójwarstwowa sklejka lotnicza była wodoodporna (i tak się nazywała) już „na dzień dobry”, bez cellonowania, bez malowania. Dlaczego? Tłumaczyłem już na tym forum nieraz – z powodu gigantycznego procesu B+R za olbrzymie pieniądze, na jaki w międzywojniu umówiły się amerykańskie przemysły drzewny i chemiczny. Nikogo w Europie nie było stać na takie B+R. Stąd brytyjskie Mosquito z amerykańskich sklejek, jak pisałem wcześniej. Nikt na świecie nie miał takich sklejek lotniczych, jak Amerykanie. Czego i w tym przypadku Amerykanie mieliby się „uczyć” od Polaków na przykładzie Orlika II? 7. Miałby Orlik II pouczać Amerykanów, co to jest lotnicze duraluminium, w tym w szybownictwie? Z całym szacunkiem wobec wytwórczości lotniczej II RP, ale żeby kogo, jak kogo, ale amerykański przemysł lotniczy pouczać co to jest duraluminium lotnicze to trzeba by raczej stanąć na ostatnich pozycjach w kolejce do pouczania ich w takich sprawach. Już od najprostszego amerykańskiego szybowca Fledgeling (1930), takiej najprostszej „ramy kadłubowej”, udział duraluminium był bardzo znaczący, albo wręcz bardzo duży, w zależności od decyzji budowniczego szybowca. 8. Wysokowęglowa stal konstrukcyjna – jakieś polskie pouczenia dla Amerykanów na podstawie Orlika II? Wszystko jak wyżej. Już od Fledgelinga był olbrzymi udział tej stali, jeśli ktoś się na nią zdecydował zamiast duraluminium. 9. Oszklenie limuzyny Orlika. Czy Amerykanie mieliby się tutaj czegoś uczyć od Polaków i od Orlika? Amerykanie mający w swoim ówczesnym potężnym przemyśle chemicznym aż czterech producentów lotniczego szkła organicznego mającego certyfikaty zarówno cywilne, jak i wojskowe (Celanese Celluloid Corporation, Du Pont, Hercules Powder Company, Rohm & Haas Company) i szkła wykorzystywanego we wszystkich typach amerykańskich szybowców cywilnych i wojskowych 10. Mieliby Amerykanie uczyć się czegokolwiek od Orlika II w kwestii zastosowania tworzyw sztucznych certyfikowanych dla lotnictwa? Ci Amerykanie, którym Leo Baekeland wynalazł wszystko co najdoskonalsze (jak na owe czasy) w dziedzinie tworzyw sztucznych i żywic syntetycznych? 11. Ostatnie serie produkcyjne amerykańskich szybowców transportowych CG-4A miały już podłogi kompozytowe. Podłogi, czyli olbrzymi element wytrzymałościowy całego szybowca, zarazem element funkcjonalny. Gdzie w tym miałby się zawierać polski element „edukacyjny” dla Amerykanów? Szybowce takie wzięły już udział w desancie operacji „Varsity”. Jakie to rozwiązania konstrukcyjne, materiały i technologie Orlika II SP-1373 wniosły coś do tych niewątpliwych amerykańskich szybowcowych osiągnięć materiałowych, technicznych i technologicznych? I tak dalej. Bardzo chciałbym się od kogoś dowiedzieć, czego Stany Zjednoczone nauczyły się na przykładzie Orlika II SP-1373 w ich szeroko pojętym sektorze szybowcowym i z olbrzymim zainteresowaniem przyswoję taką informację. * * * Teraz o powyższej książce „Design of Wood Aircraft Structures”. Data wydania – lipiec 1942. I to się komentuje samo. Orlik II SP-1373 nie ma z nią nic wspólnego. Całe międzywojnie, a głównie druga połowa lat 30. i okres do Pearl Harbor to w Stanach Zjednoczonych okres setek publikacji w fachowej prasie lotniczej na temat płatowców drewnianych i kompozytowych na bazie (jako nośnika żywic) fornirów i włókien celulozowych, czyli też umownie płatowców „drewnianych”, choć pochodzących już z autoklawów, a nie od stolarzy lotniczych. Wszystkie te artykuły pisali ludzie przemysłu i laboratoriów B+R – inżynierowie, technologowie, praktycy produkcyjni. Jest takich artykułów zatrzęsienie. Lektura fascynująca aż do dziś, jeśli ktoś lubi taką tematykę. I nagle lipiec 1942 r. Ma miejsce wydanie książki „Design of Wood Aircraft Structures”. Jakieś objawienie w USA? Jest tam coś nowego, czego amerykański przemysł lotniczy nie wiedział przez cały okres międzywojenny aż do Pearl Harbor? Ten przemysł, którego ludzie sami pisali te setki wspomnianych artykułów? Żadnych (a już szczególnie drewnianych) zdobycznych samolotów i szybowców państw Osi Amerykanie w lipcu 1942 r. nie mają. Spośród lotniczych konstrukcji drewnianych nie amerykańskich mają tylko polskiego Orlika II oraz niemieckie szybowce Minimoa, Kranich i Rhönsperber (spośród tych lepszych). Wszystkie z punktu widzenia materiałów i technologii są szybowcami prostymi, niewyszukanymi, klasycznymi tamtych czasów; z aerodynamiką raz lepszą, raz gorszą. Nie reprezentują sobą te szybowce niczego, co byłoby w USA nieznane w międzywojniu pod każdym względem. I to te cztery szybowce miałyby tak wstrząsnąć Ameryką, aby wydać książkę „Design of Wood Aircraft Structures” i aby pobiec z nią do tamtejszego przemysłu ze słowami „patrzcie, jak i z czego buduje się drewniane statki powietrzne”? W kraju największych na świecie procesów B+R w dziedzinie płatowców drewnianych? W kraju najbardziej zaawansowanych na świecie płatowców drewnianych, drewniano-kompozytowych i kompozytowych na bazie drewna? Chodzi tutaj o coś zupełnie innego. O lobbing, a wręcz o aparat presji psychicznej i nacisku na wybranych konstruktorów lotniczych będących zarazem menedżerami swoich firm i korporacji. Jest to m.in. „case study” wspomnianego wcześniej przeze mnie Eda Heinemanna. W amerykańskim systemie demokratycznym mógł to być tylko lobbing i presja psychiczna, a nie nakaz lub rozkaz. Tam to tak nie działa. Tam obywatela w stanie wyższej konieczności państwa można tylko o coś prosić, a nie kazać mu. Lipiec 1942 r. w USA to jest dokładnie to samo, co my teraz mamy, tylko rzecz jasna z innego powodu. Całe amerykańskie społeczeństwo i aparat władzy są w szoku, co ich spotkało w Pearl Harbor. Trwa histeria, chaos, niekompetencja, niestabilność procesów decyzyjnych, szok co z tym wszystkim zrobić. Decyzjami prezydenta Roosevelta powstają agencje rządowe dublujące się w swoich zadaniach i kompetencjach, na dodatek bezsensownie rywalizujące ze sobą. Tak powstają aż trzy agencje odpowiedzialne za oszczędzanie materiałów strategicznych i próby zmuszania przemysłu do produkowania dla wojska wyrobów dobrych jakościowo, ale z materiałów „zastępczych” dopóki nie zdynamizuje się produkcja aluminium i innych metali kolorowych. Ta produkcja zdynamizowała się błyskawicznie i za chwilę Ameryka już niczego nie oszczędzała spośród materiałów strategicznych. Lipiec 1942 to jest też apogeum narodowej zbiórki aluminium. Piramidy aluminiowych naczyń piętrzące się na ulicach amerykańskich metropolii tylko wzmacniają ogólny strach, ale też nastroje patriotyczne. I w takich okolicznościach powstaje w lipcu 1942 r. książka „Design of Wood Aircraft Structures”. Powstaje po to, aby trzy agencje rządowe o bezsensownie zdublowanych kompetencjach mogły wysyłać swoich urzędników do firm i korporacji lotniczych, aby podejmować rozmowy z kadrą menedżerską i próbować zmusić ją do produkowania samolotów wojskowych z drewna, jeśli tylko charakter zadań danego typu samolotu wytrzymałby takie posunięcie. Ta książka jest tylko zjawiskiem polityczno-społeczno-gospodarczym. Dla amerykańskich konstruktorów lotniczych objawień tam nie ma i w najmniejszym stopniu nie jest ona „edukacyjna” dla amerykańskiego przemysłu lotniczego. Orlik II SP-1373 nie ma z tym nic wspólnego. Słynny furiat Ed Heinemann z Douglasa, jak pisałem wcześniej, wyrzuca za drzwi magików od tej książki z wrzaskiem, że państwo amerykańskie ma sobie wybić z głowy drewniane Dauntlessy. Bell jest grzeczniejszy i negocjuje. I traci tylko bezsensownie czas na obliczenia dla drewnianej Airacobry. Produkcja aluminium rośnie w USA błyskawicznie i za parę miesięcy mało kogo obchodzi książka „Design of Wood Aircraft Structures”. Curtiss-Wright też jest grzeczny i negocjuje. Bezsensownie robi całkowicie drewniany i drewniano-kompozytowy mały samolot transportowy C-76 Caravan. Psu na budę – dosłownie i w przenośni. Wychodzi z tego 20 wiecznych prototypów w wiecznych testach i tylko pięć samolotów użytkowych nie wiadomo po co, przy olbrzymiej nadprodukcji C-47, do których wiecznie brakowało pilotów i USAAF do końca wojny nie podźwignęły się z tego niedostatku. Pięć drewnianych pudeł C-76 było nie wiadomo po co, a jedynie były sztuką dla sztuki. Jedyna sensowna rzecz, jaka z tego wyszła, to 262 dobre samoloty szkolno-treningowe Timm N2T Tutor całkowicie kompozytowe na miarę tamtych czasów, czyli żywice syntetyczne łączone z produktami drewnianymi i drewnopochodnymi. Tylko że te samoloty nie powstały dlatego, że prezes i inżynier Otto W. Timm dowiedział się z tej książki jakichś rewelacji, bo to on – jako pionier takich technologii – mógłby pisać takie książki, a nie żeby jemu je pisano. Na tym polega śmieszność tej książki. I tylko Orlik II SP-1373 nie ma z tym wszystkim nic wspólnego, tak jak z książką „Design of Wood Aircraft Structures” nie ma nic wspólnego żaden walor edukacyjny dla amerykańskich inżynierów-konstruktorów lotniczych. * * * Dorobek Antoniego Kocjana i jego Orlika II należy szanować i podziwiać, bo to cud, że w biednej II RP powstawały takie lotnicze i szybowcowe wspaniałości, ale nie jest wskazane dopisywanie temu „amerykańskiemu” Orlikowi faktów niebyłych, historii niebyłej, pseudopatriotycznej propagandy, bo on na to nie zasługuje. On się sam broni historią jego lotów w USA. Gdyby dziś żył Antoni Kocjan to wątpię, żeby był uszczęśliwiony kreacją (bo nie historią) na Glassówkach, jakoby jego Orlik II „nauczył Amerykanów konstruować szybowce”. Bo to jest po prostu nieprawda. Pozdrawiam - © Jedburgh Operations
  2. Jest amerykańskie zdjęcie z Tuły, jak leci prototyp PWS-102 (ten z jeszcze polską limuzyną; nie radziecką zmodyfikowaną) i ma otwarte hamulce. A ma przy tym zamocowany wózek podwoziowy. Rosjan można lubić, lub nie, szanować, lub nie, ale trochę trudno byłoby uwierzyć, że jest to zdjęcie zrobione zaraz po starcie, tuż przed odrzuceniem wózka, bo nawet jeśli Rosjanie mieli siermiężną technikę lotniczą i niską kulturę techniczną w lotnictwie to jako piloci byli jednak dobrzy. Raczej jest to zdjęcie PWS-102 podchodzącego do lądowania - na hamulcach i z wózkiem. To zdjęcie będzie w naszym wspólnym artykule w „Przeglądzie Lotniczym”. Tak, oczywiście, w lotnictwie wszystko może się zaciąć, jak w każdym wyrobie technicznym, ale jeśli na amerykańskiej fotografii z Tuły lecą obok siebie dwa PWS-102 (w tym jeden wyżej, a drugi niżej i na hamulcach, czyli idzie do lądowania) i oba mają przymocowane wózki podwoziowe to tak jakby oznaczało, że przed wojną trochę marne szybowce wysokowyczynowe robiliśmy ze współczynnikiem zacięć równym 100 procent Ta fotografia też będzie w naszym wspólnym artykule w „Przeglądzie Lotniczym”.
  3. I właśnie dlatego - dzięki polskiej mądrości - nie musieliśmy robić takich startów grawitacyjnych, jak poniżej. Jest to mój ulubiony szaleniec tamtych czasów - Cloyd L. Artman. Długo nie pożył.
  4. Super. Widać że naszym ludziom głowy dobrze pracowały i że dochodzili do wniosku, że czasami warto wyjść poza bazowy projekt szybowca i dorobić mu podwozie, jakie nadawało nowy walor sprzętowi. Nie tylko łagodniejsze starty i lądowania, ale bezproblemowy start grawitacyjny.
  5. Tak jest! ? Naszego przedwojennego szybownictwa jestem szowinistą, nacjonalistą, kibolem z wielką pałą, kastetem i z kłódką na łańcuchu. Niech mi tylko ktoś spróbuje powiedzieć, że nie byliśmy najlepsi na świecie to oberwie...
  6. Wszystko się zgadza To są wózki transportowe, znane już z wcześniejszych postów. Ale co innego wózek, a co innego podwozie. A że jest ono ubłocone, jak wspomniałeś? Taka robota. Dziś szybownictwo jest niemal sterylne, wtedy nie.
  7. Koła w tej Czajce nie są klasycznym w tamtych czasach wózkiem (dziesiątki różnych konstrukcji) do targania szybowca pod górę, jak poniżej.
  8. Tak nie jest. Specjalnie dałem powiększenie tej konstrukcji. Są na stałe zamocowane do Czajki.
  9. To znaczy dla jasności - „nie były zdolne do startu grawitacyjnego” według standardów i szkoły europejskiej startu grawitacyjnego, ponieważ był w tamtych czasach szaleniec na innym kontynencie, który dokonywał startu grawitacyjnego takiego szybowca (na standardowym podwoziu płozowym) metodą zrzutu w przepaść.
  10. Super ? Nie wiem, czy dobrze się domyślam, ale to podwozie kołowe być może powstało nie tylko do gładkich lądowań, ale również do startu grawitacyjnego. Normalnie te szybowce na podwoziu tylko płozowym to się częściowo marnowały, bo nie były zdolne do startu grawitacyjnego. Ale takie kółka wszystko zmieniały.
  11. Jak to myśl ludzka tymi samymi ścieżkami chadza. Kiedyś wcześniej w tym wątku wspominałem, że w międzywojniu Amerykanie do tych najprostszych szybowców w designie ramy kadłubowej dorabiali podwozie kołowe o bardzo dużym rozstawie poprzecznym, żeby uczeń-pilot nie zrobił „cyrkla” i nie skasował szybowca, bo „cyrkiel” zazwyczaj kończy się dla szybowców bardzo bardzo źle. Jakoś nie mogę teraz tego znaleźć, ale mam gdzieś fajne zdjęcie takiego rozkraczonego jak żaba szybowca amerykańskiego z tamtych czasów na takim właśnie podwoziu kołowym o dużym rozstawie kół. Jak znajdę to wrzucę, bo porównania różnych rzeczy zawsze są bardzo fajne. A tu proszę - Szczepan Grzeszczyk, wprawdzie nie uczeń-pilot, ale też wykorzystywał zmodyfikowaną Czajkę III na podwoziu kołowym, tylko normalniejszym, dla pilotów już dobrze wyszkolonych. Bardzo fajna niestandardowa modyfikacja Czajki.
  12. Nasz Szybowcowy Bóg, Tadeusz Schiele, którego wcześniej wspominałem, a który był dla nas Bogiem nawet nie za latanie Spitfire'ami, ale tak ogólnie za to, jakim był pilotem, zawsze brał do szybowca 2-3 paczki papierosów, żeby my wystarczyły na cały dzień w powietrzu. Plus do tego inne wyposażenie branży spożywczej pilota czasu II wojny...
  13. A dziś tradycja szapoklaka nie umiera! ?
  14. ? Kocham tamte czasy, tak jak całą epokę Art déco. Fajne eleganty wtedy latały. Poniżej Francuzi zadają szyku na kursie szybowcowym w II RP. Jaka szkoda, że do mojego najukochańszego szybowca - Mucha 100 - nie mogłem się zmieścić w szapoklaku.
  15. I jeszcze jedno zdjęcie (niby)trójholu polskiego. Znowu NAC opisuje je jako z 1933 r. Tym razem nie opisują, że to fotomontaż, ale ta formacja się nie klei. Moim zdaniem to fotomontaż.
  16. Hol, dwuhol, trójhol, wielohol (>3) Pytanie byłoby takie: Kto w międzywojniu był polskim pionierem: • holu szybowca za samolotem (pilot samolotowy + pilot szybowcowy, znamy jakieś personalia?); • dwuholu (pilot samolotowy + 2 szybowników, znamy jakieś personalia?); • trójholu (jeśli w ogóle zdążył taki być w Polsce przed 1 IX '39; coś wiemy?) • coś powyżej trójholu? Były jakieś próby w Polsce? Czyli jacy polscy piloci po raz pierwszy dokonali tych operacji powietrznych? Na świecie z grubsza to było tak: Pierwszym pilotem świata, który wystartował szybowcem na holu za samolotem był Niemiec Gottlob Espenlaub. Kto ten samolot pilotował – nie wiem, moje materiały o tym nie mówią. Wydarzyło się to w roku 1927. Dwuhol – znowu jednym z dwóch pionierów był Gottlob Espenlaub jako holowany, ale nie widzę nigdzie, żeby podawano personalia drugiego szybownika w dwuholu (aczkolwiek mógł to być jego młodszy brat Hans, też pilot, sporo rzeczy robili razem) i pilota-holownika. Nie podaje się też daty tego pionierskiego dwuholu, ale skoro jest o nim informacja w książce z roku 1930 to mogło to być w końcu lat 20. Byłoby pytanie – kto był drugi na świecie, jeśli chodzi o dwuhol? Rosjanie oficjalnie chwalili się swoim dwuholem dopiero od początku 1934 r. Wiemy coś o pierwszym polskim dwuholu – kto, gdzie, kiedy? Ale chyba najciekawszy jest trójhol. Dostrzegam, że jest na świecie pewna niewypowiedziana rywalizacja o jego pionierstwo, a główne zamieszanie wprowadzają Amerykanie, którzy nie za bardzo mogą znieść, że to nie oni wszystko wynaleźli na świecie (czasami trochę są podobni do Niemców pod tym względem, albo coś jak ruscy i nóż Kolesowa). Rosjanie chwalili się trójholem męskim od maja 1934 r., a żeńskim od września 1935 r. Nie wiem, jak było z Niemcami? A o Polakach coś wiemy? Był jakiś pierwszy przed wojną trójhol, czy dopiero po wojnie? W wieloholu powyżej trzech szybowców nic nie przebija przedwojennych Rosjan, ale czy II RP coś próbowała na tym polu? Poniżej zdjęcie z NAC opisane jako pochodzące z roku 1933 (coś nie wierzę w tę datę, chyba że to Polska wynalazła trójhol…?). Zdjęcie jest opisane jako fotomontaż i to widać. Zarówno pierwszy zespół holowniczy nie trzyma się kupy, jak i ten drugi w tle. Tylko skąd data 1933 – rok wcześniej przed Rosjanami? Czyżby ktoś z Polski gdzieś widział na świecie trójhol (Niemcy?) i postanowił mu „dorównać” przynajmniej fotograficznie?
  17. Tutaj mamy gentlemana tuż przed startem Wroną. Ten ładny nóż mnie fascynuje. Przy skakaniu ze spadochronem zawsze miałem kładzione do głowy: spadochroniarstwo = zawsze nóż przy sobie. W szybownictwie raczej takich zasad nie było. W razie jakiegoś wypadku to pasy w szybowcach to nie pasy w samochodzie. W szybowcu jest to konstrukcja inna, lepsza, tam nie ma się co zaciąć, bo taka jest prostota zapięcia - nawet nie nazywam tego zamkiem centralnym, bo byłoby to nadużycie, to jest przecież prosta zawleczka zawsze do wyszarpnięcia. Tam się nic nie zatnie, jak to się zdarza w samochodach w kryzysowych sytuacjach. No ale może ten gentleman tak lubił latać, może to był taki wtedy fason, może z ładnym nożem czuł się lepiej i bardziej jakoś tak przygodowo...
  18. Fajne czasy, nastrojowe zdjęcia. Ja to zdjęcie, które wrzuciłem z tą piękną dziewczyną z tą romantyczną, jakąś taką nostalgiczną miną mam już chyba ze 20 lat i nigdy nie mogę się na to zdjęcie napatrzyć. Przez ćwierć wieku nawet mi nie przyszło do głowy sprawdzić, jaki tam stoi szybowiec, bo mnie ta piękna dziewczyna po prostu zniewala.
  19. II RP i chwiejnica marki Cepeliada
  20. Jak nie kochać szybownictwa... ?
  21. Ta zalotna panna na taką mi wyglądała, właśnie na coś z zakresu zdjęć marketingowych, lifestyle'owych. Kobiety lat 30., 40. i 50 pięknie potrafiły się fotografować przy szybownictwie. Poniżej wprawdzie nie II RP i tuż po II w.ś. ale charme podobny. Przepraszam za małą odskocznię.
  22. Fajka w jajku też fajna ? Stuprocentowej pewności mieć nie można ze względu na jakość zdjęcia, ale jak tak je sobie powiększam to na 85-90 proc. zaryzykowałbym, że to nic Askanii, a druga w tym wątku (choć nie w polskim sprzęcie) fajka Autofluga.
  23. Bodziu, flaszka się należy ? Mamy pierwszą w tym wątku na polskim szybowcu dyszę pomiarową firmy Autoflug Berlin Johannisthal. Olbrzymia rzadkość w tamtych czasach nie tylko w II RP.
  24. Do pewnego stopnia odpowiada Ci w tej kwestii (współczesny) kpt. Dariusz Bogusz w tej pracy http://cejsh.icm.edu.pl/cejsh/element/bwmeta1.element.desklight-e45d1a51-4d0a-4ff6-8882-2da8c19aa353/c/1._Bogusz.pdf , w której wątki szybowcowe przedwojenne i powojenne są obecne, bo trudno, żeby w takiej pracy ich nie było. Szybownictwo nie jest tylko konstruowaniem szybowców, ich produkcją, lataniem nimi, ale także zarządzaniem. Na pewnym etapie rozwoju narodowego szybownictwa to zarządzanie nim staje się numerem 1 w narodowym potencjale szybowcowym. I tylko dlatego poruszyłem temat 1. SBSpad ponieważ: a) to też jest II RP; b) to też jest zarządzanie (gigantycznym) potencjałem szybowcowym państwa polskiego w II RP, a że brak zarządzania to też zarządzanie i że to zarządzanie w PSZ się nie odbyło to już inna sprawa i wiele różnych kwestii, których specjalnie nie poruszyłem, aby nie wyjeżdżać poza ten wątek, jak słusznie zauważasz, że nie powinno to mieć miejsca. Z mojej strony w tematycznym małym podzakresie w tym wątku 1. SBSpad nie padło ani jedno słowo na temat spadochroniarstwa tej brygady. Rygorystycznie trzymam się wyłącznie wątków szybowcowych. Porównywanie tych wątków w 1. SBSpad z im podobnymi w jednostkach sojuszniczych jak najbardziej mieści się w tym wątku forum. Wszak cały czas porównujemy tu szybownictwo sportowe II RP do tła międzynarodowego, np. do niemieckiego.
  25. Ciekawe, gdzie w Europie był ten sklep lotniczy z białymi kombinezonami i kto wpadł na pomysł, że to takie praktyczne? Nie twierdzę, że to nie sexy, ale raczej do wodewilu.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie