-
Zawartość
9 032 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
33
Zawartość dodana przez Jedburgh_Ops
-
Muzeum II Wojny do przeróbki"
temat odpowiedział Jedburgh_Ops → na Czlowieksniegu → Aktualności, newsy, wydarzenia
Słynny pissowski cenzor bananów w Muzeum Narodowym to by kupił za dużą bańkę € nawet 59. kopię całunu turyńskiego (i tak będącego fejkiem), aby tylko ten gadżet znalazł się w Polsce. -
Muzeum II Wojny do przeróbki"
temat odpowiedział Jedburgh_Ops → na Czlowieksniegu → Aktualności, newsy, wydarzenia
Nie ma lepszego komentarza, jako kwintesencji demolki MIIWŚ. „Nosze z Westerplatte„, które kupiło Muzeum II Wojny, pochodzą prawdopodobnie ze... szpitala psychiatrycznego.„ Nosze z Westerplatte”, których zakupem kilka dni temu pochwaliło się Muzeum II Wojny Światowej, pochodzą najprawdopodobniej ze szpitala psychiatrycznego na Srebrzysku w Gdańsku. Rozpoznała je rekonstruktorka, która kilka lat temu dostała nosze... w prezencie urodzinowym. -
Z kamerą wśród...
temat odpowiedział Jedburgh_Ops → na Brzęczyszczykiewicz → Towarzyskie - Hyde Park
Ostatnio coraz częściej rówieśnicy Terleckiego, którzy też obecnie funkcjonują w życiu publicznym, mówią o tym, co z ich znajomymi, którzy byli polskimi hipisami zrobiły substancje odurzające i jakie po latach są tego konsekwencje mózgowe. Gdy Mister „pies” Terlecki był polskim hippie to ja byłem w podstawówce, ale trzy klasy wyżej było dwóch gitowców (ówcześnie szczyt patologii społecznej, a dziś to by było kółko różańcowe) i oni wszystkich edukowali, czym szanujący się kontestator PRL miał się potraktować, aby wyzwolić się z otaczającego systemu i przenieść do nirwany. Było to TRI (trójchloroetylen), Butapren i smażony na patelni proszek Ixi. Wszystkie cztery rzeczy (TRI, butapren, Ixi i patelnie) były w PRL zawsze łatwo i wszędzie dostępne. Chleba, masła i cukru mogło nie być, ale te cztery rzeczy były zawsze. W Warszawie na rogu Nowego Światu i Foksal był olbrzymi sklep chemiczny, gdzie np. TRI (dziś zakazane) było sprzedawane nie na butelki, ale na gąsiory. A jakie są dziś efekty - każdy widzi. Mister Donald „Oddball” Sutherland też szczekał w pewnym kultowym filmie, ale to jednak nie to samo, co Mister Ryszard „pies” Terlecki i jego poziom umysłowy. Różnice fizjonomiczne i mózgowe między oboma gentlemenami są wyraźne aż nadto. -
Muzeum II Wojny do przeróbki"
temat odpowiedział Jedburgh_Ops → na Czlowieksniegu → Aktualności, newsy, wydarzenia
PS I te muzea są siebie warte, i ten banan z Korei wart tych LWP-owskich noszy. W MWP w gablocie o Market Garden leży destrukt amerykańskiego hełmu M1 z informacją, że ten szmelc to hełm 101. DPD z Holandii. Ten strucel za 2 baksy oczywiście nie ma na bokach żadnego elementu szybkiej identyfikacji pododdziału, jak malowano w 101. DPD. Oryginalnych hełmów 101. DPD z II wojny na rynku nie ma. Ostatni jaki widziałem wzoru M1C był chyba ze ćwierć wieku temu i kosztował 24 000 $. Zwykłego M1 ze sto jedynki w ogóle nie pamiętam, ale gdyby był, to by kosztował co najmniej kilkanaście tysięcy $. Nie ma to jak kupić strucla za 2 baksy z rozwalonym linerem (jak w przypadku MWP) i w gablocie położyć przed nim karteczkę, że to hełm M1 sto pierwszej DPD z operacji Market Garden. A gawiedź niech wierzy i cieszy się, że obcuje z prawdziwą historią. Te nosze po ludowiźnie to te same metody działania. -
Muzeum II Wojny do przeróbki"
temat odpowiedział Jedburgh_Ops → na Czlowieksniegu → Aktualności, newsy, wydarzenia
Dziwota? Banan leży w gablocie warszawskiego Muzeum Wojska Polskiego na wystawie poświęconej operacji Market Garden i wmawia się gawiedzi, że to walkie-talkie z walk w Holandii w 1944 r. -
Albo załapał się na paniczny „pobór” na widok operacji Market Garden. Nie było takiego nieletniego, ciecia, łamagi i półinwalidy, jakiego by wtedy nie wcielono i nie dowieziono do Holandii.
-
Sojusz z Amerykanami a Fort Trump
temat odpowiedział Jedburgh_Ops → na Landszaft → Aktualności, newsy, wydarzenia
W jakimkolwiek języku będzie lepiej, niż w tym. -
Przyznam szczerze, że zazdroszczę prezesowi Mateuszowi Delingowi jego Fundacji Exercitus i Muzeum Techniki Militarnej i Historii Pomorza w Kłaninie, ale jest to zazdrość najszlachetniejsza, ponieważ przepojona podziwem, uznaniem, że to wszystko się udało i postępuje – jak na polskie realia – sprawnie. A zazdroszczę w zdrowy sposób dlatego, że w roku 2001 też chciałem założyć podobną prywatną placówkę muzealniczą, ale poświęconą wyłącznie siłom szybowcowym i spadochronowym II wojny światowej. Z paru jednak powodów plan się nie powiódł, chociaż miałem do niego przygotowaną wielką i precyzyjną machinę public relations. Tym bardziej więc podziwiam tych, którym podobne przedsięwzięcie się udaje i gratuluję im. Żałowałem, że mnie się nie udało i że widzowie stołecznego MWP dzięki rządom jego kolejnych kompetentnych dyrektorów nadal będą oglądać w gablotach poświęconych operacji Market-Garden ten kit, jaki tam jest wciskany, włącznie ze sprzętem z wojny w Korei. Ale… Czy to Muzeum Techniki Militarnej i Historii Pomorza w Kłaninie to właściwie już działa, nie działa, trochę działa, trochę nie działa, działa ze znajomymi królika, czy jak to w ogóle działa? Czy nie mógłby się na tym forum zarejestrować jakiś rzecznik prasowy tego muzeum? Przecież tu jest znaczący fan club tej placówki, a nie każdy w końcu musi mieć konto na FB, żeby zamienić słowo z kimś z MTMiHP. Zresztą jak na fascynację ludzi tym Kłaninem to aktywność na profilu FB tego muzeum beretu z głowy nie zrywa. Tutaj byłoby o niebo więcej chętnych do porozmawiania z tym Kłaninem. Ostatnie „aktualności” w witrynie internetowej muzeum są z 12 grudnia 2017 r., czyli są świeżości nie oszałamiającej. Na FB MTMiHP ostatni news jest z 13 września 2020 r., ale jest z grubej rury, bo (chyba) z fajnej imprezy rekonstruktorskiej, wprawdzie zero opisu, ale na oko to tak wygląda. Aktywność ludzka na FB? Na FB MTMiHP impreza rekonstruktorska z 13 września 2020 r., a komentarzy – zero. Impreza rekonstruktorska z 12 września 2020 r. – komentarzy zero. Czasowa wystawa z 29 sierpnia 2020 r., – komentarzy zero. Filmik z wydobycia Stuga III z 8 lipca 2019 r., – komentarzy zero. Militariada 15-16 czerwca 2019 – komentarzy zero. Trailer z Bitwy o Wielką Wieś, którą muzeum współorganizowało – komentarzy zero. Itd., itp. Na tym forum trwa nieraz ekscytacja na widok byle übermenschowskiego zardzewiałego wihajstra wydobytego z jakiegoś bajora lub rzeczki, a tymczasem MTMiHP robi rzeczy na grubo, za to komentarzy do tego nie ma z ich strony i w ich mediach, ot ciekawostka. Jak się okazuje w MTMiHP są jakieś wystawy czasowe. Co to za wystawy? – człowiek się nie dowie. Tak jakby robione były wyłącznie ze znajomymi królika i dla nich. Szkoda, bo nie tak robi się wystawy czasowe poświęcone wojskowości czasu II wojny światowej. Muzea nie prywatne, ale państwowe lub samorządowe robią to zupełnie inaczej i efekt tego jest bardzo dobry, a o inicjatywie wie bardzo szeroka publiczność. W Kłaninie tak to nie działa. Szkoda. Oczywiście Szanowny prezes nadal może być filmikowym youtubowym płetwonurkiem, kopaczem, prezenterem historii (bardzo dobrym, jakieś wpadki się nie liczą) i w ogóle wybitnym w swojej dziedzinie youtuberem (bo jest nim), ale to wszystko trochę nie tak powinno działać. Osobiste publicity prezesa (świetne!) to jest jednak coś zupełnie innego, niż profesjonalna informacja placówki muzealniczej. No więc czynne jest to muzeum, czy nieczynne? Jest jakiś plan nadchodzących wystaw czasowych, czy nie? Można się czegoś dowiedzieć na takie tematy? Pozdrawiam MTMiHP i jeszcze raz gratuluję całego tego pomysłu.
-
Ale jak najbardziej obiecują, że zrobią krzywdę wszystkim tym, którzy widzą ten proceder. Cały czas, do dziś, wzywam do tej bandy milicję, bo nie dość, że banda ma w ofercie groźby karalne (art. 190 KK) to jeszcze dewastuje las, który jest rezerwatem przyrody. Szkoda, że ekipa Tank Huntera nie chodzi do tego lasu, bo ta banda wywala z wagonów i pojedyncze sztuki jakiegoś złomu i jakieś konstrukcje. A tego jest zawsze cały wielki pociąg, nie jakaś tam kanciapa na złomowisku, szopa rolnika czy inna buda, jak w filmach Tank Huntera. Ja drugowojenne AFVs baaardzo lubię, ale to trzeba niestety nie „lubiącego pojazdy”, ale właśnie takiego mistrza tematu, jak Mateusz Deling, który w sekundę rozpozna każdego zardzewiałego i nawet najmniejszego strucla co to jest i od czego. Taki pociąg złomu zbieranego w całej PL to dopiero może być skarbnica towaru do odbudowy drugowojennych pojazdów.
-
Odcinek 65. TH jest rewelacyjny. ? Osobiście to serce mi krwawi na widok takich odcinków. Mieszkam przy lesie, który jest otuliną puszczy. W tym lesie biegnie linia kolejowa. Zbudowano ją tylko w jednym celu - jest to linia kolejowa do pewnej huty. Nic innego tą linią nie jeździ, jak tylko pociągi towarowe ze złomem. Chodzę do tego lasu z moimi psami od x-dziestu lat. Jest rzeczą nie do policzenia, ile razy (odkąd istniej w PL telefonia komórkowa) wzywałem milicję do tego lasu i do tej linii kolejowej. Owoż w jednym miejscu tego lasu na jadące powoli pociągi ze złomem wskakuje banda, a w drugim miejscu lasu czekają na bandę pick-upy. W międzyczasie banda wyrzuca z pociągu tyle złomu, ile tylko zdoła, a odłam bandy z pick-upów ten towar ładuje na paki i spieprza jak najszybciej. Nie mam takiej zdolności, jak Mateusz Deling, rozpoznawania w sekundę co jest czym spośród historycznych części AFVs, ale wzywając milicję do tych mętów nieraz myślałem, czy przypadkiem nie ma tam własnie jakichś takich rzeczy. 65. odcinek TH pokazuje, że wszystko jest możliwe.
-
I w tym Pan Mateusz jest mistrzem. Więcej emocji dziś wieczorem.
-
Dla jasności: Mateusz Deling mówi: „Spadochroniarze pod dowództwem majora Howarda wylądowali na niespełna 100 metrach kwadratowych ziemi”. Fakty: Z majorem Howardem wylądowali ludzie, którzy nigdy nawet nie dotknęli się do spadochronu. Była to piechota szybowcowa pułku Oxfordshire and Buckinghamshire Light Infantry nigdy nie szkolona w spadochroniarstwie. Mateusz Deling mówi (fragment powyższy): „…wylądowali na niespełna 100 metrach kwadratowych ziemi”. Fakty: Są zdjęcia lotnicze szybowców przy moście, są mapy i są podziałki do tego wszystkiego. Szybowce Howarda wylądowały w prostokącie o bokach 87 x 63 m. Czyli wylądowały na 5481 mkw., a nie na „100 mkw.” Jakim cudem trzy szybowce o rozpiętości skrzydeł 26,82 m miałyby wspólnie wylądować w kwadracie o boku 10 m, albo w prostokącie o bokach 8 x 12,5 m, żeby to dawało „100 mkw.”? Mateusz Deling mówi: „Spadochroniarze po części przypłacili to lądowanie licznymi kontuzjami”. Fakty: Jeszcze raz – to nie byli spadochroniarze. O „licznych kontuzjach” nic nie wiadomo. Wręcz przeciwnie. Jak na nocne lądowania szybowcowe w D-Day wszystkie trzy Horsy przy omawianym moście są w bardzo dobrym stanie. Była tylko jedna ofiara śmiertelna tego lądowania. Ranny był także drugi pilot Jima Wallworka John Ainsworth, którego wyrzuciło z kabiny razem z Wallworkiem. Mateusz Deling mówi: „Pierwszy szybowiec wylądował tutaj 16 minut po północy”. Fakty: Po pierwsze – autor tych słów sam tutaj wchodzi na minę własnej konstrukcji (będzie o tym poniżej); po drugie – w przypadku tego akurat lądowania nikt niczego nie może o tym wiedzieć z aż taką minutową dokładnością. Dlaczego? I z powodu pogody i z powodu metod nawigacji. Nie będę tego rozwijał, bo to wymagałoby bardzo długiego tekstu na artykuł, a nie na post na forum. Zespół holowniczy oddziału Howarda nie musiał prowadzić nawigacji zliczeniowej (gdzie trzeba patrzeć na zegarek i liczy się każda sekunda) do samego końca, ponieważ dostał od losu iście królewski dar – wielkie okno w chmurach na dolocie do celu i nad celem, czyli lądowiskiem przy moście, i mógł przejść na nawigację wzrokową, gdzie na zegarek się nie patrzy. Wszystkie inne samoloty (także z pathfinderami) takiego daru od losu nie otrzymały i leciały według nawigacji zliczeniowej, za to dzięki temu dość precyzyjnie wiadomo było, o której godzinie wylądowali z nich spadochroniarze-pathfinderzy. Mateusz Deling mówi: „Jim Wallwork był najprawdopodobniej pierwszym żołnierzem alianckim, który postawił stopę na ziemi francuskiej”. Fakty: Ma tu miejsce wejście autora tych słów „na minę własnej konstrukcji”, jak wspomniałem powyżej. Po co mówić takie rzeczy, gdy jest się wybitnym specjalistą od rzeczy innych, akurat nie takich? Jeśli już chce Pan coś mówić z dokładnością minutową – i pada stwierdzenie o godzinie 0.16 – to Jim Wallwork nie był według Pana słów „pierwszym żołnierzem alianckim, który postawił stopę na ziemi francuskiej”. Dobra rada na przyszłość – nie warto bawić się w takie dokładności w tym przypadku. Nikt odpowiedzialny nie będzie wyrokować, kto był pierwszym alianckim żołnierzem sił airborne w Normandii. Pretendentów do takiego tytułu jest czterech. Mateusz Deling mówi: „Trzy pierwsze szybowce, które pojawiły się na plażach Normandii wylądowały właśnie w tym miejscu w ledwie 50-metrowych odstępach”. Fakty: Szybowce nie lądowały „na plażach”. Od mostu będącego przedmiotem ataku do najbliższej plaży jest w linii powietrznej 5,8 km. Mateusz Deling mówi: „wyobraźcie sobie potężne 30-osobowe szybowce, które lądują wraz z cała załogą pikując niemalże w ziemię jak bomby wpadają w to miejsce…” Fakty: Nie, Panie Mateuszu. Horsa nie był szybowcem „30-osobowym”. Był szybowcem 28-miejscowym łącznie z dwuosobową załogą pilotów. Jeśli chce się mówić, że był to szybowiec „30-osobowy” to trzeba słuchaczom wytłumaczyć, jak to się stało, dlaczego i czy zgodnie z brytyjskim prawem lotniczym, czy wbrew niemu. Reasumując. Jeśli takie opowieści o II wojnie światowej mają być serwowane w Muzeum Techniki Militarnej i Historii Pomorza w Kłaninie to… Proszę się nie gniewać, ale to, co Pan Mateusz Deling naopowiadał o operacji Deadstick przy moście na „Canal de Caen à la Mer” to jest historia w stylu Dariusza Kwietnia – zabrakło tylko SSmanów-wilkołaków, strzyg i szklanych trumien, jak u popularyzatora historii Kwietnia.
-
S.Nakulski - Fabryka broni i amunicji - GNIEZNO
temat odpowiedział Jedburgh_Ops → na Piotr J. Bochyński → Główne
Artykuł bardzo ciekawy. Gratulacje. Gdyby jednak miało kiedyś powstać jego „Wydanie II, uzupełnione” to trochę brakuje mi jednej informacji – czym Smok był z punktu widzenia przeciętnego Kowalskiego w II RP? Jaka była w II RP dostępność broni krótkiej dla obywateli, a w związku z tym czy Smok rzeczywiście mógł być jakąś sensowną ofertą na rynek cywilny? Czy rzeczywiście warto było zaangażować się w konstruowanie i produkowanie Smoka zważywszy, jaka była wówczas potencjalna klientela na taką broń? Bo z tego, co wiadomo, to Smok raczej nie stał się polskim odpowiednikiem Coltów M1903 i M1908, które stały się upominkami dla odchodzących na emeryturę amerykańskich oficerów. -
Najbardziej absurdalne fanty:-)
temat odpowiedział Jedburgh_Ops → na danieloff → Nasze odkrycia (bez identyfikacji)
Z kombinerek nie ma śmichów-chichów. Jak by tak ktoś znalazł (po UNRRA) drugowojenne amerykańskie wojskowe kombinerki TL-13 (nie TL-13A) to ładny pieniądz. Przed „Szeregowcem Ryanem” kosztowały tyle, co nic, a po „Szeregowcu Ryanie” widziałem je już za ponad 300 baksów, bo to rarytas. -
Też byłbym ciekaw. Może są na to jakieś papiery, a jedynie nie są publikowane? Jak się czyta książkę Roberta Kershawa „We wrześniu nie pada śnieg” to widać, że w tym szkopskim ordnungu są papiery na każdy pojazd czy to niemiecki, czy zdobyczny wcielany do jakiejś szkopskiej jednostki zmotoryzowanej.
-
64. odcinek Tank Huntera jest niestety ogólnie trochę pechowy. Uwielbiam te odcinki, uwielbiam Pana Mateusza, ten jego żar w oczach, tę pasję, tę egzaltację, to zaangażowanie (bardzo lubię i szanuję takich ludzi) i gigantyczną wiedzę (ale w ramach specjalizacji Pana Mateusza) i na pewno 64. odcinek jest superciekawy w części ukazującej renowację strucla przywiezionego do Polski z Normandii. Ale Szanowny Panie Mateuszu – szanując Pana i lubiąc niepomiernie – błagam… niech Pan nie pisze w tych odcinkach Tank Huntera własnej, autorskiej historii II wojny światowej, gdy mowa jest o aspektach szerszych niż tylko wozy bojowe i ich odbudowa. W tym odcinku popłynęło się Panu i z Jimem Wallworkiem, i w ogóle z operacją, w której brał udział, i z pewnymi aspektami wojskowego szybownictwa transportowego. Niepotrzebnie i szkoda Pana wspaniałego talentu popularyzatorskiego na takie rzeczy. Zawsze lepiej trzymać się swojej specjalizacji. Jak ja nie mam zielonego pojęcia o okrętach (z wyjątkiem wybranych aspektów dotyczących lotniskowców), zielonego pojęcia o marynarkach wojennych świata to ani pisnę gdziekolwiek na takie tematy. I to jest dobra zasada, którą polecam. A na następne odcinki Tank Huntera z niecierpliwością oczywiście czekam.
-
Katastrofy i wypadki lotnicze
temat odpowiedział Jedburgh_Ops → na macvsog → Marynarka, Lotnictwo i okolice
Tak, pycha. Gdy się mówi człowiekowi, że ma nie startować, bo nie ma uprawnień do lotów IFR, a pogoda jest wyłącznie na status lotu IFR, na dodatek człowiek nie do końca rozumie, jaki potencjał mają przyrządy pokładowe w jego samolocie i co one pokazują, a mimo to człowiek startuje, a w konsekwencji zabija trzy postronne osoby to jest to mieszanina arogancji, pychy, zarozumiałości. Wielka szkoda, że w GA (w przeciwieństwie do linii lotniczych) zazwyczaj nie ma obyczaju wzywania policji do pilotów, którzy jawnie deklarują, że złamią procedury wykonywania lotów i że kierownik lotów może im nagwizdać, bo oni i tak wystartują mimo faktu, że nie mają uprawnień do zrealizowania danego lotu. Przynajmniej żyłyby dziś trzy niewinne osoby zabite właśnie przez czyjąś nieodpowiedzialność i rozbuchane poczucie własnej wartości. -
Katastrofy i wypadki lotnicze
temat odpowiedział Jedburgh_Ops → na macvsog → Marynarka, Lotnictwo i okolice
Pod względem lotniczym nie ma za co go czcić, a wręcz przeciwnie. Dopuścił się klasycznego polskiego tupolewizmu i klasycznego polskiego „co to nie ja”, bo mam za dużo pieniędzy i mam samolot. Gdyby przeżył to za to, czego się dopuścił, powinien nie tylko siedzieć, ale mieć dożywotnio odebraną licencję pilota. Pycha zabija, a tym razem zabiła jeszcze dodatkowo trzech innych niewinnych ludzi. Zero tolerancji dla takich pilotów. -
Ale z drugiej strony panu „rekonstruktorowi historycznemu”, podporucznikowi z WOT, należy zazdrościć dobrego nosa do wyczucia tego, skąd wieje wiatr i jaki jest charakter wiatru, czyli czy będąc członkiem polskich sił zbrojnych w państwie PiS można być miłośnikiem Waffen SS oraz aryjskości. Jak wiadomo, PiS, oligarchia Viktora Orbána oraz ruchy polityczne i sprzymierzeńcy Matteo Salviniego chcą budować „nową Europę”. A skoro sprzymierzeńcy naszych sprzymierzeńców to także nasi sprzymierzeńcy, więc sprzymierzeńcami PiS w budowie „nowej Europy” są neonaziści z Wolnościowej Partii Austrii i z Alternatywy dla Niemiec, ponieważ to najbliżsi partnerzy Salviniego. A wszystkie te zagraniczne ruchy finansowane są przez Kreml i Camorrę. Salvini bez żenady fotografuje się z Antonio Matrone, synem Franchino Matrone, pseudonim „Bestia” (mafijny morderca i jeden z bossów Camorry). No więc jeśli taka jest societa związana teraz z PiS to niby dlaczego nie można – będąc oficerem sił zbrojnych RP – ogłosić, że jest się Aryjczykiem, nakładać na siebie rzeczy związane z hasztagiem pana podporucznika #ss #wafen i podniecać się Parabelką? Na zdjęciu poniżej - Matteo Salvini razem z Antonio Matrone, synusiem bossa Camorry. Gratulacje panie podporuczniku B. z Wojsk Obrony Terytorialnej.
-
W patriotycznych WOT też mają rekonstruktorów. Pan podporucznik B. z WOT stwierdza, że jest stuprocentowym Aryjczykiem i podpisuje się w mediach społecznościowych jako #ss #wafen #100%aryjczyk. I stosownie do tego się fotografuje. „Nowy ład” także w WOT. Poniżej stuprocentowy Aryjczyk ppor. B. z WOT.
-
No to jeszcze coś na finał o innych amerykańskich drugowojennych orłach, jakie mogły znaleźć się w okupowanej Polsce. I coś z mojej kolekcji poniżej. Czapek garnizonowych dla szeregowców i podoficerów US Army i USAAF dramatycznie brakowało, praktycznie prawie wcale ich nie było. Ta część wojska chodziła w furażerkach. Dopiero od lat 1946-47 zaczęto ten niedostatek uzupełniać. Dlatego jest nieprawdopodobne, aby na terenie okupowanej Polski znalazł się orzeł czapkowy szeregowców i podoficerów. System dostaw dla wojska skoncentrował się na produkcji czapek dla oficerów i Korpusu Chorążych, bo to takie same czapki, tylko z innymi orłami. W takim razie teraz orły do czapek garnizonowych Korpusu Chorążych US Army/USAAF. Bo jeśli mamy poważnie mówić o tym, co hipotetycznie można by znaleźć po USAAFmenach w Polsce to nie da się pominąć także i tych orłów. Dzieje się tak na skutek zmiany systemu szkolnictwa USAAF od lipca 1942 r. i związanej z tym ustawy o korekcie stopni wojskowych w USAAF. Do tej pory piloci i część innych członków personelu latającego USAAF byli kształceni i szkoleni albo do stopnia sierżanta, albo podporucznika. Ustawa likwidowała stopnie sierżantów dla tych lotników i wprowadzała dla nich stopień o nazwie Flight Officer (FO). Był to stopień młodszego chorążego. Był on odpowiednikiem stopnia Warrant Officer Junior Grade (WOJG), czyli też młodszego chorążego, w amerykańskich wojskach lądowych. Sierżantami na pokładach samolotów USAAF pozostali już tylko głównie strzelcy pokładowi, łącznościowcy, loadmasterzy, mechanicy pokładowi itp. Odtąd lotnicy w rangach FO na masową skalę znaleźli się w całych USAAF, w tym oczywiście również na pokładach bombowców B-17 i B-24, jakie docierały nad Polskę. I były też zestrzeliwane, albo lądowały tutaj przymusowo. I tak samo lotnicy USAAF w rangach FO musieli być zwożeni z Europy do obozu jenieckiego w Żaganiu. Owszem, były B-17 i B-24, w których nie było ani jednego Flight Officera, ale były i takie, w których liczba FO na pokładzie dochodziła do 2-3. Stosowne zdjęcie na dole postu. Jest więc statystycznie niemożliwe, aby na terenach obecnej Polski nie znalazł się ani jeden USAAFowiec w randze FO. Podczas skoku ratowniczego albo lądowania przymusowego oczywiście nie musiał zaraz zabierać swojej czapki garnizonowej, ale jeśli Amerykański Czerwony Krzyż dostarczał do obozów jenieckich elementy umundurowania kompletujące to, w czym lotników USAAF schwytano to zapewne były tam i czapki z orłami oficerskimi, i z orłami Korpusu Chorążych, bo American Red Cross był bardzo dobrze zorientowany w sprawach mundurowych. Korpus Chorążych US Army/USAAF miał odrębnego orła do czapek garnizonowych. Nie było wśród tych orłów takiego szaleństwa wymiarowego i designerskiego, jak z orłami oficerskimi, ale i tak zamieszanie z orłami chorążych jest wystarczająco duże i wiele rzeczy pozostaje niezbadanych. W orłach chorążych zasady heraldyczne nie obowiązywały – nic tam nie było z systemu trzynastkowego, jak w orłach oficerskich. Były też trzy czynniki, które zawsze w tych orłach były stałe: na zewnątrz wieńca zawsze – bez względu na producenta – było siedem piór po każdej ze stron, zawsze orzeł trzyma w szponach dwie strzały, a sposób mocowania orła do czapki był zawsze na śrubę i dwie szpilki. Cała reszta szczegółów to już dziesiątki różnic w wyglądzie tych orłów. O ile drugowojenne orły oficerskie US Army/USAAF oficjalnie produkowało 20 firm oraz duża i nieznana liczba firm „no name”, które nie cechowały rewersów swoją nazwą, o tyle orły dla chorążych produkowały tylko trzy firmy spośród oficjalnych dostawców (GEMSCO, N.S. Meyer i Vanguard Military Equipment), ale oprócz tego produkowała je również nieznana liczba firm „no name”. Produkowała je nawet firma niemiecka. Ponieważ orłów zawsze brakowało (nieraz trzeba było je haftować na czapkach, bo metalowych nie było), więc gdzie tylko US Army wkraczała, czy to do państw Beneluksu, czy to do III Rzeszy, to natychmiast ruszała w tych państwach produkcja wszystkiego, czego brakowało, bo Quartermaster Corps nie dawał rady tego dostarczać. I takim produktem upadającej III Rzeszy dla US Army stała się jedna z wersji orłów dla Korpusu Chorążych. Rzecz o tyle ciekawa, że do skopiowania przez jakiegoś niemieckiego grawera-medaliera posłużył orzeł Korpusu Chorążych US Army z okresu międzywojennego (orzeł ażurowy – patrz poniżej). Najprawdopodobniej ktoś go miał jak raz w czasie zajmowania III Rzeszy i kazano jakiejś pracowni medalierskiej skopiować właśnie tego orła. Orły Korpusu Chorążych US Army z końca lat 30. i z II w.ś. dzielimy, jak poniżej. ● Pod względem konstrukcji i technologii orły dzielimy na: • odlewane • tłoczone z grubej blachy • tłoczone z cienkiej blachy ● Orły tłoczone z cienkiej blachy dzielimy na: • orły z pełnego materiału • orły półażurowe (z wyciętymi przestrzeniami pomiędzy liśćmi powyżej strzał) • orły ażurowe (z wyciętymi przestrzeniami pomiędzy liśćmi powyżej i poniżej strzał) ● Pod względem wielkości orły dzielimy na: • małe (rozpiętość skrzydeł 2 1/16") • średnie (rozpiętość skrzydeł 2 2/16") • duże (rozpiętość skrzydeł 2 3/16") ● Pod względem wykończenia orły dzielimy na: • błyszczące w całości • lekko trawione dla zmatowienia i z wybranymi elementami polerowanymi ● Pod względem designu strzał orły dzielimy na: • ze strzałami w szponach orła ułożonymi równolegle • ze strzałami lekko skrzyżowanymi w szponach orła ● Pod względem designu gałązek oliwnych orły dzielimy na: • orły z gałązkami bez oliwek • orły z gałązkami z 10 oliwkami (po 5 na każdej gałązce) Wcześniej nie pracowaliśmy na orłach i czapkach, a tylko na orłach, to teraz mała odmiana i trochę czapek z omawianymi orłami. Kilka rzeczy z mojej kolekcji i jedno zdjęcie archiwalne. Opis zdjęć 1. Orzeł mały (rozpiętość skrzydeł 2 1/16"), lekki, tłoczony z cienkiej blachy ≠0,7 mm. Orzeł w technologii „gilt”, czyli galwanicznie pozłacany 10-karatowym złotem. Orzeł ażurowy najbardziej typowy dla okresu międzywojennego i początku II w.ś. („początku” dla USA, czyli po Pearl Harbor). Ten wzór orła skopiowano w okupowanych Niemczech i produkowano go dla US Army/USAAF. Układ strzał – skrzyżowane. Producent orła – nieznany. Czapka USAAF w wersji kawaleryjskiej (preferowanej przez lotnictwo) i bez wszytego sztywnika (żeby można było nałożyć słuchawki lotnicze na czapkę). 2. Orzeł mały (rozpiętość skrzydeł 2 1/16"), lekki, tłoczony z cienkiej blachy ≠0,7 mm. Orzeł w technologii „gilt”, czyli galwanicznie pozłacany 10-karatowym złotem. Orzeł półażurowy najbardziej typowy dla okresu międzywojennego i początku II w.ś. („początku” dla USA, czyli po Pearl Harbor). Układ strzał – równoległe. Producent orła – nieznany. Czapka wojsk lądowych (ale nie kawalerii) ze sztywnikiem. 3. Orzeł mały (rozpiętość skrzydeł 2 1/16"), o średniej masie, tłoczony blachy ≠1,2 mm. Orzeł w technologii „glit” (nie mylić z powyższą „gilt”), co oznacza orła z częściowym połyskiem osiąganym różnymi sposobami. W tym przypadku orzeł jest częściowo półmatowy, a częściowo błyszczący. Osiągnięto to odpowiednim sztancowaniem oraz fakturą powierzchni matrycy. Wysokiej jakości była także powierzchnia patrycy tego orła. Układ strzał – równoległe. Producent orła – nieznany. Czapka USAAF w wersji kawaleryjskiej i bez wszytego sztywnika (żeby można było nałożyć słuchawki lotnicze na czapkę). 4. Orzeł duży (rozpiętość skrzydeł 2 3/16"), ciężki, tłoczony z grubej blachy ≠1/16". Orzeł w technologii „glit”, ale o małej pracochłonności (w przeciwieństwie do poniższego orła nr 6b). W tym przypadku orzeł jest głęboko matowy (lekko trawiony), a wypolerowane ma wybrane elementy wypukłe (oliwki, fragmenty piór, strzał itp.). Bardzo rzadki orzeł z 10 oliwkami na gałązkach oliwnych (po wojnie już takich orłów z oliwkami nie produkowano). Układ strzał – skrzyżowane. Producent orła – N.S. Meyer, Inc. 5. Dziewięciu z 10 członków załogi bombowca B-17G-40, (s/n 44-6009) „Flak Eater” z 364. dywizjonu bombowego 305. grupy bombowej USAAF. Fotografia wykonana 13 marca 1945 r. w Wielkiej Brytanii. W dolnym rządzie z prawej strony widać dwóch młodszych chorążych, czyli Flight Officerów USAAF. Zgodnie z przepisami noszą czapki oficerskie, ale z orłami Korpusu Chorążych. 6a/6b. Orzeł średni (rozpiętość skrzydeł 2 2/16"), ciężki, tłoczony z grubej blachy ≠1/16". Orzeł w technologii „gilt” w wersji bardzo estetycznej, zarazem bardzo pracochłonnej (w przeciwieństwie do powyższego orła „gilt” nr 4). Częściowo orzeł jest głęboko matowy (lekko trawiony), a częściowo na wysoki połysk, przy czym to ostatnie, czyli polerowanie, jest na bardzo dużej powierzchni orła i jest bardzo precyzyjne. Czapka USAAF w wersji kawaleryjskiej (preferowanej przez lotnictwo) i bez wszytego sztywnika (żeby można było nałożyć słuchawki lotnicze na czapkę). Ciekawostka – bardzo rzadka czapka z otokiem ażurowym. Oryginał takiej czapki z II wojny dostał George Clooney do remake'u „Paragrafu 22”.
-
W internecie tego nie ma – czysta wiedza kolekcjonerska. Wiadomo, że taka firma istniała i robiła orły, ale nic więcej. Gdy dociekasz, że być może Twój orzeł był zrobiony we Francji na zamówienie pierwszowojennego US Army AEF, to bardzo słusznie podejrzewasz, że takie orły były tam robione, bo faktycznie były, natomiast Francuzi robili tym orłom zupełnie inne mocowania do czapek, bardziej „inwazyjne”, czyli dziurawiące czapki tam, gdzie Amerykanie tego nie zaprojektowali w czapkach. Twój orzeł ma najbardziej klasyczne mocowanie amerykańskie. Generalnie to o 99 proc. firm produkujących amerykańskie orły z I i II wojny nic nie można przeczytać, szczególnie przy zalewie firm „no name” nie cechujących swoich orłów. Jeśli już to Smithsonian Institution ma najwięcej materiałów na takie tematy, bo oni kolekcjonują m.in. katalogi firm grawerskich/złotniczych/medalierskich produkujących wszelkiego rodzaju odznaki i oznaki stopni dla amerykańskich sił zbrojnych od jak najwcześniejszych, jak tylko się da, lat istnienia Stanów Zjednoczonych. Najsłynniejsza z nich to N.S. Meyer, Inc. założona około roku 1868. O tej firmie najwięcej się pisze, aczkolwiek owo „najwięcej” to też nie jakieś długie teksty, najwyżej objętość zbliżona do jednej strony standardowego maszynopisu. Ja zresztą pisząc te posty o orłach (poniższy o chorążych też) nie korzystam z internetu, bo to bez sensu. Jeśli już coś pisać, poświęcać na to czas „w czynie społecznym” i pokazywać to tak, żeby to było coś innego niż można przeczytać/zobaczyć gdzieś indziej. Nic w tych moich postach o drugowojennych orłach oficerskich i orłach Korpusu Chorążych US Army/USAAF (poniżej) nie jest skądś kopiowane. Mam zresztą bardzo chłodny stosunek do tego, co kolekcjonerzy amerykańskich orłów o nich piszą, bo to jest prawie w stu procentach chwalenie się kolekcjami, ale nie żeby na tej podstawie nauczyć innych ludzi kolekcjonowania orłów. Żeby tworzyć środowisko kolekcjonerów orłów to nie wystarczy je pokazywać w dużych ilościach. Trzeba o nich pisać zupełnie innym językiem, a tego niestety nie ma.
-
Masz rewelacyjnego bardzo rzadkiego orła firmy z Nowego Jorku. SF to skrótowiec od Samuel A. French, który był założycielem i właścicielem tej nowojorskiej firmy medalierskiej.