Skocz do zawartości

Jedburgh_Ops

Użytkownik forum.
  • Zawartość

    9 310
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    33

Zawartość dodana przez Jedburgh_Ops

  1. A czy wiadomo, z jakich samolotów te dywersyjne grupy specjalne skakały?
  2. Paramilitarna LOPP była jedną z najlepiej na świecie przygotowanych organizacji, aby być przedszkolem, matecznikiem, zapleczem, czy jak tam sobie to nazwiemy polskich DPD, gdyby oczywiście II RP dłużej pożyła w świętym spokoju i jeszcze baczniej obserwowała, co ruscy i Übermensche robią w takiej materii. I gdyby WP II RP rzeczywiście chciało mieć jakieś DPD, choć zaraz zrobiłby się problem z brakiem samolotów desantujących. Ale co najmniej dwa podręczniki spadochroniarstwa LOPP też wydała, więc razem z tymi wszystkimi wieżami naprawdę stworzyła niezły potencjał do spadochroniarstwa wojskowego II RP. Gdyby rzecz jasna ta II RP pożyła choć do połowy lat 40. Dziś to już tylko można sobie porozważać w ramach „historii alternatywnej”. Ale potencjał był i to jest fakt, bynajmniej nie „alternatywny”.
  3. Ciekawe, że te wszystkie wieże organizowała LOPP, ale nie miała ona jednego wzoru wieży, tylko co wieża to inna konstrukcja i wysokość. Zero standaryzacji. A to przecież musiało być nieekonomiczne. Zamiast zapłacić zespołowi inżynierskiemu raz za jeden wzór ogólnopolskiej wieży to trzeba było płacić za zaprojektowanie każdej wieży z osobna. LOPP chyba za bogata nie była...
  4. Mój najulubieńszy - obok może dwóch innych - samolot szkolno-treningowy tamtych lat. Zdjęcie cenne, bo od nadmiaru zdjęć PWS-26 w locie głowa rozboleć człowieka nie może. Lotnictwo bojowe nudzi mnie niepomiernie, ponieważ najciekawsze rzeczy dzieją się wyłącznie w szkolnictwie lotniczym, więc dzięki za tego pewuesiaka.
  5. Tak, racja. Pewnie zabrakło jej dlatego, że uruchomiona pięć minut przed wojną (18 maja 1939, jeśli dane internetowe są prawidłowe). Pozdrowienia!
  6. PS. Mapa wież z pierwszej strony tego wątku jest super (bo daje chociaż ogólne pojęcie), ale jest niekompletna. Skoro jest na niej wieża np. w Bielsku-Białej (rok budowy 1938, chyba że internety się mylą), a nie ma na mapie wieży w Radomiu (rok budowy 1936, jeśli internety się nie mylą) to coś z tą mapą jest lekko nie halo.
  7. (Czas edycji postu do 15 minut to bezsens, mało gdzie tak jest). Jeszcze jedno pytanie: Czy wiadomo, czy z tej mapy wież trzy wieże planowane rzeczywiście powstały?
  8. Czy wiadomo, z którego roku jest mapa wież w poście z 3 czerwca ub.r.? Jeśli wiadomo, to czy wiadomo coś o tym, czy po dacie publikacji tej mapy przybyły jakieś następne wieże? Pozdrowienia!
  9. Wbrew pozorom bardzo ciekawy wątek, moim przynajmniej zdaniem. Widać, ile było tandety wśród tych makiet, ale widać też, że czasami naprawdę przykładano się do tych rzeczy. Szkopstwo miało we Francji wręcz fabrykę makiet samolotów w Dijon. Amerykanie myśleli, że ona jest bardziej wartościowa i ją zbombardowali. Dopiero jak wkroczyli do Dijon to USAAF-owcy ździebko chyba się uśmiechnęli nad tym, co zbombili. Fabryka poniżej.
  10. Racja. II RP jaka była, taka była, ale chyba nie zawsze składała się z indolencji. Chyba nikt nie uwierzy, że do nikogo z Polski nie dotarło to, co ruscy pokazali na pokazach w Tuszyno w roku 1938. Polaków oczywiście tam nie zaproszono, ale zaproszono Amerykanów i Brytyjczyków, a oni roztrąbili na cały świat, co tam zobaczyli, bo byli w szoku. A zobaczyli wielki pokaz ruskich wojsk powietrznodesantowych. Tym bardziej więc w Polsce mogła istnieć myśl, że każdy rodzaj szkolenia szybowcowego i spadochronowego jest kwestią ważną i przyszłościową.
  11. Formoza dobrze myśli. Polskie PWSzyb – rzekłbym – było wybitne w skali świata. Przed wojną to nie Polacy uczyli się szybownictwa w Stanach Zjednoczonych, ale Amerykanie uczyli się szybownictwa w Polsce. To, że II RP nie zdążyła – bo nie było jej to dane – skonstruować szybowców transportowych to już zupełnie inna sprawa wykraczająca poza ten wątek. I to samo dotyczy dobrej idei II RP, aby wyszkolić jak najwięcej ludzi w zakresie spadochroniarstwa. Dobrze przeczuwano, że to może być przyszłościowe. Dla przykładu – nie za mądrzy Amerykanie, jak przystąpili do II wojny, to musieli się płaszczyć i „na dzień dobry” dawać stopnie poruczników i kapitanów cywilnym strażakom-spadochroniarzom US Forest Service, aby tylko było komu stworzyć dywizje powietrznodesantowe. II RP dobrze czuła, że inwestycje w wieże spadochronowe to może być coś bardzo pożytecznego. U późniejszych aliantów zachodnich tak nie było i pod tym względem polska myśl paramilitarna biła Zachód na głowę.
  12. Mam wrażenie, że stała za tym taka sama (bardzo dobra) myśl przewodnia, jak w przypadku (znakomitego moim zdaniem) PWSzyb.
  13. Jejku, kiedyś dziewczyna (w czasie deszczu) podkusiła mnie, żebyśmy weszli na wieżę spadochronową w Radomiu. Na mokrych stopniach już na samej górze pośliznąłem się i zacząłem spadać ze schodów, ale w ostatniej chwili złapałem się czegoś, żeby „nie oddać skoku” bez spadochronu. Na szczęście pierwszy normalny skok było mi dane oddać wiele lat później, ale już z An-a-2
  14. Dobre!!! Ciekawe tylko, czy: a) na ten korkociąg polegający na locie na pozakrytycznych kątach natarcia? b) na korkociąg do flaszki zważywszy, jak lotnicy II RP chlali na umór?
  15. Ten wątek jest o tyle rewelacyjny, że są np. Amerykanie, którym wydaje się, że to oni nauczyli skakać 1. SBSpad. Haha, dobre sobie. A tymczasem II RP miała więcej wież spadochronowych niż Stany Zjednoczone i Wielka Brytania razem wzięte. Mam pytanie: Czy zachowała się jakaś informacja, czy sto procent polskich wież powstało z inicjatywy LOPP, czy może bywały wieże fundowane także przez jakieś inne czynniki społeczne, samorządowe, inne urzędowe?
  16. Formozo, Znakomity wątek! Dostajesz ode mnie Order Bohaterów Pracy Forumowej i kliknięcie w serduszko lajków, czy jak to tam się zwie. Jako miłośnik spadochroniarstwa (już nie skaczący) śledzę ten Twój wątek z zapartym tchem. Dziękuję i pozdrawiam - J_O
  17. Szukał "złotego pociągu", znalazł malowidła sprzed 500 lat http://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/7,35771,24509182,szukal-zlotego-pociagu-znalazl-malowidla-sprzed-500-lat.html#s=BoxOpImg3
  18. W żadnej polskiej wersji ustrojowej nie da się żyć bez propagandy W warunkach usterzenia motylkowego nie występuje żadna „większa zwrotność samolotu”. Ten wynalazek to tylko upierdliwość dla konstruktorów, bo trzeba było dochowywać gigantycznych starań, aby samolot z usterzeniem motylkowym miał odpowiednią sterowność na dużych kątach natarcia i przy prędkości minimalnej. Korzyści z tego usterzenia były żadne, a tylko problemy. Korzyść wynikająca z powodu obniżenia masy samolotu (na skutek zaniku usterzenia pionowego) nie była warta koszmarnych problemów z mechaniką lotu takiego statku powietrznego.
  19. Wygląda jak profil laminarny...
  20. Czy ja wiem, czy to taka ciekawostka? Najgorszy szybowiec transportowy w historii, kapotujący zawsze i wszędzie, źle wyważony, ze źle obliczonym kątem przodowania podwozia, po prostu konstruktorskie dno.
  21. A do tego „KARABIN” MP 40! Fajny karabin! Też taki chcę! Taki klawy krótki i poręczny karabin, kto by takiego nie chciał!
  22. Rzecz nie pierwszej świeżości w sensie daty wypadku, ale pierwszej świeżości jeśli chodzi o ujawnienie jego zapisu. Zawsze warto pokazywać, jak się mści brak ostrożności w lotnictwie. http://www.youtube.com/watch?v=qHMhsD8OFCs
  23. Frazę „ja chyba śnię…” z poważną miną powtarzałem sobie przez pierwsze cztery lata pissowskiego kabaretu smoleńskiego. Ale ponieważ z natury nie jestem ponurakiem to w kolejnych czterech latach już tylko nie opuszcza mnie dobry humor, gdy obserwuję tę umysłową hołotę, ale też bandę oszustów. Zauważ – dzięki zdecydowanej i etycznej postawie większości pracowników prokuratury pissowskiej szumowinie nie udało się zmanipulować sprawy wypadku Szydło. Identycznie będzie z przypadkiem smoleńskim. Sędziowie i prokuratorzy (z wyjątkiem kilku degrengoli związanych z pissem) dobrze wiedzą, że twarz ma się jedną, a literatura prawnicza (i jej „case studies” wraz z nazwiskami) jest pamiętliwa na stulecia.
  24. Buahahahahahaha... Specjaliści: András Farkas Gyula Győri István Miklós Sallai No cóż za niepowetowana strata, że zabrakło specjalisty: Viktor Mihály Orbán. Okazuje się proszę Państwa, ze Węgry mają najdoskonalsze lotnictwo komunikacyjne świata. Buahahahahahaha... To teraz coś ode mnie i o wybitnych węgierskich specjalistach lotnictwa komunikacyjnego, którzy nawet własnego tyłka nie potrafią obronić. To rzecz, w jakiej tkwiłem po uszy i rzecz tę obserwowałem. W roku 1993 General Electric bardzo nieładnie zachował się wobec swojego rywala Pratt & Whitney. Poszło o to, że Węgrzy do swoich samolotów komunikacyjnych zamówili silniki P&W odrzucając konkurencyjną ofertę GE. GE rozpętał wtedy piekło. Wytoczył najcięższe i fałszywe oszczerstwa pod adresem zarówno Węgrów, jak i silników P&W oskarżając je o to, że są marne na tle P&W. Awantura trwała prawie rok i przetaczała się przez węgierskie kręgi gospodarcze, polityczne i lotnicze. Te ostatnie kompletnie nie radziły sobie w obronie już nie tylko (bardzo dobrych) silników P&W, ale nawet w obronie własnej argumentacji. W końcu wkurzył się P&W i wynajął austriacką agencję public relations ACES, aby wdrożyła program zarządzania sytuacją kryzysową, bo ludzie węgierskiego lotnictwa zapomnieli języka w gębie i pletli coś trzy po trzy, a GE jeździł po nich jak po łysej kobyle. Ci wszyscy genialni (jak teraz widzimy poprzez PiS) piloci i inżynierowie węgierscy nie potrafili logicznie wytłumaczyć, dlaczego dla węgierskich samolotów wybrano silniki P&W a nie GE. Agencja PR w pięć minut rozpędziła to na cztery wiatry. Ona wszystko wyjaśniła opinii publicznej, a GE wyniósł się z Węgier cicho i jak zbity pies. A teraz ci węgierscy wybitni specjaliści" i mistrzowie argumentacji z ichniego lotnictwa będą Polakom tłumaczyli katastrofę smoleńską. Buahahahahahaha...
  25. Cytat: Robert Benzon „Jednym z jego ostatnich ważnych zadań w kraju było prowadzenie postępowania w sprawie dotyczącej wodowania Airbusa A320 USAirways na rzece Hudson”. _____ No to gratulacje dla „sprawy polskiej”. Dla jasności – owo „prowadzenie postępowania” w sprawie wodowania na rzece Hudson polegało na permanentnym podważaniu i/lub nie dawaniu wiary w słowa kpt. Chesleya B. Sullenbergera. Trwało to niemal do ostatnich chwil śledztwa. Aż wreszcie wyłowiono takie elementy silników, które udowodniły, że to kapitan ma rację i że kapitan jako jedyny w śledztwie mówił prawdę i nie zmyślał jakichś teorii. I tacy ludzie, jak m.in. Robert Benzon na wyprzódki i niemal na kolanach przepraszali Sullenbergera za ich stosunek do sprawy tego wypadku.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie