Skocz do zawartości

Jedburgh_Ops

Użytkownik forum.
  • Zawartość

    9 054
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    33

Zawartość dodana przez Jedburgh_Ops

  1. Troszkę nie masz racji. Było inaczej. To jest właśnie ta różnica kulturowa i mentalnościowa między maczugowym kapitalizmem Drugiej RP, a idealizmem, który na świecie w tamtych czasach w dziedzinie szybownictwa jeszcze wtedy był. Dziś - zgoda, nie ma go za grosz. Książka Hirtha to zupełnie inna bajka. Nie o to tutaj chodzi. Na altruistyczne, dla idei, zaprojektowanie „za friko” szybowca Fledgeling dla „garażowych ”budowniczych-amatorów namówił Wolframa Hirtha i Jacka Herricka wielki fan i promotor szybownictwa Edwin W. Teale. I to on potem odpowiadał za dystrybucję superdrobiazgowego podręcznika „know-how”, jak ten szybowiec budować, z czego, jak go certyfikować itp. A wszystko to za grosze, czyli za mikroskopijny ułamek w stosunku do średnich amerykańskich zarobków. W przeciwieństwie do żarłocznych kapitalistycznych odruchów w II RP, niestety.
  2. Pytanie bardzo fajne tylko obawiam się, że brak już dziś wiarygodnych źródeł do odpowiedzi. Dziś już licho wie, ile było w przedwojennej Polsce naświetlarek zdolnych do kopiowania oryginalnych planów wielkoformatowych architektów i wszelkich innych inżynierów branży motoryzacyjnej, szkutniczej, lotniczej itp. Można się tylko domyślać, że większość, jeśli nie sto procent, polskich pracowni i wytwórni lotniczych musiało mieć takie naświetlarki, żeby na warsztacie nie katować oryginalnych planów kreślonych przez konstruktorów na starannie wyprawionej kalce. Jak wspomniałem wcześniej - jedna jedyna naświetlarka w PRL/III RP działająca w Zarządzie Głównym Aeroklubu była w stanie obsłużyć - za darmo - całe polskie środowisko lotnicze i to oficjalne aeroklubowe, i to nieoficjalne amatorskie. Zatem dzielenie się planami do budowy amatorskich samolotów/szybowców było tylko kwestią dobrej woli, perspektywicznego myślenia o rozwoju środowisk lotniczych i bycia - jak to mawiają Anglosasi - „open-minded”, bo (bezpłatne) dzielnie się takimi planami to nic innego, jak inwestowanie w rozwój narodowego lotnictwa i jego kadr.
  3. O tym właśnie piszę. W II RP w miejsce światłej myśli, aby zachęcać ludzi do amatorskiej budowy szybowców była jakaś irracjonalna, kompletnie dzika pazerność, jeśli chodzi o ceny planów do ich budowy plus jakieś dodatkowe (też koszmarnie wysokie) koszty za udzielenie licencji na budowę, czego nie było nigdzie na świecie. Było to na wskroś patologiczne. Na tę koszmarnie wysoką cenę 70 zł za plany i licencję na jeden szybowiec to przecież musiałyby się zrzucać grube dziesiątki osób ze środowisk np. robotniczych, a marzących o lataniu. Niby Drugiej II RP zależało na rozwoju lotnictwa cywilnego, w tym komunikacyjnego, które w międzywojniu na świecie dynamicznie się rozwijało i było w stanie wchłonąć każdą ilość ludzi techniki lotniczej, a zarazem brakowało w II RP tego rodzaju myśli strategicznej, że nic tak nie uczy np. budowy płatowców i rygorystycznej kultury technicznej w lotnictwie, jak uczestnictwo w budowie statku powietrznego. Żaden podręcznik budowy płatowców, nie wiadomo jak doskonały, nie da człowiekowi tyle, co terminowanie u mechaników lotniczych, a najlepiej uczestnictwo w budowie statku powietrznego pod kierunkiem fachowca od tych spraw. I tak jest przecież do dziś; nic się nie zmieniło pod tym względem. Takie czynniki były jak widać nieprzyswajalne w umysłowości decydentów lotniczych II RP. W miejsce swego rodzaju idealizmu i promowania lotniczej kultury technicznej oraz osobistego doświadczenia ludzi z techniką lotniczą (na co każdemu państwu powinno zależeć) był łupieżczy system drenażu portfela. Średnia robotnicza płaca w II RP w roku 1935 wynosiła 143 zł. Żądanie 70 zł za plany budowy prostego szybowca Wrona i za licencję oznaczało wydrenowanie człowieka z 48,95% jego pensji. Wbrew temu, co powyżej pisze kolega MarekA różnice w stopniu uprzemysłowienia II RP i Stanów Zjednoczonych nie mają kompletnie nic do takich zjawisk, bo nie o tym tutaj się mówi. Mówi się wyłącznie o zjawisku kulturowym, umysłowym, mentalnościowym. Dlatego dla porównania: Średnia płaca w 13 sektorach amerykańskiej gospodarki w roku 1935 wynosiła 45,1 ¢ za godzinę. Przy założeniu 8-godzinnego dnia pracy i 28 dni roboczych w miesiącu średnio zarabiało się 100,8 $ miesięcznie. Polak w roku 1935 za pół swojej pensji mógł kupić zaledwie jakieś marzenie o swoim szybowcu, czyli plany i licencję do budowy szybowca Wrona. W tym samym roku 1935 Amerykanin za połowę swojej średniej pensji mógł kupić nie jakieś marzenia, ale pół szybowca stanowiącego odpowiednik Wrony, czyli pół szybowca Rhon Ranger, który kosztował 89,5 $. Jeżeli Polak w roku 1935 musiał wydać aż 48,95% jego pensji na zakup zaledwie planów prostego szybowca (bez „know-how”) i licencji na jego budowę (a przy tym Polak nie miałby pojęcia, jak w ogóle się zabrać za budowę szybowca) to ile musiałby zapłacić za szczegółowy podręcznik budowy szybowca, bo to kompletnie nie to samo, co plany? Być może zabrakłoby całej pensji na zakup takiego podręcznika. No to znowu porównajmy różnice mentalnościowe w promocji lotnictwa, latania i ogólnie kultury technicznej w lotnictwie/szybownictwie. W roku 1929 Niemiec Wolfram Hirth i Amerykanin Jack Herrick zaprojektowali specjalnie dla amerykańskich entuzjastów szybownictwa szybowiec Fledgeling również będący odpowiednikiem polskiej Wrony. Szybowiec z definicji był projektowany dla amatorskich budowniczych. Nie mam ceny planów tego szybowca (ale zważywszy ceny, jakie przedstawiłem wcześniej, to ich koszt wahałby się w przedziale 0,2-0,5 $), ale mam bardzo szczegółowy podręcznik budowy Fledgelinga wydany w roku 1930. Jest to podręcznik na poziomie superdrobiazgowym. Fledgeling jest rozrysowany na najmniejsze śrubki, nity, okucia, elementy drewniane i metalowe. Każdy najdrobniejszy detal jest opisany, czy ma to być aluminium, duraluminium, stal, a jeśli drewno to w jakim gatunku. Całe superdrobiazgowe „know-how”. Ile to kosztowało? 2,5 $, czyli 2,48% średniej amerykańskiej pensji z roku 1935. Czy można sobie wyobrazić to, ile konstruktorzy Wrony zażądaliby za takie „know-how”, skoro za gołe plany (bez licencji na budowę) żądali 50 zł, czyli 34,97% średniej polskiej płacy w przemyśle? I tylko o tym są moje ostatnie posty – o fundamentalnych różnicach mentalnościowych w promocji szybownictwa, techniki lotniczej i kultury technicznej w lotnictwie. A w tych różnicach mentalnościowych nie ma znaczenia, czy mówi się o Argentynie, Polsce, czy Stanach Zjednoczonych, bo nie o tym jest mowa. Mowa o poczuwaniu się profesjonalnego środowiska lotniczego danego państwa do krzewienia podstawowych wartości lotniczych i przygotowywania sobie „narybku lotniczego”. W II RP dużo na tym polu robiono – trzeba to oczywiście oddać – ale jest gigantyczna różnica kulturowa między II RP a innymi państwami pod tym jednym względem – traktowania przez II RP szybowcowych budowniczych-amatorów.
  4. Twój post jest całkowicie nie na temat. Ja (w czterech postach powyżej Twojego) piszę o zjawiskach kulturowych, umysłowych, mentalnościowych – Ty o czymś zupełnie innym. Ja piszę o poczuciu (bądź jego braku) odpowiedzialności środowiska profesjonalistów lotniczych za promocję podstaw wiedzy lotniczej i pilotażowej oraz rozwój narodowego „narybku lotniczego”, który w każdym państwie był i jest dużym kapitałem. Ty piszesz o jakichś abstrakcjach w ogóle nie z dziedziny lotnictwa. Dlaczego jedna maszyna do robienia planów statków powietrznych mogła od zakończenia wojny do końca lat 90. XX w. obsługiwać (za darmo!) wszystkie polskie aerokluby regionalne i prywatnych budowniczych-amatorów statków powietrznych, a dlaczego w II RP za plany w sumie prymitywnego szybowca żądano gangsterskiej sumy w wysokości pół średniej pensji krajowej w przemyśle, która to pensja w Polsce w 1935 roku wynosiła 143 zł? A żądano tej sumy zaledwie za plany, bez „know-how” dla budowniczych-amatorów. Są w Twoim poście same nieporozumienia wynikające z tego, że nie wiesz, jak to działało na świecie i jak to działało w polskim Aeroklubie od zakończenia II wojny aż do utraty przez Zarząd Główny Aeroklubu stołecznej kamienicy przy Krakowskim Przedmieściu 55 pod koniec lat 90. XX wieku. Nie wiesz, że jest tu mowa o jednej maszynie (nie drukarskiej, jak Ci się wydaje) na kraj i wielkość tego kraju nie ma znaczenia – czy to by była Australia, czy to Polska, czy Stany Zjednoczone. Kompletnie nie rozumiemy się, o czym jest mowa i jakie były/są realia od wynalezienia w XIX wieku podstawowej rzeczy do robienia planów mało- i wielkogabarytowych. 1. Co ma Twoje porównywanie uprzemysłowienia Stanów Zjednoczonych lat. 30. z uprzemysłowieniem II RP do jednej prostej naświetlarki ozalidowej? Nic nie ma. 2. Drukarstwo w międzywojniu – wbrew temu, co piszesz – to nie dziedzina „przemysłu”, a tylko dziedzina techniki. Nie istniały wtedy wielkoformatowe maszyny drukarskie, a dopiero od tej chwili (przełom lat 80.90. XX w.) można mówić o drukarstwie jako o podgałęzi przemysłu. 3. Co ma wspólnego porównywanie współczesnych cen benzyny do tego, o czym ja piszę? Nic nie ma. 4. Ludzkie oko, żeby budować dom lub amatorskie środki przemieszczania się typu żaglówka, amatorski samolot, amatorski szybowiec lub cokolwiek innego wielkogabarytowego nie potrzebuje śnieżnobiałego tła i czarnych linii na jakichś planach pochodzących z maszyny drukarskiej. 5. W związku z powyższym punktem 4 – wszystkie plany do budowy samolotów i szybowców w USA, jakie wspomniałem w postach na poprzedniej stronie to tzw. blue prints (wynalazek z XIX w. używany do dziś), czyli tanie światłokopie, ozalidy jak kto woli. Nikomu by nie przyszło do głowy robić plany samolotów lub szybowców dla odbiorców-amatorów na profesjonalnych maszynach drukarskich, bo wtedy faktycznie byłoby drożej. Tylko po co? Po nic, pomijając już fakt, że wtedy takich maszyn nie było. Nie było żadnej takiej potrzeby. Jak świat światem buduje się rzeczy wielkogabarytowe na planach warsztatowych pochodzących z naświetlarki, a nie z druku. 6. Dużo złej woli, albo raczej wyjątkowej pazerności, trzeba było w II RP, aby entuzjastom lotnictwa oferować plany do budowy niewyszukanych szybowców za pół przeciętnej pensji. Powojenny Zarząd Główny Aeroklub robił plany statków powietrznych za darmo i z eksperymentalnym „socjalizmem” nie ma to nic wspólnego, bo tak samo było do końca istnienia ZG Aeroklubu w ww. kamienicy przy Krakowskim Przedmieściu 55, czyli także w III RP. 7. Nie czujesz podstawowej rzeczy – jedna naświetlarka ozalidowa jest w stanie obsłużyć całe narodowe środowisko ludzi zainteresowanych albo budową szybowca w warunkach amatorskich, albo jego modernizacją/przebudową. Entuzjaści budowy amatorskich szybowców tak przed wojną, jak i obecnie nie liczą się w ani w setkach, ani w dziesiątkach i wielkość państwa nie ma tu żadnego znaczenia. To są pojedyncze osoby, albo kluby, zdarzające się raz na dekadę, albo dużo rzadziej. 8. Wielkoformatowe maszyny drukarskie powstały na przełomie lat 80./90. XX w., więc Twoje wspominanie jakiegoś druku jest nieporozumieniem. 9. Od zakończenia wojny do końca istnienia Zarządu Głównego Aeroklubu w stołecznej kamienicy przy Krakowskim Przedmieściu 55 Aeroklub wspomagał (za darmo!) swoją naświetlarką do planów wszystkich budowniczych-amatorów samolotów i szybowców. Jak pokazuje historia dla władz lotnictwa cywilnego II RP i jej firm lotniczych takie działanie było niewyobrażalne. Tak zwany Zarząd Główny Aeroklubu PRL pomagał swoją naświetlarką (tak samo, jak wspierali go swoją wiedzą inżynierowie ZG APRL) nawet Eugeniusza Pieniążka, mimo że wszyscy wiedzieli, że wylądują za to na SB, jak m.in. mój ojciec, bo wtedy 1/3 ZG APRL wylądowała na SB za rzecz, jaką E. Pieniążek wykonał. 10. Jeśli ktoś był wybredny/zmanierowany, albo miał jakiś problem z oczami i mu amerykańskie szybowcowe „blue prints” z międzywojnia nie odpowiadały to nie było przymusu korzystania z nich, ponieważ te „blue prints” to tylko nazwa umowna i one wcale nie musiały być „blue”. Na przykład firma Waco sprzedawała swoje plany szybowca szkolenia podstawowego Waco NAZ w wersji ozalidu jasnokremowego z czarnymi liniami. Wyglądało to tak, jak z dzisiejszej drukarskiej maszyny wielkoformatowej.
  5. Tak, masz rację. To wszystko oczywiście nie jest takie zero-jedynkowe. Wieczna cześć i chwała L. Erenfeichtowi np. za świetny przekład „Band of Brothers”. I tak samo jemu, jak Popkiewiczowi, też przecież nie da się odmówić gigantycznej wiedzy wojskowo-techniczno-historycznej. Chodzi tylko o ten jeden finalny sznyt publicysty historycznego - żeby robić sobie jaja z kogoś/czegoś w sposób inteligentny, wprawdzie zawoalowany, ale wyrazisty dla ludzi myślących, a niekoniecznie w sposób łopatologiczny.
  6. Nie znamy się, ale zważywszy Twój nick i parę ciekawych myśli, jakie wymieniliśmy na tym forum zakładam, że interesujemy się w jakiejś mierze być może tym samym. Dlatego liczę na zrozumienie. Myślę, że nikt Loczkowi nie odbiera olbrzymiej wiedzy techniczno-historyczno-wojskowej i papierka archeologa – ja w każdym razie mu nie odbieram; tak jak nie odbieram mu silnej logiki, z którą czasami fajnie pracuje w swoich programach i podcastach Te czynniki są u Loczka super. To, co pisałem o nim wcześniej to tak bardziej w kategoriach estetycznych. On mi się po prostu nieodparcie kojarzy z Leszkiem Erenfeichtem. Jak dla mnie to są mleczni bracia pod jednym względem. Pod takim mianowicie względem, na który mam obniżoną immunologię. Oni obaj nieodparcie kojarzą mi się z kolesiami, których znam na pęczki – ze zblazowanymi kolesiami z agencji reklamowych po kilkunastu latach pracy i w II fazie przemęczenia zawodowego. Obaj są besserwisserami (a ja się boję besserwisserów i uciekam od nich) oraz w przypadku ich obu – nie wiem, czy istnieją takie siły zbrojne świata, wobec których oni nie mają stosunku ironiczno-sarkastyczno-zgryźliwo-złośliwo-kpiarskiego? A mnie takie coś nie interesuje i nie odpowiada. Gdy Erenfeicht miał swoje audycje w PRIII to czasami po prostu kurek od leżącego w drugim pokoju M1911A1 sam mi się odciągał, kiedy go słuchałem. Loczek jest nieco podobny, a czasami bardzo podobny. Przepraszam, ale kogo to obchodzi, kogo publicysta historyczny chce obśmiewać i z jakiego powodu? Ja się zajmuję Commonwealthem i USA z międzywojnia i z WWII. Miałbym milion powodów, żeby ironizować na ich temat. Tylko kogo to obchodzi? Nikogo. Dla mnie kolesie od takich ironicznych dowcipasów są niebezpieczni pod tym względem, że w jakimś momencie mogą się stawać handlarzami kitu. Gdzieś tu na tym forum pisałem o amerykańskim bagnecie M4 z II wojny. I doradzałem z tej okazji dwie polskie publikacje z tym związane. Jedna Pawła Żurkowskiego (bez zarzutu); druga Leszka Erenfeichta, jak zawsze z dziwaczną nutą ironii. W czterech zdaniach na temat tego bagnetu zawarł trzy informacje nieprawdziwe. I tak to jest z takimi dowcipnisiami-besserwisserami i ich dowcipasami. Ja po prostu boję się takich ludzi i mam ograniczone zaufanie do nich.
  7. To tak na pożegnanie było, bo nie będzie mnie jakiś czas. :-)
  8. Sekielscy ryzykują życiem moim zdaniem, niemniej doprowadzili kilkuletni projekt do finału.
  9. Myślisz, że nie znajdzie się ani jeden skruszony i chętny do porozmawiania o skali przestępczości PiS z władzami nowej demokratycznej post-PiSowskiej Polski, gdy: ● Propaganda TVPiS – gorsza niż w PRL. Telewizja „Krwawego Macieja” w PRL to telewizja dla intelektualistów w porównaniu do TVPiS ● Brutalność milicji PiS – jak milicji PZPR ● Metody milicji PiS wobec ludzi na komisariatach – jak u milicji PZPR i SB i jak wobec G. Przemyka. Przez ostatnie 6,5 roku co najmniej pięciu ludzi nie przeżyło pobytu na komisariatach milicji PiS ● Brutalność milicji PiS wobec pokojowych demonstrantów (kobiet!) – identyczna, jak w PRL ● Całkowita bezkarność milicjantów PiS bijących ludzi – jak u milicji PZPR (przykład psychopaty z BOA bezkarnego do dziś mimo bicia pokojowej demonstrantki pałką po głowie) ● Przemyśliwanie, czy by nie użyć wojska przeciwko pokojowym demonstracjom – takie samo w PiS, jak w PZPR ● Nomenklatura – identyczna w PiS, jak w PZPR ● Przywileje nomenklatury – identyczne w PiS, jak w PZPR, a nawet dużo lepsze ● Grabież zasobów finansowych państwa, cwaniactwo, kumoterstwo, nepotyzm w PiS – jak w PZPR. PRLowska „Afera Żelazo” to pikuś przy skali zawłaszczania państwa przez PiS i dorabiania się nomenklatury PiS ● Inwigilacja opozycji przez PiS – jak w PZPR tylko dogłębniej, bo środki nowocześniejsze ● Skala łamania prawa przez PiS – niebotycznie wyższa niż przez PZPR, która tylko stan wojenny wprowadziła bezprawnie, podczas gdy PiS zrujnował cały system prawny państwa ● Nieudacznictwo w zarządzaniu ekonomią i gospodarką – identyczne w PiS, jak w PZPR ● Kretyńskie, monumentalne i/lub chybione, nigdy nieskończone inwestycje propagandowe – identyczne w PiS, jak w PZPR ● Manipulowanie wynikami wyborów – tu jeszcze PiS uczy się od PZPR, ale jest na jak najlepszej drodze ● Skasowanie przez PiS służby cywilnej – jak w PZPR, gdy ta służba nie istniała ● Przeżarcie na wskroś nomenklatury PiS i jej akolitów agenturą wpływu obcego i wrogiego Polsce państwa – identyczne jak w PZPR.
  10. PZPR, SB, WRON, PiS - nie ma żadnych różnic. Żadnych. Dlatego skruszeni świadkowie pisowskiej bandy będą. Nie będzie ich wielu, ale będą.
  11. PS Przepraszam za tę Husqvarnę. To jest niestosowne, nie na miejscu, nie w moim stylu, ale czasami mi „puszcza”. Naprawdę przepraszam.
  12. Może Ci się wydaje inaczej - na podstawie mojego kpiarskiego tonu, bo ponurakiem nie jestem - ale lubię Cię i szanuję, bo masz tutaj masę postów mądrych, fajnych, ciekawych. Różni nas „jedynie” to, że z taką cywilizacyjną szumowiną, jak PiS (a w moim przypadku PZPR i WRON) ja walczę od 14. roku życia, a Ty nie. I ja to potrafię udowodnić, a Ty nie, bo jesteś ze świata kompletnie innych wartości niż ja.
  13. Nigdy nie widziałem takiej skali incydentu. Zakres ataków jest rekordowy - ocenia rozmówca tvn24.pl
  14. Ale to nie są tematy dla Husqvarną w lesie ciosanych. Miej tego świadomość. Życie to jest prosty biznes polegający na znaniu swojego miejsca w szeregu. Czy widziałeś, żebym ja zajmował się na tym forum tematyką marynarek wojennych świata, gdy nie mam o nich zielonego pojęcia i z marynarek wojennych znam się tylko na rumie i na węźle cumowniczym do żaglówek? To jest misió nie na twoją śliczną pisowską główkę.
  15. Atak na kontrolerów NIK. Pegasus czy inwigilacyjny outsourcing?
  16. Zła wiadomość dla PiS: to podatnicy zapłacili za rdzewiejącą stępkę. I kiedyś was z niej rozliczą
  17. Dobra zmiana PiS. PiS przegrywa wojnę z korupcją. Celnicy ręka w rękę z gangsterami
  18. Elektorat bydła PiS. Chodzi w przedwojennym mundurze, mówi, że chce zabijać
  19. Rzecznik NIK ujawnia wstępne ustaleniach ws. cyberataków: "Peak" pokrywa się z kontrolą ws. wyborów Warto dbać o zdrowie, aby z radością dożyć tej przewspaniałej chwili, gdy ta PiSowska szumowina, to bydło, ta mierzwa, ta hołota, ta gangsterka będzie zasiedlała pensjonaty, w których dają gustowne ubranka i czapeczki ze stemplem „ZK”. Osobiście, jako pilot, polecam ZK w Międzybrodziu Żywieckim u podnóża Góry Żar. Przepiękna okolica przy elektrowni szczytowo-pompowej na tutejszym jeziorze. Będziesz, PiSowska hołoto, mogła sobie popatrzeć na piękne szybowce startujące z Góry Żar. Ale tylko przez godzinę - tyle, ile na spacerniaku.
  20. No, na pewno „będzie miał długość” oraz „400 pasażerów”. Poniżej wystawiona dziś dla złomiarzy stępka tego PiSowskiego propagandowego sukcesu. Partia debili PiS niech sobie odkupi tę stępkę i dobuduje na niej trimaran ku czci PiSowskiego chamstwa, bezprawia i głupoty.
  21. Zdziwiony? Nielegalny zakup Pegasusa dla Polski kto sfinansował podpisując stosowny kwit? Urodzona w ZSRR PiSowska minister finansów Татьяна Тумановскис vel Terēza Červinska vel Tatiana Czerwińska vel Teresa Czerwińska kręcąca ile tylko się da w kwestii jej pochodzenia i personaliów. Ktoś, kto nie ma nic do ukrycia na pewno tak nie postępuje. I ktoś, kto jest dumny ze swojej rodziny i rodziców nie tai informacji o nich, jak ona. Tymczasem jej tatuś to agresywny prorosyjski działacz dążący do wynarodowienia Łotwy i zaprowadzenia tam ruskiego ładu włącznie z likwidacją języka łotewskiego i podmianki go na rosyjski. Od roku 2018 roku Sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych ostrzegała, że taka osoba, jak Тумановскис/Červinska/Czerwińska nie może być członkiem polskiego rządu. Odkąd ona mieszka w Polsce zawsze była Tatianą Czerwińską. Jak tylko związała się z PiS to natychmiast przechrzciła się na Teresę Czerwińską. Już jako członek rządu PiS Тумановскис/Červinska/Czerwińska miała problemy z uzyskaniem dostępu do danych niejawnych. Nie wiadomo, czy w ogóle wystąpiła o taki dostęp, bo PiS to ukrywa, a każdy musi osobiście wystąpić o taki dostęp. PiS pytany, czy Czerwińska osobiście wystąpiła o ten dostęp – odmawia odpowiedzi, podczas gdy taka informacja nie podlega klauzulom i należy do informacji publicznej. Sygnaliści mówią, że Тумановскис/Červinska/Czerwińska bezprawnie dostała dostępy do tajemnic NATO i że załatwili jej to Duda i Morawiecki i że ona o to nie wystąpiła. Dlaczego? Bo wiąże się z takimi dostępami sprawdzenie kontrwywiadowcze. Obowiązkowej „wirówki” służb Тумановскис/Červinska/Czerwińska nie przeszła. Jej sprawdzenie kontrwywiadowcze trwało kilkakrotnie krócej niż normalnie. W rządzie PiS Тумановскис/Červinska/Czerwińska dostała dostęp do tajemnic NATO, UE i polskich. Po co ministerce finansów dostęp do tajemnic NATO? PiS odmawia odpowiedzi. Autoryzowała nielegalny zakup Pegasusa i ma przechlapane. Ciekawe, gdzie będzie uciekała po upadku PiS? Zapewne Argentyna lub Zjednoczone Emiraty Arabskie, bo tylko stamtąd praktycznie nie udaje się Polsce uzyskać ekstradycji.
  22. Będą szczury, będą, spox. Niewielu będzie chciało iść do pierdla za oszalałego z nienawiści starucha.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie