-
Zawartość
9 040 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
33
Zawartość dodana przez Jedburgh_Ops
-
Oj Balans, Balans, wiesz że Cię lubię, ale popraw się. Pozdrowienia
-
Ano sensowne pytania zadałeś. Ruscy od 30+ lat robią „na wydrę” (jak mawiają taksiarze, a przynajmniej warśawscy) to, co kowboje robili przez całą Zimną Wojnę przy użyciu U-2 i SR-71. Ruscy muszą to robić „na wydrę”, na widoku, na bezczela, bo nie mają takich zabawek, jak U-2 i SR-71. Robią to na chama w nadziei, że ze strachu przed konsekwencjami nikt ich nie zestrzeli. Wielka Brytania w ub.r. tak już miała tego dość, że jasno powiedziała, że jeszcze jeden taki numer i ruski samolot skończy jak ten nad Turcją. Podziałało. Zobaczymy, na jak długo.
-
Okay, ale to jest taki tylko atrakcyjny przykład dobry dla „kina akcji”, chociaż oczywiście prawdziwy, tylko że nic nie pokazujący, a jeśli już to promilowy wyjątek od reguły. Po 1 Turcja to agresywna dyktatura i równie dobrze można by tu pokazywać model zachowań w podobnych przypadkach Wenezueli, Syrii lub Korei Północnej. Tylko co to ma do Polski? Nic. Co to ma do zasadniczego problemu, o jakim rozmawiam z Erihem? Nic. Po 2 Nie jest potrzebne wpisywanie się w to, co pisze nasz zacny Balans. Z całą olbrzymią sympatią wobec Balansa – nie odróżnia on stref TEZ od EEZ, nie ma o nich pojęcia i nie ma zielonego pojęcia, co robią piloci myśliwscy NATO i inni współczesnego świata w obu tych strefach. Gdyby miał o tym blade pojęcie to trzymałby się PODSTAWOWEGO wątku, w którym rozmawiam z Erihem o zupełnie innych sprawach, a mianowicie o zaradnych życiowo paniach wykorzystujących ułomny system i o zaniku wstydu pewnego polityka-męża takiej zaradnej pani. Po 3 Gdyby nasz zacny Balans odróżniał TEZ od EEZ i miał pojęcie o tym, ile za życia Balansa np. Brytyjczycy zestrzelili samolotów i śmigłowców w TEZ – bynajmniej nie podczas jakiejś mitycznej wojny koreańskiej, czy wietnamskiej, tylko tuż przed polską zmianą ustrojową – to może nasz zacny Balans powstrzymałby się od wypisywania tutaj rzeczy niekorzystnych dla tego forum, bo nieprawdziwych. Po 4 W samym tylko roku 2018 japońska EEZ została naruszona przez rosyjskie wojskowe statki powietrzne 999 razy, mimo że nie miało ich tam prawa być. I co – Japończycy zestrzelili 999 rosyjskich samolotów i śmigłowców (bo ruskie śmigłowce też tam bezprawnie operowały)? Tu widać androny wypisywane przez Balansa przy całej wielkiej sympatii wobec niego :-) Po 5 Polska też ma swoją EEZ i też jest ona regularnie naruszana przez rosyjskie samoloty wojskowe, w tym szpiegowskie, mimo że nie ma prawa ich tam być. I co – zestrzeliwujemy je? Jeśli mogę o coś prosić – trzymajmy się zasadniczego tematu, o jakim rozmawiam z Erihem i nie twórzmy tu „kina akcji” oderwanego od realiów operacyjnych sił powietrznych państw demokratycznych. Ciebie i Balansa oczywiście pozdrawiam
-
To, jak dla mnie, teza interesująca (znaczy o tej koszmarnej czcionce). Nie wiem, czy dobrze rozumiem, że tak jakby Niemcy nie chcieliby przetransponować ewentualnej polskiej literatury fachowej z zakresu profili szybowcowych na ichnią czcionkę gotycką? Z tego, co widzę, to literatura szybowcowa III Rzeszy chyba raczej była pisana w miarę normalną czcionką, może jedynie z większą liczbą „ß” zamiast „s”. Ale faktem jest, że ta gotycka czcionka to koszmar. Mam sporo przedwojennych niemieckich książek (o sztuce, nie o szybownictwie) pisanych tą czcionką i czytanie tego jest potwornie męczące. 2,5 roku uczyłem się niemieckiego, orłem w tym nie byłem, ale normalne teksty jakoś tam czytam, ale jak mam przed nosem ten gotyk to ręce opadają. Czy faktycznie są jakieś książki wydane w III Rzeszy o szybownictwie, a pisane tym koszmarnym gotykiem?
-
No to parę słów o Amerykanach, dlaczego nie stosowali, a na 100 proc. stosowaliby, gdyby nie pewne patologie ówczesnego życia społeczno-politycznego i gospodarczego na linii transatlantyckiej. Ponieważ x-dzieści lat zajmuję się szybownictwem amerykańskim z okresu 1929-1949 więc wiem, dlaczego jak raz polskie profile szybowcowe IAW nie zechciały trafić na amerykańskie szybowiska i pod strzechy budynków, gdzie budowano szybowce. 1. W międzywojniu w Stanach Zjednoczonych głód nowinek z dziedziny szybownictwa był gigantyczny. Z zakresu szybownictwa wszystko tam można było sprzedać na pniu. Ale ichnie szybownictwo miało potężną specyfikę, jakiej nie miało żadne inne szybownictwo świata. Było to albo szybownictwo dla ludzi z najniższych warstw klasy średniej, która w ok. kilkadziesiąt osób składała się na budowę najprostszego szybowca do żabich podskoków, albo szybownictwo dla milionerów. Dramatycznie brakowało tego środka, który byłby lobbystą powstawania placówek naukowych szybownictwa, który parłby do tego, żeby ściągać najlepszą fachową literaturę szybowcową ze świata, który chciałby brać udział w kongresach ISTUS. Biedota budująca jakiś najprostszy szybowiec Evans, Alexander, czy Northrup nie interesowała się profilami dla szybowców wysokowyczynowych. Ludzie zamożni też nie. Oni po prostu stosowali zasadę „płacę i wymagam” i szybowiec wysokowyczynowy po prostu sobie kupowali. To środowisko też nie obchodziły kongresy ISTUS i jakieś procesy B+R nad profilami szybowcowymi. Po prostu zakupiony towar, czyli szybowiec, miał być dobry i już. 2. Amerykański izolacjonizm nie tylko polityczny, ale także „szybowcowy”. Gdy już blisko wybuchu II wojny coś drgnęło w amerykańskim szybownictwie i wreszcie pojawił się ten brakujący wcześniej „środek” wspomniany w punkcie 1 to nikomu nie chciało się ruszyć amerykańskich trzech liter, żeby jeździć na kongresy ISTUS i w ogóle jakoś silniej zainteresować się profilami szybowcowymi. 3. Amerykanie nie mieli w międzywojniu czegoś takiego. jak polski Instytut Techniki Szybownictwa. Gdyby mieli to może interesowaliby się dorobkiem światowym w kwestii profili szybowcowych i może współpracowaliby z Polską, a przynajmniej jeździliby na kongresy ISTUS, gdzie Polska była przecież gwiazdą równorzędną z Niemcami. Olbrzymi, słynny i prestiżowy Massachusetts Institute of Technology szybownictwem, a i owszem, interesował się, ale „nie tym, co trzeba”, żeby poznawać profile szybowcowe. MIT był wtedy zafascynowany meteorologią dla szybownictwa. Naukowcy MIT, owszem, byli pilotami szybowcowymi, ale wyłącznie w kontekście badań nad meteorologią. Jedyna placówka naukowa i choć odrobinę wytwórcza z własnym warsztatem, jaka trochę zajmowała się szybownictwem to był Aero Industries Technical Institute. Nawet zrobili sobie jeden całkiem przyzwoity szybowiec. Ale był to wyjątek potwierdzający regułę. 4. Bierność ambasady RP w Waszyngtonie. Bierność zarówno attaché handlowego, jak i wojskowego. Rzecz jasna może trudno, aby ambasadorowie Stanisław Patek (1933-1935) albo Jerzy Potocki (1936-1940) zajmowali się szybowcami, a już szczególnie profilami szybowcowymi, ale już to, że attaché wojskowy, lotniczy i morski (jak raz inżynier i oficer lotnictwa) ppłk Andrzej Chromiec jakoś nie potrafił docenić olbrzymiego dorobku polskiego szybownictwa i promować go w USA to już wielka szkoda. Miał on swojego zastępcę mjr. Stefana M. Dobrowolskiego (piechocińca), który nawet jeździł na lotnicze imprezy USAAC, ale po pierwsze jakie piechociniec mógł mieć pojęcie o polskich profilach IAW, a po drugie USAAC tępił z całych sił szybownictwo, więc nawet nie było o czym z nimi mówić. Chyba nie zapisało się w historii, czy ambasadę RP i obu wspomnianych attaché wojskowych odwiedził choć raz płk Charles Lindbergh, wielki pasjonat i promotor szybownictwa i oczywiście zapalony pilot szybowcowy. Gdyby odwiedził to może zagadnąłby przynajmniej Chromca o to, czy Polska ma jakieś sensowne szybowce? Baty natomiast dla całego systemu attaché handlowych, bo w nietypowy sposób przed wojną mieliśmy ich w USA aż czterech – w Waszyngtonie, Bostonie, Filadelfii i San Francisco. Przy tej całej dramatycznej biedzie II RP i nie rzucającym na kolana przemyśle mieliśmy jak raz taką perłę w koronie, jak najwyższej światowej klasy szybownictwo, ale żaden z tych attaché nie potrafił tym pohandlować z Amerykanami, w przeciwieństwie do Niemców. 5. Całkowite, kompleksowe, idealne i skończone wyrżnięcie polskiego szybownictwa z rynku amerykańskiego przez Niemców. Pisałem o tym gdzieś wcześniej w tym wątku, więc nie będę się powtarzał. Ale można to odwrócić o 180° poprzez zadanie pytania: Czy można kogoś całkowicie wyrżnąć z jakiegoś rynku w sytuacji, gdy ten ktoś kompletnie nic nie robi, aby na tym rynku choć odrobinę zaistnieć? 6. To już tylko finał zjawisk powyższych; finał wprawdzie z kwietnia 1939 r., gdy może trudno, abyśmy z wojną na horyzoncie handlowali profilami szybowcowymi IAW w USA, ale finał jakże obrazowy dla polskiego „całokształtu” nieistniejących polskich spraw szybowcowych w ówczesnych Stanach Zjednoczonych. Szczegółowy opis umysłowości sanacyjnych sieczkobrzęków zamieściłem w innym poście tego wątku. Pojechać na Nowojorską Wystawę Światową z czymś tak wybitnym w historii lotnictwa i szybownictwa, jak Orllik II, zaangażować najlepszych polskich architektów, artystów i grafików wydawniczych w cały proces tworzenia polskiego pawilonu, polskiej wystawy, polskich katalogów, a potem samobójczo, z najgorszym prymitywizmem zarżnąć to wszystko w amerykańskich mediach prostackimi reklamami wódy, kiełbachy i wsiowej babiny w chustce na głowie…? My byśmy w międzywojniu nie sprzedali Amerykanom nawet Diany 2 (gdyby ona wtedy istniała), bo byliśmy do tego kompletnie niezdolni umysłowo, więc co to mówić o handlowaniu profilami szybowcowymi IAW, albo przynamniej o wymianie naukowej z Amerykanami na polu profili szybowcowych.
-
Sprawdź historię lotnictwa, ile takich „samolotów pasażerskich” przelatywało komuś „przypadkiem” nad strategicznymi obiektami :-)
-
Logiki tego, co piszesz – a w świetle tego, co napisałem o por. pil. Hołowni – są dwie: Albo: 1. Skasujmy w ogóle lotnictwo myśliwskie, bo przecież Rosjanie to klawi, sympatyczni i serdeczni goście. Jak już sobie latają na granicy naszej przestrzeni powietrznej to niech sobie latają; przecież są uczciwi, etyczni, przyjacielscy, nigdy w życiu by tej granicy nie przekroczyli, żeby np. zbierać jakieś dane SIGINT. Po co utrzymywać lotnictwo myśliwskie i pary dyżurne? Lepiej te setki milionów zł wydawać na cele społeczne. …i/lub 2. Otwórzmy Dęblin dla wszystkich chętnych pań (a są ich dziesiątki), niech zostają za friko pilotkami myśliwskimi, niech sobie kiedy tylko chcą zachodzą w ciążę, niech rodzą kolejne dzieci, niech latami siedzą na urlopach macierzyńskich, niech wspaniałomyślni podatnicy płacą za to wszystko setki milionów złotych, bo nie rząd za to płaci, a w tym czasie ufajmy przyjaciołom Rosjanom, że nie ma potrzeby utrzymywać jakichś par dyżurnych lotnictwa myśliwskiego, bo i po co? Przecież etyczni, przyjacielscy Rosjanie nigdy w życiu nie naruszyliby polskiej przestrzeni powietrznej. A niech sobie latają po jej granicy szpiegowskimi Ił-ami-20, Tu-214R, przecież nic złego nam nie zrobią, a w tym czasie dzieci pań pilotek myśliwskich niech są dobrze wychowywane przez te panie na urlopach macierzyńskich. Nawet nie będę próbował dyskutować z Tobą, ponieważ piszesz rzeczy kompletnie abstrakcyjne, oderwane od realiów. Musimy różnić się pięknie, jak to Polacy.
-
Po co to pisać rzeczy nieprawdziwe. Oberwał?
-
Od siebie mogę powiedzieć tyle: Mimo, że Szymon Hołownia to fundamentalista religijny obecnie w owczej skórze to miałem chwilę zawahania i nawet chciałem na niego - lub na jego partię - głosować. Ale w styczniu tego roku widzę, że państwa Hołownię opuściło poczucie wstydu i przyzwoitości, co opisałem powyżej. Dlatego Szymon Hołownia mnie, jako potencjalnego wyborcę, utracił.
-
Ale o czym w ogóle mowa? O lądówce, która jak świat światem chla na umór? Co Ty usiłujesz porównywać? Spróbujmy znać skalę tego, o czym piszę. Udało Ci się poznać polskiego pilota MiG-a-29 lub F-16 (bo tylko one coś robią dla kontroli polskiej przestrzeni powietrznej), który w jakimś dniu nie został dopuszczony do składu pary dyżurnej, bo był pijany? Mnie się nie udało, ale jeśli Tobie się udało to zrelacjonuj to.
-
Niczego nie pomyliłem. Od roku 1990 musiałem pisać informacje na ten temat. Na przykład: w 1990 r. japońskie myśliwce 604 razy przegoniły rosyjskie samoloty z granicy japońskiej przestrzeni powietrznej. Gdyby nic nie robić i nie startować w trybie alarmowym to byłyby 604 wloty w japońską przestrzeń. W roku 1989 japońskie myśliwce 812 razy przeganiały rosyjskie samoloty próbujące naruszać japońską przestrzeń powietrzną w lotach prowokacyjnych. Itd. rokrocznie.
-
Ta hucpa trwa w najlepsze. Mam chwilę czasu to jeszcze Ci coś napiszę, skoro się odezwałeś w tej sprawie. Sprawa drugiej ciąży pani porucznik pilot myśliwskiej Urszuli Brzezińskiej-Hołowni jest unikatowo niesmaczna w skali świata. I to nie jest antykobiece, co piszę, bo kompletnie nie o takie sprawy tutaj chodzi. Znałem z MiG-ów-29 majorów, podpułkowników, pułkowników (jeden nawet dostał trzy gwiazdki generalskie) i to byli normalni pełnowartościowi piloci myśliwscy dobrze wiedzący to, na co się umówili z polskim podatnikiem, na jak długo i że bez przerw w zawodowym życiorysie. A chcesz się założyć, że Urszula Brzezińska-Hołownia nie dosłuży stopnia majora tylko pryśnie z wojska na rynek pilotów komercyjnych? I to my, durni podatnicy, sfinansowaliśmy to w imię równie durnej poprawności politycznej. Pokazywanie się teraz w mediach, że jest się porucznikiem pilotem myśliwskim, a zarazem, że się urodziło drugie dziecko, choć jednocześnie jest się początkująca pilotką myśliwską, to po prostu wyjątkowy zanik wstydu, a wręcz bezczelność wobec podatników. Pilotek myśliwskich w NATO nie brakuje, tylko że żadna z nich nie ma męża-polityka, który takiej pani wytłumaczyłby pewien elementarz przyzwoitości, bo żadna z nich nie ma – jak Szymon Hołownia – męża walczącego o najwyższe stanowiska w państwie – a to prezydenta, a to kogoś ze sfer parlamentarno-rządowych, jak będzie w przypadku Szymona Hołowni w najbliższych wyborach. Na tym polega unikatowość porucznik Hołowni w skali świata. Pani porucznik ma w domu polityka, który jak nikt inny wytłumaczyłby jej słynne stwierdzenie Margaret Thatcher, że każde państwo świata to dziad bez grosza przy duszy. Państwo nie ma żadnych własnych pieniędzy. Ma je wyłącznie podatnik. Porucznik Hołowni najwyraźniej wydaje się, że zawarła umowę na obronę polskiej przestrzeni powietrznej z jakąś partią polityczną, albo z jakimś polskim rządem, albo z jakimś dowództwem SPRP, czyli z podmiotem bez grosza w portfelu. Otóż nie. Porucznik Hołownia zawarła tę umowę wyłącznie z nami, podatnikami. Płacisz za to Ty, płacę ja, płaci nawet Człowiekśniegu i to bynajmniej nie brykietami lodu do budowy igloo; płaci za to sto procent polskich podatników, a nie jakiś rząd bez własnych pieniędzy. Wyłącznie my, podatnicy, sfinansowaliśmy porucznik Hołowni fakt bycia pilotką z wyższym wykształceniem, a nie ma obowiązku bycia pilotem z wyższym wykształceniem, bo wystarczy średnie. Co za to otrzymaliśmy od porucznik Hołowni? Pierwszą ciążę i długą przerwę w kontroli polskiej przestrzeni powietrznej przez tę panią; drugą ciążę i kolejną długą przerwę w kontroli polskiej przestrzeni powietrznej przez tę panią. Tymczasem nie na to my wszyscy, podatnicy, umówiliśmy się z Urszulą Brzezińską-Hołownią. Jest to złamanie umowy. Wydaliśmy na jej wykształcenie, wyszkolenie i operacyjne doszkolenie kilkanaście milionów złotych. I co? I nic, a w każdym razie bardzo niewiele – w przeciwieństwie do mężczyzn-poruczników pilotów myśliwskich. Takie to są interesy z pilotkami myśliwskimi. I o to tutaj chodzi. Wielkie gratulacje z powodu rodzinnego szczęścia i narodzin drugiego dziecka, tylko że ma się zawód, w którym wymagana jest inna przyzwoitość niż w cywilu oraz inna lojalność wobec tych, którzy sfinansowali świetne wykształcenie i wyszkolenie. Ma się olbrzymi dług wobec podatnika za świetne ustawienie życiowej kariery zawodowej i wypada ten dług spłacać do emerytury. Znam pilotów, którzy wzięli olbrzymie kredyty, przekraczające kredyty mieszkaniowe, po to, żeby się wykształcić i wyszkolić na pilotów komunikacyjnych i potem dobrze zarabiać. Porucznik Hołownia nie wzięła kredytu ok. 0,5 mln zł, żeby sobie sfinansować fakt bycia pilotką z wyższym wykształceniem. Wyłącznie my jej to hojnie i naiwnie zafundowaliśmy. My – nie partia, nie rząd-dziad bez grosza i nie dowództwo SPRP. Na kobiety-pilotki myśliwskie kompletnie nie można liczyć. Są nieprzewidywalne. W każdej chwili taka może radośnie oświadczyć, że właśnie jest w ciąży i że w związku z tym musi się pożegnać z kontrolą/obroną krajowej przestrzeni powietrznej na ok. 2 lata. A niech ktoś pokaże mężczyzn-pilotów myśliwskich, których żony zachodzą w ciążę, a oni swoim dowódcom radośnie oświadczają, że w związku z tym idą na urlop „tacierzyński”, a na niebie jego kraju niech się wali i pali, a ich to przez 2 lata nie będzie obchodziło. W Polsce pilotów myśliwskich brakuje, a pani porucznik radośnie stan ten pogarsza rozstając się z lataniem na długi czas. Powinniśmy mieć samolotów myśliwskich do pilotów, jak 1:2, ale nie mamy. Pilotek myśliwskich to, jak widać, guzik obchodzi. I byłoby to ich prawo, gdyby były pilotkami w liniach lotniczych, a wykształciłyby się i wyszkoliły za własne pieniądze. Tymczasem tak nie jest. Na tym polega nieprzyzwoitość sytuacji z panią porucznik i jej unikatowość w skali świata. I tylko dlatego podlinkowałem artykuł o drugim dziecku Urszuli Brzezińskiej-Hołowni. Szymonowi Hołowni jakoś kompletnie nie przyszło do głowy, aby po narodzinach drugiego dziecka całkowicie unikać mediów, bo to wybitnie niezręczna sytuacja. Pewnie i tak to by się wydało, ale cieszenie się tym dzieckiem w mediach to naprawdę kompletne nieporozumienie pomiędzy panią porucznik, a dziesiątkami milionów polskich podatników. Jesteśmy krajem frontowym, czy nam się to podoba, czy nie. Od dekad przestrzeń powietrzna Japonii jest (w zależności od roku) naruszana przez ruskie samoloty wojskowe 300-600 razy rocznie. Przestrzeń powietrzna Wielkiej Brytanii jest naruszana przez ruskie samoloty wojskowe od kilkunastu do kilkudziesięciu razy rocznie. Kto może zagwarantować, że podobne zjawiska nie dotkną w końcu Polski, bo niby dlaczego mielibyśmy być wyjątkiem dla agresywnych ruskich prowokatorów? Tym bardziej liczy się w Polsce każdy pilot myśliwski w służbie czynnej, a nie w ciąży i na urlopie macierzyńskim, bo to jest parodia lotnictwa myśliwskiego. I tym bardziej kompletnie bezsensowne, nieracjonalne, nieekonomiczne, przeciwskuteczne jest kształcenie pilotek myśliwskich, na które nie można liczyć.
-
Bardzo fajny odcinek z jednym małym sprostowaniem - hełm, który M. Deling uznał za amerykański to amerykański nie jest.
-
Superciekawa sprawa i prawie nie ruszona w jakiejkolwiek literaturze. Gdybym był emerytem to może bym się za nią wziął pod warunkiem, że istnieje w RFN archiwum ISTUS, ale nie mam pojęcia, czy istnieje, czy może w 1945 r. stało się „trofiejne” dla ruskich lub któregoś z aliantów zachodnich? Ale stety/niestety emerytem nie jestem i jeszcze długo nie będę :-)
-
Tak, masz rację, mam identyczne wrażenie, że gdyby dopieścić mu wszystkie powierzchnie, dać dobry lakier a potem przelecieć po nim krążkiem z pastą polerską to by dobił do 30, bo niewiele mu brakowało.
-
Tutaj to by była grubsza dyskusja, ale to za dużo, żeby to było na posty jakiegoś forum. Może i tak jest, ale jeszcze nie w międzywojniu. To, że dziś jest mniej więcej tak, jak napisałeś, to wystarczy spojrzeć na szokujący wygląd wspaniałej polskiej Diany 2 i 3, co to ludzie lotnictwa nie mogą uwierzyć, że to się w ogóle trzyma kupy w jednym kawałku :-) Wprawdzie na mechanice lotu nieco żartobliwie uczą, że kadłub w stałopłacie to tylko bardzo szkodliwy opór i najlepiej, żeby stałopłat w ogóle nie miał kadłuba – i być może zaczynali już tak uczyć w międzywojniu – ale jednak w szybownictwie tamtych czasów główna batalia ośrodków B+R toczyła się o doskonałość szybowca. Walka o to, aby kadłub szybowcowy był tylko jak najmniejszym, jak najbardziej opływowym i jak najbardziej bezoporowym „pojemnikiem na człowieka”, a zaraz za „pojemnikiem”, żeby kadłuba była mikroskopijna ilość to jest jednak domena lat powojennych i to solidnie powojennych. Ale oczywiście zaczynały już być przed wojną pierwsze wyjątki. Niemiecki D-30 z roku 1938 o doskonałości aż 36 może być tego dowodem. Podobnie amerykański BA-100 też z roku 1938, aczkolwiek z doskonałością zaledwie 20. Ducha walki o minimalizację oporów kadłuba można też się dopatrzeć w austriackim Ku 4 z roku 1932. I właśnie dlatego taki zachwycający, jak na tamte czasy, jest omówiony stronę wcześniej J.N.-1 Żabuś II. Alexander Lippisch jeździł wtedy po świecie i chwalił się różnymi wersjami swoich bezogonowych Storchów, tylko jakie on toporne im dawał kadłuby? Nie umywały się do harmonijnie wkomponowanego „pojemnika na człowieka” w Żabusiu II.
-
No ale przecież ludzka człowiek. Mogła na niego nasłać milicję piss i zagrozić mu ośmioma latami więzienia, jak 14-letniemu uczniowi z Krapkowic za wpis na FB o Strajku Kobiet.
-
Na szczęście przyszłość narodu mądrzeje i to w liceum im. JPII.
-
Kwintesencja polskiego katolicyzmu.
-
Okay, wszystko racja. Po prostu jak już padło „Orlik I” to trzymałem się wyłącznie Orlika I. Orlik II już był bardziej dopracowany i dodatkowe 1 w doskonałości to też zawsze już coś. A co do Muchy Std. - zawsze było dla mnie dość niezwykłe, że ona już nie była aż tak bardzo przyjemna w pilotażu, jak Mucha 100. Ot, ciekawostka. Takie podobne, takie z jednego kuhlmanna, takie ogólnie fajne, a jednak setka dużo przyjemniejsza. Za to ta limuzyna w Std.! Człowiek się czuł, jak w Phantomie
-
Trzymam z Tobą w tym sensie, że miło było by tak napisać o Orliku I. Ale tak stwierdzić się nie da, ponieważ zaprzestalibyśmy tutaj posługiwać się językiem lotnictwa i musielibyśmy się zniżyć do poziomu języka Niemców, tak przed wojną, jak i obecnie. Trzeba zachować obiektywizm i realia tamtych czasów. Ani w międzywojniu, ani w pierwszych latach powojennych Orlik I nie był „najlepszym szybowcem wyczynowym świata”, choć oczywiście należał do licznych światowych konstrukcji wybitnych. Ja też jestem kibolem z bejsbolem, jeśli chodzi o polskie szybownictwo przedwojenne (współczesne również), ale sportowy patriotyzm trzeba trzymać w ryzach :-). Szkopstwa w szybownictwie nie toleruję za natrętną, nierzadko wysoce oszukańczą goebbelsowską propagandę sukcesu zapoczątkowaną w międzywojniu, a trwającą – też natrętną i goebbelsowską – do dziś, niemniej takie stwierdzenia o Orliku I nie mogą być oderwane od języka lotnictwa, czyli od parametrów i nauki. Żeby coś oceniać, to musiałaby zachodzić stałość parametrów do porównań. Ale niestety zarówno w przypadku przedwojennego szybownictwa, jak i konkretnie Orlika I nie ma takiej możliwości. Wiadomo wprawdzie, które szybowce i jakich państw stanowiły „high-tech” i „top-notch” w szybownictwie międzywojennym, ale takich szybowców nie było mało i to z aż sześciu państw oprócz Polski. Do twierdzenia, że Orlik I był „najlepszym szybowcem wyczynowym świata”, potrzebna byłaby stałość parametrów porównawczych z międzywojnia. Nie ma na to szans, ponieważ: 1. FAI nie zdążyła przed wojną standaryzować konkurencji szybowcowych w zawodach rangi mistrzostw kraju i świata, tak aby członkowie kadr narodowych trenowali i startowali zawsze w tych samych konkurencjach. FAI bardzo chciała to zrobić, ale wybuch II wojny uniemożliwił to. W konsekwencji w innych konkurencjach szybownicy walczyli w Europie, a w trochę innych na kontynencie północnoamerykańskim (gdzie, trochę „na siłę”, ale choć odrobinę można by porównywać innego Orlika, czyli Orlika II). 2. Poziom zawodniczy szybowników przedwojennych był tragicznie zróżnicowany; nie ma czego z czym porównywać, żeby nie wiem kto i co wtedy pilotował. To nie były czasy takie, jak dziś, że poziom zawodniczy jest bardzo wyrównany, ponieważ w zawodach rangi mistrzostw kraju, kontynentu lub świata latają szybownicy-członkowie kadr narodowych z nalotem wielu tysięcy godzin i trenujący praktycznie nieustannie, a poza tym wyjeżdżający na treningi np. do Australii, czy do Ameryki Południowej, albo gdziekolwiek indziej, gdzie trzeba, bo są na to środki finansowe. Przed wojną w szybownictwie i nawet w zawodach bardzo wysokiej rangi walczył w zasadzie każdy z każdym – kompletni amatorzy z mistrzami kraju; półamatorzy np. z inżynierami lotniczymi o doświadczeniu za sterami szybowca niezłym, ale nie wybitnym itp. Jeżeli np. w ósmej konkurencji 12. Otwartych Szybowcowych Mistrzostw Stanów Zjednoczonych mało doświadczony zaledwie 18-letni Dick Johnson za sterami szkolno-treningowego szybowca dwumiejscowego pobił dwóch względnie doświadczonych pilotów szybowcowych za sterami dwóch szybowców wysokowyczynowych (RS-1 i Orlik II) to widać, że nie ma żadnych szans, żeby próbować w tamtych czasach coś z czymś porównywać w sensie empirycznym podczas jakichś zawodów. Można by porównywać – ale w ograniczonym zakresie – tylko coś w tunelach aerodynamicznych, ale tam przecież nie porówna się tego, kto, ile razy i za sterami jakich ówczesnych szybowców pobił kogoś w czterech konkurencjach szybowcowych, jakie wtedy na świecie funkcjonowały. Teraz jeśli chodzi o inne fakty i parametry: 1. Orlik I nigdy nie zwyciężył w jakichkolwiek Krajowych Zawodach Szybowcowych. W V Zawodach Orlika I pobiła nawet dwumiejscowa Mewa. W VI Zawodach, ostatnich przed wojną, Orlik I także nie znalazł się na podium, mimo że teoretycznie miałby na to szanse, ponieważ aż sześć Orlików I wzięło udział w tych zawodach. Ale już wtedy odstawały od rywali, choćby tylko polskich. 2. W roku 1937 podczas pierwszych, jeszcze nieoficjalnych, szybowcowych mistrzostw świata w Niemczech Orliki I zostały pobite nie tylko przez szybowce niepolskie, ale też polskie. Odnotowały miejsca 7. i 12. 3. Nie do II RP należało skonstruowanie przed wojną szybowca o najwyższej doskonałości, więc nie dałoby się powiedzieć, że Orlik I był „najlepszym szybowcem wyczynowym świata”. 4. W światowej rywalizacji o jak najlepsze imię Orlika I (ale także szerzej przedwojennego polskiego szybownictwa) fatalnie przegraliśmy batalię w kategorii public relations. Za najsłynniejsze, ale też najlepsze, profile szybowcowe uchodziły w tamtych czasach profile Göttingen, NACA i ЦАГИ. Amerykanie używali wtedy w swoich szybowcach wysokowyczynowych profili NACA i Göttingen; Niemcy używali profili Göttingen i NACA; Rosjanie ЦАГИ i Göttingen. Polskich profili szybowcowych IAW nie używał wtedy nikt poza Polską, ale też trzeba przyznać, że Polakom nie udało się osiągnąć albo przekroczyć „kosmicznej”, jak na tamte czasy, doskonałości szybowca 30, podczas gdy pięciu światowym szybowcom (3 niemieckim, 1 radzieckiemu, 1 amerykańskiemu) granicę tę udało się przebić. Orlik I pod tym względem wypadał mniej korzystnie. 5. Od Orlika I lepszych było przed wojną 25 światowych szybowców (12 niemieckich, 5 radzieckich, 4 amerykańskie, 2 brytyjskie, 1 włoski i 1 węgierski). Przewyższały go doskonałością, nieraz znacznie. Mieliśmy przed wojną szybownictwo jedno z dwóch najwybitniejszych na świecie, równorzędne obok Niemców, i moim zdaniem jest to splendor całkowicie wystarczający, nie potrzebujący dodawania mu czegoś, co nie do końca miałoby miejsce. A że nigdy nie potrafiliśmy – i nadal nie potrafimy – o ten splendor należycie zadbać, pokazać go i uwypuklić oraz dosłownie zabiła nas agresywna goebbelsowska propaganda „najlepszości” szybownictwa III Rzeszy, NRF i RFN to już zupełnie inna sprawa nie na ten wątek. Pozdrowienia
-
Czy wiesz, czy Andrzej Glass (m.in. do pisania tej książki) przejął prywatne archiwum Kazimierza Plenkiewicza? Zawsze dostęp do tego archiwum miało dwóch redaktorów starej (WKiŁ) Skrzydlatej Polski, ale potem słuch po tym archiwum zaginął. A bez tego archiwum nie da się napisać dobrej książki o przedwojennym polskim szybownictwie, żeby to rzeczywiście było wielkie dzieło.
-
Buahahaha... A tośmy się dziś dowiedzieli! W 2008 roku Zero dwukrotnie prosił Giertycha o zatrudnienie go w kancelarii Giertycha, a ów go pogonił i Giertych wytłumaczył dziś dlaczego. Ponadto Zero w obliczu Giertycha pluł wtedy na obu Kaczyńskich. Od czasu 8:18
-
Możesz mieć rację! Jak raz system Harnaś do „high-tech” i „top-notch” nie należy.
-
Oczywiście, że nadchodzące wybory nie będą uczciwe. Nie ma mowy. Przez pisowską szumowinę będą zmanipulowane w stopniu maksymalnym tak, jak ostatnie wybory parlamentarne z podsłuchiwaniem Pegasusem przez pisowskie męty szefa kampanii wyborczej PO i tak, jak ostatnie wybory na dudę (bo nie na prezydenta), gdy PiS wynajął farmę trolli i botów (firmy Cat@Net i Elchupacabra) do agresywnego robienia Polakom piany z mózgu. Jest zagwarantowane, że będą w najbliższych wyborach takie cuda nad urną, jak podczas ostatnich wyborów na dudę (bo nie na prezydenta), czyli w DPS-ach i psychiatrykach będzie 100-procentowa frekwencja i 100 proc. głosów oddanych na PiS, dokładnie jak było ostatnio w wyborach na dudę. Mam nadzieję, że po aferze z Pegasusem politycy partii innych, niż PiS nauczą się już, że w komórkach nie używa się jakichś tam dowolnych komunikatorów, ale płatnego komunikatora z aplikacją UseCrypt, który wykrywa wszystkie włamania do telefonu, także włamania Pegasusem. Trzeba wiedzieć, że PiSowska bezpieka będzie podsłuchiwała politycznych przeciwników bez pardonu i całym arsenałem, jaki ona ma, a ma następujące systemy inwigilacyjne: ● Pegasus (system izraelski) ● Echelon Poland – (zarejestrował ostatnią rozmowę Kaczyńskich w Tu-154M) ● Harnaś ● Rohde & Schwarz (system niemiecki) ● Digital Receiver Technology (DRT Box), system amerykański ● Chopin (do gromadzenia metadanych) ● Moniuszko (system izraelski) Mimo że najbliższe wybory przez pisowską szumowinę będą manipulowane maksymalnie to jestem spokojny o ich wynik. Jest wymyślony nowy system kontroli obywatelskiej nad wyborami i on zadziała. Ja na pewno będę częścią tego systemu i polecam wszystkim – czyli 81,22 proc. Polaków nie głosujących na PiS – aby też się w niego włączyli. A tu poniżej jest precyzyjnie ukazany Werk, który każdemu unaoczni to, co w nadchodzącej kampanii będzie się działo w TVPiS. Polecam obejrzeć, albo choćby tylko posłuchać w trakcie krzątania się po domu. Tylko 17 minut, a oczy się otworzą na to, co na organizmach Polaków robi geobbelsowska propaganda PiS w TVPiS.