formoza58 Napisano 18 Styczeń Autor Napisano 18 Styczeń To chyba z konkursu modeli wodnosamolotów w Warszawie. Cytuj
Sedco Express Napisano 20 Styczeń Napisano 20 Styczeń 17 godzin temu, formoza58 napisał: Wg. Oli Komudy. Co to za bazgroły ? Kim jest ta Ola Komuda ? Cytuj
formoza58 Napisano 20 Styczeń Autor Napisano 20 Styczeń 4 godziny temu, Sedco Express napisał: Co to za bazgroły ? Kim jest ta Ola Komuda ? Spróbuj się choć odrobinę wyluzować, bo ostatnio jakoś " puchniesz" z emocji. Może wg . Ciebie są to " bazgroły", Ola Komuda pewnie nie jest Jarosławem Wróblem lub Robertem Firsztem, ale grafika jest związana z tematem... Gdybyś Ty zadał sobie trud narysować choćby kilka kresek, kółeczko i coś tam coś tam i zamieścił w tym wątku z opisem np. " Schreck", myślę, że nikt by z tego nie robił " igraszek". Trochę , Sedco, 'tego czegoś" życzę ... Cytuj
sfw Napisano 21 Styczeń Napisano 21 Styczeń Witam szanowne grono. Raczej obserwuję wątek niźli się w nim udzielam, głównym moim celem jest zbieranie dokumentacji zdjęciowej i informacji o MDLot. Jako, że mam ostatnimi czasy trochę więcej czasu dla siebie, emerytura , to postanowiłem zająć się grafiką, konkretnie obrazowaniem lotnictwa IIRP, którego częścią jest, a jakże, MDLot. "Malowanie", w cudzysłowie, bo na tablecie graficznym, stało się moim hobby, a każda grafika staram się aby miała umocowanie w jakimś stopniu zaczepione w znanych faktach z okresu który porusza. Pragnę się więc podzielić z wami częścią moich prac dotyczącą MDLot. Pierwsza grafika, a właściwie seria 4 grafik, dotyczy CANT-a Z.506B Arione. Opis: Airone znaczy Czapla CANT Z.506B Airone (Czapla) był pływakowym wodnosamolotem torpedowo bombowy produkcji włoskiej, których 6 sztuk, rząd IIRP zakupił tuż przed wybuchem IIWŚ. Do początku agresji niemieckiej zdołano do Polski przebazować zaledwie jeden egzemplarz. Po brawurowej akcji polskich lotników, którzy niemal porwali wodnosamolot z włoskiego Monfalcone, włoska Czapla trafiła do Pucka w godzinach popołudniowych 27.08.1939r. Do wybuchu wojny CANT nie została oficjalnie przyjęty na stan MDLot. Nie można więc było zatankować go paliwem z przydziału MW, jak również przydzielić jego załodze jakichkolwiek zadań bojowych. Zresztą, jego przydatność bojowa ograniczała się do zadań rozpoznania wzrokowego gdyż nie posiadał uzbrojenia. Wyrzutniki bomb i torped miały zostać zamontowane w pierwszych dniach września, w Modlinie, co do uzbrojenia lufowego, do dzisiaj dokładnie nie wiadomo, czy posiadał włoskie k.m. S.A.F.A.T czy przyleciał bez i miały być zamontowane polskiej produkcji k.m. Wz.37 Szczeniak. Rankiem 01.09.1939 Baza MDLot-u w Pucku została zbombardowana, zapadła decyzja o przebazowaniu całego stanu wodnosamolotów w pobliże półwyspu helskiego. CANT nie odrywając się od wód zatoki puckiej przeszedł w rejon Portu Wojennego w Helu. W godzinach popołudniowych tego samego dnia, lotnictwo niemieckie w sile około 30 samolotów typu Junkers Ju-87B Stuka z II i III/St.G2 zaatakowało stanowiska baterii artylerii nadbrzeżnej kal. 152 mm im. Heliodora Laskowskiego oraz Port Wojenny (PW) w Helu. W końcowej fazie nalotu, uwagę załóg niemieckich samolotów zwrócił zakotwiczony w pobliżu PW, rzucający się w oczy rozmiarami i barwą CANT. Po nalocie, Niemcy wracając lotem koszącym w kierunku Słupska, zaatakowali Czaplę z lotu poziomego. Zrzucone na CANTa trzy bomby nie eksplodowały, widocznie zapalniki nie zdołały się odbezpieczyć ze względu na zbyt małą wysokość zrzutu. Bosman radiotelegrafista W. Wzorek zanotował: "... w samolocie zostałem tylko ja i mechanik bosmanmat, słuchaliśmy w kabinie komunikatów radiowych z Warszawy, w pewnej chwili zobaczyliśmy klucz Junkersów Ju-87 [Stuka] kierujący się od strony portu wojennego nad naszą maszynę. Ściągnęły je wielkie, dwumetrowe szachownice na skrzydłach. Postanowiliśmy ratować się skacząc do wody, aby uniknąć losu naszego pudła, które i tak uważaliśmy za stracone". Skacząc do wody z wysokości ok. 6 m bosman Wzorek zahaczył paskiem od służbowego Visa o występ kadłuba (Drzwi?) Czapli co spowodowało u niego kontuzję kręgosłupa, wczołgał się z wody na pływak wodnosamolotu i bezwładnie zawisając stracił przytomność. Po wyciągnięciu go na brzeg stwierdzono zgon po czym przystąpiono do pochówku. W chwili gdy zasypywano bosmana Wzorka w grobie, rozpoczął się kolejny nalot bombowy Luftwaffe na Hel. Wybuchy bomb ocuciły lotnika ku przerażeniu niedoszłych grabarzy. W trakcie nalotu Niemców na PW w Helu miało miejsce pewne zdarzenie, podczas ataku nurkowego pilot 4. Staffel II/StG 2,Lt. Hamester, za późno wyprowadził maszynę z nurkowania i zderzył się z lustrem wody. W wyniku zdarzenia oderwały się obie golenie podwozia jego Junkersa. Hamester doprowadził Stukasa na lotnisko w Stolp-Reitz (Słupsk), gdzie gładko posadził go na brzuchu. Samolot ten, z pomalowanym na biało kołpakiem śmigła, widnieje na grafice. Wszelkie oznaczenia kodowe samolotów niemieckich przedstawionych na grafice, z braku materiałów źródłowych, są fikcyjne, aczkolwiek zostały namalowane zgodnie z obowiązującymi w tamtym czasie zasadami. Cytuj
formoza58 Napisano 21 Styczeń Autor Napisano 21 Styczeń Sfw, dziękuję za skrawek historii i grafikę Bardzo się cieszę, że do wątku dołączyła " Świeża Krew". Z niecierpliwością będę czekał na kolejne materiały. Pozdrawiam serdecznie Cytuj
sfw Napisano 22 Styczeń Napisano 22 Styczeń Arione znaczy Czapla cz.2 Cudem ocalony z niemieckiego bombardowania Helu, CANT Z.506B wczesnym świtem następnego dnia (02.9.1939) wzbił się w powietrze kierując się na Modlin. Głównym celem było wyposażenie go w wyrzutniki bombowe polskiej konstrukcji. Cała operacja miała zostać przeprowadzona w Głównej Składnicy MW, w Modlinie. Panujący ogólny chaos wojenny spowodował, że załoga wystartowała bez map jak również bez aktualnego komunikatu meteorologicznego. Po osiągnięciu wysokości Modlina okazało się, że wodowanie na Wiśle jest niemożliwe ze względu na występującą przyziemną mgłę. Obawiając się rozbicia maszyny kpt. Borowiec zdecydował się kontynuować lot w kierunku stolicy. Szybko jednak okazało się, że w kilku miejscach zaobserwowano balony zaporowe na uwięzi, nie mając pewności co do ich konkretnej lokalizacji, dalej występowały złe warunki atmosferyczne, D-ca załogi ponownie zdecydował się na kontynuowanie lotu wzdłuż rzeki w kierunku Dęblina. Kończące się paliwo, wodnosamolot nie był tankowany od przylotu z Włoch, zmusiło pilota do zmniejszenia wysokości lotu aby łatwiej odnaleźć zbawczą Wisłę. Zobaczyli ją w ostatniej niemalże chwili, gwałtowny manewr w lewo, aby nie stracić we mgle z oczu koryta rzeki, wodnosamolot sprowadzony został lotem prawie nurkowym nad powierzchnię wody. Na tym odcinku Wisła wiła się zakolami uniemożliwiając bezpieczne wodowanie, w końcu dostrzeżono prosty odcinek, na którym pilot posadził wodnosamolot. Zetknięcie z wodą nastąpiło łagodnie, jednak gdy maszyna wytracała prędkość, wpadła na mieliznę przykrytą cienką jej warstwą. Ogon Czapli na moment uniósł się niebezpiecznie w górę, grożąc kapotażem, szczęśliwie jednak opadł z powrotem. Wodowanie miało miejsce 2 km od wsi Świerże Górne i ok 12 km od Kozienic o godz. 7.10. Łączną trasę 512 km wodnosamolot pokonał w czasie 1 godziny i 40 minut. Por. mar. obs. K. M. Wilkanowicz tak wspomina ten lot: „...Nie miałem mapy lotniczej, nie pamiętam już z jakiego powodu. Sądzę, że została gdzieś w Pucku w związku z moimi wykładami o trasie przelotu z Włoch. Otrzymałem mapę samochodową Polski od komandora Szalewicza i ona musiała nam wystarczyć. ... Wystartowaliśmy o świcie, niestety bez radiooperatora st. bos. Wzorka, ponieważ nie zdołaliśmy go odnaleźć na czas. Odleciał z nami por. mar. Berdysiński, który akurat wrócił z Paryża, gdzie praktykował w fabryce silników lotniczych oraz pozostały mechanik cywilny z Lublina od wyrzutników. Lecieliśmy na benzynie pozostałej w bakach z przelotu z Włoch. Zaraz po starcie wchodzimy w mgłę i lecimy bez widoczności ziemi. Gdy ze zliczenia przebytej drogi powinniśmy być w okolicy Dęblina, zataczaliśmy duże kręgi, zniżając się, aby zobaczyć pod sobą ziemię, co dłuższy czas nam się nie udaje z powodu mgły, bo gdy spostrzegamy wierzchołki drzew uciekamy w górę. Tak było kilkakrotnie, a zbawczej wody do wodowania nie możemy nigdzie dostrzec. W pewnym momencie spostrzegam, że wskaźniki poziomu benzyny w bakach zbliżają się do zera, o czym natychmiast zawiadamiam I-go pilota. Założyliśmy spadochrony, rozstawiłem załogę przy bocznych oknach, aby wypatrywać zbawczej wody ze wszystkich stron. Mnie się to udało, zobaczyłem choć słabo jakąś wodę z lewej strony już poza trawersem, o czym powiadomiłem pilota, który natychmiast wziął ostry skręt w lewo i gdy samolot się przechylił w lewo na wirażu, prawy silnik stanął, wskaźniki poziomu benzyny były na zero. Woda była coraz lepiej widoczna i dość duża. Obniżyliśmy lot. otworzyłem klapy na skrzydłach. Wtedy pozostałe dwa silniki też się zatrzymały. Nie mamy już benzyny w bakach. Pilot kpt. mar. Roman Borowiec na szczęście bardzo doświadczony zdołał zwodować samolot. Wytracając szybkość już na wodzie otarliśmy się o łachę piaskową przykrytą warstwą wody i stanęliśmy jak na kotwicy". Końcową fazę lotu tak wspominał kpt. pil. Roman Borowiec: „Dokładnie w chwili, gdy silniki zaczynają przerywać słyszę krzyk II pilota - Panie kapitanie, Wisła z prawej strony! Pod nami pojawia się pasemko wody. Aby go nie stracić z oczu we mgle, idę ostro w dół. Sporą chwilę trwa lot wzdłuż rzeki; wytracanie prędkości. Wreszcie dotykamy pływakami wody. Na samym końcu wodowania przejeżdżamy po przykrytej wodą mieliźnie. Tył samolotu podnosi się d o góry, na szczęście stoimy już prawie w miejscu. Wychodzimy wszyscy z kabiny na skrzydło. Palimy papierosy zastanawiając się, gdzie właściwie jesteśmy. Na brzegu pojawiają się ludzie. Najśmielszego pytamy cóż to za miejscowość: Świerże Górne. Gmina Kozienice? Pytamy dalej o sołtysa i najbliższy telefon. Widać, że facet się boi. Nie bardzo wie przecież, skąd żeśmy się wzięli na środku rzeki na tym wielkim samolocie. Pojawia się coraz więcej ludzi. Przy ich pomocy spychamy samolot z mielizny i na holu podciągamy do brzegu, później maskujemy sieciami i sitowiem". Jeszcze tego samego dnia D-ca załogi otrzymał drogą telefoniczną polecenie przebazowanie wodnosamolotu na jezioro Siemień koło Parczewa, gdzie miała znajdować sie wojenna baza polskich Czapli. Tam też miano zamontować wyrzutniki bombowe i torpedowe plus karabiny maszynowe. Zadanie to musiało jednak zostać odwleczone w czasie, gdyż CANT potrzebował paliwa a to można było zdobyć jedynie w Dęblinie. Cytuj
Zieliński Napisano 22 Styczeń Napisano 22 Styczeń W dniu 22.08.2022 o 21:12, formoza58 napisał: Z 1931 roku... Szanowny Panie. Według relacji mojego dziadka - Antoni Siudziński, który był w tamtym czasie w służbie czynnej jako mechanik pokładowy (Gawlik był jego dowódcą): bosman (sierżant) Gawlik miał udać się na urlop (jego żona czekała już na nabrzeżu), ale do wylatania zostało mu około 2 godziny. W tym celu przygotowano samolot (wodnopłatowiec), a pilot Gawlik usiadł za sterami. W nieszczęsnej katastrofie jego nogi uwięzły w rozbitym dziobie maszyny i poniósł śmierć przez utonięcie na oczach rodziny. Jest to relacja jednego z naocznych świadków i proszę nie traktować tego jako pewnik. Jestem w posiadaniu trzech zdjęć z uroczystości pogrzebowych bosmana (sierżanta) Gawlika Pozdrawiam, Marek Zieliński Cytuj
formoza58 Napisano 22 Styczeń Autor Napisano 22 Styczeń Dziękuję za informację. Czy bosman Gawlik był sam podczas tego tragicznego lotu? W notatce prasowej jest mowa o reszcie załogi, która wyszła z " mniejszymi obrażeniami". Pozdrawiam Cytuj
Sedco Express Napisano 23 Styczeń Napisano 23 Styczeń 7 godzin temu, formoza58 napisał: Dziękuję za informację. Czy bosman Gawlik był sam podczas tego tragicznego lotu? W notatce prasowej jest mowa o reszcie załogi, która wyszła z " mniejszymi obrażeniami". Pozdrawiam Rozbiciu uległ Latham 43 HB3 nr 3-1 a w maszynie prócz sież.pil. J.Gawlika było 6 (7 ?) oficerów Mar Woj. Oficerowie odbywali lot szkoleniowy - poznanie zasad współpracy lotnictwa z okrętami MW. Był to tzw. Kurs Aplikacyjny Poruczników. Motorówka, która podpłynęła do tonącego Lathama zabrała na pokład tych oficerów, z których żaden nie doznał jakiś poważniejszych obrażen. Cytuj
Zieliński Napisano 23 Styczeń Napisano 23 Styczeń Witam. W tej materii niewiele mogę pomóc. W relacji mój dziadek nie wspominał o całkowitej liczbie ludzi na pokładzie. Powiedział jedynie, że mechanika udało się wyciągnąć na czas przez ekipę ratunkową (było to podobno bardzo blisko brzegu) i ta osoba przeżyła. Pilot Gawlik natomiast miał nogi zakleszczone (wplątane) i nie udało się go uratować. Popytam jeszcze żyjących członków rodziny. Być może ktoś jakieś opowieści pamięta. Póki co załączam zdjęcia z pogrzebu pilota Gawlika + inne Pozdrawiam 1 1 Cytuj
Spirit of Warsaw Napisano 24 Styczeń Napisano 24 Styczeń Ponownie odznaka pilota lotnictwa morskiego na onebid.pl https://onebid.pl/pl/odznaczenia-odznaka-pilot-lotnictwa-morskiego-b-rzadka/2570499 Cytuj
sfw Napisano %s o %s Napisano %s o %s Arione znaczy Czapla cz.3 Kierunek Jezioro Siemień. Po awaryjnym wodowaniu na Wiśle w rejonie Kozienic, CANT Z.506 przy pomocy zgromadzonych na brzegu gapiów i okolicznych rybaków został ściągnięty z mielizny. Na holu podciągnięto go do brzegu i zamaskowano sieciami oraz sitowiem. Nawigator załogi, por. mar. obs. K. M. Wilkanowicz, udał się 4 września do Dęblina celem pozyskania ze znajdującej się tam Bazy Zaopatrzeniowej uzbrojenia i paliwa. Wilkanowicz planował przy pomocy tamtejszych służb technicznych uzbroić wodnosamolot w karabiny maszynowe oraz wyrzutniki bomb i torped. Ponieważ większość parku technicznego znajdowała się w trakcie ewakuacji - Dęblin był zbombardowany przez Luftwaffe - pobrał jedynie 1000 litrów benzyny i 5 września 1939 dostarczył ją do miejsca postoju wodnosamolotu. Nocą, przepompowano paliwo z beczek do zbiorników CANT-a, a 6. września rano, polska Czapla pilotowana ponownie przez kpt. mar. R. Borowca, wystartowała z koryta Wisły. Sylwetka hydroplanu nie była znana żołnierzom Wojska Polskiego i zachodziła poważna obawa ostrzelania go przez własną OPL. Tym czasem, niedaleko miejsca startu znajdował się silnie broniony przez naszą obronę przeciwlotniczą most. Zapobiegawczo więc, kpt. Borowiec podczas startu pociągnął ostro wodnosamolot w górę starając się uniknąć bratobójczego ostrzału z ziemi. Po kilku minutach lotu, na wysokości ok. 700 m, doszło do przypadkowego spotkania CANT-a z polskim samolotem myśliwskim PZL P-7 z Grupy Dęblińskiej CWL nr.1. Myśliwiec pozostał jednak szybko w tyle na skutek mniejszej prędkości lotu, gdyż kpt. mar. pil. R. Borowiec, nie czekając na reakcję pilota myśliwca, dodał gaz do oporu. Po przelocie krótkiej trasy, ok. 80 km, CANT Z.506 wodował na Dolnym Stawie w Siemieniu. Por. mar. obs. K. M. Wilkanowicz tak wspomina ten lot: “Przelot odbył się bez specjalnych emocji, bo szczęśliwie nie napotkaliśmy wroga w powietrzu i pogoda była przejrzysta. Jezioro Siemień było stosunkowo małe, z jednej strony zadrzewione z brzegu zarosłe sitowiem. Podczas przelotu spotkaliśmy tylko polski myśliwiec, który kpt. Borowiec rozpoznał jako model PZL P-7A. Pokiwaliśmy sobie skrzydłami w przyjaznym pozdrowieniu i rozstaliśmy się. Po dwóch nieprzespanych nocach z rzędu, w czasie przelotu byłem tak bardzo zmęczony, że ledwo stałem na nogach. Byłem również bardzo głodny, od obiadu w kasynie, w Dęblinie, nic nie jadłem, a nawigować trzeba było według mapy samochodowej nad nieznanym terenem i trzeba było mieć uwagę stale napiętą przez cały czas lotu. Pamiętałem też o klapach na skrzydłach, o których piloci zapominali. Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Join the conversation
You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.
Note: Your post will require moderator approval before it will be visible.