Skocz do zawartości

Luftwaffe.Ciekawostki z aukcji - część 2.


leszek01

Rekomendowane odpowiedzi

  • Odpowiedzi 438
  • Created
  • Ostatniej odpowiedzi
  • 3 weeks later...
Pocieszne to były czasy. Niemcy już od przełomu lat 20./30. usiłowali zainfekować umysły innych państw bezogonowcami bez względu na ówczesne olbrzymie problemy w sterowaniu takim statkiem powietrznym. Brytyjczycy nabrali się na to – Amerykanie nie. Dziś sterowanie bezogonowcem to nie problem, ale wtedy jak najbardziej problem.

W międzywojniu Niemcy dużo publikowali na świecie na takie tematy i nie mieli embarga na dzielenie się wiedzą naukową w tym zakresie. W amerykańskim miesięczniku „National Power Glider” ze stycznia 1931 r. jest bardzo ciekawy artykuł Aleksandra Lippischa pt. „Recent Tests of Tailless Airplanes”. Dla Amerykanów było to interesujące, ale tylko tyle, dali sobie spokój z takimi projektami przynajmniej wtedy. Brytyjczyków natomiast trochę to jednak zainfekowało.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@ Hornet 2018-02-07 19:54:38

Jedburgh Ops... ciekawe spostrzeżenia w sprawie bezogonowców... a kto wypromował Ho-229?
_____


Długo by pisać, kto. Ale Ty pewnie masz na myśli Indianę Jonesa… :-)

W każdym razie na pewno nie (o ironio!) Alexander Lippisch go wypromował (choć był do tego najbardziej predestynowany), ponieważ w ogóle żaden Niemiec nie wypromował latających skrzydeł.

Promocja latających skrzydeł to samoistny cud marketingowy, można by powiedzieć ironicznie. Same się wypromowały jako produkt amerykański, podczas gdy prawda jest inna.

:-)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jedburgh Ops.... bardziej miałem na myśli publikacje Monogram-Close-Up" jak i Schiffer Publications-ale jakby nie było bezogonowiec z Indiana Jones"-wzbudził szeroki oddźwięk nawet w naszej Skrzydlatej Polski"-zresztą jak kiedyś tzw.Błękitny Grom" tj.śmigłowiec
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Okay, teraz już rozumiem lepiej, co chciałeś powiedzieć.

Tak naprawdę to nikt Ho 229 specjalnie nie promował. Faktem jest, że został on w jakiejś mierze spopularyzowany po wielu, wielu latach od jego skonstruowania, ale to jest coś innego. Promocja to raczej coś, co dzieje się równolegle z wkraczaniem czegoś na rynek, do życia publicznego itp. Takich zjawisk Ho 229 nie zaznał z wielu przyczyn. Bo też i nie mógł tego zaznać z wielu przyczyn.

Alexander Lippisch czuł do Amerykanów jakąś „miętę” i w okresie międzywojennym bardzo długo z nimi współpracował, bezpłatnie dzielił się z nimi wszystkimi niemieckimi badaniami nad bezogonowcami, współpracował z NACA i stan ten trwał chyba aż do wyrzucenia ze Stanów Zjednoczonych pilota/szpiega/attaché lotniczego Petera Riedela w czasie przystępowania USA do II wojny. Potem to się urwało.

Po wybuchu wojny brytyjska prasa lotnicza nie za wiele pisywała o niemieckiej technice lotniczej, więc jej specjalnie nie promowała. W USA było inaczej, ale też nie dałoby się tego nazwać „promocją” osiągnięć niemieckiej techniki lotniczej.

Owszem, jak już Amerykanom wpadł gdzieś w ręce zdobyczny manual jakiegoś niemieckiego samolotu to jego co ciekawsze fragmenty przedrukowywano w amerykańskiej prasie lotniczej. Analizowano też budowę zdobycznych niemieckich szybowców i samolotów, a jeśli toto latało to także analizowano ich cechy użytkowania w locie. Ale to były teksty supermerytoryczne, bo pisane przez inżynierów i pilotów doświadczalnych, więc było to spokojne, zrównoważone, bez promocji. Poza tym cenzorzy OWI czuwali, żeby nie siać paniki, że coś ze strony wroga może być dobre. Można było pisać, że jest interesujące, ale wychwalać tego nie można było, żeby nie obniżać morale.

Amerykanie do maja 1945 promowali głównie własne osiągnięcia. W dziesiątkach tytułów amerykańskiej prasy lotniczej były bardzo fachowe artykuły o medycynie lotniczej, budowie płatowców, o nowych materiałach (rodziły się kompozyty), o awionice, rzadziej o silnikach. Od przełomu 1943/44 amerykańska prasa lotnicza dostała z kolei bzika na punkcie śmigłowców i ich prorokowanego rozwoju po wojnie.

Peanów na cześć niemieckiej techniki lotniczej nie było, więc nie było jej promocji. Nikt w mediach nie mógł pisnąć, że coś lotniczego a hitlerowskiego jest super, żeby nie siać wśród pilotów alianckich defetyzmu. Psychologia wojskowa i lotnicza też się wtedy rodziły i musiały zarobić na sól do chleba, więc amerykańscy cenzorzy z OWI (Office of War Information) czuwali, żeby dobrze pisać tylko o tym, co alianckie, bo np. rzeczy brytyjskie (płatowiec Mosquito szczególnie) też wychwalano bardzo silnie.

A po wojnie… wiadomo. Najwybitniejszych szkopskich konstruktorów wzięto za twarz i jak już upubliczniono fakt testowania bezogonowców to poszło to całkowicie na wizerunkowy rachunek osiągnięć amerykańskich. Duuużo czasu upłynęło, zanim opinia publiczna dowiedziała się, że za tymi latającymi amerykańskimi skrzydłami w dużej mierze stoją konstruktorzy niemieccy i ich obliczenia wywodzące się jeszcze z okresu międzywojennego.

Nie wypromowano nigdy Ho 229 (i w ogóle bezogonowców), jak by na to zasługiwał, także z wielu innych przyczyn, raczej zawstydzających. W USA czasu II wojny szalało coś, co było matką makkartyzmu. Na przykład dr Karl O. Lange – antyfaszysta i twórca nowoczesnej amerykańskiej meteorologii w latach 30. – a który uciekł do USA przed hitleryzmem, został aresztowany przez FBI jako „wrogi obcy”. Do chwili przystąpienia USA do II wojny lotnicza prasa amerykańska i książki techniczne piały na temat geniuszu niemieckiego szybownictwa, a od grudnia 1941 – jak nożem uciął. Zero takich peanów.

I tak wtedy było ze wszystkim. Kto nie interesuje się techniką, technologią i historią na poziomie niezmiernie drobiazgowym ten będzie myślał, że wszelkie bezogonowe amerykańskie Northropy wzięły się wyłącznie z dorobku amerykańskiego, ale tak nie jest.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@ Hornet 2018-02-08 17:47:59

Jedburgh Ops – bardzo dziękuję za info... mam nadzieję, że inni użytkownicy tego forum również skorzystają z tego materiału i szeregu trafnych spostrzeżeń.
_____


Nie ma za co. Przyjemność przy okazji także po mojej stronie :-)

Po prostu to było tak, że po wojnie z bardzo wielu powodów nie było najmniejszych szans na promocję nie tylko Ho 229, ale w ogóle jakiejkolwiek niemieckiej nauki i techniki. Nikomu na tym nie zależało, a poza tym była to „nauka i technika wyklęte”. Światowe media po maju 1945 zalały informacje oraz zdjęcia komór gazowych i pieców KL-i, stąd niemiecka technika kojarzyła się tylko z techniką wysokowydajnego zabijania ludzi, a kto by chciał promować takie coś?

Można by to ująć tak:

1. Po pierwsze – jedyną stroną, jaka mogłaby dokonać promocji Ho 229, gdyby tego chciała, byli Amerykanie. Ale oczywiście nie mieli w tym żadnego interesu, a wręcz przeciwnie, raczej mieli interes w tym, żeby położyć rękę na niemieckim dorobku, wykorzystać go do cna, a dopiero potem ewentualnie chwalić się nim, jako swoim.

2. Po drugie – „każda pliszka swój ogonek chwali” i drugowojenna amerykańska pliszka wyjątku nie stanowiła. Mimo wojennej cenzury i pilnowania przez OWI tego, co dopuszczano do publikacji, to jednak amerykańskie media lotnicze miały okazję kreowania własnego przemysłu, jako awangardowego w skali świata. Jedna awangarda w skali świata jest okay, ale dwie to już tłok i tym sposobem Niemcy wylecieli na out. Już od stycznia 1942 roku rozpoczęła się w amerykańskich czasopismach lotniczych promocja myśliwca Manta (fakt, rzeczywiście awangardowego) i to z tego Ameryka chciała być dumna, nie zaś z tego, że hitlerowcy są lepsi od USA w wybranych dziedzinach aerodynamiki, np. w zakresie bezogonowców.

3. Po trzecie – media odizolowano od faktu, że natychmiast po wojnie Amerykanie zagarnęli wszystkie hitlerowskie tajne projekty lotnicze i przyporządkowanych do nich niemieckich konstruktorów. Żaden Ho 229 i jemu podobne nie miał szansy być promowanym, bo nikt – poza wtajemniczonymi – nie miał pojęcia o jego istnieniu.

4. Po czwarte – po wojnie alianci bardzo ostrożnie i na małą skalę pokazywali publicznie to, co zdobyli na Niemcach z zakresu techniki lotniczej, a rakietowej to już w ogóle. Jeśli już to robili to na małych kameralnych imprezach w swoich bazach lotniczych. Hitlerowski sprzęt lotniczy pokazywany wówczas, jeśli już zdecydowano się pokazywać, jako trofeum wojenne, był z zakresu produkcji wielkoseryjnej, a nie doświadczalnej, bo te rzeczy były utajnione. Tym bardziej opinia publiczna nie miała pojęcia o Ho 229.

5. Po piąte – po wojnie polityka aliantów, a głównie USA, była taka: gawiedź, a już szczególnie dziennikarstwo śledcze, ma siedzieć cicho; nie wsadzać nosa w nie swoje sprawy; cieszyć się, że zakończyło się zabijanie ludzi; być dumnym z alianckiej, a głównie z amerykańskiej techniki lotniczej, która wykończyła technikę niemiecką. Dlatego o ile zdobyczny sprzęt Luftwaffe pokazywano na małych kameralnych imprezach głównie dla wojskowych i ich rodzin, o tyle sprzęt latający USAAF pokazywano publicznie na wystawach monumentalnych i masowych na największą możliwą skalę. Nie ma lepszego przykładu, jak zajęcie sprzętem USAAF serca Paryża i zorganizowanie w sierpniu 1945 r. wystawy pod i wokół wieży Eiffela pokazującej cały ówczesny bojowy sprzęt samolotowy i szybowcowy USAAF (ZDJĘCIE OBOK).

6. Po szóste – wprawdzie amerykańskie latające skrzydła Johna Northropa latały już od roku 1940, ale – na tle opisanej powyżej propagandy – po co było wspominać po wojnie, że już w roku 1930 Niemiec Alexander Lippisch wpompował w Amerykę cały niemiecki dorobek obliczeniowy i inżynierski w zakresie bezogonowców i pompował tę wiedzę także w latach następnych.



I dopiero, gdy powoli kiedyś, długo po wojnie, zaczęło się okazywać, że to faszystowski Sturmbannführer Werner von Braun wysłał Amerykanów w kosmos to zaczęto sobie uświadamiać, że coś jest „nie halo” z tym nadmiarem „czysto amerykańskich” osiągnięć na polu aeronautyki. W tym także na polu bezogonowców. I dopiero wtedy w miarę popularny w przestrzeni publicznej stał się Ho 229. :-)

Takie byłoby najszersze tło tych wszystkich spraw.

Pozdrowienia :-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tu też zdjęcie z bardzo starej aukcji, gdy jeszcze ludzie nie mazali po fotografiach.

Samolot, jak samolot, nic specjalnego, ale za to fallschirmjägerowski Übermensch się nie popisał i giry mu się rozczapirzyły. W moim szkoleniu spadochronowym zawsze kładziono nam do głów, że nogi ściskamy razem, bo... i tu następowała checklista nieszczęść, jakie mogą się zdarzyć z powodu rozlecianych nóg. :-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie