Skocz do zawartości

Saper myli się tylko raz?


sonicsquad

Rekomendowane odpowiedzi

Saper myli się tylko raz? Nie! Pierwszy błąd to wybór zawodu, drugi małżeństwo, trzeci jest tym ostatnim...

Pęknięty granat mógł eksplodować w każdej chwili. – Był strasznie niebezpieczny, bo zapalający – wspomina saper Przemysław Parol. Gdy podchodził do niewypału, miał śmierć w oczach. Wszystko działo się przy ruchliwej ulicy. Sekundy zamieniały się w godziny. – Tej akcji nie zapomnę do końca swojego życia – przyznaje.

Dostali wezwanie. Na miejscu przerażeni ludzie pokazali miejsce, gdzie leżał niewybuch. To pracownicy, którzy obsługiwali wielkie niszczarki, mielące gruz i kamienie. Jedna z maszyn wypluła coś, co przypominało pocisk. Saperzy wkroczyli do akcji.

- Przedmiot leżał obok maszyny. Gdy podszedłem i zobaczyłem, że wciąż się tli, dosłownie poczułem, jak skacze mi adrenalina. To był uszkodzony granat moździerzowy – opowiada starszy chorąży Przemysław Parol, dowódca patrolu rozminowania przy Centrum Szkolenia Wojsk Inżynieryjnych i Chemicznych we Wrocławiu.
Zazwyczaj znalezione niewybuchy przewozi się na poligon. Tam kończą swój żywot. Tym razem było jednak inaczej. Przewiezienie pękniętego granatu, który przeleżał w ziemi kilkadziesiąt lat, to zbyt duże ryzyko. – Zdecydowałem: trzeba go zniszczyć na miejscu – mówi Przemysław Parol. Żeby to zrobić, trzeba było jeszcze raz zbliżyć się do niebezpieczeństwa. – Ktoś musiał przecież ustawić obok granatu gotowy ładunek wybuchowy z zapalnikiem, który miał go zdetonować – wyjaśnia. Akcja skończyła się powodzeniem. Potężny huk ogłosił sukces saperów.

Dowódca wrocławskiego patrolu nigdy nie zapomni tej akcji, choć przyznaje, że nie była ona najtrudniejsza. O pracy sapera nie można zresztą myśleć w takich kategoriach. – Każda akcja jest tak samo niebezpieczna – twierdzi sierżant Jarosław Gorgol, saper z Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Poznaniu.

Mimo ryzyka wykonują swój zawód, bo daje im satysfakcję. Zwłaszcza koniec dnia, gdy zebrane niewypały detonują na poligonie. – Kiedy opadnie kurz po wybuchu, kiedy z leja powstałego po detonacji wywietrzeją gazy powybuchowe i podejdę tam widząc, że wszystko zniszczyliśmy, wtedy jest satysfakcja i spokój, że możemy spokojnie wracać do bazy – przyznaje Przemysław Parol.

Wysadzał ryczące krowy. Kostką trotylu

Patrole rozminowania zostały powołane w jednym celu. Ich misja to rozpoznanie, usuwanie i niszczenie przedmiotów wybuchowych i niebezpiecznych, które zalegają w ziemi od czasów pierwszej i drugiej wojny światowej. Takich drużyn mamy w Polsce blisko czterdzieści. – Wykonujemy zadania bojowe w czasie pokoju. Dla nas wojna się jeszcze nie skończyła – podkreśla Przemysław Parol.

Sezon na niewybuchy zaczyna się na wiosnę. – Wtedy ruszają wszystkie prace budowlane na drogach, ludzie zaczynają stawiać domki jednorodzinne – wyjaśnia kapitan Konrad Radzik, który przez osiem lat był dowódcą kompanii saperów w Rzeszowie. – Wysyp zgłoszeń jest również na jesień, przez prace na polach – dodaje.

Saperzy muszą się zmierzyć z całym arsenałem. Od min przeciwpiechotnych, przeciwpancernych, poprzez bomby lotnicze, pociski artyleryjskie, granaty moździerzowe, aż po zwykłą amunicję karabinową. W każdym przypadku dowódca patrolu musi zdecydować, jak rozegrać całą akcję. Na początek należy zorientować się, czy znalezisko zostało już poruszone, na przykład łyżką koparki, która na nie natrafiła.

Gdy znaleziony przedmiot jest tylko odsłonięty, pierwszego poruszenia najbezpieczniej dokonać z bezpiecznej odległości. Nie wiadomo przecież, czy podczas próby podniesienia ręką nie dojdzie do eksplozji. Wśród saperów mawia się, że mina podniesiona bez sprawdzenia, jest ostatnią miną.

- Jeśli mamy do czynienia z miną przeciwpiechotną albo granatem ręcznym, najlepiej użyć do ich uniesienia kotwiczki na lince. Najpierw zaczepiamy ją o niewypał, później, z odległości około 50 metrów, delikatnie podciągamy. Gdy nie nastąpi eksplozja, to znak, że można przenieść znalezisko ręcznie – wyjaśnia Jarosław Gorgol. Saper wyjaśnia, że na początek odgarnia ziemię. – Jeżeli coś pójdzie nie tak, można zginąć na miejscu, a odłamki poranią innych, którzy stoją nawet sto metrów dalej – przestrzega.

Małe pociski przenosi się ręcznie do samochodu. Są umieszczane w specjalnej szufladzie, która jest wypełniona piaskiem i trocinami. To ma zabezpieczyć niebezpieczny ładunek przed wstrząsami podczas transportu. Większe bomby, ważące około 100 kg, transportuje się do auta na specjalnych noszach.

Do naprawdę dużych znalezisk saperzy wzywają ciężki sprzęt. A zdarzają się nawet takie, ważące tonę! – To było w dzień, gdy do Wrocławia przyjechał Dalajlama. Na placu Nowy Targ odnaleziono wystającą z ziemi bombę – wspomina Przemysław Parol. Od razu wezwano jego ekipę. Na początku saperzy sądzili, że mają do czynienia z bomba ważącą około stu kilogramów. – Okazało się, że to był jedynie wierzchołek góry lodowej. Łopaty poszły w ruch. Wykop poszerzała koparka. Po całkowitym odsłonięciu naszym oczom ukazała się bomba lotnicza o wadze jednej tony – opowiada dowódca patrolu.

Tylko dźwig był w stanie przenieść znalezisko na wóz, który przetransportował je na poligon. Akcja zajęła prawie cały dzień. – W mediach za dużo się o tym nie mówiło. Naszą akcję przyćmił przebywający we Wrocławiu Dalajlama – śmieje się Przemysław Parol.

Wszystkie niewypały – z niewielkimi wyjątkami – kończą swój żywot na poligonie. – Jedziemy tam raz dziennie, na koniec pracy – mówi sierżant Gorgol. Saper opowiada, że do każdego pocisku przykleja się kostkę trotylu, a później wszystko detonuje. Co już wysadzał? Raz około 600 sztuk pocisków artyleryjskich. Były też ryczące krowy, czyli pociski z niemieckich wyrzutni rakietowych Nebelwerfer. Jedna głowica tego pocisku waży około 100 kg. W zeszłym roku detonował z zespołem trzy bomby lotnicze, o wadze około 70 kg każda.

Bez zabezpieczeń, z bombą w ramionach

- Jak przyjeżdżam na akcję, ubieram kamizelkę przeciwodłamkową i hełm. Taki strój nie chroni całego ciała. Od pasa w dół nie mam żadnej ochrony – przyznaje sierżant Jarosław Gorgol. Co prawda na wyposażeniu patrolów są specjalne kombinezony przeciwwybuchowe, ale nie zawsze się je zakłada. Decyduje o tym dowódca grupy.

Zresztą, taki strój na wiele by się nie przydał, gdyby doszło do wypadku. Saperzy są tego w pełni świadomi i przyznają, że strach towarzyszy im każdego dnia. – W tym zawodzie trzeba się bać. Nigdy się tego nie wstydziłem. Granaty i pociski, które leżały kilkadziesiąt lat w ziemi, nadal są aktywne i bardzo niebezpieczne – przyznaje Przemysław Parol. – Ten strach trzeba przezwyciężyć odwagą – dodaje.

Dowódca wrocławskiego patrolu przyznaje, że bardzo groźne są niewielkie granaty ręczne, zmorą są również te nasadkowe do Mausera. Choć mieszczą się w jednym ręku, ze względu na swoją budowę są piekielnie niebezpieczne. Dlaczego? Granat ręczny ma zapalnik, w którym iglica jest ciągle w stanie napiętym. Wystarczy wyciągnąć zawleczkę , a iglica opadnie na zapalnik. Granat nasadkowy jest niewielkiego rozmiaru i żeby zwiększyć skuteczność, stosowano w nich na przykład heksogen, który jest o 25 proc. mocniejszy od trotylu. Dodatkowo mają zapalniki bezwładnościowe, które są wewnątrz granatu. Jeżeli to jest niewybuch, może się zdarzyć, ze lekkie poruszenie uaktywni taki zapalnik.

W dużych niewybuchach przeraża z kolei sama ilość materiału wybuchowego, którym są nafaszerowane. – Wiemy, jakie to robi spustoszenie. Jeśli stukilogramowa bomba wpadłaby do środka kamienicy, przedarłaby się przez kolejne piętra i zatrzymała w piwnicy. Ściany nośne by przetrwały. Przy bombie o wadze około 250 kg z budynku nic by nie pozostało – opowiada Przemysław Parol.

Saperzy przyznają, że sprzęt ochronny to jedno. – Najważniejsza w tej pracy jest jednak wiedza, doświadczenie i rozwaga – podkreśla porucznik Michał Wierzchowski, saper, oficer sekcji wykonawstwa i nadzoru robót drugiego pułku inżynieryjnego z Inowrocławia.

Na szczęście wypadki w patrolach się nie zdarzają. Saperzy przyznają, że nie szukają niepotrzebnie szczęścia, kierując się dewizą, że nie ma co niepotrzebnie diabłu w oczy patrzyć. Przemysław Parol tłumaczy, że jeśli nie będę niepotrzebnie grzebał, ruszał, stukał, to nic tak naprawdę się nie stanie. – Natomiast cywile, którzy próbują się mierzyć z tą zardzewiałą śmiercią na własną rękę, niestety albo giną albo odnoszą ciężkie rany – przyznaje.

Wybrałem ten zawód, z fascynacji

Mimo stresu i ryzyka, którym jest obarczona praca sapera, nasi rozmówcy nie żałują swoich wyborów. Żartują sobie nawet ze znanego wszystkim przysłowia, że saper myli się tylko raz. – Niektórzy mówią, że mylimy się trzy razy. Pierwszy raz wybierając zawód sapera, drugi raz wybierając złą żonę, a trzeci raz, gdy naprawdę się pomylimy – śmieje się sierżant Gorgol. Sam zdradza, że wybrał ten zawód po prostu z ciekawości.
Inny motyw miał Michał Wierzchowski. On wstąpił na tę drogę pielęgnując rodzinną tradycję. – Mój dziadek również służył jako saper – wyznaje porucznik. Starszy chorąży Przemysław Parol zanim zajął się wysadzaniem niewybuchów, był natomiast kolejarzem.

– Nie pracowałem w tym zawodzie zbyt długo. Mechanikiem na kolei byłem z miesiąc. Później zdałem egzaminy do szkoły chorążych. Takim sposobem trafiłem do wojsk inżynieryjnych – opowiada. – Praca sapera od razu bardzo mi się spodobała – dodaje.

Przemysław Parol przyznaje, że fascynacja tym zawodem przysłoniła na początku wszystko. Świadomość przyszła dopiero, kiedy zaczął chodzić na zajęcia, kiedy zobaczył, z czym ma do czynienia. Wtedy przyszło zastanowienie, ale nie zrezygnował, bo – jak mówi – każdy z nas goni za adrenaliną. Motocyklista potrzebuje szybkiej jazdy, a saper materiału wybuchowego. – Tutaj adrenalina jest powiązana ze strachem – przyznaje.

To nie zawsze podobało się ich rodzinom. – Jak zaczynałem pracę w tym zawodzie, nie było jeszcze telefonów komórkowych. Więc pisałem w listach, jak wysoko leci ziemia w powietrze po detonacji, jak wszystko się trzęsie i jaki to niesamowity huk. A mama była przerażona moją fascynacją, ale wspierała mnie w tym co robię. Widziała moją pasję – wspomina. Przyznaje też, że żonie i dzieciom za dużo nie opowiada o akcjach, bo tak jest lepiej. Wie jednak, że się martwią. – Żona czasem dzwoni niby bez powodu i pyta, czemu się tak długo nie odzywam. No, ale też wie, że wyszła za żołnierza z krwi i kości – mówi dowódca.
Saperzy wychodzą z założenia, że lepiej nie przynosić pracy do domu. Choć cały czas muszą być w gotowości, starają się po godzinach odstresować. Każdy na swój sposób. – Ja odprężam się spędzając czas z rodziną. Dużo czytam. Obecnie przerabiam trzeci tom Gry o tron" – zdradza swój sposób na stres porucznik Wierzchowski. – Pomaga również armia. Żaden żołnierz nie jest pozostawiony samemu sobie. Mamy wsparcie psychologów – dodaje.

Sierżant Gorgol po pracy siada przed komputerem lub jeździ na rowerze. Przemysław Parol zamyka się w garażu i majsterkuje przy swoim Passacie. – Tam naprawdę zapomina się o niewypałach i poligonie, bo skupiasz się na usterkach i tym, by nie zepsuć auta jeszcze bardziej – śmieje się. Jego pasją jest również stary sprzęt nagłaśniający. Ma wieżę Diory, kolumny Altusa. – Wspaniałe brzmienie. Dawniej słuchałem metalu, później był punk rock, ale poszedłem do wojska, więc nie mogłem być dalej pacyfistą – mówi z uśmiechem. – Teraz mój numer jeden to grupa Kult" i Kazik Staszewski. Ta muzyka zawsze pozytywnie mnie nastawia – podkreśla.

Wystarczy jednak jeden telefon, pilne zgłoszenie i ponownie są na nogach. Nie żałują. – Chyba nie ma małego chłopca, który nie marzy, by coś wysadzić, zdetonować i zniszczyć – śmieje się Przemysław Parol.

Jak zostać saperem?

Najpierw musisz być żołnierzem. W wojsku można pełnić służbę w jednym z trzech korpusów: szeregowych zawodowych, podoficerów lub oficerów. Do pierwszego z nich może wstąpić szeregowy lub starszy szeregowy rezerwy, który przeszedł już zasadniczą służbę wojskową i ukończył co najmniej gimnazjum. Kandydat musi być oczywiście pełnoletni i nie może być skazany prawomocnym wyrokiem sądu za popełnienie przestępstwa.

Osobom z cywila, które dotychczas z armią nie miały nic do czynienia, nikt do armii drogi nie zamyka. Muszą one jednak przejść najpierw przez tzw. służbę kandydacką. Trwa ona trzy miesiące. Kandydaci poznają wówczas absolutne abecadło żołnierskiego rzemiosła.

Ochotnicy uczą się regulaminów wojskowych, taktyki, realizują szkolenie ogniowe, zajęcia z wychowania fizycznego, przeciwchemicznego czy właśnie inżynieryjno-saperskiego. Pierwszy etap służby kandydackiej jest taki sam dla wszystkich. Później przychodzi czas na szkolenie specjalistyczne. O specjalizacji decyduje w dużej mierze sam kandydat na wojskowego.

http://menstream.pl/wiadomosci-kariera/saper-myli-sie-tylko-raz-nie-pierwszy-blad-to-wybor-zawodu-drugi-malzenstwo-trzeci-jest-tym-ostatnim,0,1293765.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dowódca wrocławskiego patrolu przyznaje, że bardzo groźne są niewielkie granaty ręczne, zmorą są również te nasadkowe do Mausera. Choć mieszczą się w jednym ręku, ze względu na swoją budowę są piekielnie niebezpieczne. Dlaczego? Granat ręczny ma zapalnik, w którym iglica jest ciągle w stanie napiętym. Wystarczy wyciągnąć zawleczkę , a iglica opadnie na zapalnik."

A to ci dopiero nowe ewelacje" na temat budowy zapalników w granatach nasadkowych. Konia z rzędem temu, kto znajdzie zawleczkę i napiętą sprężynę iglicy w granatach nasadkowych.

Całe to bajanie w artykule o strachu i stąpaniu na krawędzi to takie zagranie pod publiczkę dla gawiedzi, która się nie zna i pomyśli, że praca sapera niesie za sobą ogromne ryzyko. Strach nie jest wcale do niczego potrzebny w tym zawodzie - wystarczy wiedza i zachowanie elementarnych zasad bezpieczeństwa, których każdy z saperów jest zobligowany przestrzegać. Gdyby polscy saperzy zmuszeni byli rozbrajać niewybuchy większych wagomiarów, jak ich koledzy z Zachodu, to mogliby dopiero coś mówić o strachu.

W artykule nie ma za to ani słowa o tym, dlaczego saperzy wojskowi tak skwapliwie jeżdżą codziennie na wyjazdy bojowe, bo wcale nie dla adrenaliny tylko dla pieniążków. Nie ma też mowy o tym, że wkrótce to dolce vita ma im się skończyć, a ich obowiązki przejmą prywatne firmy saperskie, w których to firmach pracownicy sami muszą sobie pokupować mundurki, jeżdżą w pracy własnymi samochodami, do których leją paliwo za swoje własne pieniądze, używają swoich własnych wykrywaczy i nie leci im wysługa lat do wczesnej emeryturki. Za to mało kto przeprowadza z nimi mrożące krew w żyłach wywiady ;) A praca jak praca, każda niesie za sobą jakiś element ryzyka, ale przede wszystkim jest po prostu ciężka.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oby jeszcze mit sapera przekladał sie na pieniażki .
A tak wogóle to nie wczytałem sie dokladnie. Podmiot liryczny wspomniał coś o wypadkach przy pracy " ? Np kiedy ostatnio był wypadek śmiertelny albo inny związany bezpośredno ze specyfiką zawodu. I nie chodzimi o patyk w oku lub złamaną nogę :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Saperzy? OK spoko. Ale dlaczego niekiedy mylą skorupy z niewybuchami?

Osobiście nie darze ich jakimś mega szacunkiem. Przyjeżdżają i zabierają gotowce" do samochodu następnie wiozą na poligon i wysadzają. Bez różnicy co to jest.

Natomiast mam respekt do tych przestępców" którzy kopią, następnie poprzez swoją wiedzę potrafią ocenić co to jest i zneutralizować w taki sposób żeby tego nie zniszczyć. Skąd muzea czy też masa kolekcjonerów ma tyle eksponatów? Właśnie stąd. I dzięki tym ludziom którzy to ozbierają" przyszłe pokolenia będą miały możliwość zobaczenia na własne oczy czego używano podczas wojen do pozbawiania życia przeciwnika. Będą mogli zapewne też wziąć te przedmioty w dłoń.

Tylko że nasze państwo jest inne. Tu nic nie można bo zaraz staniesz się przestępcą.

A i jeszcze jedno. Cała ta nagonka na poszukiwaczy i ta propaganda odnośnie niewybuchów to pic na wode. Media twierdzą, że gdy zobaczymy niewybuch najlepiej go nie dotykać, może nawet nie patrzeć w tamtą stronę bo wybuchnie? Dla mnie paranoja. Takie zamydlanie oczy przeciętnego Kowalskiego który gó*** wie a polega na informacjach z mediów.

Może nie mam wystarczającej wiedzy żeby oceniać saperów, ale nie słyszałem kiedyś żeby saper coś w ładny stanie zachował, unieszkodliwił a potem oddał do muzeum.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oj kolego! To pojechałeś po bandzie! Uważasz, że powinno się rozbrajać niewypały na własną rękę?! Masz respekt do idiotów którzy zgrywają nieśmiertelnych rozbrajając coś co jest przeznaczone do zabijania a nie stania na półce. Chciałbyś, żeby twój sąsiad (np:w bloku) rozbrajał pociski na blacie kuchennym? Jego błąd i bloku niema!
No dobra Polskie prawo ma wiele wad ale bez przesady!
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie powiedziałem że to popieram tylko że ich szanuje a to różnica. W każdym środowisku jest jakiś inny.

Wystarczy popatrzeć na aukcje co chłopaki mają na sprzedanie.

Dodatkowo nożem kuchennym czy śrubokrętem chyba tego nie rozbierzesz. Ale to inna bajka. Dać dla chorego umysłowo nóż i tak samo nieszczęście gotowe, dla pijanego samochód również. Są różne środowiska.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem do czego krystek_19 dążysz, ale z tego co wyczytałem to masz pretensje do saperów i popierasz kopaczy którzy rozbrajają niewypały. Myśle że sprawą nadrzędną jest to żeby taki saper jednak zabrał na poligon gotowca" i nawet jak to jest pusta puszka, i wysadził go ! A sprawa podrzędna to handel częściami z niewypału. Wole jednak żeby w muzeum było mniej eksponatów niż żeby kowboje w domu rozbrajali takie zabawki !
I pytanie krystek_19 do Ciebie. Ile w życiu wykopałeś niewypałów ?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze raz mówie że nie popieram tylko szanuje. Bo czasami trafiają się naprawdę ładne eksponaty które pójdą z dymem a szkoda. I ci kowboje najczesciej maja pojecie jak to robić i nie mylic ich z tymi którzy takiego pojęcia nie mają.

Czytaj rozbieranie nie cięcie, stukanie itp. Masz racje że jest to niebezpieczne. Dlatego ten kto to robi powinien mieć taką świadomość. I z tego co widzę to nie rozbraja się klusek tylko całe ładne zdrowe eksponaty.

Kopie od jakiegoś czasu i trochę tego było. Ale jaki to ma związek? Nie jestem kowbojem ani nie mam jakiejś mega wiedzy jeśli o to Ci chodzi. Wyprzedając dalsze paytanie: nie bawię się w to.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ponad 12 lat temu byłem poważnym kolekcjonerem broni palnej.
W kolekcji miałem m.in. K98, do niego garłacza, no i do kompletu brakowało mi skorupy granatu nasadkowego.
Jestem na giełdzie staroci we Wrocku i widzę właśnie kilka sztuk granatów już rozkręconych i opróżnionych, częściowo w farbie. Z racji tego że lubię się potargować (urwać coś na browary), pytam się sprzedawcy:

- Ile za 1 szt ?
- 40 zł.
- Drogo chcesz, dlaczego tak dużo ?
- Bo życie kosztuje

Żądaną, śmieszną kwotę i to co sprzedawca zrobił aby ją uzyskać zostawiam bez komentarza............
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Krystek, możesz wiedzieć wszystko o danym niewypale, ale pamiętaj, że on leży ponad 60 lat w ziemi." - a przepraszam, co to niby zmienia, ile czasu leży? W zdecydowanej większości przypadków niewybuchy czy porzucona amunicja posiadająca szczelne korpusy i zapalniki w środku będzie tak samo sprawna po roku i jak i 200 latach. Kwestia zatem czy coś leży 3 czy 60 lat w ziemi, naprawdę niewiele zmienia.

Zresztą nie ma co generalizować, bo np. zapalniki wtłoczeniowe (z racji budowy mało szczelne) z detonatorami z piorunianu rtęci bywały niesprawne już po kilku latach (nawet leżenie w lekko wilgotnym magazynie im szkodzi). Z kolei np. Glasmine 43 z zapalnikiem Topfminezunder SF-1 będzie praktycznie wieczna - czas i wpływ środowiska nie ma znaczenia na skuteczność działania tej miny.

Jeszcze parę słów o ozbrajaniu niewybuchów" - przede wszystkim w Polsce jest to nielegalne. Nie praktykuje się tego nawet wśród patroli rozminowania MON, ponieważ zabraniają tego przepisy. Oczywiście cywilom również. Co niedozwolone przepisami u nas, to z kolei np. w Niemczech do niedawna było koniecznością w przypadku większości niewybuchów, a jeśli chodzi o bomby lotnicze i amunicję najcięższych kalibrów jest nadal obowiązkiem - po prostu tam nie wozi się przez tereny zamieszkałe uzbrojonych ładunków o dużych wagomiarach, wychodząc z założenia, że to zbyt duże ryzyko dla osób postronnych - w Polsce rozklekotanym Starem można wozić takie niewybuchy przez centra zatłoczonych miast czy drogami krajowymi i nikt jakoś nie pomyśli, że to niebezpieczne dla cywili. Inna rzecz, że mało się tego znajduje, ale zdarza się - patrz np. pocisk do Karla 600 mm znaleziony w Warszawie, niszczony w... Toruniu (!).

Niemieccy saperzy zatem rozkręcają i wcale zbyt często nie giną, korona im z głowy nie spada, przypuszczam że nie są też szaleńcami ani nie mają skłonności samobójczych. Samo rozkręcanie nie jest więc złem wcielonym. Za to narażanie osób postronnych przez osoby niepowołane - jest. Dlatego pochwalanie takich zachowań powinno być na forum tępione.

A odnośnie granatów nasadkowych:

http://www.zib-militaria.de/epages/61431412.sf/de_DE/?ObjectPath=/Shops/61431412/Products/30007

Sam mam 2 typy granatów z tego sklepu. Sądząc po wnętrzu, albo zostały opróżnione dawno temu, tuż po wojnie, albo nigdy nie były napełnione. Raczej i w tym przypadku nie mamy do czynienia z szaleńcami.

Ogólnie byłoby lepiej, gdyby w tematach związanych z amunicją nie wypowiadali się dyletanci, bo rodzi to tylko niezdrowe emocje i temat zbacza na boczne tory.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Voucur - Kolego masz może stronke z Radzieckimi bombami lotniczymi ? Chcę zidentyfikować dosyć sporą, tak na oko to około 80-100kg. Z jednej strony ma śmigiełko, u góry i na dole wąska a średnica na środku około 45cm.

Żeby nie robić OT to coś napisze.
Pamiętam jak jakieś pół roku temu niemcy znalezli duża bombe lotniczą i nie chcąc ryzykować obłożyli ją piaskiem i w centrum miasta wysadzili :)

Proszę bardzo nawet filmik się znalazł
youtube.com/watch?v=Hpkiv3Y9NlA
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stronki nie mam, mam instrukcje odnośnie sowieckich bomb. Jedyna strona która w jakiś tam sposób traktuje temat identyfikacji bomb radzieckich jest tu:

http://maic.jmu.edu/ordata/search.asp?SearchMode=0

W category" trzeba wybrać ombs", w country of origin" - USSR i kliknąć ext". Cudo to nie jest, bo informacje są pobieżne, szkice bardzo uproszczone i trochę jest tam błędów, ale na najpopularniejsze wynalazki się nadaje. Oczywiście są tam nie tylko bomby i nie tylko radzieckie, strona w zamierzeniu ma służyć różnym służbom rozminowującym w identyfikacji znajdowanych niewybuchów, siłą rzeczy jest niedokładna - za dużo tego jest.

mienia to stabilność różnorodnych zapalników: napięta sprężyna rdzewieje i może zwolnić iglicę itd, itp." - tak, kolejne mity opowiadane przez osobę, która gdzieś coś słyszała, dołożyła swoje i powiela błędne opinie. Tak się składa, że znakomita większość zapalników bezwładnościowych posiada iglice w stanie zwolnionym, więc nie ma tam co zwalniać iglicy". Takie przypadki mogłyby mieć miejsce ewentualnie w przypadku zapalników granatów ręcznych (niektórych, choćby UZRG/UZRGM itp.) choć i to nie jest regułą. Widziałem np. rozebrany zapalnik grantu Mills, w którym sprężyna po kilkudziesięciu latach w stanie napiętym straciła swoje właściwości sprężyste i nie dała się rozprężyć (Mills na dodatek posiada zapalnik znacznie lepiej zabezpieczony przed wpływem korozji niż sowieckie F1/RG-42). Natomiast ogromna większość zapalników artyleryjskich, mimo znacznych postępów korozji z zewnątrz, w środku jest dalej hermetyczna i często w stanie fabrycznym, w dalszym ciągu są sprawne.

Radziłbym uważniej dobierać słowa, bo sformułowania typu możesz wiedzieć wszystko o danym niewypale, ale pamiętaj, że on leży ponad 60 lat w ziemi" może ktoś wziąć na opak i pomyśleć, że te, które leżą 3 lata w ziemi (np. współczesne niewybuchy), albo te które i leżą 60 lat, ale w hermetycznych skrzynkach (nie są skorodowane) są bezpieczniejsze od tych zardzewiałych. Gównażerii na forum nie brakuje, ktoś się weźmie za ówki sztuki" i nieszczęście gotowe.

W moim mniemaniu wszystkie tematy zjeżdżające na rozbrajanie amunicji powinny być blokowane, pomijając że z tematu o saperach wojskowych robi się offtop.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przykłady popieraj konkretnymi modelami zapalników, konkretnymi modelami amunicji, w przeciwnym razie Twoje wynurzenia to zwykłe bajki z mchu i paproci, które amatorów rozkręcania amunicji wcale nie zniechęcą.

A na początek zapoznaj się z definicją niewypału i zacznij go odróżniać od niewybuchu, bo zdaje się, masz z tym problemy.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pablooos, niemieckie mogłeś od razu odpuścić, zapomniałem Ci powiedzieć - Niemcy w zdecydowanej większości przypadków konstrukcji bomb lotniczych nie byli zwolennikami stosowania wynalazków ze śmigiełkiem", czyli jakkolwiek uzbrajanych wiatraczkowo, a zwłaszcza w takich wagomiarach o jakim mówisz. Najczęściej stosowali całą gamę zapalników ElAZ, gniazda zapalników z boku, co czyni je relatywnie bezpiecznymi niewybuchami (w przeciwieństwie do sowieckiego, a już zwłaszcza alianckiego ścierwa).

Czy ta bomba ma 2 gniazda zapalników po przeciwległych stronach (jedno w części dziobowej, drugie w ogonowej w okolicach stabilizatora lotu)? Czy stabilizator jest (brzechwy, lotki, jak zwał tak zwał) - jaki kształt, skrzynkowy o przekroju kwadratu, kolisty, w krzyż? Czy na środku korpusu jest obręcz z wieszakiem do mocowania w wyrzutniku bombowym, czy tylko sam hak wieszaka? Średnica którą podajesz jest mocno za duża na wagomiar rzędu 100 kg, jesteś pewien, że nie waży toto więcej? Dla przykładu zdjęcie mojego trafienia z rozminowania byłej radzieckiej jednostki lotniczej, FAB-250, tyle że to już model powojenny, nieco większy od wojennych modeli.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie