Skocz do zawartości

Niemiec obala mit przyzwoitego Wehrmachtu"


Rekomendowane odpowiedzi

Chciałbym, żeby w Polsce dekonstrukcja narodowej mitologii dokonywała się rzetelnie i logicznie.

W Polsce objawiło się liczne grono dekonstruktorów, odbrązowiaczy, poprawiaczy, wykrywaczy przeróżnych niecnych narodowych mitów publikujących swoje przemyślenia nie tylko w organach dla elity, ale także w masowych pisemkach dla ludu

Na przykład:
Przemysław Urbańczyk profesor w Instytucie Archeologii i Etnologii PAN oraz w Instytucie Historii Akademii Podlaskiej w Siedlcach, który opublikował ponad 240 tekstów o średniowiecznej historii Polski, twierdzi:
Głównym celem wizyty Ottona III w państwie Bolesława nie było jednak – jak chciałaby polska historiografia – WYWYŻSZENIE syna Mieszka I, ale zabranie z Polski szczątków św. Wojciecha, dla których wybudował kościół w Rzymie. Polityka już wtedy była brutalną grą interesów."
www.focus.pl/historia/artykuly/zobacz/publikacje/poczatki-polski-do-poprawki/

Już za 27 złotych można sobie kupić Kronikę Thietmara" (Thietmari merseburgiensis episcopi chronicon). Thietmar będąc świadkiem epoki pisał:
„Oby Bóg przebaczył cesarzowi, że czynszownika czyniąc udzielnym panem do tego stopnia go WYWYŻSZYŁ, iż zapomniawszy o stanowisku swego ojca ośmiela się on zawsze dotąd sobie przełożonych powoli zepchnąć w poddaństwo i łowiąc ich na wędkę marnego pieniądza przyprawiać o utratę wolności i niewolę”.

I to by było na tyle, jak mawiał profesor mniemanologii stosowanej Jan Tadeusz Stanisławski...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

grba OK ale:
Tezy Przemysława Urbańczyka profesor w Instytucie Archeologii i Etnologii PAN oraz w Instytucie Historii Akademii Podlaskiej w Siedlcach, który opublikował ponad 240 tekstów o średniowiecznej historii Polski czyli naukowca o niepodważalnym dorobku naukowym nie da się obalić jednym cytatem z Thietmara.
Dokonując takiego zabiegu odbierasz sam wiarygodność Twoim tezom.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Udowodniłem, że specjalista zajmujący się początkami naszego państwa nie zna kluczowego źródła. Stwierdziłem, że specjalista zajmujący się początkami naszego państwa nie polemizuje z Thietmarem, bo do tego nie ma amunicji", a bierze się w walenie w polską historiografię.

Przypomniała mi się anegdota profesora Pajewskiego.

Pajewski opowiadał, jak na seminarium Karol Zbyszewski przeczytał referat poświęcony „bodaj” Karolowi Wielkiemu zawierający takie zdanie „synowie Karola Wielkiego drągale, cymbały, uczyć się nie chcieli, kije im dawano…”

Inny uczestnik seminarium oburzył się na język urągający godności referatu naukowego i chciał Zbyszewskiego dobić twierdząc, że użycie słowa „cymbały” jest anachronizmem, bo ten instrument wynaleziono dopiero w XVII wieku na Bliskim Wschodzie, rozpowszechniony w Europie w XIX wieku, gdzie wyraz cymbał nabrał pogardliwego znaczenia.

Po tygodniu jeszcze inny uczestnik seminarium po zapoznaniu się z literaturą i konsultacjach z filologami klasycznymi oświadczył, że instrument zwany cymbałami był znany już w starożytnym Rzymie, a Pliniusz Starszy używał słowa „cymbały” w pogardliwym znaczeniu i anachronizmu nie było.

Wnioski?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Udowodniłem, że specjalista zajmujący się początkami naszego państwa nie zna kluczowego źródła... - raczej nie udowodniłeś


Stwierdziłem, że specjalista zajmujący się początkami naszego państwa nie polemizuje z Thietmarem, ... - tak, stwierdziłeś

analogiczną historię z anegdoty - przeżyłem na własnej skórze ...
użycie pojęcia symbol w odniesieniu do literatury Renesansu - zostało zanegowane gdyż:
Jean Moréas (1856-1910)
Manifeste du symbolisme (Le Figaro, 18 septembre 1886)

[Revendiquant leur «décadence», les poètes fin de siècle manifestent un épuisement de leur héritage littéraire, qui se traduit par le goût du mot rare et de la syntaxe désarticulée, recherches qui peuvent s'accommoder d'ailleurs de certaines trivialités. Ces aspects se prolongent dans le Symbolisme, dont Moréas signe ici l'acte de naissance. Bientôt opposé à la déliquescence des sentiments et à la dislocation du vers, il rompra pourtant avec le mouvement en créant en 1891 L'École romane, plus soucieuse de renouer avec l'inspiration classique.]
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

grba nic nie zrobiłeś poza tym, że przytoczyłeś tezę prof. Urbańczyka i zacytowałeś Thietmara.
Chcąc cokolwiek udowodnić trzeba przedstawić na jakiej bazie źródłowej prof. Urbańczyk opiera swoje poglądy na wizytę Ottona III. Poznać bazę źródłową lub cokolwiek innego co według profesora uzasadnia jego hipotezę.
Tymczasem Twój zabieg z cytatem kroniki Thietmara za 27 zł. to intelektualna łatwizna.
I na koniec pytanie retoryczne: Naprawdę uważasz, że prof. Urbańczyk nie zna kroniki Thietmara?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pojechałem sobie kiedyś na Mazury z niezłą załogą. W trzecim tygodniu deszczu zacząłem szukać u znajomych w domku kempingowym czegoś do czytania i znalazłem porzucony od dawna numer „Kwartalnika Historycznego” wydany w „ciemnej epoce stanu wojennego”. Najlepsza była recenzja książki napisanej przez panią docent archeolog. Recenzent zmiażdżył ją… „rachunek błędów rzeczowych przerwałem przy 124-tym…”

Wymieniony przeze mnie Zbyszewski do dzisiaj oburza naszą gildię historyczną, może, dlatego, że udowodnił historykowi pierwszej gildii doktorowi-profesorowi-generałowi-dyrektorowi Marianowi Kukielowi nieznajomość źródeł.

Dla mnie przykładem wzorowym i logicznym jest polemika z dziełem Długosza dokonana przez Ekdahla. Wiele pokoleń czytało o ucieczce wojsk litewskich z pola bitwy. Uciekli, bo tchórze.

Dopiero, Ekdahl odnalazł i zacytował list dowódcy wojsk zaciężnych w służbie Zakonu adresowany do Wielkiego Mistrza. W liście zawarta jest przestroga na przyszłość przed wdawaniem w żywiołowy pościg za uciekającym nieprzyjacielem, bo może to być fortel mający wciągnąć wojska Zakonu w pogoń, który prowadzi do rozerwania szyków, rozproszenia sił, i wreszcie do klęski „jak to miało miejsce w wielkiej bitwie”.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ekdahl cytuje list dowódcy wojsk zaciężnych w służbie Zakonu do wielkiego mistrza, w którym jest przestroga przed wdawaniem się na przyszłość w żywiołowy pościg za nieprzyjacielem, aby w ten sposób wciągnąć wojska Zakonu w pogoń, doprowadzić do rozerwania szyków, rozproszenia sił, i w ostatecznie zadać im klęskę „jak to miało miejsce w wielkiej bitwie”. W istocie, szwedzki historyk, pracujący w Berlinie jest autorem hipotezy o pozorowanej ucieczce części Litwinów z pola walki. Jego ustalenia są prawdopodobne, choć należy pamiętać, że kij ma 2 końce". Nieznany nam autor powyższego listu analizując przyczyny klęski grunwaldzkiej i upominając wielkiego mistrza mógł widzieć w zwykłej ucieczce części lekkozbrojnych Litwinów (może również Tatarów) CELOWY MANEWR TAKTYCZNY, zaczerpnięty z arkanów wschodniej sztuki wojennej, a tymczasem część armii polsko-litewskiej po prostu nie wytrzymała szarży ciężkozbrojnej konnicy krzyżackiej. Nie wiemy, czy anonimowy autor dysponował sprawdzonymi informacjami, czy poruszał się wyłącznie w kręgu własnych domysłów, ewentualnie czerpał z własnych (lub zapożyczonych) doświadczeń z walk przeciw Litwinom.
Jednak kwestia pozorowanej ucieczki budzi spore wątpliwości. Ciężko jest upozorować ucieczkę niemal połowy armii (ok. 40 chorągwi). Poza tym reszta wojsk sprzymierzonych zapewne wiedziałaby, że ucieczka Litwinów jest tylko pozorowana, a sąsidujące z Litwinami chorągwie smoleńskie i czeskie również zaczęły by uciekać a nie jak to było w rzeczywistości pozostałyby na polu bitwy ponosząc ciężkie straty. Dodatkowo - nie wiadomo było na 100% czy Krzyżacy pogalopują za uciekającymi Litwinami, a nie zwrócą się np całością sił przeciw osamotnionym Polakom. Moim skromnym zdaniem ucieczka naszych wschodnich przyjaciół nie była pozorowana.
grba - dziwny to manewr", w wyniku którego część armii swoją ucieczkę zakończyła na Litwie dokąd zaniosła wieść o klęsce w bitwie pod Grunwaldem.
W istocie sprawa owego listu jest przykładem jak na podstawie jednego, nieprecyzyjnego źródła wyciąga się daleko idące wnioski.


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora pomsee 13:06 29-07-2009
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Potwierdzisz, że teza Ekdahla ma oparcie w materiale źródłowym. Można ją krytykować, szukać wad, negować, ale jest do tego fundament w postaci dokumentów Zakonu.

A czy dokonało się poszerzenie bazy źródłowej na temat WYWYŻSZENIA Chrobrego? Nic nowego nie przybyło. Jest nadzieja, że może w suchych piaskach Egiptu znajdziemy papirus z opisem podróży żydowskiego lub arabskiego poławiacza słowiańskich niewolników po naszym kraju; albo w oprawie inkunabułu znajdzie się stary dokument zawierający informacje z ówczesnej Polski; albo znudzony pracownik laboratorium prześwietli jakiś palimpset i ujawni pierwotną treść z zapisem dziejów naszych pierwszych władców.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

tak grba: jest do tego fundament w postaci jednego dokumentu zakonu.
Także Ty na podstawie jednego cytatu obalasz" teorię prof. Przemysława Urbańczyka, o którym napisałeś, że jest aukowcem o niepodważalnym dorobku naukowym".


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora pomsee 15:32 29-07-2009
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

pomsee... nie wiem jak Ci to napisać... ale słowa o aukowcu o niepodważalnym dorobku naukowym"... są Twoje...



grba OK ale:
Tezy Przemysława Urbańczyka profesor w Instytucie Archeologii i Etnologii PAN oraz w Instytucie Historii Akademii Podlaskiej w Siedlcach, który opublikował ponad 240 tekstów o średniowiecznej historii Polski czyli naukowca o niepodważalnym dorobku naukowym nie da się obalić jednym cytatem z Thietmara.
Dokonując takiego zabiegu odbierasz sam wiarygodność Twoim tezom.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fragment rozmowy pomiędzy gen.dyw. Władysławem Bortnowskim a gen.bryg.Wacławem Stachiewiczem.
3/09/1939, Toruń, około godz.20.00
Gen.Bortnowski raportuje:
Samosądy natomiast w stosunku do ludności niemieckiej dokonywane przez żołnierzy wspólnie z ludnością cywilną są nie do opanowania, gdyż policji na większości obszaru już nie ma."
Nie muszę chyba pisać komu powyższy raport dedykuję.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co tam skromny cytat, jedźmy po całym.

Melduję, że niemieccy dywersanci...
24.06.2004

Wczoraj w bydgoskiej siedzibie delegatury Instytutu Pamięci Narodowej odbyło się kolejne posiedzenie zespołu ds. wyjaśnienia przebiegu wydarzeń w Bydgoszczy w dniach 3 i 4 września 1939 r. Najważniejszym jego momentem okazało się przedstawienie wyników kwerendy archiwalnej w Londynie. Dr TOMASZ CHINCIŃSKI z bydgoskiej Delegatury IPN-u przejrzał tam zasoby Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego dotyczące września 1939 r., m.in. meldunki od Armii Pomorze" do naczelnego dowództwa i Sztabu Głównego Oddziału II.

- Zachowały się tam w komplecie najbardziej istotne dla moich poszukiwań meldunki sztabu Armii Pomorze" od 1 września poczynając - powiedział Chinciński. - To są jedyne dokumenty z pierwszych dni wojny i dlatego mają wartość wyjątkową. We wszystkich jest mowa o ostrzeliwaniu polskich wojsk przez bandy niemieckich dywersantów.

Jak stwierdził Chinciński, informacje o dywersyjnej działalności Niemców pojawiły się już w meldunkach przed 3 września, na przykład dokumenty Oddziału II zawierają wiele nieznanych dotąd historiografii informacji o incydentach granicznych mających miejsce w nocy z 31 na 1 września, np. w Walentynowie koło Łobżenicy, Zelgniewie czy Jeziorkach - St. Kaczorach.
::: Reklama :::

Chinciński dotarł także do relacji polskich oficerów i żołnierzy z 9., 27. i 15. Dywizji Piechoty, którzy w pierwszych dniach września przechodzili przez Bydgoszcz. Część z nich spisana została we Francji na świeżo po klęsce wrześniowej, większość natomiast już po zakończeniu wojny, jesienią 1945 r. w Londynie. Prawie w każdej takiej relacji też jest wzmianka o niemieckich dywersantach.

- Te dokumenty są bardzo ważne - mówi Chinciński - bowiem potwierdzają fakt, że w Bydgoszczy 3 i 4 września 1939 roku doszło do niemieckiej dywersji, a także odwetu ze strony polskiej, łącznie z samosądami. To jest jednak tylko jeden z etapów prowadzonych badań. Wciąż nie wiemy, kto strzelał, z jakiej broni, czy byli to miejscowi Niemcy, czy też dywersanci do Bydgoszczy przybyli z zewnątrz.

Tomasz Chinciński przeprowadził także kwerendę w polskich archiwach, poszukując zeznań polskich świadków. Odnalazł 144 relacje (z 360 złożonych) z lat 1945-46 zachowane w zbiorze Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Bydgoszczy. Pozostałe zaginęły, prawdopodobnie w drodze na proces norymberski, choć 21 odpisów zachowało się w Instytucie Zachodnim w Poznaniu. Są też 153 zeznania świadków przesłuchanych w latach 1967-73 w śledztwie prowadzonym przez prokuratora Pyszczyńskiego, kilka zeznań składanych przed Specjalnym Sądem Karnym działających po wojnie w Toruniu oraz kilkadziesiąt zeznań zebranych przez prokuratora Serwańskiego i Rajmunda Kuczmę, które zostały opublikowane w znanym zbiorze Dywersja niemiecka i zbrodnie...". Chinciński dokonał na ich podstawie możliwie pełnej rekonstrukcji zdarzeń z 3 i 4 września w naszym mieście, sporządził listę ofiar oraz podjął próbę usystematyzowania miejsc egzekucji. W ten sposób powstała wersja polska", którą trzeba będzie skonfrontować z wersją niemiecką".

Kolejne spotkanie zespołu zaplanowano na styczeń 2005 r. IPN czeka na grant z Ministerstwa Nauki, by móc przeprowadzić dalsze kosztowne kwerendy archiwalne, m.in. w Rosji i Niemczech.

Wczoraj nieoczekiwanie przyjście z pomocą finansową komisji zadeklarował prezydent Bydgoszczy Konstanty Dombrowicz. Władze miasta wesprą pracę naukowców do czasu uzyskania grantu, bowiem, jak powiedział Dombrowicz wyjaśnienie tych kwestii jest niezbędne i dla mieszkańców miasta bardzo ważne."

Jak akademia z instytutem...

Wczoraj przed południem w Bydgoszczy przebywał prezes Instytutu Pamięci Narodowej prof. Leon Kieres. Najpierw spotkał się w ratuszu z władzami miasta, a następnie w sali Senatu Akademii Bydgoskiej, wspólnie z rektorem AB prof. Adamem Marcinkowskim podpisał porozumienie o współpracy IPN z bydgoską uczelnią.

- To tylko sformalizowanie faktycznie istniejącej już współpracy - powiedział Leon Kieres. - Takie umowy podpisaliśmy wcześniej z ośmioma uniwersytetami.

Współpraca polegać ma na wzajemnym korzystaniu ze zbiorów archiwalnych, prowadzeniu wspólnych badań, działalności wydawniczej, organizowaniu konferencji, sympozjów i wystaw. - Ta współpraca to dla nas wielka szansa - mówił rektor Marcinkowski - oznaczająca korzyści dla naukowców i studentów, ale jednocześnie wielkie zobowiązanie wobec społeczności lokalnej i nauki.

Obydwaj porozumiewający się" deklarowali, że priorytetem będzie wyjaśnienie tych wszystkich zdarzeń historycznych, które do dziś budzą wielkie emocje w Bydgoszczy.

Leon Kieres obiecał, że już w przyszłym roku IPN wyda obszerną pracę poświęconą wydarzeniom z 3 i 4 września 1939 r. w Bydgoszczy, które powinno ostatecznie wyjaśnić przebieg wydarzeń. Uroczysta promocja publikacji ma mieć miejsce właśnie w Bydgoszczy.

Co znalazł Chinciński?

Oto niektóre z najważniejszych dla obrazu sytuacji w pierwszych dniach września w Bydgoszczy meldunków, jakie odnalazł w Londynie dr Tomasz Chinciński:

2 września o godz. 3.55 dowódca Armii Pomorze" gen. dyw. Władysław Bortnowski depeszował do szefa Sztabu Naczelnego Wodza: W ciągu dnia było parę działań mniejszości niemieckiej na korzyść npla w formie ostrzeliwania formacji tyłowych i kolejarzy."

Meldunek sytuacyjny z 2 września godz. 15: Starosta bydgoski donosi, że b. intensywnie działa dywersja niemiecka, której działalność przejawia się w przecinaniu drutów telefonicznych."

Sprawozdanie informacyjne Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza nr 2 z 1 września godz. 14: Uzbrojone bandy mniejszości niemieckiej w rej. Grudziądza napadają na ludność polską."

Meldunek sytuacyjny z 3 września godz. 6, szef Sztabu Armii Pomorze" płk Ignacy Izdebski informuje szefa Sztabu Naczelnego Wodza: Wysyłanie oficerów łącznikowych nie daje rezultatów wskutek działania licznych band dywersyjnych." Komunikat informacyjny nr 4 z 3 września z godz. 8.30. Szef Sztabu Armii Pomorze" donosi: Akcja dywersyjna: organizacje niemieckie tworzą bandy dywersyjne, które przy każdej sposobności napadają na nasze oddziały i tabory i niszczą łączność. Dnia 2.9 br. w godzinach popołudniowych między m. Stawki a Różanna (szosa Chełmno - Kosowo - Różanna) banda dywersyjna zniszczyła około 40 samochodów z amunicją. W m. Łęgnowo (wsch. Bydgoszcz) banda ostrzelała transporty 13 DP, w rej. Chełmży w ciągu nocy strzelaniny dywersantów."

Komunikat informacyjny nr 6 z 3 września z godz. 19.30. Płk. Izdebski tak przedstawia sytuację z godz. 18 w rejonie Bydgoszcz - Koronowo - Świecie: W Bydgoszczy w czasie walk na przedmościu miały miejsce masowe akty dywersyjne ze strony Niemców. (...) Akty dywersyjne: poza meldowanymi aktami dywersyjnymi w Bydgoszczy notowano akty sabotażowe na liniach telefonicznych i telegraficznych. W Toruniu Niemiec rzucił granat ręczny - został na miejscu zabity przez przechodzącego żołnierza."

Depesza z 3 września z godz. 18.52 informująca o sytuacji na froncie Armii Pomorze". Oficer operacyjny płk Aleksandrowicz donosi szefowi Sztabu Naczelnego Wodza gen. bryg. Stachiewiczowi: W godzinach przedpołudniowych a raczej popołudniowych niemieckie elementy w Bydgoszczy zorganizowały i wykonały coś w rodzaju zbrojnej dywersji w dużej skali. Bunt został krwawo stłumiony."

3 września o godz. 20 dowódca Armii Pomorze" gen. dyw. Władysław Bortnowski meldował gen. Stachiewiczowi: Ciągłe strzelanie na tyłach (...) samosądy natomiast w stosunku do ludności niemieckiej dokonywane przez żołnierzy wspólnie z ludnością cywilną są nie do opanowania, gdyż policji na większości obszaru już nie ma. Dokoła pożary wzniecone albo bombardowaniem albo podpaleniem, zresztą dało się zauważyć, że podpalenia są dziełem Niemców, którzy w ten sposób sygnalizują kierunek późniejszych uderzeń."

Relacja złożona 4 grudnia 1945 r. przez ppor. Stanisława Małolepszego z 59 pp 15 DP: Do Bydgoszczy mieliśmy kilka wypadków dywersji, przy przechodzeniu zaś Bydgoszczy nocą, zostaliśmy z okien domów ostrzelani bardzo silnie."

Kpt. Stanisław Stawski z 62 pp 15 DP w listopadzie 1945 r. napisał: W Bydgoszczy silna, zorganizowana akcja dywersyjna niemieckich mieszkańców miasta - powstanie." Relacja mjr. Jana Guderskiego, dowódcy 15 Batalionu Saperów z 15 DP spisana w styczniu 1946: W ciągu tego dnia o godz. 10:00 rano w Bydgoszczy wybuchła planowo przygotowana akcja dywersyjna niemiecka, która przybrała wielkie rozmiary (...) że tyłowe oddziały (sztab 15 DP) zmuszone zostały do wycofania się na skraj miasta ze stratami i dopiero po zorganizowaniu ich trzeba było dosłownie zdobywać Bydgoszcz, walcząc z dywersantami."
KRZYSZTOF BŁAŻEJEWSKI - Express Bydgoski
http://bydgoszcz.naszemiasto.pl/wydarzenia/377106.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

TOMASZ CHINCIŃSKI, OBEP IPN GDAŃSK DELEGATURA BYDGOSZCZY, PAWEŁ KOSIŃSKI BEP IPN

KONIEC MITU „BYDGOSKIEJKRWAWEJ NIEDZIELI”

Od ponad sześćdziesięciu lat historycy polscy i niemieccy całkowicie odmiennie przedstawiają wydarzenia, do jakich doszło 3 września1939 r. w Bydgoszczy, nazwane w propagandzie III Rzeszy „bydgoską krwawą niedzielą”. Można odnieść wrażenie, że ma się do czynieniaz opisem dwóch różnych wydarzeń. Różnice dotyczą zasadniczych fak-tów, takich jak strzały Niemców „zza węgła” do wycofujących sięoddziałów Wojska Polskiego i polskiej ludności cywilnej Bydgoszczy,czyli niemieckiej dywersji, i liczba ofiar wśród bydgoskich Niemców.Przełomem w niemieckiej historiografii dotyczącej pierwszych dni września 1939 r. w Bydgoszczy jest książka Güntera Schuberta Bydgoska krwawa niedziela. Śmierć legendy, którą po14 latach od jej wydania w Niemczech przetłumaczono na język polski. Autor, z wykształcenia historyk, z zawodu dziennikarz, wbrew dotychczasowemu stanowisku niemieckiej historiografii udowodnił, że 3 września 1939 r. w Bydgoszczy doszło do „powstania”, które przygotowali dywersanci z III Rzeszy. Do dywersantów przybyłych z Niemiec przez Gdańsk mieli dołączyć niektórzy mieszkańcy Bydgoszczy i utworzyć wraz z nimi kilkuosobowe grupy, które rozlokowanew kilku punktach miasta rozpoczęły w tym samym czasie ostrzeliwanie wycofujących się polskich żołnierzy. „Powstańcy” mieli szybko przemieszczać się z miejsca na miejsce, by nie wpaśćw ręce Polaków i doczekać do chwili wkroczenia oddziałów niemieckich. Natychmiast po wy-buchu „powstania”, w niedzielę 3 września 1939 r., polscy żołnierze przechodzących przezmiasto 9., 15. i 27. Dywizji Piechoty, świeżo sformowanego w Bydgoszczy 82. Batalionu Wartowniczego oraz cywilni ochotnicy przystąpili do tłumienia dywersji. Strzelanina ogarnęła ulice Bydgoszczy w wąskim pasie wzdłuż linii z północy na południe, a w jej czasie zdarzało się, żepolscy żołnierze omyłkowo celowali do swoich. W poszukiwaniu dywersantów aresztowano osoby narodowości niemieckiej, na których ciążył choćby cień podejrzenia, a gdy znaleziono przy nich broń, rozstrzeliwano je na miejscu. Dochodziło także do mordowania niewinnych Niemców. Większość aresztowanych nie brała udziału w strzelaninie. Około godziny 16.00 strzały ucichły, sytuacja wyglądała na opanowaną, wojska polskie mogły dalej swobodnie wycofywać się przez Bydgoszcz. W trakcie walk poległo od 30 do 45 żołnierzy polskich i od 90 do 110 osób narodowości niemieckiej. Następnego dnia, w poniedziałek 4 września 1939 r., strzały „zza węgła” rozległy się ponownie, jednak walki toczyły się wzdłuż linii z zachodu na wschód. W Bydgoszczy tego dnia nie było już polskich władz, które ewakuowały się poprzedniej nocy. Przez miasto ciągnęli ostatni żołnierze z rozbitych polskich jednostek, to oni wraz z ochotniczą Strażą Obywatelską przystąpili do krwawego tłumienia resztek niemieckiego „powstania”. Niemców podejrzanych o strzelanie do Polaków rozstrzeliwano na miejscu. Chaos opanowali dopiero wkraczający do Bydgoszczy 5 września 1939 r. niemieccy żołnierze 50. Dywizji Piechoty.

Przełom w niemieckich poglądach

Opis dywersji w Bydgoszczy przedstawiony przez Güntera Schuberta stanowi przełom w poglądach niemieckich historyków, gdyż wcześniej zaprzeczali oni doniesieniom, że ludność nie miecka strzelała do polskich wojsk. Dochodzenie w sprawie wydarzeń z 3 i 4 września 1939 r. strona niemiecka rozpoczęła jeszcze w czasie kampanii wojennej w Polsce. Zajęła się nim głównie specjalnie powołana Placówka Badawcza Wehrmachtu ds. Naruszania Prawa Międzynarodowego (WUSt). Minister propagandy III Rzeszy Joseph Goebbels zadbał o to, aby „bydgoska krwawa niedziela” została przedstawiona w sposób poruszający, stanowiła przeciwwagę dla okrucieństw popełnionych przez Niemców we wrześniu 1939 r. w Polsce. Już w listopadzie 1939 r. ukazał się pierwszy zbiór dokumentów dotyczący mordów popełnianych na członkach mniejszości niemieckiej w Polsce, w którym mówiono o 5437 zamordowanych Niemcach. Kilka miesięcy później w kolejnym wydaniu owego zbioru liczba ta uległa „cudownemu rozmnożeniu” do 58 tys. osób. Pierwsze publicystyczne opisy „bydgoskiej krwawej niedzieli”, powstałe m.in. na podstawie wyników prac specjalnej komisji Policji Kryminalnej Rzeszy kierowanej przez dr. Bernda Wehnera, przypisywały wojsku polskiemu mordy popełnione na niemieckich cywilach. Było to trochę inne stanowisko od tego, jakie przyjęła nazistowska propaganda lansująca wersję o mordach ze strony „polskich band”. Historiografia niemiecka po roku 1945 poświęcała
„bydgoskiej krwawej niedzieli” niewiele miejsca. Przeważnie zajmowali się tym zagadnieniem historycy związani z ziomkostwami wysiedlonych z Pomorza Niemców, którzy pisali o masakrze ludności niemieckiej, zaprzeczając zarazem jakiejkolwiek prowokacji z jej strony. Takiemu sposobowi przedstawienia wydarzeń z 3 i 4 września 1939 r. sprzeciwiała się strona polska. Oficjalne badania nad „bydgoską krwawą niedzielą” datują się od
1945 r.,
kiedy wiceprokurator ówczesnej Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce Kazimierz Garszyński rozpoczął przesłuchania świadków. Garszyński potwierdził, że Niemcy
3 września strzelali do wycofujących się polskich żołnierzy z 46 miejsc w Bydgoszczy. Strzały oddawane z wież kościołów i dachów domów sprawiły, że Polacy przystąpili do dławienia
dywersji. Liczbę ofiar po stronie ludności niemieckiej ustalono na około trzystu osób. Dalsze śledztwo prowadzili prokuratorzy Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich
w Bydgoszczy, a Instytut Zachodni w Poznaniu na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych podjął własną akcję zbierania relacji i wspomnień. Przede wszystkim na podstawie
tych materiałów powstało opracowanie Włodzimierza Jastrzębskiego Dywersja czy masakra i jego nieznacznie zmieniona niemieckojęzyczna wersja Der Bromberger Blutsonntag (1988). Legende und Wirklichkeit (1990), które można określić jako dotychczas najbardziej reprezentatywne
dla polskiej opcji przedstawienie wydarzeń bydgoskich.


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora pomsee 08:09 30-07-2009
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wątpliwości i błędy w dotychczasowych hipotezach

Günter Schubert w swojej książce krytycznie analizuje dotychczasową historiografię polską i niemiecką, wskazując na liczne wątpliwości i błędy w opisach „bydgoskiej krwawej niedzieli”. Powołując się na wiele dokumentów, stawia dalsze znaki zapytania lub kategorycznie odrzuca dotychczasowe hipotezy. Sięga zarówno do relacji niemieckich, jak i polskich. Jednak zdaniem Schuberta nie pozwalają one na ustalenie pełnej prawdy. W zeznaniach niemieckich „powstanie” celowo pominięto, za to nadmiernie eksponowano nienawiść Polaków i niemieckie ofiary, w polskich relacjach zaś podkreślano dywersję bydgoskich Niemców, bez podania informacji o mordach niewinnej ludności cywilnej narodowości niemieckiej. Wartość dokumentarną składanych relacji osłabił też moment ich zbierania. Wiele z nich powstało kilka lub kilkanaście lat po wydarzeniach bydgoskich. Na zeznaniach złożonych przez Niemców jeszcze w 1939 r. ciążą zarówno hasła propagandy nazistowskiej, jak i strach przed terrorem aparatu represji III Rzeszy. Zeznania polskich świadków z 1945 r. zbierano po tragicznych doświadczeniach niemieckiego zmasowanego odwetu z jesieni 1939 r. Poza tym Schubert zwraca uwagę, że:
„Świadkowie mieli więc prawie we wszystkich wypadkach okazję do przeczytania i zgłębienia licznych i obszernych opisów wydarzeń, które mieli odtworzyć z własnej pamięci”.
Swoje poglądy na wydarzenia z 3 i 4 września w Bydgoszczy Günter Schubert przedstawił na podstawie dokumentów 15. Dywizji Piechoty Armii „Pomorze”, z których wojenną zawieruchę przetrwało niewiele meldunków, przechowywanych dzisiaj w Centralnym Archiwum Wojskowym w Rembertowie. Autor przyznaje, że meldunki dowódców jednostek do sztabu 27
dywizji pisano „w momencie, w którym hasło »bydgoska krwawa niedziela« nie istniało jeszcze, i dlatego na pewno nie były obciążone jakimikolwiek polemicznymi zamiarami. Z tego powodu są prawdopodobnie najbardziej wiarygodne ze wszystkich wspomnianych już wypowiedzi, przesłanek i dokumentów”. Żołnierze 15. Dywizji Piechoty wysyłali „na gorąco” meldunki o prowadzonych walkach z dywersantami. Poszlaki świadczące o strzałach niemieckich dywersantów do wojska polskiego znalazł Schubert także w zeznaniach złożonych przez polskich oficerów przed niemieckim sądem specjalnym w Bydgoszczy w 1939 r.
Nie udało się Günterowi Schubertowi, jak również nikomu dotąd, odnaleźć dokumentów z planami bydgoskiej dywersji lub raportami z jej przeprowadzenia, jednak jego zdaniem nie
oznacza to, że takich dokumentów nie było. Analizując poszlaki, połączył on niektóre fakty w logiczną
i przekonującą całość. Według niego „powstanie” wywołali ludzie należący do SD (nazistowskiej Służby Bezpieczeństwa), skierowani do Bydgoszczy z Berlina. Zginęli oni w większości
podczas walk ulicznych 3 i 4 września, a „ci, którzy przeżyli, nie nadawali się do odegrania roli zwycięskich gospodarzy witających wchodzące oddziały w niemieckich mundurach”. Zdaniem Schuberta „akcja »bydgoska krwawa niedziela« nie powiodła się w najstraszniejszy z możliwych
sposobów. Była ona pomyślana i przeprowadzona jako samodzielny czyn SD. Wprawdzie wojsko było pomocne, podobnie jak na Śląsku, w sprawach logistycznych, ale poza tym akcja nie była koordynowana przez żadną instytucję wojskową”. Udało mu się ustalić, że z rozkazu Heinricha Himmlera organizacja Lebensborn, powołana, aby stworzyć warunki do „hodowli nordyckiej nadrasy”, wypłacała zasiłki i udzielała pomocy matkom, których mężowie byli ofiarami „bydgoskiej
krwawej niedzieli”. Schubert odkrył także istnienie „tajnego specjalnego komanda” (geheimes Sonderkommando Rottler-Kühl), które działało na początku września 1939 r., a było powołane
do szczególnego zadania – zaatakowania wojska polskiego na Pomorzu.

Krytyczne rozważania Schuberta

Próba unicestwienia niemieckiej legendy o wydarzeniach 3 i 4 września 1939 r. podjęta przez Güntera Schuberta podważa niedawne wypowiedzi Włodzimierza Jastrzębskiego (w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” zamieszczonym w dodatku „Duży Format” z 13 sierpnia 2003 r.). Prof. Jastrzębski po kilkudziesięciu latach zajmowania się problematyką okupacji Pomorza diametralnie zmienił swoje dotychczasowe poglądy i obecnie twierdzi, że niemieckiej dywersji w Bydgoszczy nie było, a 3 i 4 września Polakom „puściły nerwy” i w chaosie ewakuacji zaczęli przez pomyłkę strzelać do siebie nawzajem, po czym z bezsilnej zemsty „polskie patrole wyciągają z domów Niemców i na miejscu ich rozstrzeliwują”. Założenie przez prof. Jastrzębskiego, że „polskie relacje […] były pisane pod dyktando dawnej tzw. polskiej racji stanu” oraz przyjęcie, iż „relacje niemieckie” to „szczegółowe opisy masakry”, budzi wątpliwości co do wiarygodności jego tezy. Książka Güntera Schuberta Bydgoska krwawa niedziela. Śmierć legendy zdaje się natomiast krytyczną analizą relacji zarówno niemieckich, jak i polskich, w której autor przyjmuje, że przy spisywaniu własnych przeżyć zawsze występują emocje, mogące zaciemniać właściwy przebieg wydarzeń.
Schubert dokonuje konfrontacji punktów widzenia Niemców i Polaków, uzupełniając ją spójną analizą zachowanych dokumentów źródłowych. W końcu dochodzi do wniosku,
że w Bydgoszczy 3 i 4 września 1939 r. Niemcy wywołali „powstanie” i nie ma wątpliwości, że ten fakt w zeznaniach spisanych przez nazistowskie instytucje celowo pomijano.
Praca Güntera Schuberta zbliża nas do prawdy, pozostawia jednak jeszcze wiele problemów do wyjaśnienia. Historycy nadal muszą prowadzić kwerendy w licznych archiwach w Niemczech i Rosji. Oby te żmudne poszukiwania zostały uwieńczone odkryciem kolejnych dokumentów,
które umożliwią bardziej jednoznaczną interpretację wydarzeń z początku II wojny światowej.

Günter Schubert, Bydgoska krwawa niedziela. Śmierć legendy, Miejski Komitet Ochrony
Pamięci Walk i Męczeństwa w Bydgoszczy, Bydgoszcz 2003, Das Unternehmen „Bromberger
Blutsonntag”. Tod einer Legende, red. Marian Wojciechowski, Köln 1989.


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora pomsee 22:32 29-07-2009
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozmowa z prof. dr. hab. WŁODZIMIERZEM JASTRZĘBSKIM, dyrektorem Instytutu Historii Akademii Bydgoskiej im. Kazimierza Wielkiego

- Panie profesorze, wiemy już, kiedy znajdziemy się w Unii Europejskiej. Trzeba będzie zatem dokonać pewnego przeglądu i ujednolicenia także podręczników historii. A tu, zwłaszcza w stosunkach polsko-niemieckich minionego XX wieku są wykluczające się wzajemnie oceny...

- Główne elementy sporne w historiografii polskiej i niemieckiej to problem oceny dwóch wydarzeń z początku II wojny światowej: bydgoskiej Blutsonntag, czyli krwawej niedzieli" i marszu do Łowicza. Nie tylko w podręcznikach są one inaczej przedstawione i oświetlone. Najkrócej ujmując, dla Niemców to, co zdarzyło się 3 i 4 września 1939 r. w Bydgoszczy było zwykłą napaścią Polaków skutkującą wymordowaniem sporej ilości Niemców. Twierdzą oni, że stało się tak na skutek dłuższego oddziaływania propagandy II Rzeczypospolitej. Mieliśmy być silni, zwarci i gotowi. Tymczasem dwa pierwsze dni wojny to nieustający odwrót pociągający za sobą rozgoryczenie, co wywołało próbę zemsty na niewinnych Niemcach.

- Ale podobnych przypadków w Polsce nie było nigdzie, natomiast dywersyjnych akcji niemieckich znamy więcej.

- Akcje antyniemieckie były, tyle że w dużo mniejszej skali. Choćby w Mogilnie, Nakle i Inowrocławiu w pierwszych dniach września doszło do zamieszek, masowych oskarżeń miejscowych Niemców o strzelanie w plecy". Na pewno akty dywersji miały miejsce na Śląsku. Zachowała się dokumentacja takiej akcji przygotowywanej przez wrocławską Abwehrę. Grupy ochotników organizowano spośród uciekających z Polski Niemców, którzy nie chcieli być zmobilizowani do polskiego wojska.
Nie mamy natomiast żadnych dowodów ze strony niemieckiej, że na terenie Pomorza taką akcję planowano. W aktach górnośląskich jest tylko malutka wzmianka, że w Bydgoszczy działa paruosobowa grupka, która ma zadanie wysadzenia elektrowni i utrudnienie komunikacji z naszego miasta do Inowrocławia. Jak wiadomo, elektrownia stoi do dziś.

- Guenter Schubert, autor wydanej w Niemczech i wciąż czekającej na polską edycję książki pod znamiennym tytułem Krwawa niedziela. Koniec legendy" jest przekonany, że 3 września zamieszki w Bydgoszczy wywołała specjalnie wyszkolona i przerzucona przez zieloną granicę supertajna kompania dywersyjna niemieckiej SD.

- To czysta fantazja autora. Nie wierzę, by mogło do czegoś takiego dojść. W archiwach nie zachowało się absolutnie nic, co upoważniałoby do stawiania takiej tezy. Byłem w wielu archiwach polskich, niemieckich, nawet w Moskwie. Nie znalazłem niczego. A taka akcja nie mogła się odbyć bez choćby najmniejszego śladu. Nie ma zbrodni doskonałej. Hitlerowcy ukrywali swoje ludobójstwo, palili zwłoki ofiar, ale nie osiągnęli celu. Zawsze gdzieś musi coś pozostać, choćby pośrednio.

- Mamy jednak setki zeznań polskich świadków, bardzo zbieżnych.

- Mamy około tysiąca relacji polskich świadków o niemieckiej dywersji i około tysiąca spisanych wspomnień przedwojennych niemieckich bydgoszczan, że niczego takiego nie było. Fakty natomiast są takie, że po stronie niemieckiej mamy kilkaset ofiar, niestety, w sporej części są to kobiety i starcy. To już jest wskazówka, że to była akcja bardziej odwetowa niż walka ze specjalnie wyszkolonymi i przygotowanymi poborowymi" dywersantami.

- Jak powinniśmy się odnosić do tej liczby ofiar po amtej" stronie? Przecież początkowo Niemcy podali liczbę około 5 tysięcy, potem w propagandzie urosło to do ponad 58 tysięcy.

- Jest kartoteka mieszkańców Bydgoszczy zachowana z okresu międzywojennego, jest księga adresowa i one stanowią podstawę do weryfikacji listy sporządzonej przez hitlerowców. Sądzę, że można zaufać szacunkom historyka-amatora, autora kilku książek, przedwojennego bydgoszczanina Hugo Rasmusa. To jest dokładnie 358 osób, mieszkańców Bydgoszczy pochodzenia niemieckiego, którzy zginęli w dniach 3 i 4 września 1939 r. Do tego Rasmus dolicza 7 Niemców, którzy zginęli w polskich mundurach i jeszcze 65 osób z marszu do Łowicza. To razem 430 osób wymienionych z imienia i nazwiska. Rozbieżności mogą być naprawdę niewielkie.

- A liczba ofiar po stronie polskiej?

- To jest poważny problem. Nikt tego rzetelnie nie opracował. Udało się jedynie policzyć żołnierzy polskich, którzy zginęli w Bydgoszczy w dniach 3 i 4 września. To liczba oscylująca między 20 a 30.

- Co zatem, pańskim zdaniem, zdarzyło się w Bydgoszczy w tamtą pamiętną niedzielę naprawdę?

- Coraz bardziej przekonuję się do tego, że Polacy nie wytrzymali utrzymującego się od wiosny napięcia i wojny propagandowej prowadzonej przez stronę niemiecką i oskarżającej Polaków o prześladowanie mniejszości niemieckiej. Polacy twierdzili, że mniejszość niemiecka to szpiedzy, dywersanci itd. Władze nie miały na to dowodów. Większość napływających meldunków to tzw. szeptanka. Natomiast faktycznych aktów dywersji, udowodnionego szpiegostwa praktycznie nie było. Oskarżał absurdalnie niekiedy sąsiad sąsiada, że np. lusterkiem daje znaki samolotom, że ktoś miał radiostację ukrytą w worku mąki etc. Polska prasa cały czas taki ton podtrzymywała. Wiele złego rodziło się też jak wszędzie z zawiści. Niemcy, którzy na Pomorzu zostali po I wojnie, byli na ogół ludźmi majętnymi. Polacy oburzali się, że oto nie mają pracy, głodują w swojej ojczyźnie, a Niemiaszkom powodzi się znakomicie. W Bydgoszczy i okolicach jeszcze przed rozpoczęciem wojny miejscowa endecja oraz hallerczycy zaczęli organizować grupki paramilitarne błękitnych legionów, by podjąć próbę obrony miasta. To musi rodzić podejrzenie, że jednym z założeń było dobranie się do skóry mniejszości niemieckiej. Na to są dowody. Do tego 31 sierpnia 1939 r. dokonano zmiany na stanowisku wojskowego komendanta placu w Bydgoszczy. Majora Sławińskiego zastąpił major rezerwy Wojciech Albrycht, działacz Związku Hallerczyków. Ci właśnie hallerczycy zabiegali o wydanie im broni. To znamienne, że jednym z szefów straży obywatelskiej był przywódca miejscowej endecji Konrad Fiedler, a oddziałami wojskowymi straży dowodził por. rez. Stanisław Pałaszewski, hallerczyk. Straż rzekomo powstała dopiero 4 września. To jest wersja oficjalna. Okazuje się tymczasem, że działała już 2 września. Anons wzywający ochotników do stawienia się w Domu Społecznym przy Gdańskiej tego dnia ukazał się w bydgoskiej prasie.

- Niemniej ten tysiąc polskich świadków, no może część z nich mówi, że impulsem, który spowodował lawinę zdarzeń, były strzały - z dachów, wież kościołów, strychów. Do wycofującego się wojska, do zbiorowisk ludzkich.

- A może to wszystko zaczęło się od innego incydentu, o którym wspominają liczni świadkowie także polscy? Otóż od 2 września przez Bydgoszcz przeciągała fala uciekinierów przemieszana z wycofującymi się wojskami, głównie Gdańską. Następnego dnia, w niedzielę rano w okolicy starych torów kolejowych na skrzyżowaniu Gdańskiej i Artyleryjskiej (dzisiejsza ulica Kamienna) zgromadził się tłum bydgoszczan pełen napięcia. W pewnym momencie jakieś ciężkie działo zjechało z nawierzchni szutrowej na brukową. Rozległ się hałas, ktoś wzniecił okrzyk, że oto jadą niemieckie czołgi, rozpoczęła się straszliwa panika. Kto żyw ruszył na oślep Gdańską, tratując wszystko po drodze. Chcąc opanować tę panikę, niektórzy oficerowie zaczęli strzelać w powietrze, żeby lawinę zatrzymać, wydobyć ludzi z amoku. Zostało to odebrane jako strzały oczekiwanych" dywersantów niemieckich. Wieść poszła w miasto, a że trafiła na wyjątkowo podatny grunt, rozpoczęło się poszukiwanie miejscowych Niemców stopniowo przybierające charakter nagonki. Tworzą się samorzutnie grupki złożone z żołnierzy i cywilnych bydgoszczan pewne, że to Niemcy strzelają. Uruchamia się mechanizm nie do powstrzymania, przeszukiwanie domów. A w tym czasie w rękach bydgoszczan było już sporo broni, którą wydawano masowo hallerczykom i straży obywatelskiej. Brali też czynny udział w tym uczniowie liceum Kopernika, gdzie nauczycielem był Albrycht. Początkowo mogło to mieć rzeczywiście charakter spontaniczny.
Hermann Dietz, znany lekarz-społecznik, miał wówczas 78 lat. Ukrywał się w piwnicy swojego domu przy Gdańskiej. Wtargnęła tam jakaś grupka i chciała go wyprowadzić, ale za Dietzem wstawił się Polak, jego woźnica i to go uratowało. Potem w swoje ręce wziął sprawę komendant placu razem z hallerczykami. Około godz. 17 mjr Albrycht zameldował gen Przyjałkowskiemu, dowodzącego stacjonującym w mieście i okolicach wojskiem, że w Bydgoszczy jest już spokój. Dlaczego tak twierdził? Tymczasem strzały w mieście słychać było przez całą noc, a rano 4 września rozpoczęła się już normalna pacyfikacja Szwederowa na chłodno, z wyraźnymi cechami odwetu i zemsty. Tu już patrole wchodziły do domów, wyciągały Niemców i ich rozstrzeliwały.

- Czy znajduje potwierdzenie teza, że pierwsze egzekucje na Starym Rynku były odwetem za zbrojne akcje jeszcze przez kilka dni po wejściu do Bydgoszczy Wehrmachtu?

- Straż obywatelska skapitulowała 5 września pod groźbą ostrzału miasta z ciężkich dział. Ale zachowały się liczne niemieckie meldunki, że jeszcze 6, 7 i 8 września w Bydgoszczy do hitlerowców strzelano, m.in. z kina Lido przy Mostowej, z budynków przy ul. Konarskiego. Te zdarzenia sprowokowały rozstrzelanie zakładników.

- A co się ie zgadza" w drugiej sprawie, marszu do Łowicza?

- Już od początku lat dwudziestych mówiono w II Rzeczypospolitej o internowaniu czy tzw. unieruchomieniu pewnej grupy ludzi na wypadek wojny. Chodziło o przywódców mniejszości narodowych oraz komunistów. Listy te były systematycznie aktualizowane, od 1937 r. plan ten zyskał ramy prawne na podstawie ustawy sejmowej.
Były dwie osobne listy na wypadek wojny z Niemcami i druga - z Rosją. Nie brano natomiast zupełnie pod uwagę możliwości wojny na dwa fronty. Przewidywano internowanie około 15 tysięcy osób. Niestety, moment ten odwlekano na życzenie zachodnich sojuszników, nie chcąc drażnić Niemców.
Do działania przystąpiono dopiero 31 sierpnia i 1 września. Osoby z głębi kraju przewieziono do Berezy Kartuskiej. Aresztowanych wcześniej, jeśli były ku temu prawne podstawy, osadzono w więzieniach. I jednym, i drugim nic nie stało.
Problem zrodził się natomiast w przypadku województw pomorskiego (z Bydgoszczy około 200 osób), wielkopolskiego i śląskiego: jak i dokąd konwojować? Wojewoda śląski zrezygnował z wykonania zadania, wszystkich zwolnił. Z Pomorza i Wielkopolski wyruszyły piesze kolumny, które połączyły się pod Włocławkiem i dążyły do Warszawy. W okolicach Kutna i Łowicza 9 bądź 10 września internowani doczekali się wyzwolenia" przez Wehrmacht.
Jak wynika z dokumentów niemieckich, z 4500 ludzi uczestniczących w marszu, zginęło 1700. Konwojenci zostali oskarżeni o masowe rozstrzeliwanie jeńców, dobijanie nie wytrzymujących trudów drogi. Zdaniem strony polskiej z kolei przypadki śmierci to przede wszystkim ofiary nalotów Luftwaffe, niemieckich ostrzałów i wyczerpania. Tą kwestią jednak nasza historiografia nie zajęła się dotąd należycie.

- W dobie weryfikacji nie sposób nie zapytać o liczbę ofiar. Ilu polskich mieszkańców Bydgoszczy zginęło w czasie II wojny?

- Zaraz po wojnie operowano liczbą 36 350. To czysta fantazja. Tuż po wojnie ekshumacje przeprowadzano bardzo niestarannie, bez identyfikacji zwłok. W Dolinie Śmierci odnaleziono ciała np. 306 osób, a jako oficjalną liczbę podano 3 tysiące. Były różne metody liczenia. Bez weryfikacji, bardzo szacunkowe, oparte na zeznaniach świadków. Wszystko mnożono i zaokrąglano w górę. Nic dziwnego, przecież ówczesnym polskim władzom zależało, by ofiar było jak najwięcej. Niemiecki historyk Dieter Schenk na podstawie materiałów z centrum ścigania zbrodni nazistowskich w Ludwigsburgu wyliczył 4942 osób. Z kolei za najbardziej prawdopodobną uważam liczbę podaną przez Tadeusza Jaszowskiego, sięgającą około 6600 ofiar.

Wywiad ukazał się na łamach Expressu Bydgoskiego, autorem jest Krzysztof Błażejewski


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora pomsee 22:39 29-07-2009
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Utkwila mi w pamieci wypowiedz z relacji oficera polskiego w kolekcji IPiMGS ktory z powodow sluzbowych byl w Bydgoszczy po ww wypadkach. Rzucila mu sie w oczy pewna ilosc zabitych Niemcow, w grubych swetrach - to mieli byc wlasnie dywersanci. Przy panujacych wowczas upalach dawalo to do zastanowienia, bo przeciez ludzie lokalni tak by sie nie ubrali.

Niestety bylem mlody i glupi, nie byla to moja dzialka, wiec relacji nie odnotowalem.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie