Skocz do zawartości

Polacy w SS?


to17071990

Rekomendowane odpowiedzi

Witam. Jestem nowy na forum, ale to nie przeszkadza mi dodać własnej opinii. Mój dziadek-ze strony ojca służył w SS w stopniu SS-Schartführer. Nie wiem czy dobrze napisałem. Został zmobilizowany w 1940 roku, w Kielcach. Przodkowie dziadka przybyli do Polski z Niemiec w XVII w., jako uchodźcy religijni. Cała rodzina i jej odłamy mieszkała na terenie tkz. królewszczyzny, na terenach pod Łańcutem. Tam mieszkało bardzo dużo Niemców. Dlaczego dziadka zmobilizowano-nie wiem. Pewnie zgłosił się na ochotnika. Z tego co dowiedziałem się od rodziny służył w 2 dywizji pancernej SS Das Reich". Wiadomo, że poległ we Francji w maju w 1944 roku. Śledziłem szlag bojowy tej dywizji, dotarłem do kombatantów, których Rosjanie nie zdążyli rozwalić. Jak Wam pewnie wiadomo, większość żołnierzy SS została przekazana Rosjanom, przez Amerykanów i Anglików, w celu rozwałki. Nie jestem dumny z dokonań dziadka-szwaba-ale jednak Polaków brano do SS. Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 81
  • Created
  • Ostatniej odpowiedzi
Fakty były jednoznaczne.Członkiem formacji Waffen -SS mógł zostać tylko i wyłącznie polski Volksdeutscher.Przy czym mieli oni niejako utrudniony dostęp do stopni podoficerskich i oficerskich.Widziałam oryginalne dokumenty[Lan. Wartegau] dot. służby ,warunków i werbunku,które to potwierdzają.
Polak etniczny nie miał szans służyć w Waffen -SS.
Volksdeutscherów(pamiętajmy,że duża część z nich była etnicznymi Polakami ,wiemy co działo się w Bydgoszczy i na całych Kujawach) natomiast mile widziano w Wehrmachcie.
I ważna informacja.Nawet Volksdeutscher nie mógł służyć w Gestapo ,Kripo ani w żadnym departamencie RSHA.Takie wytyczne dał A.Nebe.
Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 8 months later...
Prób powołanie do życia polskich" oddziałów SS było wiele , nigdy sie one nie udały . magdaliya własciwie wyczerpał temat . Już ktoś wcześniej wspominał że powoływanie się na polsko brzmiące nazwiska to pomyłka .
Coś mi się zdaje że taki temat na forum poruszaja osoby , które mają wielki żal że nie było polskich oddziałów SS waffen. Panowie dorośnijcie w końcu ! Polski żołnierz nie był szmatą ! Atym którym brakuje takowych oddziałów niech je powołają obecnie... Przypominam że zgodnie z obowiązującym prawem SS to organizacja zbrodnicza... może zainteresujecie się losami polskich weteranów wojny zamiast przelewać pomyje i chołubić pachołki nazizmu ! Magdalyia byli jeszcze Myshlingi... ono robili kariery w waffen SS .
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No ale co powiedzieć o człowieku, który do 1939 r. mieszkał na terytorium Polski i uważał się za Polaka, a w 1941/42 roku (nie podpisując VL) ochotniczo zaciągnął się do SS-Kav.Rgt.1 stacjonującego w tym czasie m.in. w Kielcach?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...
Wyjątkowa naiwność niemiecka...na 3 ćwierci do śmierci...

Liczyć na oparcie i pomoc po takim ogromie zbrodni...

W ogóle liczyć na cokolwiek w listopadzie 1944 roku na wschodzie.....
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

pewna ilość obywateli RP do tej służby się miała się zgłosić"

Miała się zgłosić czy się zgłosiła ?? Bo to różnica

Dziwi mnie użyty przez ciebie zwrot : obywateli RP" - jak byś sam nie był obywatelem RP" ?? ...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tryb domyślny zastosowałem dlatego, że nie mogę w tej chwili powołać się na źródło, w który o tym czytałem. Szukam go.
Zwrot obywatele RP faktycznie nie jest dokładny, raczej chodziło o obywateli GG lub ziem polskich wcielonych do Reichu ale etnicznych Polaków.


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora pomsee 20:38 24-05-2009
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 months later...
Górnoślązak w mundurze SS


Historia Śląska to nie tylko dzieje dynamicznie rozwijającego się przemysłu oraz wybitnych mieszkańców, to także dramatyczne wybory i chwile, o których wielu chciałoby zapomnieć. Nierzadko w ich tle znajduje się złowrogi symbol swastyki, nazywanej u nas „hakenkrojcem”. Publikujemy rozmowę z Górnoślązakiem, byłym żołnierzem Waffen-SS.

Po zajęciu we wrześniu 1939 roku przez III Rzeszę wschodnich części Górnego Śląska, cały region został oficjalnie wcielony do Niemiec z wszystkimi tego konsekwencjami dla jego mieszkańców. Jedną z nich była weryfikacja narodowościowa, w wyniku której ponad 90 procent Górnoślązaków zadeklarowało narodowość niemiecką, obligatoryjnie stając się obywatelami III Rzeszy. Obywatelstwo niemieckie dawało Ślązakom wiele przywilejów ale niosło też ze sobą obowiązek służby wojskowej, tym bardziej uciążliwy, że wojna nabierała tempa. Pobór wojskowy rozpoczął się już w marcu 1940 roku i trwał do końca wojny. Szacuje się, że z terenów historycznego Górnego Śląska zostało zmobilizowanych, a następnie wysłanych na front 300 tysięcy Ślązaków, spośród których 100 tysięcy już nigdy nie wróciło do swoich rodzin. Przez cały okres trwania Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej był to temat drażliwy i najchętniej przemilczany gdyż nijak nie pasował do ogólnonarodowej martyrologii. Dzisiaj, kiedy mamy zupełnie odmienną sytuację społeczno-polityczną, ten temat jest otwarty i pisze się sporo, ale w sposób schematyczny ukazując Ślązaka w mundurze Wehrmachtu jako człowieka nijakiego, bezbarwnego, skrajnego koniunkturalistę chętnie przystającego do tych, którzy akurat zwyciężają. Tak spreparowany obraz szczególnie odpowiada tzw. “środowiskom patriotycznym”, które uzurpują sobie wyłączne prawo do miana prawdziwych żołnierzy, głosząc złośliwie, że Ślązacy od zawsze byli tylko ciemną masą nadającą się wyłącznie do roboty, a tacy ludzie w zasadzie nie rozumieją, co się wokół nich dzieje i przez to nie są zdolni do poświęceń.

Chciałbym tu zacytować słowa jednego z żołnierzy niemieckich, który w swojej książce tak opisuje swój kontakt ze Ślązakami: „…odwaga naszych śląskich kolegów, ich dzielność i ofiarność bardzo szybko sprawiły, że każdy z nas lepiej się czuł, mając na froncie jednego z nich obok siebie. Teraz wszyscy już nie żyją – i Niemcy i Ślązacy. Zginął cały batalion, wystrzelany przez Armię Czerwoną w kotle pod Budapesztem podczas strasznej bitwy w styczniu 1945 roku…”. Ten cytat i 100 tysięcy poległych dobitnie świadczą, że indyferentyzm Ślązaków jako żołnierzy w II wojnie światowej to co najmniej kłamliwy dogmat ukuty przez lokalne środowiska propolskich nadgorliwców. Burząc ten kłamliwy dogmat chciałbym na łamach tej gazety rozpocząć cykl wywiadów ze Ślązakami, którzy, mimo że walczyli po stronie przegranych, do końca pozostali wierni żołnierskim zasadom takim jak wierność, poświęcenie i koleżeńskość.

Józef–Seep, rocznik 1928, okręg rybnicki, rodzina: dwóch braci i dwie siostry, ojciec: górnik, kombatant wielkiej wojny światowej. Od 24 lat mieszka w Niemczech.

- Proszę powiedzieć jak rozpoczęła się Pana przygoda z wojskiem.

- Póżną wiosną 1944 roku w Hucie Silesia, w której pracowałem odbyło się spotkanie wszystkich przedpoborowych z wysokim oficerem Wehrmachtu, który opowiadał zebranym o służbie wojskowej i aktualnej sytuacji na froncie i muszę powiedzieć, że robił to bardzo umiejętnie. Na zakończenie spotkania poprosił wszystkich, aby napisali w jakiej formacji chcieliby służyć po osiągnięciu wieku poborowego. Koledzy pisali różnie, według własnej fantazji, ja jako jedyny napisałem, że w Waffen SS. Dziś już dokładnie nie pamiętam, ale minęły jakieś dwa tygodnie kiedy dostałem wezwanie do Wojskowej Komendy Uzupełnień w Gliwicach. Wtedy o mojej decyzji musiałem powiedzieć ojcu, co miało opłakane następstwa, oczywiście dla mnie. Następnego dnia, kiedy dotarliśmy do Komendy ojciec próbował przed oficerem dyżurnym wytłumaczyć moją decyzje młodym wiekiem i przekonywać, że należy ją anulować. Wtedy ten oficer zapytał ojca ile syn ma lat. Gdy usłyszał, odpowiedział: “do 14 roku życia był pod waszą komendą, teraz przechodzi pod naszą”. Ojciec odjechał do domu, a ja zostałem.

- Z tego wynika, że wstępował Pan do SS jako ochotnik.

- Zgadza się, przecież byłem jeszcze przedpoborowym. Zaraz pierwszego dnia musiałem wypełniać różne papiery, na których składałem wielokrotne podpisy, że się zgadzam. Potem miałem spotkanie z takim młodym oficerem SS z bliznami na twarzy, który mi zasugerował SS-Hitlerjugend, podkreślając elitarny charakter tej jednostki na co się zgodziłem. Gdy zaprowadzono mnie na salę, która przypominała gimnastyczną, pełną bardzo młodych chłopców - aż się przestraszyłem. Tam nas badali lekarze, gdy przyszła kolej na mnie, zapytał półgłosem czy chcę iść do wojska, a ja kiwnąłem głową, wtedy wpisał mi - “zdolny”.

- Gdzie i jak odbywało się szkolenie?

- Gdy cała procedura związana z zaciągiem została zakończona, porozsyłano nas do różnych ośrodków szkoleniowych, mnie skierowano do Nysy. Miasta nawet nie miałem okazji zobaczyć, od razu były koszary i ostre szkolenie. Trudna sytuacja na frontach powodowała, że nikt tam nie bawił się z regulaminami czy musztrą, tylko od razu zajęcia bardzo zbliżone do bojowych z bronią i ostrą amunicją. Wszystkie ćwiczenia przeprowadzali z nami byli frontowcy, co było widać po szramach, które mieli na całym ciele i to od nich można było usłyszeć wiele praktycznych porad. Zostałem wytypowany na kierowcę motocykla i udało mi się zdobyć prawo jazdy. Motor był nowy i mocny, marki BMW. Wszystkie posiłki spożywaliśmy razem z oficerami i wszyscy jedli to samo. Pobyt w koszarach wspominam dobrze, bo wszyscy wszystkim pomagali i doradzali. Dokładnej daty wyjazdu na front już nie pamiętam, ale pamiętam zakończenie, kiedy ustawili nas na placu apelowym w czworoboki i przemawiał jakiś Gauleiter.

- A jak było z tym chrztem bojowym?

- Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jednostki Waffen SS były traktowane jak straż pożarna i kierowane na najbardziej zagrożone odcinki, a tych już było wtedy sporo. Nasz batalion został skierowany jako wsparcie gdzieś w okolice Warszawy, miasta nie widziałem, ale musiało być niedaleko, bo co jakiś czas wiatr przyganiał słodkawy zapach spalenizny. Po przybyciu na front okazało się, że niedaleko od naszych stanowisk przedarły się czerwone czołgi i nasze zadanie polegało na zatrzymaniu ich piechoty, która szła za tymi czołgami, bo na te czołgi już czekały nasze tigry. To się nam udało, ale straty były wysokie, pierwszy raz w życiu zobaczyłem od razu tylu zabitych, rannych czy popalonych, którzy wyglądali jak „krupnioki” leżące wokół rozbitych czołgów.

- Po drugiej stronie było też Wojsko Polskie, wiedział Pan o tym? A może doszło do jakichś starć?

- To może nie było aż tak ważne, na głowie miało się dużo ważniejsze sprawy, do starć by na pewno doszło, ale zostaliśmy zluzowani. Ale przypominam sobie, że kiedyś posłano po mnie, żebym natychmiast stawił się u dowódcy, byłem zdziwiony tym nagłym wezwaniem ale okazało się, że mam być za tłumacza bo akurat złapano trzech polskich żołnierzy, a stary tłumacz jest kontuzjowany. Muszę powiedzieć, że ci żołnierze wyglądali co najwyżej nieciekawie w tych drelichach i owijaczach na nogach i wszyscy trzej byli mokrzy do połowy, co było wynikiem przechodzenia przez rzekę. Po przesłuchaniu nasz dowódca zapytał ich dlaczego się tak trzęsą, czy z zimna, albo się tak boją, a jeden z nich odpowiedział: trochę z zimna, a przede wszystkim, że się was obawiamy, bo przecież wy jesteście SS. Wszyscy zaczęli się śmiać, a dowódca powiedział: “dobrze, że się nas boicie, ale trząść się nie musicie.” Gdy ich wyprowadzano, jeden z nich powiedział: “dajcie zapalić, nie pamiętam już kto, ale ktoś rzucił całą paczkę papierosów”.

- A były jakieś rozstrzeliwania?

- Nigdy nie widziałem ani o czymś takim nie słyszałem.

- Z tego co wiem, wasz batalion cały czas był poza swoją jednostką macierzystą. Kiedy i w jakim czasie doszło połączenia z resztą dywizji?

- Faktycznie, tak było, ale cóż, Naczelne Dowództwo lepiej się orientowało gdzie akurat jesteśmy bardziej potrzebni. Miesiąca dokładnie nie pamiętam, ale musiał być początek zimy, bo dostaliśmy odzież zimową, bardzo ciepłe dwustronne kurtki, z jednej strony białe a z drugiej w groszki, co miało się okazać bardzo praktyczne. Wszyscy też dostali “tasz-lampy” na baterie, co było wtedy nowością. Tak ciepło ubrani pojechaliśmy na Węgry, gdzie “doszlusowaliśmy” do naszej dywizji, która już od jakiegoś czasu brała tam udział w ciężkich walkach. W tym czasie Budapeszt był okrążony, a w nim coś koło 50 tys. naszego wojska i trwające przygotowania do uwolnienia okrążonych wojsk. Nasza dywizja też miała w tym brać udział.

- Operacja odblokowywania Budapesztu była przedsięwzięciem na bardzo wielką skalę. Jak Pan to wtedy postrzegał?

- Przede wszystkim był wielki ruch, przemieszczały się całe kolumny czołgów, samochodów i jeszcze różnego sprzętu, wszystko to działo się nocą, żeby nie być wykrytym. No, a my, szeregowe wojsko, szykowaliśmy pozycje obronne na wypadek niepowodzenia. Gdy to odblokowywanie się zaczęło, a nasze tigry królewskie ruszyły, szły jak fala morska, my za nimi na transporterach, a za nami pełno popalonych czołgów sowieckich. Ale to trwało najwyżej parę dni, przewaga przeciwnika była miażdżąca, a nam zaczęło wszystkiego brakować i w końcu zostaliśmy zatrzymani, bo czołgi zostały bez paliwa i trzeba je było niszczyć, co widziałem na własne oczy. W końcu Budapeszt się poddał, a my wycofaliśmy się na pozycje obronne.

- Wspominał Pan również o jakimś odznaczeniu…

- To już było po Budapeszcie, kiedy wraz z dwoma kolegami zostaliśmy wyznaczeni do obsady posterunku niedaleko jakiejś rzeki. Pojechaliśmy tam na moim motorze, który załadowaliśmy naszym sprzętem. Ten posterunek to był dość głęboki okop, jakieś 500 metrów od rzeki, po której przeciwnej stronie byli Sowieci. Nasze zadanie polegało na ostrzeliwaniu ich, gdyby się im zachciało wychodzić ze swoich transzei. Tak też się działo, dwóch odpoczywało, a jeden obserwował przez lornetkę. Gdy zauważył, że nieprzyjaciel wykonuje jakieś ruchy, dawał sygnał, a myśmy puszczali ze dwie serie z Mg42, oni się chowali i wszystko zaczynało się od początku. Tak było jakieś dwa dni, na trzeci dzień zaczęli walić do nas z “granat-werfla” tak, że prawie ogłuchłem i oczy mi ziemią zaprószyło, a moi obydwaj towarzysze zostali ranni w nogi tak, że nie mogli chodzić. Jak się ściemniło to najpierw jednego, a potem drugiego wlokłem na plecach do miejsca, gdzie był motocykl, a to było jakieś 300 metrów. Gdy już ich ulokowałem na motocyklu, usłyszałem huczenie motorów - to akurat Rosjanie zaczęli forsować rzekę i dużo nie brakowało, a nakryli by nas. Jak już zacząłem gnać z powrotem, obawiałem się tylko, by nie zabłądzić, ale szczęśliwie dotarłem do naszych stanowisk. Z tego, co wiem, to wyzdrowieli, a mnie dali medal.

- A kiedy przeżył Pan największe chwile grozy?

- Bać, to się bałem wiele razy. Groza była wtedy jak do wsi, w której czekaliśmy na nasze czołgi (a było nas nie więcej jak dziesięciu) zamiast naszych tigrów wjechały czołgi radzieckie z piechotą na pancerzach. Ledwo zdążyliśmy się ukryć w piwnicy jakiegoś domu, a tam już wpadła drużyna Sowietów i zaczęła się gościć nad nami. Gościna trwała około 2 godzin, zanim odjechali. Zaraz po wyjściu wypiliśmy mnóstwo wina, które zostało po Sowietach i z tego przeżycia nawet się nie upiłem.

- A jak się zakończyła dla Pana ta kampania?

- Koniec mojej kampanii był zarazem końcem wojny. Od marca byliśmy praktycznie w ciągłym odwrocie w kierunku zachodnim, a więc Austrii. Ale chciałbym zaznaczyć, że ten odwrót to nie była ucieczka, ale ciągłe starcia, tyle tylko, że nieprzyjaciel miał już całkowitą przewagę nad nami. Pomimo tak katastrofalnej sytuacji duch bojowy nie był najgorszy. Prawdą jest, że ten duch w dużym stopniu zależał od wina węgierskiego, które było konsumowane w olbrzymich ilościach. Finał nastąpił na styku Austrii i Węgier, kiedy podjechał do nas jeep sowiecki z ogromną białą płachtą i przekazano komunikat o kapitulacji. Potem była niewola i dwa lata pobytu w Karagandzie. Ale to już jest zupełnie inna historia.

- Chciałbym jeszcze na zakończenie zapytać Pana o tą domniemaną łatwość Ślązaków oddawania się w niewolę?

- Nie chcę się wypowiadać za wszystkich, ale mogę odpowiedzieć za siebie i moich kolegów z Waffen SS-Hitlerjugend. Nie widziałem, ani nie słyszałem o takich przypadkach.

- Dziękuję za rozmowę.

Marian Kulik

http://www.jaskolkaslaska.eu/750/gornoslazak-w-mundurze-ss
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Inną historię opowiedział mi.Adi śp.Kutz.Przez przypadek trafił do Wehrmahtu?Został w BRD.Tam zmarł.Jedno co zostało mi w pamięci po Adim.Powiedział...
Ja to po śmierci wolałbym pójść do piekła,bo tam jeszcze można coś sobie wybrać.W niebie to tylko same porządne.Czy miał rację pozostawiam wszystkim czytającym do wyboru.Pzdr.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W znienawidzonym mundurze. Losy Polaków przymusowo wcielonych do wojska niemieckiego w okresie II wojny światowej

Czy wcielano do Waffen-SS?

Waffen-SS, czyli zbrojne ramię SS (Schutzstaffeln der NSDAP - Sztafety Ochronne NSDAP) utworzono formalnie na początku 1940 r. (wcześniej funkcjonowały pod innymi nazwami - m.in. SS-Verfügungstruppen - i brały udział m.in. w napaści na Polskę w 1939 r.). W czasie wojny rozbudowano je do blisko 40 dywizji, w których w szczytowym momencie służyło około 950 000 żołnierzy. Waffen-SS było niezależne od Wehrmachtu i podlegały mu jedynie pod względem operacyjnym. Jego dywizje utworzone były jako formacje elitarne i taka też opinia o nich przetrwała po wojnie. Po części jest to zasługa niemieckiej propagandy lat wojny, po części tego, że istotnie niektóre dywizje były najlepiej wyćwiczonymi, wyposażonymi i walczącymi niemieckimi oddziałami.

Część kadry Waffen-SS wywodziła się z załóg obozów koncentracyjnych. Żołnierze Waffen-SS w czasie wojny popełnili liczne zbrodnie wojenne na jeńcach i cywilach. Do najgłośniejszych, popełnionych na Polakach, należą:

* mord ponad 870 mieszkańców Huty Pieniackiej, 28 lutego 1944 (14 Dywizja Grenadierów SS Galizien");
* mord około 10 000 mieszkańców warszawskiej Ochoty w trakcie tłumienia powstania warszawskiego, 4-25 września 1944 r. (29 Dywizja Grenadierów SS);
* zbrodnie popełnione na ludności cywilnej Warszawy, powstanie warszawskie 1944 r. (5 Dywizja Pancerna SS Wiking");
* liczne mordy na cywilach warszawskiej Woli, liczbę ofiar szacuje się na kilkadziesiąt tysięcy, powstanie warszawskie 1944 r. (SS-Sturmbrigade Dirlewanger);
* mordy cywili w różnych rejonach Polski popełniane w latach 1942-1944 r. podczas akcji przeciwpartyzanckich (8 Dywizja Kawalerii SS Florian Geyer");
* spalenie żywcem 32 jeńców z 1 Armii Wojska Polskiego w Podgajach, 31 stycznia 1945 r. (część źródeł podaje, że była to łotewska 15 Dywizja Grenadierów SS; niektórzy historycy przypisują jednakże tę zbrodnie innej jednostce Waffen-SS, złożonej głównie z Niemców tzw. Kampfgruppe Scheibe").

Przytoczone powyżej fakty dobrze pokazują, jak wątpliwym zaszczytem" była służba w Waffen-SS. Oczywiście nie każdy członek tej formacji był zbrodniarzem, jednakże przynależność do niej rzuca się cieniem na całość wojennej służby danego żołnierza. Latem 2006 r., gdy noblista Günther Grass w wywiadzie dla niemieckiej gazety oznajmił, że w latach 1944-1945 jako siedemnastolatek walczył w dywizji pancernej Waffen-SS, w mediach zawrzało, a władze Gdańska poważnie rozważały możliwość odebrania Niemcowi honorowego obywatelstwa miasta.

W 1946 r. decyzją Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze Waffen-SS jako część SS zostało uznane za organizację zbrodniczą. Trzeba jednak uczciwie zaznaczyć, że współczesne spojrzenie na Waffen-SS opiera się na czarnej legendzie tej formacji i jest wypaczone na jej niekorzyść. O ile część oddziałów (zwłaszcza narodowościowe, przeznaczone głównie do zwalczania partyzantki i akcji pacyfikacyjnych) miały na sumieniu dziesiątki zbrodni wojennych, o tyle wśród zwykłych frontowych" niemieckich dywizji (np. pancernych) poziom zbrodniczości niekoniecznie wykraczał poza to, co na froncie robiły oddziały Wehrmachtu. W 1953 r., podczas publicznego wystąpienia w Hanowerze, kanclerz RFN Konrad Adenauer stwierdził nawet, że służący w Waffen-SS byli takimi samymi żołnierzami, jak wszyscy inni.

Powszechnie ugruntowało się przekonanie, że Polacy (rozumiani - tutaj i w dalszej części tego artykułu - jako obywatele polscy narodowości polskiej) w czasie wojny nie służyli w Waffen-SS. Zwykle argumentuje się to tym, że do Waffen-SS przyjmowano jedynie ochotników, a nawet jeśli jakikolwiek Polak zgłosiłby się do Waffen-SS i tak nie mógłby podjąć służby ze względów narodowościowych. Stoi to jednak w jaskrawej sprzeczności z obecną wiedzą historyczną i licznymi relacjami, na które natknąć się można w różnych źródłach. Warto się im przyjrzeć.

Bolesław Dobrski, autor wspomnień Byłem żołnierzem Wehrmachtu", opisuje spotkanie ze swoim kolegą z Pomorza, Alojzym (Alosiem"), i rozmowę na temat wojennych przeżyć, która miała miejsce wiosną 1943 r. Dobrski podaje dość szczegółowe informacje na temat losów Alojzego, m.in. że walczył pod Stalingradem, a po rozbiciu swojej jednostki został przezbrojony i przemundurowany", a następnie wcielony do pułku Waffen-SS . W esesmańskim mundurze został ranny i jako rekonwalescent odwiedził rodzinne strony, czyli Pomorze. Według relacji Dobrskiego obawiał się on możliwości pozostania w szeregach Waffen-SS na stałe.

Informacja o służbie w wojskach pancernych Waffen-SS Polaka znajduje się także w książce PzKpfw VI Tiger", monografii słynnego niemieckiego czołgu. Jej autor Janusz Ledwoch w akapicie poświęconym okolicznościom śmierci SS-Hauptsturmführera Michaela Wittmana, dowódcy 101 Batalionu Czołgów Ciężkich SS, powołuje się na relację F. R. z Poznania, który w sierpniu 1944 r. w okresie walk w Normandii był żołnierzem tej jednostki.

Dwa przypadki służby w Waffen-SS Polaków odnotowano także w książce Dziadek w Wehrmachcie". Autorka Barbara Szczepuła przeprowadziła w niej szereg rozmów z weteranami niemieckiego wojska oraz ich rodzinami. Jedna z rozmówczyń Szczepuły powiedziała, że jej kuzyn był w Waffen-SS. W innym miejscu książki znajduje się relacja byłego żołnierza Wehrmachtu, który wspomina, jak Rosjanie przed repatriacją do Polski jeńców sprawdzali, czy na ciele danej osoby nie ma esesmańskich tatuaży. Ów weteran zapamiętał, że dwóch Polaków z powodu odnalezienia u nich takich tatuaży nie zostało zwolnionych z niewoli.

Kolejna wzmianka o Polakach w Waffen-SS pojawia się w dokumentach polskiej 1 Dywizji Pancernej, która od 1944 r. walczyła w Europie. W Komunikacie Informacyjnym nr 3 za czas 031800 do 041800 [za czas od 3 sierpnia godz. 18.00 do 4 sierpnia godz. 18.00]" znajduje się zapis: Dywizje SS mają pewien procent Ukraińców, Czechów i Polaków. 1 SS i 12 SS należą do tej grupy". W komunikacie mowa o 1 Dywizji Pancernej SS Leibstandarte Adolf Hitler" oraz 12 Dywizji Pancernej Hitlerjugend", które w sierpniu 1944 r. walczyły w Normandii. Jednostki te były dywizjami niemieckimi, toteż wśród Polaków musieli być albo obywatele niemieccy narodowości polskiej, albo Polacy ze Śląska, Wielkopolski lub Pomorza, wpisani na volkslistę. Dokument obejrzeć można na osobnej podstronie.

Inne źródło mówiące o Polaku w Waffen-SS to wspomnienia SS-Standartenführera (potem SS-Brigadeführera) Kurta Meyera, dowódcy 25 pułku grenadierów pancernych SS ze składu 12 Dywizji Pancernej Hitlerjugend". Meyer w powojennym procesie (przeprowadzonym w grudniu 1945 r. w Aurich w Niemczech) został oskarżony o zbrodnie wojenne, m.in. o morderstwo na kanadyjskich jeńcach wojennych 8 czerwca 1944 r. Świadkiem oskarżenia był Polak, SS-Sturmmann Jan Jesionek. Latem 1944 r. służył on w 12 dywizji SS i - jak zeznał w procesie - widział, jak Meyer wydał polecenie rozstrzelania jeńców. Meyer w swych wspomnieniach napisał, że Jesionek pochodził z Górnego Śląska, a do Waffen-SS trafił w 1943 r., w okresie, gdy jego ojciec był trzymany w niemieckim więzieniu.

Dzięki uprzejmości znajomego historyka wojskowości dotarłem również do niezwykle interesującego dokumentu, mianowicie karty pocztowej (skany obu stron prezentowane są poniżej). Pocztówka została napisana 5 grudnia 1944 r. przez SS-Grenadiera (szeregowego Waffen-SS) Stanisława M. do Biura Informacyjno-Ewidencyjnego Polskiego Czerwonego Krzyża w Krakowie. Prosi on o pomoc w odnalezieniu matki, zamieszkałej dotychczas w miejscowości Urycz w Galicji (koło Stryja). Data nadania pocztówki wskazuje, że jej nadawca został oddzielony od matki linią frontu (Stryj został zajęty przez Armię Czerwoną w lipcu 1944 r.) i Czerwony Krzyż był wówczas ostatnim organem mogącym pomóc w odnalezieniu rodzicielki (Kraków też został zajęty przez Rosjan wkrótce potem, 18 stycznia 1945 r.). Język, w jakim napisano wiadomość, a także imię i nazwisko nadawcy i osoby poszukiwanej sugerują, że mamy do czynienia z następnym Polakiem w szeregach Waffen-SS. Dokument uzupełniony o dodatkowe słowa komentarza obejrzeć można na osobnej podstronie.

Na wyjaśnienie zasługuje bardzo istotna kwestia, mianowicie jaką drogą Polacy trafiali do Waffen-SS. Istniały dwie możliwości. Część z nich mogła wstąpić ochotniczo - Jarosław Gdański w swoim artykule poświęconym Polakom walczącym po stronie Niemców wspomina m.in. o nieznanym z nazwiska nauczycielu, oficerze rezerwy Wojska Polskiego, który ochotniczo zaciągnął się do Wehrmachtu, a po przeniesieniu do Waffen-SS służył i poległ na froncie wschodnim w składzie 2 Dywizji Pancernej SS Das Reich". Dosłużył się stopnia SS-Rottenführera (odpowiednik starszego szeregowego w polskiej armii). Założyć można, że nie był on jedynym Polakiem, który zdecydował się na ochotnicze zaciągnięcie się do tej formacji.

Dużo ważniejsza w kontekście tematyki niniejszej strony internetowej jest kwestia przymusowego wcielania Polaków do Waffen-SS. Do drugiej połowy 1942 r. żołnierze służący w Waffen-SS pochodzili wyłącznie z ochotniczego zaciągu. Potem trafiali tam także rekruci Wehrmachtu, przekazywani przez komisje poborowe niezależnie od swojej woli (jedynym kryterium było zdrowie i warunki fizyczne przyszłego żołnierza). Pierwszymi dwiema dywizjami utworzonymi w dużej mierze z poborowych, były 9 Dywizja Pancerna SS Hohenstaufen" i 10 Dywizja Pancerna SS Frundsberg". Do Waffen-SS przekazywano także rekrutów z polskich ziem, wcielonych do III Rzeszy, głównie ze Śląska (pisze o tym w swych artykułach m.in. wspomniany J. Gdański). W niektórych źródłach (np. w książce Leszka Olejnik drajcy narodu?") spotkać można informację, że pobór dotyczył tylko I i II grup DVL, jednak z całą pewnością poborowi z III grupą volkslisty także trafiali do Waffen-SS.

Najlepszym chyba dowodem jest dokument, do którego udało się dotrzeć autorowi niniejszego artykułu. Jest to książeczka wojskowa (Wehrpaß) Polaka ze Śląska, Franciszka W., który w czerwcu 1944 r. trafił do Waffen-SS. W dokumencie wyraźnie podana jest informacja o obywatelstwie: w rubryce tej wpisano D.V.L. 3" (Deutsche Volksliste 3" - III grupa volkslisty) i D.R.a.W." (Deutsches Reich auf Widerruf" - Rzesza Niemiecka na odwołanie). Dodatkowo podane jest, że W. został wcielony jako poborowy (Wehrpflichtiger"), a nie ochotnik, a także, że służył w 1 Dywizji Pancernej SS Leibstandarte Adolf Hitler". Dokument z dokładniejszym komentarzem obejrzeć można na osobnej podstronie. Jak widać, informacje o Franciszku W. oraz wspomnianym wcześniej Janie Jesionku dobrze korespondują z treścią komunikatu polskiej 1 Dywizji Pancernej, sygnalizującym obecność w 1 i 12 Dywizji Pancernej SS Polaków.

Bardzo ciekawa relacja dotycząca innego sposobu wcielania do Waffen-SS na Górnym Śląsku ukazała się w 1996 r. na łamach Gazety Wyborczej". Antoni Elsner (w 1944 r. powołany do Wehrmachtu) w swym liście do redakcji ustosunkował się do artykułu zamieszczonego w Wyborczej", w którym podano informacje o rzekomym ochotniczym wstąpieniu do Waffen-SS młodych Ślązaków. Oto fragment listu Elsnera:

(...) Dwóch moich kolegów ze szkolnej ławki, którzy byli synami powstańców śląskich zostało WCIELONYCH do Waffen-SS. Nazywali się Paweł B. i Tadeusz Sz., obaj z rocznika 1926. Jak doszło do OCHOTNICZEGO" zaciągu Pawlika B. opowiem, ponieważ byłem świadkiem jego wcielenia do Waffen-SS. Świadomie rezygnuję z analizy problemu na korzyść zwykłej relacji. Oto ona:

W październiku albo w listopadzie 1943 roku w Ostoberschlesischer-Kurier" ukazało się urzędowe ogłoszenie, dotyczące młodzieży męskiej 1926 rocznika. Mieliśmy się dnia tego a tego o godzinie dziewiątej rano stawić w ogrodzie przy Hüttenbeamten-kasino" przy Hucie Batory (Bismarckhütte). Stawiło się kilkuset młodzików. Po co? Nikt nic nie wiedział.

Nasza ciekawość została zaspokojona o godzinie dziewiątej trzydzieści: przed kasyno zajechały trzy samochody osobowe i jedna ciężarówka. Pasażerami samochodów osobowych byli oficerowie Waffen-SS, a pasażerami ciężarówki zwyczajni SS-mani z bronią krótką. Czego tutaj szukają rupie czaszki"? Okazało się, że mieli apetyt na nas...

Najpierw otoczeni w ogrodzie, a potem wtłoczeni do sali teatralnej kasyna, zostaliśmy poddani OCHOTNICZEMU zaciągowi do Waffen-SS. Zaraz na początku nas pomierzono. Uszczęśliwieni kurduple, chłopcy wzrostu poniżej 168 cm, mogli sobie pójść do domu. Następnie z tłumu wyłuskali szkolarzy z Oberschule, którzy potem byli potrzebni jako pisarze" wypełniający rubryki werbunkowych arkuszy formatu 2 x A4. Ponieważ byłem uczniem inteligenckiego zawodu w hucie, przydzielono mnie do grona pisarczyków.

Wśród nas coraz liczniejsza grupa zaczęła podejrzewać, że oficerowie Waffen-SS działali bez porozumienia z Wehrbezirkskommando [okręgowa komisja wojskowa]. Podczas poboru kilka tygodni wcześniej zostałem zakwalifikowany do lotników (Luftwaffenreserve I). To my, przyszli lotnicy, przez zwolnionych kurdupli daliśmy znać oficerom z Wehrbezirkskommando, co się działo w Hajdukach.

Zjawili się w komplecie z komendantem na czele, gdy werbunek był w pełnym toku: kilku lekarzy w białych kitlach badało zdrowie golasów, a ich pomocnicy, sanitariusze, byli zajęci szwancparadą" i hemoroidami. Zdrowym byczkom wręczano arkusze z rubrykami do wypełnienia i odsyłano ich do pisarzy za rzędem ustawionymi stołami.

Czym skończyła się oficerska awantura? Wyrwano ze szponów Waffen-SS wszystkich kandydatów do Kriegsmarine i Luftwaffe. Zatrzymali inteligentów, którzy mieli spisywać dane personalne pechowców.

Pamiętam, z jakim uczuciem robiłem to, co mi kazano. Zaręczam, że nie pamiętam ani jednego entuzjazmu w oczach przyszłych SS-manów. Pamiętam i tę scenę, ponieważ dzwoniono na Anioł Pański, że w samo południe stanął przed moim stołem nagi Pawlik B., syn powstańca śląskiego. Nachylił się i szepnął do mnie po polsku: - Tonik, zrób coś!

Z osiemnastu rubryk wypełniałem tylko trzy (czy nie sprytnie to było pomyślane!). Czy kartę Pawlika mogłem zlikwidować? Nie. Dlatego, że nas, pisarzy, nadzorował spacerujący wzdłuż stołów SS-man. Ale w ramach tego, co było możliwe zrobiłem: ojca Pawlika awansowałem na majora wojsk powstańczych, a B. zrobiłem prezeską koła Matek Polek przy parafii św. Józefa. Do rubryki cecha szczególna rodziny wpisałem: dziedziczny alkoholizm. Co na to Pawlik? Nigdy potem w życiu nie spotkało mnie tyle wdzięczności ze strony członka oczernionej rodziny...

Niestety, fatalne pochodzenie musiało przegrać z wybitnie nordycką sylwetką Pawła B. Do Waffen-SS został wcielony trzy tygodnie później. Wojnę szczęśliwie przeżył. Los Tadeusza Sz. różnił się od losu Pawlika B. tylko w drobnych szczegółach. Dla nich SS-mański tatuaż pozostał trwałym śladem nadużycia, ale dla zbyt wielu był śladem prowokującym do interpretacji niekorzystnych dla nich. Wymienione w mojej relacji osoby nie mogą się same bronić, ponieważ odeszły od nas na zawsze. Niniejszym tekstem czynię to za nich! (...)

Z relacji wynika więc, że pobór (w tym konkretnym przypadku) odbył się za plecami Wehrbezirkskommando, a Waffen-SS próbowało wcielić w swoje szeregi młodych Ślązaków zanim rękę położy na nich Wehrmacht.

Podsumowując: można z całą pewnością stwierdzić, że przymusowe wcielenia Polaków do wojska niemieckiego dotyczyły nie tylko Wehrmachtu, ale także Waffen-SS, choć niewątpliwie na dużo mniejszą skalę. Dotyczyło to również Polaków z przyznaną III grupą volkslisty. Dziwić może brak jakichkolwiek informacji na ten temat w poważnych opracowaniach historycznych, wydawanych po wojnie w kraju i na Zachodzie. Pamiętać trzeba jednak, że temat ten, jako niewygodny, niewątpliwie spotykał się z taką czy inną cenzurą, zwłaszcza przed 1989 r.

Wojciech Zmyślony


Źródła:

* Dobrski B., Byłem żołnierzem Wehrmachtu, Londyn 2002
* Edwards R. J., Mende M., Meyer K., Grenadiers, Stackpole Books, 2005
* Elsner A., Synowie powstańców w SS [w:] Gazeta Wyborcza Katowice 273/1996
* Gdański J., 10 Panzer Division Frundsberg" [w:] Inne Oblicza Historii 5/2006
* Gdański J., Polacy po stronie Niemców [w:] Inne Oblicza Historii 2/2005
* Ledwoch J., PzKpfw VI. Tiger cz. 1, Warszawa 1992
* Lumsden R., Waffen-SS, Warszawa 1999
* Masson P., Armia Hitlera 1939-1945, Kraków 2008
* Olejnik L., Zdrajcy narodu?, Warszawa 2006
* Szczepuła B., Dziadek w Wehrmachcie, Gdańsk 2007
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 years later...
SS-Sturmmann Jan Jesionek nie był Polakiem, może i miał polsko brzmiące nazwisko ale polakiem nie był nie otrzymał też kategorii volksdeutscha, i nie pisał się Jan skąd wiem? Chrósty to miejscowość obok mnie wystarczy spytać żyjących ludzi, Jesionek nigdy nie wrócił ludzie mieli mu za złe że zeznawał,mimo że było po wojnie był niemcem.
Chrósty polskie nigdy nie były i trudno było szukać tutaj Polaków, mój pra (sam był w SS) że przed wojną za polskie słowo mozna było dostać w pysk.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fakte ze twój pra" sluzyl w SS nie uprawnia cie w zaden sposób do wypisywania bzdur i do pisania historii wedlug wlasnego uznania.
Wielu mieszkanców Chróst przed wojna przyznawalo sie do polskosci. Ponizej masz wyniki plebiscytu:

Chrósty: 46 Polska 79 Niemcy 23 emigranci

Przed wojna za polskie slowo to niejeden Slazak dostal w pysk, bilet do lagru albo odrazu kulke. Zajmowali sie tym glownie freikorpsowcy, SAmani i osobnicy pokroju twojego pra" sluzacy w zbrodniczej organizacji o nazwie SS.
Uczciwi Niemcy do dzisiaj wstydza sie tego motlochu i tego co ten motloch wyprawial nie tylko w Chróstach, ale w calej Europie !
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kindżał- uczciwi" Niemcy, to do dziś w większości udają, że czy to oni czy praszczury grały w orkiestrze.


A, gdy sprawy nabierają rumieńców- robi się problem i szeroko otwierają ze zdziwienie i odrazy oczy.
Przykładem/dowodem mogą być wspomnienia G. Grassa, które po ostatnim wywiadzie ( i porównania Holokaustu do losów jeńców niemieckich w ZSRR ) znów wracają a tapetę".
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

GG mocno naginał w tym wywiadzie rzeczywistość- nie tylko o parę milionów pomylił się ( na korzyść Niemców, czyli zawyżył ) liczbę jeńców per saldo jak i tym samym dołożył Rosjanom w eksterminacji ( jak by potrzebowali pomocy ), ale i zapomniał o warunkach we własnych" obozach czy to jenieckich czy KZ.

Nie wspomniał również, że w Gułagu to raczej przez choroby, głód, wyniszczenie pracą, pogodę, a nie jak Niemcy mieli opanowane- przez komin".*




* przepraszam za cynizm
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie