Skocz do zawartości

??????????????????


jaca2003

Rekomendowane odpowiedzi

Napisano
Najlepsze podsumowanie Opowieść z gatunku tych, które przypisuje się ludziom o bujnej wyobraźni". Ale życie jest zaskakujące, wszystko jest zatem możliwe. Fajna opowieść.
Pozdrawiam
Napisano
w dzisiejszej Angorze jest przedruk, fakt, wydaje sie niemozliwe, nie tyle zdarzenie co spotkanie po latach.
Ale zycie pisze rozne scenariusze...
Napisano
Salve,

Ja znam hostorie angielskiego marynarza, ktorego statek zostal zbombardowany przz Niemcow i poszedl na dno. Marynarze zaczeli plywac w morzu. Jeden z niemieckich mysliwcow z ochrony bombowcow zawrocil nad glowami marynarzy i ku zdumieniu wszststkich nie strzelal do nich jak do kaczek tylko rzucil im jakies ichniejsze kola ratunkowe czy cokolwiek co pozwolilo im doplynac do swoich i potem z innymi perypetiami prztrwac wojne. Jednen z tych marynarzy zapamietal numery boczne mysliwca i po wojnie odszukal pilota. Znalazl go i... nadal swemu pierworodnemu imie wlasnie tego pilota. Obaj panowie byli w dobrych stosunkach kolezenskch do reszty swoich dni...
Tak zycie pisze rozne scenariusze

Pozdrawiam

Gandalf de Grey
Napisano
Hm kiedyś czytałem o jakichś takich powojennych pierepałkach kiedy to wrogowie spotykali się po latach i te rycerskie gesty z wojny sobie wspominali.Ale miedzy bajki i zabobony to kładłem.A tu? Ciekawe gdyby nie ta gazeta to bym między bajki propagandowe włożył.Ale w Trybunie?
Pozdrawiam
Napisano
Witam.
Poprostu niesamowita historia!!
Podobną historie (choć bez spodkania po latach)miał mój dziadek.We wrześni 39-o przebywał wraz z licznymi mieszkańcami niedużej miejscowości w kieleckim w piwnicy na prędce przystosowanej na schron.Zgromadzeni oczekiwali na przejście frontu.Większość zgromadzonych ludzi była miejscowymi" ale sporą część stanowili uciekinierzy.
W momencie pojawienia się niemców w miasteczku wszyscy opuścili schronienie.Ciekawość wzięła góre.Zaczęło się wprowadzanie niemieckiego porządku.Po przeprowadzonej kontroli(rewizji) urzędu gminy stwierdzono obecność w w/w sporej ilości broni.Broń tą przejął w depozyt gminny mój dziadek jako pracownik tej polacówki od miejscowej sekcji Strzelca".Mieszkanie moich dziadków mieściło się w tym samym budynku co urząd gminy.Poprostu jako etatowy pracownik zajmował część budynku gminnego.Reakcja zwycięzców" była natychmiastowa.POD ŚCIANE!
Dziadek mój został ustawiony do rozwałki pod ścianą wraz z innymi ludzmi wcześniej wyznaczonymi.
Jakież było jego zdziwienie gdy w pewnym momencie do oficera dowodzącego egzekucją podszedł cywil ubrany w jasny prochowiec i czystą niemczyzna zameldował się i wskazując na dziadka coś meldował.
Ten cywil(5-a kolumna?) był człowiekiem z którym mój dziadek przegadał ładnych pare godzin siedząc wcześniej w prowizorycznym schronie.O czym rozmawiali?Nie wiem.Dowiedzieć z pewnością się nie dowiem ponieważ dziadek nie żyje już od ładnych paru lat.
Facet ocalił mojego dziadka.
Potem była działalność w AK i z racji dalszej pracy w gminie lewe"kenkarty....ale to już inne historie
Ot.......taka moja historia rodzinna
Napisano
he he gratuluję Panie Jaca, opowiastka z gatunku Rozmowy w toku" co mie zresztą nie dziwi znając Pana wypowiedzi oraz fakt że pochodzi z Trybuny (ludu)".
Kto mi odpowie na proste pytanie dlaczego nie rozbito radiostacji (jakby nie było lampowej) tylko pozwolono nadać żołnierzowi wroga meldunek. Za takie postępowanie należało by postawić gości przed sądem, no chyba że chce się wykazać że jednak WP przed wojną składało się z ludzi niedorozwiniętych umysłowo.
Napisano
No tak...pan tbrk pewnie nie raz na froncie ratował sytuację nie tracąc głowy w ferworze walki.:) Nigdy nie byłeś tak zaskoczony jakimś zdarzeniem, że zrobiłeś coś zupełnie nieoczekiwanego? Ja wiele razy chciałbym cofnąć czas aby coś poprawić... Dla człowieka wychowanego w społeczeństwie, na samym początku wojny, kiedy jego zwierzęca natura nie bierze góry nad ludzkimi cechami zabijanie przychodzi z trudem jeżeli wogóle przychodzi. Śmieszą mnie takie posty pisane w ciepłym pokoiku w stylu, ja to bym... A po drugie nie każdy jest patriotą" z pierwszej strony Naszego Dziennika.
Inną sprawą jest prawdopodobieństwo takiego spotkania. Znam osobiście kilka takich zdarzeń ze współczesności i chociaż wydawać się mogą nieprawdopodobne- zdarzają się. Lecz znając warsztat redaktorski spodziewać się mozna wszystkiego...
Napisano
Podobna historia jest opowiedziana w ktorejs z ksiazek Macieja Kledzika, dotyczacych Powstania Warszawskiego w okolicach ulicy Krolewskiej. Ktorys z powstancow wspomina, kiedy juz po zakonczeniu wojny w roku 1945,czy 1946, gdzies w Niemczach nad Renem, jako polski zolnierz sluzacy w ktorejs z zachodnich armii, napotyka jakiegos Niemca proszacego o papierosa. Od slowa, do slowa dochodza do Powstania, w ktorym obaj jak sie okazuje brali udzial.Idac dalej okazuje sie, ze walczyli w okolicach PAST-y.Polak opowiada, jak na poczatku sierpnia (nie pamietam daty)podjechala ciezarowka z zaopatrzeniem dla zalogi PAST-y.Wywiazala sie strzelanina, Niemcy nie zdawali sobie sprawy z tego,ze teren zajety jest przez Polakow.W trakcie walki powstaniec strzela z bliskiej odleglosci do Niemca, a ten pada na ziemie.Wowczas Niemiec mowi, ze to on wlasnie byl w zalodze tej ciezarowki i to jego dosiegla kula powstanca.Zeslizgnela sie po klamrze i ranila go tylko (czy jakos tak, dokladnie nie pamietam) Poniewaz zewszad wybiegli Polacy, szukajacy broni w ciezarowce Niemiec lezal, udajac zabitego.Przelezal tak na srodku ulicy do nocy, a pod oslona ciemnosci wyczolgal sie do Ogrodu Saskiego, do swoich.Na ile to prawdziwe, nie wiem, ale w moim pojeciu takie jednostkowe przypadki mogly sie zdarzyc.
Napisano
Taaak…, interesujące opowiadanko………. Mało wiarygodne raczej, choć jakże politycznie poprawne.

Zacznijmy od początku - opowieść Niemca. „…Polanę, na której wyznaczono mu stanowisko, miał zapamiętać do końca swego życia…”. Nie spodziewałem się, że niemieccy dowódcy byli aż tak durni, by lokować radiostację z JEDNOOSOBOWĄ (???) obsługą na niestrzeżonej polance. No cóż – z opowiadania wynika, że jednak byli, więc idźmy dalej: „…klęcząc na wilgotnym mchu przygotowywał aparat do nadania meldunku. Mając na uszach słuchawki nie usłyszał zbliżającego się polskiego patrolu….”. Pomińmy kwestię treści meldunku samotnego radiotelegrafisty, bo zbliżamy się do jedynego wiarygodnego fragmentu opowiadania: „…Zrozumiał także, że jego życie dobiegło końca. Znajdował się na pierwszej linii frontu, a w czasie walk na tej linii rzadko bierze się do niewoli pojedynczych żołnierzy…”. Skoro niemiecki żołnierz tak mówi, to trzeba wierzyć (tym bardziej, że i inne relacje to potwierdzają), że Wermacht miał taką właśnie procedurę postępowania z pojedynczymi jeńcami. Wyjaśnia to poniekąd dysproporcję strat w 1939.

Przejdźmy jednak do opowiadania Polaka: „…Byłem młodym podporucznikiem-kawalerzystą…”. Wprawdzie nie jest jasne, czy był on oficerem rezerwy, czy służby czynnej, jednak z pewnością był świeżo po podchorążówce. Tak się składa, że we WSZYSTKICH polskich podchorążówka wbijano do głowy słuchaczom, że NAJCENNIEJSZYMI zdobyczami są szyfry i mapy, a najcenniejszymi jeńcami oficerowie, telefoniści i telegrafiści (również radiotelegrafiści). Możliwe, że w Grudziądzu wszyscy byli tak zaabsorbowani cukiem, że do nauki się nie przykładali, ja jednak w to wątpię. Tak czy inaczej, nasz podporucznik dostał rozkaz, by samowtór z podkomendnym, „żołnierzem, młodym wiejskim chłopakiem” przeszukać okoliczne lasy i „… stwierdzić lub nie obecność w nich wroga…”. W jednym z tych lasów, na malowniczej, pełnej kwitnących wrzosów polanie, „…posuwając się pod osłoną krzaków…” taką obecność stwierdził – był to SAMOTNY radiotelegrafista. Jedna myśl mu przyszła do głowy – ZABIĆ!!! Bo wiadomo, że ZABIJANIE wrogów, zwłaszcza samotnych radiotelegrafistów ze sprzętem i, jak należy sądzić, książką meldunków i kodami jest podstawowym zadaniem każdego patrolu rozpoznawczego! Żadne „branie języka” – ZABIĆ!, bo „…zgodnie z prawem wojny ten Niemiec nie miał prawa żyć…”!!!
Cóż więc robi nasz podporucznik? Ano, idzie sobie spacerkiem przez polanę (pełną kwitnących wrzosów, oczywiście), wspólnie z podkomendnym szykuje się do dokonania egzekucji (nie boi się, że wystrzały ściągną nieprzyjaciela – widać dokładnie stwierdził jego nieobecność w okolicy) – i tu nagle…. Więź żołnierska, szacunek dla bohaterskiego przeciwnika, litość….. Odchodzi bez słowa. Przełożonym o obecności nieprzyjaciela nawet nie melduje, bo też co to za nieprzyjaciel?

NIE! Wybaczcie, w takie idiotyzmy nie potrafię uwierzyć. Wiem, że życie potrafi być pełne najbardziej niewiarygodnych splotów okoliczności, wiem, że nie raz nieprzyjacielskie patrole, a nawet większe oddziały mijały się udając, że się wzajemnie nie widzą, ale to opowiadanko, choć jakże politycznie poprawne i jakże pięknie leżące w kontekście „Pianisty”, przekracza wszelkie granice.

Tyle na ten temat. Nad autorem spuśćmy zasłonę miłosierdzia, wszak w Trybunie ponoć trudno o etat, a i wierszówka tylko za prawdziwe „story”.

Pozdrawiam, Darda.
Napisano
A ja nie widzę tam nic szczególnie nieprawdopodbnego.
Kiedy front się rwie to dochodzi do najdziwnieszych spotkań a radia nie miały etetowej osłony. Bo i po co?

Spotkali się w lesie, jedni na partolu a drugi widać odszeł kawałek od swoich żeby w spokoju wystukać meldunek.

Dlczego mogli go zabić? A bo byli blisko nieprzyjaciela i mógł ich zdrdzić. To są prawa wojny.
Dla przykładu komnados na akcji zabija wartowników bez mrugnięcia.
Jednak sytuacja rozwinęła się inaczej. Nasi zaskoczyli niemca swoją obcnością a on ich swoim zachowaniem.
Zmieszali się i nie wiedząc co zrobić zwyczjnie dali nogę (realcja instynktowna?).

No i co tu takiego niewiarygodnego?
Napisano
Najbardziej niesamowita w tym wszystkim jest konsturkcja jaką jaca zastosował dla opisania tego wątku czyli temat: ekspresja pytajników chyba celem przyciągnięcia widzów:-)
Napisano
Polsmol, z całym szacunkiem, przeczytaj proszę jeszcze raz ten tekst.
Zacznijmy od jego polskiego bohatera. To, że nie znalazłem jego nazwiska wśród oficerów żadnej z jednostek wchodzących w skład Wołyńskiej Brygady Kawalerii nie musi jeszcze o niczym świadczyć. Co zatem on sam o swoim przydziale mówi:
... W trzecim dniu wojny, wspominał pan Julian – razem ze swoją jednostką, Wołyńską Brygadą Kawalerii znalazłem się w okolicy wsi Mokra....".
Nie znam przypadku, by jakikolwiek kawalerzysta za swoją JEDNOSTKĘ uznawał brygadę - zawsze był to pułk. No, chyba że był on w sztabie brygady - co jednak w takim razie robił TRZECIEGO września w okolicy wsi Mokra."?
Napisano
No to już wiadomo dlaczego we wrześniu jednostki polskie przegrywały z wermahtem. Po prostu nasi chodzili na spacerki i nie mogli strzelać do wroga bo im było go szkoda.
He he ale bicie piany
Napisano
Hm,historyjka ciekawa ,ale jak koledzy zauważyli trochę jest tam dziwnych nieścisłości.Ja raczej niewierzę w nie uprawianie przezTrybunkę"prpagandy jak Kol. jaca,może Trybunka" z braku ciekawego tematu zmyśliła tą historiię,redaktorek też mógł coś pop.....lić.
Pozdr.
Napisano
Hi hi hi ciekawe teorie co niektórzy przedstawili.
przypomnę jak brzmiał poczatek:

Przeczytajcie uwaznie.
http://www.trybuna.com.pl/n_show.php?code=2005010614
Co o tym sądzicie?
Pozdrawiam

I co my tu mamy?
Ano historyjka byłaby możliwa pod warunkiem że nie wkleiłby jej kol Jaca:
Pozdrawiam
Napisano
Witam.
Wiesz co Jaca jak tak czytam to pomału dochodze do wniosku ,że mój dziadek to pewnie był tajnym współpracownikem V-ej kolumny!!!!!!!!!!!!
Poprostu ręce opadają...
Pozdr.

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie