Skocz do zawartości

bodziu000000

Użytkownik forum
  • Zawartość

    62 197
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    443

Zawartość dodana przez bodziu000000

  1. rosyjski sztandar zdobyty przez Włochów
  2. https://www.stacjamuzeum.pl/pl.relacja_z_wernisazu_wystawy_pociagi_pancerne.html
  3. Jeden według wspomnień został nawet stracony. Dzień 29 V 1946 r. − był dla załogi por. pil. Józefa Dembowskiego obfitujący w wydarzenia. Por. pil. Józef Dembowski i mechanik st. sierż. Stanisław Olearczyk mieli natychmiast polecieć w rejon Cisnej i zrzucić meldunek od dowódcy 8 DP oraz nawiązać kontakt z własnymi oddziałami pomiędzy Cisną a Ustrzykami Górnymi gdyż sytuacja jednego z batalionów piechoty nie była znana dowództwu. W rejonie Cisnej lotnicy zrzucili meldunek w oznaczonym miejscu lecz gdy samolot wleciał w górskie doliny pomiędzy Cisną a Ustrzykami Górnymi zaczęły się kłopoty. Samolot został zestrzelony ogniem broni maszynowej oddziału UPA – ogień uszkodził silnik i maszyna z przestrzelinami na skrzydłach przymusowo lądowała na niewielkiej podmokłej łączce w okolicy Smereka łamiąc przy lądowaniu śmigło. Oto relacja pilota z owego lotu spisana przez Juliana Woźniaka: "Wraz z mechanikiem, starszym sierżantem Stanisławem Olearczykiem, który leciał jako strzelec pokładowy przy swym „diegtiariewie”, patrolowaliśmy odcinek Cisna - Ustrzyki Górne. Zaglądaliśmy do głębokich jarów, penetrowaliśmy wąwozy, czy aby tam nie dostrzeżemy banderowców. Przelatywaliśmy nisko nad szczytami gór ... I w pewnym momencie, zupełnie nieoczekiwanie, poczułem gwałtowny wstrząs, a za moment niesamowitą palbę, charakterystyczne uderzenia pocisków o metalowe części „pociaka”. Uszkodzony silnik przestał pracować. Zdawałem sobie sprawę, że zaatakowała nas banda silną nawałnicą ognia i że natychmiast muszę się oddalić od tego miejsca. Ale jak!? Na uszkodzonym, niepracującym silniku? Odepchnąłem od siebie drążek sterowy i skręciłem w prawo, żeby lotem ślizgowym poszybować w dół stromego zbocza. Na szczęście stery działały prawidłowo. Udało mi się wydostać z pola ostrzału, ale jednocześnie uzmysłowiłem sobie, że natychmiast muszę lądować. Tylko gdzie?! W górach nie jest to dylemat łatwy do rozwiązania. Na małej wysokości minąłem jakiś skalny wyłom ... Pozostawało mi jeszcze kilka, może kilkanaście sekund lotu. Czyżbym właśnie tutaj miał zakończyć swoją wojaczkę na zawsze ... Przed lasem, w kierunku którego szybowaliśmy, nieco w skos po lewej stronie, na dnie wąskiego parowu, dostrzegłem zieloną przestrzeń... Łąka! Żeby tylko dociągnąć! Ster i tym razem zadziałał skutecznie. Żeby jeszcze tylko dolecieć, dolecieć ... Jeszcze, jeszcze ... Zbawcza łączka rośnie w oczach ... I w tym momencie - przerażenie! To mokradło! Teraz już nic nie mogę zrobić Mam pełną świadomość tego, że koła samolotu grzęzną w błotnistej, ciężkiej mazi. Ogromna siła inercji powoduje kapotaż samolotu. Czuję przerażający ból ramion ... Gdy odzyskałem przytomność zdałem sobie sprawę, że nadal znajduję się w kabinie leżącego na plecach samolotu i że wiszę na pasach głową w dół. Do mojej świadomości dotarło również i to, że jest przy mnie Olearczyk ... Sierżant uwolnił mnie z pasów i wyciągnął z kabiny. Postawił na nogach ... Patrzę na mechanika i jego wygląd wzbudza we mnie atak śmiechu. - Chłopie, wyglądasz jak nieboskie stworzenie! - rechoczę ze śmiechu. Okazało się bowiem, że Olearczyk nie był przypasany do siedzenia i w czasie kapotażu wyrzucony został z kabiny jak z katapulty, w efekcie czego wylądował głową w bagnie. Ten niekontrolowany wybuch śmiechu przywrócił mi nagle świadomość niebezpieczeństwa. Banderowcy, którzy nas zestrzelili, powinni się tutaj lada chwila zjawić - kalkulowałem bez emocji. Nie mogliśmy przecież zbyt daleko się oddalić od ich kryjówki na szczycie góry. Szybko, jak tylko to było możliwe, wymontowaliśmy „Diegtiariewa”, zabraliśmy ze sobą taśmy z pociskami i zajęliśmy pozycję obronną w załomie jakiejś skałki u podnóża zbocza. To stanowisko wydawało się nam najbardziej w tej chwili odpowiednie. Postanowiliśmy się bronić do ostatniego naboju. Zdawaliśmy sobie sprawę co nas czeka, gdy dostaniemy się w ręce „rycerzy tryzuba”. Lepiej zginąć godnie, na posterunku!. Od strony lasu zaterkotała pepesza. Raz, drugi ... Dało się słyszeć jakieś dalekie głosy, pokrzykiwania. Niechybnie banderowcy! Olearczyk skierował w tamtą stronę lufę karabinu maszynowego. Mocno ścisnąłem „tetetkę” w dłoni ... Kiedyż wreszcie to wszystko się zacznie? - niecierpliwiłem się. Najgorsze są chwile oczekiwania, gdy człowiek jest już przygotowany na wszystko i wie, zdaje sobie z tego sprawę, jaki może być końcowy efekt ... Żeby tylko nie ranili, żeby tylko nie wpaść w ich ręce żywym! To było w tej chwili moje jedyne życzenie. Tymczasem głosy stawały się coraz wyraźniejsze. W naszym polu widzenia nie mogliśmy jednak nikogo dostrzec. Teren był tu pagórkowaty ... Zza załomu skały wyłoniło się kilka sylwetek. Olearczyk puścił w ich stronę krótką serię ... Nastała niepokojąca cisza. Tylko odgłosy strzałów naszego „diegtiariewa” niosły się echem po okolicznych zboczach. Ale i one przebrzmiały ... I nagle usłyszeliśmy czyjś głos: − Lotnicy, nie strzelajcie! My wojsko! W tym momencie jakbym się drugi raz urodził. Wróciła nadzieja. I radość. Ale nie mogłem przecież w takiej sytuacji zawierzyć w pełni zasłyszanym słowom. Wiedziałem, że banderowcy potrafią stosować różne fortele. - Skąd wy, z jakiego pułku? - wyrzuciłem z siebie pytanie. − Z trzydziestego czwartego, z Baligrodu − usłyszałem odpowiedź. Lecz i ona nie mogła w pełni zadowolić. Jeśli to prawda, niech dwóch żołnierzy podejdzie do nas bez broni! − zawyrokowałem. − Dobrze, zaraz do was podejdą! − odpowiedział ktoś z oddali. I rzeczywiście. Podeszło do nas dwóch młodych, sympatycznych żołnierzy. Olearczyk przez cały czas trzymał ich na muszce „diegtiariewa”, a ja zażądałem od nich okazania dokumentów. Nie budziły zastrzeżeń. Byliśmy uratowani. W tym rejonie działań właśnie, dążąc do likwidacji bandy (nazwa podana w zgodzie z brzmieniem w relacji − przyp. A.O.) „Rizuna”, batalion żołnierzy dowodzony przez podpułkownika Jana Gerharda, późniejszego autora powieści „Łuny w Bieszczadach”. Z przeciwległego zbocza żołnierze Gerharda obserwowali nasze zestrzelenie i wiedząc, że gdzieś w najbliższej okolicy znajduje się banda UPA (nazwa podana w zgodzie z brzmieniem w relacji − przyp. A.O.), natychmiast pośpieszyli nam na ratunek. Zdążyli na czas. Mieliśmy okazję zapoznać się z pułkownikiem Gerhardem, który był dowódcą 34 pułku. Serdecznie podziękowaliśmy mu i jego żołnierzom za ocalenie życia. Tymczasem podjechały żołnierskie podwody. Z naszego „pociaka”, przy pomocy żołnierzy, wymontowaliśmy uszkodzony silnik i niektóre przyrządy pokładowe. Załadowaliśmy to wszystko na jedną z furmanek. Płatowiec oblaliśmy benzyną i podpalili. Dla niego już nie było ratunku. Z batalionem żołnierzy przez Cisnę dotarliśmy do Baligrodu - nie bez przygód zresztą, ale to opowieść nie mająca związku z działaniami lotników - a stąd do Sanoka było już blisko. Znów znaleźliśmy się na naszym lądowisk”
  4. bodziu000000

    Tiger na fotach

  5. https://www.facebook.com/flpdifesaspezia Włoska Agusta Westland SH-101 rozbiła się wczoraj podczas lądowania na pokładzie niszczyciela Cayo Duilio. Załoga helikoptera jest ranna. Okręt doznał niewielkich uszkodzeń.
  6. defilada podczas wojny domowej w Hiszpanii
  7. Me.323 Gigant zniszczony w 1943 r na lotnisku w Tunisie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie