Skocz do zawartości

Jedyny taki wyczyn w dziejach polskiego wojska


Rekomendowane odpowiedzi

Czy w czasie II wojny światowej biało-czerwona bandera mogła powiewać na niemieckim okręcie? I czy ten okręt mógł zostać zdobyty przez... pancerniaków? Wydaje się niemożliwe, a jednak. Polska Zbrojna" opisuje ten niezwykły wyczyn, jedyny w dziejach wojska polskiego abordaż dokonany przez pułk pancerny.

Między 30 lipca a 6 sierpnia 1944 roku polska 1 Dywizja Pancerna pod dowództwem generała brygady Stanisława Maczka dotarła do wybrzeża Normandii. Do akcji weszła 8 sierpnia w składzie 1 Armii Kanadyjskiej. Tocząc nieustanne walki z Niemcami, Polacy posuwali się w kierunku Belgii i Holandii. Wyzwolili między innymi Ypres i Gandawę, po czym wyszli nad ujście Skaldy.

Atak na barki

20 września trzy szwadrony 10 Pułku Strzelców Konnych otrzymały zadanie prowadzenia rozpoznania okolic portu Terneuzen. We wczesnych godzinach popołudniowych polskie oddziały wyszły na brzeg Skaldy. Oczom pancerniaków pierwszego szwadronu ukazały się wypełnione ewakuującymi się Niemcami cztery barki, tkwiące na mieliźnie Middelplaat.

Ponieważ mieli je niemal podane na tacy, wsparci przez artylerię czołgiści otworzyli morderczy ogień. Lufy Cromwelli grzały się tak, że schodziła z nich farba. Wyskakujący z unieruchomionych barek niemieccy żołnierze utknęli na łasze, która nie miała połączenia z lądem. Niewielu z nich zdołało osiągnąć przeciwległy brzeg. Kto nie zginął z rąk Polaków, padł ofiarą przypływu.

Zanim pancerniacy uporali się z nieprzyjacielem, ich koledzy z drugiego szwadronu zauważyli dwie kolejne duże barki, które oddalały się od brzegu. Natychmiast zajęli dogodne pozycje i po krótkim ogniu posłali obie na dno. Żaden z niemieckich żołnierzy nie dopłynął do plaży.

Gdy oba szwadrony były zajęte demolowaniem barek, oficer rozpoznawczy pułku porucznik Bronisław Sachse zauważył unoszący się na falach patrolowiec niemiecki. Za zgodą dowódcy pułku postanowił go zająć. Wspólnie z kapralem Mieczysławem Kwiecińskim i czterema holenderskimi rybakami dopłynął do okrętu i wszedł bez przeszkód na pokład. Okazało się, że niemiecka załoga opuściła w pośpiechu jednostkę, zostawiając dokumenty i kasę okrętową, a nawet jedzenie na talerzach. Najcenniejsza była zawartość spiżarni: świeża żywność, konserwy, polska wódka, likiery, koniak, wino, papierosy, cygara.

Żywność została później rozdzielona między żołnierzy pułku. Co się stało z pozostałą częścią ładunku, kronika milczy. Okręt był w idealnym stanie technicznym, a jego dwa lśniące silniki Diesla robiły jak najlepsze wrażenie. Wyposażenie, które ekipa abordażowa zastała na pokładzie, sugerowało, że jednostka była przystosowana do trałowania.

Marynarz pancerny

Gdy inspekcja wnętrza patrolowca dobiegała końca, zaczął się przypływ. Znosił kuter na powrót w głąb ujścia rzeki. Dowodzący grupą abordażową" porucznik Sachse postanowił dobić do brzegu. Tajemnicą pozostanie, jak morskiemu neoficie udało się tego dokonać. Dzięki strasznie niemarynarskim rozkazom" doprowadził jednak okręt do nabrzeża i zacumował, a w sieci radiowej pojawił się meldunek o zajęciu nieuszkodzonego patrolowca i jego kilkusetmetrowej podróży. Do meldunku dołączono prośbę o przysłanie ekipy, która mogłaby się zająć uruchomieniem silników zdobytej jednostki.

Niewiele brakowało, a Polacy straciliby zdobycz tak szybko, jak weszli w jej posiadanie. Gdyby porucznik Sachse nie postanowił sprawdzić wczesnym rankiem, co się dzieje z okrętem, jednostka prawdopodobnie znalazłaby się gdzieś daleko na wodach zatoki. Stałoby się tak za sprawą niemieckiego żołnierza, który ujrzawszy, że patrolowiec nie jest pilnowany, zrzucił cumy z polerów. Na szczęście porucznik Sachse z przypadkowo napotkanym Holendrem ponownie dotarł na pokład, rzucił kotwicę i zatrzymał patrolowiec milę od brzegu. Tym razem nie udało się powtórzyć manewru z dnia poprzedniego i dwuosobowa załoga kutra była zmuszona zdać się na mechaników, którym całą dobę zajęło uruchomienie silników. Czekając na wynik ich pracy, porucznik Sachse wykroił z flag sygnałowych biało- -czerwoną banderę, by nie było wątpliwości, do kogo obecnie należy okręt.

Niemcy na drugim brzegu od razu to zauważyli. Taki sąsiad im nie odpowiadał, więc skierowali w jego stronę ogień ciężkiej artylerii. A że pokład kutra był pełen amunicji, polsko-holenderska załoga musiała się błyskawicznie ewakuować. Pod ostrzałem przeciwnika z trudem dotarła w bezpiecznie miejsce. Ogień Niemców był bardzo precyzyjny. Trafiony kilkakrotnie okręt stanął w płomieniach. Na nic zdały się próby ratowania jednostki. Wprawdzie w końcu udało się ugasić pożar, ale w porcie okazało się, że kuter nie nadaje się już do użytku.

Tak zakończył się jedyny w dziejach polskiego wojska abordaż dokonany przez pułk pancerny.

Kuter do wszystkiego

Zdobyty przez Polaków okręt miał stalową konstrukcję i drewniane poszycie.


Kriegsfischkutter (KFK), niewielkie okręty zbudowane według konstrukcji kadłuba kutra rybackiego, wyprodukowane do 1945 roku w liczbie ponad tysiąca egzemplarzy, były wielozadaniowymi jednostkami przystosowanymi do odgrywania roli przybrzeżnych patrolowców, okrętów eskortowych i trałowców. Wielką ich zaletą było to, że mogły być produkowane bez użycia surowców strategicznych.

Okręt o wyporności 110 ton i wymiarach 24 x 6,4 x 2,75 metra miał stalową konstrukcję i drewniane poszycie. Z prędkością 7 węzłów mógł pokonać 1,2 tysiąca mil morskich. W skład uzbrojenia jednostki w wersji patrolowej i eskortowej wchodziły pojedyncza armata przeciwlotnicza kalibru 37 milimetrów na platformie umieszczonej na dziobie oraz armata kalibru 20 milimetrów - na dachu nadbudówki. W zależności od potrzeb i możliwości uzbrojenie ulegało zmianom. Okręt przenosił także od sześciu do ośmiu bomb głębinowych.

Jednostki te operowały praktycznie na wszystkich akwenach, na których były zaangażowane siły Kriegsmarine. Po wojnie, już pod banderą Bundesmarine, kilka z nich służyło aż do lat 60.

Zajęty przez Polaków kuter to najprawdopodobniej KFK-52, według źródeł niemieckich uznany za utracony w okolicach Terneuzen w wyniku ognia artylerii lądowej.


Szlak bojowy

10 Pułk Strzelców Konnych został rozwiązany w 1947 roku w Wielkiej Brytanii.

1 Szwadron Zgrupowania Kawalerii, stanowiący zalążek 10 Pułku Strzelców Konnych, został sformowany w 1918 roku w La Mandria di Chiavasso, niedaleko Turynu. Kiedy skończyła się wojna polsko-bolszewicka, jednostka znajdowała się pod Słuckiem. 27 października 1921 roku przekształcono ją w 10 Pułk Strzelców Konnych (10 psk) stacjonujący w Łańcucie. Jego pierwszym dowódcą był podpułkownik Mikołaj Minkusz.

W 1938 roku 10 psk brał udział w zajęciu Zaolzia. We wrześniu 1939 roku, w składzie 10 Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej, walczył na Podkarpaciu oraz bronił Łańcuta i Lwowa.

19 września 1,5 tysiąca żołnierzy brygady przekroczyło granicę polsko-węgierską. W krótkim czasie z obozów internowania na Węgrzech i w Rumunii przedostali się do Francji, a po jej upadku w 1940 roku – do Wielkiej Brytanii. W składzie 10 Brygady Kawalerii Pancernej, stanowiącej część 1 Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka, 10 psk przystąpił w 1944 roku do walk na froncie zachodnim. Wyposażenie pułku stanowiły czołgi Cromwell. Szlak bojowy jednostka zakończyła 4 maja 1945 roku. Po wojnie przez ponad rok pułk brał udział w okupacji Niemiec. W marcu 1947 roku wrócił do Wielkiej Brytanii, gdzie został rozwiązany. Jego ostatnim dowódcą (od 25 sierpnia 1944 roku aż do końca istnienia) był rotmistrz (później major) Jerzy Wasilewski.


http://konflikty.wp.pl/kat,1020223,page,2,title,Jedyny-taki-wyczyn-w-dziejach-polskiego-wojska,wid,14218962,wiadomosc.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chłopy to byli ludzie po wrześniu" i Dunkierce,normalnym jest,że ubicie jakiegokolwiek szwaba po takich doświadczeniach przyjmowali z wielkim bananem na twarzy.
Z perspektywy fotela po tylu latach jednak nie da się tego zrozumieć.

Zresztą według wszelkich prawideł walki powinni zrobić co zrobili...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolego Sonicsqad , o ile wiem to my, Polacy , a i inni toczyliśmy z Niemcami podówczas wojnę.
Dodam też że była to tzw wojna totalna- więc zabicie jak największej liczby niemieckich żołnierzy możliwie jak najmniejszym kosztem było Maczkowców obowiązkiem.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No cóż, wojna. Choć 1DP zasłynęła" tym, jak mi się kiedyś o uszy obiło, że sztab aliantów zwrócił uwagę na znacząco mniejszą ilość Niemców, wziętych przez tę jednostkę do niewoli w czasie walk w Normandii.
Dla osób wychowanych w przeświadczeniu, że Polacy to zawsze rycerscy, dla pokonanego wroga, itd. a ci źli to zawsze Niemcy, może to być odkrycie. Mnie się wydaje całkiem zrozumiałe, parę rachunków do wyrównania było, wszyscy kilka lat na to czekali.


..............................
Aby duma szczerze brzmiała, piszmy o Polakach, polacy" mnie osobiście rażą, nawet ciut bardziej niż zwykły błąd ortograficzczny.
http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629383
Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No cóż, wojna. Choć 1DP "zasłynęła tym, jak mi się kiedyś o uszy obiło, że sztab aliantów zwrócił uwagę na znacząco mniejszą ilość Niemców, wziętych przez tę jednostkę do niewoli w czasie walk w Normandii. "


Maczkowcy spotkali na swojej drodze masy żołnierzy,
z którymi walczyli we wrześniu 1939 roku.

Losy wojny nierychliwe ale sprawiedliwe jak pisał Franciszek Skibiński.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Takie kutry" to by się Naszym pod Arnhem przydały.
Chociaż takie plus parę barek beznapędowych; a wtedy ... Historia mówiła by prawdę o jednym moście za daleko ( a może i nawet ... co najmniej jednym za daleko; znając narwańczość powrześniowców).
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zapewne tak. Fakty i logika wojny ( o ile taka istnieje) wskazuje, że nie ma co się oburzać, jeśli nasi porządnie postrzelali Niemców w zaciętej walce. Nawet jeśli z dzisiejszego punktu widzenia to barbarzyństwo.

I jeszcze jedno. Przez lata propaganda PRL-u, bo trudno to nazwać rzetelnym przedstawieniem historii, pokazywała walki na Zachodzie jako mało poważne (oczywiście w odróżnieniu od działań Armii Czerwonej), poddających się masami Niemców, itd. Tymczasem zażartość walk często nie była mniejsza, a koncentracja sił i środków, tak Aliantów, jak i zwłaszcza Wehrmachtu, znacznie większa niż na innych teatrach działań.

Wehrmacht w Normandii nie prowadził już blitzkriegu, raczej rozpaczliwie rzucał do walki mięso armatnie. Straty musiały więc być duże, zwłaszcza strony mocno przegrywającej.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z tych ewelacji" nt Maczkowców to pośmiać się co najwyżej można.Ot amerykański księgowy w stopniu oficerskim dostał rozkaz przygotowania obozu na kilkuset jeńców a przyprowadzono mu kilkudziesięciu ..
Wniosek prosty : Polacy resztę gdzieś po drodze zdefraudowali..
Żenada.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam.
Tak jak koledzy napisali wyżej dyskusja z fotela w dzisiejszych czasach na temat tego, że w taki a nie inny sposób obchodzono się z Niemcami nie ma za wielkiego sensu bo My inaczej na to patrzymy dziś ale ... Pamiętajmy, że żołnierze Stanisława Maczka nie tylko mieli w pamięci wrzesień 39 czy okupację, ale też świeże wiadomości o Powstaniu Warszawskim i o bestialstwie żołnierzy niemieckich nie tylko wobec żołnierzy Armii Krajowej ale i ludności cywilnej. W Warszawie często ginęły Ich rodziny a Oni tam ....
Pozdro.J"
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie