Skocz do zawartości

Speedy

Użytkownik forum
  • Zawartość

    848
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    12

Zawartość dodana przez Speedy

  1. Po pierwsze, dzięki jabu2 za obszerne naświetlenie kwestii japońskich czołgów, ich produkcji i wykorzystania. To ważne i cenne informacje Niemniej po drugie, w kwestii czołgów średnich to ja bym właśnie te "nowej generacji" za takowe jednak uznał. A te inne to sorry. Z zasady staram się nie kłócić i nie dyskutować na tematy związane z nomenklaturą, klasyfikacją itd. Bo to ostateczni nie moja sprawa jak sobie Japończycy czy ktoś inny coś tam klasyfikowali lub nie klasyfikowali. Niemniej, kiedy ta klasyfikacja zanadto już zaczyna oddalać się od rzeczywistości, nie mogę jednak tak całkiem obojętnie tego przyjmować. Sam słusznie zauważyłeś, że czołgów pochodnych od Vickersa E nie wypada chyba uznać za średnie. A główny punkt sporny między nami, Typ 97 Chi-Ha wyprodukowany w ilości 1900 szt. również dla mnie wątpliwości budzi. Czy 15-tonowy czołg z 25 mm pancerzem wypada uznać za czołg średni? Może przez zasiedzenie ?. Ale w 1941, kiedy Japonia weszła do wojny, rosyjski czołg średni T-34 to pojazd o wadze 26 t z pancerzem 45 mm. A amerykański M3 Lee to pojazd 29 t z 50 mm pancerzem. Amerykański M3 Stuart, 15 t czołg z 38 mm pancerzem klasyfikowany był jako lekki. Oczywiście nie tylko o te kilogramy i milimetry chodzi. Czołg średni był to podstawowy sprzęt jednostek pancernych, służących do samodzielnych operacji wojsk lądowych, przebicia się przez front na tyły wroga i rozwijania tam natarcia. Czołgi lekkie - lżej uzbrojone i opancerzone, ale za to bardziej ruchliwe - miały wspierać czołg średni w zadaniach pomocniczych - rozpoznawczych, patrolowych, desantowych itp. Czołgi ciężkie - silniej opancerzone i uzbrojone, kosztem mniejszej ruchliwości - miały wspierać czołg średni ogniem na kluczowych odcinkach ataku i obrony. Czy Japończycy mieli w ogóle taką wizję użycia wojsk pancernych? Czy kiedykolwiek do tego doszło? Śmiem wątpić, może gdzieś na kontynencie, ale wątpię o w to, bo Chińczycy byli bardzo słabym przeciwnikiem. A na wyspach, gdzie walczyli z Amerykanami, nie było raczej miejsca na takie rzeczy. Tam czołgi służyły jako mobilna artyleria wsparcia piechoty. A po trzecie, dzięki za info i o pontonowych czołgach i o Syrii. Do tych ostatnich nie mam komentarzy, co do pontonów zaś mam pytanie. Czy masz informacje jak się tym pływało? Jaka była sterowność, dzielność morska, jak się pokonywało podwodne przeszkody? O Shermanach pontonowych jest trochę w książce Hunniciutta, mogę przetłumaczyć, jeśli trzeba.
  2. Czy to nie jest tak, że drewno na takie sklejki musi być sezonowane 5 czy 10 laty czy ileś, zanim uzyska odpowiednie właściwości? Dlatego rozwinięcie masowej produkcji w warunkach wojennych nastręczało liczne problemy.
  3. No ciekawostka, nie słyszałem o tym. Tak jak napisałeś na początku, samoloty to raczej wędrowały między Niemcami i Japonią w przeciwnym kierunku. A jeszcze drobna korekta, bez większego oczywiście znaczenia: Niemieckie 15 cm działa okrętowe miały dokładnie kaliber 149 mm.
  4. Tak na szybko http://warbirdsnews.com/warbird-articles/necessity-mother-invention-paper-drop-tanks-wwii.html pierwszy lepszy artykuł. Nie to może, że aż dziadostwo, ale jednak naprawdę były jednorazowe, klej impregnujący i spajający całe ustrojstwo miał tendencje do rozpuszczania się w paliwie i po paru godzinach zaczynały się przecieki, deformacje itp. Może nie tak bardzo przeszkadzało to w locie, bo wszak paliwo z dodatkowych zbiorników wykorzystuje się jako pierwsze, żeby się móc ich pozbyć. Ale w takiej ogólnej eksploatacji i jak to nazwać normalnej pragmatyce wojskowego użytkowania to i owszem. Np. aluminiowe zbiorniki można było przechowywać sobie zatankowane na zapas, przynajmniej kilka i w razie konieczności szybkiego przygotowania samolotu do misji posłużyć się nimi. Papierowych oczywiście nie było można. Istniała praktyka (nie z każdym samolotem to oczywiście możliwe) by nie wyrzucać opróżnionych aluminiowych zbiorników, o ile nie ma takiej konieczności, wiadomo, że w walce trzeba się pozbyć zbędnego ciężaru, ale jeśli np. do walki nie doszło i myśliwiec powrócił z patrolu, to mógł przywieźć puste zbiorniki do ponownego wykorzystania. A papierowych oczywiście nie. Ale z drugiej strony papierowe zbiorniki były tak tanie, że równoważyło to inne niekorzystne cechy i były jednak używane.
  5. Popraw mnie, jeśli się mylę, ale goście chyba próbowali robić i dodatkowe zbiorniki (jednorazowe) z takiego impregnowanego papieru (a może to RAF był?). W każdym razie męczyli się z nimi, bo mimo wszelkich kombinacji papier i tak miał tendencje do rozmakania.
  6. Zawsze można liczyć na ciekawą "japońszczyznę" z twojej strony ? Ale oni w ogóle czołgów średnich zrobili bardzo mało, jeśli dobrze kojarzę mniej niż 500 i wszystkie zostawili sobie na macierzystych wyspach - prawda? A to faktycznie ciekawostka, przynajmniej dla mnie. Zdawało mi się, że Syria miała w linii trochę StuG.III ale JagdPz. nie kojarzyłem.
  7. No właśnie dlatego zwróciłem uwagę na chłodnice. To się chyba z żelazną konsekwencją powtarzało w każdym pchaczu - samolocie bojowym z silnikiem odpowiednio dużej mocy: problemy z przegrzewaniem silnika. Nawet w przypadku silników chłodzonych cieczą nieodmiennie się okazywało, że ciecz cieczą, ale chłodzenie powietrzem bezpośrednio nadmuchiwanym przez śmigło odgrywa niebagatelną rolę i bez tego robi się ciężko.
  8. He he... A z Barnesem Wallisem się dogadali? Bo to on zdaje się był wynalazcą takiej kratownicy (patrz Wellingtony w którymś z dalszych twoich wpisów). A może jego patent w USA nie obowiązywał... Niemniej w 1943 raczej już było jasne że samolot tej klasy (obserwacyjny, jakbyśmy to określili) nie za bardzo jest im potrzebny. A do rozpoznania foto najlepiej nadają się odpowiednio przystosowane myśliwce.
  9. W sumie to nawet zbudowali coś w tym rodzaju, XP-54. Ale wyszedł taki sobie. W ogóle pomysł takiego pchacza jest nie za dobry. Btw na tym rysunku za bardzo nie widać chłodnic ? czy silnik chłodzony był wyłącznie siłą woli?
  10. Myśliwiec wysokościowy strasznie fajny i zabawny, taka kompilacja dostępnych awangardowych rozwiązań. Urocza jest zwłaszcza odrzucana kabina, z własnym karabinem masz. jakby ją ktoś zaatakował podczas opadania na spadochronie ? Respekt budzi uzbrojenie, 5 działek 37 mm + ten nieszczęsny karabin w kabinie. Chyba jednak w praktyce troszkę by to inaczej zrobili, coś w rodzaju 10 wkm 12,7 mm. Działka 37 mm jakie mieli na składzie były powiedzmy takie sobie, nie najgorsze, ale w żadnym razie nie tak awangardowe jak reszta projektu.
  11. Zwróć uwagę, że w 1943 w USA to mieli już nie projekt, ale latające od pewnego czasu demonstratory technologii albo i prototypy śmigłowców - Sikorski X-4 i Bell 30, ten ostatni w nawet dosyć podobnym układzie do tego Pulina. Btw na tym rysunku nie bardzo widać, jak się tym steruje (brak popychaczy zmieniających kąt natarcia łopat wirnika nośnego) ale to może być świadome uproszczenie, żeby za wiele nie zdradzać.
  12. Czy o ten chodzi? Davis "Manta" | Secret Projects Forum Jak sobie poczytałem tamten artykuł, to powiedziałbym, że to ściema na użytek ciekawskich czy owych obcych wywiadów na przykład.
  13. No piękny - o tym pontonowym to nie wiedziałem. Ciekawe jak się tym pływało. Czy znane są jakieś szczegóły? Czy miał jakiś napęd (śruby) czy tylko wiosłował gąsienicami? Nie bardzo podoba mi się kształt dzioba bez zwężenia. Nie widać też steru/ sterów, ale może nie są w tym momencie jeszcze zainstalowane. Amerykanie w czasie II ws eksperymentowali z takim pontonem do Shermana. Ale efekty były mieszane. Pływał dobrze w sensie dzielności morskiej, mógł przepłynąć spory dystans, ale były problemy ze sterownością a przede wszystkim z wyjazdem z wody i innymi zresztą rzeczami też. "Amerykan" miał stery i napęd śrubami napędzanymi specjalnym mechanizmem od kół napędowych. Ale za sterowny nie był, w czasie ich debiutu jeden zderzył się z jakimś okrętem (na szczęście niegroźnie). No i gdy Shermany po drodze do celu napotkały jakąś rafę, okazało się, że nie są w stanie jej pokonać, bo nie dało się nad nią przepłynąć ani na nią wjechać. No i kwestia co robić, jak się już na ten brzeg wyjedzie. Ponton oczywiście ogromnie upośledzał mobilność pojazdu. Amerykanie zadbali o rozwiązanie dość starannie, całe ustrojstwo było odrzucane w jednej chwili, przez odpalenie specjalnych naboi pirotechnicznych. Co prawda tu również wyszły problemy. Czołg na brzegu w czasie desantu bywał otoczony przez piechotę, inne pojazdy czy jakiś sprzęt. Rozlatujące się owe sworznie wybuchowe i fragmenty zamocowań fruwały na początku dość przypadkowo i mogły kogoś zranić czy coś uszkodzić. Ale zdaje się z tym problemem jakoś się uporano. Ciekawe jak było z tym T-34 z NRD... Gwoli ścisłości i uczciwości historycznej wypada dodać, że takie pontonowce konstruowali też w czasie II wojny Niemcy i Japończycy. Ale chodziło wtedy o czołgi lekkie, więc to jednak inna skala problemu.
  14. Dzięki za ciekawą informację, nie słyszałem o tym. Ze swej strony mogę dodać, że podobna wtopa przytrafiła się Amerykanom z 20 mm działkiem lotniczym Hispano HS.404. Działko było konstrukcją francuską, jednak największymi użytkownikami byli Brytyjczycy, którzy zakupili licencję w 1936 i w parę lat później (w końcu wojny jeszcze nie było i nikt się nie spieszył) uruchomili produkcję. Jednak gdy zaczęło się już używanie tego w walce, to wyszły na jaw rozmaite problemy techniczne. Główny był taki, że Marcel Birkigt z Hispano Suiza zaprojektował działko pod kątem instalacji w komorze silnika jednosilnikowego myśliwca, z lufą przebiegającą między cylindrami ustawionymi w V i strzelającą przez odpowiednio skonstruowany reduktor i oś śmigła. Tymczasem żaden z popularnych brytyjskich silników do myśliwców nie był przystosowany do takiej instalacji. Działka trzeba było zainstalować w skrzydłach. Ale tu był kolejny zonk. HS.404 zasilane było z magazynka bębnowego o dość dużej średnicy, zakładanego od góry, i w płacie myśliwca, mającym zwykle dość cienki profil za bardzo się nie mieściło. Aby upchnąć je w Spitfire Brytyjczycy wymyślili instalację z działkiem przekręconym o 90 stopni, jakby leżącym na boku (ale i tak trzeba było zrobić wypukłe "bąble" w płacie. Wtedy z kolei okazało się, że w tej pozycji mechanizm broni (skądinąd faktycznie trochę dziwaczny) nie funkcjonuje prawidłowo i pojawiają się zacięcia. Brytyjczycy wzięli się za poprawianie go i przy okazji za jedną jeszcze modyfikację - przerobienie Hispano na zasilanie z taśmy. Doświadczenie pokazało, że 60 naboi (tyle mieścił magazynek) to trochę mało, a poza tym w lotniczej broni ogólnie wygodniejsza jest taśma, bo można łatwiej rozmieścić ją w konstrukcji płatowca, zaginając i zakręcając (w pewnych oczywiście granicach), niż wygospodarować miejsce na magazynek o z góry zdefiniowanych rozmiarach i kształcie. No i męczyli się dość długo ale przynajmniej w końcu uzyskali zadowalający efekt. Amerykanie zakupili licencję od Brytyjczyków i zaczęli wdrażać produkcję w 1941. Popełnili jednak przy tym błędy technologiczne wynikające z zastosowania w dokumentacji większej tolerancji wymiarów, typowej dla broni artyleryjskiej (lotnictwo było wówczas częścią wojsk lądowych) . W efekcie broń wyszła bardzo zawodna, przede wszystkim z powodu niewypałów i problemów z ekstrakcją. Brytyjczycy w międzyczasie rozwiązali problem w dużej mierze, skracając komorę nabojową o bodajże 0,1". Artylerzyści USArmy nadzorujący program, unieśli się jednak honorem i postanowili zrobić to po swojemu. Wymyślali różne modyfikacje, wprowadzili smarowanie naboju (kalectwo level max!) skrócili w końcu tę nieszczęsną komorę (ale o inną wartość niż Brytyjczycy, żeby nie było ?), ale nadal była kaszana. Tyle że zaczęły od niektórych producentów wychodzić poszczególne partie działek, które były dostatecznej jakości i lotnicy je brali. Niemniej do końca wojny trafiały się partie nie do użytku, które od razu z fabryki trafiały na magazyn w oczekiwaniu na wprowadzenie w przyszłości jakiejś modyfikacji a w końcu po wojnie trafiły na złom. A standardowym uzbrojeniem amerykańskich myśliwców były wkm-y 12,7 mm.
  15. Wydaje mi się, że w prawym dolnym rogu zdjęcia widać kilka bardziej połamanych. Ale to chyba by trzeba mieć mocno powiększone zdjęcie. A jak on kapotował najczęściej? Miał tendencje do stawania na nosie, czy raczej wywalał się brzuszkiem do góry? Tej drugiej sytuacji chyba można by nie zidentyfikować na tak małym zdjęciu.
  16. Szczerze to ja mam wątpliwości tutaj. Gość zresztą zdaje się odbył 1 lot tylko (?). Po pierwsze ma to tę samą wadę, jak każda w ogóle aktywna metoda wytwarzania siły nośnej, wszelkie te nadmuchy na klapy, odsysanie warstwy przyściennej, takie tam. Jak się posypie napęd to od razu tracimy i siłę nośną, podczas kiedy klasyczny samolot jeszcze by chwilę poszybował. I rotorowiec też tak ma i nie poszybuje sobie. A po drugie, w naturze mamy zapewne bardziej skomplikowane warunki przepływu powietrza niż tylko równolegle do osi samolotu. W czasie wznoszenia składowa pionowa ruchu powietrza będzie chyba wytwarzała siłę hamującą lot, a przy opadaniu przyspieszającą. A w przypadku jakichś turbulencji, nagłych podmuchów w różnych kierunkach, prądów wznoszących i opadających on by się chyba dosyć dziwnie zachowywał. A po trzecie - ale tu mam już sam wątpliwości, czy to ma znaczenie - moment od rotora chyba by mu samoczynnie chciał opuścić dziób. A efekt żyroskopowy od wirującej masy utrudniałby chyba manewry, wszelkie zakręcanie na przykład. A z drugiej strony może przesadzam, rotory pewnie nie miały dużej masy ani jak widać dużego promienia, może te siły nie były takie znów wielkie...
  17. (ciach już nie cytuję reszty) OK rozumiem twój punkt widzenia ale go do końca nie podzielam. Tzn. masz trochę racji w kwestii wklejania tysięcy bezsensownych zdjęć bez komentarza, nabijania postów itd. Ale wg mnie wszystkie przytoczone przez ciebie przykłady jak najbardziej się kwalifikują do takich ciekawostek. Założę się, że mało kto w ogóle słyszał o tym co wspomniałeś, przedwojennych kompozytach, ILS itd. A forum jest między innymi po to by szerzyć wiedzę.
  18. Ten był już poważniejszy, kierowany na krótki dystans zdalnie, na dalszy programowo, z korektą w oparciu o kompas magnetyczny. Przenosił ładunek bojowy 113 kg na odległość do 190 km. W szeregu prób uzyskano dokładność trafienia rzędu 8 km na odległość 170-180 km. Czyli bez paro-megatonowej głowicy termojądrowej ani rusz ? W 1929 kilku sztuk użyto operacyjnie w czasie tłumienia rebelii w Iraku, ale nie wiadomo czy w coś trafiły, czy tylko rozwaliły się gdzieś na pustyni. Wkrótce potem program zamknięto.
  19. Ten z kolei, w przeciwieństwie do tamtych że tak powiem "Sperrych" nie był kierowany programowo lecz zdalnie, drogą radiową, z nadajnika naziemnego lub na samolocie mu towarzyszącym. Wbrew nazwie nie był to cel latający do ćwiczeń OPL lecz jak najbardziej pocisk taktyczny z przewidywanym ładunkiem bojowym o masie 35 kg. Zakładano wykorzystanie go w roli bezzałogowego myśliwca czy też pocisku plot. do zwalczania sterowców (kierowanie z ziemi) lub przeciwko celom naziemnym (kierowanie z samolotu). W razie przerwania misji miał lądować i być użyty powtórnie. W praktyce nie za bardzo funkcjonował, zbudowano 5 czy 6 szt. z których 3 się szybko rozbiły i projekt zamknięto. Tyle że sobie goście poćwiczyli to zdalne sterowanie, związaną z tym specyfikę i wszelkie problemy.
  20. A fakt, że latały bez pilota, kierowane programowo, i atakowały cel po przebyciu nastawionej odległości - czy to też powszechna rzecz w tamtych czasach? ?? Nie przesadzasz trochę przypadkiem?
  21. Noo tu się z tobą nie zgodzę. Bezzałogowy samolot-bomba to raczej nie jest nic normalnego dla tamtych czasów. A co miał wspólnego z szybownictwem, to nie ogarniam. Kettering Bug nijak nie szybował. Po dotarciu na miejsce przeznaczenia odrzucał skrzydła i spadał sobie balistycznie. Najwyraźniej już wtedy autorzy załapali, że ten "terminal dive" to nie jest takie hop siup i nie tak łatwo stabilnego nura uzyskać (a jeszcze takim pokrakiem).
  22. Powiedziałbym, że tak bardziej na pewno. Na ile się orientuję nie ma ludzkiej metody wystrzelenia pocisku z prędkością ok. 5 km/s, z rozmaitych układów doświadczalnych uzyskuje się takie parametry, ale to są takie rzeczy, które trudno byłoby przełożyć na realną broń. Natomiast pocisk art. z przyspieszaczem rakietowym to rzecz doskonale znana i opanowana od lat. Tu co prawda i pocisk i przyspieszacz byłby dość ekstremalny, ale moim zdaniem wciąż jeszcze do ogarnięcia.
  23. Na takiej zarchiwizowanej już stronie http://www.polskie-auta.pl/stara/star44.htm znalazłem opis, czym się Star 660 różnił od poprzednika - pozwolę sobie go tu przekleić. Na początku 1965 roku rozpoczęto w FSC produkcję zmodernizowanego samochodu oznaczonego symbolem Star 660 M1. Główne zmiany w stosunku do poprzedniego modelu to: hamulec zasadniczy z nadciśnieniowym mechanizmem wspomagającym wraz z instalacją pneumatyczną do hamowania ciągnionych przyczep, koła jezdne z ogumieniem o wymiarach 12.00-18" z uniwersalną rzeźbą bieżnika, przystosowanym do~ pracy przy zmiennym ciśnieniu powietrza, pneumatyczny układ blokowania mechanizmów różnicowych środkowego i tylnego mostu, nowa przekładnia kierownicza śrubowo-kulkowa o przełożeniu 23,5, zmieniona przystawka odbioru mocy oraz mechanizm wciągarkowy z bezpiecznikiem przeciążeniowym. Ten model Stara produkowany był do sierpnia 1968 roku. Kolejny model mający oznaczenie Star 660 M2 był wynikiem drugiego i ostatniego etapu modernizacji tego pojazdu. Do podstawowych różnic między modelem 660 M2 a 660 M1 należy zaliczyć: przystosowanie do pokonywania przeszkód wodnych o głębokości do 1,8 m, zastosowanie instalacji elektrycznej z III stopniem ekranizacji, umożliwiającej bezzakłóceniową pracę urządzeń radiowych, wprowadzenie całkowicie metalowej skrzyni ładunkowej, modernizację instalacji elektrycznej, wprowadzenie zmienionego hamulca ręcznego, zaworu hamulcowego przyczepy, mechanizmu wspomagającego hamulec zasadniczy, ulepszenie uszczelnienia mostów napędowych oraz zmienione mocowanie koła zapasowego. Wprowadzenie ww. zmian konstrukcyjnych wpłynęło na wzrost masy własnej samochodu, która dla Stara 660 M2 wynosiła 5650 kg. Część produkowanych od 1970 roku samochodów Star 660 wyposażona była w silniki ZS (typ S-530 A 1), co powodowało znaczne oszczędności paliw.
  24. Ja z drobną poprawką. Myślałem że to literówka, ale to się co i raz w twoim wpisie powtarza. Czy nie chodziło ci o 122 mm haubice M-30, tytułowe z tego wątku? 122 mm D-30 (2A18) to ta długa (L/36) skonstruowana w latach 60., z charakterystycznym trójogonowym łożem rozstawnym zapewniającym okrężne pole ostrzału, na taką amunicję jak Goździk. Na ile wiem haubic D-30 w Wojsku Polskim nigdy na uzbrojeniu nie było.
  25. No właśnie dokładnie to miałem na myśli. Stanowisko obserwacyjne/dalmierza było na przednim maszcie, wysoko nad wodą. W normalnej morskiej bitwie nic nie zasłaniałoby wieżom linii ognia więc i nikt na to nie zważał. A tutaj właśnie zasłoniło, a obserwator art. o tym nie pomyślał bo przez całą tę optykę patrzył sobie swobodnie nad dachami, których pewnie nawet nie widział.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie