Skocz do zawartości

Lublin R-VIII bis nr 803


Rekomendowane odpowiedzi

  • Odpowiedzi 287
  • Created
  • Ostatniej odpowiedzi

Top Posters In This Topic

NIEZWYKŁE ZNALEZISKO NA DNIE BAŁTYKU. CZY BĘDZIE WIZYTÓWKĄ LUBLINA?

Produkowany był w zakładach Plage i Laśkiewicza w Lublinie. Dlatego też odkrywcy zwrócili się do władz Lublina o pomoc w dofinansowaniu wydobycia i rekonstrukcji maszyny, która może stać się wizytówką miasta."


http://lublin.tvp.pl/22331364/niezwykle-znalezisko-na-dnie-baltyku-czy-bedzie-wizytowka-lublina

Uwielbiam jak kroś p.#%&^@,.li głupoty
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W miniony poniedziałek (26.10) znalazca wraku Lublina R-VIII Jacek Dzienisiuk spotkał się z pracownikami Urzędu Morskiego w Gdyni i wskazał im pozycję wraku na mapie, a we wtorek pokazał jego miejsce bezpośrednio na wodzie. Pomimo korzyści płynących z tego wyjątkowego odkrycia, polski pilot będzie musiał wytłumaczyć swoje działania w sądzie.

Zgodnie z procedurami nawiązaliśmy kontakt z Urzędem Morskim i pod jego dyrektywą bezpośrednio wskażemy pozycję wraku. Później należy opracować procedury, które pozwolą na jego skuteczne wyciągnięcie i zabezpieczenie. Najważniejsze jest, by go stamtąd ruszyć i przetransportować do magazynu, w którym będzie przechowywany w celu rekonstrukcji – wyjaśnia Jacek Dzienisiuk, płetwonurek i pilot, a także znalazca wraku hydroplanu. Odkrywca od początku wyrażał chęć współpracy z Urzędem Morskim, a pomimo to spotkały go rozmaite nieprzyjemności. Niektóre z sytuacji znajda swój finał w sądzie.

Urząd Morski, będący właściwym organem, w pełni wywiązuje się ze swoich obowiązków, natomiast sprawami związanymi z pozostałymi urzędami zajmuje się mój adwokat. Myślę, że żaden uczciwy obywatel nie zgodziłby się na to, by pochopnie nazwano go piratem archeologicznym lub zarzucano mu nielegalną działalność. W każdym państwie, w takich sytuacjach, ta współpraca pomiędzy obywatelami a państwem występuje, ale nie w każdym tak pochopnie wypowiada się oskarżenia - dodaje Jacek Dzienisiuk. Jak informuje odkrywca, w poniedziałek Narodowe Muzeum Morskie i Wojewódzki Konserwator Zabytków dostali prywatne pozwy o zniesławienie płetwonurka za nazwanie go piratem archeologicznym oraz poszukiwaczem bawiącym się w Indianę Jonesa, niszczącego stanowisko archeologiczne. Co więcej, urzędnicy mieli najpierw obrazić znalazcę, a potem domagać się od niego wskazania pozycji wraku. Gdy ten odmówił, próbowali poszukiwań na własną rękę. Odkrywcy podkreślają, że od początku dążyli do współpracy.

My podjęliśmy tylko śmigło w celu zabezpieczenia i przekazania go do muzeum w Pucku. Trzeba było to zrobić raz, dwa. Dążymy w ten sposób do tego, żeby wydobyć wrak i przekazać go odpowiedniej placówce, która się nim odpowiednio zajmie i zaprezentuje ten obiekt wszystkim Polakom – wyjaśnia Sławomir Markiewicz, członek zespołu Jacka Dzienisiuka. Przypomnijmy, że nurkowie pasjonaci w połowie października odkryli zabytkowy wrak hydroplanu - Lublina R-VIII, jednego z dziewięciu wyprodukowanych samolotów tego typu i jednego z dwóch, które walczyły w 1939 roku w Zatoce Puckiej.

http://www.nadmorski24.pl/aktualnosci/25315-pilot-odkrywca-wskazal-miejsce-zatoniecia-wraku.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spirit myślę,że panu Jackowi należy się wsparcie-bo starcie przeciwko maszynie Państwa(wiadomo gdzie ta instytucja ma swoich obywateli przed delagaturą ich narzędzi nacisku i tępogłowych urzedników...jako argument na obronę p.Jacka powinien służyć przykład z pewnym wrakiem z Bałtyku(czy tak to powinno wyglądać???) Należy się nagroda p.Jackowi za szybkość i zdecydowanie w ratowaniu dobra naszej historii i naszej jako pasjonatów....Na systematyczne badania pieniędzy nie ma...ale na premie dla aparatu nacisku są...wiadomo gdzie.Dalej to samo-zawodowa archeologia i beton urzędniczy,a amatorzy,którzy za tych na stanowisku odwalają całą brudną robotę-co w zamian???....a pomarzyć jak to wygląda np.w Anglii....
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...
  • 3 weeks later...
Muzeum Morskiego Dywizjonu Lotniczego - poszukiwania wraku wodnosamolotu.

W dniu 17 grudnia 2015 roku Muzeum Morskiego Dywizjonu Lotniczego MDLot oraz Ekipa programu Było nie minęło" wykonywała skanowanie dna zatoki Puckiej celem identyfikacji obiektów pozostałych po wodnosamolocie Lublin R VIII odkrytego kilka tygodni temu przez pasjonata historii, nurka Jacka Dzieniusiuka. Więcej informacji już niebawem.

http://www.youtube.com/watch?v=xdG1MKoD0tQ
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...
  • 6 months later...
Właśnie ruszyła zbiórka na wydobycie z dna Bałtyku wyprodukowanego w Lublinie samolotu. Zrekonstruowany wodnopłat ma być gotowy na 700-lecie miasta.

- W dwudziestoleciu międzywojennym Zakłady Plage i Laśkiewicza były ewenementem na skalę światową. Co roku wypuszczały nowy model samolotu. Nieważne, czy był on doskonały czy nie. Jeśli w wodzie jest ślad po fabryce, od której zaczęła się historia polskiego lotnictwa, trzeba stanąć na głowie żeby go wydobyć i pokazać innym - mówi organizator akcji Marek Massalski.

Massalski w sobotę swoje przedsięwzięcie próbował rozreklamować na odbywającym się w Pucku pikniku lotniczym. Wśród pasjonatów lotnictwa sprzedawał również cegiełki na ten cel.

Samolot zachowany w 70 proc.

Pieniądze potrzebne są na wydobycie z morza, a następnie zrekonstruowanie samolotu Lublin R VIII bis wyprodukowanego w 1932 r. Takich samolotów powstało zaledwie dziewięć. Ten konkretny wodnopłat trafił do Dywizjonu Lotniczego w Pucku, gdzie stacjonował do września 1939 r. Został zniszczony 8 września 1939 roku i do dziś leży w wodach zatoki. Pierwsze małe elementy zostały wydobyte jesienią ubiegłego roku. W tym roku organizatorzy akcji chcą podnieść z dna kadłub, skrzydła i silnik. Do tego potrzebne jest jednak zbudowanie specjalistycznej suwnicy pływającej, wynajęcie nurków, łodzi z wyposażeniem specjalistycznym itp. Samolot jest zachowany prawie w 70 proc. Istnieje więc ogromna szansa na jego uratowanie.

R VIII jest już drugim znalezionym samolotem z Lublina na dnie Bałtyku. W 2015 r. w Zatoce Puckiej znaleziono inny wyrób tej samej fabryki - samolot Lublin R.XIII. Został już wydobyty, zrekonstruowany i był atrakcją wspomnianego już pikniki w Pucku. Pierwszy wydobyty samolot jest własnością Muzeum Morskiego Dywizjonu Lotniczego w Pucku. To właśnie ta placówka ma też niezbędne zgody na prowadzenie akcji poszukiwawczej Lublina RVIII. Massalski nie ukrywa, że chciałby aby zrekonstruowany samolot został wypożyczony do Lublina.

To jedyne dwa samoloty od Plage i Laśkiewicza, które zachowały się w tak dużych fragmentach.

Trudne początki

Po odzyskaniu niepodległości Polska stanęła przed trudnym zadaniem budowy własnej armii, która nie mogła obyć się bez rozwijającego się lotnictwa. Wojsko szukało krajowej firmy, która mogłaby zająć się produkcją samolotów na zagranicznej licencji. Ogłoszenie armii wzbudziło duże zainteresowanie, bo samoloty chciały produkować m.in. Warsztaty Mechaniczne Awiatyka-Automobil czy Suszycki et Co. Zgłosiły się też Zakłady Mechaniczne Plage-Laśkiewicz z Lublina i armia uznała, że doświadczenie fabryki w produkcji maszyn dla przemysłu jest na tyle duże, że lubelscy technicy i robotnicy poradzą sobie z budową samolotów na potrzeby powstającego lotnictwa.

Fabryka Plage i Laśkiewicza, najbardziej znana fabryka przedwojennego Lublina, powstała z niewielkiego warsztatu kotlarskiego założonego w połowie XIX w., który zatrudniał zaledwie trzech czeladników produkujących rondle, garnki i wanny. Firma rozwinęła skrzydła pod koniec XIX w., kiedy fabryczka przeniosła się z lubelskiego śródmieścia do przemysłowej dzielnicy Bronowice i rodzina Plage zawiązała spółkę z Teofilem Laśkiewiczem.

Latające trumny"

Do pracy nad samolotami fabryka przystąpiła na początku lat 20. Zgodnie z pierwszym rządowym zamówieniem, konstruktorzy z Lublina mieli dostarczyć sto samolotów myśliwskich Ansaldo A-1 Balilla oraz 200 rozpoznawczo-bombowych Ansaldo A-300. Pierwszy egzemplarz gotowy był w połowie lipca 1921 r. Samoloty produkowano na włoskiej licencji. Niestety Ansaldo A-1 Balilla zapisał czarną kartę w historii polskiego lotnictwa. Ochrzczono go latającą trumną", a to dlatego, że w samolotach dochodziło do licznych awarii, które kosztowały życie pilotów. Pierwszą ofiarą włoskiej licencji był fabryczny pilot Adam Haber-Włyński. W lipcu 1921 r. pilotowany przez niego Ansaldo roztrzaskał się na przyfabrycznym lotnisku.

Tragiczna w skutkach awaria miała również miejsce niecały rok później, w kwietniu 1922 r. Wtedy to dwóch wojskowych pilotów oblatywało kolejny model Ansaldo. W powietrzu doszło do złamania prawego skrzydła. Pilot chciał lądować na łące na terenie Lublina. Nie udało mu się, zginął na miejscu. Wcześniej z uszkodzonej maszyny wyskoczył drugi pilot. Spadł z wysokości 300 metrów, nie miał szans na przeżycie.

Komisja śledcza

Ówczesna prasa od początku patrzyła na ręce lubelskim konstruktorom i śledziła losy wyprodukowanych przez nich maszyn. Początkowo katastrofy tłumaczono zmęczeniem pilota czy nadmierną brawurą, ale szybko winnych zaczęto szukać po stronie fabryki. Zainteresowanie dziennikarzy tym tematem przełożyło się na interpelację posła Mariana Malinowskiego do ministra spraw wojskowych gen. Kazimierza Sosnkowskiego. W odpowiedzi została powołana komisja, która miała zbadać m.in. dlaczego w ogóle doszło do zawarcia kontraktu na budowę samolotów z lubelską fabryką a także jakie mogą być konsekwencje jego zerwania dla budżetu państwa.

Kontrola w Zakładach Plagego i Laśkiewicza stwierdziła jednak, że fabryka jest odpowiednio przygotowana do wywiązania się z umowy z wojskiem, a inspektorzy brali pod uwagę zarówno kadrę, jak i sprzęt, w który zakład był wyposażony. Ale na tym kontrole się nie skończyły i wnioski z kolejnych nie były już tak pozytywne. Na przykład inż. Mieczysław Pęczalski z Wojskowej Centrali Badań Lotniczych podczas oględzin płatowców A-1 Balilla dopatrzył się chociażby niestarannego zaplecenia linek, niedokręconych śrub pylonu czy źle wykonanych przykrywek aluminiowych. Ostatecznie niewielkie doświadczenie fabryki, które przekładało się na fatalną jakość samolotów i lotnicze katastrofy, doprowadziło do tego, że armia zmniejszyła zamówienie u Plage i Laśkiewicza.

Monter-szpieg

Ale czyżby winne było nie tylko małe doświadczenie fabryki? W Prokuraturze Okręgowej w Krakowie znajdują się dokumenty świadczące o bezpośredniej ingerencji obcych państw, która mogła przyczyniać się do katastrof. Przechowywane są tam materiały w sprawie oskarżenie niejakiego Józefa Tyrańskiego vel Gebauer o prowadzenie działalności szpiegowskiej na terenie Polski. Miał działać na zlecenie czechosłowackiego rządu a zadania przekazywał mu rezydent wywiadu w Krakowie. W lubelskiej fabryce samolotów zatrudnił się jesienią 1920 r. jako monter zespołów silnikowych i na tym stanowisku pracował do maja 1924 r. Uchodził za niesumiennego pracownika, dopuszczającego się fuszerek przy montażu. Wyrok Sądu Okręgowego w Krakowie zapadł na podstawie przechowywanej przez agenta korespondencji. W trakcie rewizji odnaleziono m.in. listy do czechosłowackiego rezydenta oraz listy wymieniane z rezydentami wywiadu niemieckiego, z którym również miał współpracować. Ale w dokumentach sądowych, poza ogólnymi stwierdzeniami, nie ma bezpośrednich dowodów na związki pomiędzy katastrofami samolotów a działaniem agenta. Wątpliwości budzi to, że do wypadków dochodziło również, kiedy Tyrański nie pracował już w lubelskiej fabryce. Prokuratura jako sabotaż zakwalifikowała wypadek z 1926 r., a agenta nie było już w Lublinie.

Nastolatek buduje szybowiec

W drugiej połowie lat 20. wojsko zrezygnowało z pechowych Ansaldo i we Francji kupiło licencję na produkcję znacznie lepszych samolotów Potez. Wkrótce uruchomiono ją na Bronowicach. W tym czasie samoloty produkowane w Lublinie zaczęły też przewozić pasażerów, bo Fokkery (licencja niemiecka) z Lublina znalazły się na wyposażeniu PLL LOT. Wtedy też w Lublinie zaczął pracować inżynier Jerzy Rudlicki, jeden z najzdolniejszych polskich konstruktorów. Pierwszy szybowiec zbudował już jako szesnastolatek. W czasie I wojny światowej latał w barwach rosyjskich i francuskich. Potem Jerzy Rudlicki został głównym konstruktorem lubelskiej wytwórni samolotów Plage i Laśkiewicz. Skonstruował 11 prototypów samolotów. Najbardziej udaną wersją był Lublin R-XIII. Na początku lat 30. wyprodukowano blisko 300 egzemplarzy tej wersji. Do końca II RP był to główny samolot rozpoznawczy polskiego lotnictwa. W czasie II wojny światowej pracował we Francji i Anglii, potem wyjechał do USA, gdzie też pracował w przemyśle lotniczym.

Wielki koniec

Wielki kryzys pogłębiał problemy finansowe fabryki Plage i Laśkiewicz. Trzeba było ciąć wydatki, zwalniać ludzi, ale najgorsze było to, że główny kontrahent - czyli wojsko - zdecydowanie łaskawiej patrzył na Państwowe Zakłady Lotnicze w Warszawie, a nie na firmy prywatne. Gwoździem do trumny była kolejna awaria. W 1935 r. samolotem z Lublina wykonano przelot na trasie Warszawa-Stambuł-Bagdad-Karaczi-Kalkuta-Bangkok-Preczubab. Podczas jednego z lądowań maszyna uległa uszkodzeniu. Wykorzystał to szef Departamentu Aeronautyki Ministerstwa Spraw Wojskowych, gen. Ludomił Rayski, który chciał skupić całość polskiego przemysłu lotniczego w rękach państwowych. Ostatecznie armia pod koniec 1935 roku cofnęła zamówienie na pozostałe samoloty. W efekcie jeszcze w tym samym roku fabryka Plagego i Laśkiewicza (która oprócz samolotów produkowała też m.in. nadwozia do samochodów) upadła.

Słaby Żubr, mocna Mewa

Zakład przejęło państwo i w 1936 r. fabryka wznowiła działalność pod nowym szyldem - Lubelskiej Wytwórni Samolotów. Głównym kontrahentem nadal miało być wojsko.

Lotnictwo potrzebowało bombowca i dlatego do Lublina przeniesiono rozpoczęte wcześniej prace nad samolotem Żubr. Pierwotnie miał to być samolot pasażerski, ale LOT wolał maszyny zagraniczne, więc uznano, że projekt można wykorzystać dla armii. Ale nic z tego nie wyszło bo, Żubr przegrał konkurencję z Łosiem. W dodatku w 1936 roku pod Warszawą rozbił się prototyp samolotu LWS-4 Żubr", prezentowany władzom Rumunii, które planowały zakup ponad 20 jednostek tego typu, ale po tym wydarzeniu zrezygnowały z transakcji.

LWS produkowała za to samoloty RWD-14 Czapla, które miały zastąpić Lubliny. Rozpoczynała się również produkcja LWS-3 Mewa. Ta była tak udanym modelem, że zgłosiła się po nią Bułgaria.

Kres fabryce położyła wojna. W hangarach Niemcy urządzili stajnie a wyposażenie fabryki zdemontowali i wywieźli do zakładów w Rzeszowie i Mielcu. Reszta poszła na złom. Do dziś po wielkim przemysłowym kompleksie pozostało kilka budynków: administracyjny, mieszkalny, magazyny oraz hangary. Te ostatnie mają jeszcze oryginalne drzwi.

lublin.wyborcza.pl
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W 2015 r. w Zatoce Puckiej znaleziono inny wyrób tej samej fabryki - samolot Lublin R.XIII. Został już wydobyty, zrekonstruowany i był atrakcją wspomnianego już pikniki w Pucku. Pierwszy wydobyty samolot jest własnością Muzeum Morskiego Dywizjonu Lotniczego w Pucku."

To chyba najszybciej zrekonstruowany samolot na świecie, nawet pancerni magicy" nie mają szans. :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.
Note: Your post will require moderator approval before it will be visible.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie