Skocz do zawartości

Prawda o Gunterze Grassie


acer

Rekomendowane odpowiedzi

  • Odpowiedzi 59
  • Created
  • Ostatniej odpowiedzi
Napisano
Zaczyna mnie leczyć te opowieści o agentach ,dziatkach w WH i o epizodzie Grassa w SS.
Swym życiem udowodnił że jest porządnym człowiekiem.
Pewnie jestem nie obiektywny bo przecież jestem Kaszubą czyli ziomkiem Grassa:-)
A Wałęsa to nie wielu niedługo będzie mógł rękę podać:-)
Napisano
Fragment wywiadu w „FAZ”

Pytanie:
Książka powraca do Pańskiego dzieciństwa. Nie zaczyna się jednak od pierwszego wspomnienia, tylko od momentu, gdy miał Pan 12 lat, od wybuchu drugiej wojny światowej. Dlaczego wybrał Pan taką cezurę?

Grass:
Wybuch wojny to punkt zwrotny. To data końca mojego dzieciństwa. Pewnego razu zabrakło mojego wujka, pracownika polskiej poczty. Przestał nas odwiedzać, a my nie bawiliśmy się już więcej z jego dziećmi. Potem mówiono, że został postawiony przed sądem doraźnym i rozstrzelany. Kaszubscy krewni mojej matki, którzy do nas wpadali z wizytami, nagle przestali być mile widziani. Dopiero pod koniec wojny przyszła siostra babci, przyniosła coś ze swego pola i wzięła za to naftę. Tego na wsi nie można było dostać. Tak odtworzyła się rodzinna solidarność. Ale na początku moi rodzice wpasowali się oportunistycznie w otoczenie.
Napisano
A ja go cenie za to, że nie kultywował dalej idei Waffen-55 jako narzędzia faszyzmu, ale z nią walczył przez swą działalność literacką i przyjmowane postawy społeczne. Nie dziwię się mu, że talk to skrywał ten fakt „gdyż odgórnie został skazany na potępienie bez żadnej możliwości obrony – jako jednostka. Nie mam zamiaru go bronić, usprawiedliwiać i rozliczać. Odniosłem wrażenie, że się powoli rozlicza z historii życia możliwe, że jego już mu dużo nie pozostało.
Jest mi wstyd za wypowiedzi różnych polityków itp. osób prezentujących. „sezonowy patriotyzm”.
Adam
Napisano
Pytanie:
W swoim pokoleniu jako jeden z pierwszych wypowiedział się Pan o własnym uwiedzeniu przez nazizm. Zbesztana Pana za to.

Grass:
Tak, mamy dziś w Niemczech tylu członków ruchu oporu, że dziwi, jak Hitler mógł dojść do władzy. Ale chcę wrócić jeszcze raz do lat 50-tych, by wyjaśnić moje nastawienie przy pisaniu „Blaszanego bębenka”. To co się stało przed 1945 r. uchodziło za katastrofę, nie było bezwarunkową kapitulacją. Bagatelizowano to, mówiąc, że nad Niemcami zapanowały ciemności. Przedstawiano to tak, jakby biedny niemiecki naród uwiedziony został przez zgraję czarnych charakterów. A to nieprawda.
Napisano
Pytanie:
Czy obserwował Pan akty oporu wobec nazizmu?

Grass:
Prawdziwy opór widziałem tylko raz w życiu. To było podczas służby w Arbeitdienst. Opisałem to w książce. Imienia tego człowieka nie pamiętam. Nie wyznawał żadnej panującej ideologii, nie był nazistą, ani komunistą, ani socjalistą, był świadkiem Jehowy. Nie można było powiedzieć, przeciwko czemu występował. Tak czy owak odmawiał dotknięcia broni.
Napisano
I jeszcze raz Wam powiem:

- to ludzie od socjotechniki, szukają usprawiedliwienia dla ohaterów".

Co do nie strzelania w czasie II wojny światowej - słowa Grassa— ja nie strzelałem".

To przypomina mi się tekst: Williama Jeffersona Billa" Clintona,

który mówił, że:

„ paliłem trawkę, ale się nie zaciągałem”.
Napisano
to że dostał przydział do tej akurat jednostki nie jest chyba efektem jakichś jego specjalnych zabiegów? Czy są na to jakies dowody że zabiegał o służbę akurat w SS? a skoro już trafił tam to powstaje pytanie co dokładniej robił w tej jednostce czy był kucharzem, pisarzem kompanijnym czy liniowym zabijaką? no i trzeba też wziąć pod uwagę kiedy dokładnie trafił na front i jaki był jego szlak bojowy.W końcu miał wówczas ledwie naście lat a to prawie dzieciak, najgłupszy wiek i jakoś nie widzę takiego szczawia" jak by miał pacyfikować wsie itp. Przecież nie kazdy z żołnierzy waffen SS był zatwardziałym nazistą i mordercą. Może to co sam doświadczył i dotknął (nazizm) było konieczne aby w efekcie sam pojął to oczym teraz pisze i chce nam przekazać?
Napisano
Odwieczny dylemat winy i odkupienia. Dobrze, że przynajmniej nie potępia się Niemców, że są Niemcami tak jak to było jeszcze całkiem niedawno.
Grass był młodym chłopakiem, trafił do armii z poboru. Krótki epizod w życiu a potem długie lata, w których udowodnił jakim jest człowiekiem i jakie są jego poglądy.
Jesteśmy wszyscy mniej lub więcej związani z religią, podobno ok 90% Polaków to katolicy choć wielka ich część pewnie bez większego przekonania.
Otóż Jezus powiedział: Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem". Czy naprawdę wśród nas są ludzie, którzy nie mają wątpliwości, nie popełniają błędów są czyści i bez skazy?
Chyba nie. Ale mało z nas ma odwagę aby się do tego przyznawać. Światem i ludzkością rządzi hipokryzja i cynizm. Nie wiem czym kierował się Grass ujawniając swoją przeszłość. Nie znając pobudek pozostaje mi stwierdzić jedno: Godny byłby potępienia gdyby prawdy nie ujawniał. Jego wyznanie dla mnie jest konsekwencją jego postawy. Nie postawy młodego Niemca z waffen SS ale pisarza twórcy książek, które znam i cenię.
Napisano
faktycznie nie ma chyba co bic piany, jak juz wielu kolegow pisalo wiekszosc dzisiejszych 80latkow w niemczech musialo miec stycznosc z armia III rzeszy. tym bardziej ze grass byl wtedy nastolatkiem, takze dziwne by bylo gdyby nie byl w armii. a co do aktualnych wypowiedzi politykow - no coz musza zbic na tym jakis maly kapital jak np. walesa czy oszolom kurski. dziwne troche ze grass tak dlugo zwlekal z owym wyznaniem, sadze iz wcale nie mial zamiaru tego wyjawic tylko wiedzial ze jak nie on to kto inny. ostatnio wyczytalem za jakis niedlugi czas w niemczech maja zostac otwarte archiwa , w ktorych prawdopodobnie leza jego akta. z drugiej tez strony istnieje podejrzenie ze jest to rodzaj ekstremalnego marketingu , wjednak nie jestem do tego przekonany.
Napisano
Bardzo łatwo oceniać kogoś na zasadzie czarne-białe. Jak byśmy sie nie starali, świat taki nie będzie. Gunter Grass przyznał się, że służył w Waffen SS. Joseph Ratzinger był w Hitlerjugend i czy ktoś mu z tego powodu robił schody w karierze kościelnej i zostaniu papieżem? Przecież żyje wielu ludzi, którzy nie tylko jako młodzi służyli w armii niemieckiej w czasie II wojny światowej. Czy to znaczy, że wszyscy oni powinni sprzątać ulice i nic więcej?
Tak jak zacytował ktoś już wcześniej w tym wątku: Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Spójrzcie na taki mały paradoks: najgłośniej w tej sprawie krzyczą ci, którzy są takimi wiellimi antykomunistami, ale wykształcenie zdobyli za czasów znienawidzonego reżimu za czasów PRLu.

Te czarnobiałe oceny, podobnie jak lustracja odbiją niektórym wcześniej czy później.

Grass swoją postawą i książkami przede wszystkim pokazał, jakim jest człowiekiem i fakt, że był w Waffen SS nie przekreśla go w moich oczach. Nie mam żadnych podstaw w to, żeby nie wierzyć, że do nikogo nie strzelał.

Niech ci, którzy tak głośno krzyczą o jego winie, zajmą się innymi sprawami, ważniejszymi dla Polski. Rozdmuchanie teuj sprawy to klasyczna już w Polsce próba zbijania kapitału politycnzego, podobnie jak rozdawanie pieniędzy przez smagłego Andrzeja.
Napisano
Przeczytajcie cały wywiad z Grassem.


Dlaczego przerwałem milczenie?
Günter Grass
W wywiadzie dla Frankfurter Allgemeine Zeitung" Günter Grass wyznaje dlaczego po 60 latach przerwał milczenie na temat swojej służby w Waffen SS

Frank Schirmacher i Hubert Spiegel: Pańskie wspomnienia noszą tytuł Przy obieraniu cebuli". Co ma do tego cebula?

Günter Grass: Musiałem znaleźć jakąś formę dla tej książki, co było najtrudniejsze. Truizmem jest twierdzenie, że nasze wspomnienia i wyobrażenia o sobie mogą być i często są złudne. Upiększamy, dramatyzujemy, własne przeżycia sznurujemy razem z anegdotami. Wszystko to, co pokazują literackie wspomnienia, także to, co jest w nich wątpliwe, chciałem w tej formie prześwietlić i nadać temu brzmienie. Dlatego cebula. Przy obieraniu cebuli, a także przy pisaniu, skórka za skórką, zdanie po zdaniu wszystko staje się wyraźne i czytelne. To, co zaginęło, staje się znowu żywe.

Co Pana skłoniło, by spisać wspomnienia?

Nie powiem, że był to trudny poród. Ale zanim zacząłem, potrzeba było jednak pewnej pracy nad sobą, bo mam zasadnicze zastrzeżenia do autobiografii. Wielu autorów próbuje czytelnikom wmówić, że pewne rzeczy wyglądały tak, a nie inaczej. Ja chciałem swoją autobiografię ukształtować w bardziej otwarty sposób. Dlatego tak ważna była dla mnie forma.

Książka powraca do Pańskiego dzieciństwa. Nie zaczyna się jednak od pierwszego wspomnienia, tylko od momentu, gdy miał Pan prawie 12 lat, od wybuchu drugiej wojny światowej. Dlaczego wybrał Pan taką cezurę?

Wybuch wojny to punkt zwrotny. To data końca mojego dzieciństwa. Pewnego razu zabrakło mojego wujka, pracownika polskiej poczty. Przestał nas odwiedzać, a my nie bawiliśmy się już więcej z jego dziećmi. Potem mówiono, że został postawiony przed sądem doraźnym i rozstrzelany. Kaszubscy krewni mojej matki, którzy do nas wpadali z wizytami, nagle przestali być mile widziani. Dopiero pod koniec wojny przyszła siostra babci, przyniosła coś ze swego pola i wzięła za to naftę. Tego na wsi nie można było dostać ze względu na wojenne niedostatki. Tak odtworzyła się rodzinna solidarność. Ale na początku moi rodzice wpasowali się oportunistycznie w otoczenie. Chciałem mieć jasność co do wszystkiego, co wówczas miało miejsce, przede wszystkim do pewnych rzeczy, które dotyczyły mnie. Co powstrzymywał ciebie, chłopca, którym wówczas byłeś, od stawiania właściwych pytań? Byłeś wtedy cwanym gościem, nawet buntownikiem.

Impulsu, który wyzwoli wspomnienia i uruchomi pisarski temperament, szuka Pan zawsze na zewnątrz. Cebula albo bursztyn z ukochanego przez Pana Bałtyku uruchamiają Pańską pamięć. Czy istnieje rodzinne archiwum, z którego mógłby Pan czerpać?

Jako dziecko uciekinier - miałem wówczas prawie osiemnaście lat - nie miałem niczego. Piszę w książce o tym, że moi koledzy, którzy dorastali nad Jeziorem Bodeńskim albo w Norymberdze, ciągle jeszcze mogą sięgnąć po swoje dawne przybory szkolne i inne rzeczy z dzieciństwa. Ja nie mam niczego. Wszystko jest stracone poza kilkoma zdjęciami, jakie moja matka była w stanie przechować. Znalazłem się w tak niekorzystnej sytuacji, która - jak się okazuje przy opowiadaniu - ma jednak zalety.

Wielokrotnie twierdził Pan, że dopiero przyznanie się do winy nazistowskiego dygnitarza Baldura von Schiracha przed trybunałem norymberskim przekonało Pana, że Niemcy dopuściły się ludobójstwa. Ale teraz po raz pierwszy mówi Pan, że był członkiem Waffen SS. Dlaczego dopiero teraz?

To mnie przygniatało. Moje milczenie przez wszystkie te lata było jedną z przyczyn, dla których napisałem tę książkę. To musiało wreszcie ze mnie ujść. Sprawy miały się tak: zgłosiłem się na ochotnika, ale nie do Waffen SS, lecz do służby na u-bootach, co było wystarczająco szalone. Ale oni nikogo już nie przyjmowali. W przeciwieństwie do Waffen SS biorących w ostatnich miesiącach wojny wszystkich, których można było powołać: rekrutów, ale też starszych, którzy wcześniej służyli w Luftwaffe - nazywano ich datkiem Göringa". Im mniej lotnisk pozostawało niezniszczonych, tym więcej personelu naziemnego włączano do jednostek armii albo Waffen SS. W marynarce wojennej było podobnie. Dla mnie, jestem pewien swoich wspomnień, Waffen SS nie było na początku niczym odstraszającym, tylko elitarną jednostką, którą wysyła się tam, gdzie sytuacja była krytyczna, i która, jak mówiono, ponosi największe straty.

Co się z Panem działo? Czy dowiedział się Pan, w jakiej jest jednostce, dopiero gdy Pan do niej przybył, a może z wezwania do wojska?

To teraz nie jest dla mnie jasne, nie jestem pewien, jak to było. Czy o Waffen SS można się było dowiedzieć z powołania do wojska, po nagłówku, po stopniu osoby, która wezwanie podpisała? Albo zorientowałem się, dopiero gdy przybyłem do Drezna? Tego nie wiem.

Czy rozmawiał Pan z kolegami o tym, co to znaczy służyć w Waffen SS? Czy to był wspólny temat dla młodych ludzi, których razem tam rzucono?

W jednostce było tak, jak napisałem w książce - szkolenie i nic innego. Wszystkim chodziło o to, jak się wyrwać. Ja udawałem żółtaczkę, ale to wystarczyło tylko na kilka tygodni. Potem znowu zaczęło się tresowanie rekrutów, powierzchowne szkolenie z przestarzałym sprzętem. To w każdym razie musiało zostać opisane.

Nie musiał Pan tego opisywać. Nikt nie mógł Pana do tego zmusić

To był mój wewnętrzny przymus, który do tego doprowadził.

Dlaczego zgłosił się Pan do wojska na ochotnika?

Chodziło mi wtedy o to, by się wyrwać z ciasnoty, od rodziny. Chciałem z tym skończyć i dlatego zgłosiłem się na ochotnika. To także jest ciekawa sprawa. Zgłosiłem się jako niespełna piętnastolatek i potem zapomniałem o sprawie. Tak się działo u wielu z mojego rocznika, że szliśmy do Arbeitdienstu, a rok później dostawaliśmy powołanie do wojska. Prawdopodobnie dopiero w Dreźnie stwierdziłem, że jestem w Waffen SS.

Nie dręczyło Pana wtedy poczucie winy?

Wtedy? Nie. Później winę odczuwałem jako hańbę. To było dla mnie zawsze związane z pytaniem: czy mogłeś był w tamtym czasie rozpoznać, co się z tobą dzieje ? Opisałem na początku książki kolegę ze szkoły, który wiedział więcej niż inni w klasie. Jego ojciec był socjaldemokratycznym deputowanym do Senatu Gdańska, potem trafił do obozu koncentracyjnego. Znam przypadki, kiedy dzieci przeciwstawiały się rodzicom. To mogło być niebezpieczne, gdy oni krytykowali nazistów ze swoich mieszczańsko-konserwatywnych pozycji. Nie było łatwo wytłumaczyć to młodemu człowiekowi. Łatwo się zapomina, jak umiejętnie i nowocześnie Hitlerjugend i Jungsvolk prowadziły indoktrynację. Cytat z Hitlera - młodzież musi być prowadzona przez młodzież" - był potwornie skuteczny. Mój Fähnleinführer [stopień w Hitlerjugend] był świetnym kumplem. Rozumieliśmy się lepiej niż partyjni. Tak czuło i myślało wówczas wielu.

W swoim pokoleniu jako jeden z pierwszych wypowiadał się Pan o własnym uwiedzeniu przez nazizm. Zbesztano Pana za to.

Tak, mamy dziś w Niemczech tylu członków ruchu oporu, że dziwi, jak Hitler mógł dojść do władzy. Ale chcę wrócić jeszcze raz do lat 50., by wyjaśnić moje nastawienie przy pisaniu Blaszanego bębenka". To, co się stało przed 1945 r., uchodziło za katastrofę, nie było bezwarunkową kapitulacją. Bagatelizowano to, mówiąc, że nad Niemcami zapanowały ciemności. Przedstawiano to tak, jakby biedny niemiecki naród został uwiedziony przez hordę czarnych charakterów. A to nieprawda.

Czy obserwował Pan akty oporu wobec nazizmu?

Prawdziwy opór widziałem tylko raz w życiu. To było podczas służby w Arbeitdienst. Opisałem to wyczerpująco w książce. Imienia tego człowieka nie pamiętam. Nie wyznawał żadnej panującej ideologii - nie był ani nazistą, ani komunistą, ani socjalistą, tylko świadkiem Jehowy. Nie można było powiedzieć, przeciwko czemu on występował. Tak czy owak odmawiał dotknięcia broni.

Czy jest możliwe, że po wojnie po prostu minął właściwy moment, by opowiedzieć o Pańskiej służbie w SS?

Nie wiem. Na pewno sądziłem wtedy, że to, co zrobiłem jako pisarz, wystarczało. Przeszedłem przez swój proces uczenia i wyciągnąłem z niego konsekwencje. Ale pozostała jakaś skaza. Było dla mnie jasne, że ona musi znaleźć swoje miejsce, gdybym kiedyś postanowił napisać coś autobiograficznego. Ale to nie jest dominujący motyw mojej książki.

Czy nie mógł Pan opisać na łamach Blaszanego bębenka" czy Kota i myszy" tego późniejszego szoku wynikającego z przynależności do zbrodniczej organizacji?

Myślałem o tym, gdy powiedziałem, że to jest mój temat. Zaczęło się od Blaszanego bębenka". Czegoś takiego można było nie chcieć, to nie była swobodna decyzja, to było konieczne. Na początku próbowałem rozmaicie wykorzystać moje umiejętności i szanse, ale ciężar gatunkowy tematu wracał, czekał na mnie i musiałem się nim zająć. Wypuszczono mnie z niewoli na Zachodzie i znalazłem się w pustce. Musiałem dawać sobie sam radę z wszystkimi dylematami, podczas gdy moi rówieśnicy Christa Wolf albo Erich Loest na wschodzie Niemiec od razu dostali do ręki nową ideologię. Tam pojawili się ludzie z ruchu oporu, którzy walczyli podczas wojny domowej w Hiszpanii, cierpieli za Hitlera i stawali się wzorami do naśladowania.

Działo się tak jak w porządnej rodzinie?

Na zachodzie nie było czegoś takiego. My mieliśmy Adenauera, same kłamstwa z tą katolicką stęchlizna. Społeczeństwo, które wówczas propagowano, było tak przesycone filisterstwem, nie było tego nawet za czasów nazistów. Naziści w powierzchowny sposób ustanowili rodzaj wspólnoty narodowej. Różnice klasowe albo religijna zarozumiałość nie miały znaczenia. Inaczej niż w NRD my prowadziliśmy przez dziesięciolecia dyskusję pod hasłem przezwyciężania przeszłości".

A Pan zapytał dopiero w 1946r.?

To był szok. Najpierw Baldur von Schirach musiał zeznawać w Norymberdze, bym uwierzył, że nazistowskie zbrodnie faktycznie miały miejsce. Niemcy czegoś takiego by nie zrobiły - myślałem i wszystko uznawałem za propagandę. Byłem głupi. Ale później tego nie dało się zanegować, a im więcej czasu upływało czasu, to rozmiar tych zbrodni wydawał się rosnąć. To było jednak ciągle nie do pojęcia. Pogromy były zawsze: w Polsce, w Rosji, wszędzie. Ale żeby Niemcy organizowali zbrodnie, żeby to było planowane, to było bez precedensowe.

Napisał Pan książkę dla wnuków?

Świadomie bądź nieświadomie przy pisaniu książki rolę odegrały także moje dzieci i wnuki. Zawsze nurtowało mnie pytanie: Jak opowiedzieć coś innemu pokoleniu? W eseju pt. Z dziennika ślimaka" musiałem opowiedzieć dlaczego biorę udział w kampanii wyborczej, dlaczego mnie szokuje, że były wielki nazista jak Kiesinger jest kanclerzem. Wówczas stałem przed problemem jak wyjaśnić moim dzieciom czym był Auschwitz. Te problemy ciągle mam przed sobą.

W wielu rodzinach milczenie o przeszłości było przygnębiające. Czy w ramach pańskiego pokolenia mówiono o wojennych doświadczeniach?

Tak. Przeżycia wojenne były dla większości równowartościowymi doświadczeniami. Chodziło by przeżyć. Piersi zabici jakich zobaczyłem nie byli Rosjanami, to byli Niemcy. Powieszono ich na drzewach, wielu było w moim wieku. To efekt działań feldmarszałka Ferdinanda Schörnera. Gdy ten znienawidzony generał został zwolniony z rosyjskiej niewoli, do Niemiec przyjechał pociągiem. Musiał wysiąść kilka stacji wcześniej bo tam gdzie miał przybyć czekały masy jego byłych żołnierzy, którzy by go zlinczowali.

Czy wiek młodzieży odgrywał jakaś role. Czy czternastolatek był bardziej bezbronny wobec nazistów niż osiemnasto-dwudziestolatek?

Różnica wieku mogła mieć dwa duże znaczenia. Często słyszałem od innych, którzy byli najpierw w Jungvolk, a potem w Hitler Jugend, że w ich wspomnieniach najpiękniejszy czas był w Jungvolk. Z Hitler Jugend przyszła męskość, niekończące się wieczory pieśni, i wszystko to było nudne. Naziści skopiowali wiele od skautów i innych organizacji młodzieżowych. Obozy namiotowe, koleżeństwo itd. - to wszystko było dla młodzieży atrakcyjną ofertą. W porównaniu z przymusem jaki panował w szkole czy w domu rodzinnym, Jungvolk wydawała się młodzieży bardziej swobodna

A chodziło o to by podważyć autorytet rodziców.

Ta, to były przecież organizacje antymieszczańskie. Ale tu jest ważna przypadkowość narodzin. Kto wie w co bym popadł, gdybym był trzy, cztery lata starszy.

Rozmawiali: Frank Schirmacher i Hubert Spiegel

tłum Bartek Wieliński
Napisano
Guenter Grass służył w Waffen SS




Piątek, 18 sierpnia 2006

Przewodniczący Bundestagu: Grass nie zasługuje na wyrozumiałość.

Zdaniem przewodniczącego niemieckiego Bundestagu Norberta Lammerta, Guenter Grass, który dopiero teraz przyznał się do służby w Waffen SS, nie zasługuje na wyrozumiałość.

Grass chce dla siebie wyrozumiałości, której innym zawsze odmawiał - powiedział Lammert w radiu Deutschlandfunk. W porównywalnych sytuacjach Grass wypowiadał o innych ostre, niewyrozumiałe, prawie bezlitosne sądy moralne. Mam nadzieję, że to nauczka dla niego samego i dla innych - dodał.

Zdaniem Lammerta, właśnie w sprawach moralności politycznej Grass reaguje z reguły ze starotestamentową surowością". Raz po raz ten laureat literackiego Nobla z pozycji wyższości wystawiał cenzury i wypowiadał sądy moralne, które nie były adekwatne do indywidualnych sytuacji życiowych i okoliczności historycznych - dodał.

Przewodniczący Bundestagu podkreślił, że nie pojmuje, jak Grass może teraz żądać dla siebie innych warunków. (zel)

http://wiadomosci.wp.pl/kat,55834,wid,8468286,wiadomosc.html
Napisano
Bartoszewski: Grass wykazał wybiórczą odwagę cywilną"

Władysław Bartoszewski
Profesor Władysław Bartoszewski uważa za olesne" to, że Guenter Grass, który jako laureat Nagrody Nobla miał prawo uchodzić za autorytet moralny, wykazał wybiórczą odwagę cywilną", nie ujawniając wcześniej, iż służył pod koniec II wojny światowej w Waffen-SS.

Niewątpliwie pożałowania godne, szczególnie u człowieka na tym poziomie, że nie znalazł w ciągu 60 lat okazji - bardzo ostro i surowo potępiając innych ludzi za błędy - aby przyznać się, że jako młodzieniec służył siedem tygodni w tej formacji - ocenił prof. Władysław Bartoszewski.

Jego zdaniem, gdyby Guenter Grass wcześniej przyznał się, nikt nie mógłby mieć o to do niego pretensji. Powołali go na podstawie podania, które złożył do innej broni, mając 15 lat, a powołano go półtora roku później, nie pytając o nic - powiedział Bartoszewski.

Siedem tygodni był w tej formacji, w ogóle nie brał udziału w żadnych walkach, nie popełnił żadnej zbrodni, nie ma więc żadnego logicznego powodu, dla którego się tak zakłamał. Został zaprzysiężony w lutym, a skończył na początku maja (1945). Ale był i zataił - podkreślił Bartoszewski.

Według niego, bolesne jest to, że ktoś, kto ze względu na Nagrodę Nobla ma podstawy uchodzić za autorytet, wykazał taką wybiórczą odwagę cywilną". Bartoszewski zaznaczył jednak, że jeżeli chodzi o Gdańsk, to zasługi Grassa, takie jak uwypuklenie tego miasta w historii wojennej, są bardzo znaczne. Jako Polacy nie możemy mieć szczególnych pretensji do Grassa, ale jako ludzie i Europejczycy możemy mieć moralne wątpliwości dotyczące jego postawy - powiedział.

W ocenie Bartoszewskiego, przemilczenie przez Grassa służby w Waffen-SS jest moralnie jednoznacznie smutne, ale on nie będzie tego oceniał. Nie jestem Gdańszczaninem, nie brałem udziału w żadnym czczeniu Grassa. Politycznie stoję na drugim biegunie, bo on jest skrajna lewica, a ja nią nigdy nie byłem, więc nie jestem tu właściwy do wydawania sądów - powiedział.

Bartoszewski podkreślił jednak, że jako człowieka generacji wojennej boli go to, iż Grass przemilczał taką rzecz. Nie dlatego, żebym zarzucał mu jakieś zbrodnie, bo żadnych zbrodni mu nie zarzucam, no ale przykre jest to - powiedział. Dodał, że 60 lat to było sporo, żeby się do tego przyznać. Oczekujemy od naszych pisarzy, artystów czy uczonych, że będą mówili o błędach swojego życia albo je naprawiali. A tu międzynarodowa sława... To jest przykre - zaznaczył.

Bartoszewski był dwukrotnie szefem polskiej dyplomacji: w latach 1995 i 2000-2001. Jest przewodniczącym Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej i Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. W czasie II wojny światowej był pracownikiem Polskiego Czerwonego Krzyża w Warszawie. Od 22 września 1940 r. do 8 kwietnia 1941 r. był więźniem politycznym KL Auschwitz (numer obozowy 4427); został uwolniony z obozu w wyniku zabiegów PCK w Międzynarodowym Czerwonym Krzyżu.

Od lata 1942 r. uczestniczył w działaniach przeciwko okupantowi w Armii Krajowej i w Delegaturze Rządu na Kraj (Departament Spraw Wewnętrznych). W latach 1942-1944 współorganizował tajną Radę Pomocy Żydom (kryptonim Żegota). Uczestniczył w Powstaniu Warszawskim. (łc)
http://wiadomosci.wp.pl/wiadomosc.html?kat=1342&wid=8467629&rfbawp=1155918839.754&ticaid=122aa
Napisano
Szkoda, że tak późno się przyznał, choć podobno po IIWŚ wiadomo było, że był w WSS lecz nikt tego nie rozdmuchiwał. W każdym razie, media i politycy robią z tego niesamowitą sensację. Wszyscy nagle zapomnieli, że Grass ma olbrzymi i wspanialy dorobek literacki, teraz liczy się jego przeszłość w WSS. Trochę to obłudne. Myślę, że należy podejść do całej sytuacji obiektywnie a nie ciągle posiłkować się uznaniem Waffen SS za organizację zbrodniczą a tym samym dorozumianie Grass'a za zbrodniarza. Wystarczy uświadomić sobie ówczesną sytuację polityczną, wiek Grassa (być może psychicznie dojrzały a być może nie) a może też rzeczywistą chęć przeżycia czegoś innego. A na marginesie, skąd pewność, że 17 latek wiedział o zbrodniczej działalności SS a w szczególności WSS. Dziś nasze dzieci czytają dzieła literackie i poetyckie wielu autorów polskich, którzy za czasów PRL kolaborowali" z władzą i jakoś nikt tego nie wycofuje ze szkół, nikt nie robi z tego sensacji (poza poczatkiem lat 90 kiedy to ujawniano kto i co zrobił).
Napisano
Uwazam iz jest to nie powazne aby odbierać nagrody a wypowiedzi Wałęsy są jak zwyle zbyt nerwowe - emocjonale. Skoro facet był w SS od 1945 roku to wiele nie mógl zrobić a jak widać do walki sie nie rwał bo i po co skoro każdy wiedzał ze Niemcy upadną.

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie