jaca2003 Napisano 22 Luty 2005 Napisano 22 Luty 2005 po śmierci Sikorskiego Lesne Dziadki z Wyspy Węzów wróciły do łask.pozdrawiam
comet.pl Napisano 22 Luty 2005 Napisano 22 Luty 2005 Postać gen. Śikorskiego była jeszcze za jego życia wielce kontrowersyjna. Trzeba tu wspomnieć, że z lubianego oficera wojsk legionowych stał się persona non grata po przewrocie majowym Piłsudzkiego, którego nie poparł. Człowiek bez przydziału zyskał sobie poparcie i zaufanie po upadku Polski na zachodzie. Pełnił najważniejsze funkcje państwowe w rządzie emigracyjnym. Doprowadził do zwolnienia setek tysiecy Polaków z sowieckich łagrów i utworzenia Armii Polskiej w ZSRR. Jednak nie doprowadził do określenia konkretnej granicy z Sowietami, co przysporzyło mu wrogów we własnym rzadzie.Po ujawnieniu sprawy Katyńskiej i zerwaniu stosunków dyplomatycznych z ZSRR stał się jeszcze bardziej niewygodny. Niewątpliwie do jego śmierci przyczynili się sami Polacy.Trzeba tu nadmienić, że generał miał charyzmę i był lubiany przez kręgi wojskowe nie związane z polityką.Każda próba jego usuniecia ze stanowiska byłaby totalną porazką. Jedynym wyjsciem była śmierć.Wykonawcą był niewątpliwie wywiad Angielski, a zleceniodawcą strona Polska przy aprobacie władz sprzymierzonych.Domniemam, że generał dążył do porozumienia z Sowietami nawet kosztem przesunięcia granic oraz nieporuszania sprawy Katynia. Kto wie czy to nie byłoby lepsze?!!!!!Sowieci mimo pozornej niecheci woleli mieć Polaków po swojej stronie. Była im więc na ręke kolejna inicjatywa Polskich komunistow, którzy pragneli stworzyć Polskie Wojsko, i przejęcie władzy w kraju, ale już na ich warunkach.Tak więc śmierć generała rozwiazywała wiele problemów i złożonych obietnic, była wszystkim po drodze.Nikt nie powiedział nie.comet
IRONRAT Napisano 22 Luty 2005 Autor Napisano 22 Luty 2005 Masz rację comet. Ja też spotkałem się z twierdzeniami (popartymi pewnymi wspomnieniami ludzi z PSZ), że gen. Sikorski miał mimo wszystko niezłe kontakty z Rosjanami i mógł się jakoś z nimi dogadać". Było to nie na rękę planom politycznym Wielkiej Brytanii, która do zimnej wojny przygotowywała się na długo zanim skończyła się światowa. Najlepszym tego dowodem są np. pamiętniki Churchila.IronratPS. No i post nr 1000. Jak ten czas leci.
iglanadon Napisano 23 Luty 2005 Napisano 23 Luty 2005 jakoś nie przekonuje mnie teza o polskim spisku wykonanym rękami anglików. Nie chcę tu herbaciarzy usprawiedliwiać, ale czy byli oni aż tak głupi żeby fundować sobie tak szemraną katastrofę na własnym terenie ?, nie prościej było przemycić jakąś malutką bombkę do samolotu albo zrobić stronie niemieckiej mały przeciek o trasie lotu samolotu z vipami ??
iglanadon Napisano 23 Luty 2005 Napisano 23 Luty 2005 tym bardziej że gubernator giblartaru ostrzegał Sikorskiego przed lotem i możliwością zamachu
Katani Napisano 23 Luty 2005 Napisano 23 Luty 2005 Proste. Jak ktoś non stop zataja dokumenty tyle lat po wojnie, to ma coś ważnego do ukrycia. Dawno już II WŚ zakończyła się lecz niektórzy politycy na zachodzie z uporem baranim, nie dopuszczają naszych historyków do niebezpiecznych dla nich archiwów. Akta te skompromitowałby obraną linię aliantów co do sprawy polskiej. Polak jest dobry do walki w okopach, do pielęgnacji rannych w lazaretach, ale jest nie dobry do sterylnych salonów politycznych. Wielokrotnie gen. Sikorski był o krok od śmierci, wiedział to, miał tą świadomość. Zamachowcy mają swoich zleceniodawców, dostają za to pieniądze, rozmywają się po wykonanym zadaniu, i wiedzą że ujdzie im to bez karnie. Czują się bezpiecznie. Gen. Sikorski nie patrzył się na zachód spolegliwe, aliantów nie traktował jako dobrych wujów dla Polski. Był praktyczny i trzeźwy w ocenach sytuacji. Zamachowcy kierowali się prostą logiką, jeżeli nie działa marchewka, to trzeba znaleźć pałę. Gen. Sikorski był za twardy w negocjacjach miał argumenty i nie był pieskiem merdającym ogonem na politykę aliantów, dbał o Polskę. Oficerowie sanacyjni byli odsunięci od władzy, bolało ich to, nie jeden z karierą Nikodema Dyzmy, czekał na światełko w tunelu. Takim światłem w tunelu okazała się śmierć generała. Sikorski musiał zginąć, podejmował odważne i przemyślane decyzje, a co najważniejsze prowadził SWOJĄ politykę. Churchill nie mógł tego tolerować, wpadał w flegmatyczną angielską wściekłość, wszystko odbyło się ponad polskimi głowami. Potrzebny był wschodni front dla Anglików i Amerykanów. To nie grzech, że dbali o swoje interesy. Po śmierci Sikorskiego nastała w rządzie sanacja, która załatwiała małe partykularne interesiki. Nie mogli podskoczyć, alianci płacili im kieszonkowe, więc kieszonkowo się zachowywali. Generał musiał zginąć. Nie było już silnego człowieka, wiedzącego czego chce dla Polski, zostali pajace do wykonywania poleceń aliantów. Generał Sikorski musiał zginąć, aby mogli objąć rządy ludzie, którzy mieli niską świadomość polityczną, albo udawali, że mają słabą orientacje w rzeczywistości. Lwy salonowe i bawidamki, nadzorowani przez wywiad angielski. Cóż takie życie.Okazało się, przebadano, że Sikorskiego mundur, nie zawierał elementów morskich czyli najprawdopodobniej został zamordowany jak spał, i od razu zwłoki zostały przewiezione do Londynu. Dane : Rewizja nadzwyczajna- Baliszewski.
Darda Napisano 23 Luty 2005 Napisano 23 Luty 2005 Hmm, wydaje mi się, Katani, że trochę przesadzasz. Gdy mówisz o takiej absolutnie niby niezależnej od Aliantów polityce Sikorskiego, to nie tylko nie jesteś w zgodzie z prawdą historyczną, ale, wybacz, z rozsądkiem. Żaden, powtarzam, ŻADEN rząd na uchodźstwie nie mógł prowadzić takiej ABSOLUTNIE niezależnej polityki. Prawdę mówiąc, polityka Sikorskiego była zależna – a w początkowym okresie nawet bardzo. Samo przejęcie władzy przez Sikorskiego możliwe było tylko dzięki takiemu, a nie innemu wyborowi Francji. Tej Francji, której Sikorki był wierniejszy od samych Francuzów. To dzięki tej absolutnej wierności Sikorskiego z francuskiego pogromu ocalić się udało jedynie tak niewielką część armii. Pamiętaj o proporcjach wśród ewakuowanych do Anglii – tak nieproporcjonalnie duży procent oficerów wynikał nie z tego, że porzucali oni swoje oddziały, lecz z tego, że w zaistniałych (zaistniałych w ogromnym stopniu dzięki Sikorskiemu) warunkach, ewakuowały się w celu dalszej walki jedynie najbardziej zdeterminowane i zmotywowane jednostki. Nie darzę Sikorskiego szczególnym uwielbieniem – czegóż się zresztą po takim „pogrobowcu sanacji” ja można spodziewać :-). Nie podoba mi się jego, i jego najbliższego otoczenia zwłaszcza, małostkowość – choćby w polityce kadrowej. Wiele pokutujących do dziś negatywnych opinii i fałszywych mitów o kampanii wrześniowej to wcale nie dzieło propagandy komunistycznej, lecz wynik działań Kota chociażby. Charakterystycznym i niepięknym tego przykładem jest sprawa uniemożliwienia wydania „Września żagwiącego” Wańkowicza w 1940 w Paryżu. Razi mnie przenoszenie politycznych waśni z czasów pokoju na czas wojny. Mimo tych wszystkich zastrzeżeń i bez specjalnej sympatii, darzę Sikorskiego szacunkiem. Był zdolnym generałem, zdolnym politykiem, a z pewnością stał się symbolem kontynuacji walki o niepodległość. Nie sądzę, by za jego śmiercią stali Anglicy – nie mieli w tym tak naprawdę interesu. Głównymi podejrzanymi są w moim odczuci Sowieci. Oni interes mieli. Nie po to zerwali stosunki dyplomatyczne przewrotnie wykorzystując swoją własną zbrodnię. Nie po to tworzyli ZPP i nie po to tworzyli „armię Berlinga”, żeby utrzymywać dobre kontakty z legalnym rządem polskim. Sikorski był symbolem – zwłaszcza w okupowanym Kraju. Jako przedwojennego opozycjonistę trudniej go było szkalować. Najkorzystniej więc było wyeliminować. Sprawa munduru i wody morskiej – o jaki mundur tu chodzi? Ten, który miał na sobie w chwili katastrofy (a, przepraszam, chyba że żadnej katastrofy nie było, a oprócz Sikorskiego otruto jego córkę, adiutanta i resztę), ten w którym go przewieziono do Anglii czy jeszcze inny?Wracając do roli Anglików. Jak napisałem, nie uważam, by byli odpowiedzialni bezpośrednio (co innego pośrednio, przez brak właściwego przestrzegania procedur bezpieczeństwa) za śmierć Sikorskiego. Dlaczego więc wciąż utajniają archiwa? Uważam, że Anglicy w trakcie śledztwa poznali prawdę i że prawda ta była i wciąż jest dla nich niewygodna. Sądzę, że tą prawdą jest sowieckie autorstwo zamachu. Anglicy byli uzależnieni od frontu wschodniego, pamiętali o pakcie sowiecko – niemieckim, wiedzieli, jak łatwo Stalin potrafi zawierać sojusze z najgorszymi wydawałoby się wrogami. Nie chcieli ryzykować zadrażnienia stosunków, zresztą i tak gotowi byli Polskę w razie potrzeby poświęcić (c w końcu zrobili). Uważam, że to jest właśnie powód zamknięcia archiwów – nie trzeba się zbytnio tłumaczyć, nie ma się za co wstydzić. A tak naprawdę to wszystko tylko hipotezy, domysły i podejrzenia – zero konkretów. Snuć dywagacje i dostosowywać je do własnych politycznych sympatii i antypatii można długo i bardzo namiętnie. Mi się, przynajmniej na dziś, już nie chce.Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że nikogo nie uraziłem, Darda.
krzysiek Napisano 23 Luty 2005 Napisano 23 Luty 2005 Ja też nie kocham za bardzo Sikorskiego. Wcale nie był taki piękny i fajny. Oczywiście ma wiele zasług, ale jego zachowanie we Francji wobec oficerów czynnych w czasie kampanii... było bardzo złe. W dodatku rzeczywiście przeniesiono masę animozji z kraju i odgrywano się na oficerach sanacyjnych". PozdrawiamKrzysiek
Katani Napisano 23 Luty 2005 Napisano 23 Luty 2005 Zgadzam się z moimi przedmówcami, rzeczywiście gen. Sikorski uprawiał serwilizm we Francji, to się wszystko zgadza. Wchodził żabojadom prawie, że w d... bez mydła, ale sytuacja jaką zastał na emigracji nie była przecież najlepsza. Emigracja była w szoku wyczynami kretyna z wystrzyżonym wąsikiem 1939 roku w Polsce. Napływająca nowa emigracja z kraju tak naprawdę nie wiedziała, co ze sobą zrobić w obliczu zdrady Francji i Anglii. Panowało ogólne zmęczenie materiału. Cała była władza RP albo internowana albo rozsypana po Europie. Złoto wywiezione z Polski, gdzieś tam na morzu śródziemnym dryfowało sobie na statku, więc tak naprawdę nikt nie wiedział, co robić. Nie mając zaplecza politycznego i finansowego gen. Sikorski, zaczął kombinować grać na czas z Francuzami. Musiał podsumować rządy sanacyjne w Polsce i to zrobił, wielu oficerom to się nie podobało, ale to było sensowne. Wykazał ich nieudolność i wielu udowodnił tchórzostwo. Na dzień doby już miał przechlapane. Beck umilkł gdzieś tam internowany, już mu się nie chciało nawet powtarzać i mówić, że Polska od morza nie da się odepchnąć. W takich to dziwnych okolicznościach natury gen. Sikorskiemu przyszło się zmagać na polu zachodnim. Nie miał łatwo, to na pewno nie kryształowa czarodziejska kula, musiał zawrzeć niepopularne kompromisy. Proszę mnie źle nie odbierać, mój przekaz nie jest nasiąknięty pełnym zachwytem do Sikorskiego, ale chłop nie miał wyjścia. Stał się nie wygodny, kiedy zaczął wszystko ze sobą sklejać i układać. Okrzepł i kiedy zrzucił zamroczenie wrześniem zauważył, że tak naprawdę to nie ma, z kim gadać ani we Francji ani na Wyspach. Emigracja skłócona, wojsko na wschodzie zapadło się w trójkąt sowiecki, Polska rozdrapywana przez swołocz niemiecką i radziecką, nie była mu wstanie w żaden sposób pomóc, to ona potrzebowała pomocy. Dlaczego Sikorski stał się niewygodny dla wschodu i zachodu? Po prostu przejrzał plany wszystkich tych połamańców, którzy mienili się kumplami Polski. Z resztą nie miał z tym żadnego problemu. Nasz gen. Sikorski okrzepł, nie dawał się wpuszczać w maliny, stał się niewygodny. Te usamodzielnienie nie podobało się aliantom, za dużo od nich wymagał. Oni lubili platfusów politycznych i tyle, więc dali ponownie sanacji fory.
Katani Napisano 23 Luty 2005 Napisano 23 Luty 2005 i jeszcze jedno w myśl niemieckiego przysłowia:Nicht der Morder, der Ermordete ist schuldig...czyli:Nie morderca jest winny, lecz zamordowany...
Katani Napisano 23 Luty 2005 Napisano 23 Luty 2005 Tajemnica Hieny Tygodnik Wprost", Nr 1157 (06 lutego 2005) Kto zamordował generała Władysława Sikorskiego? Dariusz Baliszewski Historyk, publicysta, autor programu Rewizja nadzwyczajna" Ktoś zabił gen. Władysława Sikorskiego. Najprawdopodobniej udusił. Wszyscy, którzy przed pogrzebem - już w Londynie - uczestniczyli w otwarciu jego trumny, byli zgodni co do tego, że twarz Sikorskiego nie miała śladów obrażeń. Natomiast wszyscy zapamiętali jej ciemnobrązowy kolor, charakterystyczny dla twarzy ofiar uduszenia. Dziś, po ponad 60 latach po śmierci gibraltarskiej, niewielu historyków wierzy jeszcze w oficjalną wersję przypadkowego wypadku lotniczego. W przypadkowych wypadkach zdarza się bowiem, że giną ludzie, nie powinny jednak ginąć fakty. W tym nigdy nie wyjaśnionym wypadku wraz z ludźmi - jak się miało okazać - zaginęła cała prawda o okolicznościach zdarzenia. Nikt do dziś nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, ilu ludzi znajdowało się na pokładzie samolotu, ilu i jak zginęło, wreszcie - co się stało z ich ciałami? Według relacji por. Ludwika Łubieńskiego, szefa polskiej misji wojskowej na Gibraltarze, Jan Gralewski, jedna z ofiar katastrofy, kurier z Polski, przed śmiercią wyraził życzenie, że chciałby być pochowany na Gibraltarze! Cóż to więc był za dziwny wypadek, jeśli jego ofiary przed wejściem do samolotu rozstrzygały o miejscu swego pogrzebu? Ocaleli czy zginęli Historycy w dochodzeniu prawdy odnajdują dziś, po latach, nie dające się wyjaśnić dokumenty i fakty świadczące o tym, że być może nie wszyscy zginęli w rzekomym wypadku lotniczym. Być może tych, których ciał nie odnaleziono, czekał nieporównanie bardziej tragiczny los. Bransoletka córki generała Zofii Leśniowskiej, ozdoba, która tajemniczą drogą zawędrowała do Kairu i została tam odnaleziona pod dywanem w hotelu Mena House (Bransoletka Zofii", Wprost" nr 52/53 z 2004 r.), rodzi pytania i hipotezy z pozoru tylko absurdalne. Jeśli bowiem przyjąć za prawdopodobne, że nie było żadnej katastrofy lotniczej, a wypadek samolotu Sikorskiego został zaaranżowany jedynie po to, by ukryć prawdę o wcześniejszym zamachu w pałacu gubernatora, to trzeba przyjąć za możliwe przypuszczenie, że zamachowcy nie zabili wszystkich członków ekipy Sikorskiego, a jedynie tych, którzy między godz. 15.00 a 16.00 znajdowali się w pokojach. Najprawdopodobniej więc ocalała Zofia Leśniowska i Adam Kułakowski, sekretarz Sikorskiego, którzy udali się w tym czasie do miasta, a na pewno Jan Gralewski, który z ekipą Sikorskiego w ogóle nie miał nic wspólnego. Jeśli mistyfikacja wypadku miała się wydać prawdopodobna, to także oni musieli zniknąć i zostać uznani za zabitych. Tym bardziej, że najprawdopodobniej nigdy nie zgodziliby się na jakikolwiek współudział w mistyfikacji. Czy cokolwiek poza intuicją wspiera to przypuszczenie? Z co najmniej kilku poszlak wskazujących na to, że tak właśnie być mogło, pierwsza jest sprawa łóżka. Oto, jak świadczą relacje m.in. Ludwika Łubieńskiego, po południu 4 lipca córka generała poprosiła o wstawienie do samolotu łóżka dla ojca. Według relacji czeskiego pilota kapitana Edwarda Prchala, oficjalnie jedynego uratowanego w katastrofie, to instalacja łóżka miała spowodować opóźnienie odlotu liberatora. Jest oczywiste, że nie można po prostu wstawić łóżka do samolotu. W chwili startu czy lądowania, w momentach turbulencji łóżko latałoby" po całej maszynie. Jeśli ktoś chciałby je zainstalować, musiałby je przyspawać do podłogi lub elementów kadłuba samolotu. Łóżka, rzekomo zamontowanego, nie znaleziono po wypadku. Nie wspominają o tym dokumenty i relacje z przebiegu akcji ratunkowej. Nikt - okazuje się - łóżka nie zainstalował. Po co zresztą miano by to zrobić, skoro w tylnej części samolotu Sikorskiego znajdowało się sześć superwygodnych foteli? Cała ta sprawa rodzi inne pytanie: po co Zosia - a to nie ulega kwestii - miałaby się upierać w sprawie jakiegoś łóżka dla ojca? Nic nie wiadomo o tym, by był chory lub by się gorzej poczuł. Zresztą, nawet gdyby, to równie wygodnie przeleżałby sześć godzin lotu do Londynu w fotelu. Jedyne, co pozwala zrozumieć epizod z łóżkiem, to hipoteza, że Zofia Leśniowska, powiadomiona o śmierci ojca, chciała na łóżku przewieźć do Londynu jego ciało. Być może jedynie ta hipoteza tłumaczy, dlaczego gubernator gen. Mason-MacFarlane opowiadając już po wojnie w Londynie Helenie Sikorskiej, wdowie po generale, zdarzenia owego dnia, mówił, jak to wieczorem 4 lipca 1943 r. błagał Zosię, by nie leciała tym samolotem! Dlaczego miałaby nie lecieć, skoro dotychczas latała z ojcem? I jakim to - gdyby przyjęła tę radę - samolotem miałaby polecieć? Jedynym samolotem, który tego wieczoru, a ściśle biorąc tej nocy, już po tzw. wypadku samolotu Sikorskiego, startował z Gibraltaru, był liberator ambasadora Rosji w Wielkiej Brytanii Iwana Majskiego. Udawał się jednak przez Kair do Moskwy. Szantaż Stalina Ta podróż Majskiego do Moskwy miała dramatyczny kontekst polityczny. Formalnie został on wezwany na konsultacje. Faktycznie jednak w maju i czerwcu 1943 r. Stalin odwołał także Litwinowa z Waszyngtonu i Gusiewa z Montrealu. W czerwcu rozpoczął tajemnicze rozmowy z Niemcami, szantażując Zachód perspektywą bliskiego separatystycznego pokoju. W stosunkach sprzymierzonych rozpoczynał się głęboki kryzys zaufania, którego powodem nie była wcale sprawa przesunięcia daty utworzenia drugiego frontu na rok 1944, o czym Stalin wiedział od stycznia 1943 r., lecz sprawa polska i gen. Władysław Sikorski. Po kryzysie katyńskim i zerwaniu stosunków z rządem polskim w Londynie Stalin tworzył w Moskwie własny rząd polski z Wandą Wasilewską i własne polskie wojsko z płk. Berlingiem. Zamiast akceptować jego plany, Zachód ustami Churchilla przypominał mu jego niedawny sojusz z Niemcami i deklarował pełne poparcie Sikorskiego. Upraszczając skomplikowaną sytuację polityczną, jaka powstała, odwołując Majskiego, Stalin stawiał sprzymierzonych przed wyborem: albo ja, albo ten faszysta Sikorski!". Dwa liberatory Nikt nie uwierzy, że to tylko przypadek sprawił, że 4 lipca 1943 r. na płycie lotniska gibraltarskiego znalazły się obok siebie samoloty Sikorskiego i Majskiego. Po wyparciu Niemców z Afryki do wyboru pozostawało wiele lotnisk na drodze do Moskwy. Majski mógł lądować na wolnej już Malcie czy na jednym z lotnisk Maghrebu. A jednak obaj politycy znaleźli się nagle w tym samym miejscu. W świetle relacji i polskich, i brytyjskich to przypadkowe" spotkanie z Rosjanami zakwaterowanymi w innym skrzydle tego samego pałacu gubernatora miało spowodować komplikacje. Oto Polacy mieli nie wychodzić z pokojów i ukrywać swoją obecność do odlotu Majskiego, a Rosjanie, by nie spotkać Sikorskiego, zostali wysłani na wycieczkę po Gibraltarze, a następnie skłonieni do wcześniejszego odlotu z Gibraltaru. To czysta anegdota historii. Dodajmy, mało wiarygodna. Gen. Sikorski nigdy przed nikim, a już na pewno przed Rosjanami, nie zgodziłby się ukrywać. Jeśli przyjąć za prawdopodobną hipotezę, że śmierć Sikorskiego nastąpiła nie w wypadku lotniczym późnym wieczorem, a wiele godzin wcześniej w pałacu gubernatora, którego skrzydło zajmowali Rosjanie, to historia nie brzmi już tak anegdotycznie. Co więcej, jeśli przyjąć za prawdziwą relację Renalta Capesa, brytyjskiego oficera z wieży kontroli lotów w Gibraltarze, świadczącą o tym, że ambasador radziecki odleciał wraz ekipą (według Ludwika Łubieńskiego liczącą kilkunastu oficerów) do Kairu wiele godzin po wypadku samolotu Sikorskiego, to cała ta historia zdaje się po latach nabierać zgoła innego sensu. W jej nowym świetle zrozumiała staje się cała brytyjska mistyfikacja wypadku lotniczego w celu ukrycia wcześniejszej zbrodni i być może także ochrony domniemanych zabójców. Jeśli zamachowcami mogli się okazać też Rosjanie, to taka prawda nie mogła ujrzeć światła dziennego. Nieświadomy Majski Sam ambasador Majski zapytany przez Rolfa Hochhutha, niemieckiego pisarza, o zdarzenia gibraltarskie, w liście z 27 grudnia 1966 r. wyjaśnia - zastrzegając, że doskonale pamięta przebieg wypadków - że z Londynu wyleciał w nocy z 4 na 5 lipca (kiedy gen. Sikorski już nie żył), a na Gibraltar przybył 5 lipca. Został zakwaterowany w twierdzy gibraltarskiej, a nie w pałacu gubernatora, i o obecności Sikorskiego nic nie wiedział. Nie wiedział też o katastrofie samolotu Sikorskiego, a o śmierci generała dowiedział się 6 lipca w Kairze podczas śniadania w ambasadzie brytyjskiej. Wobec takiego oświadczenia historyk nie ma możności stawiania dalszych pytań. Hochhuth nie zapytał więc ani o tajemnicę bransoletki Zofii Leśniowskiej, która jakimś cudem znalazła się z powrotem w Kairze, ani o ewentualną obecność na pokładzie samolotu Majskiego ludzi, którzy być może przeżyli zamach na generała. Nie zapytał o to, dlaczego samolot Majskiego w drodze do Kairu miał międzylądowanie nie w Castel Benito obok Trypolisu, gdzie lądowały wszystkie samoloty, lecz na wojskowym lotnisku w sercu pustyni, jak gdyby było coś do ukrycia. Nikt więcej Majskiego o nic nie pytał. Zmarł w 1975 r. okryty sławą wielkiego dyplomaty i wybitnego historyka. Misja cichociemnego I zapewne nikt nie powróciłby do tych pytań, gdyby nie niezwykła relacja, która - początkowo uznana za absurdalną - przeleżała kilka lat w archiwum Rewizji nadzwyczajnej". Kiedy pod koniec lat 90. zdecydowałem się odnaleźć jej autora, okazało się, że jest już za późno. Nikt nie odpowiadał na listy. Warto ją przywołać, dziś bowiem nie brzmi już wcale tak absurdalnie, jak to się przed laty mogło wydawać: W drugiej połowie września 1945 lub 1946 roku przyjechał do swojej rodziny w Rutkach Tadeusz Kobyliński. Ja dobrze go znałem, ponieważ służąc w wojsku, razem pracowaliśmy w wywiadzie od 1936 roku aż do wojny 1939 roku. Wiem, że on był wówczas w ochronie gen. Sikorskiego. Będąc w Rutkach, przybył do mego domu w Ożarkach i powiedział mi, że jedzie do Związku Radzieckiego, aby uwolnić córkę gen. Sikorskiego, która jest tam przetrzymywana, i że ja, jako komendant placówki AK w Rutkach, powinienem dać mu ochronę z AK-owców, ponieważ przez AK-owców mógłby być ścigany i zwalczany. Ja zgodziłem się i dałem mu do ochrony dwóch ludzi w drodze do Sokółki. On przenocował u rodziny w Rutkach i na drugi dzień o godz. 5 rano odjechali. Było ich pięcioro: Kobyliński, a z nim kobieta i mężczyzna oraz dwóch moich ludzi ochrony. O godz. 6.30 tego samego dnia przyjechał do mnie samochodem komendant Obwodu AK Zambrów Władysław Podsiad, ps. Brzoza, i z nim trzech ludzi, którzy byli w pogoni za Tadeuszem Kobylińskim. Zabrali mnie do samochodu i ruszyliśmy w pościg. W Białymstoku nie zdążyliśmy ich dopędzić. Dopędziliśmy ich w Sokółce, ale tam przejęło ich już wojsko sowieckie i pod jego ochroną przejechali granicę w kierunku Grodna. My więcej nie mogliśmy już nic zrobić (...)". Cała sprawa nie byłaby warta wzmianki, gdyby nie okazało się, że autor relacji Jan Kozłowski z Ożarek, a także Władysław Podsiad z Zambrowa byli komendantami placówki i obwodu AK; co więcej, gdyby się nie okazało, że Tadeusz Kobyliński to słynny cichociemny, ps. Hiena, zrzucony do Polski w kwietniu 1944 r. Zaprzysiężony 26 czerwca 1943 r. w pierwszych dniach lipca znalazł się na Gibraltarze. W świetle relacji ludzi, którzy zetknęli się z nim po wojnie, to on, a nie gubernator Mason-MacFarlane miał przekonywać Zosię, by nie leciała z ojcem. Żaden oficjalny dokument nie potwierdza tej historii. Z dokumentów wynika, że w czasie gdy ppor. Tadeusz Kobyliński działał na Gibraltarze, oficjalnie uczestniczył od 15 kwietnia do 12 listopada 1943 r. w kursie doskonalenia administracji wojskowej. A w dniach, w których udawał się do Rosji na poszukiwania córki Sikorskiego, oficjalnie został przeniesiony rozkazem płk. Rzepeckiego do Krakowa ze specjalnym zadaniem". Tylko z fragmentarycznych relacji przyjaciół wynika, że podobno Hiena widział Zosię z daleka gdzieś pod Moskwą w jakimś obozie. Ale nie mógł się zbliżyć. 23 listopada 1945 r. po ucieczce z Polski dotarł do Ankony. Po wojnie służył w wojsku brytyjskim. Zmarł na atak serca w 1961 r. w wieku 47 lat. Najpewniej nikt nigdy nie dojdzie prawdy w tej historii. Może więc warto zapisać dziś w formie najprostszej informacji, że podobno byli ludzie, którzy po wojnie, w 1945 r., poszukiwali w Rosji Zofii Leśniowskiej, oficjalnie zmarłej w wypadku gibraltarskim, i byli też ludzie, którzy próbowali im w tym przeszkodzić. Dariusz Baliszewski http://www.wprost.com.pl/ar/?O=72691
okaul Napisano 23 Luty 2005 Napisano 23 Luty 2005 Tak sobie myśle że się włączę...Iglanodon - dlaczego nazywasz kilka postów wyżej padalcem" Prchala? Prchal paru osobom wytoczył procesy o oszczerstwa i wygrał je. Zwłaszcza autorowi pewnej sztuki (Hochutch czy jakoś tak) sugerujacej zdaję się zarąbanie polskiego generała teutońskimi jak najbardziej toporami. Po zainscenizowanym przez Prchala awaryjnym ladowaniu... Popłuczyny tego śmiecia mam okazję ogladać wlaśnie na forum. Szczerze mówiąc i Tobie by sie też należało coś wytoczyć. Panowie - ktoś słusznie zauważył ze istnialo mnóstwo sposobów zainscenizowania takiego wypadku. Bomba nad Atlantykiem narzucałaby się jako najpewniejszy i najprostszy wariant.Natomiast sugerowanie ze Prchal byl co najmniej współwinny" to już przepraszam ale przedpotopowa (Iglanodon sorry -ale nie moglem się powstrzymać) głupota. Jak zamierzacie namówić pilota do wodowania 20 tonowym samolotem, w nocy o 23.00 raptem ze 100m wysokości i jeszcze w określonym miejscu -żeby to jakieś teutońskie/anglosaskie etc kommando mialo czas... etc.Nie wiem czy ktoś z Was wie co znaczy przymusowe lądowanie. Zwłaszcza na wodzie. I do tego w nocy. Dla pilota (podwójnie obrażonego -bo czeskiego pilota -Iglanodonie) znaczy to coś takiego, posługujac się analogią samochodową: Prchal - rozpędzi Pan swoja cieżarówke do 200km/h i na zakrecie -tym, Pan wie, z wirażem 100m ponad doliną, wyleci Pan z trasy. Potem, po uderzeniu o ziemię musi Pan się zatrzymać w dokładnie oznaczonym miejscu na jej dnie - dla pewności wybudujemy Panu tam solidny mur. Potem Pan spokojnie wysiądzie z kabiny a nasze speckommando załatwi reszte... Historia smierci Sikorskiego jest idealnym materiałem na rewelacje w stylu Strefy 11" Zwłaszcza że nie ma już żyjacych swiadków a archiwa zamknięte i skrywaja Bóg wie co... Pewno każdy z was ma jakąs teorię - albo przyjął jakąś cudzą. Historia staję się legenda, legenda mitem... a autor musi zarobić na swoja wierszówkę. Kto ma coś wspólnego z tzw dziennikarstwem wie o czym mówię.OK - wiecie jaka jest moja wersja? Wypadek. I niestety wina pilota... czeskiego pilota. Na pewno był wygodny dla niektórych. Posłuchajcie - jest relacja polskiego pilota innego Liberatora: Boleslawa Korpowskiego z mocno podobnego incydentu na Liberatorze własnie. W skrócie: pilot po jak najbardziej poprawnym starcie nagle orientuje się że ma zablokowane stery, maszyna pochyla mu się na skrzydło, silniki ida pełną mocą ale samolot gwałtownie traci predkość... Odblokuj stery! ryczę do Masłonia, nonsens -stery zostały odblokowane na ziemi, w przeciwnym razie start był (by) niemożliwy. Ale kto tam rozumuje w panice? Grat mi się wali, nie mogę wyprostować steru. Silniki na małym skoku (śmigieł) grzmią a maszyna z cześciowo wypuszczonymi klapami traci szybkość. Sekunda, dwie i rabniemy w ziemię.[...] Laik nie zrozumie jak pilot jednym spojrzeniem potrafi ogarnąć dziesiątki zegarów wskazówek i swiatełek na tablicy rozdzielczej.[...] Jeden guziczek był nie na miejscu: kontakt przechylenia w automatycznym pilocie był włączony. Wyłaczyłem. [...] Gdybym przed zauwazeniem pozycji wspomnianego "guziczka rozwalił maszyne i jakims cudem ocalał, to byłbym po dziś dzień (relacja z 1961) najświęciej przekonany ze przyczyną kraksy musiała być niewytłumaczona wada w urzadzeniu do blokowania sterów. [...]"Tyle Korpowski. Czy tak mogły wygladać ostatnie chwile Liberatora AL 523???Nie wiem. Już nikt nie wie. Natomiast Ta relacja jest zadziwiająco zbieżna z tym co mówił Prchal.Może rozwinę nieco temat - dla mniej zorientowanych w technice pilotażu i zawiłościach automatyki lotniczej.Liberator był wyposażony w rodzaj autopilota - służyło to do utrzymywania samolotu w określonym kierunku i w równowadze. Lotnicy owych czasów nazywali to coś - George" (W Migach też była jakaśNatasza" prawda? ;-). Podczas dlugiego lotu George znacznie ułatwiał im życie. Np. zmiana predkości - to zmiana sil na wolancie - chyba ze wytrymujemy samolot. Georgem - albo trymerem (taka mala klapka w sterze, powoduje jego wstępne" wychylenie) i de facto spowodujemy wyzerowanie sił na drażku. Podczas dlugotrwalego lotu taki samolot zużywa materiały pedne w tonach, czyli zmienia się zasadniczo jego wyważenie - i sily na wolancie również. Piloci praktycznie zaraz po starcie włączali Georga. Oczywiście nie byl to autopilot w dzisiejszym kształacie i kiedy to dość proste i mechaniczne urządzenie nie dawało już sobie juz rady ze znaczną zmianą polożenia środka cięzkości platowca -włączało lampe kontrolną. Pilot przestawiał wtedy ręcznie Georga i wyważal samolot - dla Liberatora z racji na układ zbiorników paliwa potrzeba bylo robić samolot ciężki na łeb" w trakcie lotu.OK -jak więc mogła wygladać sytuacja w Gibraltarze?Ano podczas lotu do Gibraltaru pilot używał Georga". W miarę zużywania paliwa maszyna była coraz cięzsza na ogon. Normalne dla Liberatora i nie tylko... Pilot więc normalnie przestawiał Georga na pozycję ciezki na łeb" i tak wyladował. Poki co wszystko OK. Teraz ponowny start i: maszyna jest przeciążona (była pełna, od masy paliwa i dodatkowego łóżka dla Sikorskiego po kontrabandę załogi... to fakt), pilot ma ten cholerny automat ustawiony maksymalnie w pozycji 'ciezki na łeb' i na wys 100m jak zwykle włącza żyroskopy żeby sie rozkrecily i paluch mu się obsuwa jednocześnie na sasiedni włacznik odpalajac Georga (albo George pozostal wlaczony z poprzedniego lotu)... który to natychmiast dusi mu nos w dół... Nie wiemy czy Prchal krzyknal do drugiego pilota zeby mu odblokował stery - ale mysle ze miał dokładnie takie wrażenie jak Korpowski.Tak na marginesie;Zacząłem wierzyć w coś takiego kiedy mój trymer w moim 40x lżejszym samolocie odczepił się od sterowania zaraz po starcie. Kawalek metalu 5x25cm furkocąc sobie swobodnie na moim sterze wysokości spowodowal takie oscylacje w osi podlużnej że nie mialem siły nad nimi zapanować. Ja i mój pasazer żyjemy tylko dlatego ze przy ich okazji zmniejszyła sie przedkość maszyny i ustalo to cholerne furkotanie. Przypadek szczęsliwy. Jak Prchala... nie mial szansy tego przeżyć a przeżył. pozdrawia Kuba Myśluk
krzysiek Napisano 24 Luty 2005 Napisano 24 Luty 2005 Oczywiście można uzasadnić postawę Sikorskiego we Francji tym, że nie miał wyboru, na pewno jest w tym coś z prawdy. Ale to co mnie raziło, to zbyt łatwe przerzucenie odpowiedzialności za klęskę w kraju na oficerów, którzy walczyli. Sikorski był wtedy bez przydziału (nie ze swojej winy - w końcu prosił, ale nie dostał) i to co się działo we Francji ma zbyt wiele znamion odgrywania się za wszystkie lata pomijania środowiska nie sanacyjnego. Generalnie chyba pominięto wiele doświadczeń polskich z września łatwo wrzucając klęskę do worka z napisem iekompetencja dowódców".PozdrawiamKrzysiek
iglanadon Napisano 24 Luty 2005 Napisano 24 Luty 2005 1. analizując zdjęcie liberatora Prhala można odnieść wrażenie że ten samolot najspokojniej wodował a nie przepadł nagle z wysokości 100m, dobże znane jest zdjęcie lotnicze złamanego liberatora na dnie. Ten samolot miał taką przypadłość że lubił się w tym miejscu przełamywać podczas np lądowania na brzuchu (specyfika konstrukcji tego modelu samolotu - belka nośna konstrukcji szła w grzbiecie). gdyby przepadł z wysokości 100m nie było by z niego prawie co zbierać, porównaj zdjęcia liberatora polskiej 1586 eskadry który przecholował pos startowy w Brindisi.2. wodowanie tak ciężką maszyną nie było nie możliwe, procedury awaryjnego wodowania były znane i zapisane w instrukcjach, a przypadków takich można przytoczyć naprawdę wiele3. Nie uwierzę w to że pilot uratował się nie lądując awaryjnie, tak po prostu wywaliło go z kabiny, a on w między czasie zdążył jeszcze założyć kamizelkę ratunkową krórej jak sam twierdził nie miał ??!!
Darda Napisano 24 Luty 2005 Napisano 24 Luty 2005 Drogi comecie - nie ja snuję przypuszczenie, że jakoby to Sowieci pod nosem angoli podtruli generała". Owszem, podejrzewam Sowietów o sabotaż w samolocie (choć trudno nie wziąć pod uwagę tego, co napisał okaul), jednak w prawdziwość, a nawet w prawdopodobieństwo wersji otrucia BARDZO mocno powątpiewam. Być może nieprecyzyjnie się wyraziłem, stąd Twoja pomyłka. Uważam, że to Sowieci, i tylko oni, mieli prawdziwy interes w śmierci Sikorskiego. Nie zgadzamy się ze sobą w tej opinii – może i dobrze, bo nudno by było tak się we wszystkim zgadzać. A że, jak już napisałem, wszystko to tylko hipotezy i domysły, snute najczęściej pod własne sympatie i antypatie polityczne, nie ma o co kruszyć kopii. Pozdrawiam, Darda
iglanadon Napisano 24 Luty 2005 Napisano 24 Luty 2005 1. z epitetami pod adresem Prhala to żeczywiście przesasadziłem, wszystkich urażonych przepraszam - poniosło mnie, nie zmienia to jednak faktu iż nie wykluczam jego współudziłu w tym co nastąpiło.2. z prędkościa 200 km/h to chyba troszkę przesadziłeś, jaką liberator mógł mieć prędkość startu ? 120 może 130km/hchyba że jak twierdzisz samolot zwalił się ze 100m, powiedzmy miałby te 200 km/h ale po pierwsze jak już pisałem nie było by z niego co zbierać, po drugie po takim wypadku generał na pewno nie wyglądał by tak na pogrzebie nie mówiąc już o pilocie który NIE MIAŁ SZANS PRZEŻYĆ CZEGOŚ TAKIEGO.Jeżeli latasz na czymś to masz orientacje jakie wystąpią przy takim wypadku przeciążenia.
okaul Napisano 25 Luty 2005 Napisano 25 Luty 2005 Juz odpowiadam:Pułap i prędkość przy uderzeniu - Prchal ocenił ją na 150 mph = jakieś 240 km/h. Jego orzeczenie -jako mocno prawdopodobne- przyjeła komisja. (Kąt uderzenia określono na 15-20 stopni. Maszyna była przeciążona, bez paliwa oceniono ludzi i ładunek na 5520 funtów.)Kpt Renalt Capes który pełnił słuzbe na wiezy lotniska opisał sytuacje tak:Po jakichś 1150 yardach maszyna oderwała się od asfaltu, równym lotem samolot wspiął sie na 30 (!!!) stóp i rozpędzał się. I zamiast wznosić sie dalej - samolot zaczął opadać - silniki pracowały normalnie.Kpt capes odwiedził Prchala w szpitalu zaraz po katastrofie, i spytal o przyczynę: wtedy Prchal obarczyl wina drugiego pilota który pomylił dzwignie i zamiast wciagnąc podwozie zablokował stery...Sam Prchal w dziesięć lat po katastrofie: -samolot przez kilka sekund wznosił się normalnie gdzy znależlismy sie na 300 stopach (!!!) wyrównałem samolot, mechanik zgłosił zamknięcie podwozia przymknałem gaz, zdjąłem prawą rękę ze sterów i wyrównałem samolot.Po wyrównaniu steru wysokości poczułem nagle silny wstrząs i stwierdziłem że stery są zablokowane.Zdązyłem jeszcze odczytac na zegarach ze pikujemy do wody z przedkością 150 mil.Inni swiadkowie mówią raczej o 100-150 stopach na które wzniósł sie Liberator.Jak wysoko więc mógł lecieć?No cóż -sam przed momentem (bez sensu:/) pisałem o 100m nie? Ale przecież ten pułap na który mógł się wznieść przeciążony bombowiec w ciągu kilkunastu sekund nie mógł przekroczyć 30 metrów (circa 100 stóp). Nie ma bolca. To nie odrzutowiec.Myśle że różne dane dot wysokości wynikają z popularnego błedu nieprzeliczania jednostek. 100 stóp... 100 metrów... cyfra zostaje.Ale 300 stóp Prchala - nie. No nie i już. Po prostu po latach coś się mu zatarło, coś przekręcono w tłumaczeniu... Zreszta wg opinii ppłk Falka - szefa oblatywaczy brytyjskiego instytutu badań lotniczych: kiedy zobaczyłem Prchala (w 1943!) bardzo jeszcze cierpiał wskutek odniesionych w katastrofie ran i byl najwyrazniej niezdolny do wyjaśnienia samemu sobie przyczyn tego co się stało. Jedna tylko rzecz utkwiła mocno w jego umyśle, ze to zablokowanie sterów spowodowalo katastrofę" Mysle że Prchal nie mial pojęcia co się tak naprawdę stało... tak w momencie katastrofy jak i 10, 20, 30 lat pózniej. Myślę również że spędził resztę życia na zastanawianiu się...OK tyle wysokość i prędkość - teraz awaryjne wodowanie:W dzień i z kilkuset stóp -czemu nie, mozna spróbować.Ale nie w nocy... i nie z 30-50 metrów. Kazde awaryjne lądowanie zaczyna sie podejściem (szybując rozpędzamy się), potem wyrównujemy nisko (1m dla małych samolotów) i podciągając lekko nos do gory wytracamy tyle predkości ile się da, zeby prędkość przyzienienia była jak najmniejsza a mozliwe uderzenie było jak najsłabsze. Bez precyzyjnej oceny wysokości - manewr jest niemozliwy. Albo wyrównasz za wysoko i przepadniesz płasko, albo nie zdążysz wyrównać w ogóle. Jest noc nad wodą, zadnych swiateł, drzew, domów no niczego co dałoby jakieś odniesienie do wysokości. W manewrze swiadomego lądowania pilot musiałby też zaangazować silniki. Zredukowac moc na czas szybowania, dołozyć mocy ma wyrownaniu i wyłączyć je tuz przed wodowaniem. Świadkowie widzieli równe i łagodne zejście samolotu w dół, słyszeli cały czas pełny ciąg silników. Prchal wyłączył je tuz przed uderzeniem. Samolot uderzyl płasko i skapotował. Prchal twierdzi jedno niezmiennie - miał zablokowane stery. Zgadzało by się...Kamizelka Prchala... tutaj była jednoznaczna instrukcja żeby ją zakładać. Ale tak Prchal, jak i kupa innych pilotów tez, miała ją zwykle w głebokim poważaniu". Prchal zdaję sie, zwykł ją wieszać na oparciu fotela.Nie wiemy co się działo na sekundy przed uderzeniem. Ale nietrudno mi sobie wyobrazić ze pilot zlapał ją jakoś. Może stracił głowę i zaczął ją ze zwykłego ludzkiego strachu błyskawicznie zakładać? Tylko on i drugi pilot zdawali sobie sprawę co za chwilę nastapi... Co do obrażeń - wiesz - na kazdym pogrzebie wygląda się lepiej niż zaraz po wyjęciu z wraku (np. samochodu.) Krew się zmywa, twarz się pudruje.. takie PR na ostatnią drogę. Oni się przecież nie spalili...Prchal ma swój zasadniczy udział w katastrofie. Był pilotem tego samolotu, i to co się stało obarcza wyłącznie jego. Popelnił błąd bo: albo cos zrobił źle -albo czegoś nie dopilnował... Ale nie zgodze się że zrobił to celowo. Nie miał szansy tego przezyć w żadnym przypadku.A że przezył: to zupełnie jak ta jugosławiańska stewardessa ktora wypadła z lecącego samolotu w 72 nad Czechami... Niemozliwe -ale się zdarzyło.pozdrawiaKuba
IRONRAT Napisano 25 Luty 2005 Autor Napisano 25 Luty 2005 Kamizelka Prchala... tutaj była jednoznaczna instrukcja żeby ją zakładać. Ale tak Prchal, jak i kupa innych pilotów tez, miała ją zwykle w "głebokim poważaniu. Prchal zdaję sie, zwykł ją wieszać na oparciu fotela."Czy ktoś ma może zdjęcie takiej kamizelki. To by dużo wyjaśniło, np. ile czasu potrzeba było na jej założenie.Ironrat
okaul Napisano 25 Luty 2005 Napisano 25 Luty 2005 Oto kamizelki:Kamizelka kamizelką, ale przeciez podstawowym srodkiem ochrony pilota sa pasy. A one raczej nie ułatwiają zakładania kamizelki.Nie bardzo wierze żeby pilot nie miał ich zapiętych podczas startu.Każda obecna instrukcja nakazuje sprawdzić i ew. dociągac poluzowane pasy przed zwykłym lądowaniem, a co dopiero przed awaryjnym.
okaul Napisano 25 Luty 2005 Napisano 25 Luty 2005 Ale mysle że kamizelkę dało sie by założyć na pasy -potem tylko rozpiac...Nie wiem jak w Liberatorze, ale w głupim szybowcu jak człowiek ma na sobie spadochron i jest przypięty dodatkowo czteropunktowymi pasami do fotela -to się w tym całym majdanie ruszyc praktycznie nie da. Nie dziwne ze nie lubili siedziec jeszcze w kamizelce -popatrzcie na zdjęcia wnętrza kabiny.pzdrwK
IRONRAT Napisano 25 Luty 2005 Autor Napisano 25 Luty 2005 Do tego właśnie zmierzało moje pytanie. Pilot przypięty tak, jak powinien być w tej maszynie miał raczej marne szanse na przywdzianie kamizelki. Zresztą, wystarczy poczytać relacje pilotów, którzy musieli wodować na kanale LaManche. Wszystko zależało od tego, ile czasu samolot utrzymywał się na powierzchni. Latanie z założoną kamizelką? Między bajki włożyć. Tym samym, ta część opowieści...sami widizcie.Ironrat
iglanadon Napisano 25 Luty 2005 Napisano 25 Luty 2005 awaryjne wodowanie było w tych warunkach możliwe, znanych jest kilka przypadków awaryjnego wodowania w porze nocnej (noc księżycowa) samolotów prowadzących zrzuty dla polskiego podziemia np np w nocy 16/17 września 1943 nad wschodnim wybrzeżem Danii w rejonie Arhus nocny myśliwiec trafił Halifaxa JD-156 ze 138 dywizjonu RAF, samolot na DWUCH SILNIKACH !! wodował 16 km od brzegu, a część załogi która nie utoneła kilka godzin później została podjęta przez duńskich rybaków, za K. Bieniecki Lotnicze wsparcie Armii Krajowej"wyd ARKANA 1994, podobny przypadek miał miejsce u wybrzeży anglii kiedy to polski Halifax nie dociągnął do brzegu i wodował, załoga przesiadła sie na ponton ratowniczy, a samolot tak wolno nabierał wody że jeszcze angoloe zdążyli docholować go do brzegu, inna sprawa że Halifax dość dobrze znosił takie eksperymenty, trudno mi tez uwierzyć w to że w sytuacji ekstremalnej gdy samolot przepada, traci wysokość itp pilot (tu raczej chyba piloci)puszcza stery i zaczyna szamotać sie z kamizelką ratunkową, raczej jest to sprzeczne z odruhcami warunkowymi w takich sytuacjach, nie wyobrażam sobie również jak gość mógł wypaść (być wyrzuconym) z takiej kabiny, nie miałem niestety przyjemności siedzieć za sterami Liberatora (choć trochę części z takiej maszyny posiadam :) wystarczy spojrzeć na okna kabiny
frost Napisano 25 Luty 2005 Napisano 25 Luty 2005 Faktem jest,że piloci samolotów bombowych jak i transportowych najczęściej nie mieli założonych spadochronów,które spokojnie leżały sobie gdzieś" w pobliżu. Z dugiej strony zauważcie jak wyglądał ekwipunek brytyjskiego lotnika z okresu II WS. Kamizelka ratunkowa była zakładana napierw, potem przychodziła uprząż spadochronu. Sam spadochron w razie koniecznośći był dopinany do uprzęży przy pomocy dwóch karabińczyków. Ten sposób był najbardziej logiczny. W przypadku konieczności skoku ze spadochronem w razie lądowania w wodzie, uprząż mogła być rozpięta jednym ruchem i pilot mógł spokojnie nadmuchać kamizelkę. Z kolei w przypadku wodowania samolotu w taki sam sposób pilot mógł pozbyć się niepotrzebnej w tym przypadku uprzęży i ratować się przy pomocy kamizelki. Wbrew pozorom,nienadmuchana kamizelka ratunkowa dodatkowo ściśnięta pasami uprzęży nie krępowała ruchów. Tak więc wydaje mi się,że fakt uratowania się Prchala za pomoca mae westki" nie jest niczym nadzwyczajnym. Na fotce ( w tej chwili nie mam pod ręką fotki żywego pilota więc posiłkuję się modelem ale na żywca" wyglądało to tak samo ) widać sposób noszenia kamizelki pod uprzężą i dopięty z tyłu spadochron.
grek Napisano 26 Luty 2005 Napisano 26 Luty 2005 Spadochron może być plecowy albo siedzeniowy. W czasie lotu pilot musi mieć założony spadochron, bo w przeciwnym wypadku będzie siedział albo za daleko (sp. plecowy), albo za nisko (sp. siedzeniowy) w stosunku do wolantu czy drążka, także pedałow steru kierunku.Stosowanie spadochronów siedzeniowych (a chyba takie były wtedy w użyciu) nie utrudniało zakładania kamizelki. Co do stosowania ich przez pilotów - jest dużo zdjęć, na których piloci są w kamizelkach. To co - zakładali je specjalnie do zdjęcia, czy jak?
Rekomendowane odpowiedzi
Temat został przeniesiony do archiwum
Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.