Skocz do zawartości

Katyń - to nie była zbrodnia ludobójstwa ?


Gość Robert S.

Rekomendowane odpowiedzi

Napisano
Emocje zamiast logiki, i mieszanie faktów panowie. Coż ruska prokuratura ma więcej w głowie niż nasi politycy i myślą perspektywicznie by nie było bagna czyli robią coś czego polacy nie bardzo chcą a polska klasa nie bardzo rozumie, że chce stąpać po kruchym lodzie i będzie to broń obosieczna.
Otóż Katyń rosjanie uznanli za zbrodnie wojenną, polacy (którzy?) domagają się by uznać to za represje stalinowskie czyli polityczne. Róznica w tym, że te pierwsze się przedawniają (ale można dochodzić swego na drodze cywilnej) a drugie nie i można by ścigać mocodawców, tak naprawdę chodzi o igrzyska dla tłumu.
Dowodem dla strony polskiej, że był to mord polityczny ma być brak sądu itd, czyli zabijanie z powodów narodowościowych.
A teraz komplikacje - odwetowo rosjanie zażądają danych jeńców z wojny 1920 i ich losów, oni szacują braki na 40 tys my na około 6-10 tys. Bereza Kartuska się ukłoni. Odwetowo zażadają wyjaśnienia przypadków rozstrzeliwania zołnierzy radzieckich i partyzantów przez oddziały AK, NSZ i inne - bez sądu a to przecież = represja polityczna = sami sobie kręcimy sznur - jakby ktoś nie zauważył.
I nikt tej durnej awantury nie poprze w Europie bo dalsze implikacje są wyraźnie możliwe - np co z rozstrzeliwaniem jeńców przez Wehrmacht i SS, sądu też nie było, był rozkaz, więc nic nie będzie stało na przeszkodzie by uznać to za represję a to znaczy skazywać starych 80 letnich dziadków. Zapominamy przy okazji o tysiącach zakatowanych po wojnie więźniach niemieckich w naszych obozach.
Nikt tej awantury nie poprze i nie popiera, to słowa Niemca. Zresztą według przepisów prawa międzynarodowego była to ZBRODNIA WOJENNA i koniec.
Przykład rozwiązania stosunków Niemcy/Rosja powinien nas czegoś nauczyć- Niemcy zrobili rzeź rosyjskich jeńców, zmuszali wbrew konwencji do pracy, ale Rosjanie podobnie zrobili z Niemcami z 200 tys jeńców spod Stalingradu wróciło 10 tys - nikt nie domaga się odszkodowań od drugiej strony - mało współpracują ze sobą, wymieniają się dokumentami, ekshumują zmarłych itd.

Coż panowie na górce żyją w alternatywnej historii gdzie wszystko jest tylko białe i czarne, gdzie mapę gry sztabowej przedstawia się jako plan ataku i szumnie dzre gębę, że planowano zniszczenie jądrowe 40 miast, zapomniano dodać tylko czyje miały być bombki.

Komu ma służyć ta nasza awantura, co Rosjanie mają jeszcze zrobić by oszołomom starczyło, stawiają cmentarz - mało (jednoczesnie zaś nagminnie niszczy się ich cmentarze i pomniki), zbrodnia wojenna mało (jednocześnie olewamy prośby ich historyków o dokumenty z lat 1920) - co mają oddać w ramach odszkodowań Syberie ??? też by było mało.

Miałem nadzieję, że tu ludzie obyci z historią mają bardziej rzeczowe i pozbawione oszołomstwa spojrzenie na świat, że nie ulegną medialnej papce a umieją myśleć samodzielnie dalej niż na dwa dni do przodu. Polityka panowie to myślenie znacznie bardziej w przód, czego chyba nie wie nikt z wierchuszki naszych salonów.
Zapominamy, że wojenke z lat 20 my rozpętaliśmy a szczycimy się cudem nad wisłą, gardłują o nożu w plecy 17 września a zapominają o nożu w plecy Czechom i ich Zaolziu, gardłują o 20 tys w Katyniu zapominają o Berezie i 100 tys z Wołynia, i jednoczesnie gardłujemy przeciw centrum wypędzonych i trudno nam przyjąc że oni też mają swe racje - kto pytam nas będzie traktował poważnie skoro jedyne co potrafimy to się tylko domagać zapominając o włąsnych winach.
  • Odpowiedzi 65
  • Created
  • Ostatniej odpowiedzi
Napisano
Witam. No kolego Grzechotnik gratuluje odwagi wiesz że włożyłeś kij w mrowisko tego forum. Pozdrawiam.
Napisano
#1
W ZSRR w latach 1937-38 podczas powszechnej czystki na listach ofiar czołowe miejsca zajmowali byli jeńcy z 1920 r., wystarczyło, że byli w Polsce i zetknęli się z Polakami.
Żródło: archiwum smoleńskiego NKWD.
Napisano
Jak zwykle przy takich tematach ryk, szloch i zgrzytanie zębów. Jak zwykle żołądkują się ci, którzy morderstwa dzielą na sprawiedliwe" i iesprawiedliwe". Mnie osobiście jest wszystko jedno, czy zabiją mnie strzałem w tył głowy, czy oberwę kulkę z bronią w ręku, czy zagłodzi się mnie na śmierć, czy zagazuje w komorze. Była wojna, ludzie zabijali siebie nawzajem na tak różne sposoby, że nie mieści się to w naszej wyobrażni. Wojna minęła. Minęła dawno temu. Może przestańmy się ekscytować tym, który dziadek (lub pradziadek) zabił mojego dziadka (lub pradziadka). Od takiego gadania dochodzi tylko do nowych wojen, które dają pretekst do nowych oskarżeń i tak dalej.
czy naprawdę tak to trudno pojąć?
Pozdrawiam
Napisano
Korbaczewskie -
W Berezie nie, tam zresztą jeńców radzieckich o ile mi wiadomo nigdy nie było. Bereza leży na Polesiu obecnie Białoruś, powstała w 1934 roku jako oboż dla przeciwników politycznych. Ale ponieważ ludzie ją pamiętają i kojarzą więc użyłem jej jako symbolu postępowania rządu międzywojennego, bo czy komuś coś mówią Tuchola, Pikulice, Dąbie, Wadowice, Łańcut, Strzałkowo, Szczypiorno? - nikt poza Wadowicami tych miejscowości szeroko nie zna i nikt z obozami ich nie wiąże.?

Co do rozstrzeliwań, kwestia sporna jak zwykle, według nas nie, ale według wspomnień i rosjan i owszem. Zachowały sie wspomnienia gdzie opisano przypadki rozstrzeliwania więźniów za opór i bunt.
Podobnie kwestia sporna co do ilości i jeńców i ofiar, My szacujemy liczbę jeńców na około 127 - 137 tys, Rosja na 165 - 200 tys - do Rosji w ramach wymiany wróciło tylko 65 tys jeńców i to jest udokumentowane - 20-25 tys jak uważa strona polska lub 15 tys jak rosyjska zaciągneła się do wojsk rosyjskich walczących po stronie polskiej. Do tego trzeba doliczyć około tysiąca którzy pozostali w polsce i maksimum drugie tyle którym udało się ucieć. Jakby nie liczył to wychodzi że brakuje 40-50 tysięcy jeńców, Polacy przyznająsię do 18 tys ofiar w obozach co z resztą? Brakuje ciągle 32 tys albo nawet 80-100 tys.
Obozom w Tucholi i Strzałkowie przypisuje sięnajwięcej ofiar, np my uważamy że Tuchola to 2 tys - rosja że najmniej 22tys ofiar.
Parę cytatów:

raport Amerykańskiego Stowarzyszenia Młodzieży Chrześcijańskiej YMCA:

rak prycz, jeńcy śpią bezpośrednio na klepisku, okna bez szyb, w ścianach dziury, brak pieców, jeńcy zwykle pozbawieni są odzieży i obuwia, racje żywnościowe pozostają na papierze, a obozowe szpitale i lazarety nie
posiadają elementarnego wyposażenia."

Kazimierz Świątalski zapisał pod data 22 czerwiec 1920 w swoim diariuszu wydanym w 1991
istnieje zwyczaj zabijania jencow z Armii Czerwonej by oszczedzic sobie problemu z ich odstawianem do punktow zbiorczych, wyżywieniem, pilnowaniem itd"
jak do tego dołożymy iż 2 stycznia 1919 roku polscy żandarmi zamordowali delegację Rosyjskiego Czerwonego Krzyża, która wracała z Warszawy z rozmów w sprawie powrotu przez Polske jeńcow rosyjskich z Niemiec - to reszta była już chyba tylko kontynuacją.

Nie ma dowodów na to, że w obozach dochodziło do egzekucji lub masowo zabijano, brak także dokumentów, że był plan mordowania itd, ale bicie, wielogodzinne gonienie po błocie, zmuszanie do katorżniczej pracy, brak odzieży zimą, zamknięcie bez jedzenia i pica, głodowe racje żywnościowe i brak opieki lekarskiej są tym samym co kula w łeb.
Napisano
Jeszcze jedno - o co w całej tej awanturze chodzi.

W świetle prawodawstwa Rosyjskiego potomkowie osób zamordowanych z powodów politycznych w czasach stalinowskich mogą ubiegać się o odszkodowanie.

Czyli uznanie ofiar Katynia za pomordowanych z przyczyn politycznych a nie za ofiary zbrodni wojennej w świetle parwodawstwa Rosyjskiego otwierało by droge do ubiegania o odszkodowania od Rosji przez rodziny pomordowanych. I tylko o tu tutaj chodzi, a nie o żadną pamięć i chęć poznania prawdy.
Napisano
cyt z Grzechotnika.Komu ma służyć ta nasza awantura"
-podpisuje sie pod tym i pytam komu to ma znów słuzyc ,kto i od czego próbuje to uzyc wywlekając sprawę Katynia i od czego znowu odwraca uwage - czyzby elektorat zaczynał sobie przypominać o obietnicach wyborczych
Napisano
Przed Rosjanami od dawna nasze archiwa stoją otworem, bez przeszkód mogą badać sprawę swoich jeńców. Gdyby tylko chcieli... zdecydowanie wolą operować liczbami wziętymi z sufitu. Przypuszczam, że nie chcą skorzystać z oferty, bo w zamian musieliby otworzyć nam swoje archiwa i może wreszcie dowiedziałbym się co się stało z kilkoma osobami z mojej rodziny. Co im przeszkadza? Przecież Rosja to nie ZSRR. Putin to nie Stalin...
Jeszcze raz powtórzę, Stalin nie zaczął traktować własnych żołnierzy, którzy trafili do niewoli jako zdrajców dopiero w czasie drugiej wojny światowej, zaczął już wcześniej, w czasie czystek 1937-38 byli jeńcy byli zabijani. Paradoksalnie to samo można powiedzieć o polskich komunistach. Represje stalinowskie przeżyli tylko ci, którzy mieli szczęście przebywać w polskich więzieniach; odsiadka uratowała im życie, bo gdyby Bierut i Gomułka w tym czasie byli w ZSRR, nasze podręczniki historii zawierałyby zupełnie inne nazwiska.
Dlaczego zapytałem o ilość żołnierzy Armii Czerwonej, którzy pozostali w Polsce po 1920? Było ich naprawdę wielu, przede wszystkim we wschodniej Polsce. Armia Czerwona o nich pamiętała... nie dlatego, że zdezerterowali, nie wrócili z niewoli... to nie był najważniejszy powód, że znaleźli się na listach do wywózki, do uśmiercenia po upadku Polski w 1939. Łowieni byli ze szczerą pasją, z zazdrością, za te przeżyte kilkanaście lat w Polsce poza stalinowską kuratelą.
Napisano
Lokomotywo, wielbicielu Davida Irvinga - amatora Adolfa H. i lubitielu Rossiji... powiedz jak łączysz te uczucia.
Napisano
->Grzechotnik
Twierdzenie,jakoby rodziny pomordowanych kierują się tylko chęcią uzyskania odszkodowań jest wstrętnym,parszywym oszczerstwem.
Przepisy ustawy rosyjskiej z pazdziernika 1991 o rehabilitacji ofiar represji nie przewidują odszkodowań dla następcow prawnych ofiar pomordowanych/zmarłych w obozach a jedynie w art.11 dają im prawo do żądania wydania rękopisów,fotografii,odznaczeń, dokumentów.I to właśnie żądanie figuruje w ponad 100 pozwach rodzin pomordowanych zawisłych w moskiewskim sądzie.
Napisano
pomijając oczywisty absurd sporu nad nazewnictwem tej charakterystycznej w swym wymiarze zbrodni dla lewaków, sugerowanie chęci zysku wśród potomków ofiar jest chyba snem obłąkanego lewaka :) Rosja nigdy ,nikomu nie wypłaciła i nie wypłaci żadnego odszkodowania bo ma to mówiąc trywialnie...w dupie ....zwycięscy zawsze mają rację nawet, gdy na wyposażeniu swoich ambasad mają w zestawie obowiązkowym krematoria :) (info z czasów II WŚ-Paryż i Berlin).
Na pohybel czerwonej hołocie!!!!!!!!!
Napisano
W Katyniu ruskie komunisty mordowali nie tylko wojskowych, ale i urzędników, księży, policjantów i dlatego nosi to znamiona ludobójstwa.
A 20 roku i 39 roku bym nie łączył, po prostu ruskie mieli problem z tym ludźmi, bo to żre, nic nie robi, pewnie jeszcze coś knuje, imperialistyczne ścierwo, to i do piachu.
Pozdrawiam
Napisano
#2
Po powrocie z Katynia Leon Kozłowski miał opowiedzieć swemu przyjacielowi profesorowi geologii Józefowi Zwierzyckiemu, że przebywając na miejscu zbrodni, dzięki znakomitej znajomości rosyjskiego, miał okazję wdać się w rozmowy z miejscowymi chłopami. Opowiedzieli mu oni, że w czasie, gdy do Lasku Katyńskiego przywożono polskich jeńców wojennych i tam ich zabijano strzałem w tył głowy – jak wiemy to dziś: działo się to pomiędzy 3 a 15 kwietnia 1940 r. – w położonej nieopodal miejsca zbrodni, a należącej do NKWD willi przebywali jacyś oficerowie niemieccy. Wiadomości tej, jak dotychczas, nie udało się potwierdzić z żadnego innego źródła.
Napisano
Pojawiają się nowe poszlaki, które powinno się wyjaśnić...

Polityka 16/2005

Świadek specjalnego znaczenia
Katyń: nowe poszlaki

Niemcy nadawali rozgłos zbrodni katyńskiej, przywożąc na jej miejsce świadków o głośnych nazwiskach – m.in. byłego premiera Polski Leona Kozłowskiego. Fragmenty jego relacji, które dotarły do autora tego artykułu przez łańcuch pośredników, mogą rzucić na sprawę katyńską nowe światło.

MACIEJ KOZŁOWSKI

Podana przez Niemców w kwietniu 1943 r. informacja o odkryciu grobów katyńskich wywołała w świecie szok i spowodowała daleko idące reperkusje polityczne, których skutki trwają do dziś. Propaganda niemiecka nadała sprawie wielki rozgłos. Cele tej akcji były oczywiste. Chodziło o odwrócenie uwagi od własnych zbrodni, przede wszystkim ostatecznej zagłady europejskich Żydów, o czym informacje coraz częściej docierały do światowej opinii publicznej. Niemcy mieli też nadzieję, że dzięki ujawnieniu zbrodni katyńskiej uda się, jeśli nie rozbić, to przynajmniej osłabić koalicję mocarstw zachodnich i Rosji Sowieckiej. Ponieważ rzecz dotyczyła oficerów polskich, w sposób oczywisty uwaga skupiła się na Polsce.
Napisano
Teczka premiera
Leon Kozłowski to postać tragiczna.

Wybitny uczony i polityk zakończył życie w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach w Berlinie, w maju 1944 r. Znalazł się tam, gdy zwolniony z sowieckich więzień przekroczył linię frontu i oddał się w ręce Niemców.

Odszedł w niesławie. Ciążył na nim wyrok śmierci wydany w Buzułuku przez sąd polowy armii polskiej w ZSRR. Wyrok wydany został formalnie za dezercję – choć faktu jego przynależności do wojska nikt nie udowodnił. Szło jednak o coś innego.

W „Polskim Londynie” podejrzewano, że Leon Kozłowski prowadził jakieś rozmowy z Niemcami na temat utworzenia polskiego „quislingowskiego rządu”. I stąd też określenia „polski Quisling” czy „kandydat na polskiego Quislinga”, które przylgnęły do postaci tego pod wieloma względami niezwykłego człowieka.

Jako jedyny wśród polskich premierów czasów międzywojnia nie doczekał się szerszej biografii, a powtarzane na jego temat opowieści opierały się wciąż na tej samej, nad wyraz wątłej, bazie źródłowej.

Postać Leona Kozłowskiego fascynowała mnie od dawna. Nie tylko z uwagi na pokrewieństwo. Leon Kozłowski był starszym bratem mego ojca. Człowiek, którego w przeciągu niespełna pół roku dwukrotnie skazywano na śmierć, który w 1941 r. zdecydował się na niezwykłą ponadtysiąckilometrową podróż przez ogarnięty wojenną paniką Związek Radziecki i samodzielnie przekroczył linię frontu, musiał być kimś nietuzinkowym.

Rozpocząłem kwerendę w archiwach. Poszukiwania wiodły mnie od Berlina, poprzez Londyn, do Moskwy. Korzystałem też obficie z tego wszystkiego, co zachowało się w archiwach polskich. Poszukiwania przyniosły plon niezwykły. Okazało się, że istnieje wiele świadectw i dokumentów stawiających „sprawę Leona Kozłowskiego” w zupełnie nowym świetle. Dzięki odnalezionym dokumentom na wiele pytań udało się znaleźć nową odpowiedź, wiele jednak kwestii nadal pozostaje niewyjaśnionych. Takich właśnie, jak przytoczona tu historia pobytu Leona Kozłowskiego w Katyniu.

W archiwach Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej uzyskałem dostęp do teczki Leona Kozłowskiego. Jednak zgromadzone tam dokumenty dotyczą jedynie pobytu Leona Kozłowskiego w sowieckich więzieniach. O pobycie Leona Kozłowskiego w Berlinie ani o jego podróży do Katynia nie ma ani słowa.

Czy jakiekolwiek materiały, już to niemieckie, już to sowieckie, na ten temat istnieją, możemy się tylko domyślać. Jednak każdy ślad, nawet tak wątły jak ten, o którym tu mowa, wart jest odnotowania, by prawda o jednej z największych zbrodni ubiegłego stulecia była pełniejsza.

MACIEJ KOZŁOWSKI
Napisano
Niemiecka akcja propagandowa przygotowana została bardzo starannie. Już w pierwszych dniach kwietnia kilkunastu osobistościom polskim z terenów Generalnej Guberni przedstawiono relacje o odkryciu grobów, a wkrótce potem zorganizowano wyjazd polskiej delegacji do Smoleńska. W grupie tej byli: przedstawiciel Rady Głównej Opiekuńczej Edward Seyfert, znany pisarz Ferdynand Goetel, dr Tadeusz Pragłowski z Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie, robotnik z fabryki Zieleniewskiego Kazimierz Prochownik i inni.

Ponieważ Międzynarodowy Czerwony Krzyż po sprzeciwie Sowietów, wyrażonym poprzez zerwanie stosunków z Polską, nie zdecydował się na powołanie komisji ekspertów, która sprawę katyńską bezstronnie mogłaby zbadać, Niemcy musieli zlecić przebadanie masowych grobów własnym ekspertom. Użyli też do tego celu specjalistów polskich z Polskiego Czerwonego Krzyża. 17 kwietnia wyjechała do Katynia dziewięcioosobowa tak zwana Komisja Techniczna PCK, na czele której stanął znany specjalista medycyny sądowej z Krakowa dr Marian Wodziński. Jednocześnie w Katyniu pracował trzyosobowy niemiecki zespół badawczy profesora medycyny sądowej z Wrocławia Gerharda Buhtza, którego profesor Sengelewicz określił w rozmowie z Józefem Mackiewiczem jako człowieka uczciwego, który nigdy nie podpisałby się pod fałszywą ekspertyzą. 30 kwietnia gościła w Katyniu międzynarodowa komisja lekarska; w jej składzie, obok specjalistów z krajów współpracujących z III Rzeszą, był także niezależny ekspert z Genewy dr François Naville.

Wojna propagandowa

Wszystkie trzy komisje niezależnie od siebie sporządziły raporty, z których jednoznacznie wynikało, kto za zbrodnię ponosił odpowiedzialność. Jednak wobec kategorycznych zaprzeczeń władz sowieckich, a także poważnych wątpliwości, czy wiarygodne są ustalenia dokonane pod pełną kontrolą władz niemieckich, słynących wszak z kłamliwej propagandy, sprawa budziła wśród zachodnich aliantów liczne kontrowersje.

Ponieważ Sowieci po ogłoszeniu przez Niemców komunikatu o odkryciu grobów natychmiast wyparli się jakiegokolwiek związku z tą zbrodnią i odpowiedzialnością za nią obarczyli Niemców, rozpoczęła się propagandowa wojna, w której ważne były osobiste świadectwa możliwie wysoko postawionych autorytetów.

Niemcom zależało zatem przede wszystkim na świadectwie osób, których głos ważyłby w opinii publicznej krajów sprzymierzonych. Dlatego zwozili do Katynia alianckich jeńców, wśród nich polskich.

Drugim frontem propagandowym, na którym wygrywano sprawę katyńską, była polska opinia publiczna. W prasie gadzinowej niemal codziennie publikowano artykuły dotyczące tej zbrodni. Ogłaszano listy zidentyfikowanych ofiar. Do lasku katyńskiego przywożono polskich dziennikarzy. Władysław Kawecki z „Gońca Krakowskiego” przebywał tam przez cały tydzień. Z delegacją polskich robotników z Wilna przyjechał Józef Mackiewicz.

Przywożeni do Katynia Polacy byli w szczególnie niezręcznej sytuacji. To, co mieli okazję zobaczyć, było przerażające i wstrząsające. Wszystkie możliwe poszlaki nie pozostawiały wątpliwości co do sprawców zbrodni. Z drugiej strony nie chcieli być narzędziami niemieckiej propagandy. Stąd też najczęściej odmawiali publicznych komentarzy bądź też starali się być, jak tylko można, lakoniczni. Podpułkownik Stefan Mossor, którego przywieziono do Katynia wraz z grupą polskich oficerów z niemieckich obozów jenieckich, pisał: „Sam fakt zastrzelenia tysięcy oficerów polskich na wiosnę 1940 r. w tym lesie nie ulega wątpliwości. Próbowano nas użyć do propagandy radiowo-prasowej i filmowej, czemu się kategorycznie sprzeciwiłem. Zgodziłem się jedynie na podanie naszych spostrzeżeń do bezpośredniej wiadomości polskim oficerom-jeńcom”.

Publiczne komentarze były jednak bardzo potrzebne Niemcom w toczącej się wojnie propagandowej. I tak zapewne narodził się pomysł przywiezienia do Katynia Leona Kozłowskiego, który od listopada 1941 r. przebywał w Berlinie, internowany tam po przejściu frontu niemiecko-sowieckiego.

Wizyty tej, co ciekawe, nie odnotował w swej szczegółowej relacji o pracy w Katyniu dr Marian Wodziński. Najwyraźniej pobyt byłego polskiego premiera władze niemieckie ukryły przed pracującymi w lesie katyńskim Polakami.

Także Leon Kozłowski nie spełnił zapewne wszystkich oczekiwań niemieckich, gdyż wzmianki o jego pobycie w Katyniu są w gadzinowej prasie nad wyraz lakoniczne. Dwuzdaniowa notka zamieszczona we wszystkich pismach w GG informuje jedynie bezosobowo, że „były premier polski Leon Kozłowski przebywał w ostatnich dniach w Katyniu i był wstrząśnięty widokiem tysięcy niewinnych ofiar stanowiących kwiat polskiej inteligencji”. Wiemy jednak, że udzielił on wypowiedzi dla niemieckiego radia.

Niemcy wiedzieli?

W związku z pobytem Leona Kozłowskiego pojawia się jednakowoż pewien całkowicie nowy sensacyjny wątek. Opiera się on na dość wątłej podstawie źródłowej, jednak pominąć go nie sposób, gdyby bowiem udało się go dowieść, stawiałby on zbrodnię katyńską w zupełnie nowym świetle. Kluczowym świadkiem w tej sprawie jest nieżyjący już profesor geologii Józef Zwierzycki.

Była to nadzwyczaj barwna postać. Zaraz po studiach geologicznych jako młody człowiek wyjechał do ówczesnych Indii Holenderskich – dzisiejszej Indonezji – gdzie po odkryciu złóż ropy naftowej doszedł do stanowiska naczelnego geologa tej holenderskiej kolonii. Tuż przed wojną powrócił do kraju i objął stanowisko zastępcy dyrektora Instytutu Geologicznego. Aresztowany przez Niemców trafił do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, skąd w 1942 r. został wyciągnięty i przeniesiony do Berlina, gdzie umieszczono go w tym samym hotelu, w którym przebywał Leon Kozłowski. Niewątpliwie Niemcy chcieli posłużyć się jego wiedzą w dziedzinie poszukiwań ropy naftowej. Po brawurowej ucieczce z Berlina w końcu 1944 r. do zakończenia wojny ukrywał się w Polsce, po wojnie zaś znalazł się we Wrocławiu, gdzie na tamtejszym uniwersytecie zorganizował wydział geologii.

W czasie pobytu w Berlinie prof. Zwierzycki zaprzyjaźnił się z Leonem Kozłowskim. O swych berlińskich przeżyciach i spotkaniach z Leonem Kozłowskim wiele opowiadał podczas badań terenowych w górach Kaczawskich, które prowadził z czteroosobową grupką studentów w 1948 r.

Był wśród nich dr Leszek Sawicki, który przekazał mi następującą relację:

Pod koniec maja wczesnym rankiem Leon Kozłowski został obudzony i zabrany z domu – bez płaszcza. Okazało się, że przewieziono go na lotnisko i poleciał do Smoleńska.

Po powrocie z Katynia Leon Kozłowski miał opowiedzieć swemu przyjacielowi, że przebywając na miejscu zbrodni, dzięki znakomitej znajomości rosyjskiego, miał okazję wdać się w rozmowy z miejscowymi chłopami. Opowiedzieli mu oni, że w czasie, gdy do Lasku Katyńskiego przywożono polskich jeńców wojennych i tam ich zabijano strzałem w tył głowy – jak wiemy to dziś: działo się to pomiędzy 3 a 15 kwietnia 1940 r. – w położonej nieopodal miejsca zbrodni, a należącej do NKWD willi przebywali jacyś oficerowie niemieccy. Wiadomości tej, jak dotychczas, nie udało się potwierdzić z żadnego innego źródła.

Jednak informacji tej nie można – mimo że pochodzi z trzecich ust – całkowicie odrzucić. Zarówno Niemcy jak i Sowieci włożyli bardzo wiele wysiłku w kamuflowanie i – mówiąc językiem prawniczym – w mataczenie wokół sprawy Katynia. Ponieważ zarówno w czasie trwania wojny jak i później rzecz miała ogromne znaczenie polityczne, świadkom bez ceregieli zamykano usta.

Dla Niemców, rzecz oczywista, wydostanie się na zewnątrz informacji, że o zbrodni swych dawnych sojuszników wiedzieli jeszcze przed wybuchem wojny z ZSRR, byłoby czymś nad wyraz kompromitującym. Taka informacja w ogromnej mierze zniwelowałaby całkowicie efekt propagandowy, który dzięki ujawnieniu zbrodni chcieli uzyskać. Wiadomo, że sprawą właściwego naświetlenia propagandowego sowieckiej zbrodni osobiście zainteresowany był Hitler.

Dla władz sowieckich – konsekwentnie przez kilkadziesiąt lat utrzymujących, że zbrodni tej dokonali Niemcy – jakiekolwiek ujawnienie współpracy ze swym dawnym sojusznikiem byłoby także nad wyraz niewygodne.

Leon Kozłowski przebywał w Katyniu w maju 1943 r., gdy sprawa nabierała dopiero propagandowej i politycznej wagi. Nie można więc a priori wykluczyć, że rozmawiał z kimś, z kim później nikt okazji rozmawiać już nie miał.

Wspólna akcja?

O tym, że zbrodnia katyńska mogła być wynikiem wspólnych uzgodnień między oboma okupującymi Polskę sojusznikami, świadczą też inne poszlaki.

Jesienią 1990 r. w rosyjskim tygodniku „Nowoje Wremia” ukazał się artykuł Sergieja Kuratowa i Aleksandra Poliakowa, którzy przedstawili hipotezę, że mord dokonany na polskich oficerach wiosną 1940 r. był z góry zaplanowaną i skoordynowaną wspólną akcją gestapo i NKWD. Uzgodnienia zapaść miały na naradzie, która w pierwszych dniach marca 1940 r. odbyła się w Krakowie i Zakopanem. (O naradzie tej i wspólnych uzgodnieniach, dotyczących działań przeciw polskiemu ruchowi oporu, pisze też Norman Davies w swej pracy o Powstaniu Warszawskim).

O „konferencjach metodycznych”, organizowanych pomiędzy władzami niemieckimi i sowieckimi, wiemy też z badań Sławomira Dębskiego, autora obszernej monografii „Między Berlinem a Moskwą. Stosunki niemiecko-sowieckie 1939–1941”. Podaje on nawet pewne szczegóły tych spotkań, jednak w konkluzji stwierdza, że jak dotychczas nie znaleziono przekonujących dowodów na powiązanie tych konferencji ze sprawą Katynia.

Wiadomo jednak, że zaraz po jednym z tych spotkań Niemcy rozpoczęli akcję, którą nazwali Ausserordentliche Befriedungsaktion, w skrócie AB, wymierzoną przeciw polskim elitom i inteligencji. W jej wyniku stracono w podwarszawskich Palmirach wcześniej aresztowanych działaczy politycznych i społecznych, wśród nich wieloletniego marszałka Sejmu Macieja Rataja, redaktora „Robotnika” Mieczysława Niedziałkowskiego, a także słynnego biegacza, mistrza olimpijskiego Janusza Kusocińskiego. W sumie, podczas akcji AB trwającej od kwietnia do czerwca 1940 r., zamordowano około 3500 osób, a aresztowano – jak w meldunku do Londynu informował generał Grot Rowecki – ponad 30 tys. Część z nich rozstrzelano, część wysłano do obozów koncentracyjnych.

Podobieństwo tej akcji do zbrodni katyńskiej jest uderzające. I nie chodzi tu tylko o zbieżność czasową. Decyzja o zamordowaniu polskich jeńców wojennych zapadła 5 marca, a zbrodni dokonano w ciągu dwóch pierwszych tygodni kwietnia.

I w jednym, i w drugim przypadku chodziło o starannie wyselekcjonowaną grupę potencjalnych przywódców. Decyzje zapadały w trybie administracyjnym bez jakichkolwiek pozorów śledztwa czy procesu. Zdumiewa także skala obu zbrodni i pośpiech, w jakim ich dokonano.

To, że pomiędzy NKWD a władzami bezpieczeństwa Rzeszy istniała od jesieni 1939 r. do czerwca 1941 r. bliska współpraca, wiadomo z wielu źródeł. Już 28 września 1939 r. zawarty został niemiecko-sowiecki układ „O wspólnych działaniach przeciw polskim agitatorom”. Obok spotkania krakowskiego, o którym piszą Kuratow i Poliakow, odbywały się także inne spotkania między służbami bezpieczeństwa obu reżimów. Wiadomo o takich spotkaniach w Zakopanem i w Krynicy. Z jednego z nich, zimą 1940 r. w Zakopanem, zachowały się nawet fotografie. Kolejna poszlaka to fakt, że wziętych do niewoli polskich szeregowych Sowieci przekazali Niemcom. Wydaje się nieprawdopodobne, by władze niemieckie nie wiedziały o losie kilkunastu tysięcy polskich oficerów.

Wreszcie sprawa, nad którą łamią sobie głowy wszyscy zajmujący się Katyniem. O grobach katyńskich wiedziano już jesienią 1942 r. Ciała odkopali polscy robotnicy z organizacji Todta. Dlaczego Niemcy zwlekali niemal pół roku z ogłoszeniem tej wiadomości i stało się to dopiero w sytuacji, gdy było jasne, że okolice Smoleńska znów przejdą w ręce sowieckie? Czy ta powściągliwość nie brała się stąd, że o zbrodni doskonale wiedziano i dlatego starano się ją ukryć?

Wszystko to – rzecz jasna – jedynie spekulacje oparte na bardzo wątłej bazie źródłowej. Faktem jest, że jak dotychczas nikt nie podjął w tym zakresie szerszych badań. Jeśliby jednak okazało się, że istotnie zbrodnia katyńska dokonana została nie tylko przy aprobacie, ale także za wiedzą władz hitlerowskich Niemiec, i że o fakcie tym przypadkowo dowiedział się Leon Kozłowski, mogłoby to rzucić zupełnie nowe światło na jego dalsze losy.

Autor, historyk i dyplomata, wkrótce w wydawnictwie Znak opublikuje książkę o Leonie Kozłowskim.
Napisano
Notatka Berii sporządzona dla Stalina

W obozach dla jeńców wojennych przetrzymywanych jest ogółem (nie licząc żołnierzy i kadry podoficerskiej) - 14.736 byłych oficerów, urzędników, obszarników, policjantów, żandarmów, służby więziennej, osadników i agentów wywiadu według narodowości: ponad 97% Polaków.
Wśród nich jest:
Generałów, pułkowników i podpułkowników - 295
Majorów i kapitanów - 2.080
Poruczników, podporuczników i chorążych - 6.049
Oficerów i młodszych dowodzących policji, straży granicznej i żandarmerii - 1.030
Szeregowych policjantów, żandarmów, służby więziennej i agentów wywiadu - 5.138
Urzędników, obszarników, księży i osadników [wojskowych] - 144

W więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi przetrzymywanych jest ogółem 18.632 aresztowanych (wśród nich 10.685 Polaków), w tej liczbie:
byłych oficerów - 1.207
byłych policjantów, agentów wywiadu i żandarmów - 5.141
Szpiegów i dywersantów - 347
Byłych obszarników, fabrykantów i urzędników - 465 członków różnorakich k-r [kontrrewolucyjnych] i powstańczych organizacji i różnych k-r kontrrewolucyjnych] elementów - 5345
Zbiegów - 6.127

Jak widać używanie określenia zamordowano polskich oficerów" jest nadużyciem i mija się z prawdą, powinno się używać określenia zamordowano polaków z tego około połowę stanowili oficerowie" Jak łatwo zresztą zauważyć nie wszyscy z nich to oficerowie zawodowi, wiele to oficerowie rezerwy, podchorążowie itd. Mnie natomiast zadziwia większa liczba policjantów niż wojskowych. W sumie mnie ta mini manipulacja nie dziwi, już przed wojną policją pogardzano, a w czasie wojny pod niemiecką okupacją byli policjanci chlubnie się w pamięci ludzkiej nie zapisali, nie dziwi więc że, wspominano tylko o inteligencji i oficerach a ich udział przemilczano.

Coriolan
Wiara w to, że odzyskanie fotografi i rzeczy osobistych, to był głowny powód pozwu jest daleko idącą naiwnością.

Już w 1991 roku wspomniano, że w archiwach byłej ZSRR nie przechowuje się pamiątek po rozstrzelanych. Jeśli wierzysz w to, że NKWD była kolekcjonerem i gromadziła listy, zdjęcia, i notatki pomordowanych to gratuluje naiwności.
I wytłumacz mi skoro to rosjanie zabili, a niemcy przy ekshumacji owe odznaczenia, listy i dokumenty znajdowali, to jakim cudem znaleźć się one miały z powrotem w archiwach NKWD? Być może ostały się gdzieś jakieś rzeczy osób najwyższych stopniem, ale nie większości ofiar. Występowanie zaś takim pozwem by uzyskać parę zdjęć i notatek, przypomina mi strzelanie z działa do wróbla. Lepszy skutek przyniosły by normalne rzeczowe rozmowy a nie postawa roszczeniowa. Dzięki takim rozmowom a nie roszczeniom niemieccy poszukiwacze otrzymali zgodę i spenetrowali w poszukiwaniu pamiątek jeden z położonych na północy obozów w którym przebywali jeńcy niemieccy, nie robiono im także wstrętów przy przeglądaniu resztek archiwów. Przypominam bowiem, że żaden kraj nawet Polska nie przechowuje wszelkich archiwów w nieskończoność, ale wiele z nich ma określony czas przechowywania po czym idą na przemiał. Więc skąd ta wiara w to, że akurat dokumenty i archiwa dotyczące więźniów polskich były tak ważne, że dostąpiły zaszczytu przechowywania przez 60 lat. No i co się stało z archiwami NKWD które udało się przechwycić Niemcom.

Mam nieodparte wrażenie, że cała ta awantura najmniej służy nam (ukazując nas jako kłótliwy i swarny naród, nieumiejący rozmawiać, zresztą taka opinia o nas panuje w europejskim parlamencie) a najwięcej innym. Pytanie czy za całą tą awanturą stoi ktoś inny?
Po drugie, w całej tej awanturze politycy powinni stać z boku i sie nie mieszać ani nie wypowiadać, traktując to jako pozew osób cywilnych do którego mają prawo. Polityk bowiem powinien mieć zdolność analizy swych działań w długiej perspektywie tak by przyniosły korzyści narodowi, a nie działać kótkowzrocznie na poklask dzienikarzom, a niestety według tej definicji to my polityków nie mamy.

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie