Skocz do zawartości

Moja i wasza I wojna światowa vol. III


Rekomendowane odpowiedzi

  • Odpowiedzi 315
  • Created
  • Ostatniej odpowiedzi
  • 3 weeks later...

Połowa września, jeszcze ciepła końcówka lata, powoli zmieniająca się w złotą jesień. Z okazji studenckich wakacji i braku poważniejszych zajęć, sporo wolnego czasu. A jak wolny czas, to już wiadome jest jak go spędzić- rekreacyjnie wypoczywając w terenie. Wieczorny telefon do kolegi, startujemy nazajutrz rano, akumulatorki w ładowarce, sprzęt gotowy, pozostaje jedynie kwestia miejscówki. Krótki rekonesans po mapach i zdecydowane- niewielkie wzgórze, ryglujące pozycje pod dwoma górującymi nad okolicą szczytami, znanymi wszem i wobec wśród braci poszukiwawczej. Miejsca szczególnie zaciętych walk początkiem 1915 r., wskutek ofensywy gen. Tersztyansky’ego, mającej odblokować oblężoną Twierdzę Przemyśl. Po kilku dniach 50-tysięczna grupa bojowa ugrzęzła wśród śnieżnych zamieci, siarczystego mrozu występującymi na przemian z chwilowymi odwilżami i ostatecznie zaciekłego oporu Rosjan. Sytuacja wygląda wręcz tragicznie, żołnierze austro-węgierscy zalegają w kopnym śniegu na stokach szturmowanych wzgórz, zaledwie kilkadziesiąt metrów od pozycji wojsk carskich. Zaopatrzenie nie dociera, nikt nie dostaje ciepłej strawy, mróz daje się we znaki, jednak mimo odmrożeń wszyscy zostają na swoich stanowiskach. Zamarza smar w karabinach i ckm-ach, wodę wytapia się ze śniegu, a noce spędza w wygrzebanych w śniegu norach. Wśród szalejącej zamieci i przenikliwego pisku gwizdków podoficerowie raz po razu porywają swych żołnierzy do kolejnych szturmów; toczą się zaciekłe walki na bagnety i łopatki, padają setki zabitych i rannych. Po kilkudniowych krwawych i wyczerpujących walkach, ostatecznie zdobyto oba wzgórza, jednak nie na długo- następująca niemal natychmiast kontrofensywa rosyjska spycha dotychczasowych zdobywców, a ponad 117-tysięczna załoga twierdzy poddaje się po 137 dniach oblężenia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I właśnie celem dzisiejszej wyprawy jest małe, niepozorne wzgórze, położone w cieniu owych dwóch górujących szczytów. Nie przebiegała nim regularna linia frontu, toczyły się jedynie walki spotkaniowe pomniejszych jednostek i patroli. Będąc tam ostatnim razem, miejsce niezbyt obrodziło fantami; jak wiadomo jednak, wszystko jest kwestią szczęścia. Postanowiłem tam wrócić, gdyż ok. 50 m od linii lasu, przy wyjściu z ziemianki, pod sporym bukiem, w korzeniach miałem śliczny sygnał, krótki, mocny, ‘kolorkowy’, iście klamrowy, czyli to co bieszczadzkie wilki lubią najbardziej. Jednak przez korzenie, w ciągu dwóch poprzednich wypadów w poprzednim roku nie udało mi się do niego dokopać..
Poranek, śliczna pogoda, szybkie śniadanie, akumulatorki naładowane, sprzęt spakowany, wszystko gotowe do wyjazdu. Jednak coś mnie tknęło- nauczony doświadczeniem z tego miejsca, tym razem postanowiłem wziąć ze sobą małą siekierkę. Po drodze zgarnięcie kolegi, 60 km drogi przebiega bez problemów. Przeskok przez górski potok i jesteśmy na miejscu. Kolega z aparatem (pozdro Bociek), ja z wysłużonym już Solarisem. Oczywiście miejsce upatrzone już od roku, wokół amunicja z Mosina, Rosjanie okopali się na grzbiecie, malutki okop i jedna wspomniana już ziemianka. Chwila niepewności, obawy- czy jeszcze coś będzie po takim czasie i presji poszukiwawczej w okolicy? Pii, pii, piii- cóż za ulga, nadal pięknie dzwoni, iście jak dzwony z Notre Dame (pozdro dla Lecha i jego niegdysiejszego kanarka, „carska” łączka pod P.). I zaczyna się wydobywanie urobku, walka z korzeniami- jednak w starciu z takim sprzętem i zapałem nie mają żadnych szans. W końcu po kilku minutach z dołka wyskakuje znajomy kształt- mosiężna carska klamra. Biorę w łapki, przecieram, śliczna jest, carska piechota, z tyłu na poprzeczce sygnowana Kałabiń. Cieszę się niezmiernie, w końcu po ponad roku jest, nie odłamek z pierścienia, nie zapalnik, tylko careczka! A klamroza, jak wielu się przekonało, to straszna choroba (pozdro Wujak  ). Wymarzony wręcz początek wypadu! Późniejsze przejścia poniżej linii grzbietu nie przyniosły efektów, jedynie łuski, setki łusek i rozrzucona amunicja.. Podziwianie pięknej bieszczadzkiej przyrody! Nagle coś żółtego poruszyło się pod spróchniałym pniakiem- majestatycznie spacerująca Salamandra. Jak dumnie urządza sobie przechadzki po bukowym górskim lesie, krótka fotosesja i idziemy dalej. Znajduję wąski okop schodzący poprzecznie od grzbietu w dół stoku, sprawdzam środek i boki, cisza.. Jednak na samym dole, około metra od przedpiersia okopu kolejny ładny, ‘kolorkowy’ sygnał, momentalnie podnoszący na duchu. Kopnięcie na jednego sztycha i o dziwo wyskakuje kolejna carska klamerka, delikatnie trafiona odłamkiem, śliczna!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jednak w dołku nadal sygnał, słabszy nieco i o większej powierzchni, chwila kopania i stuknięcie o szkło- ostrożnie! Delikatnie rękoma wyciągam szklaną carską niebieską manierkę, sygnowaną na spodzie ЯХ (Ja Ch). Poniżej znajduję cynkową blachę z carskiej skrzynki na amunicję, razem z ołowianą plombą, to ona dawała sygnał i pozwoliła wydobyć ciężką do znalezienia (przynajmniej w całości) szklaną manierkę. Przejście przez niewielki młodnik i obniżenie terenu nie przyniosło oczekiwanych skutków- złamana pochwa m95, stopka kolby Mosina i leżące setki sztuk amunicji, do dziś będące niemym świadkiem owych krwawych zimowych dni prawie 100 lat temu, gdy dwa wielkie mocarstwa starły się w tym zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W okopie bezimienna mogiła wojaka poległego tu bohaterską śmiercią w 1915 r.. Jakaś życzliwa dusza zadbała o to miejsce, postawiony został solidny krzyż, obłożony okolicznymi kamieniami. O służbie poległego w austro-węgierskiej armii świadczy pozostawione tu wyposażenie: zardzewiała łopatka piechoty, amunicja do Mannlichera w ładownikach, fragment szelek. Zapewne do dziś rodzina nic nie wie o miejscu pochówku męża, ojca, syna. Rozległa CK monarchia miała w swych szeregach żołnierzy z różnych krain. Mógł pochodzić z czeskich Moraw, węgierskiego Tokaju, austriackich Alp, polskiej Małopolski czy też bośniackiej Tuzly. Chwila zadumy nad mogiłą bohatera karpackiego zimowego piekła, poprawienie krzyża, doniesienie kamieni i dalej w drogę. Znów łuski, amunicja, łuski, amunicja.. schodzę trochę poniżej, nad wąwóz płynącego tu potoczka. I znów pięknie dzwoni! Jeden ruch fiskarsem i na wierzchu kolejna carska klamra, 3 sztuki w ciągu 2 godzin wydaje się być lekką przesadą. Pamiątkowa fotka w terenie i lecimy dalej, znów pół godziny praktycznie nic, na dodatek okazuje się, że musimy już wracać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obieram drogę sąsiednim grzbietem, opadającym w stronę samochodu. Pojedyncze CK stanowiska, amunicja, jakiś gładki guzik. W jednym dołku strzeleckim piekny kolorkowy sygnał i ukazuje się kolejna klamra, tym razem z orłem monarchii austro-węgierskiej. Dotychczasowy rekord 3 sztuk na dzień już pobity!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie