vis1939 Napisano 11 Kwiecień 2009 Autor Share Napisano 11 Kwiecień 2009 http://www.slonko.com.pl/czasopis/in.php?id=0511/2005_11_c12 Jan BagińskiWspomnienia26. Zabawa w wojnęPo małych dolinkach każdy gospodarz sam kosił swoją łąkę, natomiast nad rzeką Orlanką, na tak zwanym Bołoti, gdzie każdy miał swoją część, trzeba było znaleźć paliki – granicę – wymierzyć swoją dolę i zrobić „bród”, czyli dróżkę przez całą długość łąki. Dlatego wszyscy starali się wychodzić tam do koszenia o mniej więcej jednakowej porze. Z tą granicą bywały kłopoty. Drewniane paliki z czasem wygniwały, kamienie były ruchome, bo podmywała je woda. Żeby temu zaradzić, jeden z sąsiadów wpadł na pomysł, żebywbić w ziemię pociskz „miedzianą” łuską – będzie to „punkt wieczny”, nigdy nie zardzewieje i nie zgnije. A że w lesie nie brakowało porozrzucanych pocisków, sprawa szybko ruszyła do przodu. Znalazł się pocisk przeciwlotniczy, kaliber 75 mm. Wykręcono więc z niego zapalnik (bez zapalnika nie powinien wybuchnąć), przyniesiono łom i duży kowalski młot. Łomem wybito otwór w ziemi, do którego czubem w dół włożono pocisk, po czym zaczęto go wbijać wielkim młotem. Pocisk szybko zagłębiał się w ziemi, już prawie był schowany, gdy kolejne uderzenie młota trafiło ostrą krawędzią w spłonkę. Nastąpił wybuch. Ludzie zaczęli krzyczeć, że rozerwało Stiopkę – patrzcie – wołali, w górze fruwają tylko ręce i nogi. Ale Stiopka siedział cały, ogłuszony, osmalony i przysypany ziemią. Okazało się, że pocisk do końca się nie rozerwał, wlazł głęboko w ziemię, a łuska pękła tylko, nie raniąc nikogo. Stiopka przez jakiś czas był głuchy, ale wszyscy od tamtej pory wiedzieli, gdzie jest jego palik graniczny.W lesie, po wysadzeniu przez Sowietów magazynu z amunicją, byłosporo porozrzucanych pociskówi granatów. Zbieraliśmy je i zagospodarowywaliśmy według swego uznania. Były też laski dynamitu i kostki trotylu. Bez zapalnika kostka trotylu paliła się jak łuczywo, kopciła trochę i służyła jako rozpałka w piecu. Trotyl z rozbrojonych pocisków wrzucaliśmy czasem do ogniska, oczywiście również bez zapalnika. Wyjęty z pocisku zapalnik można było spokojnie rozbierać na części. Była tam spłonka i iglica zabezpieczona trzema kuleczkami. Czubek zapalnika wyglądał jak stożkowata miseczka – po zewnętrznej stronie był na nim rowek. Wymyśliliśmy zabawę z tym elementem. „Miseczkę” okręcało się sznurkiem, a do środka wkładało patyk. Następnie trzeba było mocno pociągnąć za sznurek, wprawiając w ten sposób „zabawkę” w szybki ruch wirowy. Obracała się z dużą prędkością, wydając charakterystyczne buczenie, jak popularny dziś bączek. Nazywaliśmy tę „zabawkę” cygą. W zależności od zapalnika można było uzyskać różne jej rodzaje. Cygami handlowało się, wymieniając je na inne militaria. Bo każdy z nas miał coś tam schowanego – w tym na przykład rakietnice, jakieś samopały, granaty.Pewnego razu znaleźliśmy z Piotrkiem jakiś dość długi, nietypowy pocisk. Wykręciliśmy z niego zapalnik – też był jakiś inny niż zwykle. Do otworu po zapalniku włożyliśmy znaleziony wcześniej pocisk przeciwlotniczy – pasował bardzo dokładnie. Schowaliśmy cały pocisk do rowu, a sami z odległości około 50-60 metrów, z okopu, zaczęliśmy strzelać do niego z obrzyna, celując w spłonkę. Według naszych ustaleń, najpierw powinien był wybuchnąć pocisk przeciwlotniczy, a dopiero potem ten właściwy, większy. Za którymś razem udało się w końcu trafić – huk przy detonacji był tak ogromny, że potem przez kilka dni ciągle dzwoniło nam w uszach. Po wybuchu okazało się, że pocisk nie rozleciał się na drobne kawałki, lecz rozpadł się na trzy części.Za jakiś czas znowu znaleźliśmy pocisk, a właściwie tylko łuskę dużego pocisku, w której zauważyliśmy sporo jeszcze prochu, w tym tego detonującego. Położyliśmy tę łuskę z prochem w bruzdę, naprzeciw naszych domów, na wzgórzu, w odległości około 500 metrów od nich. Nazbieraliśmy wolno palącego się prochu, wysypaliśmy z niego dróżkę, przykryliśmy całość ziemią i czekaliśmy, aż ludzie będą wracać z pól. Wiedzieliśmy, że akurat obok miejsca, gdzie leżał pocisk, nikt nie będzie przechodził, a krowy i owce dawno zostały zabrane stąd do wsi. Podpaliliśmy więc sznur wiodący do prochu i pocisku, a sami... chodu do domu! No i stoimy, czekamy na wybuch, a tu – nic. Przez wieś przejeżdżali akurat Niemcy na motorze – omijali właśnie stado owiec, gdy raptem na polu coś zasyczało, pojawił się ogień, a następnie wszyscy usłyszeli wielki wybuch. Niemcy chwycili za automaty, rozejrzeli się dookoła, ale ponieważ wszędzie panował spokój, nie zainteresowali się incydentem i odjechali ze wsi.Tychniebezpiecznych zabaw było sporo,a przez nie kilku chłopaków straciło życie.Jedną z nich było rzucanie tak zwanymi szrapnelami – pociskami przerobionymi domowym sposobem. Wybijało się czubek pocisku karabinowego, wysypywało połowę prochu, a do środka ponownie wbijało się czubek, tyle że dużo głębiej. Następnie dosypywało się prochu na wierzchu, a samą końcówkę łuski zaklepywało, zostawiając maleńki otworek, przez który było widać proch. Takim pociskiem strzelało się na dwa sposoby. Można było zapalić wspomniany proch, potrząsnąć pociskiem i szybko go odrzucić. Czubek zatykał wtedy otworek w pocisku i powstałe w środku ciśnienie rozrywało łuskę. Bawiliśmy się, rzucając do siebie takimi szrapnelami. Dzieliliśmy się na dwie grupy i walczyliśmy. Pociski zazwyczaj wybuchały w powietrzu, rozrywały się na dwie części – bez odłamków – a czubek leciał gdzieś sobie, w nieprzewidywalnym kierunku. Aż dziw bierze, że przy tego rodzaju zabawie nikogo z chłopaków nie zraniło nawet. Innym sposobem odpalania szrapneli było trzymanie zawiniętego dokładnie szmatką pocisku w ręku. Należało nim odpowiednio potrząsać i czubek nakierować w stronę nieprzyjaciela. Przy tej technice wylatywał tylko czubek, pokonując odległość kilkunastu metrów. Zdarzały się wypadki, że ktoś za długo machał i przytrzymywał pocisk w ręku – wybuchał więc i kaleczył palce.Bardzo niebezpieczne były zabawy z rozrywaniem zapalników. Robili to starsi, doświadczeni już w tego typu zabawach, chłopcy. Rozkręcali zapalnik od pocisku, wyjmowali zabezpieczające kulki, oddzielające iglicę od spłonki i wkładali tam zwykły patyk, który umieszczali jakieś dwa, trzy milimetry od wrażliwego punktu zapalnika. Następnie rzucali zapalnik, wprawiając go w ruch wirowy. Gdy ten spadał, uderzał patykiem w ziemię, co wywoływało detonację. Czasem chłopcy zaczepiali zapalnik na sznurku i zawieszali na gałęzi – chowali się następnie za drzewem i puszczali sznurek. Zdarzyło się raz, że zapalnik spadł bokiem i nie wybuchł. Nikt nie odważył się podejść do niego i go rozbroić. Chłopcy przynieśli więc skądś długi sznur, doczepili go sznurka przy zapalniku i wciągnęli ostrożnie do wykopanego wcześniej dołu. Następnie zasypali dół z zapalnikiem, wcześniej zabezpieczając go deskami, aby spadająca ziemia nie spowodowała wybuchu.Pewnego razu mój kolega Piotrek wycelował do mnie ze swego obrzyna i krzyczy: – Poddaj się! To ja wziąłem kamień i zamachnąłem się na niego. A Piotrek wypalił ze swojej broni – nie wiedział, że ma załadowaną. Obrzyn – wiadomo, bez lufy – pocisk leciał na bliską odległość, koziołkował, ale trafił mnie prosto w szczękę. Zakrwawiłem się cały i pobiegłem do domu. Mama opatrzyła mnie, oblała jodyną, przyłożyła krwawnik i obwiązała głowę, jak prawdziwemu rannemu żołnierzowi. Nie przyznałem się jej jednak, jak naprawdę doszło do tego zranienia. Piotrek ze strachu schował się na Pohrebach do przykrytej jamy po kartoflach i nie chciał wracać do domu. Nosiłem mu nawet w tajemnicy jedzenie. Przyszła potem do mnie jego najmłodsza siostra Natasza i mówi: – Tatko kazali, żebyś ty powiedział dla Piotra, że może wrócić do domu, bo nic mu się nie stanie.Nie przyznałem się oczywiście, że znam kryjówkę Piotrka, ale niedługo po wizycie Nataszy poszedłem do niego i przyprowadziłem go do domu. Ojciec nawymyślał mu od durni, ale lania nie sprawił, nawet „pod broń” go tym razem nie postawił – jak to miał w zwyczaju czynić.Dziś już dokładnie nie pamiętam całej sytuacji, ale jednego razu ktoś rozbierał zapalnik pośrodku wsi. Robił to bardzo nieostrożnie – po prostu walił nim z całej siły o bruk. Nastąpił wybuch – jedenmłodzieniec zginął,drugi został ciężko ranny. To zdarzenie nie przestraszyło nas jednak. – Jak ktoś nie umie, niech się do takiej roboty nie bierze – komentowaliśmy tylko.Pewnego razu całą dużą grupą poszliśmy do lasu po nowe zapasy zapalników. Wracając zatrzymaliśmy się na zagumieniu Piotrka Pawluczuka. Starsi chłopcy zaczęli coś kombinować koło pewnego, dość dużego i nietypowego, zapalnika. Siedzieliśmy całą kupą nad tym żelastwem. Jeden drugiemu doradzał, podpowiadał... Mój brat Elek odciągnął mnie od reszty i zdecydował, że pójdziemy stąd, bo uważał, że ten zapalnik może być bardzo niebezpieczny. Odeszliśmy już chyba z jakieś 100 metrów, gdy Elek postanowił zawrócić po Aloszkę. Zrobił tylko jeden krok, gdy nastąpił potężny wybuch. Trzech chłopaków rozerwało na strzępy. Ich wnętrzności i części ciała porozrzucało na okoliczne chlewiki i drzewa, nawet na druty telefoniczne. Brat też oberwał jakimś odłamkiem w klatkę piersiową – na szczęście odłamek trafił akurat na poczwórne załamanie klap wojskowego płaszcza. Potem okazało się, że był to kawałek kości któregoś z rozerwanych nieszczęśników. Tak byliśmy zszokowani tym co się stało, tak wystraszeni, że zaczęliśmy uciekać co sił w nogach do domu. Krzyczeliśmy po drodze, że zginęli chłopcy. W domu pozbieraliśmy potem całe nasze zapasy amunicji: zapalniki, proch, obrzyny i wrzuciliśmy do stawu. Podobnie zrobili inni chłopcy ze wsi, choć niektórych zmusili do tego rodzice. Tak skończyła się nasza zabawa w wojnę.Cdn. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Kamikadze Napisano 12 Kwiecień 2009 Share Napisano 12 Kwiecień 2009 Mieli chłopaki fantazję a jednocześnie wielkie szczęście,że nie było jeszcze tego syfu,demokracji w obecnym stylu. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
borsuk leśno-polny Napisano 12 Kwiecień 2009 Share Napisano 12 Kwiecień 2009 A co ma zabawa amunicją i niewybuchami do systemu politycznego? Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
bjar_1 Napisano 13 Kwiecień 2009 Share Napisano 13 Kwiecień 2009 Wesołe zabawy - nie ma co :D Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
8total4 Napisano 13 Kwiecień 2009 Share Napisano 13 Kwiecień 2009 wtedy to było normalne, co chwile jakies dziecko było ranne od jakiegos niewybuchu czy miny...Starano się to tyle o ile utylizowac (pewnie w wielu procentach bylo to rowne z głębszym zakopaniem), ale nie robiono z tego takiej sensacji..w dzisiejszych czasach udaje się, że wszystko z tamtych lat jest posprzątane, a znajdując pustą skorupę granatu trąbi się w mediach jak by znaleziono bombe o mocy 50 Kiloton albo rozbito szajkę terrorystów...Niestety doczekalismy się czasów pośpiechu, cwaniactwa i tumiwisizmu, dlatego pismaki zrobią z igły widły, kiedy tylko zechcą.Najgorsze jest to ze społeczeństwu da się wmówić wiele dziwnych kwestii, choćby wcale nie istniały..pozdro! Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Rekomendowane odpowiedzi
Temat został przeniesiony do archiwum
Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.