Skocz do zawartości

Biografia Jana Brzechwy


stridor

Rekomendowane odpowiedzi

Napisano
Witam! Czy ktoś mógłby podać mi jaieś żródło dotyczące lat 1939 - 1944 w życiorysie Jana Brzechwy. Strony które przejrzałem przy wykorzystaniu google jakoś pomijają ten okres.
Z góry dziękuję za pomoc
Napisano
Witam. Brzechwa , to pseudonim literacki. Nazywał się Lesman. Był żydem , dlatego w wiadomym okresie zapadł się pod ziemię". Jego brat /poeta/ modyfikował nazwisko Lesman na Leśmian /postać równie znana/.
  • 4 weeks later...
Napisano
Jedyny slad lat IIgo wojennych w jego biografi to to, ze w czasie okupacji w Warszawie napisal Akademie pana Kleksa" i Pana Dropsa i jego trupe".
Napisano
...i to jakie wiersze! Np ten:

Nowa Huta

Na to, żebyśmy w Polsce socjalizm zbudowali,
Potrzeba więcej maszyn, potrzeba więcej stali,
Potrzeba nowych ludzi i nowych szkół, i wierszy.
Wszystkie zegary biją. Trwa bitwa o rok pierwszy
Planu Sześcioletniego. Pędzi koło historii,
Mnożą się w nieskończoność liczby wolt i kalorii,
Pulsują manometry, człowiek wyciąga ramię,
Przeobraża naturę i stare prawa łamie,
Szarpie wnętrzności ziemi, rudy, w płomienie rzuca,
Plują wściekłą purpurą hut oszalałe płuca,
W piecach lawa szkarłatnym płomieniem się pali -
Sta - li!
Sta - li!
Sta - li!!!

I więcej szkół dla dzieci, więcej książek i wierszy!
O, wizjo romantyczna, stworzona po raz pierwszy,
Jakim cię ma powitać hymnem albo peanem
Poeta zadumany nad Sześcioletnim Planem?
Gdzie się znajdują słowa godne twego patosu?
W jakich orkiestrach szukać dość natchnionego głosu?
Trzeba nam pióra przekuć na młoty i kilofy,
W ogniu hutniczych pieców trzeba hartować strofy,
W ogniu, co serca krzepi i mózgi doskonali -
Sta - li!
Sta - li!
Sta - li!!!

Niech mnożą się traktory, które zaorzą pola,
Niech mnożą się maszyny i książki, i przedszkola,
A jeszcze stal i węgiel. I znowu stal i węgiel!
Górnicy i hutnicy kują naszą potęgę.
Nie masz granicy szczęścia, gdy tworzy się epoka:
Płucom oddech szeroki, młodym droga szeroka,
Przyszłość należy do tych, czyja wola niezłomna,
Drogę wskazał nam Stalin - chwała mu wiekopomna!
Świat nowy budujemy od podstaw, od podwalin -
Sta - lin!
Sta - lin!
Sta - lin!!!
Napisano
Szymborska:
Ten dzień

o śmierci Józefa Stalina

Jaki rozkaz przekazuje nam
na sztandarach rewolucji profil czwarty?
- Pod sztandarem rewolucji wzmacniać warty!
Wzmocnić warty u wszystkich bram!

Oto Partia - ludzkości wzrok.
Oto Partia: siła ludów i sumienie.
Nic nie pójdzie z jego życia w zapomnienie.
Jego Partia rozgarnia mrok.

Niewzruszony drukarski znak
drżenia ręki mej piszącej nie przekaże,
nie wykrzywi go ból, łza nie zmaże.
A to słusznie. A to nawet lepiej tak.
Napisano
taa ,nie oszukujmy sie panowie ,Brzechwa temu odpadl ze ma pochodzenie żydowskie ,to wierszyki o Stalinie to pretekst.
Juz radi z innego miasta chcieli nadac jakiejs szkole jego imie ,jakis radny PiS bez ogrodek powiedzial ze mamy duzo Polskich literatow...
Do wszystkiego mozna sie przyczepić ,nawet ktorys z Kaczynskich pisal magisterke z Lenina ,sam to przyznal (niepamietam ktory). A przeciez Jarek i Lechu K to stuprocentowi patrioci ,nikt nie zaprzeczy :)
Napisano
To szkoła w Zielonej Górze ma problem z Brzechwą.
Artykuł: http://miasta.gazeta.pl/zielonagora/1,35165,2037326.html
Napisano
wybaczcie mi tą osobistą wycieczkę, ale jak zobaczyłem te urocze" wiersze to nie mogłem się powstrzymać...Tu jest naprawdę niezły wierszyk:

http://www.karpaty.pl/ciekawostki/wiersz/wiersz_milosza.htm
  • 4 weeks later...
Napisano
c.d.nastąpił:

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,6429268,Mimo__stalinowskiej_przeszlosci__Brzechwa_jednak_patronem.html


Mimo stalinowskiej przeszłości" Brzechwa jednak patronem szkoły


Po wielkiej awanturze Jan Brzechwa jednak będzie patronem gdańskiej podstawówki. Gdańscy radni wzięli sobie do serca wolę rodziców, którzy chcieli nadać Szkole Podstawowej nr 84 imię Jana Brzechwy. Wcześniej uchwała upadła po krytyce radnych PiS, którzy dopatrzyli się stalinowskiej

Głosowanie nad uchwałą zaczęło się od niewybrednych słów. - Mamy do czynienia z działaniem sitwy" - grzmiał z mównicy radny PiS Wiesław Kamiński. - Używanie tego typu słów jest szczytem bezczelności i chamstwa - ripostował przewodniczący radnych Platformy Jarosław Gorecki.

W natłoku inwektyw ginęły głosy rozsądku. - Zajmujemy się tą kwestią zupełnie niepotrzebnie. Są ważniejsze sprawy - mówili radni na korytarzach. Ale na sali panowała atmosfera jak z groteski. Zamiast szybkiej decyzji zaczęto cytować bajki.


- Dzik jest dziki, dzik jest zły. Tu nie ma żadnego Stalina - mówił radny nomen omen Piotr Dzik. - Dziękuję Brzechwie, że tak ładnie pisze o moim nazwisku.

Zarządzono jawne głosowanie imienne - każdy z radnych musiał wstać i głośno (wysiadły mikrofony) powiedzieć jak głosuje.

- Zdecydowanie za - powiedziała radna PO Małgorzata Chmiel. - Nie biorę udziału w głosowaniu - powiedział pod nosem radny PiS Krzysztof Koralewski.

Radni PiS uchwałę zbojkotowali, przeszła głosami radnych Platformy. Przewodniczący rady Bogdan Oleszek odetchnął. - Dzieci czytają bajki Brzechwy. Nie dopatrują się tam polityki - mówi Oleszek. - Dobrze, że mamy już tę uchwałę za sobą.

Źródło: TOK FM

Zazdroszczę mieszkańcom Gdańska, że miasto nie ma większych problemów i radni mogą oddawać się aż takim swawolom.
Napisano
Pomsee- wiesz przecież, że ja się tylko mojej Żony i Młodego Demona boję.
Ale może ja nie uświadomiony jestem- Tok też do spisku należy?

PS Młody Demon chodzi do przedszkola im....... Jan Brzechwy :-)
  • 3 weeks later...
  • 1 year later...
Napisano
Nie Brzechwa, ale również warte pamięci:

Jestem Polakiem, bo tak mi się podoba
...

Tomasz Ulanowski 2011-02-25, ostatnia aktualizacja 2011-02-25 15:36:18.0

W ostatnich latach życia ojciec panicznie się bał. Kilka razy próbował popełnić samobójstwo. Rozmowa z Ewą Tuwim-Woźniak
Nadarłem dla pani bzu.

- Zna pan ten wiersz? Narwali bzu, naszarpali,/ Nadarli go, natargali,/ Nanieśli świeżego, mokrego,/ Białego i tego bzowego".

W państwa ogrodzie w Aninie był bez?

- Nie pamiętam. Dziś mam bardzo serdeczne kontakty z mieszkańcami Anina, więc przykro mi to powiedzieć, ale nie lubiłam tamtego domu. Wstydziłam się go. Uczono mnie w szkole, że wszyscy ludzie są równi, że powinna panować sprawiedliwość. Rodzice też mnie tak wychowywali.

Sami zresztą nie potrzebowali luksusu. Zatrudniali co prawda kilka osób, ale zaraz po wojnie Warszawa była w ruinach, brakowało mieszkań i pracy. Nawet średniozamożne rodziny często miały wtedy pomoc domową. U nas był szofer, ponieważ ojciec nie mógł ani korzystać z komunikacji miejskiej, ani prowadzić samochodu. Już przed wojną zachorował na agorafobię, a wkrótce po wojnie, po powrocie do Polski w 1946 roku, jego choroba się wzmogła. W Warszawie nie był w stanie wyjść na ulicę. Dom w Aninie był po to, żeby mógł sobie zrobić przerwę w pracy, wyjść na taras albo do ogrodu.

Ojcem opiekowała się też pielęgniarka, bo po dwóch poważnych operacjach, ostatniej już po powrocie do kraju, ciągle się obawiano jakichś komplikacji. Musiał przestrzegać diety.

Ten dom nie był prezentem od władz dla Tuwima, był mu tylko użyczony. W czasie wojny został prawie zupełnie zniszczony i trzeba go było odremontować. Matka z wielką ulgą oddała go państwu dziesięć lat po śmierci ojca.

I dobrze. Nigdy żadnych koleżanek tam nie zapraszałam, bo się wstydziłam, że mieszkamy w domu z ogrodem, a one nie. Wolałam nasze pierwsze mieszkanie, na Wiejskiej. Pamiętam gabinet ojca. Oprócz kanapy, na której często leżał, było tam mnóstwo książek.

Krytyk literacki Marcel Reich-Ranicki twierdzi, że Polacy nie zasłużyli na Tuwima, bo cały czas wytykają mu pochodzenie.

- Na pewno zasłużyli i przecież to głównie Polacy rozumieją i kochają jego poezję. Ale z drugiej strony do niedawna o Tuwimie mówiło się tylko jako o autorze wierszy dla dzieci i utworów kabaretowych. Może się coś pod tym względem niedługo zmieni, bo wydawcy zaczęli się interesować innymi jego utworami, tymi, które mój ojciec sam uważał za najważniejsze. Niedawno wyszedł taki zbiór, z wierszami wybranymi przeze mnie, wydany przez Hachette.

Sądzi pani, że w Polsce czytuje się jeszcze poezję?

- Wydaje mi się, że dużo częściej niż w takich krajach jak Hiszpania czy Szwecja, gdzie mieszkam.

Niektórzy narzekają, że dzisiaj wiersze Tuwima są już nienowoczesne.

- Młodzi szukają nowych dróg i to jest normalne. Zresztą i mój ojciec tak robił. Ale on tych wielkich ienowoczesnych", na przykład Staffa, bardzo podziwiał i szanował do końca życia. A mnie się ostatnio zdarzyła przykra historia. Zostałam poproszona o dedykowanie książki o Tuwimie. To była jej promocja w Łodzi, z tym miastem mój ojciec był uczuciowo bardzo związany, bo tam się urodził i wychował. I przyznam się ze wstydem, że ja tej książki wcześniej dokładnie nie przeczytałam. A kiedy zerknęłam do niej po uroczystości, zauważyłam fragment, w którym jeden z autorów pisze, że dorobek Tuwima jest zwietrzały.

Trochę pani nieostrożna.

- Nie spodziewałam się tego. Przykro mi wobec ludzi, którym podpisałam tę książkę.

Co do pochodzenia... W przedszkolu ktoś z personelu powiedział mi, że mój ojciec jest Żydem, przedstawiając to jako coś bardzo nieprzyjemnego. Bardzo się zaniepokoiłam, że posiadanie takiego ojca może za sobą pociągać potępienie. Rodzice powiedzieli mi wtedy, że i ja jestem Żydówką i że nie ma w tym nic złego. Byłam zaskoczona. Na szczęście jednak miałam do rodziców zaufanie.

Tuwim pisze o swojej dwojakiej tożsamości w eseju My, Żydzi polscy" z 1944 roku: Jestem Polakiem, bo tak mi się podoba". I tłumaczy swój mocny związek, identyfikację z językiem polskim.

- Niektórzy Polacy mieli mu za złe, że mimo pochodzenia pisał po polsku i że jego poglądy były ich zdaniem niegodne Polaka i patrioty. Bo na przykład w latach 20. napisał wiersz Do prostego człowieka": Rżnij karabinem w bruk ulicy! Twoja jest krew, a ich jest nafta!". Ojciec kilka razy publicznie próbował wyjaśniać intencję tego wiersza. Tłumaczył, że nie mówił w nim o wojnie obronnej. Nie przekonało to jednak jego przeciwników.

Rodzice Tuwima byli Żydami całkowicie zasymilowanymi, mówili w domu po polsku. Jego matka prowadziła zeszyt, w którym zapisywała swoje ulubione wiersze - po polsku. Tuwim nie znał jidysz ani hebrajskiego. W jakim języku miałby pisać?

Pamięta pani swoje pierwsze spotkanie z Tuwimami? Zajęli się panią tuż po wojnie.

- Wcześniej przez rok mieszkałam w domu dziecka w Przemyślu. Nie wiedziałam nic o moich biologicznych rodzicach. Po zakończeniu wojny po niektóre dzieci ktoś się zgłosił. Po mnie - nikt. Miałam około pięciu lat i bardzo chciałam mieć mamę i tatę. Pewnego dnia zapytano, kto chce pojechać do Warszawy. Podniosłam rękę. Może rozumiałam, że w dużym mieście łatwiej o rodziców?

Potem byłam jeszcze krótko w domu dziecka w Otwocku, ale pewnego dnia ubrano mnie starannie, zawieziono do Warszawy, do mieszkania na Wiejskiej, gdzie mieszkali Tuwimowie. Stali oboje w przedpokoju. On siwy, bardzo szczupły i kruchy, z laską. Wyglądał na starca, choć miał dopiero 53 lata. Uśmiechał się z rozczuleniem, a jednocześnie miał wzrok jakby płonący. Później oglądałam jego przedwojenne zdjęcia i zrozumiałam, jak głębokie ślady zostawiły na nim choroby i przeżycia wojenne.

Mama, Stefania, piękna, elegancka, wyglądała dużo młodziej, mimo że byli rówieśnikami. Może z myślą o ich wieku zaproponowała, żebym mówiła im ciociu" i wujku". Ale ja chciałam rodziców. Był luty roku 1947. Tę datę ojciec zapisał w notatce o moim przybyciu.

Pamiętam, że pierwszy krótki okres był pogodny. Rodzice cieszyli się ze mnie. Nagle w ich domu znalazło się takie zabawne, szczęśliwe stworzenie. Ja też się starałam, bo bardzo chciałam, żeby było tak, jak sobie wymarzyłam. Ale już wtedy czułam, że rodzice ukrywają przede mną sprawy, które ich gnębią.

Byli troskliwi i kochali mnie bardzo. Nie sądzę jednak, żeby w sytuacji, w jakiej wtedy się znajdowali, naprawdę czuli potrzebę posiadania dzieci.

To dlaczego się panią zajęli?

- Myślę, że chcieli zrobić coś dla tych, którzy zostali w kraju w czasie wojny. Już w 1940 roku Tuwim zaczął pracować nad stworzeniem funduszu przeznaczonego dla dzieci w Polsce. Z tego projektu, o ile wiem, nic nie wyszło. Ale po wojnie zaopiekował się mną, wyposażył w pomoce naukowe szkołę w Inowłodzu, do którego przed wojną jeździł na wakacje, i pomagał ludziom przy różnych okazjach.

Miał też ogromne poczucie winy, że uciekł z Polski i zostawił swoją matkę. Nie mógł jej zabrać, a gdyby nie uciekł, zginąłby na pewno.

Esej My, Żydzi polscy" dedykował właśnie Matce w Polsce lub najukochańszemu jej cieniowi". Kiedy go pisał, nie wiedział, że ona już nie żyje, że zginęła dwa lata wcześniej.

- To matka wprowadziła go w świat poezji. Kiedy uciekał z Polski po rozpoczęciu wojny, zostawił ją w zakładzie dla nerwowo chorych w Otwocku [Adela Tuwim zachorowała po śmierci męża Izydora w 1935 roku]. Prawdopodobnie tam albo w okolicy - bo są różne informacje - Niemcy ją zabili. Ojciec dręczył się tym do końca życia, choć zdawał sobie sprawę, że była w tak złym stanie, że nie mógł jej zabrać na tułaczkę. Zawsze była osobą niezrównoważoną. Ciężko przeżywała to, że urodziła syna z bardzo dużym znamieniem na twarzy. W ostatnich latach przed wojną lekarze zakazali ojcu ją odwiedzać.

A moja mama opowiadała mi, że ich ucieczka z Polski w 1939 roku miała dramatyczny przebieg. Ojciec nie miał żadnych oszczędności. Na szczęście ona miała jakieś pieniądze odłożone. Na granicy rumuńskiej zabrano im paszporty. Byli załamani. Spędzili bezsenną noc na ławce. Wykradli ich stamtąd urzędnicy przysłani przez polskiego attaché kulturalnego w Bukareszcie. Rodzicom udało się przedostać do Francji, skąd po kapitulacji musieli uciekać przez Portugalię do Brazylii. Stamtąd po ośmiu miesiącach wyjechali do USA.

Ojciec powiedział mi kiedyś, że nie znosi francuskiego. Pamiętam to, bo próbowałam chwalić się swoją znajomością tego języka. Zgaduję, że z powodu współpracy Francuzów z Niemcami.

Na emigracji Tuwim bardzo tęsknił do Polski.

- Do kraju i ludzi, którzy go znali i mówili jego językiem. Już przed wojną pisał, że spokojnie i dobrze czuje się tylko w pobliżu miejsc sobie znanych. Musiał odczuwać to jeszcze silniej jako uciekinier. Za granicą dla ogromnej większości ludzi był nikim. Trudno sobie to uczucie wyobrazić, jeśli samemu nigdy nie żyło się na emigracji. Życie Tuwima było w Polsce. On istniał tylko po polsku. W tym języku czuł się w domu. I to wykorzystały władze nowej Polski.

Niektórzy zarzucają Tuwimowi, że był pupilkiem tamtej Polski, że się sprzedał.

- Jeszcze do niedawna musiałam pogodzić się z tym, że stawiano mu takie zarzuty, choć wiedziałam, że są nieuzasadnione. W dzieciństwie stale słyszałam w domu o różnych konfliktach z władzami. To prawda, napisał wiersze, które spełniały oczekiwania władz, użyczono mu domu w Aninie, dostał order. Ale w nowo udostępnionym archiwum Bolesława Bieruta i w Muzeum Literatury w Warszawie są dokumenty, które dowodzą, że ojciec wykorzystywał swoje wpływy do celów, które warte były ustępstw. Wstawiał się u prezydenta za ludźmi skazanymi na śmierć i przez jakiś czas udawało mu się ich ratować. W jednym z listów, gdzie prosił o łaskę dla poety Jerzego Kozarzewskiego i pięciu innych żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, skłamał, że rodzina skazanego pomagała jego matce podczas okupacji. Podobne listy wysyłał do czasu, aż mu powiedziano, że władza nie będzie więcej tolerować interwencji w obronie wrogów ludu". Wiem od matki, że dostawał takie ostrzeżenia.

Ostatnie lata życia ojca świadczą o tym, że nigdy nie miał zamiaru się sprzedać, bo kiedy jego wstawiennictwa przestały pomagać, przestał publikować nowe wiersze. Napisał jeszcze tylko kilka. Zachowały się one w rękopisach, jak ten: Ja do ciebie nie mogę, nie mogę Przyjdź ty, lesie, do mnie, do kaleki". Wydano je już po jego śmierci.

Krytykom Tuwima nie daje spokoju ten dom w Aninie.

- To prawda, kiedy przestał pisać, nie odebrano mu z tego powodu domu. Ale nie miał specjalnych przywilejów. Był dyrektorem artystycznym teatru o tzw. lekkim repertuarze, autorem przeróbek, adaptacji wodewilów i innych utworów scenicznych, przekładów Puszkina. W dostępnych dziś dokumentach byłego Urzędu Kontroli Publikacji można przeczytać, że i jego przekłady podlegały cenzurze. Pracował ciężko jak na człowieka tak chorego i tak załamanego, jakim był pod koniec życia. Nie zapisał się do partii, nie pełnił żadnych oficjalnych funkcji i rzadko bywał na państwowych uroczystościach.

Często myślę o jego byłych przyjaciołach, którzy potępili powrót ojca do Polski i w ostrych słowach oskarżali go o sprzedajność i głupotę. Można by usprawiedliwić reakcje tych ludzi, którzy sami przeszli w czasie wojny ciężkie chwile. Ale te epitety, tak drastyczne, były potem, niestety, przyjmowane bez zastanowienia i powtarzane przy omawianiu poezji i postaci Tuwima. Na szczęś-cie żaden poważny badacz literatury nie nazwał dotąd mojego ojca sprzedajnym i głupim.

Oczywiście, wracając do Polski, ojciec nie spodziewał się, że będzie musiał pisać rzeczy, w które nie wierzy, i ratować skazanych. Niektórzy zarzucają mu, że był naiwny. Ale przecież choć dla niego było już za późno, to w końcu okazało się, że komunizm w Polsce rzeczywiście był inny niż w Rosji. I nawet wielu jemu współczesnych doczekało załamania się komunizmu.

Jak pani to wszystko odbierała jako dziecko?

- Rodzice mnie bardzo chronili, nic nie mówili, nie tłumaczyli, w jakim państwie żyjemy. Uważali chyba, że po wojennych przejściach muszę mieć spokój. Kiedy ojciec zobaczył mnie zapłakaną po śmierci Stalina [w marcu 1953 roku], byli akurat u nas jacyś znajomi. Usłyszałam jego szept: Płacze ". Pierwszy raz zrozumiałam, że nie chciał, żebym tak zareagowała, ale z jakiegoś powodu uważał, że nie może mi o tym powiedzieć.

Szukała pani swoich biologicznych rodziców?

- Ich postacie nie pojawiały się nigdy, nawet w moich najwcześniejszych wspomnieniach. Aż do spotkania z Tuwimami marzyłam o jakichkolwiek rodzicach, podobnych do rodziców innych dzieci. To wczesne rozstanie z tamtymi pierwszymi postrzegałam zawsze jako historię tragiczną, ale właściwie nie moją własną. Dopiero kiedy moje dzieci już dorosły, zaczęłam myśleć, że może są gdzieś na świecie osoby, którymi powinnam się zająć, zaopiekować, wobec których mam jakieś obowiązki.

Skończyła pani architekturę i do emerytury pracowała w zawodzie. Nie ciągnęło pani do literatury?

- Architekturę zasugerowała mi matka, a ja posłuchałam jej rady, choć wcześniej zastanawiałam się nad matematyką, którą bardzo lubiłam.

Tuwim jej nie cierpiał.

- Nie wiem, podobno. Ale bawił się ze mną w matematyczne zabawy i kupił mi książkę pt. Lilavati" Szczepana Jeleńskiego, pełną wspaniałych figli i anegdot matematycznych, którą mam do dziś. Może miał złych nauczycieli? Mój, pan Hajfasz, był niezwykłym pedagogiem. Ja z kolei jako dziecko miałam bardzo mały zasób słów. Może dlatego, że długo nie miałam rodziców?

W szkole nie zazdrościli pani sławnego ojca, o którego wierszach na dodatek mówi się na lekcjach?

- Chodziłam do szkoły im. Dąbrowskiego w Warszawie. Nie pamiętam żadnej lekcji, na której mówiono by o poezji Tuwima. Nie traktowano mnie tam inaczej niż inne dzieci. Rodzice zostali raz wezwani do dyrektora, bo przy wyjściu na podwórze napisałam kredą na ścianie niewinne Pokój". Może zresztą ten napis tam dalej jest - do niedawna jeszcze był. W naszej szkole, jak chyba we wszystkich innych, była nauczycielka od przedmiotu nauka o konstytucji, o której wszyscy wiedzieli, że pilnowała, żeby wszystko działo się po linii partii. Niektóre dziewczynki mdlały ze strachu przed nią, mimo że nigdy nie podnosiła głosu. Do dziś pamiętam, że kiedy nie zaśmiałam się z jej żartu na lekcji, powiedziała coś, co uznałam za pogróżkę: Pamiętaj, że w Polsce Ludowej jest dużo ludzi o wiele bardziej godnych szacunku niż poeci". To zdarzyło się tuż przed albo wkrótce po śmierci mojego ojca. Nie było mi do śmiechu, nawet gdyby jej żart był zabawny.

Nie pamiętam, czy w związku z tym wydarzeniem, czy z innego powodu niedługo potem, na pewno było to po śmierci ojca, bo byłam już w ósmej klasie, kazano mi na którejś z godzin wychowawczych przeprowadzić tzw. samokrytykę, wyrazić skruchę z powodu wywyższania się ponad innych. Wzburzona niesprawiedliwością zarzutów, żeby nie wybuchnąć płaczem, szybkim krokiem wyszłam z klasy, zostawiając na ławce moją legitymację harcerską. Mimo że zostawiłam też inne rzeczy, zarzucono mi, że wyrzekłam się członkostwa tej organizacji, do której wtedy automatycznie należały wszystkie dzieci. Po skończeniu chyba 16 lat zapisywano je - o ile miały dobrą postawę ideologiczną - do ZMP. A nikt, kto nie był w ZMP, nie był przyjmowany na studia. Na szczęście wstawił się za mną wychowawca.

Jak sobie radziłyście z mamą po śmierci Tuwima?

- Utrzymywałyśmy się z praw autorskich do jego wierszy, a kiedy wyszłam za mąż, zamieszkałyśmy w tej samej kamienicy, każda w 36-metrowym mieszkaniu. Gdy te prawa wygasły po 20 latach [teraz chronione są przez 70 lat od śmierci twórcy], mama żyła z renty. Dzięki temu, że już od wielu lat mieszkałam z mężem w Szwecji, mogliśmy jej pomagać. Mama nigdy nie miała uprawnień do robienia zakupów w tzw. sklepach za żółtymi firankami, dla prominentów partyjnych. A kiedy Polska się zmieniła, właściwie nie wychodziła już z domu, bo złamała biodro, leżała, wymagała ciągłej opieki. Umarła w 1991 roku.

Nie chciała przyjechać do Szwecji?

- Odwiedziła nas, ale zostać nie chciała. Dla niej emigracja nie była prawdziwym życiem. Podchodziła do niej zupełnie jak mój ojciec. Zostawiłaby za sobą całą przeszłość, o której nie miałaby z kim rozmawiać. Pytałam ją zresztą, czy nie żałuje, że wrócili do Polski po wojnie. Mówiła, że nie. Dobrze się czuła sama ze sobą.

Była silna?

- Bardzo. Opanowana. I piękna. Oni się poznali na jakichś wakacjach w Inowłodzu jeszcze przed I wojną. Mama pochodziła z Tomaszowa Mazowieckiego. Jej matka była śpiewaczką operową, a ojciec kupcem. Tuwim bardzo długo się starał, żeby zwróciła na niego uwagę. Próbował ją zainteresować swoją poezją. I pisze z rozżaleniem w Kwiatach polskich", że ona słuchała, ale widać było, że nie odbiera jego wierszy w ten sam sposób co on. Jest tam też aluzja do tego, że mama wyjeżdżała ze swoją matką do Berlina i że były chyba jakieś plany, że wyjdzie tam za mąż. Pobrali się dopiero po siedmiu latach znajomości.

Nie żałowała tej decyzji?

- Ja nie pytałam, a ona sama nie narzekała. W młodości na pewno prowadzili atrakcyjne życie. On był podziwiany, ona błyszczała u jego boku, także dowcipem. Dużo wtedy bywali. Na pewno to lubiła. Potem los się odwrócił. Na emigracji szyła, zarabiała, skupiona na tym, żeby wszystko funkcjonowało i żeby nie byli zależni tylko od pomocy rządu emigracyjnego. W moich oczach byli zgodnym małżeństwem. Ale ja ich oczywiście poznałam, kiedy mama była opiekunką ojca. Widziałam, że uważała to za swoje zadanie życiowe. Na pewno było jej ciężko. Nie skarżyła się jednak nikomu i sama nie lubiła słuchać narzekań. Była wymagająca. Jej spokój i opanowanie wywoływały u najbliższych potrzebę zwierzania się z trosk i niepokojów. A ojciec bardzo potrzebował jej bliskości.

Przekonała się do jego wierszy?

- Chyba tak, bo kiedy chciała, żebym opowiadała o moich przeżyciach, wysyłała mnie do ojca. Mówiła, że on jest poetą, on zrozumie. Ale ojciec mnie specjalnie nie wychowywał, miałam z nim raczej spotkania. Co nie zmienia faktu, że byłam z nim bardzo związana.

Zdążyła się pani nim nacieszyć?

- Cały czas różne obrazy do mnie wracają. Wspólne zabawy, kiedy jeszcze były. Nie, nie zdążyliśmy się sobą nacieszyć. Miałam przecież ledwie 12 lat, kiedy mój wyczekiwany tata umarł [27 grudnia 1953 roku w Zakopanem]. Ale jednocześnie cały czas czułam, że tak będzie. Był chory, ciągle smutny. Coraz mniej obecny. Nasz dom rzadko odwiedzali goście. Pamiętam tę cichą atmosferę.

Jest jeszcze coś, o czym bardzo trudno mi mówić, ale wiem, że powinnam. Mój ojciec próbował popełnić samobójstwo przynajmniej kilka razy. Po nieudanych próbach był ciężko chory. Niektórzy uważali, że jego śmierć też można w jakimś sensie uznać za samobójstwo. Wiedział, że po operacjach, jakie przeszedł, nie wolno mu wziąć do ust kropli alkoholu i całkiem tego świadomy - pił. Mimo że byłam dzieckiem, rozumiałam sens tego picia. Dziś wiem, że ojciec panicznie się bał, czuł się osaczony. Spodziewał się aresztowania. Matka opowiadała mi, że godzinami, leżąc na tapczanie, mówił jej, jak bardzo jest przerażony. Nie trzeba być historykiem, żeby wiedzieć, że miał ku temu podstawy. Postawa takiej osoby jak Tuwim, znanej wszystkim w Polsce, była bardzo widoczna. Stalin skazywał nawet swoich wieloletnich towarzyszy wraz z rodzinami na zesłanie i więzienie. Odbierano im dzieci. Całkowicie rozumiem to przerażenie. Był ojcem ado-ptowanej żydowskiej dziewczynki. Nie mógł pozwolić, żeby trafiła z powrotem do domu dziecka, ani też skazać żony na więzienie. Ale też nie chciał się zgodzić na utratę godności.

Był też przerażony z innego powodu. Kiedy wracał do Polski, miał głęboką nadzieję, że antysemityzm już się tu nie odrodzi. Wierzył też, że rząd będzie starał się temu zapobiec. Sekretarka ojca przekazała mi dwie jego notatki na temat wzrastającej nienawiści do Żydów, jeszcze potężniejszej niż ta przedwojenna. Powiedziała mi, że takich notatek napisał więcej.

Kogo pani widzi w wierszach Tuwima?

- Czytam je, żeby go lepiej poznać i zrozumieć. Chciałabym móc spotkać go w latach dwudziestych. Mądrego, przystojnego mężczyznę z ogromnym poczuciem humoru. Onieśmielającego swoją umiejętnością znajdowania i tworzenia słów i sformułowania tych wszystkich niezwykłych myśli, które zawarł w swoich wierszach. A ponieważ mam już wnuki, często myślę o jego dzieciństwie i o nim jako o małym, wrażliwym chłopcu.


http://wyborcza.pl/1,75480,9167372,Jestem_Polakiem__bo_tak_mi_sie_podoba.html

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie