Skocz do zawartości

Ostatni mohikanin.


Rekomendowane odpowiedzi

Laluś" wytrwał najdłużej

W Piaskach pod Lublinem odsłonięto pomnik ostatniego z żołnierzy wyklętych"
Rok 1963. Zbrojne podziemie antykomunistyczne w Polsce nie istnieje w zasadzie już od 10 lat. Padli lub zostali pojmani ostatni żołnierze wyklęci" - w marcu 1957 r. ppor. Stanisław Marchewka Ryba", ostatni na Białostocczyźnie, w lutym 1959 r. Michał Krupa Wierzba", a 30 grudnia 1961 r. w powiecie biłgorajskim Andrzej Kiszka Dąb". Na szczególnie nasyconej oddziałami antykomunistycznymi Lubelszczyźnie wspaniali dowódcy, postacie barwne niczym pułkownicy z Trylogii" Henryka Sienkiewicza, jak apora", Uskok", Orlik", agończyk", Jastrząb", Żelazny", Wiktor" i inni pożegnali się z życiem do połowy lat 50. Ich ciała często zbeszczeszczone, pozbawione głów spoczęły zakopane gdzieś w bezimiennych mogiłach, podobnie jak tysięcy innych żołnierzy Polski Podziemnej.

Skazani w haniebnych procesach politycznych żołnierze AK, NSZ, WiN jeśli przeżyli, w większości powrócili już z więzień do domów, podobnie jak ci zesłani bez żadnych wyroków do sowieckich łagrów. Urząd Bezpieczeństwa Publicznego zdążył już zmienić nazwę na Służbę Bezpieczeństwa, a KBW na ZOMO. Komuniści po obłudnym potępieniu okresu błędów i wypaczeń" i tzw. odwilży znowu zaczęli przykręcać śrubę", sami pogrążając się w kolejne walki frakcyjne między żydami" a chamami"...
A tymczasem w odległości ok. 20 km na wschód od Lublina, jakby na przekór umacniającej się totalitarnej dyktaturze i wszechobecnej bezpiece, ukrywał się człowiek stanowiący żywe potwierdzenie, że jeszcze Polska nie zginęła" - Józef Franczak ps. Laluś", ostatni żołnierz Polski Podziemnej. Wytrwał do października 1963 roku. Zginął w walce w wieku 45 lat wydany przez swojego bliskiego znajomego, tajnego współpracownika SB ps. Michał" i zastrzelony przez oddział specjalny resortu bezpieczeństwa. Dziś Józefowi Franczakowi, przez dziesięciolecia traktowanemu przez oficjalną propagandę jak bandyta, stawia się pomniki.
W piątek, 11 maja, w Piaskach k. Lublina po Mszy Świętej z wojskowymi honorami, Apelem Poległych, salwą honorową, przemarszem główną ulicą miasta pocztów sztandarowych organizacji kombatanckich, społecznych oraz szkół nastąpiło uroczyste odsłonięcie i poświęcenie okazałego pomnika ku czci ostatniego partyzanta.
Budowa pomnika napotkała na liczne trudności, choć odbywała się pod patronatem honorowym prezydenta RP prof. Lecha Kaczyńskiego i Wojciecha Żukowskiego, wojewody lubelskiego, a w komitecie honorowym znaleźli się m.in.: ostatni prezydent RP na Uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, marszałkowie Sejmu i Senatu, prezes IPN, kierownik Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.
Sierżant Józef Franczak nie był bandytą ani żądnym krwi desperatem, jak niektórzy chcieliby go widzieć. Po prostu walcząc o wolną Polskę, znalazł się w sytuacji bez wyjścia, a był zbyt inteligentny, odważny, odporny psychicznie, sprawny w wojskowym rzemiośle i szanowany przez swoje środowisko, by przez blisko 20 lat dać się komunistom zabić.

Nowa okupacja
Szlak bojowy Józefa Franczaka rozpoczął się od kampanii wrześniowej i trwał bez mała ćwierć wieku. Był zawodowym żołnierzem w stopniu sierżanta. Ukończył Szkołę Podoficerów Żandarmerii w Grudziądzu. W 1939 r. służył w Równem. Po zdradzieckiej inwazji ZSRS na Polskę 17 września dostał się do sowieckiej niewoli. Nie dał się pognać na iałe niedźwiedzie". Zbiegł z transportu na Wschód, a po powrocie w rodzinne strony od razu zaczął konspirować. Później w szeregach ZWZ i AK dowodził najpierw drużyną, potem plutonem.
Po wejściu wojsk sowieckich wcielony do 2. Armii Wojska Polskiego został skierowany do Kąkolewnicy, gdzie mieścił się sąd wojskowy, a w pobliżu - obóz NKWD. Wyłapywanych żołnierzy AK mordowano w pobliskim lesie - na Uroczysku Baran. Tam Józef Franczak pozbył się wszelkich złudzeń co do sowieckiego wyzwalania" Polski, które okazało się nową, dla podziemia niepodległościowego znacznie krwawszą niż niemiecka okupacją.
W styczniu 1945 r. ucieka z wojska. Zaszywa się w Łodzi, przez pewien czas przebywa w Sopocie. Nie ocenia zbyt wysoko szans walki z sowieckim reżimem w Polsce, gdyż początkowo zamierza przedostać się drogą morską do Szwecji. Wyczuwa, że jest śledzony, więc rezygnuje, wraca w rodzinne strony i wiosną 1946 r. rozpoczyna partyzanckie życie. Trafia pod dowództwo cichociemnego, legendarnego mjr. Hieronima Dekutowskiego apory". W początkowym okresie współpracuje z oddziałem ppor. Antoniego Kopaczewskiego Lwa", należącym do zgrupowania apory" i działającym w powiatach chełmskim, krasnostawskim i lubelskim.
Wtedy to, wedle Wacława Szaconia ps. Czarny", młodszego od Franczaka o 8 lat towarzysza broni i przyjaciela, pojawił się pseudonim Franczaka - Laluś". Istnieje wiele wersji pochodzenia tego niecodziennego pseudonimu.
- Znałem Józka od 1942 r., kiedy po przysiędze przeprowadzał ze mną szkolenie wywiadowcze - opowiada Wacław Szacoń. - Kiedyś przychodzimy do oddziału Antka Kopaczewskiego Lwa", a oni mówią: O, lalusie przyszli". A chodziło im o to, że my chodziliśmy ubrani po cywilnemu, a oni w mundury. Tak nas zaczęto nazywać. Potem, kiedy skontaktowałem Franczaka ze Zdzisławem Brońskim Uskokiem", to przedstawiałem go już jako Lalusia" i tak zostało.

Nie ma mocnych na Lalusia"
W czerwcu 1946 r. Franczak, posługujący się w tym czasie lewymi papierami, zostaje przypadkowo aresztowany wraz z kilkoma kolegami z konspiracji przez grupę operacyjną UB z Lublina polującą na oddział Lwa". Nie dają się dowieźć do ubeckich piwnic w Lublinie. Ich ucieczkę z konwoju bezpieki przypłaca życiem czterech funkcjonariuszy. Tego samego lata opanowanie i sprawność bojowa Lalusia" znów ratuje mu życie. Do jego kwatery we wsi Bojanica wchodzi milicja. Według relacji świadków, pierwszym strzałem Franczak gasi światło, a dwoma kolejnymi powala napastników. Jego akta, skrzętnie prowadzone w ubeckich archiwach, rosną.
W maju 1948 r., kiedy patrol Lalusia" wpada w zasadzkę koło wsi Cyganka, w walce ginie dwóch jego podkomendnych, a dwaj inni są ranni. Franczak, któremu udaje się wymknąć obławie, od tego czasu ukrywa się sam. Jedynie na akcje zbrojne skrzykuje się z innymi partyzantami, głownie z grupą Stanisława Kuchcewicza Wiktora".
Przed wigilią 1948 r. zaopatrującego się w sklepie w Wygnanowicach Lalusia" znów zaskakuje milicja. I ponownie wydostaje się z otoczonego budynku, wyrąbując sobie bronią drogę do lasu.
Wypadł na ubejców przez drzwi i dał ognia, po czym rzucił się do ucieczki, jeden z ubejców został ciężko ranny (później zmarł), a 'Laluś' dostał postrzał po brzuchu. Kula jednak nie poszła głęboko, nie uszkodziła jelit" - relacjonuje w swoim Pamiętniku" dowódca Franczaka Zdzisław Broński Uskok".
Franczaka wyleczył zasłużony dla podziemia niepodległościowego lekarz Albin Spoz z Piask. Uskok" pół roku później osaczony w bunkrze na terenie gospodarstwa Lisowskich w Dąbrówce (obecnie Nowogrodziec) wysadził się granatem.
W swojej samotnej walce Laluś" nie ogranicza się do obrony i ucieczek. Wraz z innymi żołnierzami podziemia antykomunistycznego wykonuje wyroki na najbardziej aktywnych i bezwzględnych utrwalaczach władzy ludowej" i konfidentach, rekwiruje środki potrzebne do życia i walki. Gdy komuniści ogłaszają kolejne pseudoamnestie, Laluś" się nie ujawnia. Nie ma złudzeń, wie, na co może liczyć od nieznających pojęć: honor" i słowo oficerskie", komunistów.

Zginął w walce, jak żył
Z czasem wokół ukrywającego się Lalusia" zacieśnia się krąg konfidentów. Bezpieka jakby postawiła sobie za punkt honoru likwidację ostatniego z żołnierzy wyklętych. W ramach rozpracowania operacyjnego pod kryptonimem Pożar" wprowadzono do środowiska związanego z Franczakiem kilkudziesięciu tajnych współpracowników, zastosowano najnowocześniejsze jak na owe czasy środki operacyjne, jak np. aparat podsłuchowo-nadawczy Liliput".
Wreszcie rankiem 21 października 1963 r. lubelskie UB dostało wiadomość, na którą czekało 18 lat. Stanisław Mazur, tajny współpracownik o pseudonimie Michał" przekazał numer rejestracyjny motocykla, na którym dzień wcześniej widział Franczaka, a także miejscowość i nazwisko gospodarza, u którego partyzant prawdopodobnie się ukrywał. Ustalenie personaliów i adresu właściciela motocykla nie zajęło lubelskiej bezpiece dużo czasu. Zgadzało się z adresem ustalonym przez kapusia. W stronę oddalonej o dwadzieścia kilka kilometrów od Lublina wsi Majdan Kozic Górnych natychmiast ruszyła grupa operacyjna ZOMO i SB. Dwóch tajniaków podprowadziło doborowy oddział 35 zomowców bezpośrednio pod zabudowania Wacława Becia, gdzie przebywał Lalek". Partyzant wyszedł z okrążonego domostwa o godz. 15.45 i udając gospodarza, z grabiami na ramieniu usiłował przekroczyć linię okrążenia. Wezwany do zatrzymania się, błyskawicznie wyciągnął pistolet i ostrzeliwując się, wśród gradu kul rozpoczął ostatnią w życiu ucieczkę. Dziwnym zbiegiem okoliczności nie wybuchały rzucane przez niego granaty, jakby je ktoś wcześniej rozbroił. Umiejętnie wykorzystując zabudowany wiejski teren i luki w obławie, Lalek" uciekał jeszcze ok. 300 metrów, zanim nie ścięła go seria z karabinu maszynowego. Według ubeckiego raportu, umierał ok. 2 minut.

Fenomen Józefa Franczaka
- Ukrywał się dosłownie pod bokiem całej wojewódzkiej i powiatowej struktury lubelskiej bezpieki dzięki pomocy ok. 200 wiejskich gospodarstw - powiedział w czasie uroczystości odsłonięcia pomnika ostatniego partyzanta RP doc. Zbigniew Boczkowski, prezes Środkowowschodniego Obszaru WiN. - Jeżeli to nie byłby człowiek szlachetny, jeżeli byłby andytą", tak jak oni nazywali nas wszystkich, to z pewnością nie utrzymałby się tak długo.
Wacław Szacoń podkreśla, że po dezercji Franczaka z armii Świerczewskiego i po powrocie w rodzinne strony współpracowali bardzo ściśle.
- Przeprowadziliśmy wiele wspólnych akcji, były pozakładane skrzynki kontaktowe, które pozostały do dzisiaj... - kombatant znacząco zawiesza głos. - Po moim aresztowaniu wszystkie pozostały nietknięte i on z nich korzystał - dodaje.
- Jakim był człowiekiem? - zastawia się Wacław Szacoń. - Zdecydowanym. To był zawodowy żołnierz, podoficer żandarmerii i do tego współpracownik dwójki", tzn. drugiego oddziału czyli defensywy. Do wywiadu czy do żandarmerii nie brali pierwszego lepszego, tylko ludzi zdrowych i psychicznie mocnych. Był człowiekiem bardzo spokojnym, opanowanym. Do niczego nie podchodził żywiołowo, bez przygotowania.
- Więcej niż średniego wzrostu, mocno zbudowany, zdrowy jak koń - charakteryzuje Lalusia" Jan Łuć ps. enek", żołnierz z grupy Żelaznego", Wiktora", towarzysz broni Franczaka. - Gdy byliśmy w lesie, zjadał jedno jajko na dzień i to mu wystarczało.
Jan Łuć również podkreśla, że Laluś" był znany z opanowania i zimnej krwi. Umiał wychodzić z trudnych sytuacji. Tak było, gdy kiedyś na grzybach w lesie spotkał dwóch ubeków. Poznał ich, a oni jego, lecz obie strony udały, że się nie znają. Z odbezpieczonym pistoletem nawet ich zagadnął, czy są grzyby...
enek" wspomina, że innym razem Laluś" był sklepie w Zasiece, gdy weszło pięciu ubeków. Bez zmrużenia oka zamówił postronki, zapłacił, zarzucił na ramię i przeszedł między nimi.
- Nawet gdyby ich było dziesięciu, on by się nie bał i nie zawahał - mówi z przekonaniem Łuć. - Był zawsze uzbrojony, typowo wojskowy człowiek. I wiedział, jak się ukrywać, aby nie narażać ludzi.
Jan Łuć chwilę zastanawia się przed odpowiedzią na pytanie, dlaczego Lalkowi" tak długo udawało się ukrywać przed bezpieką. - On miał chody i zaufanie u ludzi. Nikt nie miał tak wielkiego szacunku i zaufania u ludzi jak Laluś" - stwierdza.
Łuć po wyjściu z więzienia spotkał się z Lalkiem" tylko raz. - To było przypadkowe spotkanie, chyba w 1962 r. w Mełgwi. Jechałem do Lublina, a on był na stacji. Nie wiedział, że wyszedłem z więzienia. Nie staliśmy długo, żeby ludzie nie widzieli. Obiecał, że na sto procent mnie odwiedzi. Ale nie przyjechał.
- Po moim wyjściu z więzienia z miejsca mnie odwiedził - mówi Wacław Szacoń, skazany w 1949 r. na czterokrotną karę śmierci, zamienioną przez Bieruta na dożywocie - w komunistycznych więzieniach spędził 8 lat. - I aż do jego śmierci kontaktowaliśmy się przeciętnie dwa razy do roku. Znał moją żonę i dzieci. Ostatni raz widziałem się z nim dwa miesiące przed jego śmiercią. Umówiliśmy się na Wszystkich Świętych. Ale wcześniej dostałem telefon, bo ja mieszkałem w Krakowie, że Józek nie żyje - po tych słowach kombatantowi załamuje się głos.
Niewygodny symbol
Ciało Józefa Franczaka eso rt" zabrał do Lublina. Laluś" został pochowany jak setki innych ofiar hitlerowskiego i komunistycznego terroru na cmentarzu przy ul. Unickiej. Zgodnie z ponurym ubeckim zwyczajem, w mogile spoczął nago i bez głowy.
Po dwudziestu latach siostrom Franczaka Czesławie i Celinie udaje się zdobyć pozwolenia na ekshumację zwłok brata. Grabarze odkopali i włożyli kości Lalusia" w przywieziony przez siostry worek. Pamiętają, że nie było czaszki. Transport doczesnych szczątków Lalusia" odbył się podmiejskim pekaesem na kolanach sióstr! Pochowały go na cmentarzu w Piaskach.
- Swojego ojca nie pamiętam, gdyż zginął, gdy miałem zaledwie 5 lat - mówił w czasie uroczystości odsłonięcia przy głównej ulicy Piask pomnika ostatniego partyzanta Rzeczypospolitej wzruszony Marek Franczak, który prawo do noszenia nazwiska ojca wywalczył dopiero w 1992 roku. Ukrywający się Laluś" nie pokazywał się dziecku, aby nie narazić swojej narzeczonej Danuty Mazur i syna na ubeckie represje. - Pamiętam tylko ręce ojca wystające z kupki zboża w polu i oddalającą się później jego postać. Jako syn andyty" przeżyłem wiele upokorzeń i stresów. Gdy dorastałem, a moja matka i rodzina ojca opowiadali mi o ojcu pochowanym przez swoich oprawców w bezimiennej mogile bez głowy, nie potrafiłem tego zrozumieć. Ale teraz wiem, że to oprawcy mojego ojca legli w gruzach pohańbienia, a on wraca jako symbol umiłowania prawdy i wolności nawet za cenę życia.
Jednak nie wszystkim spodobał się powrót Józefa Franczaka, postrachu ubeków, aktywistów partyjnych, utrwalaczy władzy ludowej, na centralną ulicę Piask. Inicjatywa budowy pomnika podjęta rok temu przez lubelskich kombatantów WiN i AK napotkała na duży sprzeciw środowisk związanych z byłą komunistyczną władzą. Radni poprzedniej kadencji najpierw udzielili zgody na budowę pomnika, potem odwołali tę decyzję. Dopiero wybrana w jesiennych wyborach rada gminy ponownie uchwaliła decyzję o lokalizacji pomnika. Przeciwko temu głośno protestował też pewien człowiek podający się za syna zastrzelonego przez Lalusia" ormowca, który groził samospaleniem w czasie uroczystości odsłonięcia monumentu. Okazało się, że zastrzelony ormowiec wcześniej otrzymał od podziemia niepodległościowego kilkakrotne ostrzeżenia, a protestujący mężczyzna okazał się byłym pracownikiem SB z ponad 20-letnim stażem. Przyznał później, że formułowane przez niego groźby to blef.
Jednak blefem nie był dokonany w nocy z 6 na 7 maja, a więc na kilka dni przed planowaną uroczystością odsłonięcia pomnika, napad rabunkowy na Danutę Mazur, obłożnie chorą 78-letnią członkinię Związku Żołnierzy Armii Krajowej, konspiracyjną narzeczoną Józefa Franczaka i matkę jego syna. Nieznany" sprawca w kominiarce, po telefonicznym upewnieniu się, że staruszka jest sama, wyważył drzwi i odebrał kobiecie trzymane pod poduszką niewielkie oszczędności. Czy to przypadek, że w nad wyraz spokojnej okolicy dokonano - jak twierdzi policja - pierwszego od wielu lat napadu rabunkowego akurat na tę osobę? Policja prowadzi czynności mające na celu ustalenie sprawców napadu i na razie przyjmuje rabunkowy motyw przestępstwa.
Wydaje się, że organa ścigania będą miały więcej roboty, gdyż bezpośrednio po montażu pomnika w Piaskach, w nocy z 9 na 10 maja ieznani" sprawcy dokonali włamania do kiosku znajdującego się po drugiej stronie ulicy, przy której stanął pomnik. Nazajutrz miasteczko obiegła wieść, że miejscowa policja będzie teraz pilnować tylko pomnika, a zapomni o reszcie miasta.
- Cóż, środowiska postubeckie w naszych okolicach są jeszcze dość silne, dlatego trudno oczekiwać, że na tym się skończy - mówi z zatroskaniem jeden z kombatantów.
- Zgromadziliśmy się tutaj i chcemy złożyć hołd ostatniemu partyzantowi Rzeczypospolitej, a w jego osobie również wszystkim żołnierzom konspiracji, którzy walczyli o niepodległą i suwerenną Ojczyznę. Chcemy im dzisiaj powiedzieć, że ich przelana krew nie poszła na marne - mówił pod pomnikiem prezes Boczkowski. - Słowa te kieruję do tak licznie przybyłej młodzieży. Wy jesteście naszą nadzieją.
Adam Kruczek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 years later...
Ostatni z Wyklętych

Majdan Kozic Górnych koło Lublina, 21 października 1963 roku, godzina 15:00.

Trzy ciężarówki zatrzymały się na drodze około kilometra przed wsią. Wieś – to trochę za dużo powiedziane. Majdan Kozic Górnych to maleńka osada. Zaledwie kilka chałup stojących obok siebie na niewielkim wzgórku pod lasem. Z pak samochodów zaczęli wyskakiwać uzbrojeni ludzie. Większość z nich była ubrana w płaszcze, kilku miało na sobie mundury. Ci w mundurach półgłosem wydali reszcie rozkazy. Trzydziestu pięciu ludzi uformowało tyralierę i zaczęło okrążać osadę.
Ze stodoły w jednym z gospodarstw wychodzi czterdziestopięcioletni mężczyzna. Na widok obławy natychmiast cofa się do środka i po chwili wychodzi stamtąd z grabiami na ramieniu. Udaje parobka, ale zdradza go wojskowy, sprężysty krok.
- Jest! Jest tam! - wrzeszczy jeden z uczestników obławy.
Koniec udawania. Mężczyzna rzuca grabie i wbiega z powrotem do stodoły. Po chwili wypada z drugiej strony budynku trzymając w ręku pistolet. Strzela w biegu do najbliższego milicjanta, ale pudłuje. Ucieka w stronę lasu, ale drogę zastępuje mu czterech zomowców.
- Stój! Ręce do góry! - wołają mierząc do niego z pistoletów maszynowych.
Mężczyzna zawraca do gospodarstwa. Wpada do ogródka, gdzie pod jednym z krzaków ma zakopaną torbę z resztą broni. Błyskawicznie ją odkopuje, otwiera, wyciąga kolejny pistolet, a w kieszeniach upycha granaty. Wybiega z ogródka i z kilku metrów strzela do dwóch zomowców. Nie trafia. Ci odpowiadają ogniem, ale również pudłują.
Wpada do sąsiedniego gospodarstwa i kryje się między budynkami. Wygląda zza nich i ocenia sytuację. Jeszcze nie wyrwał się obławie. Biegnie do kolejnego obejścia. Zomowcy prują do niego z pistoletów maszynowych, kule świszczą biegnącemu koło uszu, ale żadna go nie trafia.
Przeskakuje żywopłot i wbiega do ogródka. Pościg depcze mu po piętach. Przystaje, klęka i strzela nadbiegającemu zomowcowi w twarz. Na ten widok drugi zomowiec zatrzymuje się przed żywopłotem. Bierze na muszkę klęczącą postać i puszcza długą serię.
Mężczyzna wypuszcza z dłoni pistolet i pada na twarz. Dostał pięcioma kulami. Zomowcy podchodzą i odwracają go na plecy. Przez chwilę patrzy prosto w oczy prześladowcom, po czym umiera.

Początki podziemia antykomunistycznego sięgają połowy 1944 roku, kiedy na dany z Londynu znak oddziały AK rozpoczęły operację „Burza”, która miała przekształcić się w ogólnopolskie antyniemieckie powstanie. W tym samym czasie na teren Polski wkraczała już Armia Czerwona. Dowódcy oddziałów AK otrzymali rozkaz, by współpracować operacyjne z Sowietami w walce przeciwko wspólnemu wrogowi. Podporządkowali się mu niechętnie. Wkrótce ich obawy co do prawdziwych intencji Sowietów okazały się całkowicie uzasadnione.
Kiedy wyparto Niemców ze wschodnich terenów Rzeczypospolitej oddziały NKWD otoczyły jednostki Armii Krajowej i zgodnie z dyrektywą Stalina z dnia 14 lipca 1944 roku „internowały” je.
Oznaczało to najczęściej rozstrzelanie na miejscu, bądź w najlepszym wypadku – długoletnie więzienie lub wywózkę wgłąb ZSRR.
Postępująca instalacja władzy komunistycznej szła w parze z rosnącymi represjami wobec członków organizacji wywodzących się z Armii Krajowej.
Operacja „Burza” spowodowała dekonspirację większości z nich, więc komuniści mieli ułatwione zadanie.
Żołnierze AK nie mieli więc wyjścia – stanęli do beznadziejnej walki z nowym okupantem. Walki, której nie mogli wygrać.
Początki wyglądały jednak całkiem obiecująco. Oddziały partyzanckie we wschodniej Polsce składały się z dobrze uzbrojonych i otrzaskanych w boju żołnierzy. Represje i kule enkawudzistów przerzedziły ich szeregi, ale mimo tego nadal przedstawiali oni realną wartość bojową, o czym ich prześladowcy przekonali się na własnej skórze.
5 maja 1945 roku oddział dowodzony przez porucznika Franciszka Przysiężniaka stacza regularną bitwę pod Kuryłówką nad Sanem zabijając 60 enkawudzistów. Cztery dni później major Jan Tabortowski „Bruzda” opanowuje Grajewo w województwie białostockim rozbijając tamtejszy Urząd Bezpieczeństwa i uwalniając około 200 więźniów z miejscowego aresztu. 18 maja tego samego roku oddział pod dowództwem majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” wybija co do nogi grupę operacyjną NKWD w Miodusach Pokrzywnych.
Poakowscy partyzanci kontrolują znaczą część wschodnich województw. Komuniści chronią się w większych miastach, gdzie stacjonują sowieckie garnizony. Ale nawet tam nie są bezpieczni.
AK-owcy organizują liczne akcje uwalniania więźniów – opanowują więzienia w Kielcach, Białymstoku i Lublinie wypuszczając przetrzymywanych kolegów. W Rembertowie atakują prowizoryczny obóz jeniecki zorganizowany przez NKWD i uwalniają 700 ludzi.
Władze komunistyczne nie mogąc uporać się z nieuchwytnymi partyzantami ogłaszają w sierpniu 1945 roku amnestię. To celny cios w struktury podziemia niepodległościowego. Ujawnia się ponad 40 tysięcy ludzi mających już dość wojaczki.
We wrześniu 1945 roku powstało Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość. Jego głównym celem była polityczna walka z komunistami, lecz nie wykluczano także walki zbrojnej. Przywódcy WiN liczyli na wybuch III wojny światowej, która skończy się klęską Sowietów i przywróci Polsce niepodległość. W 1946 roku poinformowali przywódców państw zachodnich o sfałszowanym referendum ludowym.
Równocześnie prowadzono walkę z bronią w ręku. Oddziały WiN atakowały posterunki milicji i siedziby Urzedu Bezpieczeństwa, rozbijały więzienia, likwidowały co bardziej aktywnych PPR-owców i wykonywały wyroki śmierci na zdrajcach i konfidentach. Poprzez sieć zagranicznych delegatur WiN otrzymywała wsparcie ze strony zachodnich wywiadów – głównie CIA. Nad terytorium Polski znowu pojawiły się samoloty z Cichociemnymi – tym razem szkolonymi do walki z Sowietami.
Struktury WiN-u oparte były na wzorze organizacyjnym Armii Krajowej, co ułatwiło komunistom infiltrację Zrzeszenia. Praktycznie od końca lat 40-tych organizacja znajdowała się pod kontrolą UB. Komunistom udało się wprowadzić w jej struktury licznych agentów i przewerbować najważniejszych oficerów. Ostatecznie zlikwidowano ją w 1952 roku. Jej oddziały zbrojne zostały rozbite lub same złożyły broń.
Antykomunistyczna partyzantka na początku lat 50-tych to zaledwie kilkadziesiąt grup liczących po kilku lub kilkunastu najbardziej niezłomnych żołnierzy. Komuniści sukcesywnie likwidują jedną po drugiej.
W lipcu 1953 roku pod Mławą wybita zostaje siedmioosobowa grupa pod dowództwem porucznika Wacława Grabowskiego „Puszczyka”.
W marcu 1957 roku niedaleko Łomży od kul funkcjonariuszy UB ginie podporucznik Stanisław Marchewka „Ryba” - ostatni partyzant na Białostocczyźnie.
W lutym 1959 roku wpada Michał Krupa, a w grudniu 1961 roku ginie Andrzej Kiszka „Dąb”.
Na wolności zostaje już tylko jeden.
Józef Franczak urodził się w marcu 1918 roku w Kozicach Górnych w województwie lubelskim. Po ukończeniu szkoły powszechnej zgłosił się na ochotnika do Podoficerskiej Szkoły Żandarmerii w Grudziądzu. Po jej ukończeniu w stopniu sierżanta otrzymał przydział do Plutonu Żandarmerii w Równem, gdzie zastał go wybuch wojny. 17 września 1939 roku został aresztowany przez Sowietów. Zdołał zbiec z niewoli.
Podczas postoju kolumny jeńców w jakiejś wsi niepostrzeżenie wmieszał się w tłum chłopów.
Wrócił w rodzinne strony i natychmiast włączył się w działalność konspiracyjną. Został dowódcą drużyny, a potem dowódcą plutonu w III Rejonie Obwodu AK Lublin.


Sierżant Józef Franczak

Podczas konspiracji wyróżniał się szczególną dbałością o wygląd zewnętrzny, co przyniosło mu mało żołnierski pseudonim „Laluś”. Wściekał się na początku, ale potem go zaakceptował. Po pewnym czasie zmienił go na „Lalek”.
W lipcu 1944 roku Armia Czerwona przekroczyła Bug. Miesiąc później „Lalek” na ochotnika zgłosił się do II Armii Wojska Polskiego dowodzonej przez generała Karola „Waltera” Świerczewskiego.
W rzeczywistości wiecznie pijanego renegata (w 1920 roku walczył po stronie bolszewików) pozbawionego jakichkolwiek zdolności przywódczych. Większość decycji podejmował w stanie totalnego upojenia alkoholowego, co miało tragiczne skutki dla jego żołnierzy.
W styczniu 1945 roku Józef Franczak stacjonował ze swoim oddziałem w Kąkolewicy koło Radzynia. Był tam świadkiem jak sąd polowy II Armii skazał na śmierć i rozstrzelał kilkudziesięciu żołnierzy AK, w tym kilku jego kolegów. Zdezerterował kilka dni później. Wrócił do Lublina i wstąpił do oddziału dowodzonego przez legendarnego Cichociemnego – majora Hieronima Dekutowskiego „Zaporę”.
W czerwcu 1946 roku bawił się na weselu swojego przyjaciela w Chmielniku. Miejsce, w którym odbywała się impreza zostało otoczone przez funkcjonariuszy UB, którzy aresztowali kilku weselników, w tym „Lalka”. Po drodze na posterunek aresztowani zaatakowali eskortę, zabrali ubekom broń i zastrzelili czterech z nich.
Kilka tygodni później UB namierza „Lalka” we wsi Bojanica. Udaje mu się wyrwać z okrążenia. Podczas ucieczki zabija dwóch milicjantów, w tym komendanta jednego z okolicznych posterunków.
Na początku 1947 roku komuniści ogłaszają kolejną amnestię. Józef Franczak myśli o ujawnieniu się, ale adwokat, z którym kontaktuje się jego siostra pozbawia go złudzeń – za zabójstwo funkcjonariuszy na pewno dostanie wyrok śmierci.
Dołącza do oddziału Zdzisława Brońskiego „Uskoka”. W jego szeregach dokonuje ataków na posterunki milicji i likwiduje najgorliwszych utrwalaczy nowej władzy. Każda akcja powoduje odwet Urzędu Bezpieczeństwa. A odwet skutkuje kolejną akcją „leśnych”. Śmiertelna gra trwa bez końca.
W tym czasie Józef Franczak ma już narzeczoną. Danutę Mazur poznał w połowie 1946 roku, kiedy nocował w gospodarstwie jej ojca wspierającego antykomunistyczną partyzantkę. Młodzi spotykają się najczęściej w lesie lub w zbożu. Początkowo Danuta pełni rolę łączniczki – przekazuje mu wiadomości i donosi jedzenie. Z czasem oboje zakochują się w sobie.
Komuniści dopadają jednego z najbliższych współpracowników „Uskoka” - dowódcy Franczaka. Torturują go tak długo, aż podaje lokalizację bunkra, w którym ukrywa się „Uskok”. 21 maja 1949 roku oddziały UB otaczają zamaskowany bunkier w Dąbrówce. „Uskok” ostrzeliwuje się, ale szybko pojmuje beznadzieję sytuacji. Bierze do ręki granat, przystawia do szyi i wyciąga zawleczkę. W bunkrze ubecy znajdują liczne dokumenty oddziału. Jest wśród nich zdjęcie Józefa Franczaka.
Pętla zaczyna się zaciskać. Giną kolejni żołnierze jego oddziału. Wkrótce zostaje sam. Ukrywa się w leśnych kryjówkach i kamieniołomach. Zimą pomieszkuje u zaufanych gospodarzy. Nigdy nie spędza w tym samym miejscu więcej niż dwa, trzy dni. Za gościnę odwdzięcza się drobnymi pracami w gospodarstwie – naprawia narzędzia, kładzie strzechy, maluje izby. Czasem płaci gotówką.
W 1956 roku napadł na konwój pocztowy i zrabował ponad sto tysięcy złotych.
Życie w ciągłym napięciu wykańcza go.
W kwietniu 1956 roku Sejm uchwala kolejną amnestię dla antykomunistów. „Lalek” po raz kolejny rozważa poddanie się, ale adwokat znów pozbawia go złudzeń. W najlepszym przypadku czeka go dożywocie.
Cały czas spotyka się z Danutą Mazur. W 1958 roku na świat przychodzi jego syn Marek.
Danuta nie mogła przyznać się, kto jest ojcem dziecka, więc mówiła, że nie wie. Cierpliwie znosiła związane z tym upokorzenia.
Funkcjonariusze UB nie dawali jej jednak spokoju. Kiedy Marek trochę podrósł przynosili mu słodycze i wypytywali o tatę.
Nic nie mógł powiedzieć, bowiem „Lalek” bardzo dbał o to, by syn go nie zobaczył. Odwiedzał go i przytulał tylko wtedy, kiedy mały spał.
Ubecy skupili się więc na werbowaniu agentów. Nie było to łatwe, bowiem Franczak dysponował własnym, prywatnym „kontrwywiadem”. Pomagało mu aktywnie około 200 osób. Wśród nich byli jego dawni koledzy, antykomunistycznie nastawieni chłopi, księża, podobno nawet niektórzy milicjanci. Kiedy dostawał informację, że ktoś podejrzanie często odwiedza posterunek milicji, składał takiej osobie wizytę, po której kontakty z milicją ustawały. Chłopi wiedzieli, że nie ma z nim żartów.
W końcu jednak wysiłki komunistów zostały zwieńczone sukcesem. W kwietniu 1963 roku kuzyn Danuty Mazur skusił się na nagrodę pieniężną i rozpoczął aktywną współpracę z UB. Na polecenie ubeków spotkał się z Józefem Franczakiem i zapamiętał numer rejestracyjny motocykla, którym ten przyjechał. Milicjanci szybko ustalili, że to pojazd należący do Wacława Becia, gospodarza ze wsi Majdan Kozic Górnych.
W stronę niewielkiej osady ruszyły trzy ciężarówki zomowców.



http://blogbiszopa.blog.onet.pl/Ostatni-z-Wykletych,2,ID429644699,n
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niech spoczywa w Pokoju tak jak i Jego Ofiary.
Panowie nie było Prezydenta na Uchodżtwie.
Ja obywatel PRL-u tego nie pamiętam gył Przewodniczący Rady Państwa.
Długo był nim Henryk Jabłoński.
Ten Prezyden o Którym piszecie to był samozwańca.
Nie wiem który Rząd ten Rząd uznawał,może Marsjański.
To było tak...Tu radio Londyn Ona czarna a On blondyn...
dalej nie będę pisał bo kto wtedy żył to powinien to pamiętać.
A teraz drugi z epoki:Czemu Edward Gierek walczy o Pokój?
odp Bo mieszka w kuchni.
Teraz serio:
Kto mieczem wojuje od miecza ginie,nie ma śmierci lepszej ani gorszej.
Był żołnierzem przegranej sprawy.
Czy był bohaterem?
To już Wy musicie ocenić
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jacek specjalnie tobie jako obywatelowi PRL-u (skądinąd nie wiedziałem, że jeszcze istnieje) dedykuję ciekawą stronkę: http://www.krld.pl/krld/index
mały mankament, że nie ma forum, ale za to jaka kopalnia wiedzy...;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Martian jest wolność i swoboda nawet dla takich co kochają tow.wiadomego.
Można kochać ostatniego Mohikanina/ha,ha/czytałem tą książkę w młodym wieku.
Ale można i szanować tego bohatera ofiary,bo czemuż by nie.
Kto mieczem.... dalej już wiesz.
Nosił wilk razy kilka.... itd
Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 10 months later...

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie