Skocz do zawartości

rokita6661

Użytkownik forum
  • Zawartość

    188
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

rokita6661's Achievements

1

Reputacja

  1. Przez sentyment do Niego dodam jeszcze, ze dzięki niemu mając 5 lat, miałem pierwszy raz szablę w ręku... a jego brat uczył mnie obić szablą z konia"...
  2. Pretorianin jak by nie patrzeć... odznaka z Jego munduru jest w moje kolekcji...
  3. A tam, znowu szydzicie z poważnych pytań Kolegi... A tak na poważnie, to w Gdańsku (o cmentarzach nie będę wspominał tym razem bo się znowu będziecie czepiać...), jest na Starówce taki jeden dom i tam w piwnicy jest sobie takie niezbyt głębokie bajorko. Po tym bajorku pływa taki stary Nemec co strzeże skarbów ukrytych przez samego H.H. (a A.H to o tych skarbach nic nie wiedział) Podobno jak się tam pójdzie o północy to się wyjdzie bajecznie bogatym... Tyle, że do tego trzeba mieć nerwy ze stali, bo tego Nemca i bajorka to pilnuje oddział zombie-SS... ale jak ich załatwić to się można dowiedzieć z filmu instruktażowego pt. Dead Snow 2. Widzę, że Kolega Ratheblast123 zmienił podejście i w poważnych działach szuka wiedzy a nie na hyde parku"... Dobrze, dobrze tak trzymać! Ale po co się upierać na skarby nazioli skoro np. w okolicy takiej miejscowości jak Wojsławice jest poukrywana masa złota w słoikach. Tyle, że tego akurat to pilnuje taki jeden Jakub W. a z nim to lepiej nie zadzierać... Powodzenia w odkrywaniu tajemnic w Nowym Roku życzę:)
  4. http://wpolityce.pl/polityka/421308-tylko-u-nas-zdjecia-dziennikarza-tvn-z-urodzin-hitlera
  5. http://www.tvp.info/39856503/kulisy-materialu-tvn-nt-urodzin-hitlera-organizator-dostal-20-tys-zlotych to tak w kwestii sedna tematu
  6. Witam Taka osobista refleksja w tym temacie... mam (nawet na kompie w formie elektronicznej) kilkadziesiąt zdjęc partzanckich" z terenow kielecczyzny z lat 1944-1947(to nie pomyłka) Nawet wczoraj zastanawiałem sie, czy by icjh nie wrzucic na Odkrywcę ale nie... nie chciałem wywoływac dyskusji, która w jakiś sposób dotkneła by bliskich mi osób, gdyz na tych zdjęciach są właśnie moi bliscy, a patrzac co się dzieje w innych tematach i jak niektórzy tutaj nawet do defekacji w krzakach potrafia dorobić polityjke, to sory... taki mamy klimat:) Zatem taka historia...(jak jedna z wielu)..tylko: Mój dziadek ujawnił sie pierwszy raz w 1944 (korpus Jodła), pogodził się z systemem i zostal nawet komendantem MO w R. Z resztą wielu lesnych postapiło tak samo jak on i zasiliło szeregi MO. Jak się toczyły koleje konca wojny nie trzeba bliżej wyjasniac. Grunt, ze (o ile mnie pamięc nie myli) pod koniec roku 1945 do więzienia w R. przywieziono Harcerzy. Milicjanci z leśnąa" przeszłością zrobili napad na to wiezienie (fakt opisany w prasie i literaturze, potwierdzony) i odbili uwięzionych. No niestety trzeba było wracac do lasu. dziadzio kołatał się po lasach do 1947 roku, strzelal do swoich, swoi strzelali do niego... normalne ludzkie losy niestety. Drugi raz ujawnił sie w 1947. Zachowały się dokumenty co zdał na milicji. Mianowicie:(cytuję dokładnie ze spisu): -dwa granaty 24", -pistolet maszynowy ppsz, -magazynek talezowy pusty, -46 nabojów cal 7,62 luzem, -pistolet P08 Para, -magazynek para pusty, -magazynek para 10 sztuk nabojów cal 9mm para, -bagnet (nie naplisali jaki) Przez chwile miał spokój (do 1949) a potem zaczął się z władzą ganiac po kraju. Z pracy w zakładach skórzanych w R. uciekł wyskakując z drugiegoio pietra ostrzezony wcześniej przez sekretarke dyrektora ze UB po niego przyszło. Ukrywał się na kilecczyźnie, ukrywał śie w Warszawie u brata, az wpadł z donosu ciecia. Sąd w roku 1950 w imieniu RP zasądził mu karę smierci, zamienioną na dozywocie, zamienioną na 25 lat cięzkich robót. Na budowie PKiN w Wawie zdobył zawód betoniarz-zbrojarz. Z wykształcenia był muzykiem, zawodowym zołnierzem. Wyszedł z więzienia w 1952 roku na mocy amnestii, PKiN dokonczyli bez niego... Pracował potem jako muzyk, był prezesem R.-ego Towarzystwa Muzycznego. Nigdy, PRZENIGDY nie opowiadał o wyklętych czasach". Dodam, ze był systemowym antysemitą. Nie mogł darowac Żydom ich pokorności i poddania sie losowi. Mówił, ze powstanie w Getcie było tylko wyjątkiem. Jego najwiekszym przyjacielem był pan ktory setki razy grywał mi na fortepianie czardasze. Ten Pan nazywal się przed wojną Abraham Lejser, a po wojnie Andrzej Lejzerowicz. Taki to los wyklęty... Wybaczcie przydługi wpis ale... Los czasem smieje się dziwacznie... Moja ciotka, siostra mojego ojca, wyszła za mąz za przesiedlonego pod Wrocław Ukraińca. Ojciec jego (do dzis go pamiętam i to jak pieknie grał na akordeonie) był w sotni UPA. Wiele przegadali z moim dziadkiem przy flaszce wieczorów. Obydwaj stali na stanowisku ze nalezy pamietacstanowisku ze: rzeba pamietać wszystko - ale czcic nalezy tylko tych, którzy stworzyli cos pieknego i wielkiego - co dało dobro wielu innym, a resztę spraw nalezy pozostawic pamięci i sumieniom tych,którzy w nich brali udział" Dlatego uważam, że temat jest bardzo ważny, ale nie mozna z niego zrobic tego co dzieje się teraz. Nie wolno robić bohaterów na siłę, bo wtedy i wilki zostaja owcami. Na koniec pozwolę sobie młodym i gniewnym" czytelnikom moich wypocin polecic kontrowerysjna bardzo książke pt Egzekutor" Stefana Dąmbskiego. Swojego czasu wywołała skrajne reakcje. Ja przeczytałem ją w jeden wieczór i odłożyłem wstrzasnięty nie dlatego, ze mnie przeraziła, ale dlatego, ze o wielu sprawach z tej ksiazki słyszałem już wcześniej, na długo przed jej powstaniem. Z pseudonimu wymieniony jest w niej międz innymi mój dziadek oraz podane sa informacje, które potwierdzają jego tozsamośc - ale to moge wiedziec juz dzisiaj tylko ja. Młodymi gniewnym polecam za to refleksję nad nią... Pozdrawiam i przeprasza za przynudzanie.
  7. Alez musisz byc sfrustrowany... współczuje, na prawdę bardzo współczuję i zycze troche wiecej usmiechu na co dzien:)
  8. Kolego Jedburgh cytuje z 2018-01-17 11:09:51: Tak, to jest normalne - w państwie reżimowym. Rozumiem, że gdy pójdę z kimś do MWP, stanę przed gablotami poświęconymi operacji Market Garden i zacznę opowiadać mojej rodzinie i/lub znajomym o wszystkich bzdurach i kłamstwach, jakie tam widać to - wg tej "normalności - zostanie wezwana do mnie policja, albo co najmniej strażnicy muzealni wyprowadzą nas siłą. Tak, to jest normalność obecnej hołoty rządzącej." - Po pierwsze primo, robienie ze wszyastkiego polityki to moze świadczyć o jakims zespole chorobowym, wiec dajmy lepiej spokój z robieniem polityki. Z reszta na forum podobno jest zakaz takich tematów. A na poprzednią hołotę rzadząca równiez mozna by sporo powiedziec znacznie bardziej istotnych rzeczy. Dlatego ten temat lepiej zostawić w spokoju. - Po drugie. jak pójdzie Kolega do MWP z rodzina czy jakimiś znajomymi i zacznie jej opowiadac o bzdurach czy nie bzdurach tam widocznych -to dołączy sie do Kolegi osoba pilnująca i dodakoweo wskaze istotne punkty lub ciekawostki. W grupie dyskusyjnej liczącej kilka osób nie mielismy niegdy problemu a nawet obsługa dołączała się do dyskusji włączając swój komentarz i wskazujac na co warto np zwrócic uwagę (a jest tam kilka kwiatków, na które tylko nieliczni spojrzą właściwym okiem). ALE jezeli przyprowadzi Kolega ze sobą cała wcieczkę, w tym np klase ze szkoły to owszem obsługa się przyczepi, bo to już grupa zorganizowana. A Lekcje muzelane to wiekszośc muzeów ma w ofercie i można z nich skorzystać. Pozdrawiam R.
  9. Kolego Jedburgh, to nie jest nic dziwnego. Identyczną sytuację miała kolezanka na Wawelu kiedy opowiadała w Katedrze grupie znajomych o zabytakach i taka samą sytuację miałem ja sam -i co ciekawe jakiś pzrygłup straszył mnie policją- bo po Starym Miescie w Wawie oprowadzałem także grupe znajomych z zagranicy (w sumie 12 osób). Okazuje sie, że poobno oprowadzać moga tylko Ci co sa zrzeszeni... Przy czym temu delikwentowi na Starówce to sie kazalem delikatnie móiąc odczepic...
  10. Vis1939 2018-01-09 11:02:23 - dopraszam się łaski:) ale mnie po prostu takie pacjenty wyprowadzaja z równowagi. Postaram sie obiecać, ze więcej nie będe. R.
  11. Jak widzę takie akcje to mnie normalnie bierze cholera. Nie jestem w stanie zrozumiec jaka mozna miec przyjemnośc z zabijania bezbronnego zwierzęcia. Kiedyś dawno dawno dawno temu na imprezie kumpel pochwalił sie jakie to ma jajca bo utopił szczeniaki żeby problemu nie było. Wtedy inny kolega wstał i udowodnił mu, ze jajca to ma ale sklepane na gładko. Dostał pożądny wpier***ol i tyle było ze znajomości, ze 20 lat typa na oczy nie widziałem. Ja rozumiem koniecznośc redukcji pogłowia np dzików w dobie braku drapiezników. Ale powinni sie tym zajmowac ludzie do tego wyznaczeni i bedący zatrudnieni przez np lasy. A nie jakis pajac dla sportu. Co to za hobby mordowanie? A moze lepiej zamiast giwery kupic sobie aparat fotograficzny i dobry teleobiektyw i pstrykac foce tym zwierzakom zamiast strzelac? po takim polowaniu fotograficznym tez mozna się nawalić jak stodoła i nawet przyjemniej będzie. Dla mnie to szczyt skur***yństwa ze snajperką polować na jelenia. Chcesz kurde wraźeń? Bierz maksymalnie łuk albo oszczep i idź na tego dzika. Szanse będa wyrównane przynajmniej. Kiedyś mięliśmy do czynienia na wyjeździe z takimi bohaterami od dubeltwek i wodki. Jak im zaproponowalismy źeby w ramach wraźeń staneli do szabli to grali chojraków. Ale jak przyszło co do czego i jeden wziął płazem po spasłej mordzie a drugi rękojeścią po ryju a potem na przewijke i solidnego kopa w dupe to najpierw sie posrał a potem saneczkowal jak kundel i skawyczał:) A na koniec porzekaz dostali jasny, ze jak chcą wrażen z zabijania to my im mozemy pokazac jak sie to robi i nikt tu sobie nie życzy ich przechwałek i mysliwskich opowieści. I nie trafiają do mnie opowieści o tradycji, kulturze itp. Zarówno tradycja i kultura ulegają zmianie. Kiedyś w polskiej tradycji prawniczej przyłapanego na chędożeniu cudzej żony prowadzono na most sadzano na barierce i za jajco do tejże przybijano. Noz mu dawano, zeby się mógł uwolnić. Czy powinnismy dzisaj stosowac nadal taka sama tradycję? A może tradycyjnie za gwałt wystarczy zapłacić tylko dziewczynie i gwałtu nie było? Bo takie tradycje tez były. Swiat się zmienia. Człowiek nie musi już polowac by zyć (pomijam miejsca gdzie musi) kumpel ma niedaleko Kielc około 30 hektarów lasu. Teren oznaczony. I co jakiś czas musi se użerac ze strzelbowym towarzystwem... Bo taka tradycja?? to w takim razie prosze, jak taka tradycja to zastosujmy ja tez do nich. wleziesz i strzelasz zwierza w przywatnym lesie to cie pajacu ma prawo włascieil na miejscu ztrupnac - bo taka była tradycja. Ja mam taka tradycję ze lubię bawić się szabelką i to tez jest część naszej kultury. Ktos powie że to tez nie humanitarne. O nie, bo moj przeciwnik tez ma szablke i szanse takie same jak ja. I OBYDWAJ mamy wybór czy sobie narobimy szram tu i ówdzie czy nie. Nikt z nas nie bierze sprzętu na imprezę zeby kogos zamlować z partyznata. A jeleń w krzyzyku celownika wyboru nima jak by nie patrzec i zabwa jest jednostronna. Przypomina mi się jeszcze jedna sytuacja sprzed wielu wielu lat. Był sobie taki jeden myśliwy milicjant (najorszy gatunek to myśliwy mundurowiec moim zdaniem). Jaki to on nie był ważny... Co to nie on, ojejkujejku. Połowa wsi sie go bała a druga unikała bo raz ze milicjant a dwa ze z kim to on nie polował. Ciągle z bronią chodził. Raz go dorwali lepsi od niego cwaniacy jak z polowanka wracał naje****any jak stodoła. Jego włąsnym pasem i sznurkiem od snopowiazałki przywiazali go za łapki wokoło drzewa i portki mu spuścili. Darł sie tak pół nocy zanim go ktos odczepił. Taki zarcik, na który sobie zapracował. Ale mało mu było i zaczął sie odgrażac a w okolicach z ktorych pochodzi moja rodzina ludzie nie lubia takich co im grozą. No i dostał oklep jak się patrzy jak do domku wracal z roboty, broń slużbową i legitke mu zabrali i się nigdy nie odnalazły. Sprawcy z resztą też nigdy nie zostali wykryci. Mowili ludzie, ze to inni milicjanci go tak załatwili ale kto tam wie... grunt ze po tym wydarzeniu sie chłop naprostował i znormalniał. Jemu widac takie lekarstwo pomogło i jak mu się zmarło to ludzie go nawet w sumie dobrze wspominali. Tyle dywagacji. Zdrowia:)
  12. To ja sobię pozwole dozrucić do wątku jeszcze jedne akcent literacki. Chyba dosyć mało znany wiersz Artura Oppmana Samo Sierra" (Opowiadanie szwoleżera). Szwadron nasz przy cesarzu w służbie był od świtu... Nieprzyjaciel zasłonił drogę do Madrytu I wstrzymał armję całą, osiadłszy się w skałach... Kanonjery hiszpańskie przy dymiących działach Nie spoczęły na chwilę, z osobna lub razem Ziejąc na awangardę płomiennem żelazem, A krzyżowym nas ogniem z wyżyn Somo-Sierry Prażyły rozsypane celne tyraljery. Dzień był zimny. Mgła gruba, jak to zwykle w górach, Spowiła okolicę w swych wilgotnych chmurach Słońce jeszcze nie wzeszło. Jak krwawe iskierki Mknął skroś mgły błysk wystrzałów. Ten i ów z manierki Pociągnął łyk gorzałki, albo szedł dokoła Bukłak z winem hiszpańskiem, czarnem, gdyby smoła I cierpkiem; tego trunku pies nie pozazdrości! Nas i konie chłód ranny przenikał do kości... Wszystkie drogi na góry zalała piechota; Gościńcem szły armaty, lśniące jak ze złota, A za niemi, w dwu światach zwycięstwami dumne, Kawalerje gwardyjskie, ściśnięte w kolumnę. Z konnicą był sam cesarz. Z orderową wstęgą Pod swą szarą kapotą, na białym „Marengo“, Stał i patrzył spokojnie: snać pozycję badał, Bo co moment lunetę do oczu przykładał. Hiszpan trzymał się krzepko. Z obronnych załomów Grzmiały gardziele armat kanonadą gromów: Jak ćma ptaków piekielnych na powietrzu mglistem, Kule gradem śmiertelnym leciały ze świstem. Raz wraz w pułki cesarskie, gdyby w żywe morze, Wpada bomba sycząca, głębie jego porze, Szkarłatną falą pryska, wali trupów rzędy — I począł żołnierz mruczeć: „Nie przejdziemy tędy!“ Nagle cesarz nadjechał do szosy wylotu... Widziałem: stał, jak posąg, wśród kartaczów grzmotu. Pękające granaty ryły granit twardy — On, jak orzeł, wzrok puścił płomienny i hardy W wąwóz, skąd dział szesnaście śmiercią nań bluzgało. Potem zwrócił do sztabu twarz, jak całun białą. Skinął, chwilę na siodle nieruchomy siedział — I któremuś ze świty kilka słów powiedział... Myśmy stali na froncie z cesarza rozkazu, Kozietulski gryzł wąsa i klął raz po razu, Zły jak djabeł. Szeregi ciche, gdyby truna, Czasem tylko kto syknął! „Psia krew! Do pioruna!, Albo szkapę narowną kropnął w bok ostrogą. Nawet zaćmić na kuraż zakazano srogo! A tu coraz siarczyściej raziły nas ścierwy I „szlusuj!“ oficerów jęło brzmieć bez przerwy. Wtem szwadron przebiegł płomień: kurzawą okryty, Nadleciał major Segur od cesarskiej świty. (Major Segur, chwat Francuz! Dusza, jak skra, dziarska). „Kapitanie! zakrzyknął — komenda cesarska: Wskok szarżować na wąwóz i wziąć działobitnie! Oto szansa: zwyciężyć lub umrzeć zaszczytnie W jego oczach! Ja z wami! Hej, na łeb! na szyję! Niech żyje cesarz!..“ Myśmy ryknęli: „Niech żyje!“ Miałem szkapę, jak siarka, ojcowego chowu, Ścigłą, jak wiatr, krwi wschodniej, bez wad, bez narowu, Gniadą, w pończoszkach białych na przednich pęcinach; Więc gdy kapitan po nas spojrzał, jak po synach, I sformował kolumnę czwórkami z prawego — Cuglem puścił swobodnie na grzywę gniadego, A on, ledwo posłyszał: „Marsz! marsz!“ jak mi skoczy! — I zaraz mgła mi krwawa przysłoniła oczy! Jezus Marja! Gdy wspomnę wprost nie mogę wierzyć, Jak on mógł to rozkazać, a my tak uderzyć! Warjatem lub półbogiem trza być! Kawalerją Brać wąwóz, gdzie baterja stoi za baterją! Ale wtedy z nas żaden nie pomyślał o tem: Rwaliśmy z krzykiem: „Cesarz!“ z brzękiem i łoskotem, Gotowi do ostatniej wylać krew kropelki... Jak on nas znał do szpiku! jak nas znał ten „wielki!“ Jęk! Wrzask! Dym! Krew! Płomienie! Ciemna kurzu chmura! Ludziom pióra i koniom wystrzeliły pióra! Wpadliśmy w wąwóz... gnamy... Rąbiem, jak szatany... Z przed kopyt ogłupiałe zmykają Hiszpany. Grzmią działa, karabiny! We krwi pół szwadronu Leci z siodeł! Trzask kości! Straszny charkot zgonu! Tu przepaść! tam harmaty! — „Wskok! wskok! wskok!!! do czarta!!!...“ Baterja jedna!... druga!... i trzecia!... i czwarta!... Zdobyte!... Kozietulski w najpierwszym momencie Stracił konia i runął na wąwozu skręcie... Nie zginął! — wstał i pieszo pobiegł do ataku. Dziewanowski z Rowickim zostali na szlaku; Rudowski na armacie legł, przez siebie wziętej, Krzyżanowski zabity... Krasiński pocięty... A przy czwartej baterji, posoką zbryzganej, Mdlał dzielny Niegolewski z jedenastu rany... Jam się ocknął, w krwi cały, na ostatniem dziale... Złote słońce na niebie gorzało wspaniale, Nadjeżdżał właśnie cesarz. Patrzę: a on z głowy Zdjął kapelusz trzyrożny; z twarzy marmurowej Biły blaski promienne... Spojrzał na harmaty, Na trupy szwoleżerów, jak wiośniane kwiaty, Ścięte kosą... I nagle ściągnął brwi sokole I wołał: „Cześć walecznym!“... I wstyd miał na czole!...
  13. Duchy duchami... a przedmioty same w sobie? Sp[optkaliście się z czyms takim, z jakims dzwnym uczuciem majac przedmiot w ręku? Takie dwa przykłady pierwsze z brzegu. Kumpel co kolekcjonuje wszelka niemszczyznę (a ma trochę rarytasów) jest mianowicie w posiadaniu luksusowego kordu elektryków. Był ewidentnie wykonany na idnywidualne zamówienie. Głownia damsceńska, okucia pochwy srebrzone, tak samo jelec gapa i piny, trzon rekojesci wygląda na heban. Niestety z łancucha zachowało się tylko jedno amię" i rozeta. Niestety trzyma ów rarytasik na smym dnie szafy w skrzynce i bardzo niechętnie go wyciąga. Czemu? Ano temu, ze jak się go weźmie do ręki to doświadcza się bardzo nieprzyjemnego uczucia. Miałem ów kordzik w reku osobiście kilak razy i za kazdym razem mam takie uczucie jak by się na wymioty zbierało... I co sciekawe podobnego uczucia doswiadczają tez inne osoby. No wyjatkowo nieprzyjemny przedmiot. to tez zamiast byc eksponowanym w gablocie jako perełka kolekcji lezy sobie w szafie. Swoją drogą takie luksuwowe egzemplarze wykonywano np w Dachau... Drugi przykład. Jako ze zajmujemy się także rekonstrukcja, przez łapy przeszła pewnie z setka szabel mieczy i rapierów. Kiedyś odbieram u znajomego producenta dwie identyczne szable. No oprawy takie same, głownie tez właściwie jak się przyłoży do siebie to identyko, pochwy, okucia kubek w kubek. no i oczywiscie testy od razu... i jeden egzemplarz chodzi w reku jak cudo, sam praktycznie, normalnie część dłoni stanowi... a druga szabla oporna jak cholera i jakas nie taka w ogóle. Pytam sie twórcy co z nimi nie tak.. jedna tak druga siak... a on patrzy wzrusza ramionami i mowi ze widocznie awantura z babą przełozyła mu sie na ten drugi egzemplarz :) Ciekawe tylko czy na ten in plus czy in minus :) Pozdrawiam
  14. No dobrze, jeżeli nikt nic, to ja napisze kilka słów na podstawie posiadanych przeze mnie informacji. 72 pułk piechoty został rozbity pod Pabianicami. Poległo 430 żołnierzy, major, kapitan i podpułkownik. Sztandar pułku został zdobyty przez Niemców i podobno ci nawet tryumfalnie go rozwinęli, ale ocaleli żołnierze 72pp zaatakowali ich z furia, Niemców przy sztandarze wybito, a sam sztandar odzyskano. Pułkownik Chrobaczewski powierzył sztandar czterem podoficerom z orkiestry pułkowej z zdaniem dowiezienia go do Warszawy. Nazwiska: Fałczyk, Wojda, Makszyński i Skulski. Przydziałem bojowym całej czwórki był konny zwiad. Jechali nocami przez tereny nie objęte walkami ukrywając się. Nie znam nazwy miejscowości w której zostali zaskoczeni przez patrol niemiecki, ale Fałczyk i Wojda mieli lekki karabin maszynowy i udało się im skutecznie osłaniać odwrót Makszyńskiego i Skulskiego ze sztandarem, a następnie samemu oderwać się od nieprzyjaciela. Pojechali za kolegami ale już nie mogli ich znaleźć. Po dotarciu do Warszawy na Pradze odnaleźli resztki swojego pułku. Zgodnie z rozkazem Wojda udał się w lasy grochowskie a następnie wchodził w skład grupy Polesie". W bitwie pod Kockiem został ranny w kolano i wzięty do niewoli. Początkowo był więziony w twierdzy dęblińskiej, a potem przewieziony do Radomia. Tutaj jako ranny został zatrzymany w lazarecie, zaś dzięki pomocy jednej z pielęgniarek (tak przypadkiem była to jego narzeczona) i doktor Oleszczuk opuścił lazaret. Ranę wyleczyła mu wspomniana dr. Oleszczuk która w tajemnicy i za darmo leczyła polskich ukrywających się żołnierzy. W roku 1940 Wojda przypadkowo spotkał Makszyńskiego, który zniknął wcześniej ze sztandarem 72pp. Na pytanie gdzie jest sztandar, Makszyński odpowiedział, ze to nie jego sprawa. Okazało się ponadto ze Makszyński podpisał volksliste i czasami chodził nawet w niemieckim mundurze. W kwietniu 1941 roku gestapo aresztowało Wojdę. Była to jak się okazało sprawa Makszyńskiego. Wojda był przesłuchiwany najpierw na ul Kościuszki w Radomiu a potem w listopadzie 1941 przewieziony został do Warszawy na Szucha. Tam był torturowany (stracił wszystkie zęby). Prawdopodobnie w grudniu 1941 Makszyński sam wyjawił okupantom miejsce ukrycia sztandaru, a Wojda został zwolniony z wiezienia. Sam sztandar 72 pp znalazł się w muzeum w Dreźnie. Zdrajca Makszyński działał jednak nadal i doprowadził do aresztowania kilkunastu żołnierzy i harcerzy. AK wydało na niego wyrok śmierci który wykonano pod Szydłowcem. Makszyński został jednak tylko ciężko ranny a potem ewakuowany podobno do Austrii. Powyższy tekst napisałem na podstawie informacji z książki Polska walcząca" (gdzie mowa jest o obronie sztandaru 72pp), opowieści rodzinnych i życiorysu Józefa Wojdy. Prawdopodobnie w moich zbiorach znajduje się zdjęcie sztandaru 72pp i jeśli je znajdę to na pewno tu umieszczę. Nie znam życiorysów pozostałych żołnierzy biorących udział w ukryciu sztandaru ale... Józef Wojda, urodzony w 1914 w miejscowości Puszcza niedaleko Przysuchy (koło Radomia) zm. 1987 w Radomiu, plutonowy 72 pp i AK, odznaczony Krzyżem Walecznych (prawdopodobnie dwa razy, raz pewny), pięciokrotnie Medalem Wojska, Krzyżem AK, Krzyżem partyzanckim, odznaką Burza-Jodła"... był moim dziadkiem. Na załączonym zdjęciu z lewej i po środku. Jeżeli ktoś z Koleżeństwa ma jakieś dodatkowe informacje na ten temat zapraszam i będę wdzięczny za podzielenie się nimi. Pozdrawiam:)
  15. Kolego bjar_1 czy na tej fotce jest brama 72 pp? Skoro Radom to powinien być ten pułk...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie