
bodziu000000
Użytkownik forum-
Zawartość
62 095 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
441
Zawartość dodana przez bodziu000000
-
http://wyborcza.pl/1,97863,8198513,Powstanie_Warszawskie_1944__Jesli_doliczysz_do_dziesieciu_.html Powstanie Warszawskie 1944. Jeśli doliczysz do dziesięciu, bomba spadła obok Dowódca dał mi truciznę. Miałam 15 lat. Wydawało mi się, że to racjonalne i bardzo mądre. Ale jak teraz sobie pomyślę, że 15-letnia dziewczyna mogła zażyć truciznę, kiedy może jeszcze miała jakąś szansę ujść z życiem - to ciarki przechodzą Adam Leszczyński: Chciałem porozmawiać o patriotyzmie z kimś, kto dobrze wie, co to jest. Anna Jakubowska: Nie wiem, czy się na nim znam. Ale uprzedzam: nie znoszę cierpiętnictwa. Ile pani miała lat, kiedy poszła pani walczyć w Powstaniu Warszawskim? - Właśnie skończyłam 17, kiedy się zaczęło. Do konspiracji wstąpiłam, kiedy miałam 14 lat. Byłam łączniczką i sanitariuszką w rozmaitych strukturach, które później się przekształciły w batalion "Zośka. Czternastolatka idzie walczyć. To była oczywista decyzja? To była w ogóle decyzja? - Starsze siostry moich koleżanek ze szkoły, w której nie działało harcerstwo, wciągnęły nas na początku okupacji do organizacji "Pet, czyli "Przyszłość. To była organizacja, która wówczas miała kształcić charaktery i uzupełniać wiedzę o historii. A wiedziałam, że już koledzy i koleżanki są w konspiracji. Kierownictwo "Petu - z którego pochodziło później wielu znanych Zośkowców - zorientowało się bardzo szybko, że młodzieży nie da się utrzymać w karbach tego typu organizacji, bo już się zaczyna Wawer, mały sabotaż. Że trzeba im dać możliwość... Wyżycia się? - Chciałam użyć tego słowa, chociaż ono trochę źle brzmi... Ale to prawda: chcieliśmy działać, a nie wygłaszać referaty. To się bardzo szybko potem połączyło i przekształciło w Grupy Szturmowe Szarych Szeregów. Nie powiem panu, czy ta konspiracja była potrzebą serca, czy została narzucona. To była oczywistość. Z perspektywy kilkunastoletniej dziewczyny wyglądało to tak, że był impuls, trzeba coś robić. Nie mogliśmy dopuścić do tego, żeby Niemcy zabrali nam niepodległość. Nie przychodziło wam do głowy, że może lepiej zostawić starszym wojnę? - Kompletnie nie. Wprost przeciwnie. Dojrzewałyśmy w czasie wojny. Jeżeli chłopak nie należał do konspiracji, nie był w ogóle brany przez dziewczyny pod uwagę jako chłopak. Taki był nastrój. Nie można było wybrać innej drogi. Każdy starał się wejść do konspiracji. Miałam kuzynkę, która zwróciła się do brata, bardzo zaangażowanego w konspirację, o jakiś kontakt. Usłyszała: "Siedź, smarkata, w domu. Wtedy sama znalazła drogę do jakiejś organizacji. Potem okazało się, że to komuniści, i trzeba było ją stamtąd wyciągać. Co pani robiła? - Najpierw miałyśmy przeszkolenie sanitarne. Teoria w prywatnych mieszkaniach, praktyka w szpitalu Ujazdowskim [dziś Centrum Sztuki Współczesnej]. Potem te kilkunastoletnie dziewczyny miały przekazywać podstawową wiedzę chłopcom. Przychodziłam na zebranie sekcji - to było pięciu-sześciu chłopaków - i miałam mieć wykład. Bardzo się stresowałam, bo się podśmiewali. Zapamiętali coś? - Niewiele. Naprawdę dobrze jedno - że nie wolno jeść przed akcją. Bo później, jak jest się rannym w brzuch, to trudniej przeżyć. Chłopcy nie doceniali tego, co robiły dziewczyny. Bo oni byli bohaterami i oni walczyli. Ale ktoś musiał zadbać, żeby mieli wszystko zorganizowane, przygotowane i mogli wykonywać akcje bojowe. Byłam też łączniczką. To polegało na przekazywaniu meldunków od dowódcy kompanii do plutonu. Czasem trzeba było zanieść paczkę z materiałami wybuchowymi na szkolenie chłopców. Albo broń. Nosiłam czasem broń. Miałam punkt kontaktowy w sklepie z futrami w Alejach Jerozolimskich. Niemry dostawały talony na futra i tam przychodziły, więc punkt był świetny, bo nikt nic nie podejrzewał. Futra były podłe, najczęściej ze źrebaków. Raz wchodzę do tego sklepu, żeby przekazać meldunek. Za mną wchodzi Niemra i prosi o futro. Przymierza. Wtedy moja koleżanka - która jest ekspedientką - wyciąga z kieszeni tego futra malutką kopertkę z meldunkiem. Bo zapomniała, że akurat tam go schowała. Co na to rodzice? - Zwykle wiedzieli i pochwalali. U mnie było inaczej. Ojciec zmarł przed wojną, a mama została aresztowana w 1941 r. Zajmowała się nami - mną i siostrą, która potem zginęła w Powstaniu - babcia, która nie miała o niczym pojęcia. Kiedyś w domu słyszę jej okrzyk: "Jezus Maria, Józefie Święty!. Okazało się, że zmieniała mi pościel i znalazła pod poduszką pistolet. Babcia mówi do mnie: "Hanusiu - czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz? Przecież nas wszystkich wymordują. Co ja powiem twojej mamie po wojnie!. To było tak nielogiczne, że aż śmieszne... Innym razem znalazła w wannie zakrwawione spodnie. A w naszym domu nie było ani jednego mężczyzny. Same baby, jak zwykle w czasie wojny. To były spodnie rannego w akcji, które miałam wyprać. Moja mama siedziała w więzieniu. Raz udało mi się ją zobaczyć. Trwało to pięć minut. Mówię: "Mamo, jestem w konspiracji. Mama wiedziała, że nie mamy pieniędzy, żyjemy ze sprzedawania rzeczy, że prawie nikt nie zarabia w rodzinie. Sytuacja dosyć tragiczna. Mówi do mnie: "Tylko uważaj, córeczko. Co mogła powiedzieć. - Mogła powiedzieć: "Słuchaj, nie możesz, musisz pomagać rodzinie. Posłuchałaby pani? - Nie. Ale miałam taką koleżankę, która z tych powodów nie wstąpiła do konspiracji. Chociaż potem się zaangażowała. Był też aspekt przygody, ale nie wiem, czy to się nadaje do druku. Dlaczego to się ma nie nadawać do druku? - Bo ludzie nie rozumieją i trywializują to. Nie wiem, jak panu to wytłumaczyć. Ludzie myślą, że myśmy się bawili. A myśmy się nie bawili. Codziennie byliśmy narażeni na niebezpieczeństwo śmierci. Mimo tego niebezpieczeństwa trzeba było też żyć życiem codziennym. Uczyliśmy się bardzo dużo. Kochaliśmy się. Byliśmy pełni radości życia. Ludzie w ogóle nie rozumieją też realiów. Niedawno młoda dziewczyna spytała mnie, czy jakbyśmy mieli telefony komórkowe podczas Powstania, byłoby łatwiej. Odpowiedziałam, że Niemcy na pewno mieliby lepsze telefony i podsłuchy. Teraz tego sobie młode panny nie wyobrażają, ale dziewczyny nie chodziły w czasie okupacji w spodniach. To ogromnie krępowało nasze możliwości działania, zwłaszcza w terenie. Jak dziewczyna pokazałaby się na ulicy w spodniach, to Niemcy by na pewno zwrócili na to uwagę. Przed Powstaniem wszystkie w batalionie "Zośka miałyśmy już uszyte spódnice-spodnie. Dwie szerokie nogawki połączone były szwem w środku. Wyglądało jak spódnica, ale można było podnieść nogę jak w spodniach. Przed wojną używało się tego do jazdy konnej. Chłopcom było chyba łatwiej. - Chłopcy byli bardzo odważni, wspaniali, ale trochę - że tak powiem - mało przewidujący i nierozumiejący pewnych aspektów działań dziewczyn. To oni przeważnie pakowali paczki, które musiałyśmy nosić. Zawijali je w szary, obrzydliwy papier, bo nie było nic innego. Często łatwo się było domyślić, co jest w środku. Bo jak paczka była długa, chuda i bardzo ciężka - to co to mogło być? Raz niosłam na Krakowskim Przedmieściu taką paczkę. To były chyba dwa peemy, długie i bardzo ciężkie. Nie byłam w stanie ich przenieść dalej niż od latarni do latarni, a potem musiałam przystanąć i odpocząć. Szłam od Królewskiej w stronę Świętokrzyskiej. Za kościołem św. Krzyża był niemiecki posterunek. Kiedy położyłam pakę pod latarnią, wyszedł na mnie patrol żandarmów - z blachami, karabinami. Zamarłam. Gdyby mnie jakikolwiek sposób zaczepili, byłby koniec. Co pani zrobiła? - Wie pan, to ułamek sekundy, kiedy się podejmuje takie decyzje. Nachyliłam się i zaczęłam udawać, że zawiązuję sznurowadło. Wtedy pomyślałam, że sprowadzę ich spojrzenie na tę paczkę. Spojrzałam na figurę Chrystusa przed kościołem. Ale oni przeszli obok. Do tej pory nie wiem dlaczego. Może nie chcieli zwrócić na mnie uwagi? Ale to był moment grozy. Wcześniej, kiedy przyjmowano nas do oddziału męskiego, dowódca powiedział: "Broniliśmy się przed dziewczynami rękami i nogami, bo nie mamy do was zaufania, ale ponieważ dostaliśmy takie polecenie.... Dzisiaj bym powiedział, że to straszny seksizm. - Takie były czasy. Wie pan, tu są chłopcy z bronią, a tu takie smarkule przychodzą. Dowódca dał mi truciznę. Miałam 15 lat. Wydawało mi się, że to racjonalne i bardzo mądre. Ale jak teraz sobie pomyślę, że 15-letnia dziewczyna mogła zażyć truciznę w sytuacji, kiedy może jeszcze miała jakąś szansę ujść z życiem - to ciarki przechodzą po plecach. Kiedy na Krakowskim Przedmieściu mało nie złapali mnie Niemcy, miałam cyjanek przy sobie. Przyszło mi do głowy, że będę musiała go użyć. Jak się nosiło truciznę? - Rozmaicie. Ja miałam malusieńką pigułkę cyjanku potasu w celofanowej osłonce. Mało dziewczyn to miało. Kiedy przechodziłyśmy kurs obchodzenia się z bronią, instruktor - fantastyczny chłopak, Bronek Pietrasiewicz "Lot, późniejszy dowódca akcji na Kutscherę, bardzo go lubiłam - uczył nas, co zrobić, jak zaczepią nas Niemcy. Mówi: "Idzie na przeciwko Niemiec. Chce cię zrewidować. Wtedy ty lewą ręką wymachujesz mu przed oczami, żeby zwrócić na nią uwagę, a prawą wyciągasz pistolet i strzelasz. Śmiałyśmy się z tego. Bo to nie była dla nas sytuacja. Chłopcy tak właśnie robili. Tyle że oni nosili broń za pasem, a my w torbach. Chciała pani strzelać? - Nigdy nie miałam na to ochoty. Także w czasie Powstania. Moja rola to było pomaganie rannym. Chociaż były takie dziewczyny, które miały takie ambicje. Ale jakby mi ktoś powiedział, że nie jestem żołnierzem, tobym się obraziła. Co pani myślała w czasie Powstania? Przecież wiedzieliście, że przegrywacie, że cywile umierają, całe miasto się pali. - Czekaliśmy na to powstanie pięć lat. Pierwsze dni to była absolutna euforia i pełnia szczęścia. Nie tylko dlatego, że mogliśmy się spotkać na ulicy z bronią w ręku. Ale też dlatego, że widzieliśmy uśmiechniętych warszawiaków, którzy nam pomagali w każdej sytuacji. Byliśmy szczęśliwi - mimo dużych strat. Moja najlepsza przyjaciółka zginęła pierwszego dnia. To oczywiście się stopniowo bardzo zmieniało. Miasto było bombardowane, ludzie nie mieli co jeść, zaczęły się straszliwe cierpienia. Zrozumiałam to dopiero wtedy, kiedy sama byłam ranna. Dopóki się działało, człowiek o tym nie myślał. Leżałam w kamienicy na Starówce. Co pół godziny był nalot. Liczyłam czas od zrzuconej bomby. Jak minęło 10 sekund - a może 11, nie jestem dziś pewna - to znaczyło, że bomba spadła na dom obok. Wie pan, że się zaczęłam cieszyć, że bomba trafia nie w ten dom, w którym jestem, ale obok? To jakieś obrzydliwe i nieludzkie. Wydaje mi się zupełnie zrozumiałe. - Wtedy byłam tak jednoznacznie ideowo nastawiona, że wydawało mi się egoistyczne i nie do przyjęcia. Myślałam też: "Co ci biedni ludzie mają robić? Jaki jest los cywili, których naraziliśmy na tak tragiczną wegetację? Co się dzieje w piwnicach z tymi małymi dziećmi, którym matki nie mają co dać jeść?. W ostatniej fazie nawet wody w niektórych miejscach nie było. Oczywiście zmienił się stosunek cywili do nas. Byli tacy, co mieli pretensje. I to jest oczywiste dla mnie. Pani pierwszy ranny? - Niemiec, którego przyprowadzili do nas z Gęsiówki [obóz pracy]. W czarnym mundurze. Esesman. Strażnik obozowy. - Potem okazało się, że to jeden z najgorszych katów na Gęsiówce i został rozstrzelany. Wtedy wiedziałam tyle, że z obozu. Miał zwichniętą rękę i trzeba było ją nastawić. Chłopcy przyprowadzili go na punkt sanitarny. Lekarz chciał mu dać maseczkę z chlorkiem etylu, żeby go znieczulić. I on zaczął wrzeszczeć: "Nein, nein!. Wtedy spytałam się lekarza, któremu pomagałam - wspaniałego człowieka, dr. "Broma z batalionu "Zośka - dlaczego ten Niemiec wrzeszczał. Odpowiedział: "Bo bał, się, że go zabijemy. Nie mogłam uwierzyć: bał się, że zabiją go lekarz i sanitariuszka? Nie mieściło mi się to w głowie. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że Niemcy będą mordowali rannych w szpitalach. Zginęła pani siostra. Cały czas myślała pani, że walka miała sens? - Dla mnie w drugiej fazie Powstanie było tylko walką o godność. Ostatnim momentem nadziei był 15 września, kiedy do nas berlingowcy przypłynęli zza Wisły. Traktowaliście ich jako polskie wojsko? - Absolutnie! Ale ta nadzieja trwała tylko kilka dni. Oni zresztą też zostali właściwie wysłani na stracenie. We wrześniu wiedzieliśmy już, że to przegrane. Codziennie nas ubywało. Kiedy ktoś zostawał ciężko ranny, nie było nawet możliwości pomocy. Bo już nic nie było. Opatrunków, jedzenia, żadnej możliwości udzielenia pomocy. Nigdy nie przyszło mi do głowy - jakby to panu powiedzieć - że to niepotrzebne. Nie można przecież powiedzieć, że była niepotrzebna śmierć kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Nie mówię tego wszystkiego jako przedstawicielka środowiska "Zośki czy Światowego Związku Żołnierzy AK. W sprawie sensu Powstania jesteśmy podzieleni. Uważam, że nie było innego wyjścia. Gdyby Powstanie nie wybuchło, to by nas Niemcy w inny sposób spacyfikowali, bo jeszcze mieli dość sił. A jeżeli nie Niemcy, to zrobiliby to Rosjanie. W rozmaity sposób. Wyaresztowaliby wszystkich aktywnych. Wywieźliby nas. A miasto? - Pewnie nie byłoby tak zniszczone. Ale w końcu ludzie są najważniejsi. Miasto można odbudować, trochę nie takie, jakie było, ale jednak. Nigdy nie przeżyłam takiego uczucia jedności jak wtedy. Wszystkie złe cechy ludzkie znikały. Dominowało uczucie, że mamy wspólny cel i on jest najważniejszy. Podobnie było tylko w czasach "Solidarności. Za co aresztowano panią po wojnie? - Pokażę panu, bo to śmieszne... Nie ma nic śmiesznego w spędzeniu pięciu lat w więzieniu. - Śmieszne są zarzuty. Niech pan spojrzy, to wpis w mój akt oskarżenia: "Kategoria przestępstwa: przynależność do organizacji AK. Ładne, prawda? Byłam aresztowana w styczniu 1949 r. Jeden z moich przyjaciół Janek Rodowicz "Anoda - w Wigilię 1948 r. Zginął w śledztwie w ciągu dwóch tygodni. Po wojnie była grupa tych, którzy należeli do drugiej konspiracji. Nie mogli się rozstać z bronią. Coś takiego istniało w tych chłopakach: przez całą okupację mieli broń przy sobie i to dawało im poczucie bezpieczeństwa. Potem akt ujawnienia miał oficjalnie wymazać ich udział w powojennej konspiracji. Większość z nas szła na uczelnie, zakładała rodziny. Wtedy wyszłam za mąż i urodziło mi się dziecko. Mój synek miał rok i 10 miesięcy, jak mnie aresztowano. W śledztwie zarzucano nam "stanie z bronią u nogi. Jak to? - Naprawdę, chociaż trudno w to uwierzyć. Poza tym - działanie na niekorzyść legalnie istniejącego państwa polskiego. A właściwie to współpracę z Niemcami. W więzieniu Niemcy byli korytarzowymi. Rozdawali zupę albo karali nas wlewaniem wody do celi. Mieli lepiej. My byliśmy "zaplutymi karłami reakcji. Młody śledczy, który chciał wymusić zeznania, mówił mi, że nigdy nie spotkam mojego dziecka. Że oddadzą syna do domu dziecka pod przybranym nazwiskiem. Ma pan dzieci? Syna. Myślę, że mogę wyobrazić sobie, jak się człowiek wtedy czuje. - Czułam też straszne upokorzenie. Żal. Walczyliśmy, poświęcaliśmy się, a tak nas potraktowano. Czy chciałaby pani, żeby to się wszystko nie wydarzyło? Ludziom zdarzało się przeżyć wojnę bez takich doświadczeń. - Nie, nie cofnęłabym tego wszystkiego. Uważam, że byliśmy pokoleniem na to skazanym. Tak bywa. To były tragiczne czasy. Pokoleniem skazanym na to, żeby wysyłać piętnastolatki do walki? - Wtedy tak trzeba było. Dziś jednak wydaje mi się, że patriotyzm nie na tym polega. Nawet nie na tym, żeby robić inscenizacje bitew z hukiem i strzelaniną. Natomiast bardzo popieram działalność Muzeum Powstania Warszawskiego. W niezwykle różnorodny sposób uczą o Powstaniu. Wielu ludzi zarzuca muzeum, że robi z Powstania bitwę wygraną, a była przegrana. Mnie się wydaje, że trzeba mówić: to była wielka, bohaterska bitwa, ale przegrana. Wyciągnęliśmy z niej wniosek niezwykle ważny: że trzeba mądrze działać, żeby odzyskać niepodległość. Byłam w "Solidarności od początku. Pracowałam przy wyborach w 1989 r. Wiem, jak bardzo baliśmy się, że to się może źle skończyć. Dziś nie grozi nam utrata wojna. Jak patriotyzm powinien wyglądać w dzisiejszych czasach? - Po pierwsze - nie należy tego wielkiego słowa wypowiadać, kiedy się mówi tylko o obowiązkach obywatelskich. Po drugie - myślę, że dziś patriotyzm polega na tym, żebyśmy się umieli jednoczyć wokół ważnego celu dla wszystkich rodaków. Nie dzielić przy drobiazgach zupełnie nieistotnych z punktu widzenia interesów całego narodu i państwa. Doprowadziliśmy do tego, że młode pokolenie kompletnie odsuwa się od polityki w najlepszym znaczeniu słowa. Uważa, że to osobisty interes, kariera, pokazywanie się w telewizji. Nie ma zrozumienia, że polityka to działanie wspólne dla dobra kraju. To musimy zmienić. Marzy mi się ciało - nie z polityków! - reprezentatywne w sensie moralnym. Gdzie byliby ludzie z autorytetem i z pewnym bagażem doświadczeń, przedstawiciele otwartego Kościoła, środowisk twórczych, naukowych, organizacji pozarządowych - takich jak Owsiaka, Ochojskiej, Dymnej. Pomogliby nam wyciągnąć twórcze wnioski z naszych doświadczeń historycznych i z doświadczeń innych narodów. Może wtedy moglibyśmy nie napadać na siebie. Nie wrzeszczeć. Nie odbierać godności innemu człowiekowi dlatego, że inaczej myśli. Ja wiem, że z tego nic nie wyjdzie. Ale to jest moje marzenie. *Anna Jakubowska - pseudonim "Paulinka, łączniczka i sanitariuszka batalionu AK "Zośka, więzień polityczny 1949-54, członek "Solidarności w 1980 r., pracownica Komitetu Obywatelskiego "Solidarność w 1989 r."
-
http://www.rp.pl/artykul/153227,516114_A_Sowieci_stali_z_bronia__u_nogi_.html A Sowieci stali z bronią u nogi Miasto konało, bolszewicy tylko patrzyli. – Cóż to był za cynizm – mówi „Sławka”. Jerzy Bartnik, pseudonim Magik, jest najmłodszym kawalerem Virtuti Militari Miał 14 lat, gdy na barykadzie u zbiegu ulic Królewskiej i Marszałkowskiej osobiście dekorował go gen. Tadeusz „Bór” Komorowski. Pomimo młodego wieku „Magik” wyspecjalizował się w niszczeniu czołgów. Podczas ciężkich walk w fabryce papierów wartościowych stracił prawe oko. – Na kilka dni przed dekoracją Virtuti Militari wybrałem się na rekonesans do piwnic domów znajdujących się w rękach Niemców. Na jednym z podwórek natknąłem się na dwóch niemieckich oficerów. Blokowali mi przejście, więc skosiłem ich obu z błyskawicy. Jak to zrobiłem po utracie prawego oka? To proste. Strzelałem lewą ręką – wspomina Jerzy Bartnik. Od początku nie miał złudzeń co do intencji stojących po drugiej stronie Wisły Sowietów. – Mój ojciec był oficerem legionowym i w naszym domu czczono legendę wojny 1920 roku. W bolszewikach widziałem śmiertelnych wrogów. Wiara w to, że oni nam pomogą, już wtedy wydawała mi się naiwna – relacjonuje. – Podczas jednej z powstańczych potyczek natknęliśmy się na jakiś oddział komunistycznej partyzantki. Ci ludzie już wtedy dzielili między siebie stanowiska, w przyszłej, podległej Sowietom, Polsce. Było to odrażające – podkreśla. Mimo to część powstańców z nadzieją patrzyła na prawy brzeg Wisły. – Doskonale wiedzieliśmy, że Armia Czerwona stoi tam z czołgami i ciężką artylerią, i wielu kolegów liczyło, że jednak się ruszy. Że zaatakuje Niemców. Dziś wszystko jest już jasne: Stalin czekał, aż powstanie zostanie dorżnięte, aż wszyscy zginiemy i tym sposobem Niemcy zaoszczędzą pracy NKWD – przekonuje „Magik”. Po wojnie Bartnik nie wrócił z niemieckiej niewoli do Polski. Przedostał się do Anglii, a później zamieszkał w USA. Do kraju przyjechał dopiero po odzyskaniu niepodległości, w 1993 roku. – W 1948 roku nawet rozważałem powrót i wybrałem się do komunistycznego konsulatu w Londynie. Usłyszałem tam, że kalek i akowskich bandytów im nie potrzeba – mówi. Odezwy radiostacji Kościuszko Halina Jędrzejewska, pseudonim Sławka, była liniową sanitariuszką w zgrupowaniu „Radosław”. Liniową, więc wraz z oddziałem brała udział w walkach. Udzielała pierwszej pomocy na polu bitwy pod ostrzałem nieprzyjaciela. – Najgorsze były rany brzucha. Postrzelonych na ogół nie można było bowiem szybko przetransportować do szpitala na operację i konali mi na rękach. Paskudne były również szarpane rany od szrapneli i odłamków. Mniej groźne zaś uszkodzenia kończyn – opowiada pani Jędrzejewska. Do najbardziej dramatycznej sytuacji doszło, gdy jej oddział szturmował szkołę na Stawkach. Walka była niezwykle zacięta, placówka przechodziła z rąk do rąk. – W pewnym momencie usłyszałam krzyk: „Sanitariuszka!”. Pobiegłam na miejsce. Było tam dwóch rannych. Najpierw zajęłam się tym, który był nieprzytomny. Miał okropną ranę na plecach. Zawołałam czterech chłopców, aby go wzięli do szpitala. Gdy go podnieśli, nagle w całą grupę uderzył pocisk. Zamiast jednego rannego miałam pięciu – wspomina „Sławka”. Mimo to sanitariuszka się nie poddała. Postanowiła za wszelką cenę dostarczyć rannego w plecy żołnierza do szpitala. Udało jej się znaleźć kilku przerażonych cywilów. Gdy w pewnym momencie odmówili dalszego niesienia rannego, wyjęła pistolet i zapowiedziała, że jeżeli go porzucą, każdemu strzeli w łeb. Musiała wyglądać przekonująco, bo cywile bez szemrania spełnili polecenie. Niestety, po przybyciu do szpitala ranny zmarł. – Miasto konało, płonęło. To, że po drugiej stronie stoją bolszewicy z bronią u nogi i nic nie robią, nie mieściło mi się w głowie. Cóż za cynizm, cóż za obojętność – mówi Halina Jędrzejewska. – Było to o tyle zaskakujące, że przed bitwą zasypywali Warszawę ulotkami wzywającymi do boju, a komunistyczna radiostacja Kościuszko nawoływała do powstania. Teraz już wiadomo, że to była gra. Od samego początku Sowieci zamierzali dać nam się wykrwawić. Wyrok Stalina Janusz Brochwicz-Lewiński, pseudonim Gryf, to legendarny dowódca obrony pałacyku „Michla” na Woli. Odparł pięć szturmów doborowych jednostek SS wspomaganych czołgami. – Na początku atakowała nas kompania dirlewangerowców złożona ze zwolnionych z więzień morderców. Aleśmy ich nasiekli! Pamiętam do dziś, jak pokotem leżeli na ulicy zmasakrowani naszymi cekaemami. Część była ranna, jęczała i błagała nas o pomoc. Stanowczo zabroniłem jednak moim ludziom, aby do nich poszli. Wolałem patrzeć, jak zdychają. Dlaczego? Te same bydlaki wcześniej dokonały na Woli rzezi cywilów. Miotaczami ognia palili żywe dzieci – relacjonuje „Gryf”. W 1939 roku podczas kampanii wrześniowej Brochwicz-Lewiński bił się z bolszewikami pod Baranowiczami. Schwytany i skazany na śmierć, uciekł z pociągu, którym jechał w głąb Związku Sowieckiego na egzekucję. – Doskonale znałem tych bandytów i to, że nie pomogli powstaniu, wcale mnie nie zdziwiło. AK uważali przecież za „faszystów”. Stalin osobiście zatelegrafował do Rokossowskiego i powiedział mu, że jesteśmy gorsi od Niemców. Rozkazał mu, żeby czekał po drugiej stronie Wisły, aż nas wszystkich wybiją – podkreśla Brochwicz-Lewiński. „Gryf” już po wojnie spotkał w Londynie gen. „Bora” Komorowskiego, który opisał mu następującą historię: Sowieci zrzucili na spadochronach do walczącej Warszawy dwóch oficerów łącznikowych wyposażonych w radio. „Bór” poprosił ich, aby przekazali wojskom stojącym po drugiej stronie Wisły współrzędne stanowisk niemieckiej artylerii ciężkiej, która szczególnie dawała się we znaki powstańcom. Armia Czerwona mogła zniszczyć niemieckie armaty w ciągu kilku chwil, ale Sowieci zdecydowanie odmówili spełnienia prośby. Poradzili „Borowi”, żeby przesłał te współrzędne do polskiego rządu w Londynie, rząd miał przekazać je Anglikom, Anglicy przesłać do Moskwy, a wreszcie Moskwa do armii stojącej nad Wisłą. Do żadnego ostrzału niemieckich baterii przez bolszewików oczywiście nie doszło. Brochwicz-Lewiński: – Siedziałem później w oflagu z oficerem dowodzącym słynną przeprawą oddziału berlingowców na Czerniaków. Swoją drogą to była żałosna akcja. Sowieci wysłali do nas pułk fatalnie wyszkolonych polskich rekrutów, który natychmiast został wybity. Potraktowali ich jak mięso armatnie. Gdy zapytałem tego oficera, dlaczego Sowieci udzielili powstaniu tak niewielkiej pomocy, powiedział mi wprost: bo Stalin wydał na was wyrok."
-
.
-
Zdjęcia C7P - cz.II
temat odpowiedział bodziu000000 → na bodziu000000 → IIRP - Wojsko Polskie 1918-1939
. -
Pomniki Józefa Piłsudskiego
temat odpowiedział bodziu000000 → na YARD → IIRP - Wojsko Polskie 1918-1939
. -
Wojsko Polskie na rowerze
temat odpowiedział bodziu000000 → na adler153 → IIRP - Wojsko Polskie 1918-1939
defilada przed rumuńskim królem w Biedrusku -
Polski Fiat 508 Łazik - fotki
temat odpowiedział bodziu000000 → na pająk → IIRP - Wojsko Polskie 1918-1939
na lotnisku w Krakowie -
Polski Fiat 508 Łazik - fotki
temat odpowiedział bodziu000000 → na pająk → IIRP - Wojsko Polskie 1918-1939
zdjęcie, które wstawiłem do innego wątku, kapitulacja Modlina -
.
-
Przeszkody i zapory przeciwpancerne.
temat odpowiedział bodziu000000 → na TomekSz → Fortyfikacje, bunkry, podziemia
. -
Nowe zdjęcia wz.34 - część III
temat odpowiedział bodziu000000 → na bodziu000000 → IIRP - Wojsko Polskie 1918-1939
. -
Formacje graniczne okresu międzywojennego część 2
temat odpowiedział bodziu000000 → na leszek01 → IIRP - Wojsko Polskie 1918-1939
1928r -
Formacje graniczne okresu międzywojennego część 2
temat odpowiedział bodziu000000 → na leszek01 → IIRP - Wojsko Polskie 1918-1939
. -
.
-
.
-
.
-
Wojsko Polskie na rowerze
temat odpowiedział bodziu000000 → na adler153 → IIRP - Wojsko Polskie 1918-1939
Brześć 1938 -
Formacje graniczne okresu międzywojennego część 2
temat odpowiedział bodziu000000 → na leszek01 → IIRP - Wojsko Polskie 1918-1939
zbliżenie fragmentu zdjęcia -
Formacje graniczne okresu międzywojennego część 2
temat odpowiedział bodziu000000 → na leszek01 → IIRP - Wojsko Polskie 1918-1939
Straż graniczna -
.
-
.
-
wprawdzie po wrześniu, ale pokazuje odbudowę mostu przez Niemców
-
Wojsko Polskie na rowerze
temat odpowiedział bodziu000000 → na adler153 → IIRP - Wojsko Polskie 1918-1939
. -
Wojsko Polskie na rowerze
temat odpowiedział bodziu000000 → na adler153 → IIRP - Wojsko Polskie 1918-1939
. -
Wojsko Polskie na rowerze
temat odpowiedział bodziu000000 → na adler153 → IIRP - Wojsko Polskie 1918-1939
Pokaz ostrzeliwania samolotów przez oddział rowerzystów podczas rewii wojskowej na Polu Mokotowskim w Warszawie. 1938-05-03