Skocz do zawartości

bodziu000000

Użytkownik forum
  • Zawartość

    62 890
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    463

Zawartość dodana przez bodziu000000

  1. spalony Ursus, znany z innych zdjęć, w szerszym planie
  2. opisane jako polskie
  3. 1 Batalion Pancerny
  4. http://www.zw.com.pl/artykul/363168,666094-Warszawskie-dzieci-w-boju.html Warszawskie dzieci w boju W sierpniu 1944 roku na ulicach stolicy walczyło ponad tysiąc małych powstańców. Niemcy nie mieli dla nich litości. Teoretycznie w Powstaniu Warszawskim mogli walczyć ci, którzy ukończyli 16 lat. W praktyce było inaczej. Na stołecznych barykadach pojawiały się już nawet dziewięcioletnie dzieci. – Trudno podać dokładną liczbę najmłodszych powstańców. Problem jest bowiem nawet z dokładnymi obliczeniami dotyczącymi całości regularnych sił powstańczych – mówi „Rz" Mariusz Olczak, historyk Polskiego Państwa Podziemnego. Dodaje jednak, że zwykle tę grupę powstańców szacuje się na 1100–1200 osób. – W nielicznych przypadkach prowadzono w oddziałach ich ewidencję, część młodych ludzi przystępowała jednak do oddziałów powstańczych na bieżąco w czasie walk – wyjaśnia historyk. Wkręcić się do walki Jerzy Turzewski ps. Karwowski, najmłodszy powstaniec ze Starówki (104. kompania AK), działalność konspiracyjną rozpoczął od przenoszenia bibuły. – Byłem wychowywany w duchu patriotycznym. Sam się do tego rwałem – opowiada Turzewski, który w godzinie W miał 13 lat. – Psychicznie i duchowo czułem się dorosły. Przeżyłem przecież prawie pięć lat okupacji – wspomina. Na udział w walkach miał zgodę matki, ale wymusił ją szantażem. – Powiedziałem jej, że jeśli się zgodzi, to będzie wiedziała, gdzie jestem, jeśli nie, to ucieknę i nie będzie wiedziała. Nie miała wyjścia – opowiada. Ale trzeba było jeszcze przekonać dowódców. Turzewski zgłosił się do oddziału stacjonującego przy ul. Świętojerskiej 16 w fabryce firanek Feinkinda. – Dowódca pyta, ile mam lat? A ja pewnie odpowiadam, że wchodzę w 16. rok życia. On tylko się uśmiecha i stwierdza, że będę noszowym i łącznikiem – wspomina powstaniec. Nie był z tego zadowolony. – Chciałem pójść do oddziału szturmowego – dodaje. – Powiedziałem więc dowódcy, że spełniam warunki. – Jakie warunki? – zapytał. – Jestem kawalerem. Nie mam żony i dzieci. Jeśli będę ranny czy zginę, to straty będą mniejsze. Dowódcy to jednak nie przekonało. Spryt pomógł także Waldemarowi Nowakowskiemu ps. Gacek (zgrupowanie „Waligóra), który 1 sierpnia 1944 r. miał ukończone zaledwie 12 lat. Powstanie zastało go na ul. Obozowej. Gdy usłyszał pierwsze strzały, pobiegł do pobliskiego szpitala polowego. Tam trwała zbiórka powstańczego oddziału. – Stanąłem w ostatnim rzędzie i powiedziałem „strzelec Waldemar melduje się posłusznie do służby" – wspomina. Meldować nauczył się w domu, bo jego ojciec był wojskowym. – Od zawsze otaczali mnie żołnierze. Meldować nauczyłem się wcześniej niż pacierza – opowiada pan Waldemar. Uwierzyli mu i dostał powstańczą opaskę. Do służby ojczyźnie od najmłodszych lat był też przygotowywany Jerzy Grzelak ps. Pilot. W chwili wybuchu powstania miał dziewięć lat, ale już od czwartego roku życia uczestniczył w spotkaniach osób związanych z konspiracją. – O konieczności walki z okupantem znajomi rodziców rozmawiali w naszym domu już w grudniu 1939 r. Byłem małym dzieckiem, ale te rozmowy przez całe lata toczyły się przy mnie – opowiada. Był więc pewien, że należy zaangażować się w walkę. Ostatecznie się utwierdził, kiedy na jego oczach Niemcy rozstrzelali dużą grupę cywilów. – To był odwet za zabicie jakiegoś Niemca. Stałem z matką tak blisko, że dokładnie widziałem rozlewającą się na boki krew. Dziecko, które coś takiego widzi, nie ma wątpliwości, czy należy walczyć z okupantem – opowiada. W działalność konspiracyjną wciągnęli go znajomi ojca – wcześniej żołnierza 26. Pułku Ułanów Wielkopolskich. Jego pierwszym zadaniem było obserwowanie Ukraińca, który regularnie odwiedzał mieszkającą w tej samej kamienicy co on prostytutkę. W jej mieszkaniu regularnie odbywały się orgie z udziałem Niemców. Ten Ukrainiec wszedł w struktury podziemne i donosił okupantom na kolegów. Dzięki pracy „Pilota konfidenta usunięto. Dzieci nie strzelały – Najwięcej młodych powstańców było w Śródmieściu Północnym i Południowym, czyli w dzielnicach, w których walki były mniej intensywne, a ich służba mogła być bardziej użyteczna. Z kolei ich procent był mniejszy tam, gdzie dochodziło do gwałtownych walk, jak na Woli, na Starym Mieście czy też na Czerniakowie – tłumaczy Olczak. Dodaje, że wbrew propagandzie młodzi nie strzelali, a jedynie pełnili służbę pomocniczą – byli sanitariuszami, łącznikami, przenosili amunicję, lekarstwa i pocztę. Ale nie było im łatwo. Dzieci często dostawały trudne zadania, bo było im łatwiej przemykać przez ogarnięte walkami miasto. Wiedzieli o tym także niemieccy snajperzy, którzy bez skrupułów strzelali do nich. Grzelaka po wyśledzeniu Ukraińca coraz częściej angażowano w konspirację. Obserwował np. kino Olimp, gdzie koledzy wpuszczali gaz. – Wiadomo, że „tylko świnie siedzą w kinie", a dochód ze sprzedaży biletów szedł na zbrojenia – wyjaśnia. Szykował też żarówki z atramentem w środku, które potem rzucał na wielką sięgającą ziemi flagę ze swastyką. – Niemcy rozwieszali ją na rogu Madalińskiego i Puławskiej w przejętym domu Wedla. Kiedy taka żarówka rozbijała się przy uderzeniu, zalewała atramentem flagę. Satysfakcja, gdy się trafiło, była ogromna – opowiada. To było jednak przed powstaniem. W godzinie W mały chłopiec stanął z opaską na ramieniu przy ulicy Konduktorskiej i kierował innych powstańców na Belgijską 5, gdzie był sztab szwoleżerów. Później zlecano mu głównie przenoszenie amunicji i lekarstw, obserwowanie za pomocą lornetki terenu. Pod koniec powstania przekazywał dobre wiadomości cywilom ukrytym w piwnicach. – O złych rzeczach nie mówiłem, choć coraz bardziej zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że o wygranej nie możemy marzyć – dodaje. Z kolei Nowakowski był jednym z najsprawniejszych łączników na Woli. Jako pierwsze zadanie dostał przedarcie się z meldunkami do Szpitala Wolskiego. – Znałem te okolice. Każdy kamień – wspomina powstaniec. Potem jeszcze wielokrotnie przenosił meldunki, amunicję i leki. Czterokrotnie przechodził linię kolejową. – Mówili, że się nie da przejść, ale mi się udało. Strzelali z lewej, strzelali z prawej, ale można było się przedostać – opowiada powstaniec. Życiowa trauma – Dla dzieci-powstańców miesiące spędzone w walczącej Warszawie były największym życiowym przeżyciem, które odcisnęło trwałe piętno na ich dalszym losie – uważa Mariusz Olczak. Dodaje, że po zakończeniu II wojny światowej nie obejmowano opieką psychologiczną żołnierzy AK i Szarych Szeregów. – Nikt nie diagnozował stresu pola walki, jak to się dzieje obecnie w przypadku żołnierzy wracających z misji wojennych – zauważa historyk. – Przeciwnie, groziły im represje ze strony ludowej władzy. „Karwowski najgorzej wspomina dzień wybuchu ciągnika na Starówce. Zginęło niemal 300 Polaków. A on razem z grupą harcerzy był tuż obok. – Zebraliśmy puste butelki, w które wkładaliśmy dowód ofiary, legitymację powstańczą czy łańcuszki i te butelki chowaliśmy razem z zabitymi w zbiorowym grobie – wspomina. – Widok tych ciał był okropny. Wiele osób miało pourywane kończyny, rozerwane ciało, wielu było nagich, bo eksplozja rozerwała ubrania – mówi powstaniec. Wspomina też, jak to innym razem nie miał kto przenieść rannych. Powstańcy prosili o pomoc ludzi chowających się w piwnicy, ale nikt nie chciał, – Dowódca dał nam wtedy broń. Wymierzyłem w ludzi i wtedy nam pomogli. To była jedna z najgorszych sytuacji. Celowałem do swoich – wspomina. Los nie oszczędzał także Grzelaka. – Nigdy nie zapomnę lufy karabinu wymierzonego m.in. we mnie, w moją mamę. Niemcy chcieli nas rozstrzelać za to, że wbrew rozkazowi nie opuściliśmy naszego domu i z grupą sąsiadów zostaliśmy w piwnicy – opowiada. Niemiecki generał obiecał darować im życie, jeśli sąsiadka, która zabawiała się z Niemcami, spędzi z nim noc. Kobieta się zgodziła. – Sąsiedzi wyjechali. My zostaliśmy, bo się baliśmy, że nas wyda. Ja byłem w powstaniu, mój ojciec też. A mama nieraz zwracała jej uwagę na niestosowne zachowanie – mówi Grzelak. Po ok. sześciu tygodniach ponownie znalazło ich gestapo. – Myśleliśmy, że tym razem nie przeżyjemy. Zabrano nas na gestapo. Jeden z oficerów powiedział, żebyśmy pojechali do obozu w Pruszkowie. Miał syna w moim wieku – wspomina Grzelak. Dodaje, że dziś z niepokojem obserwuje to, co dzieje się na Ukrainie. – Boję się, że to doprowadzi do czegoś bardzo złego – podsumowuje."
  5. okolice Grudziądza
  6. w Borach Tucholskich
  7. zdjęcie z Borów Tucholskich
  8. zdjęcie już było, ale teraz jest przynajmniej opisane
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie