Skocz do zawartości

Tyfus


Czlowieksniegu

Rekomendowane odpowiedzi

Po wybuchu rewolucji w Rosji na tyfus zachorowało 25 mln ludzi, a zmarł co dziesiąty chory. Albo socjalizm pokona wszy, albo wszy pokonają socjalizm - mówił zaniepokojony Lenin


Wszy świetnie się czują w takich właśnie czasach, jakie nastały w Rosji po roku 1917 - dużo brudnych i zagłodzonych ludzi stłoczonych na małej przestrzeni chroniących się na dodatek przed chłodem grubymi kocami lub wełnianą odzieżą, której nie ma jak uprać ani zmienić. Malutkim owadom w to graj - mają wiele miejsca na ciepłe legowiska i pod dostatkiem pożywienia, jakim jest ludzka krew.

Przy okazji zarażają człowieka tyfusem plamistym - wprawdzie nosicielami tej choroby są szczury, ale to wszy ją nam przekazują.

Do takiego właśnie wniosku doszedł w 1909 r. Charles Nicolle, lekarz i bakteriolog z Instytutu Pasteura, który za swoje odkrycie odebrał Nagrodę Nobla dopiero w 1928 r.

Już jednak podczas I wojny światowej większość walczących krajów wzięła sobie do serca ostrzeżenia francuskiego uczonego i starała się walczyć z wszami. Rekruci byli strzyżeni na zapałkę, goleni i szorowani, a potem oficerowie dbali o to, by każdy żołnierz regularnie dostawał zmianę czystej bielizny.

Z tymi rygorami największe problemy miały armie Serbii i Rosji. Dla Serbów przez pewien czas miało to nawet dobre strony - z powodu panoszącego się tyfusu zmarło ok. 150 tys. serbskich żołnierzy, ale Wiedeń tak się bał przeniesienia panoszącej się w szeregach wroga epidemii, że nie zaryzykował ataku, póki zagrożenie tyfusem nie minęło.

Znacznie większych spustoszeń tyfus dokonał w wojsku rosyjskim, zwłaszcza po rozkładzie władzy carskiej. Z okopów choroba szybko rozniosła się po całym kraju, a w 1920 r. dotarła i do Polski razem z żołnierzami Tuchaczewskiego.

O ile w polskich obozach jenieckich zmarło kilkanaście tysięcy ludzi, to w ogarniętym wojną domową dawnym państwie carów od 2,5 do 3 mln, a chorowało nań 25 mln! Dla porównania w całej reszcie Europy zmarło z powodu tyfusu 500 tys. ludzi.


Tyfus srożył się nie tylko na froncie, ale też na zapleczu - zmarła nań m.in. kochanka Lenina Elisabeth Armand, którą świat zapamiętał pod imieniem Inessa.

Skąd się wziął tyfus?

Naukowcy nie są zgodni, kiedy i gdzie wzięła swój początek ta plaga. Według jednej z teorii przywlekli ją do Ameryki wikingowie. Inna każe szukać źródeł w IV wieku przed naszą erą na Dalekim Wschodzie, gdzie nazywana była japońską gorączką rzeczną lub chorobą pchły piaskowej. Są też i tacy, którzy uważają, że tyfusowi odpowiada opis choroby sporządzony przez mnichów z klasztoru pod Solerno w 1083 r.

W nowożytnej Europie po raz pierwszy tyfus zaatakował na masową skalę podczas wojen włoskich, dziesiątkując armię francuską pod Neapolem w 1528 r. Zmarło nań aż 30 tys. żołnierzy, przez co królowi Franciszkowi I wymknęło się z rąk prawie pewne zwycięstwo. Podejrzewano, że zarazę przywlekli żołnierze z Półwyspu Pirenejskiego i na tej podstawie powstała teoria mówiąca, że tyfus sprowadzili do Europy hiszpańscy zdobywcy Ameryki, którzy zarazili się nim od Indian.

Choroba objawiała się wysoką gorączką, bólami głowy, wysypką oraz wybroczynami na całym ciele. Stąd Niemcy nazwali ją gorączką plamistą, a Hiszpanie czerwoną peleryną.

Słowo yfus" (typhos) pochodzi z greki i oznacza odurzenie gorączkowe, bo w ostrym stadium chory ma zaburzenia świadomości, a w organizmie dochodzi do zmian w układzie nerwowym, naczyniach krwionośnych oraz sercu. Gdy do tego dojdzie to - zwłaszcza w warunkach frontowych - dla chorego nie ma ratunku. Ale jak ktoś zdoła przetrwać 1-2 tygodnie choroby, ma szansę wrócić do zdrowia.


Francuski bakteriolog, który jako pierwszy zauważył, że surowica krwi rekonwalescentów po tyfusie plamistym ma właściwości profilaktyczne i lecznicze. Udowodnił, że chorobę przenoszą na człowieka wszy odzieżowe, i dostał za to Nagrodę Nobla

Już w XVI w. zauważono, że choroba towarzyszy wojnom. Tyfus kosztował życie 17 tys. żołnierzy hiszpańskich w ostatnim etapie wypierania Maurów z Półwyspu Pirenejskiego. Podczas walk zginęło ich sześć razy mniej. - Dumni, ale zawszeni - mówiło się wówczas o hiszpańskich żołnierzach.

Tyfus powstrzymał armię cesarza Maksymiliana II, która w 1566 r. ruszyła na Turków, a o Węgrzech mówiono, że stały się cmentarzyskiem Niemców.

Choroba nie tylko żołnierzy

W tamtym czasie tyfus, nazywany też durem plamistym, dał się we znaki również na północy Europy, i to nie tylko w związku z wojną. W 1522 r. najpierw w Cambridge, a później w Oksfordzie i Exeterze zmarło w tajemniczych okolicznościach kilkudziesięciu pensjonariuszy miejscowych więzień.

O sprawie szybko by zapomniano, gdyby nie to, że wkrótce śladem więźniów do grobu poszli ławnicy, sędziowie i strażnicy. Wtedy na Wyspach powstała nowa nazwa plagi: gorączka więzienna.

W pierwszej połowie XVI w. tyfus budził przerażenie również w Niemczech i we Francji, a po 1557 r. zdziesiątkował cywilną ludność Hiszpanii i dzisiejszego Meksyku (w 1576 r. zmarły nań 2 mln ludzi).

Z jeszcze większą siłą uderzył podczas wojny trzydziestoletniej (1618-1648), gdy 80-90 proc. żołnierzy umierało nie od ran, ale właśnie z powodu chorób. Największe spustoszenia siały tyfus i dyzenteria. Straty w szeregach kroczących od zwycięstwa do zwycięstwa wojsk szwedzkich były tak duże, że kanclerz Axel Oxenstierna ostrzegał króla Gustawa Adolfa: - Zdobędziemy inne kraje, ale stracimy nasz własny.

Gorszy od rosyjskiej zimy

Podczas odwrotu Napoleona spod Moskwy w 1812 r. w samym Wilnie w szpitalach znalazło się 25 tys. żołnierzy chorych na tyfus, przeżyło ok. 3 tys.

Po raz kolejny tyfus zaważył na losach wojny w czasach napoleońskich. Cesarzowi Francuzów dał się we znaki już po zwycięskiej bitwie pod Austerlitz (1805), zabijając dużą część rannych w szpitalach urządzonych w Brnie. Nieświadomi niebezpieczeństwa dowódcy zarządzili ewakuację ocalonych do Francji i w efekcie choroba zebrała swe żniwo także nad Sekwaną.

Ale naprawdę masowym zabójcą tyfus stał się kilka lat później - podczas odwrotu Wielkiej Armii spod Moskwy w 1812 r. Tylko w samym Wilnie, w którym urządzono szpitale dla 25 tys. żołnierzy Napoleona, w ciągu kilku tygodni większość zmarła, głównie na tyfus. Przeżyło zaledwie 3 tys.

Epidemia nie odpuściła też w pierwszej połowie 1813 r. - w oblężonym przez Rosjan Gdańsku na tyfus zmarło 6 tys. żołnierzy francuskich. W Moguncji spośród 4,5 tys. chorych i rannych tyfus zabił co czwartego, w Torgau spośród 25 tys. załogi uśmiercił aż 13,5 tys.!

Zarażanie Ameryki

Strach przed tyfusem przyczynił się do zaostrzenia rygorów imigracyjnych w Stanach Zjednoczonych. Jeszcze przed ogłoszeniem deklaracji niepodległości Amerykanie zauważyli, że wraz z każdą dużą falą przybyszów pojawia się nowe ognisko tej choroby. Podejrzenia miały solidne podstawy, ponieważ tyfus ogarniał wyłącznie miasta wzdłuż Wschodniego Wybrzeża, a w dolinie Missisipi był zupełnie nieobecny.


W 1754 r. zdziesiątkował mieszkańców Filadelfii, a stało się to zaraz po przybiciu statków z emigrantami z Niemiec. Z tego samego powodu w 1818, 1825, 1837 i 1847 r. w poważnych opałach znalazł się Nowy Jork. Za każdym razem epidemię tyfusu wiązano z przybyciem irlandzkich imigrantów - w tamtych latach w zamieszkanej przez dwa miliony ludzi Irlandii co trzeci zarażony był tyfusem.

Poważnie ucierpiał też Boston (w 1838 i 1847 r.), a także Kanada.

Następny po wojnach napoleońskich duży konflikt zbrojny w Europie - wojna krymska (1853-56), w której Rosja starła się z Turcją, Wielką Brytanią i Francją - znów kosztował życie wielu żołnierzy. W sumie po obu stronach zmarło z tego powodu aż 100 tys. żołnierzy, głównie rosyjskich, ale znacznie większe następstwa wywołała śmierć kilkunastu tysięcy Brytyjczyków.

Opisy konających brytyjskich żołnierzy (nie tylko z powodu tyfusu, ale także błahych z pozoru ran) wywoływały taki wstrząs w Londynie, że armia zaczęła na serio organizować służbę medyczną. Podobne zasady mieli wprowadzić też w swoich armiach Francuzi i Prusacy. Nieco gorzej było pod tym względem w armii austro-węgierskiej, ale właśnie to zacofanie zaowocowało odkryciem, które pomogło pokonać plagę tyfusu w Europie.

Wszy docenta Weigla

Człowiekiem, który tego dokonał, był Rudolf Weigl. Urodzony w niemieckiej rodzinie na Morawach stał się z własnego wyboru Polakiem. Skończył studia na wydziale przyrodniczym uniwersytetu we Lwowie, a w 1913 r. otrzymał tytuł docenta zoologii, anatomii porównawczej i histologii.

Zdrowym wszom wszczepiał do odbytu bakterie pozyskane od wszy chorych. Na ten pomysł wpadł podobno przez przypadek. Pytany przez znajomego, co zrobi, gdy wszy nie będą się od siebie zarażać, rzucił żartem: Jeśli nie zechce ssać, to trzeba jej do d... wstrzyknąć. I po chwili, widząc, jaki efekt zrobił na rozmówcy, dodał: - Myśli pan, że nie można?

Kiedy rok później został powołany do armii austriackiej, poprosił o przydział do szpitala wojskowego w Przemyślu i rozpoczął tam badania nad tyfusem. Wykorzystał doświadczenia Charles'a Nicolle'a i pracującego na uniwersytecie w Monachium Henrique da Rocha-Limy.

Jak odkrył ten ostatni, za roznoszenie tyfusu plamistego odpowiada bakteria, która rozmnaża się jedynie wewnątrz komórek nabłonkowych jelita wszy. Nadał jej nazwę Rickettsia Prowazekii na cześć Howarda Taylora Rickettsa, amerykańskiego patologa, i czeskiego naukowca Stanislausa von Prowazeka. Obaj ci uczeni badania nad tyfusem przypłacili życiem.

Wiedząc już, co przenosi tyfus, Weigl szukał sposobu na jego powstrzymanie. Gdy wojna się skończyła, kontynuował badania, przenosząc się ze swojej pracowni w Przemyślu z powrotem na lwowski uniwersytet, gdzie został profesorem biologii ogólnej.

We Lwowie opracował metodę hodowli wszy w laboratorium. Umieszczał owady w drewnianych klateczkach przykrytych z jednej strony jedwabną gazą, przez której oczka wszy mogą dostać się do skóry człowieka i ssać krew. Pierwsze takie klatki Weigl umieścił na swojej łydce, na ochotnika zgłosili się też żona i najbliżsi współpracownicy.

Z tych badań wynika jasno, że bakteria z krwią chorego dostaje się do nabłonka jelitowego wszy. W rezultacie tej infekcji owad ginie, ale jeśli zdąży przenieść chorobę na kolejnego nosiciela, łańcuch się nie kończy.

Za pomocą cieniutkiej szklanej rurki Weiglowi udało się odprowadzić zawiesinę zarazków z jelita zakażonej wszy i dzięki temu mógł przystąpić do laboratoryjnej hodowli tych bakterii. Zarażony przez długie dni walczy ze śmiercią, ale badań nie przerywa. I w końcu tworzy szczepionkę. Jest rok 1919.

Pierwszy poważny sprawdzian skuteczności wynalazku Weigla nadarza się już wkrótce - szczepionki wysyłane są do misji katolickich w Chinach na prośbę ich szefa ojca Ruttena, księdza, lekarza i farmaceuty w jednej osobie.

Skuteczność okazuje się stuprocentowa.

Papież Pius XI nadaje Weiglowi Krzyż Rycerski i komandorię Orderu Świętego Grzegorza, odznaczenie, którym poszczycić się mogą bardzo nieliczni świeccy. Weigla doceniają też polskie i zagraniczne towarzystwa naukowe, zostaje członkiem Polskiej Akademii Umiejętności, Belgijskiej Królewskiej Akademii Medycznej, Nowojorskiej Akademii Nauk. Do jego laboratorium przy ulicy Mikołaja we Lwowie pielgrzymują uczeni z całego świata.

Karmiciele wszy

Z wagi dokonań Weigla zdają sobie sprawę okupujący Lwów Sowieci (1939-41), a potem Niemcy (1941-44). Sowieci na potrzeby produkcji szczepionki oddają uczonemu budynek gimnazjum; Niemcy mianują kierownikiem Instytutu Badań nad Tyfusem i Wirusami i dają wolną rękę w doborze personelu. Oferują mu też katedrę na uniwersytecie w Berlinie i namawiają do przyjęcia niemieckiego obywatelstwa. Weigl odmawia, ale zgadza się kierować instytutem, bo to szansa na chronienie wielu Polaków. Zaświadczenie o zatrudnieniu u Weigla dawało dodatkowe przydziały żywności i ratowało przed wywózką do Rzeszy.

Wśród karmicieli wszy byli m.in. genialni matematycy Stefan Banach i Feliks Barański, socjolog Józef Chałasiński oraz przyszły światowej sławy dyrygent Stanisław Skrowaczewski. Karmicielem wszy był również szef sztabu Lwowskiego Okręgu Armii Krajowej Karol Borkowiec oraz Tadeusz Garliński z Delegatury Rządu.

Z produkowanej w instytucie szczepionki korzystają Niemcy, ale potajemnie dostarczana jest ona do członków polskiego ruchu oporu, a nawet warszawskiego getta.

Podczas drugiej wojny światowej na ziemiach polskich to właśnie Żydzi byli głównymi ofiarami tyfusu plamistego. Latem 1941 r. plaga zabijała miesiąc w miesiąc po 5 tys. osób w getcie w Warszawie. Kilka miesięcy później epidemia przeszła przez getta w Łodzi i we Lwowie. Tyfus był też częstą przyczyną zgonów w obozach koncentracyjnych.

Jednak za sprawą szczepionki Weigla druga wojna była pierwszym konfliktem zbrojnym od stuleci, w której tyfus nie ogarnął walczących na froncie.

Na tyfus najlepszy antybiotyk

Niezależnie od Weigla badania nad środkiem na zwalczanie tyfusu prowadzone były też w USA. W 1937 r. metodę hodowli zarazków opracował Herald R. Cox, ale dopiero wybuch drugiej wojny przyspieszył te prace. Szczepionka Coxa nie była tak skuteczna jak Weigla, ale znacznie łagodziła przebieg choroby.

Z kolei do zwalczania wszy używano rozpylanego pod odzieżą proszku DDT (dichlorodifenylotrichloroetanu). Z obawy o życie swoich żołnierzy środek ten rozpylano nad wyzwalanymi obozami hitlerowskimi. Takie środki ostrożności się opłaciły - w trakcie całej wojny z powodu tyfusu nie zmarł żaden amerykański żołnierz, a zachorowało ich tylko 104.

Wkrótce potem naukowcy zorientowali się jednak, że DDT stanowi poważne zagrożenie dla środowiska naturalnego, a w dodatku do powstrzymywania tyfusu na dłuższą metę się nie nadaje, bo po pewnym czasie wszy się uodparniają.

Na szczęście w 1947 r. naukowcy odkryli, że tyfus plamisty leczą antybiotyki.

Od tego czasu choroba trapi głównie kraje Afryki i Azji. Sprzyja temu zdolność riketsji do przetrwania w tkankach raz zaatakowanych osób nawet po ich wyzdrowieniu.


http://wyborcza.pl/alehistoria/1,130902,13369134,Wszawy_zabojca.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolega mój miał powiedzenie - ,Grunt to zdrowie i wszy na głowie, a drapanie samo nastanie,- ale po lekturze tego artykułu widzę ,że to nic dobrego.To wredne paskudztwo było przyjacielem paskudnej choroby,któa brała się z braku chigieny.Kiedyś ludzie pladze wszawicy próbowali sobie jakoś radzić-czy to poprzez gotowanie odzieży i używanie szarego mydła ,czy sposoby ekologiczne-ciuchy w mrowisko.Doskonałym środkiem był też spirytus (herbata z prądem).A wiadomo że jak robactwo padnie -to i choróbsko tyż ,chyba że się gryzoń pojawi.(acha -bardziej był zalecany prąd bez herbaty).(:
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie