Skocz do zawartości

Operacja Samum". Jak było naprawdę


Rekomendowane odpowiedzi

C.D.

Trasa – z punktu zbiórki do campusu pod Bagdadem – została ułożona tak, by jadący trzecim autem Maronde mógł sprawdzić, czy ktoś ich śledzi. Nie śledził. Irakijczycy nie mieli pojęcia, co się dzieje pod ich nosem. Amerykanie dojechali do campusu i tam spędzili swą ostatnią noc w Iraku.

Maronde wrócił do ambasady i tu czekało go zaskoczenie – z centrali przyszła depesza zabraniająca Czempińskiemu wzięcia udziału w ewakuacji Amerykanów. Warszawa bała się konsekwencji politycznych wpadki polskiego dyplomaty z oficerami amerykańskiego wywiadu.

Przełożeni Czempińskiego byliby bardziej przerażeni, gdyby wiedzieli, że ten nie zamierza jechać do Turcji z paszportem dyplomatycznym. Dopiero bowiem po przylocie Maronde wyjaśnił mu, że Irakijczycy nie pozwalają dyplomatom opuszczać Bagdadu poza wycieczką do Babilonu, z czego Czempiński skorzystał (zobacz zdjęcie). Paradoksalnie po Iraku można było jeździć na podstawie zwykłego paszportu pracowniczego, nie zaś dyplomatycznego. Czempiński miał więc jechać z prawdziwym paszportem należącym do Polaka pracującego w jednym z zachodnich koncernów w Iraku. Człowiek ów oddał dokument ambasadzie RP z prośbą o jego przedłużenie. Żona rezydenta polskiego wywiadu kobiecym okiem uznała, że Czempiński jest do niego wystarczająco podobny. Człowiek ten do dziś nie wie, do czego została użyta jego tożsamość.

– Było jasne, że jeśli Czempiński nie pojedzie, to nie będzie akcji – mówi Maronde. – Co ty byś zrobił na moim miejscu? – spytał Czempiński. – To ty podejmujesz decyzję, ale ja bym jechał – odparł Maronde.

8.

25 października o godz. 4 rano ruszyli dwoma toyotami polskich firm. Pierwszą prowadził Gienek, drugą Jurek, pracownik polskiej firmy w Iraku, poproszony w ostatniej chwili o pomoc. Z Jurkiem siedział Czempiński. W każdym aucie z tyłu jechało trzech Amerykanów.

Maronde, który kierował ambasadą jako chargé d'affaires, musiał zostać w Bagdadzie. Dopiero o godz. 16 z Warszawy nadeszła depesza gratulacyjna – Amerykanie bezpiecznie przeszli przez most graniczny, po drugiej stronie czekali na nich Polacy, którzy wsadzili ich w samolot do Warszawy.

Amerykanie do ostatniej chwili byli przekonani, że są bliscy wpadki. W polskich mediach regularnie ukazują się doniesienia o tym, że obywatele USA zostali spici alkoholem, bo na przejściu granicznym pracował iracki oficer świetnie znający język polski. – Prawda jest jednak taka, że Amerykanie byli tak zdenerwowani, że alkohol zadziałał dopiero po drugiej stronie granicy – opowiada Maronde.

Przez most mieli przejść spokojnym krokiem, by nie budzić podejrzeń. Tak blisko wolności byli jednak tak przejęci, że „na moście pobili rekord świata w sprincie. Na szczęście bez konsekwencji.

Czempiński, Gienek i Jurek bez problemów wrócili do Bagdadu. Kilkanaście dni później Czempiński, jako Janek, wyleciał z Bagdadu na podstawie paszportu dyplomatycznego.

9.

Działania polskiego wywiadu w Iraku – od informacji o żywych tarczach, przez zdobycie mapy Bagdadu, po wywiezienie Amerykanów – otworzyły Polakom drogę do sojuszu z USA. Ani Pentagon, ani CIA, ani Biały Dom nie zapomniały o długu wdzięczności – rząd USA umorzył Polsce znaczną część długu z czasów PRL.

Jeszcze pod koniec lat 90., w czasie debaty o rozszerzeniu NATO, CIA dziękowała Polakom za pomoc w uratowaniu swych pracowników. Polski wywiad wykonał wówczas jeszcze kilka innych podobnych operacji dla nowych sojuszników, m.in. pomagając w ewakuacji kilku oficerów wywiadu brytyjskiego. Otwierał się nowy świat, który prowadził nas prosto do NATO, a później do Unii Europejskiej.

Irakijczycy nigdy nie wpadli na ślad tej akcji. Rok później informacja o ewakuacji ukazała się jednak w jednej z amerykańskich gazet, a zięć Saddama w maju 1991 r. wspomniał na poufnej naradzie dyrektorów irackich fabryk, że „najbardziej zdradzali nas w czasie wojny przyjaciele, na przykład Polacy, którzy pomagali Amerykanom". Na szczęście ani uczestników tamtej akcji, ani innych Polaków nigdy nie spotkały z tego powodu żadne represje.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dziwnych okolicznościach na Bliskim Wschodzie zginęli agenci polskiego wywiadu, którzy brali udział w wywiezieniu z Iraku agentów amerykańskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej.
"Kierowca nie miał szans, sprawca uciekł niezidentyfikowany – napisał 25 października 1996 r. policjant z libańskiej drogówki, który przyjechał na miejsce wypadku drogowego na trasie Bejrut - Damaszek. Tego dnia, wieczorem, na pustej, nieoświetlonej drodze, ciężarówka staranowała samochód osobowy. Nie było żadnych świadków. Funkcjonariusze ustalili tylko, że kierowca ciężarówki uciekł z miejsca wypadku. Ze spalonego wraku samochodu wydobyto zwłoki mężczyzny i zidentyfikowano je. Ofiarą był Polak – Jacek Bartosiak.

Dokładnie dwa lata później, w pobliżu Kairu wydarzył się inny wypadek. Pędzący samochód osobowy nagle wypadł z jezdni i z ogromną prędkością wpadł w przydrożną barierkę. Staranował kilka słupków i zatrzymał się wbity do połowy w żelazne umocnienia. Egipscy ratownicy mogli już tylko powiadomić ambasadę o wypadku cudzoziemca. Ofiarą okazał się Andrzej Puszkarski.

Z SB do UOP
Kim byli obaj zabici? Z zachowanych w IPN dokumentów wynika, że Jacek Bartosiak – zawodowy żołnierz – pod koniec lat 70. rozpoczął pracę w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, gdzie zajmował się inwigilacją opozycji. Przez całe lata 80. pracował w Wydziale XI Departamentu I MSW (wywiad). Wydział XI oficjalnie zajmował się przeciwdziałaniem dywersji ideologicznej. Do zadań jego funkcjonariuszy należała inwigilacja środowisk emigracyjnych, rozpracowywanie kontaktów Zachodu z opozycją i szlaków przerzutowych pomocy dla polskiej opozycji. Najważniejszym zadaniem wydziału była kontrola łączności pomiędzy polską opozycją, a zagranicznymi placówkami "Solidarności (głównie w Brukseli i Paryżu). Funkcjonariusze Wydziału XI inwigilowali również ośrodki "S w najważniejszych miastach Polski.

Na początku 1990 r. Bartosiak awansował na kapitana i objął stanowisko naczelnika Wydziału XI. Na polecenie ministra Kiszczaka, Bartosiak kazał swoim ludziom niszczyć akta operacyjne. Z notatek, które zachowały się w IPN wynika, że na rozkaz Bartosiaka spłonęły akta Spraw Operacyjnego Rozpracowania opatrzonych kryptonimami "Irmina, "Trus, "Ekspert i "Boraks. Jak ustalili historycy – były to sprawy inwigilacji zagranicznej "Solidarności. Na notatkach ze zniszczenia dokumentów zachowały się adnotacje "zniszczono z powodu braku jakiejkolwiek wartości operacyjnej. Historycy IPN-u ustalili, że w aktach tych były szczególnie cenne informacje o siatce agentów SB w najważniejszych ośrodkach "S.

W tym samym roku, kapitan Bartosiak przyłączył się do gen. bryg. Sławomira Petelickiego (w latach 80. rezydenta wywiadu PRL w Sztokholmie). Razem utworzyli elitarny oddział wojskowy GROM. Petelicki został jego dowódcą, a Bartosiak – oficerem odpowiedzialnym za uzbrojenie, głównym instruktorem strzeleckim, a potem snajperem jednostki. Major Andrzej Puszkarski – zawodowy żołnierz – trafił do GROM-u w pierwszych dniach istnienia jednostki.

Operacja "Samum
Akcję zaplanował gen. Henryk Jasik – ówczesny szef Zarządu Wywiadu UOP, później dyrektor ds. rozbudowy II terminalu PPL Okęcie. Operacją kierował na miejscu - wówczas podpułkownik - Gromosław Czempiński – późniejszy szef UOP. Operacja wyszła na jaw kilka lat później, dzięki publikacji w "New York Times. Z informacji, do których dotarł amerykański dziennik (powołując się na źródła w senackiej komisji ds. służb specjalnych), wynika, że Jacek Bartosiak i Andrzej Puszkarski zajmowali się podczas akcji zabezpieczaniem tyłów.

Po udanej akcji, wszyscy oficerowie biorący w niej udział, zostali udekorowani medalami CIA i awansowani. Bartosiak został rezydentem Zarządu Wywiadu UOP w Libanie i Syrii. Puszkarski rozpoczął pracę w UOP. Najpierw przeszedł szkolenie wywiadowcze w Kiejkutach, a potem wyjechał na placówkę do Afryki Północnej. Od roku 1995 do swojej nagłej śmierci był rezydentem wywiadu w Egipcie.

Dziwne wypadki
Po śmierci obu agentów, kontrwywiad wszczął tzw. postępowanie wewnętrzne. Takie działania wszczyna się zawsze, gdy w niewyjaśnionych okolicznościach ginie oficer służb specjalnych – mówi Konstanty Miodowicz – wieloletni szef kontrwywiadu UOP, dziś poseł PO. – Celem tego postępowania jest wyjaśnienie czy zgon miał jakikolwiek związek z pracą oficera w służbach.

Badając wypadek Puszkarskiego, śledczy odkryli wiele budzących wątpliwości szczegółów. Z protokołów powypadkowych wynikało, że kierowca nagle stracił panowanie nad samochodem. Może się to stać albo w wyniku nagłego zawału serca, albo nieoczekiwanej awarii pojazdu. Obie te okoliczności były co najmniej wątpliwe. Puszkarski był zawodowym żołnierzem formacji specjalnej, w chwili wypadku nie ukończył 40 lat i cieszył się doskonałym zdrowiem. Badający sprawę doszli do wniosku, że wypadek został upozorowany. Nie udało się jednak odkryć przez kogo, bo przednia część samochodu uległa doszczętnemu zniszczeniu i wykonanie wiarygodnej ekspertyzy nie było możliwe.

Równie wiele zastanawiających pytań wzbudził wypadek Bartosiaka. Śledczy UOP odkryli, że jego śmierć nastąpiła 25 października – dokładnie w szóstą rocznicę irackiej akcji Czempińskiego. Rozmowy z polskimi agentami, a potem analiza bilingów telefonicznych wykazała, że dzień przed wypadkiem, z centrali wywiadu w Warszawie do Bartosiaka zadzwonił oficer, który pogratulował mu sukcesu akcji w Iraku. Podczas tej rozmowy, Bartosiak wspomniał, że nazajutrz wybiera się do Damaszku (świadkiem tej rozmowy był jeden z pracowników rezydentury). Śledczy, którzy badali sprawę są przekonani, że rozmowę podsłuchały libańskie służby specjalne, które dzięki temu mogły przygotować zamach.

Najbardziej istotne było jednak odkrycie, że obaj zamordowani oficerowie – w chwilach wypadków – mieli przy sobie posiadać dyskietki z informacjami o siatce agenturalnej polskiego wywiadu w krajach, w których pracowali. Zgodnie z przepisami bezpieczeństwa obowiązującymi we wszystkich służbach, nikomu nie wolno wynosić żadnych dokumentów poza siedzibę wywiadu. Tym bardziej, że na tych dyskietkach miały znajdować się dane identyfikujące Osobowe Źródła Informacji czyli osoby za pieniądze szpiegujące dla Polski.

Zemsta Saddama?
Pierwsza hipoteza zakłada, że obu oficerów zlikwidowały kontrwywiady, upatrujące zagrożenie w ich działalności. Według innej wersji – obaj agenci postanowili zdradzić i przekazać przeciwnikom informacje o polskich agentach. Jednak najbardziej prawdopodobne wydaje się założenie, że obu agentów zamordowano w odwecie. To była ewidentna zemsta służb specjalnych Saddama Husajna, za to, że zorganizowaliśmy ucieczkę amerykańskich oficerów wywiadu z Iraku – uważa Janusz Onyszkiewicz, były minister obrony.

Służby Husajna blisko współpracowały z KGB i GRU, a te z kolei do końca lat 80. kontrolowały polskie służby – mówi Antoni Macierewicz, likwidator WSI i szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego. W służbach III RP pracowało ciągle wielu ludzi z dawnego układu. Jest więc bardzo prawdopodobne, że agenci rosyjscy zdobyli od swoich współpracowników w Polsce dane identyfikujące oficerów z tej akcji i przekazali je Irakijczykom. Potwierdzać to może fakt, że 25 października 2002 r. w dziwnych okolicznościach zginął Jerzy T. – komandos GROM-u, potem oficer wywiadu. Swoją karierę zaczynał od akcji w Iraku. Podobno był kierowcą jednego z samochodów, którym wywożono agentów CIA. O jego wypadku niewiele wiadomo. Udało się nam tylko ustalić, że w słoneczny dzień, ciało Polaka wyłowiono z Morza Śródziemnego, u wybrzeży Egiptu. Wydaje się wątpliwe, aby świetnie wyszkolony komandos mógł utopić się w pobliżu plaży. Czy pozostali weterani irackiej akcji mogą czuć się bezpieczni ?"



http://eib.edu.pl/forum/printview.php?t=2666&start=0&sid=0065c07389d6a4e2b2a5dbfafb51dad3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie