Skocz do zawartości

18 czerwca 1815 r. rocznica Waterloo.


Rekomendowane odpowiedzi

Napoleon czuje się fatalnie, myśli fatalnie i podejmuje fatalne decyzje. Dziś mógł zaatakować z marszu rozlokowane przed wioską Waterloo wojska angielsko-holenderskie pod dowództwem księcia Wellingtona. Sojusznicy Wellingtona, Prusacy, pobici przez Napoleona półtorej doby wcześniej pod Ligny, są na tyle daleko, że nie zdążyliby wesprzeć Wellingtona. Ale od wielu godzin lało jak z cebra. Żołnierze francuscy byli przemoczeni, straszliwie zmęczeni marszem w głębokim błocie. Za swych najlepszych lat Napoleon by na to nie zważał, teraz jednak jego własne dolegliwości skłoniły go do odłożenia bitwy na następny dzień. Fatalna, samobójcza decyzja
Ból. Paskudny, upokarzający ból. Na farmie Rossomme w Belgii, niedaleko od Brukseli, Napoleon Bonaparte cierpi tej nocy prawdziwe katusze. Od stresu odnowiły mu się wrzody żołądka. Ale o wiele gorsze są hemoroidy, efekt lat spędzonych w siodle. Gdy cesarz dosiada konia, ból zaćmiewa mu jasność myśli. Krew przesącza się przez opatrunki, plami jasne spodnie.

Anglicy i Holendrzy mozolnie maszerują w stronę wzniesienia, na którym znajduje się farma Mont St. Jean, w strugach deszczu rozbijają namioty. Ich wódz chroni się przed ulewą w gospodzie w odległej o 4 kilometry od obozowiska wiosce Waterloo. Po kolacji ks. Wellington w towarzystwie kwatermistrza wyrusza pieszo na obchód biwaków swoich żołnierzy. Po północy wraca w dobrym nastroju. Żołnierze chcą się bić. Wellington zdejmuje mokre buty i mundur. Zasiada nad mapą. Wpatruje się w nią aż do świtu.

Parę kilometrów na południe od namiotów Anglików i Holendrów rozbijają biwaki żołnierze armii Napoleona. Cieknące namioty stoją w wodzie, ale ogarnięci bojowym entuzjazmem Francuzi dbają tej nocy tylko o to, by nie zamokły im prochowe ładunki.

Znękany bólem Napoleon czuwa w nocy na farmie Rossomme. Zasypia nad ranem, gdy jest już pewien, że Wellington przyjmie bitwę.

Jeszcze 110 dni temu Napoleon tkwił jako zesłaniec na wyspie Elbie, leżącej między Korsyką a Włochami. Pokonany w zeszłym roku na polach Francji przez przeważające siły koalicji został zmuszony do abdykacji i wyjazdu na Elbę. Zwycięzcy przyznali mu przyzwoitą pensję ze skarbu Francji i władzę nad wyspą. Napoleon przez rok wyżywał się jako władca 10 tysięcy poddanych - rybaków, rolników, górników tamtejszych kopalń - i naczelny wódz liczącej 1200 żołnierzy i trzech generałów armii. Budował drogi, odnawiał budowle, wizytował najodleglejsze krańce swej miniaturowej monarchii. Ale ciągle jednym okiem patrzył na Wiedeń, gdzie na wielkim kongresie jego pogromcy na nowo tasowali europejskie karty. Jego uwagi nie uszły coraz głębsze podziały i spory między nimi. Drugie oko Napoleona spoczywało na Francji. Francji sfrustrowanej rządami nieudolnego Ludwika XVIII, Francji zapominającej z każdym dniem o krwi i niedostatku ostatnich lat cesarstwa, za to niepotrafiącej zapomnieć odurzającej wielkości pod napoleońskimi sztandarami.

Gdy uznał, że już czas, po prostu wylądował na czele swoich 1200 żołnierzy, w tym stu Polaków, i trzech generałów na plaży koło Cannes. Nie pomylił się w swych rachubach - żołnierze wysłani, by go pojmać, przeszli na jego stronę, Francja rzuciła mu się do stóp. Młodzież powszechnie zaciągała się do armii, wracali doświadczeni oficerowie.

Cesarz wojny teraz bardzo pragnął pokoju. W ciągu niespełna trzech miesięcy reformował ustrój Francji i zabiegał o uznanie swych wielkich przeciwników: Anglii, Austrii, Rosji i Prus. Ale mocarstwa postanowiły zniszczyć go za wszelką cenę.

Zatem - wojna.

Wojna w Belgii, bo tam właśnie skoncentrowane są znajdujące się najbliżej granic Francji wojska koalicji: niemal stutysięczna armia Wellingtona w okolicach Brukseli i 124-tysięczna armia pruska pod dowództwem Leberechta von Blüchera.

Obie te armie mają w szeregach doborowego, otrzaskanego w bojach żołnierza. Książę Wellington jest dowódcą wybitnym, który w kampanii hiszpańskiej napsuł Francuzom mnóstwo krwi. Von Blücher, gdy tylko nie daje się oplątać swoim mrocznym szaleństwom, gdy nie wydaje mu się, że zaszedł w ciążę z jakimś francuskim żołnierzem i urodzi wkrótce słoniątko, jest przeciwnikiem groźnym dla najlepszych - to wódz doświadczony, twardy, ze świetnym wyczuciem manewru.

Napoleon nad belgijską granicą skoncentrował armię 126-tysięczną, dobrze wyszkoloną i wyekwipowaną. Jego plan był prosty - najpierw pobić Prusaków, potem rozprawić się z Wellingtonem. Uderzył przedwczoraj. Armia francuska wbiła się klinem między siły Wellingtona i von Blüchera. Gdy główne siły pod Napoleonem zaatakowały Prusaków pod Ligny, lewe skrzydło francuskie pod marszałkiem Neyem starło się z Anglikami pod Les Quatre-Bras.

Podwójna bitwa pokazała, że coś szwankuje w maszynerii napoleońskiej armii. Francuski sztab pracował opieszale, nie potrafił sprawnie zorganizować przemarszów. Marszałek Ney stracił energię. Mógł opanować kluczową dla powodzenia całej kampanii pozycję w Les Quatre-Bras, ale haniebnie się spóźnił.

Wellington zdążył zająć przed nim Les Quatre-Bras i w ciężkich walkach obronił je.

Napoleon zaś kosztem wielkich strat pobił Prusaków, ale zdołali oni ujść ostatecznego pogromu, bo na polu bitwy zabrakło korpusu gen. Droueta. Silny korpus Droueta, wysłany na rozkaz cesarza przez Neya, potem przez marszałka odwołany, bez sensu błąkał się między walczącymi skrzydłami armii, nawet nie powąchawszy tego dnia prochu. Prawdziwy pazur pokazał Blücher. Na polu bitwy przygniótł go upadający koń. Pruski marszałek stracił przytomność. Gdy medycy debatowali, jak go ratować, ocknął się, zażądał wina, siadł na kolejnego wierzchowca i w trakcie odwrotu uporządkował swoje korpusy. Skoncentrował je pod miejscowością Wavre, kilkanaście kilometrów na wschód od Waterloo.

Napoleon wysłał w pościg za Blücherem silny, 30-tysięczny korpus marszałka Grouchy'ego. To wielkie osłabienie sił cesarza, ale mniemał on, że pościg i zablokowanie Prusaków warte jest tego ryzyka. Korpus Grouchy'ego rzeczywiście zablokował Blücherowi pod Wavre drogę do Waterloo.

Mija 2 w nocy. Ulewa kończy się. Pod Wavre Blücher pisze list do Wellingtona. Obiecuje w nim, że najdalej w południe pod Waterloo dotrze ze wsparciem co najmniej jeden z jego korpusów. Pruscy żołnierze cichutko zwijają obozowisko i ruszają w drogę. Francuzi Grouchy'ego śpią w najlepsze. Prusacy nieniepokojeni omijają ich biwaki. Blücher zostawia tylko jeden korpus, by szachował siły Grouchy'ego i opóźniał ich ewentualny marsz pod Waterloo.

Rankiem zza chmur wychodzi słońce. Książę Wellington na ulubionym koniu Copenhagen objeżdża pozycje, osobiście ustawia szyki. Angielski wódz na miejsce bitwy wybrał pozycję, która bardzo ogranicza Napoleonowi pole manewru.

Cesarz wychodzi z farmy Rossomme o 9 rano. Krzywiąc się z bólu, wsiada na swego wierzchowca. Ach, znów te hemoroidy... Udręczony bólem, osłabiony z powodu krwawienia w tak fatalnym miejscu, Napoleon nie myśli o subtelnych manewrach. Chce wielkim uderzeniem na wprost jak młotem rozbić pozycje Anglików i Holendrów. Uderzać chce jak najwcześniej, by zdążyć rozprawić się z Wellingtonem, zanim mógłby nadciągnąć Blücher. Ale nocna ulewa zamieniła drogi i pola w błotniste bajora. Cesarz musi czekać, aż obeschną.

Tymczasem wysyła do marszałka Grouchy'ego oficera sztabowego, Polaka Jerzego Zenowicza, z rozkazem wzywającym jego korpus pod Waterloo. Ale złe samopoczucie mąci myśli Napoleona. Rozkaz jest niejasny, wcale nie przymusza Grouchy'ego do marszu, a w dodatku cesarz wysyła Zenowicza okrężną, trzy razy dłuższą drogą. Francuski korpus odmieniłby losy bitwy, ale nie ma szans, by stawić się na czas pod Waterloo.

O 11.30 Napoleon daje rozkaz do bitwy. Silna francuska artyleria zasypuje angielskie pozycje lawiną pocisków. Wellington każe swoim żołnierzom położyć się na ziemi. Wymyślił ten trick podczas kampanii hiszpańskiej - dzięki temu unika horrendalnych strat. Francuzi uderzają na zameczek Hougoumont na przedpolu głównych pozycji Wellingtona. W straszliwych walkach zostają odparci.

O 13.30 Napoleon próbuje szczęścia na prawym skrzydle. Po morderczym przygotowaniu artyleryjskim rusza francuska piechota. Po zażartej walce angielscy strzelcy odpierają natarcie. Marszałek Ney rzuca do szarży ciężką jazdę, kirasjerów. Ich atak rozbija kawaleria angielska. Gdy Anglicy w pościgu zapuszczają się za daleko od swych linii, spada na nich uderzenie lansjerów gwardii cesarskiej. Wśród nich pędzi szwadron Polaków pod płk. Pawłem Jerzmanowskim. Lance czynią straszne spustoszenie w szeregach angielskich dragonów i kawalerzystów gwardii - z 2400 jeźdźców ginie ponad połowa.

Ale Anglicy trzymają się mocno. Ney rozkazuje szarżować na centrum pozycji angielskiej piechoty całemu korpusowi kawalerii gen. Milhauda. Napoleon patrzy ze zgrozą, co wyczynia jego marszałek - szarża jest przedwczesna, źle przygotowana. I załamuje się w ogniu Anglików.

O 17 Ney stawia wszystko na jedną kartę - do szarży na angielskie linie rzuca wszystko, co tylko siedzi na koniu. 15 tysięcy jeźdźców nie daje rady. Po godzinie potężnie pokiereszowani Francuzi wracają na swoje pozycje.

W tym czasie pruskie korpusy Blüchera, które wymknęły się nieudolnemu Grouchy'emu, uderzają na wysunięte dywizje prawego skrzydła Francuzów.

Dla Napoleona to już ostatni moment, by wydrzeć zwycięstwo z paszczy klęski. O 20 cesarz osobiście prowadzi do ataku najlepszych żołnierzy świata - bataliony starej gwardii cesarskiej. Śmiertelnie znużony, szarpany przez ból pękających hemeroidów Napoleon popełnia straszliwy błąd. Dzieli gwardię na dwie kolumny, które atakują silne skrzydła pozycji Wellingtona. Tymczasem Anglicy najsłabsi są w centrum.

Stara gwardia, zamiast przełamać obronę przeciwnika, grzęźnie pod kulami jego nowoczesnych sztucerów.

Okrzyk Gwardia cofa się!" paraliżuje francuskie szeregi. Wybucha panika, szyk oddziałów załamuje się. Widząc to, Wellington daje rozkaz do ataku. Po prawej stronie Napoleon zamiast zbawczych sztandarów korpusu Grouchy'ego dostrzega wkraczających do walki Prusaków.

To koniec snu o odnowionym cesarstwie.

Od ostatecznego pogromu ratuje francuską armię stara gwardia. Wiarusi nie panikują, po prostu biją się i umierają. Anglicy otaczają batalion strzelców gwardii pod gen. Etienne'em Cambronne'em i proponują kapitulację. Jakiś żołnierz woła na to: Merde!", Gówno!".

- Gwardia umiera, ale się nie poddaje - odpowiada generał. I umiera z całym batalionem.


http://wyborcza.pl/1,76842,6733305,18_czerwca_1815_r__Koniec_wielkiego_snu.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie