Skocz do zawartości

Strażnicy Gór Sowich ...


Rekomendowane odpowiedzi

Strażnicy przeszłości
dzisiaj, 10:03 Źródło: Onet.pl


Oni są wśród nas – mówią poszukiwacze skarbów. Wielu uważa, że nad ukrytymi przez Niemców skarbami wciąż czuwają strażnicy".

Najpierw to byli Niemcy, którzy po II wojnie światowej zostali w Polsce, potem ich następcy. Mają proste zadanie: zastraszyć tych, którzy za bardzo interesują się tajemnicami sprzed kilkudziesięciu lat.

Prawda czy fałsz? Legendy, które opowiadają sobie przy piwie eksploratorzy, czy ponura rzeczywistość?

Siedzimy w małym hoteliku w Górach Sowich. Naprzeciwko mnie Łukasz Kazek, kustosz zamku Grodno i badacz tajemnic. W okolicy zna każdy kamień. Zaczyna swoją opowieść.

- W 1989 roku zmarł jeden z mieszkańców Walimia, niejaki Wojtczak. Mieszkał tutaj od wojny, nie miał rodziny, i z nikim nie utrzymywał bliższych kontaktów. Jak ognia unikał wizyty u lekarza. Nawet gdy chorował, brał urlop i leczył się sam w domu.

Pochówkiem miały zająć się władze gminy, ale ponieważ zmarły nie posiadał żadnych bliskich krewnych, jego zwłoki miały posłużyć do celów dydaktycznych dla studentów. Ciało zostało przesłane do Akademii Medycznej we Wrocławiu.

Podczas oględzin okazało się, że na wewnętrznej stronie ramienia, tuż pod pachą, mężczyzna miał charakterystyczny tatuaż. Ten tatuaż nie pozostawiał wątpliwości. Wojtczak musiał być w SS.

Sprawą zainteresował się polski kontrwywiad. Zarządzono przeszukanie mieszkania zmarłego. Tam funkcjonariusze odkryli zamaskowane szafą drzwi, które prowadziły do kolejnego pomieszczenia.

To, co tam znaleźli, zaskoczyło wszystkich. W skrytce leżały niemieckie dokumenty z czasów wojny, mapy, zdjęcia i kompletny mundur członka SS - opowiada Łukasz.


Kto pilnuje złota

Dopiero kilka tygodni po śmierci Wojtczaka jedna ze starszych mieszkanek Walimia przyznała się, że wiedziała, kim naprawdę był. W czasie wojny została przymusowo zatrudniona w zakładach włókienniczych w Walimiu.

Opowiedziała, że służył w miejscowej jednostce SS i już po wojnie groził jej śmiercią, gdyby przyszło jej do głowy zdradzić jego prawdziwą tożsamość.

Do dziś jednak nie wiadomo, czy Wojtczak został w Walimiu celowo, by chronić ukrytej gdzieś w górach tajemnicy. A może zaczął nowe życie w Polsce, żeby, jako były esesman, umknąć przed wymiarem sprawiedliwości. Prawdę zabrał ze sobą do grobu.

Czy wiedza sprzed ponad 65 lat rzeczywiście może być dla kogoś tak ważna, żeby pilnować jej do dzisiaj?

Pod koniec II wojny światowej Niemcy rozpoczęli wielką akcję ukrywania dzieł sztuki, zasobów muzealnych, dokumentów, państwowych i prywatnych kolekcji, a także zrabowanych dóbr. Od wschodu nieubłaganie zbliżali się Sowieci, a Dolny Śląsk wydawał się być ciągle bezpiecznym rejonem.

W piwnicach zamków i pałaców – a jak ostatnio się mówi, również w podziemiach - układano skrzynie z obrazami, rzeźbami, różnego rodzaju zbiory, a także cenne meble. Poza tym, co najważniejsze, dokumenty.

Niemcy liczyli, że ukrywając je w tej części kraju, odzyskają wszystko po zakończeniu wojny. Jednak po ustaleniu granicy na Nysie Łużyckiej Dolny Śląsk przypadł Polsce. Losy pozostawionych tu skarbów zostały przesądzone, wszystko, co kryła ziemia, stało się własnością skarbu państwa PRL.

Część zasobów została zabezpieczona przez polskie komisje rewindykacyjne, część rozkradziona. Wcześniej sporo wywieźli Sowieci. Ale wiele wciąż czekało na odkrywców.

Polska - Bolków - tajemnicza hitlerowska fabryka

Zaraz po 1945 roku zaczęły pojawiać się pogłoski o Niemcach, którzy zostali na ziemiach odzyskanych", żeby pilnować swojego".

W 1953 roku pracownicy Urzędu Bezpieczeństwa aresztowali byłego oficera niemieckiej policji z Wrocławia, Herberta Klosego. Został po wojnie w Wielisławce. W czasie przesłuchania Klose zeznał, że uczestniczył w akcji ukrywania złota ze skarbców dolnośląskich banków i depozytów mieszkańców Wrocławia.

Według Klosego 56 hermetycznych skrzyń, ważących od 50 do 300 kg, zdeponowano w Prezydium Policji.

W styczniu 1945 roku ładunek skrzyń miał wyjechać w Wrocławia w Karkonosze, by tam, po przeładowaniu na wozy konne, trafić do miejsc ukrycia. Gdzie? Tego Klose już nie wiedział.

Choć dziś wielu badaczy twierdzi, że historia złota została wymyślona przez jednego z oficerów Służby Bezpieczeństwa, powstała pierwsza legenda o strażniku, który już po wojnie został, żeby przypilnować bezcennych skrytek.

Kto się boi Gór Sowich?
Wojtek Robecki, poszukiwacz z Kalisza, mówi, że to nie skarby są najważniejsze.

- Być może strzegli albo strzegą czegoś o wiele ważniejszego? – pyta. - Tuż przed nadejściem frontu, Niemcy zamaskowali fragmenty podziemi, które w czasie wojny, kosztem tysięcy ludzkich istnień, powstawały w Górach Sowich. Budowa otrzymała kryptonim Riese", czyli Olbrzym".

Te podziemia są dzisiaj jedną z największych zagadek Dolnego Śląska. Choć obecnie wszyscy są zgodni, że miała się w nich mieścić produkcja zbrojeniowa, mówi się również o cudownych broniach Hitlera i o tym, że część sztolni miała zostać przeznaczona na kolejną kwaterę wodza III Rzeszy.

Są jednak i zwolennicy teorii, że w Górach Sowich ukryte są jakieś depozyty. Krążą również opowieści o dokumentach, które trafiły do nieznanych dziś części podziemi - mówi Wojtek.

Jednym z ludzi, którzy uczestniczył w drążeniu kompleksu Olbrzyma", był Anton Dalmus, niemiecki inżynier, główny energetyk podczas budowy podziemnego kompleksu.

W 1945 roku z własnej woli został na Dolnym Śląsku. Dlaczego podjął taką decyzję? Wiedział przecież o zbrodniach popełnianych w Riese". A może został dlatego, że znał niedostępne fragmenty podziemi? Jakich sekretów pilnował przez 15 lat od zakończenia wojny?

- Co chwila natykamy się na takie historie – mówi Wojtek Robecki. Wiem od kolegów z Gór Sowich, że jeszcze kilkanaście lat temu przyjeżdżali tam starsi, rośli panowie, którzy rozpytywali o najdziwniejsze rzeczy. Oni mają przecież dzieci.

Jeden z najstarszych badaczy Gór Sowich, autor wielu książek, Jerzy Cera, pisze w swoich książkach, że otrzymywał groźby. W anonimach ktoś ostrzegał, że powinien zaprzestać dalszych badań, bo spotkają go i jego rodzinę przykrości.

To, co do tej pory odnaleziono w Górach Sowich, to niewielka część całości. Co z resztą? Poświęcono wiele trudu, aby ją ukryć. Komu by się chciało pisać anonimy, gdyby nie było tajemnicy?

Każdy ma inne zdanie o tym, na co pewnego dnia trafią poszukiwacze w tych podziemiach. Moim zdaniem to coś znacznie ważniejszego niż złoto. Może tajemnica niemieckich technologii?

Tysiące trupów pod ziemią
A może chodzi jeszcze o coś innego? Przy budowie podziemi w samych Górach Sowich pracowało tysiące ludzi. Wielu z nich zginęło w trakcie drążenia sztolni, ilu zamordowali Niemcy przed swoją ewakuacją, do dziś nie wiadomo.

Niektórzy twierdzą, że więźniów grzebano żywcem, zapędzano ich do podziemi, wysadzano wejścia i tam zostawiano. Odnalezienie tych zbiorowych grobów mogłoby być, nawet dziś, dla wielu osób bardzo niewygodne.

I na taką właśnie sprawę natknęła się grupa eksploratorów z Łużyckiej Grupy Poszukiwawczej. Jej członkowie badają historię niemieckiej fabryki w Sieniawce koło Bogatyni.

- Zgłosiła się do nas osoba z Niemiec, która przekazała informację, że są w Niemczech ludzie, którzy nie życzą sobie dalszej eksploracji fabryki – mówi jeden z członków grupy. Dlaczego?

W trakcie II wojny światowej w Sieniawce były produkowane m.in. silniki do samolotów Junkersa i turboodrzutowego Messerschmitta.

Niewykluczone, że były tam prowadzone również tajne eksperymenty z udziałem więźniów, a na terenie fabryki znajduje się wielka, zbiorowa mogiła. Niedawno okazało się, że wysoki oficer z dowództwa fabryki był ojcem jednego z obecnych niemieckich prominentów.

Ten sam członek Łużyckiej Grupy Poszukiwawczej dodaje: - Ci, którzy nas ostrzegali, zapewnili, że nasze prace i tak zostaną wstrzymane. Powiedzieli, że nawet nie zdajemy sobie sprawy, w co się wpakowaliśmy.

Dodali, że strona internetowa o naszych badaniach w ogóle nie powinna istnieć, a zajmując się sprawą fabryki zrobiliśmy duży błąd. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak traktować te pogróżki. Niektórzy z kolegów naprawdę się wystraszyli.

Również Jerzy Rostkowski, autor licznych książek o tajemnicach III Rzeszy otrzymywał pogróżki.

- Niedawno, przed oddaniem kolejnej książki do wydawnictwa, miałem dziwny telefon - mówi Jerzy Rostkowski.

– Anonimowy rozmówca przestrzegał mnie przed penetrowaniem pewnej kopalni w Wałbrzychu. Wiedział o mnie wszystko: Masz chore nogi – powiedział – ciesz się, że w ogóle możesz jeszcze chodzić".

Szczególnie w Górach Sowich jest wiele tajemnic, których pilnowali tzw. strażnicy. Teraz, w miejsca szczególnie ważne, w których może być coś ukryte, wchodzą firmy w zadziwiający nieraz sposób powiązane z kapitałem niemieckim.

Legalnie dzierżawią lub kupują teren i tym sposobem uniemożliwiają dostęp do niego osobom postronnym.

Wojtek Robecki ma jednak pewną wątpliwość.

- Może ci wszyscy strażnicy wcale nie mają nic wspólnego z Niemcami? Przecież do poniemieckich skrytek dobierała się po wojnie np. Służba Bezpieczeństwa. Co znaleźli, to pewnie wie kilka osób.

Ale po rewizjach w mieszkaniach osób związanych w jakikolwiek sposób ze skarbami, często potem znikali ludzie i to, co w tych mieszkaniach znaleziono. Może o to chodzi?

Jestem ciekaw, czy kiedyś uda nam się w końcu wyjaśnić te wszystkie tajemnice przeszłości - dodaje.


http://przewodnik.onet.pl/dreszczyk/straznicy-przeszlosci,1,3324816,artykul.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

uuuuuu człowiek,jak Kazek zobaczy w jakim dziale zamiesciłeś jego wypowiedż,to tak cie szarpnie za brodę,że na głowie będziesz miał jeżyka;]

Szacun dla Łukasza,jeden z nielicznych co google mogą się od niego uczyć.

pzdr.

P.S.

Fajny temat.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie