Skocz do zawartości

Bór-Komorowski. Skok w przepaść


pomsee

Rekomendowane odpowiedzi

Bór-Komorowski. Skok w przepaść

Włodzimierz Kalicki2009-09-04, ostatnia aktualizacja 2009-09-03 14:51

Generał Bór-Komorowski ani słowem nie powiedział żonie, że nazajutrz o 17 w Warszawie wybuchnie powstanie. Była w ostatnich miesiącach ciąży. Po wojnie tłumaczył: ''Nie mogłem ostrzec wszystkich ciężarnych kobiet w Warszawie, więc nie miałem prawa robić wyjątku dla własnej żony''

Jak zachować się wobec wkraczającej na tereny II Rzeczypospolitej Armii Czerwonej? Czy w okupowanej przez Niemców Warszawie powinno wybuchnąć powstanie? A jeśli ma wybuchnąć, to kiedy?

Te dylematy, najważniejsze jakie stanęły przed Armią Krajową, przyszło rozstrzygać jej trzeciemu z kolei dowódcy, gen. Tadeuszowi Borowi-Komorowskiemu.
Na żadne z tych pytań nie było dobrej odpowiedzi.

Decyzje kawalerzysty

Stalin już od września 1939 roku nie krył, że przedwojenne polskie kresy zamierza zatrzymać w granicach Sowietów. Gdy w styczniu 1944 roku jego żołnierze przekraczali przedwojenną granicę Polski, emigracyjny rząd w Londynie już od kilku miesięcy nie utrzymywał stosunków dyplomatycznych z ZSRR. Kreml zerwał je po ujawnieniu zbrodni w Katyniu, kiedy polskie władze zwróciły się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o oficjalne wyjaśnienie kulis zbrodni i wskazanie sprawców.

Walka z wkraczającymi w przedwojenne granice oddziałami Armii Czerwonej była militarnym niepodobieństwem, politycznie zaś - skończyłaby się katastrofą. Świat zrozumiałby to jako stanięcie u boku Hitlera. Ale poddanie się Sowietom bez próby stawienia im czoła także byłoby katastrofą. Więcej - zdradą.

Więc jak zachować się wobec sowieckich czołgów wtaczających się do stolicy państwa polskiego? Nie wywoływać powstania, czekać aż okupantów w mundurach feldgrau zastąpią ni to sojusznicy, ni to okupanci w szynelach, a wtedy ujawnić się i grać wobec nich rolę prawowitych gospodarzy? A jeśli NKWD po prostu prawowitych gospodarzy aresztuje? I czy w ogóle uniknięcie powstania jest możliwe? Czy udręczona ludność Warszawy nie uderzy spontanicznie, bez planu i cienia szans na sukces, na znienawidzonego okupanta?

Czy raczej uderzyć na wycofujących się z Warszawy Niemców, przetrzymać do wkroczenia Armii Czerwonej i... No właśnie - i co? Wpuścić do miasta, pozwolić zalać sołdatami ulice, tolerować przejęcie kontroli militarnej nad miastem? A jeśli Sowieci zaczną aresztowania? Więc może inaczej, może wyzwoloną Warszawę potraktować jak redutę, postawić barykady, Sowietów nie wpuszczać. A jeśli uderzą - walczyć?

Kwestie, których emigracyjny rząd nie był w stanie wyjaśnić w rozmowach z aliantami, nie mówiąc o Stalinie, rozstrzygnąć musiał gen. Bór-Komorowski. Historia obsadziła w roli męża stanu zawodowego kawalerzystę i wybitnego sportowca.

Ck oficer ucieka z ckm-em

Urodził się w rodzinie ziemiańskiej w zaborze austriackim, przysługiwał mu tytuł hrabiego. Ojciec, były powstaniec styczniowy, zaszczepił mu marzenie o Polsce niepodległej, ale także zamiłowanie do jeździectwa i myślistwa.

W 1913 roku, zaraz po ukończeniu gimnazjum we Lwowie wstąpił do sławnej austriackiej akademii wojskowej - wiedeńskiej Franz-Joseph-Militärakademie. Jej ukończenie było przepustką do kariery w ck armii. Swoim kolegom tłumaczył, że odrodzona Polska będzie potrzebowała dobrze wykształconych żołnierzy.

W sierpniu 1914 roku, gdy kompania kadrowa Józefa Piłsudskiego wymaszerowała z krakowskich Oleandrów, Tadeusz Komorowski nadal studiował w Militärakademie. Podczas I wojny światowej nigdy nie był podwładnym brygadiera Piłsudskiego. Po wojnie, w niepodległej Polsce, nie stał się piłsudczykiem.

Od 1915 roku walczył w randze porucznika kawalerii w szeregach ck armii. Został dowódcą plutonu karabinów.

W listopadzie 1918 roku wraz z grupą polskich podwładnych porzucił front włoski i przez pół Europy dowiózł do koszar w Dębicy prawdziwy skarb - kilka austriackich ckm-ów.

W Dębicy nie było już jego dawnego austriackiego pułku strzelców konnych. W poaustriackich koszarach rotmistrz Józef Dunin Borkowski formował pospiesznie polski pułk jazdy.

Ułani na krowiej ścieżce

Por. Komorowski z miejsca stał się prawą ręką Borkowskiego. Wkrótce wysłał wyróżniającego się oficera z niewielkimi siłami jazdy i piechoty na front ukraiński pod Lwowem. Pod Mościskami por. Komorowski walczył niemal pół roku, potem dowodził szwadronem karabinów maszynowych. Zdarzyło się, że ze 170 ułanami musiał utrzymywać trzydziestokilometrowy odcinek frontu. Tę niewykonalną misję wypełnił, nękając przeciwnika nieustannymi wypadami.

W wyprawie kijowskiej rtm. Komorowski dowodził już dywizjonem w swoim 9. Pułku Ułanów. A gdy dowódca 12. Pułku Ułanów został ranny, zastąpił go Komorowski. Trudno o większy dowód uznania i zaufania dla młodego oficera.

W sierpniu 1920 roku pobitym pod Warszawą dywizjom Tuchaczewskiego ruszyła spod Lwowa na pomoc czerwona konnica Budionnego. Polska kawaleria zastąpiła jej drogę pod Komarowem. W całodziennej bitwie, bodaj największej bitwie kawalerii w całym XX wieku, znaczącą rolę odegrał rotmistrz Komorowski. Swój pułk przeprowadził przez kilkukilometrowe bagna ścieżką dla krów tak wąską, że ułani musieli pieszo prowadzić konie jeden za drugim. Za bagnami Polacy wyjechali wprost na zaskoczoną brygadę sowieckiej kawalerii. Rtm. Komorowski z marszu dał rozkaz do szarży. Sowiecka brygada została rozbita.

Dowódca 1. Dywizji Kawalerii płk Juliusz Rómmel, przyszły dowódca obrony Warszawy w 1939 roku, zapisał w swoim dzienniku: Rotmistrz Komorowski nie chciał opuścić pułku i mimo rany prowadził go jeszcze przez cały dzień do boju. Musiałem siłą wyprawić go do szpitala wieczorem".

W 1921 ppłk Henryk Brzezowski napisał w opinii o Komorowskim: Ustalony, bardzo szlachetny charakter, bardzo spokojny, energiczny, posiada wysokie wyczucie obowiązku - wykwintne formy towarzyskie. Posiada nadzwyczajne wrodzone zdolności wojskowe, uzupełnione przez fachowe studia (akademia wojskowa) i nadzwyczajną praktykę bojową".
Przełożeni mogliby jeszcze dodać, że rotmistrz hr. Komorowski jest świetnym znawcą win.

Porażka na Amonie

Tadeusz Komorowski szybko stał się legendą polskiej kawalerii. Uchodził za najlepszego instruktora jazdy konnej i jednego z najlepszych jeźdźców w armii.

W 1922 roku został odkomenderowany do grupy przygotowujących się do startu na olimpiadzie w Paryżu w 1924 roku. Na igrzyskach tych po raz pierwszy miała wystąpić reprezentacja Polski. Władze wojskowe uznały, że prestiż odrodzonego państwa podbuduje olimpijski sukces we wszechstronnym konkursie konia wierzchowego. Jeździecką reprezentację otoczono nadzwyczajną jak na trudne powojenne warunki opieką.

W Paryżu, w konkursie konia wierzchowego, mjr Komorowski zajmuje na Amonie 26. miejsce. To porażka, zwłaszcza w zestawieniu z brązowym medalem jego kolegi z jeździeckiej reprezentacji mjr. Adama Królikiewicza.

Olimpijskie niepowodzenie nie zniechęciło mjr. Komorowskiego. Na zawodach w 1929 roku został tak poważnie kontuzjowany, że przez kilka miesięcy musiał się leczyć w Wiedniu i w Egipcie.

Komorowski gwarantuje sukces

Zamach majowy zastał mjr. Komorowskiego w 8. Pułku Ułanów w Krakowie, na tyle daleko od Warszawy, że nie trzeba było czynnie stawać po którejś ze stron konfliktu. Zdaje się, że zamach nie zaszkodził karierze majora.

Szkodzić zaczynała pasja jeździecka. Na pozór nie działo się nic niepokojącego. Opinie zwierzchników nadal pełne były pochwał. Jako dowódca szkoły podoficerów kawalerii w Jaworowie pod Lwowem i później, w latach 30., jako dowódca 9. Pułku Ułanów w Trembowli, potrafił pogodzić patriotyczne wychowywanie podoficerów z taktownym, powściągliwym traktowaniem miejscowej ludności ukraińskiej - zrewoltowanej, kontestującej polską państwowość. Jako wychowawca i dowódca sprawiał się bez zarzutu. Ale gdy inni wybitni oficerowie jego pokolenia kończyli wyższe studia wojskowe, przygotowywali się do dowodzenia wielkimi jednostkami, on spędzał czas w siodle. Wybitny oficer, ale... sportowiec. Świetny jako dowódca pułku, ale...

Latem 1936 roku Ministerstwo Spraw Wojskowych zdecydowało się powtórzyć olimpijski eksperyment z Paryża. Przed igrzyskami w Berlinie powołano w Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu, specjalną grupę jeźdźców szykowanych na olimpiadę. Jej szefem mianowano płk. Komorowskiego.

Celem było olimpijskie złoto w najbardziej prestiżowej konkurencji jeździeckiej, drużynowym konkursie wszechstronności konia wierzchowego. W tamtych latach konkurencję tę nazywano wręcz military" i traktowano jako wizytówkę armii, którą jeźdźcy reprezentowali. Wyjazdowi polskich jeźdźców wojskowych do Berlina sprzeciwiało się wielu działaczy olimpijskich w Warszawie. Argumentowali, że koszty przygotowań będą ogromne, a szansa na medal niewielka. W dodatku, niezależnie od zajętego miejsca, najpewniej Polacy przegrają w trwającym trzy dni, prestiżowym pojedynku z bardzo silną reprezentacją III Rzeszy. Dopiero wzięcie osobistej odpowiedzialności za rezultat startu przez płk. Komorowskiego przeważyło szalę. Reprezentacja jeździecka pojechała do Berlina.

Arlekin nie ma sił

III Rzesza olimpijski konkurs military" potraktowała tak poważnie, jak żadne inne zawody. W zgodnej opinii europejskich fachowców nigdy na igrzyskach olimpijskich nie startowała tak wspaniała drużyna jeździecka, jak niemiecka reprezentacja. Ale Polacy także byli w fantastycznej formie. Drużyna, z którą płk Komorowski przyjechał do Berlina, w niczym nie ustępowała niemieckiej ekipie.

Pierwszego dnia zawodów, w konkursie ujeżdżania, Polacy zajęli bardzo dobre, trzecie miejsce. Nazajutrz zawodnicy mieli wystartować do najtrudniejszej próby - wytrzymałości terenowej zwanej cross-country. To było oczko w głowie trenera płk. Komorowskiego. Ale Niemcy przygotowali pułapkę na Polaków. Za niewinnie wyglądającą drewnianą żerdzią płynęła wąziutka struga. Na wprost żerdzi, w miejscu, gdzie zwykle jeździec i koń pokonują przeszkodę, wykopali w nocy głębię z grząskim dnem. Tylko z lewej strony pozostawili wąski pasek płytkiego, twardego dna. I na ten pasek zeskakiwali wszyscy jeźdźcy niemieccy.

Płk Komorowski musiał bezradnie patrzyć, jak rtm. Roycewicz przewraca się z koniem w niemieckiej pułapce, a inni polscy zawodnicy tracą w głębinie rytm i bezcenne sekundy. Gdy mimo to polska drużyna bliska była wyprzedzenia ekipy III Rzeszy, niemieccy sędziowie oszukańczo nakazali rtm. Roycewiczowi powtórzenie części trasy. Płk Komorowski w imieniu polskiej drużyny złożył protest. Uwzględniono go, rtm. Roycewiczowi odjęto 15 minut z czasu przejazdu, ale jego Arlekinowi nie przywróciło to sił.

Finał military" - konkurs skoków - obserwowało 90 tys. widzów, z Hitlerem w loży honorowej. To była heroiczna walka. Rtm. Roycewicz czując, że Arlekin nie ma sił na skok, zsiadł i ciągnąc konia za uzdę, ale zgodnie z przepisami, staranował nim belkę przeszkody. Rtm. Kawecki jechał z połamanymi żebrami. Ale i tak złoto zdobyli Niemcy. Polacy - srebro.

To była przegrana w wielkim stylu. Nazwiska polskich jeźdźców i płk. Komorowskiego dzięki relacjom niemieckiego radia i prasy znane były w całych Niemczech. Płk. Komorowskiemu gratulowali wspaniałej postawy zawodników Hitler i Goebbels. Wtedy też szef polskiej ekipy jeździeckiej poznał wysokiego oficera kawalerii SS Hermanna Fegeleina, do niedawna znanego zawodnika w skokach, przyszłego szwagra Hitlera.

Trzy lata później, w sierpniu 1939 roku, płk Komorowski został mianowany dowódcą ośrodka zapasowego kawalerii w Garwolinie. W trzecim dniu wojny został dowódcą osłony Wisły na odcinku od Góry Kalwarii aż po Dęblin. Jego sąsiadem od południa była Warszawska Brygada Pancerno-Motorowa płk. Stefana Roweckiego.

W zamęcie wrześniowych walk płk Komorowski został zastępcą dowódcy kombinowanej brygady kawalerii płk. Adama Zakrzewskiego, walczącej w ramach grupy operacyjnej kawalerii gen. Władysława Andersa. Ostatnie walki z Niemcami stoczył w pobliżu Komarowa. Tam, gdzie w 1920 roku w wielkiej bitwie kawaleryjskiej jego pułk zniósł w szarży sowiecką brygadę jazdy.

Skok do wolności

Rankiem 23 września wracający ze sztabu gen. Andersa płk Komorowski spotkał w lesie uciekającego przed Niemcami skarbnika kancelarii cywilnej prezydenta RP. Na jego prośbę zgodził się wziąć od niego 40 tys. zł z funduszy kancelarii.
Wieczorem, po dniu ciężkich walk, wobec beznadziejnej sytuacji płk Zakrzewski zwołał naradę oficerów. Postanowili rozwiązać oddziały i przebijać się małymi grupkami, by uniknąć niewoli. Przed wymarszem płk Komorowski rozdał oficerom pieniądze otrzymane od prezydenckiego skarbnika.

W nocy grupa płk. Komorowskiego wpadła w niemiecką zasadzkę. Drogę na wolność zagradzał szeroki na parę metrów rów, z którego strzelali niemieccy piechurzy. Pułkownik spiął swego rumaka i potężnym susem przesadził konno rów ponad hełmami niemieckich strzelców. Był wolny.

Plan miał prosty: do Francji.

Najpierw dotarł do Krakowa. Tam spotkał kolegów, płk. Klemensa Rudnickiego i płk. Edwarda Godlewskiego. Wszyscy trzej chcieli przedostać się na Węgry, a potem dalej, na Zachód, i wszyscy trzej w końcu zabrali się do organizowania wojskowej konspiracji w Krakowie.

I w pionierskiej organizacji podziemnej, zwanej od pierwszych liter nazwisk organizatorów KRG (Komorowski - Rudnicki - Godlewski), i później, jako komendant Obszaru Południowego Związku Walki Zbrojnej, płk Komorowski, teraz już Korczak", zajmował się przede wszystkim zagadnieniami politycznymi. Znakomite maniery, niezwykły takt, skłonność do negocjacji - cechy, które przed wojną imponowały, ale też trochę irytowały jego kolegów w mundurach - teraz okazały się nieocenionym atutem w rozmowach prowadzonych z lokalnymi, często silnie upolitycznionymi konspiracjami wojskowymi.

Talenty Korczaka" od razu docenił kierujący ZWZ płk Rowecki, sąsiad z obrony linii Wisły we wrześniu 1939. Już w 1940 roku zaproponował płk. Komorowskiemu stanowisko komendanta Okręgu Warszawskiego. Jednak rozkaz naczelnego wodza zatrzymał Korczaka" na południu.

O karierze płk. Komorowskiego w podziemiu zadecydowały nie tylko jego predyspozycje. Nie był piłsudczykiem. Dla wielu wysokiej rangi oficerów niecierpiących sanacji to było najważniejsze.

Płk Rowecki i płk Komorowski tego samego dnia, 3 maja 1940 roku, otrzymali nominacje generalskie. Pół roku później gen. Rowecki wyznaczył gen. Komorowskiego swoim następcą na wypadek, jak to nazwał, wypadnięcia z pracy.

Ale szybciej mógł wypaść z pracy gen. Komorowski.

Bór po Grocie

W Krakowie formalnie pracował jako ekspedient. Gestapo coraz bardziej zacieśniało obręcz wokół konspiracji. Wielka wsypa zaczęła się rankiem 21 kwietnia 1941 r. Gdy gestapo dokonywało kolejnych aresztowań, gen. Komorowski stał za ladą w sklepie i czekał na łącznika. W ostatniej chwili do sklepu wbiegła żona generała Irena. Konspirowała razem z mężem. - Musisz stąd iść w tej chwili do Karli", masz adres - powiedziała i wręczyła mu kartkę.

- Nie mogę, czekam na kontakt.

- Chcesz zginąć? Szukają ciebie po całym mieście, mają twój rysopis!

Tadeusz Komorowski schronił się u Karli", Karoliny Lanckorońskiej, później więźniarki Ravensbrück, po wojnie wielkiej uczonej i mecenas sztuki.

Dwa miesiące później przeniesiono gen. Komorowskiego do Warszawy. Został jednym z trzech zastępców komendanta głównego AK gen. Roweckiego Grota".

30 czerwca 1943 roku Grot" został aresztowany w domu przy ul. Spiskiej w Warszawie.

Gen. Komorowski otrzymał nominację na komendanta głównego AK. Przybrał pseudonim Bór".

Był dowódcą najpotężniejszej podziemnej armii w okupowanej Europie. Pod rozkazami miał ponad 350 tys. konspiracyjnych żołnierzy.

Przed sobą - najtrudniejsze decyzje.

Czar bez autorytetu

Pozbawiony należytego politycznego wsparcia rządu emigracyjnego, który sam tonął we mgle niedomówień, niepewności, niemożności, wielkie kłopoty miał też w Komendzie Głównej. Właśnie teraz, w najtrudniejszym okresie jego życia, kulą u nogi stała się jego jeździecka kariera. Nie miał wyższych studiów wojskowych, nie miał ani wykształcenia, ani doświadczenia oficera sztabowego. Był jedynie oficerem liniowym, a dowodził - i w czasie pokoju, i w czasie działań wojennych - jedynie pułkiem.

Był to człowiek czarujący, bardzo grzeczny, pełen kurtuazji, lecz bez większego autorytetu. Niemniej miał charakter i o ile podejmowanie decyzji sprawiało mu trudności, to z chwilą, gdy ją podjął, szedł konsekwentnie do końca" - ocenił go po latach płk Janusz Bokszczanin, w 1944 r. I z-ca Szefa Sztabu KG AK.

Sam gen. Komorowski zdawał sobie sprawę z własnych ograniczeń - odmówił przyjęcia nominacji na dowódcę AK i dopiero po drugiej, ostrej w tonie depeszy gen. Sosnkowskiego wyraził zgodę.

Gen. Grot" Rowecki, wojskowy wszechstronnie wykształcony, o wielkim autorytecie, trzymał KG AK twardą ręką. Gen. Bór" Komorowski z czasem faktycznie oddał ster rządów swojemu zastępcy i szefowi sztabu KG AK gen. Tadeuszowi Pełczyńskiemu Grzegorzowi".

Problem kontaktu z przekraczającymi przedwojenną granicę oddziałami sowieckimi Bór" rozwiązał, opracowując plan Burza". Zamiast powszechnego powstania przeciw okupantowi niemieckiemu oddziały AK miały atakować Niemców lokalnie, tuż przed wkroczeniem Armii Czerwonej, i wraz z administracją Państwa Podziemnego występować jako prawowici gospodarze.

Przebieg Burzy" nie był zachęcający, ale gdy w lipcu 1944 roku do Warszawy zbliżały się sowieckie czołgi, wiadomości o przebiegu akcji nie były do końca jasne. W warunkach wielkiej niepewności co do planów bojowych Niemców, co do stanu ich armii, co do możliwości bojowych Armii Czerwonej i wreszcie co do politycznych i wojskowych planów Stalina, trzeba było decydować: bić się w Warszawie czy nie bić?

Były poważne argumenty za, były poważne argumenty przeciw.

Pierwotne plany powszechnego powstania w stolicy nie przewidywały. Plan Burza" też nie - jeszcze kilka miesięcy wcześniej z magazynów w Warszawie słano broń do oddziałów AK na wschodzie.

Gen. Komorowski jeszcze w połowie lipca nie był zdecydowany, czy dać rozkaz do powstania.

Ale już wtedy zdecydowani byli dwaj mocni ludzie KG AK: gen. Pełczyński Grzegorz" i jego I zastępca gen. Leopold Okulicki Kobra". Prącym do powstania jastrzębiem był także Komendant Okręgu Warszawa AK płk Antoni Chruściel Monter".

Żona nie będzie wyjątkiem

W drugiej połowie lipca gen Bór" codziennie zwołuje odprawy KG AK. Po zamachu na Hitlera 20 lipca 1944 roku opuszczają go wątpliwości - uznaje, że w Warszawie trzeba się będzie bić. Wygląda przecież na to, że Wehrmacht, zniechęcony nieuchronną klęską Niemiec, zaczyna się buntować. Powtarza się scenariusz z cudownej jesieni roku 1918!

Ale gen. Komorowski jest trzeźwym dowódcą. Idea powstania to nie to samo co rozkaz ruszenia do walki. Trzeba wybrać najlepszy moment.

Dwa razy dziennie sztabowcy AK radzą nad terminem Godziny W. Poddany presji Montera" i Kobry" gen. Komorowski zaczyna myśleć tak jak oni. Ignoruje dane wywiadu o koncentracji przed Warszawą doborowej niemieckiej dywizji pancerno-spadochronowej Hermann Göring".

A jednak, gdy 25 lipca płk Monter" po ogłoszeniu przez Niemców nakazu zgłoszenia się 100 tys. warszawiaków do robót fortyfikacyjnych samowolnie ogłasza mobilizację AK w Warszawie, co musi się skończyć wybuchem powstania, Bór" stanowczo odwołuje dyspozycje Montera".

Siły woli nie starczyło gen. Komorowskiemu tydzień później. O 17 na Pańskiej, na godzinę przed terminem odprawy KG, Bór" zastał Pełczyńskiego i Okulickiego. Po chwili zjawił się trzeci z jastrzębi, płk Monter", z fałszywą informacją, że sowieckie czołgi rozerwały niemiecki przyczółek przed Pragą i zajęły Radość, Miłosną i Radzymin.

Gen. Komorowski zamiast poczekać raptem pół godziny na szefa wywiadu KG płk. Kazimierza Iranka-Osmeckiego Hellera" i potwierdzić tak ważne informacje, daje rozkaz do rozpoczęcia powstania.

O 16.45 w konspiracyjnym mieszkaniu na Pańskiej zjawił się płk. Iranek-Osmecki:

W przedpokoju wpadłem na "Bora. Wyglądało, ze właśnie wychodzi. Spojrzałem na niego zdziwiony i zapytałem:

- Jak to, pan jest sam, pozostali nie przyszli?

- Zebranie się skończyło - odpowiedział szybko. - Wydałem rozkaz do rozpoczęcia walk.

- Rozpoczęcie walk? Ale dlaczego?

- Monter przyniósł informacje, według których czołgi sowieckie zajmują właśnie Okuniew, Radość i Miłosną. Powiedział, że jeżeli nie zaczniemy natychmiast, to ryzykujemy, że możemy się spóźnić. Wydałem więc rozkaz. (...)

Podniosłem głowę i patrząc mu w twarz, powiedziałem:

- Popełnił pan błąd, panie generale. Informacje Montera nie są ścisłe. (...) Niemcy przygotowują się do kontrnatarcia.

Bór usiadł, czy raczej opadł na krzesło".

Tego dnia wieczorem z Grodziska przyjechała do Warszawy żona generała Irena Komorowska. Była w ostatnich miesiącach ciąży. Przyjechała z ich dwuletnim synkiem Adasiem i nianią. Zaraz po przyjeździe przyszła do męża zapytać, co ma robić, gdyby Sowieci wkroczyli do Warszawy. Generał ani słowem nie powiedział jej, że nazajutrz o 17 wybuchnie powstanie. Została w Warszawie, przeszła powstańczą gehennę, urodziła synka z zespołem Downa.

Po wojnie Jan Nowak-Jeziorański zapytał generała, dlaczego nie powiedział żonie, by natychmiast wracała na wieś.

Bo nie mogłem ostrzec wszystkich ciężarnych kobiet w Warszawie, więc nie miałem prawa robić wyjątku dla własnej żony" - odpowiedział.

Był las, będzie bór

Pierwszego dnia powstania gen. Komorowski i jego sztab znaleźli się w atakowanej przez Niemców fabryce Kemlera na Woli. Dwa tygodnie później gen. Bór", wraz ze sztabem stacjonujący w gmachu Ministerstwa Sprawiedliwości przy ul. Długiej jak wielu innych oficerów Komendy Głównej, wychylił się przez okno, by obejrzeć przejazd zdobycznego samochodu pancernego. To była nafaszerowana trotylem niemiecka pułapka. W chwilę później w straszliwej eksplozji zginęły dziesiątki żołnierzy AK, liczni oficerowie KG odnieśli rany. W gmachu ministerstwa wybuchł krzyk, lament, płacz. Kontuzjowany przez eksplozję gen. Komorowski krzyknął: Proszę o ciszę!".

I w tej ciszy ktoś powiedział wyraźnie: No, mamy pierwszy mądry rozkaz naszego wodza".

Bór" nie zareagował.

Nie był to ani pierwszy, ani ostatni objaw niezadowolenia niektórych podwładnych i ludności cywilnej. Z pewnością do jego uszu doszedł popularny, choć powtarzany ukradkiem wierszyk: Nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie bór".

Pod koniec sierpnia gen. Komorowski przeszedł dwa kilometry kanałami ze Starówki do Śródmieścia. Wyszedł, jak wszyscy idący pod ziemią, oblepiony po uszy kloaczną mazią.

We wrześniu chory, skrajnie zmęczony był cieniem człowieka. Trzymał się wysiłkiem woli. Powstańczą walką kierował, o ile było to technicznie możliwe, sztab Montera". Gen. Bór" nominalnie był dowódcą AK, ale kierowanie konspiracją w kraju było dość iluzoryczne.

Nieoczekiwanie 30 września 1944 roku prezydent Władysław Raczkiewicz odwołał gen. Sosnkowskiego ze stanowiska naczelnego wodza i mianował na nie gen. Komorowskiego. Prezydent zastrzegł tylko, że w obowiązki naczelnego wodza wejdzie on dopiero wtedy, gdy fizycznie znajdzie się w siedzibie polskiego rządu.

Dwa dni później delegaci gen. Bora" w dworku w Ożarowie wynegocjowali z gen. von dem Bachem-Zelewskim układ kapitulacyjny. Niemiecki dowódca, dla którego podpisanie aktu kapitulacji byłoby wielkim osobistym sukcesem, chciał za wszelką cenę szybko zakończyć rokowania. W trakcie negocjacji poszedł na kilka istotnych ustępstw, których domagali się Polacy.

Gerhard von Jordan, urzędnik hitlerowskiego ządu" Generalnego Gubernatorstwa, po wojnie złożył relację z rozmowy gen. Bacha-Zelewskiego z kwaterą główną Hitlera. Bach zadzwonił z prośbą o zatwierdzenie warunków kapitulacji Warszawy:

„Zgłosił się adiutant Hitlera Fegelein, właściciel bawarskiej ujeżdżalni w Monachium [i od czterech miesięcy szwagier Führera], znany uprzednio uczestnik zawodów konnych w skokach przez przeszkody. Ten wsiadł na Bacha, czy oszalał, czyniąc takie ustępstwa, to w ogóle nie wchodzi w rachubę, z takimi bandytami nie pertraktuje się, w końcu zapytał: »Co to za facet, ten Bór? «. »Ach - odpowiedział Bach - nie wie pan tego? To jest przecież ten znany skoczek konny, hrabia Komorowski. Tego musi pan przecież znać «. »O, ten!!! - wykrzyknął Fegelein - oczywiście, znam go. Fantastyczny facet. Jeśli tak, to co innego, chwileczkę, proszę! «. Po kilku minutach odezwał się i przekazał zgodę Hitlera na warunki kapitulacji”.

Tapicer

Po uwolnieniu przez aliantów z niewoli generał wszedł w obowiązki wodza naczelnego. Po wojnie do Londynu dotarła jego żona z dwoma synami.

Otworzyła i poprowadziła warsztat tapicerski, który zapewnił rodzinie utrzymanie. Generał aż do śmierci w 1966 roku pełnił odpowiedzialne funkcje w emigracyjnym Londynie. Był autorytetem dla emigracyjnej Polonii. Tuż przed śmiercią doprowadził do ustanowienia Krzyża Armii Krajowej.

Źródło: Gazeta Wyborcza


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora pomsee 16:47 06-09-2009
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sikorski. Wojna domowa na emigracji
Roman Daszczyński
2009-09-04,


Z piątego piętra leci cztery-pięć sekund. Ciało głucho uderza o trotuar. Nowojorczycy, którzy przechodzą w pobliżu budynku przy Riverside Drive 3, przystają zszokowani. Jest 1 lipca 1942 r. Człowiek, który umiera na chodniku, to generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski, adiutant i przyjaciel marszałka Piłsudskiego. Następnego dnia miał lecieć na Kubę, zostać tam ambasadorem - tak jak chciał gen. Władysław Sikorski, premier polskiego rządu na uchodźstwie.

Sikorski ma wielu wrogów. Po samobójstwie mówią, że premier emigracyjnego rządu postanowił upokorzyć człowieka, który kiedyś stał najbliżej Piłsudskiego - a teraz, mimo że stuknęła mu sześćdziesiątka, chciał tylko frontowego przydziału. Ale Sikorski bawił się z Wieniawą jak kot z myszą. Obiecał, że załatwi mu funkcję w armii, a potem zamilkł na długie miesiące. Więc Wieniawa nauczył się introligatorstwa, żeby jego żona i córka nie głodowały.

Co musi siedzieć w tym Sikorskim? - zastanawiają się jego przeciwnicy. Przecież też ma żonę i córkę, i nawet jest z tego samego rocznika, 1881. Ale przyszedł jak diabeł z cyrografem: No, Wieniawa, teraz zobaczymy, jaki z ciebie patriota - podobno nawet w obsłudze cekaemu gotów jesteś służyć dla ojczyzny. Ale ja cię nie chcę w mojej armii, tak jak innych twoich przyjaciół od Piłsudskiego, sanatorów". Byłeś ambasadorem w Rzymie, teraz możesz być w Hawanie. Tylko podpisz.

I Wieniawa podpisał. Ale nie wytrzymał upokorzenia.

Tak mówią.

Jednak przeciwnikom nie chodzi tylko o Wieniawę. Zarzucają Sikorskiemu, że we Francji w 1940 r. pozwolił zniszczyć polską armię i odpowiada za to, że do Anglii dotarło tylko 15 tys. żołnierzy. Z osiemdziesięciu.

I to, że pozwolił Churchillowi kupczyć naszymi Kresami, Wilnem, Lwowem.

Że paktował ze Stalinem.

A do tego zamykał przeciwników w obozach odosobnienia. Oni chcieli się bić, ale Sikorski postanowił rozliczyć się z iepewnymi politycznie". Zsyłał ich na wyspę pod Glasgow, razem z niezdatnymi z różnych powodów do służby, nawet z podejrzanymi o zboczenia seksualne, drobne kradzieże, tchórzostwo. Trzymał miesiącami bez wyroku, w podartych trzewikach i przetartych ubraniach. Wychodzili stamtąd wyniszczeni.

Fakt, dostał przed wojną od Marszałka w tyłek. Ale czy to powód, żeby na obczyźnie, w czas narodowej tragedii, mścić się na rodakach?

Bo cóż to jest jak nie zemsta?

Wojna z Piłsudskim

Rok 1923. Marszałek Sejmu Maciej Rataj notuje: Wojna z Piłsudskim rozwija się na ostro. Sikorski chwali się, że wojsko ma za sobą, nawet dawnych piłsudczyków, którzy się do niego zgłaszają".

A jeszcze przed kilku miesiącami marszałek pisał o Sikorskim: Inteligentny, żywy umysł, lekki charakter obok wielkiej ambicji. (...) Umie i lubi rozkazywać i przy swej obrotności daje sobie łatwo radę w prawie każdej sytuacji".

Piłsudski z Sikorskim znają się od szesnastu lat, jeszcze z niepodległościowej roboty w Galicji. Z Komendantem sprawy mają się prosto - dla posłusznych jest jak ojciec, surowy, ale ojciec. Jednak Sikorski, ambitny chłopak z ubogiej rodziny, chce więcej, niż daje Piłsudski. W 1916 r., gdy Komendant zrywa z Wiedniem na rzecz sojuszu z Niemcami, Sikorski dostaje awans na austriackiego pułkownika i prowadzi dla legionów werbunek w Piotrkowie. Dla Piłsudskiego to marnowanie polskiej krwi - na jego zlecenie Wieniawa-Długoszowski pisze i kolportuje wiersze ośmieszające Sikorskiego.

W czasie wojny polsko-bolszewickiej 1920 r. urazy idą w niepamięć. Pułkownik Sikorski jest jednym z najlepszych dowódców na froncie, jego 5. Armia wykonuje błyskotliwe posunięcia i gromi czerwonych. Sikorski czuje się współautorem zwycięstwa. Przyjaźni się z gen. Tadeuszem Rozwadowskim, który opracował strategiczny plan rozbicia bolszewickich armii. Obaj ze zdumieniem obserwują, jak laury zgarnia Piłsudski.

Komendant bierze Sikorskiego pod swoje skrzydła, mianuje szefem sztabu, promuje na generała dywizji. A kiedy w grudniu 1922 r. zamordowany zostaje prezydent RP Gabriel Narutowicz, Sikorski zostaje na pół roku premierem, mimo sprzeciwu sejmowej prawicy, za to za zgodą Piłsudskiego. Doprowadza do uznania wschodnich granic Rzeczypospolitej przez mocarstwa zachodnie. Jako minister w jego rządzie Władysław Grabski przygotowuje założenia reformy monetarnej. Ale mówi się o Sikorskim, że jest próżny, lubi przechwałki, uwielbia klakierów. Do Piłsudskiego docierają plotki, jakoby ambitny generał chciał zająć jego miejsce.

Wkrótce Sikorski wiąże się ze zwalczającą go dotychczas prawicą i wchodzi do nowego rządu jako minister spraw wojskowych. Zaczyna forsować ustawę, która ma odebrać Piłsudskiemu kontrolę nad armią. Komendantowi trudno ze spokojem znosić taką bezczelność - Sikorski to dla niego niewdzięcznik i zdrajca.

Podczas przewrotu majowego 1926 r. gen. Sikorski jest dowódcą we Lwowie. Nie wysyła swoich żołnierzy przeciwko Piłsudskiemu, ale i tak jego kariera jest skończona. Zostaje pozbawiony dowództwa, jego pobory są zmniejszone o połowę. Nie podają mu ręki.

Komendant twardo tłumi opozycję, wielu zamyka w więzieniu, dochodzi do procesów politycznych. A Sikorski działa w opozycji, jest współzałożycielem antysanacyjnego Frontu Morges.

We Francji wciąż go doceniają. Jest bohaterem roku 1920. Do trzech jego wydanych tam książek przedmowy piszą kolejno: marszałek Foch, czołowy polityk lewicy Paul Painlevé i marszałek Pétain. Focha odwiedza nowo mianowany attaché wojskowy ambasady RP w Paryżu kpt Jerzy Ferek-Błeszyński - piłsudczyk. Francuz przyjmuje go chłodno. Ale robi się niezwykle życzliwy, gdy słyszy, że Polak walczył u Sikorskiego.

Mundur na wieszaku

Niedziela, 12 maja 1935 r. Umiera Piłsudski. Przed pogrzebem Sikorski idzie do sklepu z wojskowymi odznakami. Od ośmiu lat jest w odstawce, mundur bezużytecznie wisi w szafie. W sklepie kupuje odznaki, bo armia wprowadziła nowe. Nie chce iść w kondukcie żałobnym wybrakowany".

Dostaje jednak oficjalny zakaz pojawiania się na pogrzebie. Minister spraw wojskowych pisze, że nie mógłby wziąć na siebie odpowiedzialności za zachowanie innych generałów w stosunku do jego osoby". Sikorski dostaje od znajomego zaproszenie do katedry św. Jana. Idzie tam incognito, w czarnym palcie i cylindrze, stoi w tłumie.

Pod rządami piłsudczyków Sikorski jest inwigilowany, czytają jego korespondencję. W kraju od dawna mnożą się przypadki najścia na mieszkania i pobicia osób niewygodnych. Sikorski w domu, między parasolkami, trzyma karabinek.

- Będę się bronił - informuje Adama Pragiera, byłego legionistę, działacza PPS.

W sierpniu 1939 r. nie ma wątpliwości, że będzie wojna, prosi marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego o przydział do jednostki wojskowej. Marszałek traktuje go jak powietrze. Ale Sikorski i tak chodzi w mundurze. 18 września ewakuuje się przez granicę z Rumunią.

Premier w hotelu Regina

Tylko Francja może dać pokonanym Polakom schronienie i broń. Sikorski jeszcze nie wie, że jemu - również urząd premiera.

Do Paryża dociera 24 września, przez Bukareszt. Czuje się niemal jak u siebie. Ma tu wpływowych przyjaciół z czasów wojny polsko-bolszewickiej, jest kawalerem Legii Honorowej. Francuzom nie przeszkadza nawet, że nie najlepiej mówi ich językiem.

Piłsudczycy mimo klęski nie chcą dzielić się władzą. Jednak wszystkie najważniejsze osoby w państwie internowane są w Rumunii. Prezydent Mościcki wyznacza na następcę Wieniawę-Długoszowskiego. Na premiera szykuje się dyplomata August Zaleski. Premier Daladier komunikuje jednak, że nie ma zaufania do Wieniawy i nie uzna premiera, którego on powoła.

Piłsudczykowski ambasador RP w Paryżu Juliusz Łukasiewicz odpowiada francuskiemu premierowi notą przeciw niedopuszczalnej ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski. Ale Wieniawa rezygnuje z urzędu.

Francuzi nie chcą na swoim terytorium żadnych polskich awantur - interesuje ich tylko rząd zgody narodowej. Nowym prezydentem zostaje Władysław Raczkiewicz, piłsudczyk, dotychczasowy wojewoda pomorski.

Na czele rządu ma stanąć ktoś z antysanacyjnej opozycji. Sędziwy Ignacy Paderewski - przyjaciel Sikorskiego - zaleca, by był to generał. Tylko on ma dostatecznie znane nazwisko i niezbędny autorytet.

Już 30 września 1939 r. Sikorski zostaje premierem Rządu Jedności i Obrony Narodowej. Francuzi przydzielają Polakom Hotel de Regina przy rue Rivoli - duży i efektowny budynek w sercu Paryża. U wejścia staje posterunek żandarmerii, który wzbrania wstępu iepowołanym".

- A należy do nich cała rzesza dygnitarzy przedwrześniowych: generałów, pułkowników, wysokich urzędników - notuje płk Leon Mitkiewicz, bliski współpracownik Sikorskiego.

Hotel de Regina błyskawicznie staje się centrum polskiego życia w Paryżu. Mitkiewicz opisuje: Aż huczy ludźmi szykującymi się do objęcia różnych posad. Intrygi kwitną w całej pełni i biedni ludziska jak mogą tak podstawiają jeden drugiemu nogę. Bardzo to nasze - prawdziwe i polskie. W tych czasach!".

Senator znaczy wróg

Członkowie rządu w kościele polskim przy rue St-Honore po raz pierwszy od jesieni 1918 r. śpiewają: Ojczyznę wolną racz nam zwrócić, Panie". Większość płacze.

- Proszę panów, aby zapomnieli o tym, co nas dzieliło, a zwrócili się ku temu, co nas łączy, a przynajmniej łączyć powinno. (...) Nie będziemy tu robić żadnej polityki. Uprzedzam panów, że na żadną partyjną czy brygadową politykę nie ma i nie może być miejsca w polskim wojsku.

Sam Sikorski jest jednak zdecydowany na śledztwo w sprawie klęski wrześniowej i ukaranie winnych. - To konieczne - podpowiadają najbliżsi doradcy, min. Stanisław Kot i płk Izydor Modelski. Obaj są zaciekłymi antypiłsudczykami, wszędzie węszą spiski, mają opinię intrygantów. Za sanacji byli na cenzurowanym. Sam Sikorski nie ma wątpliwości, że jego wrogowie są gotowi odebrać mu władzę.

Zdarza mu się podejrzliwie dopytywać pracowników swojego sekretariatu o przeszłość. - I pan jest zakamuflowanym sanatorem" - mówi serio do jednego z nich. - Nie, pan jest chyba zbyt inteligentny, by do nich należeć...

Śmieszny naród

Co zrobić z takim gen. Stefanem Dąb-Biernackim? Za Piłsudskiego - nadgorliwiec, zawrotna kariera. We Wrześniu porzucił swoich żołnierzy, uciekł z pola walki w cywilnym przebraniu. Za coś takiego powinien być oddany pod sąd. A on kilka tygodni po klęsce zjawia się we Francji i mówi, że chce służyć ojczyźnie.

Sikorski każe go aresztować. Zostaje zamknięty we francuskim więzieniu Sante. Dąb-Biernacki wysyła do prezydenta Francji skargi na Sikorskiego. Że zawłaszczył władzę, że nie jest żadnym frankofilem, tylko utajonym germanofilem.

Inni źle widziani" trafiają do ośrodka odosobnienia w Cerizay. Wystarczy anonimowy zarzut, że źle wypowiadali się o nowym rządzie albo chwalą sanację. Trzymani są tam bez sformułowanych zarzutów.

Rząd nie robi też nic na rzecz uwolnienia internowanych w Rumunii.

Na całego pracuje za to rządowa komisja dla rejestracji faktów i zbierania dokumentów" złożona z ludzi, których poturbowała piłsudczykowska Polska. Zapraszają do współpracy wszystkich, którzy mają do powiedzenia coś istotnego o okolicznościach wrześniowej klęski. Wrogo nastawiony do Sikorskiego historyk Władysław Pobóg-Malinowski tak opisuje owoce tego apelu:

- W sposób podły i nikczemny wyzyskiwano tragizm masy uchodźczej, zwłaszcza urzędniczego jej odłamu; ludziom przez burzę wyrzuconym z kraju na obcy bruk, biedakom pozbawionym dachu, niepewnym jutra, nieraz głodnym, pokazywano chleb - posadę w biurze, ale kazano składać szczere zeznania" i szczegółowe sprawozdania".

- Śmieszny naród!.. - komentuje Alexis Leger, ówczesny sekretarz generalny francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych. - Przyszli tu jak żebracy i od razu zażądali trybunałów karnych i obozów koncentracyjnych.

Mój przyjaciel Churchill

Klęska Francji w czerwcu 1940 r. spada na Sikorskiego jak grom z jasnego nieba. Ufa swojemu wielkiemu sojusznikowi bezwarunkowo. - To potęga nie do pokonania, za kilka miesięcy będzie po Niemcach - mówi. Tymczasem Francuzi ukrywają przed nim sytuację na froncie, bywa, że do walki każą iść nieprzygotowanym jeszcze polskim oddziałom - grożą, że w przeciwnym razie odbiorą broń. Generał nie ma pojęcia, co dzieje się we francuskim rządzie, choć tam szybko górę bierze gotowość do kapitulacji. Sikorski wbrew wszystkim jedzie szukać swoich dywizji. Znika na tydzień, brak z nim łączności.

W tym czasie brytyjskie oddziały sojusznicze ciągną już w stronę Dunkierki. Ewakuacja jest kwestią godzin.

Sikorski wpada w panikę, gdy w końcu uświadamia sobie powagę sytuacji. Jedzie na wybrzeże, szuka ewakuowanego rządu. Wygląda, jakby się postarzał o dwadzieścia lat.

Rękę niespodziewanie wyciąga do niego Churchill. Jest gotów dać okręty do ewakuacji Polaków. Przysyła z Londynu samolot dla Sikorskiego i zaprasza na Downing Street. W generała wstępują nowe siły. Mówi Churchillowi o niezłomności Polaków. Ale ma jedno podstawowe pytanie:

- Czy premier Wielkiej Brytanii, a wraz z nim jego naród, odrzuca także wszelką myśl o kulawym kompromisie, za który zapłaciłaby Polska, a tym bardziej myśl o kapitulacji przed siłą niemiecką?

- Generale, jesteśmy razem na śmierć i życie - odpowiada Churchill. Serdecznie ściskają sobie ręce.

Churchill wie, że polskie oddziały we Francji biły się znakomicie. Wkrótce - z wielką pompą - podpisują z Sikorskim umowę o współpracy wojskowej.

- Niech żyje Polska! - Churchill wznosi toasty po francusku. - Za odrodzenie wielkiej wolnej Polski!

Akcent ma okropny, ale mówi z wielkim uczuciem.

Sikorski wśród współpracowników podkreśla: zawarłem z Churchillem przyjaźń na śmierć i życie. Gdy podczas wizyty generała w USA okazuje się, że Niemcy uderzyli na Bałkany - generał chce wracać: - Churchill beze mnie może się załamać!

Czy jest pan człowiekiem Andersa?

Polskie notowania u Brytyjczyków zaczynają maleć od chwili wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej. Churchill namawia Sikorskiego do rozmów z Sowietami. Generał wie, że to konieczność - zgadza się, lekceważąc zdanie prezydenta Raczkiewicza i protesty opozycji. Umowa z radzieckim ambasadorem Majskim jest kulawa, nie daje gwarancji wschodnich granic Rzeczypospolitej. Ale otwiera drogę do utworzenia polskiej armii w ZSRR i wydobycia z łagrów setek tysięcy uwięzionych Polaków.

- Nie mogłem z tym zwlekać, usłyszałem krzyki i błagania rodaków, którzy tam cierpią - tłumaczy przyjacielowi.

Jego kalkulacje są oparte na dwóch przesłankach. Polscy sztabowcy niemal bez wyjątku uważają, że ZSRR nie przetrwa niemieckiej nawałnicy. Ewentualnie - że Hitler i Stalin wykrwawią się wzajemnie w długotrwałym klinczu i potrzebna będzie konferencja pokojowa, na której karty rozda Zachód, a Polska wróci do swoich granic.

A jeśli ZSRR zwycięży? Polska jest wśród aliantów czwartą siłą, ma nie tylko wielki wkład wojskowy, ale i wywiadowczy. Brytyjczycy nie dadzą nas skrzywdzić.

Churchill mówi jednak coraz częściej: - Najpierw sami dogadajcie się ze Stalinem.

W listopadzie 1941 r. Sikorski jedzie do ZSRR. Odwiedza formowane polskie oddziały. W pociągu zaprasza płk. Klemensa Rudnickiego na rozmowę w korytarzu. Ma dla niego podarunek - dobry zegarek. Po wojnie Rudnicki zrelacjonuje prof. Janowi Ciechanowskiemu tamtą rozmowę.

- Proszę powiedzieć, jest pan człowiekiem moim czy Andersa?

- Ależ panie generale, jestem oficerem Rzeczypospolitej - odpowiada Rudnicki.

- Tak, wiem. Ale dobrze by było, gdyby napisał pan dla mnie od czasu do czasu jakiś raporcik o sytuacji.

Sikorski również innym rozdaje zegarki.

Na początku grudnia są na Kremlu. Niemcy stoją 60 km od Moskwy. Sikorski, Anders i Kot ze Stalinem i jego świtą zasiadają w jakiejś sali kinowej, oglądają wspólnie film o Armii Czerwonej i jej zmaganiach z III Rzeszą. Przez ściany Kremla przebija się odległy huk prawdziwej niemieckiej artylerii. Stalin jest w trudnej sytuacji, proponuje na osobności:

- Porozmawiajmy o przyszłych granicach, załatwmy sprawę. Nie będzie wielkich zmian, tylko czut-czut.

Sikorski proponuje zostawić to na później.

Ale nie będzie żadnego później. Bitwa o Moskwę jest punktem zwrotnym w tej wojnie, siła ZSRR rośnie. Niemcy ujawniają odkrycie zwłok oficerów pomordowanych w Katyniu. Churchill prywatnie mówi, że nie trzeba go przekonywać, kto to zrobił, i pyta Sikorskiego: - Co pan zamierza?

- Wyjaśnić, pokazać prawdę.

- To im nie zwróci życia, a zaszkodzi naszej współpracy z Rosjanami.

Wbrew brytyjczykom Polacy zwracają się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o pomoc w zbadaniu zbrodni. Stalin zrywa stosunki dyplomatyczne z rządem RP.

Piłsudski zabroniony

Sikorski nie może liczyć nawet na wsparcie polskiej opozycji. Jest przez nią zwalczany przy byle okazji - zbyt wiele wzajemnych urazów. Już wkrótce po przenosinach do Anglii oskarżali premiera o błędy i nieudolność. Myśleli, że w Londynie nie jest tak mocny jak w Paryżu. W lipcu 1940 r. prezydent Raczkiewicz próbował zdymisjonować Sikorskiego i powołać nowego szefa rządu. Powód: błędy popełnione we Francji. Brytyjczycy oświadczyli jednak, że interesuje ich tylko współpraca z premierem Sikorskim.

Sikorski z Kotem proponują płk. Leonowi Mitkiewiczowi - jako szefowi kontrwywiadu - by objął inwigilacją przeciwników politycznych rządu. Mitkiewicz odmawia.

W czasie wizyty generała w USA piłsudczycy tłumaczą amerykańskim dziennikarzom, że Sikorski przybywa prywatnie, bo jego rząd został odwołany.

Sikorski nie pozostaje dłużny. Bezwarunkowo tłumi wszelkie przejawy kultu Piłsudskiego. Nie wolno śpiewać legionowych pieśni, wieszać portretów Komendanta. Wielu przedwojennym oficerom konsekwentnie nie pozwala na powrót do armii. Kilkuset innych umieszcza w obozach odosobnienia Rothesay i Tighnabruaich na szkockiej wyspie Bute. Jest tam m.in. gen. Dąb-Biernacki, który śle do Sikorskiego obraźliwe listy i za karę zostaje oddany pod sąd polowy, zdegradowany, wydalony z wojska. Na prośbę polskiego premiera Brytyjczycy zamykają go w cywilnym więzieniu, skąd wyjdzie dopiero pod koniec 1943 r.

Wielu osadzonych pisze listy z błaganiem o zabranie z wyspy Bute do armii. Płk Mieczysław Paczkowski: najduję się w tutejszym obozie tylko z powodu postawionych mi zarzutów, związanych z ewakuacją z Francji od dnia 3 XII 1940. Oczekuję na załatwienie mojej sprawy przez osiem miesięcy. Ustawiczne wyczekiwanie z dnia na dzień kompletnie wyczerpało mnie nerwowo i fatalnie odbija się na moim stanie zdrowia. Przypuszczam, że z łatwością udowodnię niesłuszność postawionych mi zarzutów. Kampanię wrześniową w Polsce odbyłem z wyróżnieniem, a we Francji pracowałem z całym oddaniem się. W październiku 1939 ojca mego aresztowano w Wilnie i wywieziono w głąb Rosji, a w lutym 1940 resztę mojej rodziny, w tym jedynego pięcioletniego syna Jerzego. (...) Proszę o przeniesienie mnie z tutejszego obozu na najcięższą pracę w pociągach pancernych, gdzie oficerowie są w charakterze szeregowych".

Załatwcie to ze Stalinem

Po zerwaniu przez Stalina stosunków dyplomatycznych z rządem RP Churchill zaczyna unikać kontaktów z polskim premierem.

Sikorski też nie ma ochoty na jałowe spotkania, zawiódł się mocno. Pojedzie więc do USA porozmawiać z Rooseveltem. Poprosi go o wsparcie w sprawie wschodnich granic. Tam nie traktują Polaków jak ubogich krewnych - rozumieją naszą wielką rolę w walce, dają 12,5 mln dolarów rocznie na podziemną działalność w okupowanym kraju.

Kiedy jednak pod koniec listopada 1942 r. Sikorski spotyka się z Rooseveltem, oprócz komplementów nie dostaje nic. Za to w brytyjskiej i amerykańskiej prasie jest mnóstwo krytycznych artykułów o Polakach - jako politycznych awanturnikach, którzy szkodzą alianckiej sprawie i oczerniają Rosjan, co jest bardzo na rękę Hitlerowi. Jest też dużo dobrego o ZSRR.

Finis Poloniae

Z samobójstwem Wieniawy było tak:

Rok przed śmiercią wysłał z Nowego Jorku list do Sikorskiego: W przygotowanej robocie należy wystartować od pokazania, że absolutnie przestały istnieć kwestie personalne, koterie i jakieś sprawy partyjne, tak szkodliwe i tak nieistotne wobec faktu, że Polską rządzą Hitler i Stalin, i wobec chmurnej naszej przyszłości (...) Zaznaczam przy tym, że wprost nie widzę dla siebie możliwości życia poza służbą w wojsku i udziałem w walce przeciw ciemiężycielom Polski".

Sikorski rzeczywiście zamilkł na wiele miesięcy. Jednak gdy przybył do Ameryki pertraktować z Rooseveltem, zaprosił Wieniawę na rozmowę w cztery oczy. Zaproponował Hawanę. Po przeszło godzinie wyszli z pokoju wyraźnie rozluźnieni.

Po latach Antoni Słonimski skomentuje zachowanie Sikorskiego: Nie bez wyraźniej złośliwości dał mu jakieś drugorzędne stanowisko. Wieniawa przyjął to upokorzenie, co mieli mu za złe towarzysze legionowi".

Wieniawa miał jednak dosyć polsko-polskiej wojenki. Malarka Irena Lorentowicz krótko przed jego samobójstwem była świadkiem sugestywnej sceny: Tego dnia szłam ulicą, obok kawiarni w dole miasta, gdzie na tarasie siedzieli pułkownicy i z boku naprzeciw nich Wieniawa. Oni wściekli i gadatliwi, zwłaszcza Rajchman, Koc, Jędrzejewicz - Bolesław blady, milczał. Było w tym coś niezwykłego, czego nie mogę zapomnieć".

Potem Rajchman - Henryk Floyar-Rajchman - twardy piłsudczyk, emocjonalnie wyjaśnił sprawę Wieniawy swojemu koledze, płk. Marianowi Romeyko: On, Wieniawa, człowiek najbliższy Komendanta, ten jego ukochany, ten Bolek, jego powiernik, zdradził swego wodza. Pogodził się, porozumiał z największym wrogiem Komendanta... Może największym, jakiego kiedykolwiek miał Piłsudski... Wieniawa sam to zrozumiał, zrozumiał dobrze... Szkoda, że tak późno... bo musiał zrozumieć, że za to musi zapłacić. Tak, zapłacić... zapłacić swym życiem... wykupić się z tej hańby...".

Tuż przed samobójstwem Wieniawa napisał do Rajchmana: O, Henryku, wiem, jak potrafisz być okrutnym. Błagam Cię, nie mścij się po mojej śmierci na Bronce i Zuzi".

Podczas ostatniej wizyty w USA premier spotkał się z wdową po Wieniawie. Długo rozmawiali na osobności. Nie rzuciła oskarżeń pod adresem Sikorskiego.

- Ojciec nie widział szans dla naszej ojczyzny, uważał, że to koniec, Finis Poloniae - mówi po latach córka Wieniawy.


Wcześniej, 28 września, w gmachu paryskiej ambasady RP gen. Sikorski przejmuje zwierzchnictwo nad wojskiem. Do oficerów mówi:

Zagrajcie Pierwszą Brygadę

W styczniu 1943 r. w polskich dywizjach w Szkocji rozchodzi się wieść, że naczelny wódz po wizycie w USA ma coś ważnego do powiedzenia. Cholerna plucha i niesamowite błoto. Niektóre jednostki całą noc jadą, żeby zdążyć. Dyskusje: Ogłosi układ o nowych granicach?", A może wypowie Brytyjczykom służbę i przeniesiemy się do Ameryki?". Kilkanaście tysięcy mężczyzn ustawia się w czworoboku, witają wodza gromkim okrzykiem. Jeden z dowódców wydaje komendę: Żołnierze - do mnie!". Oddziały łamią szyki i biegną w stronę trybuny, otaczają Sikorskiego. Premier widzi morze hełmów i zaciekawione, ufne twarze. Wie, że wielu z nich to Kresowiacy. Zaczyna przemawiać, ale samymi ogólnikami, ogranymi hasłami, że trzeba pokonać Niemca, że mamy powody do dumy.

Wieczorem polscy oficerowie siadają w kasynie, przy palącym się kominku.

- Nie wiem, po co było to całe zamieszanie - stwierdza jeden. - Czysty pic na wodę.

Nikt nie oponuje.

Sikorski chce być blisko swoich żołnierzy, potrzebuje tego bardziej niż kiedykolwiek. W maju 1943 r. leci ze świtą na Bliski Wschód do polskiego II Korpusu.

Zaraz po wylocie ktoś dzwoni do ministra Karola Popiela i dwóch innych osób, by poinformować, że samolot Sikorskiego rozbił się, wszyscy zginęli. Minister sprawdza - to na szczęście tylko żart w złym stylu.

Inspekcja ma trwać kilka tygodni, generał się cieszy, bo ma dość Londynu. Kreśli wielkie plany. Mówi, że jeszcze nie wszystko stracone, że poleci do Moskwy pogadać ze Stalinem.

Jest w dobrym humorze. W czasie wizyty w jednej z dywizji mówi: - A, niech będzie. Zagrajcie Pierwszą Brygadę", wasza orkiestra na pewno to umie!

Do Londynu wraca na początku lipca - przez Gibraltar.

Korzystałem z: Leon Mitkiewicz,  generałem Sikorskim na obczyźnie. Fragmenty wspomnień", Paryż 1969; Władysław Pobóg-Malinowski, Najnowsza historia polityczna Polski 1864-1945", Londyn 1960; Karol Popiel, Generał Sikorski w mojej pamięci", Warszawa 1985; Edward Raczyński, W sojuszniczym Londynie", Londyn 1960; Olgierd Terlecki, Generał Sikorski", Kraków 1981-83
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Berling. Nie będę bolszewikiem
Paweł Wroński
2009-09-04,

Zdzisław Peszkowski, przyszły ksiądz i kapelan Rodzin Katyńskich, podchorąży w armii Andersa, zapamiętał rozmowę z ppłk. Zygmuntem Berlingiem. - Kiedyś, kiedy będą załatwiali moją sprawę historycznie, pamiętaj, że nie byłem świnią - mówił mu przyszły dowódca kościuszkowców w obozie jenieckim w Griazowcu.

Ponownie spotkali się wiosną 1942. Berling jako dowódca bazy w Krasnowodzku żegnał ewakuujących się do Iranu żołnierzy Andersa. Zapowiedział, że on zostaje. - Polska na lata będzie związana z Rosją, więc dla dobra Polski ta współpraca będzie konieczna - tłumaczył.

Dziwne to było, czułem, że jest on częścią jakiegoś polskiego etosu rozdarcia" - pisał po latach o Berlingu ks. Peszkowski.

Wersja Berlinga

Trudno odpowiedzieć na pytanie, co w biografii Berlinga jest częścią etosu rozdarcia", a co pospolitą zdradą. On sam odpowiedzi nie ułatwia. U schyłku PRL był symbolem ohaterskich tradycji żołnierza polskiego i szlaku od Lenino do Berlina". Ale w panteonie komunistycznych bohaterów zastąpił go gen. Karol Świerczewski, który się kulom nie kłaniał. Berling czuł się zepchnięty na margines. W latach 60. żalił się Gomułce, że wnuk go pyta, dlaczego w Muzeum Wojska Polskiego nie ma informacji, że to on dowodził 1. Dywizją im. Tadeusza Kościuszki.

Pozostawił po sobie przechowywane w archiwach KC PZPR trzytomowe pamiętniki. Komuniści traktowali je jak bombę zegarową. Opisywał w nich ataki histerii i narodowe zaprzaństwo Wandy Wasilewskiej, pijackie wyczyny gen. Karola Świerczewskiego, intrygi marszałka Michała Roli-Żymierskiego, którym pogardzał. Gdy jednak wyszły w latach 1990-91, nie wzbudziły sensacji. PRL był już przeszłością, a do tego okazało się, że generał tracił pamięć, gdy chodziło o jego własne grzechy.

W pamiętnikach Berling zastanawiał się jednak nad paradoksem swojego życiorysu. Jak to się stało, że on, od 17. roku życia członek patriotycznego Strzelca", żołnierz II Brygady Legionów, obrońca Lwowa w 1919 r. i kawaler Virtuti Militari za wojnę polsko-bolszewicką, stał się jednym z symboli kolaboracji z Sowietami?

Sam ów moment przemiany ulokował na 18 września 1939 r. - dzień wkroczenia jednostek Armii Czerwonej do Wilna.

W 1939 r. jako podpułkownik w stanie spoczynku otrzymał przydział do Warszawy. Ale do stolicy nie był w stanie dotrzeć. Z jego relacji wynika, że 15 września pojawił się w Wilnie i już wówczas wiedział o wejściu Armii Czerwonej. A przecież przekroczyła granicę 17 września.

Z innymi faktami i interpretacjami Berling też jest na bakier.

W Wilnie zgłosił się do dowództwa. Trafił na odprawę. Pisze, że przyjęto go jak Mesjasza". - Pewno nie sprawi panu trudności zdobycie dla nas paszportów zagranicznych? - pytali koledzy w mundurach.

Berling stawia tezę bliską PRL-owskiej propagandzie: polscy oficerowie nie myśleli o walce, tylko o tym, jak prysnąć za granicę. Daleką od faktów. Paszporty wydawała polska administracja tym oficerom, którzy chcieli przedostać się na Litwę, Łotwę i walczyć dalej. Zgodnie z rozkazem dowództwa Berling, podobnie jak inni oficerowie, powinien opuścić Wilno. Nawet spakował plecak. Jednak został. Dlaczego?

Jak twierdzi, zrozumiał fiasko polityki II Rzeczypospolitej: Nasi bohaterscy lotnicy bili Niemców na gratach, kawalerzyści szarżowali z butelkami z benzyną na czołgi" - pisze. A przecież: Na początku konfliktu marszałek Woroszyłow zwracał się na początku konfliktu do Śmigłego przez radio. Marszałku Śmigły, trzymajcie się mocno, 10 milionów radzieckich bagnetów stoi za wami".

W tych okolicznościach Berling miał dojść do wniosku, że należy szukać zewnętrznej pomocy właśnie w ZSRR i z radzieckimi ludźmi podzielić los: zwyciężyć lub zginąć albo przyjąć perspektywę hitlerowskiej niewoli. Mimo noża w plecy, na przekór nienawiści do ZSRR".

Gdy po wkroczeniu Armii Czerwonej Sowieci rozwieszają plakaty, aby byli wojskowi ujawniali się i zgłaszali do radzieckiego dowództwa, Zygmunt Berling odpowiada na apel, wywołując konsternację Rosjan. Nie wiedzą, co z nim zrobić, więc zwalniają go do domu.

Nadzieja Rzeczypospolitej

W opisie sytuacji wojennego Wilna trudno nie dostrzec niechęci Berlinga do II Rzeczypospolitej i oficerskiej kasty. Kilka lat później podczas rozmowy ze Stalinem opisywał środowisko sanacyjnych oficerów jako mafię". Przyznał też, że sam do tej mafii należał. Ale przekonywał Stalina, że czuje się dziedzicznym socjalistą", bo pochodził z kolejarskiej rodziny w Limanowej.

Z mafią" miał zerwać po zamachu majowym marszałka Piłsudskiego. Z przyczyn politycznych. Tyle że w 1926 r. opowiedział się po stronie marszałka. A do tego został zwolniony z dowodzenia 4. pułkiem piechoty w Kielcach i z wojska dopiero na przełomie wiosny i lata 1939 r.

To raczej charakter i ambicje, a nie poglądy były przyczyną rozwodu Berlinga z armią. Na progu lat 30. był przecież jedną z ajwiększych nadziei" kadry oficerskiej II Rzeczypospolitej. Miał za sobą nie tylko piękną przeszłość wojenną. W latach 20., co nie było częstym przypadkiem w korpusie oficerskim, skończył studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim. Znał cztery nowożytne języki obce plus grekę i łacinę. Opracował podręcznik dobrych manier Oficyer".

Na egzaminie do Wyższej Szkoły Wojennej zajął drugie miejsce. Pod względem charakteru, woli, etyki, inteligencji sprawności służbowej i umiejętności przedstawia w swoim całokształcie indywidualność wybitną i typ wzorowego żołnierza polskiego" - pisano o nim w służbowej opinii.
Po studiach pod osobistym kierownictwem marszałka Piłsudskiego pracował nad reorganizacją piechoty. Zapewne spodobał się komendantowi, bo na jego wniosek otrzymał Złoty Krzyż Zasługi.

W 1932 r. został dowódcą 6. pułku piechoty w Wilnie - jednej z ulubionych jednostek marszałka. Berling był uważany za protegowanego gen. Stefana Dąb-Biernackiego, jednego z najżarliwszych piłsudczyków.

Meble pani Magyorosi

W 1934 r., po rozpadzie pierwszego małżeństwa, Berling ożenił się z Rumunką Jolantą Magyorosi, która przybyła do Wilna razem z wyposażeniem swojego apartamentu. Małżeństwo przetrwało ledwie kilka miesięcy i zakończyło się burzliwym rozstaniem. Już była żona Berlinga zażądała przetransportowania mebli na jego koszt. To operetkowa historia oparła się o ambasadę Rumunii oraz polski MSZ. Towarzyszyły temu coraz bardziej ostre kłótnie byłych małżonków.

Jednak wbrew popularnej tezie to nie ów skandal obyczajowy stał się przyczyną dymisji Berlinga. Kochliwy góral z Limanowej rzeczywiście został przez sąd honorowy ukarany ostrą naganą. Ale Berling nadal cieszył się względami inspektora armii gen. Dąb-Biernackiego i po śmierci marszałka Piłsudskiego to jemu została powierzona organizacja pogrzebu serca Józefa Piłsudskiego na Rossie.

Do konfliktu z gen. Biernackim doszło w 1937 r. Podczas inspekcji Dąb-Biernacki, który słynął z oddania marszałkowi, dyletanctwa i bezceremonialnego słownictwa, skrytykował podległych Berlingowi oficerów. Według relacji kpt. Tadeusza Boguszewskiego opublikowanej w paryskiej Kulturze" Berling wypowiedział kilka ostrych słów na temat generała i rąbnął mu rogatywką pod nogi. Został odwołany i przeniesiony do Kielc, gdzie powierzono mu dowództwo mniej prestiżowego 4. pułku piechoty. Tu pokłócił się z kolejnym przełożonym z legionowej mafii" - dowódcą 2. Dywizji Legionów gen. Michałem Tokarzewskim-Karaszewiczem. Dowódca dywizyjnej piechoty płk Stefan Rowecki - w przyszłości dowódca AK, który na początku entuzjastycznie wypowiadał się o talentach Berlinga - nagle w końcu 1938 r. uznał 4. pułk za najgorszy w całej dywizji. Berling dostał dymisję.

Ostatnie pułkowe wydarzenie, w jakim uczestniczył, miało miejsce 31 lipca 1939 r. w Kielcach. Berling żegnał wystawioną przez 4. pułk zmianę żołnierzy, którzy mieli służyć w strażnicy na Westerplatte. Ci żołnierze we wrześniu nie przynieśli wstydu polskiej armii. Podobnie jak cały 4. pułk, który walki rozpoczął nad Wartą, a skończył, broniąc twierdzy Modlin. Chyba więc nie był taki najgorszy.

Z kolei gen. Dąb-Biernacki na polu bitwy wykazał się absolutną nieudolnością. Podczas bitwy pod Tomaszowem Mazowieckim zostawił wojsko i uciekł w cywilnym ubraniu.

W willi szczęścia

W październiku 1939 r. Berling został osadzony w sowieckim więzieniu, a w końcu w obozie w Starobielsku. Groził mu ten sam los co innym uwięzionym tam oficerom. Uratowała go ankieta, którą wiosną 1940 r. sowieckie władze przedstawiły oficerom. Zawierała pytanie, gdzie uwięzieni chcieliby zostać przewiezieni: do Niemiec, do krajów neutralnych czy też chcieliby pozostać w ZSRR. Berling pisze, że tylko kilkanaście osób uznało, że chciałoby zostać w ZSRR (w rzeczywistości takie życzenie wyraziło 64 oficerów). Pytanie: skąd Berling znał treść tych odpowiedzi? Czy już wówczas zaczął współpracę z Sowietami?

W pamiętnikach mówi o złożonej mu przez NKWD propozycji przerzucenia w okolice Wilna, gdzie miałby prowadzić działalność kontrwywiadowczą. Zdecydowanie odmówił.

Wraz z grupą przeszło 400 wyselekcjonowanych jeńców trafił w końcu do obozu w Griazowcu. Wśród nich znaleźli się ci, z którymi sowieci łączyli nadzieję współpracy", ale również przedstawiciele arystokracji, o których zwolnienie dopominały się neutralne rządy.

Latem 1940 r. po klęsce Francji władze ZSRR zaczęły zmieniać stosunek do Polaków. Stalin uznał, że Niemcy mogą być groźni, a Polacy to ewentualni sojusznicy w starciu z Hitlerem. Ludowy komisarz spraw wewnętrznych Ławrentij Beria zaczął więc rozmowy o współpracy z b. premierem Kazimierzem Bartlem, ale ten odmówił. Pytał o szanse tworzenia polskiego wojska w ZSRR gen. Mieczysława Borutę-Spiechowicza, gen. Wacława Przeździeckiego, gen. Mariana Januszajtisa. Wszyscy powiedzieli ak", ale pod warunkiem, że dostaną upoważnienie rządu Sikorskiego.

Ostatecznie Beria postawił na Berlinga. Powód był prosty: Berling takiego warunku nie stawiał. Wraz z grupą wyselekcjonowanych oficerów odwieziono go najpierw do więzienia na Butyrkach (gdzie traktowano go jak gościa), a potem do willi w Małachówce koło Moskwy. Po latach byli więźniowie łagrów nazwali ją ironicznie willą rozkoszy" albo willą szczęścia". Oficerowie mieszkali w luksusowych warunkach, byli obsługiwani przez dwie pokojówki i dwóch kucharzy.

Z pobytu w niej zachowała się szczegółowa relacja rtm. Narcyza Łopianowskiego (Sowieci nabrali do niego szacunku, bo pod Grodnem rozbił sowiecką kolumnę pancerną). Jak twierdzi, przywódcą lokatorów willi był Berling - człowiek zdolny i wykształcony, o wygórowanej ambicji osobistej, który wszystko poświęci, bez względu na cenę, by osiągnąć swój cel". To on usiłował urabiać" lokatorów willi i namawiał do współpracy z ZSRR. Jednocześnie przedstawiał się jako człowiek niezależny i patriota.

- Bolszewikiem nigdy nie byłem i być nie będę - powtarzał. Ale wiara w te deklaracje została zachwiana, gdy w imieniu oficerów wystąpił z prośbą o powieszenie w willi portretów radzieckich przywódców: Stalina, Berii, Kaganowicza. Punktem przełomowym, a zarazem estem lojalności" okazała się odezwa, jaką w marcu 1941 r. oficerowie byłej Armii Polskiej" mieli przesłać do redakcji Nowych Widnokręgów" - pisma kierowanego przez Wandę Wasilewską.

List kończył się słowami: Niech żyje ZSRR - ojczyzna pracujących świata! Niech żyje genialny wódz ludu pracującego i narodów uciśnionych towarzysz Stalin".

W odezwie znalazło się zdanie: Jako członkowie jednego z narodów uciśnionych przez faszystowskiego agresora jedyną drogę do wyzwolenia Narodu Polskiego widzimy we współpracy ze Związkiem Socjalistycznych Republik Rad, w ramach którego ojczyzna nasze będzie się mogła w sposób pełnowartościowy rozwijać".

Berling list podpisał pierwszy, a na przemian on oraz oficerowie NKWD usiłowali zmusić do tego pozostałych. Część odmówiła, co było osobistą klęską Berlinga.

Przyszły dowódca 1. dywizji nigdy nie przyznał się do podpisania tego dokumentu (znajduje się on w moskiewskim archiwum KC KPZR). Nie opowiadał też o swojej roli w willi szczęścia". We wspomnieniach przedstawia się jako jeden z więźniów. Relacjonuje też słowne potyczki z gen. Wsiewołodem Mierkułowem i Ławrentijem Berią. Po latach swoją filozofię trwania u boku ZSRR uzasadniał patriotyzmem i sprzeciwem wobec działań polskich komunistów - którzy chcieli Polskę przekształcić w 17. republikę.

Ostatecznie otrzymał swoistą nagrodę. W cywilnym ubraniu dostąpił zaszczytu oglądania militarnej potęgi ZSRR. Podczas defilady w Moskwie stał na trybunie honorowej w towarzystwie Stalina. Polaków ustawiono w pobliżu niemieckiego ambasadora. W maju 1941 r. ZSRR i Niemcy byli jeszcze w przyjaźni.

Dezerter od Andersa

Po ataku Hitlera na ZSRR i podpisaniu układu Sikorski-Majski (lipiec 1941) ppłk Zygmunt Berling niemal natychmiast zgłosił się do punktu rekrutacyjnego armii Andersa. Na co liczył? Znane były jego czerwone" ciągoty w czasie pobytu w obozie jenieckim. Znany był też fakt rozmów z Berią i Mieriekułowem. Poza tym do armii Andersa trafili również inni oficerowie z willi szczęścia". Co prawda na początku Berling nie ujawnił Andersowi swojej roli, ale gen. Przeździecki po spotkaniu z nim w jednym z moskiewskich hoteli oświadczył: Temu człowiekowi żaden polski oficer ręki nie powinien podawać".

Ale być może Berling uważał, że powstanie armii Andersa, która miała walczyć u boku Armii Czerwonej, jest po prostu zgodne z jego politycznymi koncepcjami. Pewnie też sądził, że nie uczynił nic, co byłoby sprzeczne z zasadami żołnierskiego honoru. Być może wierzył również w polityczny parasol" radzieckich władz, który ochroni go przed reakcją dowództwa korpusu.

Możliwe również, że Berling jako współpracownik NKWD otrzymał zadanie infiltracji polskiego wojska. Tylko że jeśli miałby w korpusie pełnić funkcję tajnego agenta, trudno sobie wyobrazić agenta bardziej jawnego.

Berlingowi powierzono szefostwo sztabu 5. dywizji dowodzonej przez gen. Mieczysława Borutę-Spiechowicza (gen. Anders twierdził, że to Spiechowicz chciał współpracować z Berlingiem, Spiechowicz zaś, że to Anders mu Berlinga narzucił).

Początkowo dobra współpraca zaczęła się psuć. Berling bombardował Andersa pismami, w których twierdził, że jest inwigilowany przez wywiad wojskowy. We wspomnieniach pisał o upadającej etyce i iciu po twarzach".

Był zwolennikiem pozostania polskiej armii w ZSRR i skierowania 5. dywizji na front. Ale Anders wątpił, by ZSRR wytrzymał niemiecki napór. Poza tym nie miał krztyny zaufania do Stalina. Wolał więc ewakuować swoich żołnierzy. Nominacja Berlinga na szefa bazy w Krasnodorsku, skąd miały być transportowane polskie jednostki do Iranu, była wyzwaniem - wiadomo, że to on powinien ostatni wejść na statek. Ale w sierpniu 1942 r. pozostał na rosyjskim brzegu. A oprócz niego dwóch oficerów lotnictwa: Tadeusz Wicherkiewicz i Tadeusz Jurkiewicz. A także żona Berlinga, Maria, która pracowała w świetlicy 5. dywizji i o której względy Berling rywalizował z gen. Borutą-Spiechowiczem.

Rozkazem gen. Andersa za dezercję Berling został wydalony z armii i zdegradowany. A po roku wyrokiem sądu wojskowego skazany na śmierć. Wyrok nie został jednak zatwierdzony przez naczelnego wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego. Chodziło o to, by nie zadrażniać dodatkowo stosunków z Rosją Sowiecką.

Później Berling twierdził, że gdyby idea sojuszu z ZSRR była przeprowadzona uczciwie i armia Andersa weszłaby do Polski od Wschodu, nigdy nie byłoby w Polsce epoki stalinowskiej.

Pierwsza brygada nad Oką

Wiosną 1943 po ujawnieniu przez Niemców zbrodni w Katyniu Stalin zerwał stosunki dyplomatyczne z polskim rządem w Londynie. Postawił na polskich komunistów zgrupowanych w Związku Patriotów Polskich. I na Berlinga, który zaraz po ewakuacji armii Andersa przedstawił memoriał o potrzebie tworzenia polskiej armii u boku ZSRR.

Wiosną 1943 rozpoczął formowanie 1. Dywizji im. Kościuszki. Pytany przez Stalina o wojskową przysięgę odpowiedział, że przysięgał Polsce, nie Sikorskiemu". Czy wiedział, że jego rubaszny towarzysz dyskusji w marcu 1940 r. wydał rozkaz rozstrzelania jego kolegów?

W styczniu 1944 r., gdy w pobliżu Katynia stacjonował 1. Korpus Polski, Berling zorganizował tam mszę. Podczas przemówienia zapowiadał zemstę na Niemcach - autorach tej zbrodni. W pamiętnikach (redagowanych przez niego do śmierci w 1980 r.) pisał: ałoga NKWD trwała do końca, aż obóz wpadł w ręce Niemców. Gestapo dokonało straszliwego końca". Traktujący Berlinga z szacunkiem jego były podwładny gen. Tadeusz Pióro twierdzi, że Berling ie mógł nie wiedzieć". Choć pewnie ie chciał wiedzieć".

W Sielcach nad Oką, gdzie organizowała się 1. Dywizja, Berling starał się stwarzać pozory niezależności. Wprowadzono rogatywki i orła na czapce. Był co prawda bez korony, ale miał pochodzić z grobowca śląskich piastów. W obozie w południe rozlegał się hejnał z wieży mariackiej, żołnierze śpiewali Rotę", Bogurodzicę" i nawet Pierwszą Brygadę". Był tylko jeden problem - docierając tam z najbardziej zapadłych łagrów, wygłodzeni i wyczerpani Polacy nie w Niemcach widzieli wroga, ale w Sowietach.

Między Stalinem a Wandą

Dywizją kościuszkowską chciał dowodzić nie tylko Berling, ale również członkowie Związku Patriotów Polskich. Głównie Wanda Wasilewska, Alfred Lampe i Hilary Minc - który najpierw został prokuratorem w dywizji, a potem postulował zwiększenie roli oficerów politycznych. Po kolejnej tyradzie Minca Berling zawołał młodego oficera kpt. Floriana Siwickiego i zakomenderował: - Proszę podchorążemu Mincowi odpruć naszywki majora, bo ich nie potrzebuje.

Pyszne: przyszły minister obrony narodowej Siwicki odpruwa scyzorykiem naszywki oficerskie przyszłemu wicepremierowi i twórcy gospodarki centralnie kierowanej. On sam widział przyszłą Polskę jako kraj rządzony przez wojskowych - ot taką eosanację" pod parasolem Stalina.

W starciu z Wandą Wasilewską źle skalkulował. Był przekonany, że Stalin polubił szczerego, bezpośredniego żołnierza", na jakiego się kreował, a do polskich komunistów nie ma zaufania. Ale to Wanda Wasilewska, nie on, miała stały dostęp do ucha wodza klasy robotniczej", a Stalin w swojej podejrzliwości uważał Berlinga za agenta Andersa".

Dezerterzy pod Lenino

We wrześniu 1943 Berling chyba zdawał sobie sprawę, że jego wojsko nie jest jeszcze przygotowane do działań wojennych. Więc gdy marszałek Wasilij Sokołowski rzucił pomysł, by 1. dywizja zdobywała Smoleńsk, odpowiedział, że wiele razy Smoleńsk był zdobywany przez Polaków od Zachodu, więc raz może być do Wschodu. Dlatego chrzest bojowy 1. dywizji przesunięto o miesiąc. 12 października 1943 r. Berling stoczył pod Lenino pierwszą bitwę. Okazało się, że nie jest wojennym geniuszem. Choć nie tylko z jego winy bitwa nie przyniosła żadnych rozstrzygnięć. Za to straty 1. dywizji wyniosły 25 proc. jej stanu, w tym 510 zabitych, 650 zaginionych i 1046 rannych.

Wasilewska, która domagała się wcześniej jak najszybszego wysłania dywizji na front, twierdziła potem, że żołnierz zdał egzamin, ale dowództwo nie. W oczach Sowietów Berlinga najbardziej kompromitowało to, że około 400 jego żołnierzy przeszło na stronę Niemców. Potem niektórzy z nich nawoływali kolegów do dezercji.

Po Lenino przez przeszło pół roku polskie jednostki praktycznie nie uczestniczyły w walkach, a kadra oficerska szkoliła się w Riazaniu. Z wejściem do nowej Polski 1. Armia też się spóźniła. Bug został przekroczony 23 lipca, choć 22 lipca 1944 r. został już wydany Manifest PKWN.

Generał Berling także jako dowódca 1. Armii Wojska Polskiego latem 1944 r. w rejonie Dęblina i Puław nie popisał się jako dowódca. Nic dziwnego - w swojej karierze dowodził najwyżej pułkiem, i to w warunkach pokoju.

We wrześniu 1944 osobiście z Saskiej Kępy dowodził desantem na Czerniaków i Żoliborz. Kosztował on życie 1,6 tys. polskich żołnierzy. Berling utrzymywał, że osobiście postanowił pomóc walczącemu Powstaniu Warszawskiemu. Ale marszałek Rokossowski, dowódca Frontu Białoruskiego, twierdził, że była to jego decyzja. Fakt, że polscy żołnierze dostali pontony do przeprawy i wsparcie ogniowe od jednostek radzieckich, świadczy o tym, że nie była to samowolka dowódcy 1. Armii WP.

Tak czy inaczej, w listopadzie decyzją marszałków Żukowa i Rokossowskiego został odwołany z dowództwa. On sam winił za to wrogich mu polskich komunistów.

Emeryt mimo woli

Od momentu dymisji polityczne plany Berlinga legły w gruzach. Po odwołaniu oddelegowano go do PKWN w Lublinie, gdzie twierdził, że jego działalność spotykała się z intrygami Żymierskiego i Komunistycznej Partii Żydów". Prawdą jest zapewne, że ostro interweniował w sprawie uwięzionych na lubelskim zamku akowców, bo po latach kajał się z tego gestu w partyjnej samokrytyce - tłumaczył go urżuazyjnym wychowaniem".

Chyba zdawał sobie sprawę, że jego rola jest już skończona. W liście do mieszkającej w Moskwie Heleny Usijewiczowej (córki Feliksa Kona) napisał, chyba szczerze: Dziś całkowicie zaprzepaszczono ten kapitał, jakim była 1. Armia WP". Twierdził, że rząd utrzymuje się przy władzy dzięki UB, szumowinom z policji i SS. Krytykował sekciarstwo z KPP. Burżuazyjne wychowanie zapewne nie pozwoliło mu przypuszczać, że ta korespondencja jest pilnie czytana przez NKWD.

Gdy w listopadzie 1944 r. został wyznaczony przez Bolesława Bieruta na stanowisko szefa misji wojskowej w Moskwie, uznał to za kolejną intrygę. Wysłał do Stalina telegram: Błagam Was, abyście ratowali Polskę dla Związku Radzieckiego z rąk agentów i bandytów międzynarodowego trockizmu". Natychmiast został wezwany do Moskwy, ale nie przed oblicze generalissimusa, lecz na przymusowe studia w Akademii Sił Zbrojnych ZSRR z zakazem opuszczania Moskwy.

Wrócił do kraju dopiero w 1947 r., ale tu powierzono mu tylko organizowanie Akademii Sztabu Generalnego. Jego wniosek o członkostwo w PPR został odrzucony. Uważam się za komunistę i przyszłość kraju widzę w socjalizmie" - pisał w podaniu ten, który deklarował, że olszewikiem nie jest i nie będzie". Wniosek został odrzucony, a żeby uzasadnić decyzję, pokazano Berlingowi fragment jego listu do Usijewiczowej, gdzie PPR nazwał pozłotkiem w gównie".

Ze stanowiska dowódcy Akademii Sztabu Generalnego też został odwołany w 1951 r., a Informacja Wojskowa rozpoczęła represje wobec przedwojennych oficerów, których zatrudnił. Swoją karierę kończył na podrzędnych stanowiskach w Ministerstwie Rolnictwa. Władza komunistyczna na koniec przyznała mu tytuł Inspektora Generalnego Łowiectwa, jakoś dziwnie podobny do Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych - najwyższego wojskowego tytułu II Rzeczypospolitej.


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora Czlowieksniegu 17:42 06-09-2009
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Anders. Gra ze Stalinem
Marek Sterlingow
2009-09-04,
Do generała Andersa przychodzą prezenty od Stalina: limuzyna, potem dwa konie. Anders nie chce drażnić dyktatora. Musi grać z nim dalej. Końmi jeździ po okolicy, z samochodu korzysta od święta. Kiedy w końcu będzie mógł się ich pozbyć?
Władysław Anders, już jako dowódca II Korpusu we Włoszech, 1944 rok
Fot. The Polish Institute and Sikorski Museum
Władysław Anders, już jako dowódca II Korpusu we Włoszech, 1944 rok
Wyżsi dowódcy armii polskiej w ZSRR, zdjęcie z czasu po podpisaniu układu Sikorski-Majski 30 lipca 1941 r. W pierwszym rzędzie od lewej: gen. Michał Karaszewicz-Tokarzewski - komendant Obszaru ZWZ-Lwów, aresztowany przez NKWD w marcu 1940; gen. Władysław Anders - aresztowany przez NKWD w 1939 r.; gen. Mieczysław Boruta-Spiechowicz - organizator lwowskiego ZWZ, aresztowany w 1939 r. W drugim rzędzie od lewej: gen. Zygmunt Bohusz-Szyszko - po klęsce wrześniowej we Francji, od 1941 r. szef Polskiej Misji Wojskowej w ZSRR; płk Leopold Okulicki - komendant ZWZ na obszar okupacji sowieckiej, aresztowany w styczniu 1941. Oficerowi aresztowani przez aparat sowiecki zostali zwolnieni po podpisaniu układu Sikorski-Majski
Wyżsi dowódcy armii polskiej w ZSRR, zdjęcie z czasu po podpisaniu układu...

Zgrzyt klucza w zamku. - Czy jest tutaj ktoś na A? - ryczy po rosyjsku strażnik. Z pryczy wstaje chudy mężczyzna. Jest zabiedzony, idzie powoli, o kulach.

Prowadzą go długimi korytarzami więzienia na Łubiance. Pierwszy raz od 20 miesięcy nie popychają. Jest 4 sierpnia 1941 r. Trafia do eleganckiego gabinetu Ławrientija Berii, szefa NKWD. Gospodarz jest zatroskany.

- Może papierosa?

Więzień chce najpierw coś wiedzieć.

- Wypuszczacie mnie?

- Tak.

Beria zaczyna rozmowę. Skarży się na wiarołomnych Niemców.

- Napadli na nas bez wypowiedzenia wojny.

- Tak jak wy na Polskę w 1939.

Beria jest pojednawczy. - Trzeba postawić krzyżyk na przeszłości i razem pokonać faszystów. Podpisaliśmy już układ z Anglią i waszym premierem Sikorskim. Waszych obywateli obejmie amnestia. Powstanie u nas polska armia. Za naszą zgodą został pan jej dowódcą.

Generał Władysław Anders jest lekko oszołomiony. Beria kontynuuje:

- Cieszę się, że to właśnie pan. Sam Stalin się panem interesuje.

Sikorski na dowódcę wyznacza najpierw gen. Stanisława Hallera. Nie wie, że jego dawny druh od roku nie żyje, zamordowany przez NKWD w Charkowie. Dopiero kiedy już wie, typuje Andersa. Jego londyńscy doradcy odradzają mu to: - On jest uprzedzony do Rosjan. To może zaszkodzić.

Anders wychodzi, Berling już jest

Wieczorem limuzyną Berii generał opuszcza więzienie. W walizce, którą mu zwrócono, zamiast swoich rzeczy znajduje tylko jakiś podarty kostium kąpielowy.

Samochód zawozi go do wygodnego czteropokojowego mieszkania w centrum Moskwy. Czeka kucharz i pokojówka. W jadalni ogromny stół. Jest kawior, szampan, wino, wódka. Anders po prawie dwóch latach głodowania jest przerażony ilością jedzenia. Kucharz pyta, co zrobić na kolację. Anders przypomina sobie więzienne rozmowy: co bym zjadł, gdybym był na wolności".

- Zrób mi jajecznicę z jednego jajka na szynce.

Oficer NKWD zawiadamia go, że część polskich oficerów jest już na wolności: - Może chciałby się pan spotkać z ppłk. Zygmuntem Berlingiem? Możemy go tu natychmiast sprowadzić.

Po chwili wchodzi Berling. Znali się słabo, ale przywitanie jest serdeczne. Berling opowiada o swoich losach. Od dłuższego czasu wraz z kilkunastoma polskimi oficerami jest na wolności. Anders wypytuje go o losy innych. Berling twierdzi, że nic o nich nie wie, zmienia temat. Rozwodzi się o potrzebie ścisłej współpracy z Rosjanami. Krytykuje przedwojenne stosunki w Polsce. Anders jest powściągliwy. Ta krytyka w ustach piłsudczyka i oficera I Brygady wydaje mu się podejrzana, już wie, że z Berlingiem musi być ostrożny.

Dopiero później Anders dowie się, że Berling już rok wcześniej zgłosił się do Armii Czerwonej, a przez ostatnie miesiące mieszkał w luksusowej rezydencji NKWD nazywanej Willą Szczęścia.

Generał dochodzi do siebie. Kule zamienia na laskę.

Generał łatwo nawiązuje kontakty, dużo czyta, rozmawia ze służbą. Pomaga mu w tym doskonała znajomość rosyjskiego. W czasie pierwszej wojny światowej był przecież carskim oficerem. I to nie byle jakim. Akademię Sztabu Generalnego ukończył z pierwszą lokatą. Dyplom wręczył mu osobiście Mikołaj II, ostatni car Rosji.

Trzy wojny Andersa

Przyszedł na świat w Błoniach, w zaborze rosyjskim, w spolonizowanej rodzinie niemieckiej. W dzieciństwie mieszkał w Taurogach, którymi zarządzał jego ojciec Albert. Zaczytywał się w powieściach Sienkiewicza. Gdy wybucha pierwsza wojna, wstępuje do dragonów carskich. Wysłany na zwiad, jak Kmicic na czele setki ludzi, atakuje kilkakrotnie silniejsze siły niemieckie. Jego dragoni przekradają się do wsi, gdzie odpoczywają Niemcy, wrzucają granaty przez okna, szablami sieką wybiegających w popłochu wrogów. Zanim Niemcy się organizują, ludzie Andersa mordują ponad 300 z nich. Potem uprowadzają kilku jeńców i przebijają się do swoich. Ranny Anders otrzymuje wysokie rosyjskie odznaczenie - Krzyż św. Jerzego.

Gdy Polska odzyskuje niepodległość, Anders wstępuje jednak do polskiej armii. W 1919 r. jest już pułkownikiem 15. Pułku Ułanów Poznańskich i walczy z bolszewikami. Marszałek Piłsudski osobiście wręcza mu krzyż Virtuti Militari. Jedzie na studia wojskowe do Paryża. W 1926 r. w czasie przewrotu majowego opowiada się po stronie rządu, przeciwko Piłsudskiemu. Marszałek docenia jednak jego wojskowe umiejętności i nie mści się - przeciwnie, powierza mu Nowogródzką Brygadę Kawalerii. Dowodzi nią we wrześniu 1939 r. W czasie jednego z nalotów 3 września zostaje ranny w krzyż, na kilka minut traci władzę w nogach. Odłamek pozostanie mu w plecach już do końca życia.

Wycofuje się na południe. Niemcy depczą mu po piętach. Nie ma łączności, nie ma rozkazów. W Chełmie odnajduje gen. Stefana Dęba-Biernackiego. Chce oddać się pod jego komendę. Ten jest zupełnie załamany, wykrzykuje, że wszystko przepadło. Zniesmaczony Anders zostawia generała i porządkuje swoje oddziały. Czeka na wieści o jakiejś pomocy ze strony Anglii i Francji. Zamiast tego 17 września dowiaduje się z radia o wejściu wojsk sowieckich. Postanawia przebijać się w kierunku granicy węgierskiej. Po kilku dniach potyczek z Niemcami natrafia na oddziały rosyjskie. Próbuje namówić je do przepuszczenia jego oddziałów. Nic z tego.

W czasie walki wręcz z Rosjanami znów zostaje ranny. Staje się obciążeniem dla oddziału. Wydaje rozkaz, by go zostawić i maszerować dalej. Z własnej inicjatywy zostaje przy nim ordynans i jeden z oficerów. 29 września wpadają w ręce oddziałów Armii Czerwonej.

Rosjanie kuszą

Wiozą go do dowódcy armii Tiuleniewa. Ciężko ranny, krwawiący z kilku ran Anders wysłuchuje pretensji Rosjanina, że Polacy niepotrzebnie się bronią, bo Rosja Sowiecka i Niemcy wkrótce zawładną całą Europą. Rosjanin wypytuje też, gdzie ukryte są sztandary polskich jednostek.

- O, jeden już mamy, musiał zapewne należeć do jakiegoś doborowego oddziału - Tiuleniew dumnie pokazuje piękny sztandar haftowany złotem i srebrem. Anders nie umie powstrzymać uśmiechu.

- To sztandar grupy weteranów powstania śląskiego.

Tiuleniew w końcu odsyła Andersa. Trafia do szpitala we Lwowie, dzięki czemu nie zostaje dołączony do 15 tysięcy polskich oficerów, których Rosjanie umieszczają w obozach w Starobielsku, Kozielsku i Ostaszkowie.

Ale jest pod obserwacją. Pod koniec października odwiedza go komendant miasta gen. Iwanow. Składa mu propozycję uczestnictwa w mającym powstać rządzie polskim i wstąpienia do Armii Czerwonej.

- Damy panu stanowisko dowódcy armii - kusi. Anders odmawia. W tajemnicy wyrusza ze Lwowa z transportem ciężko rannych. Chce przedostać się na tereny okupowane przez Niemców, a stamtąd za granicę. Rosjanie jednak wyławiają Andersa. 19 grudnia jest już w rękach NKWD.

Najpierw przetrzymywany jest w piwnicy willi na przedmieściach Lwowa. Śpi na słomie. Upokarzają go 20-letni oficerowie NKWD. Po trzech dniach przeniesiony jest do głównej siedziby NKWD we Lwowie. Jego status jest niejasny. Polska nie wypowiedziała wojny ZSRR i formalnie nie może być więźniem wojennym. Podobny problem dotyczy wszystkich polskich żołnierzy, którzy znaleźli się w rękach Stalina. Andersem zajmują się sędziowie śledczy. W dzień siedzi w korytarzu, w nocy jest przesłuchiwany. Stawiają mu zarzuty walki z oddziałami rosyjskimi, oskarżają go o szpiegostwo, organizowanie podziemia zbrojnego.

- My wszystko wiemy, możecie swobodnie mówić, przyznajcie się.

- Niemcy, jak skończą z nami, zaatakują Rosję - odgryza się Anders.

- Będą walczyć na dwa fronty? Niemożliwe. To w jakim kierunku pójdzie natarcie niemieckie?

Anders na kawałku papieru rysuje, jak mogłoby wyglądać rozwinięcie ofensywy niemieckiej. Półtora roku później okaże się, że trafnie przewidział kierunki uderzeń, a rysunek będzie podnoszony jako dowód, że jest agentem niemieckim i wiedział o planowanym ataku.

Enkawudziści dają mu wybór: Armia Czerwona albo areszt za zbrodnie przeciwko ZSRR.
- Aresztowany to ja już jestem.

Łubianka, czyli ratunek

Święta Bożego Narodzenia 1939 r. Anders spędza w więzieniu w Brygidkach we Lwowie. Jest zimno, odmraża sobie twarz i ręce, ropieją mu rany, nie może chodzić. Modli się, ściskając w rękach medalik z Matką Boską ukryty w ubraniu. Czasami z bólu wali w drzwi i błaga o pomoc. Nikt nie reaguje. W ciągu tego czasu tylko raz odwiedza go sędzia śledczy. Ponawia pytanie:

- Wstąpicie do Armii Czerwonej?

Wyczerpany generał milczy.

- To zgnijesz w tej celi.

Anders jest przekonany, że wkrótce umrze.

29 lutego 1940 r. oficerowie NKWD wpychają go do ciasnej celi samochodu więźniarki, który rusza w dziesięciodniową podróż do Moskwy. Generał błogosławi swój los, jest tu ciepło, codziennie dostaje pół kilograma chleba i kawałek śledzia.

W nowym miejscu przechodzi szczegółową rewizję. Strażnicy odnajdują medalik z Matką Boską. Rzucają go ze śmiechem na ziemię: - No, zobaczymy, czy ta k... pomoże ci na Łubiance.

Ale dla Andersa Łubianka to luksus. Raz na dwa tygodnie łaźnia, fryzjer i czysta, choć podarta bielizna. Od czasu do czasu książki. Dzieła Lenina i Stalina.

Przesłuchują go nocą. Anders odmawia współpracy.

Zniecierpliwieni śledczy wysyłają go do więzienia Butyrki. W pojedynczej celi, bez przesłuchań i jakiegokolwiek kontaktu ze światem, siedzi pięć miesięcy.

Papierosy to wojna

We wrześniu 1940 r. Anders wraca na Łubiankę. Ląduje w siedmioosobowej celi. Współwięźniów wypytuje o wieści ze świata.

- Niemcy zajęli Francję, Norwegię, Holandię, Belgię. Anglicy są w rozsypce. A Stalin ma Rumunię, Litwę, Łotwę i Estonię.

Generał jest w szoku. Nie wierzy. W 1934 r. na studiach wojskowych w Paryżu na własne oczy widział potęgę militarną Francji. Pogromców Niemców spod Verdun.

Czasu na rozmyślania ma dużo, przez wiele miesięcy nikt nie wzywa go na przesłuchania. Często zmieniają mu cele, poznaje coraz więcej więźniów, wysłuchuje wielu historii. Większość jego towarzyszy niedoli to komuniści w niełasce. Opowiadają mu łagrach, o kolektywizacji czy tępieniu całych niepokornych narodów.

Andersowi trudno w to wszystko uwierzyć. W lipcu 1941 r. trafia w celi na płk. Nikodema Sulika, który opowiada mu o terrorze, jaki Rosjanie rozpętali na Wileńszczyźnie.

Pewnej nocy generała budzą bomby i gwałtowny ogień artylerii przeciwlotniczej. Wojna! Ale z kim? Następnego dnia zamalowują na niebiesko okna cel. Więźniowie spekulują - samoloty angielskie czy niemieckie? Generał jest pewien, że to Niemcy. Zagadka wyjaśnia się kilka dni później, gdy do celi wchodzi niemiecki jeniec, major Hans Schinke.

NKWD jakby spuściło z tonu, generał zaczyna dostawać codziennie kilka papierosów. Kilka dni później opuszcza więzienie.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gen. Andersa cd

Dowódca bez armii

Mija kilka dni, zanim Andersowi udaje się skontaktować z przedstawicielem polskiej misji wojskowej z Londynu. Rosjanie chcą, żeby się najpierw trochę odkarmił, wypoczął.

On w tym czasie bacznie obserwuje otoczenie. Stara się zorientować w sytuacji politycznej i wojskowej ZSRR. Przesiaduje na balkonie, skąd ogląda życie na ulicy. Czyta gazety. Dowiaduje się, że Niemcy są coraz bliżej Moskwy.

Po usilnych naleganiach dowiaduje się, w którym hotelu mieszka gen. Zygmunt Szyszko- Bogusz, szef polskiej delegacji. Od razu czeka go miła niespodzianka. Z Londynu otrzymuje polski mundur i zegarek.

Przebiera się natychmiast.

Generałowie wymieniają się informacjami. Anders dowiaduje się, jak wyglądają stosunki w kraju, o katastrofie Francji, o ścisłym związaniu się Polski z Wielką Brytanią, której po cichu pomagają USA. Gdy dochodzą do kontrowersji, jakie w emigracyjnym rządzie wzbudziła umowa Sikorskiego z Rosjanami, Anders ucisza rozmówcę.

- Podsłuch.

Bierze łyżeczkę i delikatnie stukając w szklankę, szeptem kontynuuje rozmowę. - Jedna i druga strona ma rację. Ale Sikorski wybrał słuszną drogę. Trzeba dogadać się ze Stalinem, póki ma nóż na gardle i jest układny i grzeczny. Potem albo okrzepną, albo ulegną Niemcom. W jednym i drugim przypadku nasza sprawa znajdzie się znów w impasie. Trzeba budować wojsko i ratować ludność, póki jest taka możliwość. I nigdy, przenigdy nie należy ufać Stalinowi.

Anders opowiada o swoich spostrzeżeniach - organizacja obrony rosyjskiej polegała na metodach policyjnych. Setki tysięcy słabo uzbrojonych żołnierzy pędzonych jest na Niemców, bez nadziei na zwycięstwo. Miliony oddają się do niewoli, na ich miejsce Stalin mobilizuje kolejnych. Do cna eksploatowane są całe narody, najbardziej te niepokorne. Anders przewiduje jednak, że niemiecki impet osłabnie: - Generał mróz to wielki generał! Najlepszy w Rosji Sowieckiej. Był on też najlepszy pod tą samą Moskwą za Napoleona w roku 1812.

NKWD urozmaica Andersowi pierwsze tygodnie wolności. Pod koniec sierpnia zabierają go na wycieczkę kanałem Moskwa - Wołga. Ma olśnić Polaka i pokazać, do czego zdolni są komuniści. Anders nie wytrzymuje i pyta opiekującego się nimi pułkownika NKWD: - Słyszałem, że mnóstwo ludzi zginęło w czasie tej budowy?

- A cóż ludzie. Kanał zostanie na wieki.

Anders już nic nie mówi.

Na razie jest dowódcą bez armii. Jego przyszli podkomendni ciągle są więzieniach, łagrach albo na dalekiej Syberii. Rozpoczynają się dramatyczne targi o każdego człowieka. O wszystkim decyduje NKWD. Anders żąda wypuszczenia na wolność oficerów, których osobiście spotkał w więzieniach i co do których miał pewność, że żyją. Nawet i to nie jest łatwe. Tydzień przed wypuszczeniem siedzi w celi z płk. Sulikiem, który otrzymał już wyrok śmierci. Rosjanie najpierw zaprzeczają, że go mają. Dopiero przyparci do muru wypuszczają Sulika na wolność.

Generał wylicza, że w 1939 ok. 300 tys. żołnierzy dostało się do niewoli rosyjskiej. Zaczyna ich szukać.

Uciekli do Mandżurii

Na miejsce formowania się polskiej armii Rosjanie wyznaczają Buzułk. Powoli napływają ochotnicy z całego ZSRR. Brudni, wycieńczeni, bez butów. Zgłaszają się nie tylko mężczyźni, ale także kobiety i dzieci. Wybucha epidemia tyfusu. Głód. Setki ludzi umierają. Rosjanie dają żywność tylko poborowym, minimalne racje. Ci dzielą się z cywilami. W obozach jest już ich 30, potem 40 tysięcy, w ciągu trzech miesięcy 70 tysięcy wycieńczonych ludzi. Stalin przysyła uzbrojenie tylko dla jednej dywizji. Z resztą dostaw zwleka. Anders poleca, by wszyscy przybyli z łagrów sporządzali relacje, robili imienne listy spotkanych tam Polaków. Potem z imienia i nazwiska upomina się o nich u oficerów NKWD.

Anders chce dla wszystkich znaleźć miejsce, formować coraz więcej dywizji. Najpierw trzy, potem pięć, na koniec osiem. Zgrzytem jest interwencja Stanisława Kota, ambasadora RP w Moskwie i bliskiego przyjaciela Sikorskiego. Żąda usunięcia z nowej armii piłsudczyków. Anders odmawia.

W grudniu 1941 r. przyjeżdża Sikorski. Anders rzuca pomysł wyprowadzenia przynajmniej części ludzi na Bliski Wschód, pod opiekę brytyjską. Sikorski najpierw się sprzeciwia, potem sam widzi, że w tych warunkach większość ludzi czeka śmierć.

Razem z Andersem jedzie do Moskwy na spotkanie z dyktatorem. Sikorski najpierw upomina się o Polaków nadal przetrzymywanych w obozach.

- Przecież mamy umowę, że ich wypuścicie - przypomina.

Mówi, że zaginął słuch o kilkunastu tysiącach oficerów zagarniętych przez Armię Czerwoną w 1939 r.

- Poleciłem sprawdzić, czy nie znajdują się w kraju lub w obozach niemieckich. Nie ma żadnego z nich. Ci ludzie muszą być tutaj, nikt z nich nie wrócił - tłumaczy.

Stalin wzrusza ramionami: - To niemożliwe. Oni uciekli.

Anders: - Dokąd?

- No, do Mandżurii.

Anders naciska, jest prawie pewien, że Stalin kłamie, ale ten ucina rozmowę.

- Na pewno ich zwolniono, tylko jeszcze nie przybyli. Rosja jest duża.

Stalin z ciekawością przygląda się Andersowi, który tłumaczy rozmowy Sikorskiemu. Pyta na boku: - Ile siedzieliście?

- 20 miesięcy.

- A jak się z wami obchodzono?

- We Lwowie wyjątkowo źle. W Moskwie dużo lepiej. Ale co to znaczy lepiej", gdy jest się zamkniętym przez 20 miesięcy?

Stalin macha ręką: - No trudno, takie były warunki.

Obiecuje, że ponagli NKWD w sprawie wypuszczania Polaków, dostarczy żywność i broń dla pozostałych dywizji. Rozmawiają też o przerzuceniu części żołnierzy na Bliski Wschód, gdzie łatwiej by było ich przeszkolić, uzbroić i wyżywić. To rozdrażnia Stalina.

- Jeśli nie chcecie się bić, to idźcie. Nie możemy was zatrzymywać.

Anders: - Na to się formujemy, żeby się bić, i rozumiem przez to walkę na kontynencie. Wedle moich obliczeń mogę mieć osiem dywizji. Tymczasem mam zaledwie dwie, nie dostajemy wyżywienia, a żadne obietnice nie są dotrzymywane.

Pod koniec rozmowy Stalin się trochę udobruchał. Mówi Andersowi, że jak będzie miał jakieś problemy, to ma się nie wahać, tylko do niego przyjść.

Po powrocie do obozu zaczynają przychodzić prezenty od Stalina dla Andersa. Najpierw limuzyna, potem dwa konie. To znak, że NKWD odrobiło lekcję - Anders uwielbiał konie. Jako szef polskiej ekipy jeździeckiej bywał regularnie na międzynarodowych zawodach.

Prezenty od Stalina sprawiają Andersowi kłopot. Nie ma do nich serca, ale nie chce drażnić dyktatora. Końmi jeździ po okolicy, z samochodu korzysta od święta. Wie, że jest ściśle obserwowany, jego ludzie ciągle wykrywają podsłuchy w pomieszczeniach sztabu, a wśród poborowych są najprawdopodobniej agenci NKWD. Często zdarza się, że ludzie są porywani, znikają z obozu bez śladu.

Okiem i uchem Stalina przy Polakach jest generał NKWD Żukow (to nie jest ten sławny marszałek). Anders poświęca mu dużo uwagi - urządza dla niego przyjęcia, upija go. Przyśpiewują im zespoły muzyczne. W trakcie takich wieczorów podsuwa mu listy ludzi, którzy tkwią jeszcze w łagrach. Żukow pomaga. Spędzają razem sporo czasu. O czym jeszcze rozmawiali? Anders, nienawidzący szczerze NKWD, tuż przed swoją śmiercią stwierdza: Żukow powinien dostać order Polonia Restituta.

Gra ze Stalinem

Na początku 1942 r. wreszcie przychodzi decyzja o przeniesieniu Polaków w cieplejsze okolice Taszkientu. Ale nadal szaleje tyfus, malaria, ludzie głodują. Wbrew obietnicom Stalina nie przychodzi uzbrojenie, Rosjanie zaczynają za to naciskać, by Polacy wysłali dwie dywizje na front. Anders się nie zgadza. Uważa, że armia powinna wejść do boju w całości, po przeszkoleniu. Nie chce pozwolić, by Stalin wykorzystał Polaków jako mięso armatnie. Pisze do Sikorskiego, że jeżeli ten zdecyduje się spełnić żądanie Rosjan, to on idzie na front z tą jednostką. Sikorski jednak podtrzymuje decyzję Andersa.

Reakcja Rosjan jest szybka. Od marca 1942 r. zaczynają głodzić Polaków. Anders pisze list do Stalina z prośbą o pomoc. W odpowiedzi otrzymuje uprzejme zaproszenie na spotkanie do Moskwy. Stalin tłumaczy mu brak żywności kłopotami z transportem zboża z USA. Proponuje, żeby zostawił sobie trzy dywizje.

- A co zrobić z resztą ludzi? - pyta Anders.

- A może reszta pójdzie do pracy w kołchozach?

Anders broni się przed takim rozwiązaniem. Rozmowa toczy się jednak w przyjaznym tonie. Nie psują jej nawet pytania Andersa o 15 tys. zaginionych oficerów, byłych więźniów Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa.

- Pewnie są gdzieś u Niemców. Rozbiegli się. A na co ja bym miał ich trzymać?

Anders myśli, że Salin trzyma ich w kopalniach złota, gdzieś nad Kołymą. Nie podejrzewa nawet, że osobiście wydał rozkaz ich rozstrzelania. Zbrodnia wyjdzie na jaw za pół roku.

Na razie ustalają, że w Rosji zostanie 44 tys. żołnierzy, a reszta, w tym cywile, wyjdą do Persji. Anders jest zdziwiony, że tak łatwo mu poszło. Postanawia jak najszybciej wykorzystać chwilowy objaw łaskawości Stalina. Błyskawicznie organizuje ewakuację.

W lipcu 1942 r. Anders dostaje zgodę na wyjazd reszty wojsk. Łącznie na Bliski Wschód wyprowadza 80 tys. żołnierzy i 40 tys. cywili, głównie kobiet i dzieci. Około tysiąca z nich umiera z powodu chorób i wycieńczenia. Wielu, jak Wojciech Jaruzelski, nie zdążyło do armii. Trafiają do dywizji Berlinga.

Tuż przed ostatecznym opuszczeniem Rosji Anders leci do Moskwy na spotkanie z brytyjskim premierem Churchillem, orędownikiem wyjścia Polaków z ZSRR. Miał on w tym swój interes, potrzebował bitnych Polaków na Bliskim Wschodzie. - Stalin mówi o panu, że jest pan złym człowiekiem - zdradza mu brytyjski premier. Rozmawiają bez tłumacza, po francusku.

Anders przyjmuje to jak komplement. Wielu londyńczyków" zarzuca mu potem, że wyprowadzając wojska, postępuje po myśli Stalina.

Spalony fotel

Po wydostaniu się z Rosji Anders pozbywa się prezentów od Stalina. Jego armia przekształca się w II Korpus. Na początku 1944 roku 60 tys. żołnierzy II Korpusu zostaje przerzuconych do Włoch. Uczestniczą w przełamaniu linii Gustawa, której centralnym punktem było Monte Cassino. Gen. Anders na ochotnika podejmuje się zdobycia leżącego tam klasztoru.

Front włoski jest jednak dla II Korpusu ślepą uliczką. Kilka tygodni później główne siły alianckie lądują w Normandii i przez Francję maszerują na Niemcy. Ścigają się z podążającymi przez Polskę wojskami sowieckimi, którym towarzyszą oddziały Berlinga.

Na początku lutego 1945 r. w Jałcie trzy wielkie mocarstwa ustalają, że Polska należy do strefy wpływów ZSRR.

Anders jest wściekły. W czasie kłótni z Churchillem grozi wycofaniem wojsk z frontu. Churchill odpowiada brutalnie: - To zabieraj je pan, już ich nie potrzebujemy! Mogliście mnie słuchać, jak mówiłem, że trzeba być realistą. Stalin nigdy nie oddałby wam ziem wschodnich. Po co się tak upieraliście?

Wkrótce potem polski rząd w Londynie przestaje się liczyć. Marionetkowy rząd polski zmontowany przez Stalina zostaje uznany przez wszystkie mocarstwa.

Wojna wywiera też piętno na prywatnym życiu generała. W czasie kilkuletniej rozłąki z żoną na Bliskim Wchodzie wiążę się z dużo młodszą od siebie Renatą Bogdańską, piosenkarką zespołu Parada Polska. Gdy w 1945 r. do obozu II Korpusu we Włoszech przyjeżdża jego żona, wybucha skandal. Jego dwoje dorosłych dzieci zrywa z nim kontakt.

Zaraz po burzliwym rozwodzie żeni się drugi raz ze swoją wojenną miłością. Mieszkają w małym domku, który kupują na kredyt. Żyją skromnie.

Andersa regularnie odwiedza inny polityczny emeryt - Winston Churchill. W bawialni ma nawet swój ulubiony fotel. Po śmierci brytyjskiego premiera w 1965 r. żona generała chce wyrzucić fotel. Nie cierpi Churchilla za zdradę polskiej sprawy. Generał się nie zgadza.

W PRL-u jest wrogiem numer jeden. Powstają fałszywe publikacje na jego temat, oskarża się go o to, że był tchórzem, nie chciał walczyć z Niemcami, że nie był nawet Polakiem. Zabierają mu polskie obywatelstwo.

Umarł 12 maja 1970 r., w rocznicę bitwy pod Monte Cassino. Zgodnie ze swoim życzeniem został pochowany na włoskim cmentarzu, wśród żołnierzy II Korpusu. Kilka dni potem Renata Irena Anders każe wystawić fotel Churchilla do ogrodu. Podpala go.

Korzystałem z książek: Władysław Anders Bez ostatniego rozdziału", Generał Anders. Życie i chwała" pod redakcją Mariana Hemara, Anna Anders-Nowakowska Mój ojciec Generał Anders", Maria Nurowska Anders"
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

osoby odpowiedzialne za decyzję o Powstaniu w Warszawie, miejsce urodzenia:

1.Tadeusz Bór-Komorowski- (ur. w Chorobrowie)
2.Tadeusz Walenty Pełczyński (ur w Warszawie) nieobecny
3.Leopold Okulicki- (ur w Bratucicach)
4.Antoni Chruściel ur. w Gniewczynie Łańcuckiej)
5.Kazimierz Osmecki (ur. Pstrągowa)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie