Skocz do zawartości

O tym jak Milicja Obywatelska obejmowała władzę na Dolnym Śląsku


Rekomendowane odpowiedzi

W roku 1995 ówczesna jeszcze wrocławska Gazeta Robotnicza" pod hasłem Wrocław 1945 publikowała wspomnienia mieszkańców pamiętających tamte czasy.
Opublikowano też kilka dokumentów-raportów/meldunków pisanych przez milicjantów a znalezionych w garażu na ulicy Wierzbowej w latach siedemdziesiątych.Nie są to wspomnienia po latach tylko na bierząco pisane meldunki z 1945 roku.Myślę,że ciekawe.Może jeden przytoczę:

Ząbkowice
(....)Miasto na ogół jest bardzo ładne i nie zniszczone.Niemcy są wrogo usposobieni do Polaków.Znajduje się ich tutaj 75% od dawnego zamieszkania miasta.Polaków w tym mieście nie ma.Zaprowiantowanie nasze jest narazie w stołówce ruskiej.Życie jest możliwe a o prowadzeniu własnej kuchni narazie nie ma mowy,gdyż komendant wojenny utrzymuje tutaj silną dyscyplinę i my bez jego wiedzy nie możemy ruszyć jednego kroku.Powiat Ząbkowice jest ładny i nie zniszczony i bogaty.Po zorganizowaniu pracy objechaliśmy samochodem wszystkie miasta należące do powiatu,ze starostą i jednym oficerem ruskim,którego przeznaczył nam komendant wojenny.Po nawiązaniu znajomości z kilkoma Niemcami umożliwiło nam zdobyć dwa auta,jedną ciężarówkę
na drzewny gas i jedno osobowe marki Opel.Narazie zdobyliśmy magazyn z sortami po niemcach w tym:150 spodni,260 bluz koszulkowych,120 bluz sukiennych,z tego przydzieliliśmy milicjantom po jednej bluzie,koszuli i spodni.(....)
Komendant Powiatowy
MO Ząbkowice,st.sierż.
Kasprzyk Jan
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 months later...
Wkleję tutaj rozszerzenie tematu - jak milicja obywatelska rozpoczynała władzę ( rzeczywistą) na terenach Polski Pd-Wsch.
Jest to opowiadanie oparte na autentycznych przeżyciach szer. Stefka po powrocie z niewoli niemieckiej. I jego zetknięcie z władzą ludową.

Stefek Wyzwolony
/opowiadanie autentyczne/



Siedział na skrzynce z marchewką.W sklepie było pusto. Jego matka stała za ladą i z nawyku poprawiała na półkach
torebki z nasionkami, czosnek, cebulę. Towaru było co kot
napłakał, ale i to dawało parę groszy na najpilniejsze
potrzeby dużej rodziny. Przed wojną była tu duża
restauracja, ze sklepem obok. W targowe dni ruch był tak
wielki, że cała rodzina miała zajęcie. W miasteczku przed wojną, było co prawda jeszcze kilka knajp. Ale polskich, było - co kot napłakał. Resztą rządzili miejscowi Żydzi. Popatrzywszy na spis mieszkańców, polskich nazwisk trzeba było dobrze szukać. Generalnie goje w tej miejscowości stanowili margines. Chłopi nie byli tak wielkimi patriotami, by omijać po jarmarku starozakonne restauracje, ale w tych paru polskich także było co do roboty. Teraz prowadzenie restauracji mogło się zakończyć natychmiastowym bankructwem, gdyby zaglądnęła do niej kompania krasnoarmiejców. Zjedliby, wypili, nie zapłacili i - poszli. Dobrze by było, gdyby nie zgwałcili wszystkich córek i gospodyni, oraz nie podpalili na odchodne lokalu. Poza tym właściciel takiej najbiedniejszej nawet knajpy uchodził w oczach bolszewików za burżuja i wyzyskiwacza klasy robotniczo-chłopskiej. Niemcy w czasie okupacji, wyczyścili prawie do cna miasteczko z ich mieszkańców, o egzotycznych nazwiskach , które w większości zresztą, przypominały składnię germańską. Wojna przewaliła się przez miasteczko na zachód, zostawiła jednak po sobie nową zainstalowaną władzę , do której przykleili się miejscowi zwolennicy marksizmu-leninizmu. Prawie wszyscy nie mieli dobrze pojęcia na czym to ma polegać- ale zapewniano ich, że to będzie - „szczastie i dobrobyt”.
Podejrzane co najmniej było, że te nowe porządki chcieli zaprowadzać nie ludzie szanowani w miasteczku , a wszelkie męty społeczne , które przed wojną były ledwie tolerowane i traktowane jak przymusowy wrzód na siedzeniu.
Tak więc jednym z pierwszych ideologów i filarów nowego systemu sprawiedliwości „społecnej” została miejscowa ladacznica, która sprzedawała swoje wdzięki, (bardzo tanio) kolejnym regimentom wojsk – władającym miasteczkiem. I tak zacząwszy od mieszaniny armii austro-węgierskiej, poprzez Rosjan, Niemców – skończywszy na przedstawicielach Krasnoj Armii, z ich wszechzwiązkową strukturą narodowościową.
W przerwach obsługiwała miejscowych kmieci, zgodnie z proletariacką zasadą, że - „wszyscy klienci są równi”. Niektórzy z nich mieli tylko grubsze portfele. Co jakoś dziwnie nie pasowało do zasad egalitaryzmu, jednak przy uiszczaniu rachunku – było przyjemne...
Szeregowy Stefan wrócił właśnie z obozu jenieckiego w Niemczech. Był to stalag Nurnberg w Bawarii. Stefek i jego miasteczko zostały wyzwolone przez Armię Czerwoną – na co Stefek nie miał zupełnie wpływu. Być może wolałby by być wyzwolony przez bardziej cywilizowaną armię, powiedzmy amerykańską, ale okazało się to niemożliwe z wielu powodów. Miał nieprzyjemne wspomnienia związane z Armią Czerwoną z roku 1939. Kiedy to ta sama armia zmusiła go do wycofania się z polskiej granicy w Czortkowie. Wtedy to był żołnierzem Korpusu Ochrony Pogranicza w Czortkowie, którego jakoś dziwnie, (nie wiadomo dlaczego) - nie nazywano Ukrainą.
A nawet mówiono, że to jest Polska. Sami mieszkańcy tych terenów mówili na siebie „tutejsi”. Wiedzieli jednak, że nie są Lachami. Pewna ich część w latach 40-tych II wojny stwierdziła jednak, że dalej nie jest w stanie tolerować „polskich panów” i należy ich wyrżnąć co do jednego – co prawie im się udało, (pojdim Lachy rezaty!)
Pomysłowość w zabijaniu tych niebezpiecznych wrogów, mającej się narodzić „samostijnej” (jak zapewniali towarzysze z Kraju Rad) U-krainy, przerosła wszelkie oczekiwania.
Sam Doncow, propagator tej wysoce absorbującej akcji nie mógł wyjść z podziwu – ile w tym prostym , niewykształconym chłopstwie tkwi twórczej inwencji. Dzisiaj nawet twórcy najbardziej makabrycznych filmów klasy „B” w rodzaju „Krwawa siekiera 43” – nie byliby w stanie wymyślić tak oryginalnych i wymyślnych sposobów pozbawiania ludzi życia, - jak ten prosty naród . I wszelkie innowacje w tej dziedzinie, odkrywane przez dzielnych mołojców OUN – były przez ich wodzów nagradzane. Materiał , w którym musieli ciężko pracować ci zapracowani po łokcie (we krwi) podwładni Doncowa , Bandery, Szuchewycza, Kłyma Sawura i Łebeda, zaczynał się od noworodków w kołysce – a kończył na starcach. Specjalnie orginalną taryfę mieli księża katoliccy i kobiety w ciąży.
Do dzisiaj wielu sławnych psychiatrów na świecie wzdraga się przed wzięciem na warsztat naukowy rozpracowania wydarzeń z Halicza i Podola.
Być może przerasta to ich możliwości pojmowania okrucieństwa. Albo nauka nie jest w stanie sklasyfikować takich zachowań. Socjologowie ( również) i słusznie , wolą opracowania w rodzaju „Socjosfery rynków małych miasteczek”.
Więc lepiej je ominąć i zapomnieć. I wybaczyć. Choć sam Herbert powiedział :
„I nie wybaczaj, zaiste nie w twojej mocy jest wybaczać w imieniu tych , których stracono o świcie”.
Oddając sprawiedliwość temu prostemu ludowi – trzeba przyznać, że w wielu z nich Bóg zachował naturalne ludzkie odruchy i kazał ostrzegać Lachów – ich dobrych sąsiadów i często opiekuńczych PANÓW – przed mającymi nastąpić nocnymi odwiedzinami dzielnych „rezunów’.
I ginęli podobnie jak Lachy, wg zasady - „Za odnoho Polaha – hołowa do pniaha”. (odrąbywano im głowę siekierą na pniaku).
Siedział tak sobie dzielny szeregowiec Stefek na skrzynce i jakoś trudno mu było wpaść w euforię z powodu „wyzwolenia” go, przez dzielny naród sowiecki.
Aż tu nagle wchodzi do sklepu jegomość w cyklistówce, butach oficerkach i życzy sobie rozmienić 500zł. W szufladce było tego dnia może 5 złotych po pierwszym kliencie i sklepowa ,(a matka Stefka), w szczerym geście rozłożyła ręce, mówiąc, że takiej sumy już dawno nie widziała.
Wtedy klient wyciągnął zza pazuchy duży rewolwer i machając nim przed nosem biednej, wystraszonej kobiecie – zaczął wywrzaskiwać jakieś obelgi, z których najbardziej irracjonalne ( i zrozumiałe) były :
-„czarna sanacja’!!! i „burżuje”!!!
Stefek co nieco powąchał prochu na wojnie, zanim cofając się w 1939 z Ukrainy ze swoją jednostką Polskiego Wojska, - przed niezwyciężoną Armią Czerwoną został pod Końskiem wzięty do niewoli. Tym razem przez sojuszników Armii Czerwonej, czyli – Niemców.
W czasie „brania jeńca” także widział lufę rewolweru podoficera Wehrmachtu przed swoim nosem. Ale to było naturalne, że żołnierzowi w mundurze, z karabinem i to wrogiej armii – machać rewolwerem przed nosem nie tylko można – ale nawet należy.
Stefek zdziwił się więc, co to może być. Uzbrojony nie był Rosjaninem – bo ten mógłby to robić – mimo, że już podobno „wyzwolono” miasteczko. Stefek wiedział jednak, że ci wyzwoliciele gorsi byli czasem od hitlerowców. Za okupacji, żołnierz niemiecki jeśli już wchodził do polskiego domu – musiał mieć jakiś powód. Broń , radio, partyzant – tego szukano. Nie było sensu barykadować się, bo Niemcy spokojnie, metodycznie i bezwzględnie robili swoje –czyli wykonywali rozkazy. Armia Czerwona idąc przez miasteczko rozłaziła się po domach jak insekty, kradnąc co się da i wpychając do kuchni i pokoju. Nieostrożne gospodynie narażały się na pewne zgwałcenie, jeśli nie było nikogo w domu i nie potrafiły uciekać lub głośno krzyczeć.
Co czasem pomagało.
Na rynku miasteczka młody rosyjski lejtnant próbował raz poskromić dwóch szeregowych czerwonoarmiejców. Byli to pijani osobnicy obwieszeni bronią jak choinki. Dziwnie wyglądał ten liejtienant ze swoim nagancikiem – gdy grzecznie poprosił obydwu „riadawych”;
- „Tawariszczci riadawyje – pojditie sa mnoj!!”
Szeregowcy byli potężnego wzrostu - o azjatyckich obliczach i bliżej stojący lejtienanta,- dmuchał mu odorem wódki w denko czapki.
Nagle wielkolud Azjata wyjął zza pasa rewolwer i strzelił prosto w twarz porucznikowi, bo mu zawracał głowę.
Po czym zataczając się próbował iść dalej ze swoim towarzyszem. Wtedy jednak zleciała się cała chmara innych wyzwolicieli Polski Ludowej i stosem ciał unieruchomiła obydwu mołojców.
Koło stacji kolejowej był loch – piwnica, gdzie kilku czerwonoarmistów zajmowało się wysyłką poległych w okolicy żołnierzy, - do Kraju Rad.
Ponieważ trumien nie było i zajmowałyby dużo miejsca w wagonach – żołnierze zajmowali się makabrycznym zajęciem. Ćwiartowali zwłoki na wymiar, który pasował do drewnianych , kwadratowych skrzynek. Skrzynki nie były szczelne, przypominały skrzynki na jabłka i część ich zawartości wystawała na zewnątrz.
Dwóch Azjatów pod wieczór, także znalazło swoje miejsce w tych pojemnikach.
Wcześniej odbyli kulturalne przesłuchanie w pobliskiej siedzibie NKWD. Polegało ono na biciu grubymi pałami od nóg do głowy – przez jeszcze tęższych niż oni Kałmuków, do momentu gdy już nie było żadnej całej kości.
Z początku nawet krzyczeli – strasznym zwierzęcym rykiem, który przechodził w coraz cichsze – „matuszka maja”...
Lekarz , który oglądał ich po „przesłuchaniu” był zaszokowany widokiem spuchniętych , granatowych od bicia ciał, które nie przypominały ludzi, a jakąś bezkształtną masę.
Tak więc szeregowy Stefek, który widział już niejedno, podszedł z tyłu do uzbrojonego klienta i po prostu wyrwał mu z garści rewolwer, - kopnięciem w siedzenie wypraszając ze sklepu.
Dopiero, gdy tamten szybko zniknął za rogiem gdzie mieszkała Czarna Hanka ( jeszcze jedna dobra kobieta –oddająca mężczyznom wszystko co miała najdroższego...), coś zaczęło mu świtać w świeżo-jenieckiej łepetynie.
Dlatego, założył rewolwer kabłąkiem na palec i ostrożnie wystawił rękę poza drzwi - na ulicę.
Czekał niedługo.
Rozległ się tupot kilku par nóg spod nory Hanki i nagle ktoś zerwał mu z palca rewolwer.
Na chodniku i szosie pod sklepem stało 4 przedstawicieli władzy LUDOWEJ.
Wszyscy celowali z broni - w otwarte drzwi sklepu. Ubrani byli w w kufajki z biało-czerwonymi opaskami ( z napisem MILICJA) na ramieniu. Uzbrojeni w rosyjskie karabiny Mossin i granaty. Ich wódz miał pepeszę z dużym bębnem amunicji i szablę, gołą, bez pochwy –zatkniętą za skórzany pasek przy kufajce.
I to on wrzasnął:
-„Wychodzić!!!!!” , „Ręce do góry!!!!”
Stefek wyszedł z ciemnego sklepu na jasną ulicę i z początku widział tylko plamy uzbrojonych postaci.
Po chwili rozpoznał, że dowódcą tego regimentu jest jego były znajomy (Józek) sprzed wojny. Chłop z pobliskiej wsi, który w czasie okupacji kradł węgiel z niemieckich transportów. Przy tej czynności, która Niemcom bardzo się nie podobała, został postrzelony w pośladek przez pilnującego wagonów wartownika - starego niemieckiego żołnierza tzw. „banshutza”.
Później Józek dorabiał do tego wydarzenia legendę i gdy już został w latach 60-tych Prezesem Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, wszystkim pokazywał te bliznę na d...e i mówił, że to rana odniesiona w partyzantce – w czasie ciężkich walk z Niemcami. Nikt jednak nie wiedział, co to był za oddział, jak się nazywał i gdzie walczył. Tak naprawdę dzielny „partyzant” nie był w ogóle ani w wojsku, ani na wojnie, ani w partyzantce.
Szeregowy Stefek próbował coś wyjaśnić zaczynając od „Józek – nie wiedziałem, że to ktoś od was...”
Ale „Józek” wrzasnął:
- „Milczeć!!!”, bedzieta sie tłumacyć na posterunku!!
Cywil w cyklistówce wściekły i z odzyskanym rewolwerem w dłoni, biegał za plecami Józka jakby mu ktoś wrzucił pokrzywę do kaleson.
Józek ubezpieczany przez resztę swoich pomocników, prowadził Stefka z rękami nad głową przez ulice miasteczka na posterunek, który był jednocześnie siedzibą NKWD i szturał lufą pepeszy w potylicę wroga ludu – Stefka.
Stefek nie wiedział czy broń jest zabezpieczona i poprosił:
-„panie – nie szturaj pan tą lufą – bo może wystrzelić”,
Celowo nie używał już formy „Józek” – tylko PAN.
Ale się przeliczył.
Józek poznał już smak władzy i istotę rodzącego się – nowego porządku.
Józek wrzasnął, ciężko obrażony burżujską i sanacyjną formą - „Pan”.
- „Stulić pysk!! Panów ni ma – CHŁOPY rzondzom!!!”
Wrzucono go do dużej celi w piwnicy pod budynkiem. Nie wiedział, że niedługo potem, w drugiej piwnicy znalazła się jego stara matka.
W celi leżał na snopku słomy rzuconym na posadzkę jakiś wiekowy Cygan. Okropnie kaszlał i widać było, że jego dni są już policzone.
Stefek siedział już trzeci miesiąc i nic się nie działo. Nie był nawet na przesłuchaniu. Pomału zaczynał wątpić, że to całe zdarzenie to przypadek. Raczej jakaś nędzna prowokacja jeszcze bardziej nędznych ludzi z miasteczka. Do piwnicy zaglądał tylko cywil, który odzyskał rewolwer i chciał się rozliczyć ze Stefkiem. Stefkowi było jednak wszystko jedno. Wiedział, że tak łatwo się z tego nie wywinie. Więc tylko ostrzegł cywila, że jest byłym żołnierzem i jeńcem wojennym. I nie pozwoli się bić.Nie bili go Niemcy w obozie – to tym bardziej nie będzie go bił jakiś miejscowy cham. Jeśli ma mieć wyrok to - sądowy. Powiedział mu przez kratę, że jeśli ma pójść do piachu – to wcześniej go udusi. Cywil chyba uwierzył w to – bo przestał się pojawiać.
Zresztą strażnik więzienny, człowiek z miasteczka, który dobrze znał Stefka – próbował ich godzić. Mówiąc: „wypijeta flaszkę, Stefek Was przeprosi i - będzie po krzyku”.
Ale nowa władza, nie darowała takich afrontów, zgodnie z zasadą, że „ograniczony umysł wyżywa się w nieograniczonych ambicjach”.
Cywil odbił sobie na starym Cyganie. Wpadł do celi , kopał go i skakał mu po piersiach. Cygan nie dożył następnego ranka.
Tymczasem po miesiącu matkę Stefka zwolniono, o czym szepnął mu strażnik.
Żona Stefka od aresztowania codziennie wydeptywała ścieżki do posterunku – by zwolniono jej męża .
Tłumaczyła, że Stefek jest głupi – bo jak by był mądry, to by przecież nie zabierał broni Panu Milicjantowi.
I po co takiego głupiego trzymać w więzieniu. Ona sama da mu po łbie –jak tylko go zwolnią.
Rosjaninowi, który się temu przysłuchiwał, nawet trafiało to do przekonania.
-„Wot umnaja chaziajka , adpusti Stiepanu !”
Ale polski kamandir – miał inne zdanie. Albo bał się prowokacji. Każda władza musi mieć wrogów. Jeśli nawet nie są za bardzo groźni to nic nie szkodzi. Taki Stefek niech wie, - że z władzą nie wolno zadzierać.
Żona Stefka poobchodziła wszystkich aktywistów partyjnych w miasteczku, płaszcząc się przed tą hołotą – ale nie było wyjścia.
Dotarła nawet do wspomnianej ladacznicy, która wstąpiła do PPR-u i mogła jeśli nie pomóc – to poważnie zaszkodzić.
Aktywistka Zocha - pocieszyła ją:
-„pani Jasiu, Stefka jo pamiętom, to fajny chłopok, wszystko bedzie dobrze.
Jo teroz jestem w kumitecie i powiem, że trza go puścić”.
Stefkowa wyrażała obawy, że teraz takie czasy burzliwe i może się coś stać mężowi.
Ale towarzyszka Zocha zapewniła ją:
-„PANI JASIU JO NA TE CASY CEKAŁAM TYLE LOT ILE MUM!!’
Pewnego dnia w domu rodziców Stefkowej pojawił się stary Pietrek – rosyjski sanitariusz, który przed marszem na zachód stacjonował już u nich w zabudowaniach. Był to stary, poczciwy i mądry Rosjanin. Polubił gospodarzy, bo pozwolili mu gotować posiłki – Pietrek był chory na żołądek. Reszta jadła niegotowane. Na przykład wysypaną na podwórko wprost z samochodu pszenicę, która po 2 dniach deszczu już kiełkowała. Poza tym zaufał im jak w cztery oczy rozmawiali o „Nowej Polszy”. Pietrek wiedział już na czym polegają uroki socjalizmu. Dlatego jak zobaczył gazety ze Lwowa z 1939r, a w nich fotografie bardzo niebłagorodne dla nowej władzy,- natychmiast kazał je spalić. W jego oczach widać było niekłamane przerażenie:
-„Pani – to nada spalić , za eto tiurma ili smiert!”
Pietrek dowiedział się o Stefku i twarz mu się rozjaśniła.
-„Pani nie biespakojties – Pietrek skażiet szto diełat”.
Pietrek wiedział jak w radzieckim raju załatwia się takie sprawy. A Polacy jeszcze są durni i szukają sprawiedliwości.
Dlatego kazał otworzyć szafę i sprzedać suknie ślubną matki, futro babki i kilka cenniejszych rzeczy. Powiedział , że musi być minimum 1000 złotych i 2 litry bimbru. Z tym trzeba pójść do komendanta NKWD. I „muż budiet wolnyj”.
Tak po prostu?? - Pytali z niedowierzaniem.
-Da, toczno - z uśmiechem potwierdził stary Pietrek - sanitariusz w służbie Krasnoj Armii.
Życzył zdrowia – cieszył się, że zobaczy swoich bliskich. Dostał na drogę flaszkę bimbru i wędzonej kiełbasy. A obrazek Matki Boskiej z dzieciątkiem, - by czuwała nad nim i jego rodziną, schował głęboko i starannie za pazuchę , rozglądając się w ciemnej sieni trwożnie, czy nie widzi tego ktoś z jego kamratów.
Stefkowa udała się do komendantury z samego rana. Komendant pieniądze schował do szuflady , bimber do szafy i wypchnął ją za drzwi.
Myślała, że jednak Pietrek się pomylił.
Ale w południe dwóch bojców przyprowadziło Stefka przed oblicze komendanta.
Komendant odczytał mu akt oskarżenia , że napadł na funkcjonariuszy na służbie i jest wrogiem ludu. Próbował się tłumaczyć, że nie jest żadnym wrogiem, a tym bardziej ludu.
Komendant walnął pięścia w stół i ryknął „MAŁCZAT!!!” „Job twaju mat”!!!
Dwóch bojców bagnetami szturnęło go w plecy.
Sytuacja wydawała się beznadziejna.
Ale komendant odsapnął.
I powiedział, że tym razem mu darują, ale jak tylko coś wywinie, to od razu do województwa, - do więzienia.
Polski „śledczy”, który cały czas milczał jak zaklęty - nagle zakończył „rozprawę”:
- „A TERZ ZAPŁACITA 1000 ZŁOTYCH NA CERWONY KSYS I DO DUMU!!
(On także musiał coś z tego mieć...)
Wywalono go za drzwi, zanim zorientował się, co się dzieje.
Całe miasteczko oglądało go jak zmartwychwstałego – gdy prawie biegł do domu. Żona na kolanach dziękowała Bogu , że zesłał ruskiego Pietrka na ratunek. Stefek jednak powiedział , że trzeba szybko szukać jeszcze 1000 złotych na „Cerwony ksys”.
Zapożyczyli się u rodziny – i przyjaciół. Stefek był wolny – na razie.
W roku 1956 szeregowy żołnierz września – Stefan, dostał wezwanie do Sądu w Lublinie. Na rozprawie orzeczono, że zdejmuje się z niego oskarżenie jakoby był wrogiem ludu i popełnił czyny zagrożone karą.
Co potwierdzono wielostronicowymi wywodami sądowymi, pieczęciami i podpisami.
Stefek żył sobie spokojnie w Polsce Ludowej, wychowywał dzieci, nie wychylał się niepotrzebnie i słuchał namiętnie Wolnej Europy.
Z czym krył się przed sąsiadami.
Idąc na emeryturę postanowił zyskać jeszcze 3% dodatek do emerytury. Ale to przysługiwało tylko odznaczonym jakimś odznaczeniem państwowym. Załatwić to można było - tylko należąc do ZBOWiD- u.
Stefek udał się do siedziby „Bojowników”.
Jakież było jego zdziwienie, gdy przywitał go Prezes – we własnej osobie Józek, który prowadził go kiedyś pod pepeszą do więzienia. Stefek zapytał jak to on nagle zrobił się takim bojownikiem. No wiesz, Stefek byłem w partyzantce, byłem ranny – mam Krzyż Walecznych. W jakiej partyzantce, jakie rany, przecież dupę to ci banshutz przestrzelił - jak kradłeś węgiel z wagonów ! Zdenerwował się znowu niepotrzebnie Stefek.
Stefciu, – Prezes konfidencjonalnie ujął go pod ramię i zapytał: – to chcesz ten krzyż czy nie??
Stefek zamilkł. W końcu kula była niemiecka. D..a prezesowska.
A emerytura polska.
Szeregowy Stefan doczekał kanciastego stołu i „Wolnej Polski” - zmarł w sposób naturalny w 1995r.
Zastanawiał się tylko, dlaczego od 1945 roku Polskę „wyzwalać”( i rządzić nią) muszą ciągle, - indywidua nie umiejące mówić po polsku. Z twarzami „ciętymi z metra”, ze „szczerym, proletariackim obliczem” i chorymi ambicjami. Z tym wschodnim „zaśpiewem”, albo z gardłowym starozakonnym „r” – czyli „ehrr”...
Ale już 200 lat wcześniej Nicolas Chamfort stwierdził, że:
„Ambicja łatwiej chwyta się małych duszyczek niż dusz wielkich, jak ogień ima się snadniej strzech niż pałaców”.
I ciągle tęsknił za swoim legendarnym dowódcą – Marszałkiem, na którego mówiono dziadek. Jego zdjęcie w mundurze i z szablą wisiało u szeregowca Stefka na honorowym miejscu w dużym pokoju , nad kredensem.



*******************


Autor (na podstawie wspomnień śp. Stefana)
© Mozets
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...
Jasiek milicjant- obrońca miasteczka Stefka

Jasiek był dużym, zwalistym, młodym chłopem z wioski niedaleko miasteczka. Miał niebieskie oczy i gęstą jak strzecha – jasną czuprynę, poza tym był bardzo silny.
Chodził powoli, mówił powoli i myślał – także powoli.
Z tego powodu na miejscowych festynach nie miał zbyt wielu kolegów – chyba, że wywiązywała się bójka. Wtedy wszyscy chcieli mieć Jaśka w swojej ekipie i po swojej stronie.
Jasiek wtedy – gdy się mu wtedy pokazało kto jest nieprzyjacielem, włączał swoje ramiona – jak potężne cepy i po jego przejściu , na łące przy festynowych deskach, zostawało pobojowisko ciężko poturbowanych. Którzy mieli czelność i odwagę stawić opór Jaśkowi. Po wykonaniu tej pracy, Jasiek był szczodrze częstowany piwem i poklepywany po potężnych plecach – przez swoich mocodawców.
Był wtedy szczęśliwy.
Natomiast drużyna przeciwna wycofywała się w pobliskie krzaki – klnąc i złorzecząc Jaśkowi, oraz źle wspominając wszystkie kobiety w jego rodzinie do 3 pokolenia wstecz.
Z matka włącznie.
Z chwilą zainstalowania w miasteczku nowej władzy robotniczo-chłopskiej , wystąpiło duże zapotrzebowanie na osobników w rodzaju Jaśka – jako pierwszej linii obrony ( i ataku) władzy ludowej.
Osobnicy o inteligencji wyższej od Jaśka, nie nadawali się do takiej roboty i dlatego rezygnowano z ich usług.
Zresztą do kierowania takimi monstrami jak Jasiek, używano innych egzemplarzy. Najczęściej byli to przedstawiciele rdzennej polskiej ludności o charakterystycznych słowiańskich cechach.
Tzn. – byli to bruneci o dużych haczykowatych nosach i mówiący wczesnosłowiańskim slangiem „jidysz”. Posiadali wspaniałe polskie nazwiska jak : Różański, Poznański, Warszawski, Holenderski, Amsterdamski, Krynicki itp. Wszystkim tym osobnikom (płci męskiej) przydarzył się w dzieciństwie niegroźny wypadek, po którym zostali pozbawieni tzw. napletka.
Złośliwcy twierdzili, ze to pozostałość po chrzcie - przy użyciu scyzoryka.
Do pomocy jako instruktorów mieli także rdzennych Polaków, posługujących się z kolei innym narzeczem z rozkosznym wschodnim zaśpiewem. W piśmie nazywano to cyrylicą.
Zastępy tych instruktorów szkolone były już od 1917 roku i posiadały wysoki poziom wyszkolenia. Planowano ich użycie na terenach polskich już w 1920 roku ale z powodu niechętnego marszałka Piłsudskiego ich etaty uruchomiono dopiero 24 lata później. Straty czasowe nadrabiano zwiększoną gorliwością, i pracą w nadgodzinach. Np. praca w MBP trwała 24 godziny na dobę bez odpoczynku ( dla przesłuchiwanych).
Wszyscy oni kochali naszą wspólną Ojczyznę i w trosce o jej niepodległy byt i szczęście , - wysyłali na Sybir niektórych chorych obywateli, którzy źle pojmowali wierność Ojczyźnie. Do sanatoriów rozmieszczonych po całym dalekim wschodzie przyjaznego i opiekuńczego państwa – CCCP.
Całkowicie bezpłatnie.
Prewentoria organizowane były na miejscu w kopalniach węgla, uranu, oraz kamieniołomach - w najpiękniejszych miejscowościach na terenie całego kraju.
Dla kogo zabrakło miejsca – umieszczano ich w luksusowych piwnicach i lochach Urzędu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Tam stosowano wobec nich najnowsze rodzaje terapii i uzupełniano je grami towarzyskimi jak np.: wyrywanie zbędnych paznokci, polewanie na mrozie zimną wodą, zdrowotne kąpiele w fekaliach, czy niewinne łamanie kości i przypalanie papierosem. Niektórym brakowało w organizmie wielu cennych pierwiastków – jak np. ołowiu. Aplikowano go w jednorazowych dawkach - w tył głowy.
Pomagało to zdecydowanie i chorzy powracali do obiegu użyźniając kąty więziennych podwórek, wysypiska śmieci, nieużytki, okoliczne lasy i bagna.
Niektórzy mieli szczęście zakosztowania kąpieli dezynfekcyjnej w dużych dołach z wapnem palonym - tuż po kuracji ołowiem. Zmieniali się nie do poznania.
Zapotrzebowanie na osobników podobnych do Jaśka było więc olbrzymie, ponieważ niejaki towarzysz Werfel hołdował zasadzie, iż „za mordę nie powinień brać Mosiek -Staśka , a Stasiek – Staśka”.
I do tego nadawali się właśnie bardziej osobnicy pokroju Jaśka – bardziej debile niż inteligenci.
Jasiek dostał więc karabin, kieszeń naboi, mundur i opaskę. Czapkę i i kilka granatów.
Był dumny i czuł się potrzebny.
Miał teraz być autorytetem dla mieszkańców miasteczka – którzy przed wojną uważali go za niedorozwiniętego.
Całe szczęście, że nowa władza poznała się na nim i powierzyła mu zaszczytną funkcję nauczania tej nierozgarniętej ideologicznie ciemnej masy miasteczka nowego , internacjonalistycznego spojrzenia na byt.
Jednak ta ciemnota była niereformowalna i nic sobie nie robiła z opaski Jaśka, jego pięknego karabinu i blasku bijącego od funkcjonariusza.
Nawet głupkowato się uśmiechali, pukali w czoło, a wyjątkowo niewychowani – nawet pluli na ziemię.
Było to prymitywne chamstwo .
Jasiek nic sobie z tego jednak nie robił, bo wstrętne, sanacyjne, przedwojenne czasy zahartowały go już na tą jawną niesprawiedliwość i krzywdę.
Chodził po rynku miasteczka i sama jego obecność owocowała w sposób zdecydowany o wzroście praworządności na ulicach.
Nie było tylko z kim inteligentnie porozmawiać sobie jak Polak z Polakiem.
Nagabywani nieostrożni kandydaci – natychmiast umykali w pierwszą boczną uliczkę.
Jasiek postanowił więc udać się do miejscowej knajpy na rogu ulicy wylotowej z miasteczka.
Usiadł w samym kącie przy drzwiach. Zauważył, że w jego pobliżu zaraz zrobiło się pusto i wszyscy amatorzy piwa przenieśli się z kuflami w drugi koniec sali.
Jasiek zamówił piwo i czekał nudząc się niemiłosiernie. Postawił karabin w kącie i zaczął bawić się ręcznym granatem, który wyjął zza pasa.
Po chwili stwierdził, że wyciągnął zawleczkę, a dodatkowo dźwignia granatu odskoczyła i spadła na ziemię.
Dał się słyszeć trzask spłonki i nagle w powolnym umyśle Jaśka, jak na przyspieszonym filmie zaczęły jawić się obrazy zapamiętane z czasów okupacji. Pamiętał, że jeśli granat został uruchomiony – to z delikwenta albo zostawały nieruchome strzępy, albo brakowało mu później rąk , nóg i innych części ciała.
Jasiek po raz pierwszy w życiu zrozumiał – że to on szykuje na tej sali coś, na co reszta nie zasługuje. Nawet pomimo, że nie chcieli z nim gadać.
Nakrył więc granat swoim olbrzymim ciałem. Potężny wybuch podrzucił Jaśkiem do góry. A szyby w knajpie wyleciały na ulicę.
I tak skończyła się obiecująca kariera Jaśka jako utrwalacza władzy ludowej. Jaśkowi udała się jednak pośmiertnie rzecz niebywała. Wszyscy uratowani z knajpy – jak jeden mąż przyszli na pogrzeb Jaśka.
I stwierdzili zgodnie: „jednak nie był taki do końca głupi”...
Była to najwyższa pochwała jaka go spotkała , mimo że za późno.
I niestety nie mógł się nią choć trochę - podelektować...


*****************
© Mozets
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kol Mozets , że tak powiem , takich historii , autentycznych , nasłuchałem się troszkę od świadków wydarzeń...
Była taka o PPRowskim agitatorze , który punktował sobie u naczalstwa w akcjach zbierania złomu, goniąc do tego okoliczną ludność. Poległ biorąc na klatę ładunek miotający z panzerfausta , którego na plac pod szkołą przywlekły dzieciaki. Niezależnie od motywu jaki nim w tej ostatniej chwili kierował , dla miejscowych został bohaterem. I choć w okolicy nie miał żadnej rodziny , jego grób jest do dziś zadbany , i zawsze dostaje kilka zniczy na Wszystkich Świętych.
Choć zapewne wolałby na 1 Maja..
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ostatnio z kolega Swietym rozpracowujemy przejmowanie wladzy na tych terenach na przykladzie bardzo znamienitej rodziny niemieckiej (zakonczone zreszta zakatowaniem na smierc jednego z w/w rodziny). Ale panowie z UB po tym calym wydarzeniu skonczyli na drzewie - co prawda za kilka lat ale GAME OVER...


Post został zmieniony ostatnio przez moderatora woytas 22:49 07-10-2009
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Historie z tamtych czasów rzadko bywają jednoznaczne. Opowiadano mi o pewnym chłopaku , który był świadkiem wyjątkowo brutalnego mordu w wykonaniu miejscowego urzędnika SS, jako robotnik przymusowy. Chłopak się zaciął , i w sprzyjających okolicznościach zrobił wszystko co mógł aby winnego dopaść i powiesić na suchej gałęzi. Okoliczności wepchnęły go w łapy UB. W ich ręku został człowiekiem od mokrej roboty , nie owijając katem. Wykazywał się wyjątkową .... nadgorliwością. Gdzieś ok 1948 już po powrocie na Beskid , wpadł w zasadzkę leśnych i dostał KS. Co ciekawe, żołnierz który go dopadł , uwięziony i skazany , na skutek rozmaitych odroczeń , dodatkowych przesłuchań itd .... dotrwał w dobrym zdrowiu do 1956 roku , został zwolniony , i w 1976 lub 78 zginął w banalnym wypadku drogowym...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie