grba Napisano 12 Lipiec 2007 Autor Napisano 12 Lipiec 2007 W rosyjskiej Niazawisimaja Gazieta" przeczytałem artykuł wspomnieniowy. Żołnierz piechociaż Armii Czerwonej wspomina jak wyglądała dla niego bitwa po Kurskiem. Na szybciora część przetłumaczyłem.Marina Kriwonos – kandydat nauk historycznych, Aleksandr Tkaczenko doktor geografiiMiesiąc marszu i dzień walkiWspomnienia żołnierza piechoty Armii CzerwonejKażdy myślący człowiek wie, że prawdziwa wojna daleka jest od kinowego lub literackiego obrazu. Świadczy o tym prosta opowieść szeregowego żołnierza-uczestnika jednej najważniejszych bitew Wojny Ojczyźnianej, bitwy pod Kurskiem, która zaczęła się 5 czerwca 1943 roku. Opowieść usłyszana z ust naszego ojca Andrzeja Aleksandrowicza Tkaczenki (1924-2004) została zapisana niedługo przed jego śmiercią. Ojciec w szeregach armii służył od sierpnia 1942 do października 1945 r. Walczył na Frontach: Stepowym, Woroneskim, Karelskim i 4-tym Ukraińskim; był cztery razy ranny i nagrodzony dwoma orderami. W 1950 roku ukończył moskiewski Instytut Inżynierii Transportu Kolejowego. Budował kanał Wołga-Don i wiele innych ważnych obiektów; kandydat nauk technicznych, docent, ponad 30 lat wykładał w Archangielskim Instytucie Leśnym i w Kalinińskim Instytucie Politechnicznym, był kierownikiem katedry, dziekanem.PoczątekPrzygotowanie do bitwy pod Kurskiem zaczęły się dla mnie (wtedy oczywiście o tym nie wiedziałem) w połowie maca 1943 roku, kiedy nas, służących w wojsku od pół roku przeniesiono do batalionu marszowego, w którym ostro zaczęto nas szkolić. Miało to miejsce w zapasowym pułku w mojej rodzinnej Wołogdzie w tak zwanych „czerwonych koszarach”. Intensywne szkolenie składające się z ćwiczeń w posługiwaniu się karabinem, lekkim i ciężkim karabinem maszynowym, a także granatami przeciwpiechotnymi i przeciwpancernymi, co wymagało od nas dużo uwagi. Oczywiście lepiej było zapoznawać się z automatami, ale ich nie mieliśmy.Zajęcia szkoleniowe trwały z miesiąc, kiedy w połowie kwietnia marszowe pułki zostały załadowane do eszelonów. Przemarsz od koszar do dworca zapamiętałem dlatego, bo przechodnie milcząc ustawili się wzdłuż drogi i patrzyli na naszą kolumnę machając rękami, kobiety płakały i żegnały nas znakiem krzyża.Tydzień jechaliśmy, połowę czasu omijając Moskwę z koniecznymi postojami. Na stacjach były ogłaszane alarmy lotnicze i bombowe, ale bomby padały daleko od naszego eszelonu.Wyładowaliśmy się bardzo szybko, zaledwie w kilka minut, niedaleko miasta Ranienburga w riazańskiej obłasti (obecnie Czapługin w lipieckiej obłasti). Weszliśmy w skład uzupełnienia 27 Armii, która przed naszym przybyciem przyszła z Północno-Zachodniego Frontu i została włączona w skład stepowego okręgu wojskowego, który potem został przemianowany we Front Stepowy. W jednostkach nie było ani żołnierzy, ani sierżantów, tylko oficerowie; formowano zupełnie nowe pododdziały. Ja zostałem przydzielony do 3 roty, 1 batalionu 15 pułku strzeleckiego 147 dywizji strzeleckiej. Dowódcą roty był kapitan Kalina.W majowe święto odbyła się parada pułkowa. Wciągu niecałego tygodnia dowódcy zespolili nas w jedną całość, stwierdziłem jednak, że nasza rota słabo przemaszerowała przed przyjmującym paradę dowódcą pułku, ale okazało się, że była to jedyna wojskowa parada w jakiej uczestniczyłem w życiu.Wydano nam nową broń – prosto z fabrycznych skrzyń. Karabiny były wykonane bardzo niechlujnie. Później już takich nie widziałem. Znowu zaczęło się intensywne szkolenie z jednoczesną budową linii obrony, tak jak byśmy znajdowali się znowu eszelonie. Zostałem wyznaczony na szefa organizacji komsomolskiej, dlatego, że jako jedyny żołnierz miałem ukończone 10 klas szkoły.Szkolenie kończyło się 32 kilometrowym ogólnym marszem w pełnym oporządzeniu. Oczywiście ciężko było nieść podstawę ciężkiego karabinu maszynowego przez 32 kilometry, w pełnym oporządzeniu. Ćwiczyliśmy atak po ogniowej nawałnicy artyleryjskiej. Najeżdżano na nas czołgami, kiedy znajdowaliśmy się w transzejach.Pozycje obronne: okopy pełnego profilu, drewniano-ziemne punkty oporu, gniazda karabinów maszynowych, umocnione pozycje dział przeciwpancernych, a także bunkry kopaliśmy naszymi saperkami i kijami długości 30 cm. Dzień składał się ze szkolenia i pracy; posiłki trzy razy o tej samej porze i siedem godzin snu. Zmęczeni zasypialiśmy w każdych warunkach, nawet w ulewnym deszczu. Czasami przylatywali Niemcy i zrzucali bomby, ale potem nasze samoloty je szybko przepędzały, oglądaliśmy walki powietrzne mocno dopingując swoich.Tak nam zeszły dwa miesiące do 4 lipca.Wędrówka frontową ścieżkąNieoczekiwanie o godzinie trzeciej dostaliśmy rozkaz niezwłocznie zająć stanowiska obronne; dotarliśmy na nie po forsownym marszu z miejsc umocnionych przez naszą rotę. W nocy na 5 lipca spaliśmy na naszych stanowiskach bojowych. Noc była ciepła. Rano obudziła nas silna kanonada, która towarzyszyła nam przez cały lipiec, przyzwyczajeni szybko przestaliśmy zwracać na nią uwagę. W ten dzień wszyscy wypatrywali niemieckich czołgów i ciągle liczyli otrzymane granaty przeciwczołgowe.Po trzech dniach, późnym wieczorem przenieśliśmy się ze stanowisk obronnych na zachód, w przygotowane stanowiska bojowe. Nocny marsz zaczęliśmy piosenką, potem były też występy solowe. Zachwycająco śpiewał pewien lejtnant „Czekasz Elżbieta od przyjaciela powitania”.Maszerowaliśmy trzy noce pod rząd, zdrowo zmachani dotarliśmy do lasu gdzie ogłoszono przerwę, która przeciągnęła się na dwie doby. W dzień padały silne deszcze i my w lesie wyglądaliśmy jak zmokłe kury. W dzień jeszcze tu i ówdzie suszyliśmy się i ogrzewaliśmy się przy ogniskach, których palenie nocą było absolutnie zabronione. Niemcy nocą nisko latali rzucając na wszelki ślad ognia bomby i ostrzeliwując z karabinów maszynowych. Były straty, ale nie w naszej rocie.Po postoju znowu zaczęły się nocne marsze, a czasami i dzienne. Początkowo dziwiło nas, że pomimo ciągłego marszu kierunku zachodnim na nic nie natykamy się. Szybko stało się jasne, że idziemy równolegle w dół frontu. Potwierdzała to kanonada, która miała jednakową siłę. Pewnego dnia dotarliśmy w okolicę wsi Kopny. Tam zobaczyliśmy uchodźców z dziećmi i partyzancki oddział, który ledwie opuścił wrogie terytorium. Następnego dnia dotarliśmy do stacji Zołotuchino położonej na linii kolejowej Orzeł-Kursk. Na stacji leżącej tylko 30 km od Ponyrej zaskoczył nas spokój i pokojowa atmosfera. Byliśmy dobrze informowani otrzymując numery armijnej gazety i ulotki z informacjami Informbiuro; trafiała się i „Krasnaja Zwiezda” dobrze wiedzieliśmy co się wokoło dzieje. W Ponurej wszyscy czuli, że zbliża się najbardziej zażarta bitwa tej wojny.W 12-tym dniu bitwy zajęliśmy pozostawione stanowiska obronne 85 km. na Zachód od Kurska, której przedni kraniec był tak blisko, że oprócz ogólnej kanonady rozróżnialiśmy już wystrzały mniejszych dział. Przylecieli wtedy Niemcy, zaczęli nas ostrzeliwać i bombardować. Nasi lotnicy ich przegonili, Rota poniosła pierwsze straty w walce.Po kolejnych dwóch dobach, zakończył się alarm, opuściliśmy stanowiska obronne i forsownym marszem poszliśmy prosto na wschód w kierunku Kurska. Trudno było to zrozumieć, ale nawet jeżeli ktoś pomyślał, że wycofujemy się, rychło okazało się, że to bzdura.Zebraliśmy się po komendzie marsz i ruszaliśmy za dnia nie patrząc na niemieckie samoloty. Przed Kurskiem wielu mieszkańców budowało stanowiska obronne. Po upływie doby o godzinie czwartej po południu przeszliśmy przez zachodnie dzielnice Kurska i ostro pomaszerowaliśmy na południe. Wszyscy mieszkańcy miasta wyszli na ulice witając nas. Przy domach czekały na nas wiadra z wodą i jabłka. Z szeregów wybiegali żołnierze, pili wodę, częstowali się jabłkami.Za Kurskiem po stalowym moście przeszliśmy rzekę Sejm i dotarliśmy do szosy, literalnie zabitej wojskiem (ruch był jednokierunkowy). Wyprzedzała nas artyleria wielkokalibrowa, mnóstwo oddziałów pancernych. Zatrzymywaliśmy się tylko na czas posiłków a potem szliśmy całą noc. Było ciężko, niektórzy byli wykończeni. Ciężkie karabiny maszynowe nie były niesione, tylko toczone na kółkach. Rano o dziewiątej zeszliśmy z szosy na postój. Wszyscy jak położyli się tak zaraz zasnęli. Na posiłek obudzili nas o drugiej po południu. Potem znajomy oficer powiedział, że bez przerwy przeszliśmy ponad 56 nie niej niż 60 kilometrów. Był to dla mnie najtrudniejszy marsz. nie tylko podczas kurskiej bitwy, ale w całym życiu.O znaczeniu tych marszów dowiedziałem się wiele lat później, z lektury ksiązki marszałka Rokossowskiego „Żołnierski obowiązek”, w której napisał, że kiedy bój pod Ponurami zużył jego rezerwy, trzeba było zdjąć wojska z drugorzędnych linii frontu. Najwyższy głównodowodzący, ku jego zadowoleniu przekazał mu (Centralnemu Frontowi) 27 Armię Frontu Stepowego. Radość okazała się przedwczesna. Przyszedł nowy rozkaz przekazać 27 Armię Frontowi Woroneskiemu. Podyktowane to było groźną sytuacją w rejonie miasta Obojani. Stąd też kierowaliśmy się raz na zachód, to na wschód i potem forsownym marszem przez Kursk na południe. Wreszcie dotarliśmy w rejon, gdzie było słychać głośną kanonadę z południa. Tu odpoczywaliśmy 5-6 dni, doprowadzaliśmy siebie do porządku, lecząc krwawe odciski. Łącznie, według wyliczeń oficerów przeszliśmy około 600 kilometrów, od momentu kiedy opuściliśmy linie obronne 4 lipca.Nocą 4 sierpnia dotarliśmy do okopów. Znajdujący się tam nieliczni żołnierze poinformowali nas, co znajduje się przed nami bliżej, co przed nami dalej gdzie kręty jar porastały krzaki i rzadki lasek i że za jarem w odległości 250 m znajdują się niemieckie pozycje, że lepiej nie wychylać z okupu za dnia, bo snajper może zdjąć. Do świtu spaliśmy na swoich stanowiskach
grba Napisano 12 Lipiec 2007 Autor Napisano 12 Lipiec 2007 Wybaczcie trafił się błąd, winno być piechociarz...
suchy ss Napisano 12 Lipiec 2007 Napisano 12 Lipiec 2007 z niecierpliwoscia czekam na dalsza czesc!!;]
grba Napisano 12 Lipiec 2007 Autor Napisano 12 Lipiec 2007 Proszę bardzo. W kolejnym odcinku zobaczycie ile było tej walki.AtakOd rana było dużo hałasu. Obok, z sąsiednich stanowisk słychać było salwy z „Andriusz” (Studebaker) 300 milimetrowymi rakietami („Katiusze”). Wcześniejszych „gospodarzy” okopu zabrali i zrobiło się luźniej. Po posiłku był wolny czas i poszedłem zaznajomić się z naszym stanowiskiem. Przerażała ilość obcych mi dowódców. Na jednym z punktów obserwacyjnych zobaczyłem jednocześnie trzech generałów – jednego generała lejtnanta i dwóch generałów majorów. Był to jedyny taki przypadek, jaki zapamiętałem z czasów wojny. Teraz myślę, że może był tam i nasz dowódca armii? Wtedy pytać o to nie wypadało.Dowódca naszej roty też wezwał swoich oficerów. Dowódca 2 plutonu pokazał mi świeżo otrzymaną mapę. W kierunku na południe od nas, na mapie blisko dolnej krawędzi, było miasto Grajworon, za nami stacja kolejowa Gotia. Dowódca plutonu powiedział, że będziemy nacierać na GrajworonWcześniej, na początku dnia dano nam syty obiad; zupę z makaronem i radziecką tuszonką, podwójną porcję kaszy. Godzinę po zakończeniu obiadu rozkazano nam złożyć w kupę plecaki, starszyna miał je później przywieźć. Było powiedziane, że musimy zająć opuszczone przez Niemców okopy. Dowódca plutonu wyjaśnił mi, że mamy zadanie wykonać rozpoznanie bojem i wtedy zobaczy się na ile te okopy są puste.Padł rozkaz rozpoczęcia natarcia i rota na czele z dowódcą, przed którym szli dwaj przewodnicy saperzy, wyszła z okopów na neutralna ziemię, szliśmy gęsiego kierując się w stronę jaru. Przed jarem dowódca roty rozmieścił w krzakach na przeciwległych rubieżach trzy plutony strzeleckie, 80 metrów jeden od drugiego. między nimi ulokowane były plutony moździerzy i karabinów maszynowych. W środku znajdowało się centrum kierowania.Po 15 minutach, po gwizdku dowódcy roty, plutony strzeleckie poszły do natarcia. Niemcy, z widocznych okopów, zaczęli strzelać. Ich kule czasami „gwizdały”, ale ogień był mało aktywny. Wybuchały nieliczne miny i pociski, nie za gęsto.Po kolejnych 20-25 minutach dowódca roty zaczął się niepokoić, także dowódca batalionu co 5 minut wzywał go do telefonu. Plutonów strzeleckich nie było widać w trawie. Dowódca roty zebrał nas, trzech łączników i rozkazał przekazać plutonom, by niezwłocznie dotarły do okopów. Mnie powiedział: „Działaj według okoliczności. Pamiętaj, że jesteś szefem Komsomołu.” To był mój drugi dowódca roty, starszy lejtnant. Kapitan Kalina awansował.Pobiegliśmy. Kule zaczęły często „gwizdać” gdy pobiegliśmy. W ogóle najlepiej byłoby się czołgać, ale było bardzo gorąco i wykonywanie rozkazów mocno by ucierpiało.200 metrów od punktu dowodzenia znalazłem leżącego dowódcę 2 plutonu i wokół niego jego oddział. Widziałem, że młodszy lejtnant jest ranny, ale przekazałem mu rozkaz. „Sami mieliśmy zamiar zacząć to robić” – powiedział dowódca plutonu – ale widzisz jestem ranny i nie mogę dowodzić. Wysłałem pomocnika dowódcy plutonu (pomkomwzwod) do 2 i 3 oddziału i za 10 minut będziemy szturmować okopy. Ty (do autora) poprowadzisz pierwszy oddział jako dowódca, musisz zabijać”.Przyszedł czas, wyskoczyłem i zawołałem „Dawaj chłopcy, za mną” i pobiegłem. Raz odwróciłem się. Patrzę biegną żołnierze, wielu jednak zostało w tyle. Okopy blisko. W lewej ręce trzymałem granat-limonkę (rzucam lewą). Wyrwałem zawleczkę i z całej siły rzuciłem granat. W tym momencie z siłą młota dostałem uderzenie w ramię i biegnąc upadłem. Pierwsza myśl jaka mi przyszła to, że granat rozerwał mi się w ręce. Popatrzyłem. Ręka cała. Prawa martwa, karabin leży za mną. Chłopcy wyprzedzili mnie i wpadli do okopu. Po chwili wyleźli z okopu i ciągną mnie do niego. Okopy były puste. wszyscy Niemcy drapnęli z nich. Wszędzie dużo krwi nabryzganej. Wtedy zrozumiałem, że to moja sprawka i tak zostałem grzesznikiem. Z lewej podeszli żołnierze 1 plutonu, z prawej nasz pomocnik dowódcy plutonu. Stało się jasne, że wzięliśmy niemiecką transzeję. Opatrzono mnie wprost na bluzę mundurową. Powiedziałem do pomocnika dowódcy plutonu, że idę zameldować się do dowódcy roty.W punkcie dowodzenia nie znalazłem dowódcy roty, który poszedł do 3 plutonu, gdzie zabity został lejtnant, mój dobry znajomy. Byli tylko pisarze, ordynans dowódcy roty, którego nazywano „wujek Kola” i łącznościowiec z aparatem telefonicznym. Temu ostatniemu powiedziałem o wzięciu transzei, by przekazał to do batalionu. Potem oddałem pisarzowi karabin i zacząłem odpinać pas z ładownicami, łopatką i ostatnim granatem, wtedy spod bluzy mundurowej zaczęło lać się dużo krwi. Zakręciło mi się w głowie i upadłem.Kiedy oprzytomniałem usłyszałem jak wujek Kola ruga mnie za źle założony opatrunek, który kiedy szedłem do punktu dowodzenia cały zsunął się. On opatrywał mnie bardzo źle, nie zwracając uwagi na moje protesty, przywiązał moją rękę do boku, nadgarstek na temblaku do szyi. Powiedział, że mam dwie rany, ramienia i ręki. Dzięki opatrunkom wujka Koli krwawienie zaraz ustało. To był mający dość lat (50) i doświadczenia człowiek, który walczył jeszcze w czasie pierwszej wojny światowej.
Darek419 Napisano 12 Lipiec 2007 Napisano 12 Lipiec 2007 Dzięki -grba-.W sumie to nasz bohater miał wiele szczęścia bo.-Samostrieły- skazywani byli na 15 lat łagrów.pozdro.
grba Napisano 12 Lipiec 2007 Autor Napisano 12 Lipiec 2007 Nasz bohater miał wielu świadków...CzyściecPo chwili odpoczynku polazłem na tyły. Strasznie byłem spragniony i bolała mnie głowa. Na skraju jaru spotkałem znajomego łącznika z 2 roty, który w dwóch kociołkach niósł wodę dla dowódców. Dał się napić, poczułem się lepiej.Ścieżka na tyły wiodła obok wysokiego wzgórza. widzę, że schodzi do mnie zampolit (zastępca dowódcy ds. politycznych) pułku, który znał mnie jako szefa organizacji komsomolskiej. Na wzgórzu był punkt obserwacyjny, jak poinformował mnie zampolit, z którego widział jak poprowadziłem żołnierzy do natarcia, pochwalił mnie i obiecał, że dzisiaj wieczorem przedstawi mnie do medalu „Za Odwagę”. Uścisną mi lewą rękę i życzył mi szybkiego powrotu do zdrowia i pokazał jak iść do sanroty (punkt opatrunkowy). W punkcie opatrunkowym od razu posadzili mnie za stół, na którym stały naczynia z gorącą słodką herbatą i leżały solidne pajdy chleba posmarowane masłem i śliwkowymi powidłami, których nie widziałem od rozpoczęcia wojny.Potem sanitariusze zdjęli opatrunek, bluzę mundurową i koszulę. Rany już nie krwawiły. Lekarz pułkowy powiedział, że znalazł we mnie dwie kule z automatu, w ręce i w ramieniu. Po opatrzeniu okazało się, że nie ma transportu. dowódca punktu opatrunkowego polecił chodzącym pójść pieszo do batalionu medycznego i pokazał nam drogę.Ból głowy mi przeszedł, ręka mocno mi nie dokuczała i nastrój zaczął się poprawiać. Dzień zbliżał się ku wieczorowi, ale walka nie ucichła. Pracowała artyleria, a po wyjściu z punktu opatrunkowego znowu zobaczyłem salwę z „Andriusz”. Według słów lekarza, do batalionu medycznego było około 4 kilometrów. Wzdłuż drogi w krzakach stało dużo czołgów. Nagle z krzaków wyszedł pułkownik pancerniak z gwiazdą Bohatera Związku Radzieckiego na ramieniu. Bardzo uprzejmie prosił by mu powiedzieć co widziałem na przedzie, bez zmyślania. Wysłuchał mnie, podziękował i życzył szybkiej poprawy. Mój nastrój jeszcze się podniósł, ale iść było coraz trudniej. Musiałem przysiadywać na poboczu żeby zebrać siły. U wejścia do batalionu medycznego natknąłem się na siostrę, która zaprowadziła mnie do wolnego łóżka. Wokół było pełno rannych. Położyłem się na swoje legowisko i szybciutko zasnąłem.Inna siostra obudziła mnie w nocy i zaprowadziła do chirurga. Lekarz długo mnie oglądał i obmacywał nie patrząc na ból prawą rękę wziął do tyłu i zapytał: „Zostałeś ranny podczas biegu?” „Tak jest” odpowiedziałem. Chirurg powiedział, że moje zranienie złożone z ran ramienia i prawej ręki jest skomplikowane, bo kula przeszła przez wierzch pleców uszkadzając węzeł nerwowy. Ta diagnoza w pełni się potem potwierdziła. Lekarz wypełnił kartotekę, mnie odprowadzili do namiotu i zasnąłem do następnego dnia.5 sierpnia rano dali nam jeść, potem wsadzili na ciężarówkę i zawieźli do centralnego sanitarnego przesyłowo-sortującego punktu. Potem zaczęło się coś trudnego do zrozumienia. Nocą i dniem wozili nas z jednego do drugiego punktu przesyłowego, czasami kilka razy na dobę. wozili nas ciężarówkami i sanitarkami, konnymi podwodami, potem 60 kilometrów kolejką. Ogółem ponad 300 kilometrów. To nie koniec zdziwień. Jak później sprawdziłem na mapie odległość między batalionami medycznymi, stacjami przeładunkowymi do czasowych pociągów sanitarnych była nie większa niż 100 kilometrów. Przyjemności z tej jazdy było niewiele. Ręka mnie bolała, mało spałem i tylko gdy wyprosiłem u siostry tabletki. U innych było jeszcze gorzej, rany zaczęły się paprać. Lokowano nas na płaskich narach w czystej pościeli w chlewach i stajniach, czasami w cerkwiach, szkołach, w barakach. Nocą było chłodnawo, bo mój szynel wywiózł starszyna, furażerka poleciała wraz z hełmem w chwili ranienia. Sianem wyręczaliśmy się, czasami siostry dawały coś z odzieży jeśli coś miały. Niemcy nocami rzucali bomby na punkty przesyłowe z powodu złego zaciemnienia.
Michał zalogowany Napisano 14 Lipiec 2007 Napisano 14 Lipiec 2007 super się to czyta - mam nadzieję, że jeszcze się trochę dla nas poświęcisz ;)
herbstnebel Napisano 14 Lipiec 2007 Napisano 14 Lipiec 2007 bardzo dobry tekst. Proszę(simy) o więcej :)a dlaczego Samostrieł? To już granata nie mógł rzucić bez rozkazu :>?
Darek419 Napisano 14 Lipiec 2007 Napisano 14 Lipiec 2007 Witam.-Samostrieł-to sposób samookWitam-Samostrieł- to sposob samokaleczenia.Mianowicie,aby uniknac dalszej walki wojak odstrzeliwal sobie palce u rak.Tragiczne ale prawdziwe.pozdro
acer Napisano 14 Lipiec 2007 Napisano 14 Lipiec 2007 Sposób na yły" znany już od pierwszej wojny światowej.Po stronie francuskiej niekiedy całe oddziały były przez sądy polowe skazywane na śmierć za samookaleczanie celem uniknięcia walki.Po prostu żelazna dyscyplina.
grba Napisano 14 Lipiec 2007 Autor Napisano 14 Lipiec 2007 Zapomniałem o zakończeniu. Nasz opowiadający nie jest zwykłym żołnierzem weteranem ze starej polskiej anegdoty. Weteran opowiada dzieciom w szkole swoje wojenne przeżycia - Wpadamy do okopu, a tam Niemcy skurwysyny". Nauczycielka delikatnie zwraca uwagę - Dzieci". A weteran na to - Jakie dzieci? Niemcy skurwysyny jebane!!!".Nasz rosyjski weteran cytuje poemat Lermontowa Borodino...Miejscem wyładunku pociągów sanitarnych była stacja Sołncewo między Kurskiem i Biełgorodem. Ile razy potem ją przejeżdżałem podczas rzadkich podróży na południe, zawsze z wewnętrznym niepokojem parzyłem przez okno na to miejsce, które tak dobrze zapamiętałem latem 1943 r.Przeładunek Doraźnego Pociągu Szpitalnego zaczęła się 13 sierpnia. Nocami odjeżdżaliśmy na tyły po tymczasowej drodze kolejowej na stacji Oskoł. wagony pasażerskie były ogromnie przepełnione, siedziało się na dole , na podłodze, a górne półki zajmowali tylko ranni-leżący.Popatrz, udało się…„Niedobry los był ich udziałem:Z pola powrócił zastęp mały...”te chwytające za serce słowa Lermontowa o uczestnikach bitwy pod Borodino w pełni oddają i los 27 Armii latem 1943 roku. Armia ta, według przekazów zapisanych w literaturze, zaczęła walkę z dużym powodzeniem. Trzy dni po moim zranieniu zajęli Grajworon, a po tygodniu przeszła do generalnego natarcia na ponad 100 kilometrów zajmując ważne niemieckie punkty oporu – miasto Achtyrkę i stolicę rejonu Kotiełbasy.Ale za szybkie sukcesy trzeba było potwornie zapłacić. Niemcy przygotowali kontratak ześrodkowując na skrzydłach wiele pancernych i zmechanizowanych dywizji. Na przykład, kiedy ja już jechałem w Doraźnym Pociągu Szpitalnym, dywizje te wyszły na tyły 27 Armii i w rezultacie zaginął bez wieści dowódca sztabu armii pułkownik Łukjacenko, a ja przez 50 lat nie spotkałem nikogo znajomego z bitwy kurskiej.Zostałem skierowany na cztery miesiące do szpitala. Przez pierwsze dwa było bardzo ciężko z powodu napadów bólu, bezsennych nocy i początku usychania prawej ręki. Zostałem poddany operacji. Lekarz powiedział, że została złożona torebka stawowa, ale do służby wojskowej będę niezdolny. Leczyli mnie potem metodami „pośrednimi” i nie bez sukcesu. W końcu grudnia zostałem wypisany ze szpitala do batalionu ozdrowieńców.
herbstnebel Napisano 14 Lipiec 2007 Napisano 14 Lipiec 2007 Ahaa - takie samostrieły... Dzięki wielkie za wyjaśnienie i przetłumaczenie grba - szacunek :)Widać, on musiał dostać dwie kulki żeby przeżyć i móc o tym opowiedzieć..
Rekomendowane odpowiedzi
Temat został przeniesiony do archiwum
Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.