Skocz do zawartości

bodziu000000

Użytkownik forum
  • Zawartość

    62 122
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    441

Zawartość dodana przez bodziu000000

  1. http://wyborcza.pl/alehistoria/1,121681,16381879,Dlaczego_musielismy_sie_bic.html Dlaczego musieliśmy się bić - Kiedyś, jeszcze za komuny, rozmawiałem z Janem Patoeką, czechosłowackim opozycjonistą i wybitnym filozofem. On nie uważał, że Powstanie Warszawskie było obłędem, choć było tragedią. Mówił mi, że czeska uległość przetrąciła kręgosłup jego narodowi. I bardzo zazdrościł nam Powstania - mówi prof. Jerzy Kłoczowski*. I Jeśli ktoś zastanawia się nad sensem Powstania, powinien pomyśleć również o ówczesnym nastroju Warszawy, a nie tylko o myśleniu polityków, decyzjach dowódców i rozgrywce między aliantami. Nade mną i moją generacją, a chyba i nad całym miastem wisiała jak fatum pamięć o tym, co zdarzyło się w getcie. Wywózki, powstanie i zniszczenie dzielnicy żydowskiej miały miejsce rok, półtora roku wcześniej, ale od tego, co się wówczas stało, nikt nie mógł abstrahować. W maju lub w czerwcu 1944 r. z małym AK-owskim oddziałem uczestniczyłem w ćwiczeniach w lasach pod Wyszkowem i spotkaliśmy tam oddział Żydowskiej Organizacji Bojowej, niedobitków z getta. Ich opowiadanie było niezwykle ciekawe, zwłaszcza fragmenty, gdy mówili, jak przebijali się przez większościową opinię mieszkańców getta, że jednak trzeba walczyć; w cywilach tliła się bardzo wątła nadzieja, że Niemcy getto wywiozą, ale wszystkich nie wymordują. Jeden z tych chłopaków powiedział: - Wy macie pewnie podobną sytuację. Gdy przyjdzie czas, marzymy, by do was dołączyć, bo jedynym pewnym wyjściem jest walka. Rozmawialiśmy więc z nimi w przekonaniu, że Niemcy rychło zafundują nam drugie getto albo wywiozą całą Warszawę, a to oznacza eksterminację i zniszczenie. Nie mogliśmy sobie wyobrazić, że postąpią inaczej. To miasto od kilkunastu miesięcy było poddane niebywałemu terrorowi: po powstaniu w getcie każdego dnia dochodziły informacje, że tu i tu w Warszawie Niemcy urządzili publiczne rozstrzeliwanie, każdego dnia ktoś z nas widział krew na bruku. Tak wyglądała całkowicie świadoma polityka okupantów, i dlatego byliśmy pewni, że czekają na właściwy moment, by się rozprawić z Warszawą. O takim nastroju, nie tylko nas, młodych chłopaków z konspiracji, ale powszechnym między mieszkańcami Warszawy, trzeba bardzo pamiętać, gdy mówi się o przyczynach Powstania. II Poza tym, tuż przed wybuchem Powstania to nie było już tylko miasto sterroryzowane, ale też zbuntowane, czekające na rewanż. 27 lipca Niemcy kazali ludności stawić się do budowy umocnień i nikt tego polecenia nie wykonał. Nieco wcześniej przez Warszawę ciągnęły kolumny pobitych niemieckich żołnierzy i każdy mógł to oglądać. To nie był zorganizowany odwrót, tylko ucieczka, aczkolwiek byliśmy pewni, że choć Niemcy nie panują nad miastem i oglądamy ich klęskę, to na pewno zemszczą się na Warszawie, więc trzeba ich uprzedzić. Ze wschodu dochodziły wiadomości o zbrojnych wystąpieniach AK. Wiedzieliśmy mniej więcej, jak traktują nas Sowieci, ale liczyła się przede wszystkim walka z Niemcami. I mieliśmy poczucie, że Warszawa jest odrębnym bytem: wielkie miasto, prawdziwa stolica Polski Podziemnej ze wszystkimi jej instytucjami, od rządu i namiastki parlamentu po szkoły. W Warszawie jesteśmy liczniejsi, silniejsi, musimy coś zrobić. Polskie Państwo Podziemne powstało po to, żeby walczyć o wolność i odzyskać niepodległość. Mieliśmy zakodowane, że jeśli Warszawa nie chwyci za broń, nasz opór od września '39 i nasze ofiary nie miały sensu. Bo też nie było zbytniego wyboru. Mieliśmy czekać, aż Sowieci przepędzą Niemców i poddać się im? Niewyobrażalne. Nikomu też nie mieściło się w głowie, że możemy porozumieć się z Wehrmachtem i wyjść z Warszawy na zachód tak jak to w styczniu 1945 r. zrobiła Brygada Świętokrzyska Narodowych Sił Zbrojnych. Niemcy to był jednak główny wróg, z którym mieliśmy niewyrównane rachunki. Gdyby przyszedł taki rozkaz, to moim zdaniem byłby niewykonany. Służyłem w pułku "Baszta, jednostce w jakimś sensie doborowej, bo bliskiej Komendzie Głównej AK. Byliśmy karnym i zdyscyplinowanym wojskiem. Nie wyobrażam sobie nieposłuchania rozkazu, gdyby dowódcy zawiesili plan "Burza i zakazali się nam bić z Niemcami. Ale też nie wyobrażam sobie wydania takiego rozkazu ze względu na klimat panujący w Warszawie. A może tylko mi się wydaje. Kilka dni przed 1 sierpnia mieliśmy próbny alarm i kiedy dowódcy rozpuszczali nas do domów, mówiąc, że to tylko ćwiczenia, podniósł się wielki rwetes: jak to, ci z Komendy Głównej powariowali, odwołują akcję, a my chcemy się bić. Nie było łatwo okiełznać te nastroje, pamiętam jak dzisiaj, bo sam wydawałem te rozkazy. Może więc nie "Baszta, ale inne, mniej zdyscyplinowane oddziały rzuciłyby się w końcu na uciekających przez Warszawę Niemców, a nad tym Komenda Główna mogłaby nie zapanować. Wówczas los miasta dopełniłby się tak czy inaczej, tylko myślę, że ofiar byłoby więcej niż w Powstaniu. Powstanie Warszawskie okazało się dramatem podobnym w logice zdarzeń do tragedii antycznej. Edyp ucieka z Koryntu, bo wyrocznia przepowiedziała mu, że zabije ojca i poślubi matkę. Ale przecież coś w życiu Edypa stało się, nim poznał proroctwo, chciał, ale nie miał wpływu na odmianę swojego losu. W greckiej tragedii przeznaczenia nie da się ominąć, musi się wypełnić niezależnie od ludzkiej woli. Tak było i w Warszawie. III 1 sierpnia najważniejsze było, żeby punktualnie dojechać na zbiórkę. Pojechałem tramwajem w okolice ulicy Dworkowej, tam gdzie dzisiaj stoi pomnik pułku "Baszta, a 27 września omyłkowo wyszło z kanałów 140 powstańców, którzy z Mokotowa przedzierali się do Śródmieścia, i zostali rozstrzelani przez Niemców. Więc czy wszyscy zdążą na czas? I prawie wszyscy stawili się na miejscu. Pierwotny plan zakładał, że Powstanie wybuchnie w nocy i zapewne większy byłby wówczas efekt zaskoczenia. Nie udało się. Problemem było uzbrojenie. Myśleliśmy, że skoro "Baszta jest oddziałem specjalnym przy Komendzie Głównej, znajdzie się dla nas dość broni, mamy jakieś rezerwy. Ja miałem szczęście i dostałem stena. Dlatego pierwszego dnia wziąłem z naszego plutonu tylko 20-30 lepiej uzbrojonych żołnierzy i dołączyliśmy do oddziałów oblegających dzisiejszą szkołę odzieżową na rogu Narbutta i Wiśniowej, gdzie kwaterował bardzo silny oddział SS. Jeden batalion "Baszty otoczył budynek i trzymaliśmy Niemców przez kilka godzin pod ogniem. Oni mieli wsparcie od strony Rakowieckiej. Gdyby, powtórzę, to była noc, może dalibyśmy radę. Zdaje mi się, że błędem pierwszego dnia Powstania były szturmy kiepsko uzbrojonych jednostek AK na mocne i kryjące się w dobrze ufortyfikowanych obiektach oddziały niemieckie. W naszym przypadku wyglądało to inaczej - dowództwo "Baszty zachowało się mądrzej i nikt nie pchał nas do szturmu, który cudem mógłby się udać, ale najpewniej zakończyć się masakrą z powodu przytłaczającej siły ognia wroga. To doświadczenie wpłynęło zresztą na powstańczą taktykę następnych dni, przynajmniej na Mokotowie, bo oddziały frontalnie uderzające na Niemców zostały w zasadzie rozbite w pierwszym uderzeniu, a nasz nie poniósł strat i wokół nas grupowały się potem inne jednostki. Okazało się, że można wygrywać potyczki z Niemcami, bo zdobyliśmy ich pozycje, albo skutecznie się bronić. Powstanie na Mokotowie się utrzymało. Nikt nas nigdy nie uczył walki w mieście - szkolenia w lasach to był jakiś erzac, przede wszystkim dlatego, że okoliczności nie takie. Pierwsze dni Powstania były znakomitą szkołą zarówno obrony, jak natarcia, i zdaje mi się, że nauczyliśmy się tego bardzo szybko. IV W połowie sierpnia przy Narbutta odcięto oddział, którym dowodziłem, w dwóch budynkach znajdowało się 40 osób bez żadnej możliwości przebicia się - Niemcy postawili na Madalińskiego taki ogień, że mysz by się nie przecisnęła. Mieliśmy jednak już za sobą dwa tygodnie walki i dobrą szkołę; wiedzieliśmy, co daje znajomość podwórek, jak wykorzystywać strychy, jak piwnice, gdzie można się przemieszczać po dachach. Zdecydowałem, że nawet nie będziemy odpowiadać na ich ogień, bo jeśli znajdziemy dobre kryjówki, nikogo nie trafią, a my utrzymamy teren, przeciwstawimy się każdemu natarciu. Nawet czołgi im nie pomogły. Miałem stanowisko obserwacyjne w jakimś pokoju, skąd widziałem wszystko i mogłem strzelać, a załomy murów chroniły mnie przed ogniem. Ścianę obok rozwalił karabin maszynowy. Gdy po kilku godzinach Niemcy ruszyli do natarcia, kazałem użyć granatów, co okazało się skuteczne. Obyło się bez naszych strat. Niemcy się wycofali, a my mogliśmy w nocy połączyć się z innymi. Przetrwać i wygrać potyczkę pomogła nam dobra znajomość miasta. Zresztą potem Niemcy prowadzili studia nad Powstaniem i zastanawiali się, jak mogliśmy tyle dni przetrwać. To była najdłuższa bitwa miejska, jaką kiedykolwiek prowadziła armia podziemna, o czym też warto pamiętać. Ale w zasadzie na Mokotowie broniliśmy się już od pierwszego dnia. Już wiedzieliśmy, że wiele więcej nie wskóramy. Oczywiście - były wypady, coś tam odbijaliśmy, lecz generalnie była to bardzo skuteczna obrona. V Któregoś z pierwszych dni zajęliśmy stanowiska na Dąbrowskiego. Szło o Różaną, której nie kontrolowali ani Niemcy, ani my. Od Puławskiej atakowały nas czołgi, ale bały się wjeżdżać w te wąskie uliczki, bo wtedy nawet nasze butelki z benzyną były skuteczne. Nie mieliśmy pewności, co Niemcy chcą osiągnąć. W pewnym momencie wypadłem z Madalińskiego przez jakieś podwórko na Różaną. Widzę otwarte okno na parterze domu. Jeśli chcemy zdobyć ulicę, musimy tam wejść. Biegnę i w pewnym momencie widzę w tym oknie esesmana z pistoletem. On widzi mnie, rzucam się w bok, podnoszę głowę, a okno już puste. Powinien mnie zastrzelić, ale uciekł. To był cud, byłem bez szans, tymczasem wszyscy Niemcy uciekli z tego domu. Po prostu bali się nas w walce bezpośredniej. Mieliśmy kwaterę na Szustra i zawsze stał przed nią wartownik. Nagle patrzy mocno zdziwiony - rano ulicą jedzie samochód, a w nim oficer SS w sztok pijany. Zamiast jechać Rakowiecką, pomylił drogę. To musiał być niezły łobuz, gdyż nagle znaleźli się cywile, którzy mówili, że odpowiada za mordy na Rakowieckiej na Polakach, znano go na Mokotowie. Przez kilka dni przybywało takich zeznań, a potem odbył się normalny sąd, zapadł normalny wyrok. A przecież to była wojna, na dodatek daleka od cywilizowanych reguł. Nie pamiętam, bym musiał trzymać swoich chłopaków na wodzy, żeby nie przyłożyli niemieckiemu jeńcowi. Na tego esesmana wydał wyrok polski sąd, proces odbył się według normalnych standardów prawnych. VI Słabą stroną Powstania była łączność. Wiadomości nie przychodziły, choć widzieliśmy dymy nad Wolą, Żoliborzem, więc mniej więcej wiedzieliśmy, co tam się dzieje. Po pewnym czasie docierały informacje, że na Woli mordują. Na Mokotowie aż tak nie mordowali. Niemcy wyrzucali Polaków, którzy mieszkali w rejonach przez nich kontrolowanych. Jednak nie tylko wyrzucali. Prowadziłem patrol na początku sierpnia gdzieś w okolicach ul. Grażyny. Na Dworkowej stacjonowało kilkuset żandarmów, na Narbutta i Rakowieckiej - esesmani. Spotkałem grupkę cywilów uciekających właśnie z okolic Dworkowej. Opowiadali, że żandarmi wymordowali tam ludzi, którzy chowali się w piwnicach. Natychmiast zabraliśmy ich z linii walk, wycofaliśmy w głąb miasta. W pierwszych dniach Powstania mordowali też na Rakowieckiej. Na Mokotowie, przynajmniej tam, gdzie walczyłem, byli sami Niemcy. Żadnych Rosjan z kolaboracyjnej Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej (RONA) ani innych formacji pomocniczych, głównie SS i żandarmeria. Pod koniec Powstania atakował Wehrmacht. VII Cały czas patrzyliśmy na drugą stronę Wisły, czy ci Rosjanie wreszcie przyjdą, czy nie. Pojawiali się też pośród nas jacyś sowieccy oficerowie przerzuceni przez Wisłę i obiecywali pomoc, ale świadomość, że przegramy, pojawiła się szybko. To było wojsko karne do końca, panowała nadzwyczajna solidarność; pewność, że będziemy się trzymać razem. Nie było dezercji, defetyzmu. Byliśmy zgraną paczką przyjaciół albo przyjaciół przyjaciół; konspiracja w "Baszcie zaczęła się kilka lat przed Powstaniem. I do tego klimatu dostosowywali się ludzie całkiem świeży, obcy. Pamiętam nasze spotkania z leśnymi oddziałami AK przed Powstaniem. U nas - dzieci warszawskiej inteligencji, choć było nas wielu z rodzin robotniczych, a tam chłopaki z chłopskich rodzin. I żadnej różnicy, za to wielka wspólnota. Sam w pierwszych dniach Powstania przyjąłem do oddziału chłopaka, który od razu powiedział: "Jestem Żydem i komunistą, ukrywałem się tutaj. Przyjmijcie mnie, bo chcę walczyć. Wystarczyło kilka dni i był jednym z nas, zgrany, jakbyśmy od wieków konspirowali wspólnie. Świetny chłopak, odważny, rozsądny, przyjacielski. A na pierwszy rzut oka nie powinien pasować. "Baszta poza wszystkim innym była szkołą obywatelskości. U nas oficerom się nie "panowało, lecz mówiło per "obywatelu. Dołączyli też do nas chłopcy z Narodowej Organizacji Wojskowej, ale przecież ich poglądy polityczne nie miały znaczenia, a z naszym żydowskim towarzyszem trzymali sztamę do samego końca. Przyjaźnili się, bo on był dzielny i oni dzielni. Przeżycie społecznej solidarności było wówczas niewiarygodne. Wychodziłem na Madalińskiego z nocnym patrolem i nagle w jakichś krzakach ruch - młoda kobieta z małymi dziećmi. Nie prosi o pomoc, zagubiła się kompletnie, ale jej pierwsze słowa zawsze będę pamiętać: "Chłopcy, nie dajcie się. Cała konspiracja to była wielka lekcja wychowania obywatelskiego i demokracji, której znaczenie trudno przecenić. Obywatelskość i demokratyzm przeżyte na co dzień bardzo wiele znaczyły. Byliśmy sobie bardzo bliscy, różnice między ludźmi się nie liczyły. Polska budowana przez nas po wojnie miała być całkowicie inna niż II Rzeczpospolita. VIII To już był sam koniec, kiedy walczyliśmy pod Królikarnią. Z południa szło mocne natarcie, już nie tylko esesmani i żandarmeria, ale czołgi dywizji "Hermann Göring. Rosjanie dali spokój na froncie, więc Niemcy mogli rzucić rezerwy. Nie było szans, Niemcy atakowali od otwartej strony dzielnicy, gdzie nie było gęstej zabudowy. Nawet próbowaliśmy odebrać im Królikarnię, do końca utrzymaliśmy wylot alei Niepodległości i serca Mokotowa nie zdobyli. Byłem tam dowódcą plutonu, ponieśliśmy ogromne straty. Centrum Mokotowa było miejscami nasze. Dostałem serię z karabinu maszynowego i straciłem prawą rękę. To była ostatnia noc Powstania. Gdy leżałem w piwnicy z innymi rannymi już po amputacji, wszyscy byliśmy pewni, że zaraz nas rozstrzelają. Ani żalu, ani strachu. Pewność. Nagle wszedł do nas żołnierz Wehrmachtu, sanitariuszki coś kłamią, a on mówi po polsku: "Trzeba było, żebyśmy razem walczyli, i poszedł. Jakiś Ślązak. Wtedy dowiedziałem się, że nas nie wystrzelają, bo pod naciskiem zachodnich aliantów Niemcy uznali Armię Krajową za wojsko. IX Razem z innymi ciężko rannymi znalazłem się pod Skierniewicami w obozie dla takich, którzy jedną nogą byli na tamtym świecie. Byli tam też berlingowcy i Sowieci. To było bardzo ciekawe doświadczenie: my opowiadaliśmy berlingowcom o tym, co działo się pod niemiecką okupacją w Warszawie i o Powstaniu, a oni nam, bez ukrywania czegokolwiek i bez złudzeń, co się stanie i co nas czeka, kiedy przyjdzie Armia Czerwona. Mówili nam: "Wysłali nas na przyczółek do Warszawy i nie dali nic, żadnego wsparcia i obrony. Oni tacy są, tak traktują Polaków, pamiętajcie. Stworzyliśmy berlingowcom coś w rodzaju uniwersytetu, żeby ich ogólnie podkształcić, bo to w znakomitej większości byli bardzo prości chłopcy. Oni zaś otworzyli dla nas niezwykle kompetentny i przenikliwy wydział sowietologii. Sowieci zaczęli rozmawiać z nami, gdy okazało się, że zaraz ogarnie nas Armia Czerwona, wszyscy w piekielnym strachu. Berlingowcy i my pytamy: "Co się tak boicie, przecież wasi przychodzą?. Oni: "Stalin wydał rozkaz, że dla każdego jeńca, niech będzie ranny, kula w łeb. Berlingowcy i sowieccy żołnierze dali nam szkołę zasad komunizmu. X Grubo po wojnie, jeszcze za komuny, rozmawiałem z Janem Patocką, czechosłowackim opozycjonistą, wybitnym filozofem, fenomenologiem, patronem czechosłowackiego sprzeciwu wobec komunizmu. On nie uważał - w przeciwieństwie do jakichś naszych współczesnych autorów - że Powstanie było obłędem, choć było tragedią. Mówił mi, że czeska uległość przetrąciła kręgosłup narodu, zaczął to ich prezydent Edvard Beneš po układzie monachijskim w 1938 r., a potem kontynuował dziesięć lat później, gdy zaakceptował komunistyczny przewrót. Patoeka bardzo zazdrościł nam Powstania. Póki istnieje Polska i póki na świecie żyją Polacy, będziemy kłócić się o sens powstań - od kościuszkowskiego począwszy. Ale pamiętam, jak jeszcze przed wojną otaczaliśmy czcią kombatantów powstania 1863 r., bo niby bez szans, ale potrafili walczyć o wolność i niepodległość. I dlatego warto porozmawiać, jakie to z góry przegrane powstanie miało znaczenie dla polskiej psychologii na początku XX w., kiedy pojawiła się szansa na niepodległość, kogo przywoływali ludzie formujący Legiony, którzy polską wolność wywojowali. Bez powstańców styczniowych byłoby to o wiele trudniejsze, nie byłoby wzorów. Każdy naród ma swoją mitologię, bo narody żyją mitami. Lecz poza rzeczywistością historyczną, by tak rzecz - materialną, jest jeszcze rzeczywistość psychologiczna, nastroje oraz możliwość odwołania się do jakiejś tradycji, której nie wolno się sprzeniewierzyć. Dlatego warto patrzeć na Powstanie z różnych punktów widzenia. To nie tylko zniszczenie miasta, śmierć 200 tys. warszawiaków. Godność i honor to czynniki niematerialne, więc trudno je wymierzyć. Ale bez nich nie ma narodów, wolności i niepodległości. XI Pamiętajmy też, ile lat tak naprawdę trwała ta ostatnia wojna. Nie pięć, ale 50, od 1939 do 1989 r., wojna z dwoma totalitaryzmami, nie tylko polska, ale też europejska. To przez 45 lat była zimna wojna, ale jednak wojna. Kiedyś w Paryżu rozmawiałem w gronie polskich historyków z Georges'em-Henrim Soutou, wspaniałym historykiem zimnej wojny i autorem tezy, że Powstanie Warszawskie było pierwszą gorącą bitwą zimnej wojny. Tak napisał: Bitwa o Warszawę była również pierwszą krwawą bitwą zimnej wojny. Nie tylko nie pozostała bez znaczenia. Nadała prawdziwy sens epoce. Jak pisał w swoich wspomnieniach jeden z członków delegacji Wolnej Francji do Moskwy, w tym momencie Powstanie Warszawskie decydowało o przyszłości Europy. Powstanie pokazało sens sojuszu Hitlera ze Stalinem, objaśniło Europie zamiary Stalina, pokazało, że komunizm jest zagrożeniem dla całego kontynentu, Sowieci byli pewni, że złapią w garść całą Europę; dzisiaj wiemy to znakomicie. Gdyby nie Powstanie, wielu nie otworzyłoby oczu. Niszczenie Warszawy pokazuje przymierze i łączność między zwalczającymi się totalitaryzmami. To też trzeba pamiętać i docenić. Przecież komuniści bali się pamięci o Powstaniu właśnie z tego powodu. Zdaje mi się też, że Stalin nieco bardziej liczył się z Polską, bo miał w pamięci Warszawę. Pamiętajmy też, że żaden inny naród nie walczył z dwoma totalitaryzmami przez pół wieku, tylko my byliśmy w tych piekielnych kleszczach przez tyle lat. Powstanie pokazało dobitnie, czym grozi Europie sowieckie imperium, jaką Sowieci prowadzą politykę. Dlatego Powstanie ma znaczenie nie tylko dla Polski, dla jej antykomunistycznej identyfikacji, ale też dla Europy, złożono ofiarę, dzięki której inni mogli przejrzeć i się opamiętać. To nie jest mało, a z pewnością - nie obłęd. *PROF. JERZY KŁOCZOWSKI - (ur. 1924 r.), żołnierz AK, uczestnik Powstania Warszawskiego. Historyk, profesor KUL, znawca przedrozbiorowej i XIX-wiecznej Polski oraz Europy Środkowo-Wschodniej. Senator I kadencji. Odznaczony dwukrotnie Krzyżem Walecznych, krzyżem Virtuti Militari i Orderem Orła Białego. Ostatniego dnia Powstania utracił prawą rękę. Mieszka na Mokotowie, gdzie walczył"
  2. według opisu na odwrocie, zniszczony w Polsce w 1939r
  3. http://www.hej.mielec.pl/miasto2/aktualnosci/art8455,samolot-rozbil-sie-na-lotnisku-w-mielcu-zginely-dwie-osoby.html Około godz. 7:45 w pobliżu mieleckiego lotniska rozbił się samolot! Dwie osoby zginęły na miejscu! Rozbity samolot to ultralekka maszyna Pelegrin Tarragon na łotewskich numerach rejestracyjnych. Samolot tuż po starcie miał wpaść w tzw. korkociąg po czym runął na ziemię. Na pokładzie było dwóch mężczyzn - obaj zginęli. Rozbity Pelegrin od lat obecny był na wielu wydarzeniach lotniczych w Polsce. To maszyna należąca do osoby prywatnej. W Mielcu pojawił się wczoraj (czwartek 20 lipca). Dzisiaj rano (21 lipca) miał opuścić miasto. Do tragedii doszło tuż po starcie. Ustaleniem bezpośrednich przyczyn tragedii zajmie się komisja do spraw badania wypadków lotniczych."
  4. http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114881,22078615,katastrofa-wojskowego-samolotu-w-missisipi-nic-z-niego-nie.html#BoxNewsImg&a=67&c=96 Katastrofa samolotu w Missisipi. Nic z niego nie zostało, wszyscy marines zginęli • Katastrofa wojskowego samolotu w USA w stanie Missisipi • Według wstępnych informacji zginęło 16 osób, żołnierzy marines • Samolot KC-130 służył do tankowania w czasie misji Do katastrofy wojskowego samolotu KC-130 doszło w stanie Missisipi, w pobliżu autostrady, na północ od miejscowości Jackson. Według wstępnych informacji, nikt, kto był na pokładzie maszyny nie przeżył. Zginęło 16 osób. Samolot należał do korpusu piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych, służył do naziemnego tankowania. Spadł na pole, a unoszący się dym z płonących szczątków widziany był z odległości wielu kilometrów. Na zdjęciach CNN widać, że wrak po katastrofie spłonął doszczętnie. Przyczyny tragicznego zdarzenia będą dopiero badane."
  5. ... i do tego z przyczepką
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie