milbas Napisano 29 Styczeń 2012 Autor Napisano 29 Styczeń 2012 Trafiłem dziś ciekawy artykuł w interii o jeńcach muzułmańskich, którzy przeszli na strochę niemców w wermachcie (azerach, tatarach, turkmenach itp.).http://facet.interia.pl/obyczaje/historia/news/ostlegionen-albo-smierc,1752131,7530JAko że obozy szkoleniowe mieli także w okolicach RAdomia - dla mnie temat ciekawy. Mam nadzieję że jeszcze nie było. PozdrawiamMILBAS
milbas Napisano 29 Styczeń 2012 Autor Napisano 29 Styczeń 2012 I przy okazji nieśmiertelnik spod Jedlni, który kiedyś trafił w moje ręce.
kindzal Napisano 30 Styczeń 2012 Napisano 30 Styczeń 2012 Kalmucy-HIWISprawa nie tyczy prawdziwych Kałmuków, Stalin nakazał ich wytępienie i deportację. Niemcy pejoratywnie zwali Kałmukami jeńców krwi rosyjskiej, mieszanej z mongolską. Wyprowadzeni na rzeź, zostali porzuceni na pastwę wroga. W służbie Niemców, unikali walki, imitowali starcia strata amunicji. Z całym szacunkiem dla Narodu Kałmuków, sprawa nie dotyczy prawdziwych Kałmuków, którzy nie uczestniczyli w II wojnie Światowej. Jednak stała się ona dla nich ogromną tragedią. Niewielki naród uległ obłędnemu ludobójstwu, deportowano ich i wymordowano ponad 75%, jeszcze dotąd ludność zregenerowała się połowicznie. Ponieważ Niemcy tylko zbliżyli się do ich terytorium i nie zajęli go, nie ma wątpliwości, to Stalin nakazał ich wytępienie i deportację, podejrzewając o sprzyjanie wrogom. Rzeczywiście, parę tysięcy jeńców przeszło na służbę Niemiecką, ale nie tylko oni. Niemcy pejoratywnie zwali Kałmukami jeńców krwi rosyjskiej, mieszanej z mongolską, turecką i ogólnie azjatycką. W tym miejscu nieodzowne staje się parę wyjaśnień w sprawie uprzednio wzmiankowanej w Kapsule: „Los jeńców rosyjskich”. Należy ona do największych zbrodni tej wojny, do nazwania których utworzono specjalne słowo: „ludobójstwo”. Prawie cały świat wie o Holokauście, większość ludzi przynajmniej słyszała o, praktycznie dwukrotnym zdziesiątkowaniu, wymordowaniu ponad 20% ludności Polski, natomiast zdumiewające jest, jak wielu nie wie, lub nie chce wiedzieć o losie tych nieszczęśników. Zginęli wszyscy szczególnie okrutnie, nie mając nigdy nadziei ani żadnej możliwości ratunku. Żyjąc w kraju, który oficjalnie nazywał się rajem, a został zamieniony w piekło, nie z własnej winy zostali zmuszeni do służby w Armii Czerwonej, która początkowo czynnie wspomagała hitlerowską agresję rozpoczynając II wojnę światową. Bez zapewnienia tej pomocy oraz wsparcia materialnego ZSRR, Hitler nigdy nie ważyłby się na rozpoczęcie wojny. Ale była to zmowa bandytów, z których każdy planował zabić drugiego, pochylonego nad łupem. Stalin planował zadać cios na jesieni, lub przy końcu 1941 r. Dla zmylenia przeciwnika, praktycznie rozbroił wojsko w strefie nadgranicznej, burząc fortyfikacje, zakazując odpowiedzi w razie ataku i w ostatniej chwili zabronił zarządzenia alarmu i nawet wydania ostrej amunicji. Wprost włożył głowę pod topór - oczywiście nie swoją głowę. Mimo to szybki Adolf zaczął strzelać pierwszy. Po upadku Francji przez pewien czas Stalin był pewien, że przechytrzył Hitlera, trzyma już cały świat w ręku i nikt nie może mu w tym przeszkodzić. Ryzykował dużo i chyba świadomie. Można powiedzieć, że Stalin rozpoczął już wyprowadzać cios od pracy nóg, ale nie podniósł rąk ani zacisnął pięści, żeby przeciwnik tego nie dostrzegł. Brakowało niedużo, może kilku tygodni, może miesięcy. Jednak się spóźnił. Za jego zbrodniczy obłęd zapłacił jego kraj i świat, a w pierwszym rzędzie wyginęła właściwie cała populacja młodzieży rosyjskiej, wszyscy mężczyźni w wieku poborowym i sprawni fizycznie. Prawie rozbrojeni i postawieni na pokaz na niemożliwych pozycjach, otwartych i odsłoniętych, zupełnie nieprzygotowani na atak ze strony, którą oficjalnie kazano nazywać przyjacielem i sojusznikiem. Na dodatek, źle dowodzeni. Więcej, surowo zakazano im obrony w razie jakiegoś lokalnego starcia", nawet otwierania ognia do często przelatujących samolotów niemieckich. Zostali po prostu wyprowadzeni na rzeź i porzuceni na pastwę wroga. Stalin rozkazywał sztabom armii ewakuować się, porzucając żołnierzy (przynajmniej generałowie nie powinni znaleźć się w niewoli). Gdyby nie słuchali rozkazu i chcieli pozostać ze swoją armią, własna ochrona miała ich zlikwidować, jak w znanym wypadku Własowa, który właśnie w wyniku tego ranny, wpadł do niewoli. Jednocześnie, nakazał ogłosić wszystkich żołnierzy, którzy się poddali, zdrajcami i skazać ich na śmierć. Z drugiej strony, również Hitler rozkazał, że prawo międzynarodowe nie dotyczy do jeńców rosyjskich. Zupełnie jakby mimo obecnej wrogości, nadal trwała współpraca, te dwa potwory nadal czuli tak samo i instynktownie wspólpracowali w zbrodniach. Od tej chwili jeńcy mogli tylko cierpieć i umierać. Najpierw byli traktowani z takim okrucieństwem, że hańbą byłoby tępić w podobny sposób zwierzęta, umierali jak muchy albo zabijali się sami. Po pewnym czasie, władze Rzeszy doszły jednak do wniosku, że to rozrzutność zabijać niewolników których siły mają jeszcze wartość ekonomiczną i że można to zrobić dopiero po wyciśnięciu z nich wszystkiego. Pozwolono im pracować lecz pośród innych niewolników byli najgorzej traktowani. To oni budowali podziemne fabryki i tajemnicze obiekty, z których na koniec nie wychodził nikt żywy, pracujący zostali tam, pochowani wraz z tajemnicą. Fakty przedstawiają się tak: (oczywiście, dokładnych cyfr nie sposób ustalić): w 1941 r. (to jest w okresie pół roku) liczba wziętych do niewoli przekraczała 4,5 miliona, Niemcy nie przesadzili; w pierwszej połowie 1942 przy większych bitwach zmalała do 1,5 miliona, potem już utrzymywała się na nieznacznym poziomie, a proporcja między zabitymi w walce i wziętymi do niewoli przekraczały 20 : 1. (Żołnierze Armii Czerwonej wiedzieli, czego się spodziewać, poprzednio ten stosunek wynosił miedzy 1:6 a 1:8, rozbieżność wynika z faktu, że nie wiadomo dokładnie, czy niektórzy zostali zabici jeszcze we walce, czy bezpośrednio po poddaniu się). Hitler nakazał mordować zaraz po przesłuchaniu funkcjonariuszy bezpieczeństwa i komisarzy politycznych. (Jedna z głupich pomyłek, jakie popełniał, ponieważ ci ludzie mogli mu się najbardziej przydać. Sami zawodowi, doświadczeni kaci i oprawcy, gotowi do wszelkich usług i zdrajcy bez skrupułów).Ogółem Niemcy wzięli do 6,5 miliona jeńców, z tego pierwszy okres, kilku tygodni lub może miesięcy przeżyło ok. 4,5 miliona. Do końca wojny zginęło jeszcze około 3 milionów. Pozostałe 1,5 do, może 2 mil. było sądzonych i umarło w Związku radzieckim, w obozach, jednak wartość pracy więźnia umiano tam ocenić lepiej, niż w Niemczech. Później, hitlerowcy często przejmowali metody pracy i uczyli się, wprowadzając metody, znane uprzednio w Rosji. Prawo wielkich liczb wskazuje, że mimo wszystko wystąpiła pewna ilość mało prawdopodobnych sytuacji, pewna ilość ludzi miała to, co nazywa się wyjątkowym szczęściem - zdołała uciec lub ukryć się. W celu ich odnalezienia i zabicia, a nie jak obecnie przypuszczają niektórzy, do walki z Jamesem Bondem, utworzono osobny dyrektoriat KGB (dawne NKWD) o niedwuznacznej nazwie Smert", który planował i realizował polowania na całym świecie. Nikt nie mógł przeżyć, bo żywi mogliby świadczyć, że to nie oni byli zdrajcami, lecz ich właśnie zdradzono i oszukano, rzucono na zgubę a teraz rzeczywisty winowajca rzuca oszczercze oskarżenia. Nie można porównywać ludzkiej krzywdy i makabrycznych zbrodni, taka próba zakrawałaby na cynizm. Jednak wydaje się, że przy zbliżonej liczbie ofiar - po około 6 milionów - najcięższy był los jeńców rosyjskich i oni cierpieli największą mękę dlatego, że fizycznie byli zdolni najdłużej ją wytrzymać. Wybór mężczyzn w wieku poborowym, grupa osobników młodych, silnych i wytrzymałych, umierali starając się znaleźć ratunek długo i bezskutecznie. Jednak nie mieli żadnej szansy ocalenia, musieli wszyscy zginąć z rąk wrogów bądź swoich. A na koniec cały świat, również państwa demokracji zachodnich pomagał ich katom - tzw. misjom repatriacyjnym ZSRR w polowaniu na resztkę uciekinierów. Poza tym Polacy umierali walcząc i wierząc, że już blisko do zwycięstwa i nawet jeśli oni nie doczekają, to ich dzieci, rodziny i bliscy będą żyć w pokoju i lepiej. Nawet Żydzi wierzyli, że zostaną pomszczeni i pamięć o nich pozostanie, a poza tym po prostu umierali szybciej i ich męka była krótsza bo byli słabsi fizycznie. Natomiast ci nieszczęśnicy, jeżeli nie zginęli dość wcześnie, spotkali się z wrogością i pogardą całego świata. Tzw. wolne kraje współdziałały w wysyłaniu ich do aju", pomagały ich katom i grabarzom, wyłapywały jak hycle bezpańskie psy, a w ZSRR, przed sądem i wyrokiem dowiadywali się o represjach jakie spadły na ich rodziny. Pośród zawsze obecnych w społeczeństwach i dużych grupach, różnych jednostek, większą szansę czasowego przeżycia mieli ludzie bez żadnych zahamowań, źli i podli, a najłatwiej ginęli szlachetni i dobrzy. Pierwszym stopniem takiej negatywnej segregacji była służba w pomocniczych oddziałach armii niemieckiej, ale to oczywiście tylko początek. Włożenie wrogiego munduru jest zdradą, ale można też zrozumieć, że niektórzy ludzie znalazłszy się w tak okropnych warunkach, po prostu załamali się i szukali chwilowego ocalenia. Może nie mieli akurat najgorszych intencji. Nie wszyscy rodzą się bohaterami, trudno ocenić, co przeżyli i gdzie są granice wytrzymałości. Tym bardziej, że oni najpierw zostali zdradzeni. Z tych kolaborantów lub renegatów, najbardziej znaną formacją była ROA (Rosyjska Oswoboditielnaja Armia) - ale to było tylko kilka dywizji regularnych. Ani Angus, ani w ogóle polska partyzantka nigdy nie spotkali się i nie walczyli z nimi. Podobno usiłowali postępować przyzwoicie i Niemcy nie mieli z nich pożytku, to też zrezygnowali z rozbudowy ROA. Prawie wszyscy zginęli już po wojnie, z wyjątkiem tych, którzy zdecydowali się pomagać w wyłapaniu i wymordowaniu kolegów, zostali pomocnikami w rzeźni. Najgorsi z nich mogli liczyć na stałą pracę w NKWD - z poziomu owiec awans na etatowych rzeźników. Ostatni stopień negatywnej segregacji, dno zezwierzęcenia (przepraszam zwierzęta). Podobnie jak tzw. HIWI, kryminaliści poza prawem, zgłaszający się ochotniczo do Niemców szukając azylu. Otrzymali go wraz z bezkarnością nowych zbrodni, wyrzutki z piekła rodem, jeżeli wykonywali rozkazy i walczyli, nie cofając się przed śmiercią. Oprócz ROA, Niemcy utworzyli następnie wiele drobnych formacji i jednostek pomocniczych, które Polacy nazywali ogólnie Kałmukami. Przejęte od Niemców określenie pejoratywne, miało oznaczać Rosjan częściowych, z dużą domieszką obcej krwi i rasy. Ludzi, których Niemcy, ze swymi znanymi poglądami rasowymi uważali za skundlonych, nie kierowali do regularnej armii, lecz powierzali im funkcje pod-psów strażniczych do funkcji policyjnych, ucisku okupacyjnego i brudnej roboty. Oderwani od swego środowiska, wyobcowani i prymitywni, czasem gorsi od Niemców i bardziej od nich nienawidzeni przez ludność, chociaż trafiali się również i tam, całkiem przyzwoici. Z tych najgorszych, część znalazła swoje miejsce w NKWD, później KGB, ze względu na fachowe przygotowanie, przeszkolenie i praktykę. W 1944r Niemcy tworzyli jednostki konnicy, również zwane Kałmukami, specjalnie w celu zwalczania partyzantki. Jednostki te, złożone z byłych koczowników - ruchliwe i zdolne do przetrwania w terenie, noclegu pod gołym niebem bez względu na warunki atmosferyczne, nie mające też żadnych oporów przed wejściem do lasu - mogły stać się niebezpieczne dla polskiej partyzantki. Łączyły elementy walki partyzanckiej z atutem zaopatrzenia od armii niemieckiej. Tak się jednak nie stało. Po prostu unikali oni walki, nie mając do niej ani motywacji ani serca - z jednym tylko wyjątkiem. Jeśli nie mieli innego wyjścia, potrafili walczyć zawzięcie i do końca, skuteczniej od Niemców. Po pewnym czasie okazało się, że trzeba im zawsze zostawić wolną drogę odwrotu i to rozwiązuje problem. Oni po prostu chcieli zachować życie i to wszystko. Jeżeli tylko nie krzywdzili ludności cywilnej, nie było w tym sprzeczności interesów. Często na początku imitowali starcia zużywając amunicję, a przy okazji drobnych potyczek strzelali i przeprowadzali ostre natarcia w stronę, gdzie w ogóle nikogo nie było. Usiłowali prowadzić samodzielne akcje jak najdalej od swych panów, Niemców i również unikać konfliktu z partyzantami. Starali się zachować pozory, wystrzelać amunicję i co jakiś czas zgłosić po zaopatrzenie do Niemców. Oczywiście, to mogło udać się tylko krótki czas, Niemcy nie byli idiotami i zareagowali we właściwy sobie, brutalny sposób. Jednak, przez pewien czas, był to sposób na przetrwanie. Otóż taki oddział, w sile stu parędziesięciu ludzi, kwaterował w nocy w pobliżu i oddalił się, nim sytuacja się wyjaśniła. Nie wywołało to niepokoju prócz normalnych środków ostrożności, ale trzeba było liczyć się z możliwością, że w pobliżu szykuje się niemiecka obława. Kałmucy musieli zorientować się i szybko odeszli. Okazało się, że to tylko posiłkowy niemiecki oddział tzw. Kałmuków, w pobliżu nie ma innych żołnierzy niemieckich. Kałmucy przyjechali konno i po prostu rozłożyli się w lesie na biwak. W związku z tym alarm odwołano. Wiadomo, Kałmucy nie będą atakować. Chociaż byli blisko, wysłano tylko w tamtą stronę posterunki obserwacyjne, a bliżej własnego obozu osłonę z bronią maszynową. Uprzedzano partyzantów, że ewentualnie przy odjeździe mogą usłyszeć strzelaninę w niebo, rodzaj przedstawienia. Jednak nic takiego nie miało miejsca, wczesny rankiem Kałmucy znikli jak mgła. Kolega Angusa namówił go, żeby poszedł z nim obejrzeć miejsce, gdzie kwaterowali Kałmucy. Nie chodziło przy tym o ciekawość ani o atrakcję turystyczną, ale o przeszukanie ich obozowiska. Obozy kałmuków nie były, tak jak w wypadku oddziałów partyzanckich, dokładnie sprawdzane i oczyszczane, często można znaleźć było różne pozostałości. W tym wypadku, skoro nie urządzili przedstawienia ze strzelaniną, być może uważając, że przy tak bliskim sąsiedztwie strzelanina pozorowana mogłaby zamienić się w prawdziwą, możliwe było znalezienie paru sztuk rozsypanej amunicji. Brak amunicji był w partyzantce równie dotkliwy albo nawet większy, jak brak broni, a Kałmucy przyjechali na pewno z dużym zapasem otrzymanym od Niemców. Swoje rzekome bitwy z partyzantami rozliczali jeszcze wtedy na podstawie zużycia amunicji. Skoro jej tutaj nie wystrzelali, nadal musieli mieć duży zapas... Chociaż więc patrole już tam dotarły, kilku partyzantów wybrało się, by szczegółowo przeszukać teren. Prawie tak, jakby poszukiwaczom złota w Klondike powiedziano, że w strumieniu ktoś widział samorodki lub złoty piasek.http://interia360.pl/artykul/kalmucy-formacje-pomocnicze-wehrmachtu-policji-i-ss-hiwi,30020
Weteran-39 Napisano 30 Styczeń 2012 Napisano 30 Styczeń 2012 W paru numerach ''Inne oblicza historii'' ten temat był dosyć szczegółowo poruszany.Można wejsć na stronę czasopisma (nr. archiwalne) i poszukać np.nr.19|6|2009'dalszy ciąg tego cyklu w następnych nr.Strona do czasopisma www.ioh.pl\\
Rekomendowane odpowiedzi
Temat został przeniesiony do archiwum
Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.