Skocz do zawartości

Pomnik najmłodszej ofiary Marszu Śmierci- styczeń 1945.


Rekomendowane odpowiedzi

Tablica upamiętni najmłodszą ofiarę tak zwanego Marszu Śmierci w styczniu 1945 roku, kiedy to Niemcy ewakuowali więźniów Auschwitz i podobozów. Podczas marszu, 21 stycznia, więźniarka Leokadia Rowińska urodziła syna. Dziecko zmarło 9 dni później.

O pomyśle upamiętnienia dziecka poinformowała wolontariuszka muzeum Auschwitz, bielszczanka Daria Czarnecka, która zabiegała o tablicę.

- Teraz mam już pewność: tablica zostanie odsłonięta na pomniku Ofiar Marszu Śmierci, który stoi na cmentarzu w Pszczynie. Tam w zbiorowej mogile spoczywa ponad 70 więźniów, którzy zmarli lub zostali zamordowali podczas ewakuacji obozu. Trafiły tam ciała z wielu mogił rozsianych po okolicy. Najprawdopodobniej spoczywa też Ireneusz, który zmarł we wsi Poręba - powiedziała Czarnecka.

Tablica zostanie odsłonięta w 66. rocznicę urodzin dziecka - 21 stycznia przyszłego roku. Jak poinformowała Czarnecka, inskrypcja na tablicy brzmi: Pamięci Ireneusza Rowińskiego, najmłodszej ofiary Marszu Śmierci, urodzonego we wsi Poręba przez więźniarkę Leokadię Rowińską 21 stycznia 1945 roku. Żył dziewięć dni".

Leokadia Rowińska trafiła do Auschwitz w sierpniu 1944 roku, w jednym z transportów, którymi Niemcy deportowali ludność z ogarniętej powstaniem Warszawy. Była w ciąży. Trafiła do Auschwitz II-Birkenau. Udało się jej przeżyć do stycznia następnego roku. Gdy Niemcy zarządzili ewakuację obozu, postanowiła iść. Bała się, że jeśli zostanie, Niemcy ją zabiją. Kolumna więźniarek Birkenau została wyprowadzona 18 stycznia. Szli w kierunku Wodzisławia.

Leokadia - mimo zaawansowanej ciąży - zdołała przejść w mrozie około 30 km, do wsi Poręba. Tam, podczas nocnego postoju, udało się jej odłączyć od kolumny i wraz z dwiema Żydówkami schronić u jednej z mieszkanek wsi. 21 stycznia urodziła. Dziecko było sine i źle oddychało.

Miejscowy ksiądz, prawdopodobnie niemieckiego pochodzenia, odmówił ochrzczenia chłopca, gdyż - jak mówił - będzie kłopot z wystawienie metryki. Uczyniła to kobieta, która przygarnęła więźniarki. Chłopiec otrzymał imię Ireneusz. Zmarł dziewięć dni po narodzeniu. Spoczął przy przydrożnej kapliczce we wsi Poręba pochowany w pudełku po makaronie.

Matka Ireneusza przeżyła wojnę. W marcu 1945 roku odnalazła męża. 21 stycznia, 90-letnia obecnie Leokadia, przyjedzie do Pszczyny odsłonić tablicę upamiętniającą swojego syna.

- Tę historię poznałam podczas ubiegłorocznych uroczystości wyzwolenia obozu. Postanowiłam upamiętnić najmłodszą ofiarę marszu. Myślałam, że uda się to załatwić w miesiąc. Okazało się, że to nie jest takie proste i trwało 10 miesięcy, ale najważniejsze, że tablica będzie. Sfinansuje ją Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa - opowiedziała Daria Czarnecka.

17 stycznia 1945 roku, na krótko przed wkroczeniem Armii Czerwonej, Niemcy wyprowadzili z Auschwitz i podobozów około 56 tys. więźniów. Wydarzenie to, ze względu na warunki, w jakich przebiegało, oraz liczbę ofiar określane jest mianem marszów śmierci.

Kolumny więźniów składać się miały wyłącznie ze zdrowych i silnych ludzi, którzy zniosą trudy wielokilometrowego marszu. W praktyce w kolumnach wiele osób było chorych. Więźniowie obawiali się, że pozostanie w obozie oznaczać będzie zagładę. Wraz z dorosłymi ewakuowano więźniów małoletnich i dzieci.

Najwcześniej, 17 stycznia, wymaszerowała kolumna więźniów z podobozów Neu Dachs w Jaworznie i Sosnowitz, najpóźniej - 21 stycznia - z podobozu Blechhammer w Blachowni Śląskiej. Trasy wiodły z Oświęcimia przez Pszczynę do Wodzisławia oraz z Oświęcimia przez Tychy, Mikołów do Gliwic. Najdłuższą trasę miało do pokonania 3200 więźniów z podobozu w Jaworznie, którzy przeszli do KL Gross Rosen na Dolnym Śląsku. Liczyła około 250 km.

Więźniowie w pieszych kolumnach konwojowani byli przez uzbrojonych SS-manów. Podczas Marszów Śmierci zginęło co najmniej 9 tys. więźniów KL Auschwitz, z 15 tys. ofiar wszystkich marszów śmierci.

Obóz Auschwitz powstał w 1940 roku, KL Auschwitz II-Birkenau - dwa lata później. Stał się przede wszystkim miejscem masowej zagłady Żydów. W kompleksie Auschwitz istniała także sieć ponad 40 podobozów. Niemcy zgładzili w Auschwitz ponad 1,1 miliona osób, głównie Żydów, a także Polaków, Romów, jeńców sowieckich i osób innej narodowości.

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,To-najmlodsza-ofiara-marszu-smierci-Mial-9-dni,wid,12920764,wiadomosc.html?ticaid=1b5f4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Los ciężarnych kobiet oraz dzieci podczas pieszego marszu ewakuacyjnego więźniów KL Auschwitz w styczniu 1945 r.
Na końcu kolumny styranych kobiet-więźniarek, wypędzonych z baraków Birkenau, wlokły się chore i ciężarne, pozbawione elementarnej opieki lekarskiej. Te wynędzniałe, cierpiące ludzkie szkielety, odziane w nader skromne okrycie, głodne od wielu miesięcy, ściskając pod pachą chwycony bochenek czarnego i czerstwego chleba, z wielkim trudem brnęły po zaspach śniegu. Często potykały się o leżące zmarznięte i ośnieżone trupy więźniów.
Pamiętam, jak wieczorem pierwszego dnia dochodziłyśmy do jakiejś osady. Przed nami ciemną sylwetką rysowało się wzgórze, a na nim oświetlony dom.
Nagle usłyszałyśmy krzyki więźniarki, opanowanej przez porodowe bóle. Nie mogąc iść dalej, zeszła do rowu i przysiadła. Ogarnęło nas przerażenie. Nie mogłyśmy udzielić jej żadnej pomocy, bo niczym nie dysponowałyśmy, a poza tym nie wolno było zatrzymywać się. Matka ciężarnej chciała zostać przy swojej rodzącej córce, ale odepchnięta przez esesmana, zrozpaczona poszła do szeregu kolumny.
Z koleżanką Heleną Pachecką (nr 88202) żyłyśmy nadzieją, że ciężarna pozostanie w tym rowie i pod osłoną nocy zdoła doczołgać się do opodal stojącego domu, gdzie chyba znajdzie się człowiek, który jej pomoże
Jednak hitlerowscy złoczyńcy nie darowali nawet rodzącej kobiecie! Po przejściu kilkunastu kroków usłyszałyśmy strzały esesmana, który zamordował rodzącą kobietę i dziecko w jej łonie. Było to dla nas - zwłaszcza ciężarnych - straszne przeżycie!!!
Źródło: APMAB. Zespół Oświadczenia, t. 91, k. 10. Relacja byłej więźniarki KL Auschwitz nr 87947 Aliny Cielemięckiej-Naciążek, która sama ciężarna, dołączona została do marszu pieszego.
W dniu 18 stycznia wieczorem, gdy z oddali wyraźnie słyszalny był głuchy odgłos artylerii frontowej, popędzono naszą kolumnę zmieszaną z dorosłymi więźniami do obozu I w Oświęcimiu. Po drodze w pobliżu wartowni przy bramie płonęły ogniska z dokumentacją zamordowanych; palono tzw. totenmeldungi (księgi śmierci). (...) W mroźną, roziskrzoną noc styczniową wyruszył pochód śmierci drogą śląską na zachód, konwojowany przez idących po bokach kolumny esesmanów z karabinami w rękach. Po paru kilometrach marszu na poboczach drogi mijaliśmy co chwila trupy zastrzelonych kobiet, przed nami bowiem pędzono więźniarki i te, którym sił zabrakło, zostały zabite na drodze. (...)
Rano marsz trwał nadal. Do dziś jeszcze mam w oczach wstrząsający widok leżącego w poprzek szosy ciała kobiety z roztrzaskaną czaszką. Musieliśmy je przeskakiwać, a samochody wojskowe przejeżdżały po nim. (...)
Po całodziennym marszu późnym wieczorem wpędzono nas do wielkiej stodoły, gdzie, śmiertelnie zmęczeni, zasnęliśmy kamiennym snem. Jeszcze było ciemno, gdy rano zerwano nas w dalszą drogę. Miałem wielkie kłopoty z wciągnięciem na nogi przemarzniętych kamaszy, kosztowało mnie to wiele wysiłku. I znów długi pochód nędzarzy brnął zaśnieżoną śląską drogą przez cały dzień, zatrzymując się na dwa lub trzy krótkie odpoczynki. Noc spędziliśmy podobnie w jakiejś zagrodzie, by skoro świt wyruszyć dalej.
Po południu dotarliśmy na małą stację kolejową (prawdopodobnie Wodzisław) i tu po przebyciu pieszo około 80 kilometrów wtłoczono nas po przeszło 100 osób do odkrytych węglarek. (...) Dopiero późną nocą transport ruszył naprzód, ale nie ujechał zbyt daleko; wkrótce zatrzymał się na jakiś czas, a następnie przez parę godzin kontynuował bieg w przeciwnym kierunku. Nazajutrz pociąg nie posunął się ani o kilometr. W nocy powtórzył eskapadę, jak poprzednio. W dzień znów sytuacja wyglądała podobnie.
Zdawaliśmy sobie sprawę z tragizmu naszej sytuacji, wielu z nas nie miało już ani kęsa chleba, po wagonach zaś chodzili esesmani pytając: Wieviel Tote?". Zastanawialiśmy się nad tym, czy nie lepiej będzie wyskoczyć z wagonu i zginąć od kuli, niż umrzeć śmiercią głodową. Wreszcie nocą pociąg ruszył i rano, w siódmym dniu ewakuacji zatrzymał się na większej stacji na terenie Czechosłowacji (Bogumin). Tu mieszkańcy miasta wrzucili nam do wagonu kilka bochenków chleba, co wybitnie pokrzepiło nasze siły. Tego dnia transport jechał pełną parą, humory nam się poprawiły, po kilku godzinach znajdowaliśmy się na terenie Austrii. (...) Dnia 25 stycznia 1945 roku po południu transport dotarł na stację w Mauthausen. Z trudem wywlekliśmy się z wagonów i ruszyliśmy przez miasto ciężką drogą pod górę w stronę obozu, opluwani i obrzucani kulami ze śniegu przez brunatną młodzież z Hitlerjugend.
Źródło: Lech Szawłowski, Z przeżyć warszawskich dzieci w obozach hitlerowskich. Przegląd Lekarski - Oświęcim" 1972 nr 1, ss. 161-162. Wspomnienia 12-letniego chłopca Leszka Szawłowskiego, byłego więźnia obozów koncentracyjnych: Auschwitz-Birkenau nr 192799, Mauthausen i Melk.

http://prawdziwe-historie-auschwitz-birkenau.blog.onet.pl/Najmlodsze-ofiary-Auschwitz,2,ID348691173,n



„Niemcy zgładzili w Auschwitz ponad 1,1 miliona osób” – dziwnie maleje liczba ofiar z biegiem czasu. Mnie uczono o 4 milinach, potem po 1992 roku liczba ofiar nagle spadła o połowę, a w maju 2002 r. pomniejszono po artykule dziennikarza w Niemieckiej gazecie o dalsze 510 tyś. Jeszcze kilka lat a w tym tempie dojdziemy do 250 tyś.
Dziwna to polityka
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie