Skocz do zawartości

Moneta po babci, a właściwie bracie prapradziadka...


arturborat

Rekomendowane odpowiedzi

Witam!
Zamówiłem sobie ostatnio książkę Archeolog na probostwie" poświęconą życiu ks. Stanisława Skórzewskiego (1892-1972), który na Kielecczyźnie w okresie przed- i powojennym prowadził amatorskie badania archeologiczne, odkrył szereg osad i cmentarzysk. Zgromadził olbrzymią kolekcję (ponad 100 tys. przedmiotów), którą w roku 1963 przekazał Państwu. Książka jeszcze do mnie nie dotarła, ale szperałem sobie po internecie i natrafiłem na ciekawę dyskusję na forum numizmatycznym:
http://forum.tpzn.pl/index.php?action=printpage;topic=164.0
Praprawnuk bratowej ks. Skórzewskiego (o ile dobrze zrozumiałem zawiłości rodzinne) prosił o identyfikację monety, która pozostawała w rodzinie po ks. Skórzewskim - jakaś starożytna, pochodząca jeszcze z poszukiwań sprzed II wojny, część większej kolekcji. Nie chciałbym kalać pamięć księdze sugerując, że jednak wszystkiego Państwu nie oddał. Wręcz przeciwnie, bardzo mnie to wzruszyło - uważam to za bardzo ludzkie i jakże zrozumiałe dla mnie i myślę, że także dla większości forumowiczów. Ostrzę sobie zęby na ksiązkę o jego życiu. Przyznacie, że jego słowa brzmią znajomo:
Od najmłodszych lat miałem dziwny pociąg do włóczenia się po piaskach, na których wiosną lub jesienią zawsze coś się znalazło... Na Górze Łysej na północ od Pasturki na wydmie wiatr odsłonił część cmentarzyska. Popielnice w większych i mniejszych fragmentach zalegały w półkolu w dwóch szeregach... Znalazłem też kawałek miecza. Ojciec mój wytłumaczył mi, że to część "szabli z czasów bitwy pod Grochowiskami".
Artur
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

„Archeologa na probostwie” polecam. Nie jest to lektura zbeletryzowana, klasyczna biografia. Autor, krakowski archeolog Andrzej Matoga, oparł ją na dzienikach ks. Skurczyńskiego, które nie zawierały jednak informacji osobistych, lecz były zapiskiem jego amatorskich poszukiwań. archeologicznych. Za swoje „amatorstwo” ks. Skurzyński zapłacił zresztą wysoką cenę. Już w latach 20. XX w., kiedy podjął pierwsze badania cmentarzyska urnowego na Kielecczyźnie poznał bezduszną twarz biurokracji i służb ochrony zabytków. Mimo nieprzyjemności, i upokorzeń do roku 1963, kiedy przeszedł na emeryturę (w niesamowitych wręcz okolicznościach) robił swoje – czyli wykopywał to, co skazane było na zniszczenie i czym powołane do tego służby nie miały czasu, środków albo ochoty się zając. W roku 1963, w związku z wejściem w życie nowej ustawy o ochronie zabytków, został poniekąd zmuszony do przekazania swojej kolekcji (ponad 130 tys. eksponatów) Państwu. Co prawda i tak zamierzał tak uczynić, ale sposób w jakim władze go potraktowały, budzi oburzenie. Kiedy znalazł się na emeryturze bez prawa do emerytury (duchownym w tamtym czasie nie przysługiwały świadczenia socjalne), przygarnięty przez znajomego proboszcza, jego dawnego wychowanka, kilka lat zajęło ludziom dobrej woli (zaprzyjaźnionym z nim archeologom) uzyskanie najwyższej dopuszczalnej prawnie nagrody – 50 tys. zł (średnia pensja w tamtych latach, ok. 2 tys.), mimo, iż czynione były starania, aby Państwo po prostu odkupiło jego znalezisko, które sami archeolodzy, z uwzględnieniem kosztów wydobycia, transportu, przechowywania i konserwacji, oceniali na co najmniej pół miliona ówczesnych złotych. Kolekcja ks. Skurczyńskiego składała się z prehistorycznych naczyń, urn, zabytków metalowych (brąz i żelazo) i narzędzi krzemiennych. On był odkrywcą m.in. tzw. grobu kowala z okresu kultury łużyckiej, zawierającego wyposażenie w postaci unikatowego prehistorycznego kowadła i cęgów.

Lektura rzuciła też nowe światło na sprawę numizmatów, o których pisałem w pierwszym poście. Kolekcję ok. 500 zabytkowych monet ksiądz zostawił sobie. Została ona, według autora książki, ukradziona u schyłku życia proboszcza. Toczyła się w tej sprawie nawet sprawa sądowa – bez rezultatu. Jak się jednak okazuje się, iż część zbioru księdza Skurzyńskiego ocalała, o czym świadczy link wyżej zawierający wypowiedź dalekiego członka jego rodziny (Andrzej Matoga chyba nie zdawał sobie z tego sprawy, jak tez nie wiedział o listach przechowywanych w rodzinie). Ksiądz pozostawił sobie zresztą także małą kolekcję zabytków archeologicznych – nie potrafił się rozstać całkowicie z całym dorobkiem swojego życia.

Ksiązka składa się z dwóch głównych części opartych na dzienikach księdza. Pierwsza część zawiera chronologiczny opis działalności poszukiwawczej bohatera, wzbogacony informacjami biograficznymi zdobytymi przez autora z innych źródeł. Druga część to przedstawienie samego dziennika, uzupełnione jedynie informacjami o późniejszych badaniach archeologicznych na stanowiskach odkrytych przez księdza, o ile były prowadzone, bo wiele czeka jeszcze na przebadania. Uzupełnieniem ksiązki są mapy topograficzne z zaznaczeniem miejsc znaleziska i stanowisk.

Mnie ta książka dała wiele do myślenia. Ks. Skurczyński jest dla mnie po prostu poszukiwaczem, tyle że nie dysponującym wykrywaczem metalu. Jego perypetie z urzędami i prawem przypominają do złudzenia sytuacje, jakie i nam się zdarzają. Autentycznie zaimponowało mi jego oddanie swojej pasji.

Ksiażka liczy 500 stron, okładka twarda, w jednej z internetowych księgarni kupiłem ją za 40 zł + koszta wysyłki.
Artur
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciekawi mnie czy ktoś nie dojdzie do wniosku,że jednak monetę trzeba odebrać człowiekowi odebrać.Skoro pradziadek miał oddać wszystko to i ta moneta należy do skarbu państwa.
Oby taki poroniony pomysł nie narodził się w chorej głowie jakiegoś pierdzistołka.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie